Tajga niechętnie oderwała usta i ręce od postawnego marynarza. Nie kojarzyła Thazara, ale imię Vincenta nie było jej obce, zwłaszcza że nie raz dla niego pracowała - w taki czy inny sposób. Dobrze płacił i nie zwracał uwagi na tajgowe metody. Dziewczyna westchnęła teatralnie, zgramoliła się z kolan niezadowolonego absztyfikanta i sięgnęła po kufel. Co z tego, że było jeszcze wcześnie i wypiła już kilka?
- No? - rzuciła w stronę maga, gdy zawartość cieczy w kuflu zmniejszyła się o połowę. - To o co chodzi?
Thazar spojrzał na nią, maskując rozbawienie. Cóż, cel uświęca środki. Zwięźle wyjaśnił w czym rzecz i poparł słowa zaliczką w mieszku ze znakiem Courtezów.
- Czyli gówniara wyrwała się na wolność? - spytała retorycznie Tajga, zgrabnie zagarniając mieszek. Słabo kojarzyła córkę Courteza; dzieci działały jej na nerwy, a poza tym rozpieszczona pannica przypominała jej o tym, czego sama nie miała. A nie. Tajga miała urodę, za to Marie cóż - włosy przeciętnie kasztanowe, sięgające łopatek, pospolitą twarz. Miała może kasę, ale nie wyróżniała się w tłumie. Tajga zaś miała niepospolitą urodę, a jak się postarała to także i bogactwo. Przynajmniej przez jakiś, zazwyczaj krótki czas.
- Nie porwana, bo nikt nie zażądał okupu. Może być, że jeszcze, ale wątpię - wyjaśniła. - Jedenaście lat, to już młoda foka. Jacyś absztyfikanci? Kochankowie? Odrzuceni przez tatusia kandydaci na męża?
- Nie sądź innych po sobie, kochaneczko - zarechotał matros, opróżniając swój kufel. - Nie wszystkie dziewuszki są takie frywolne jak ty.
- No to nie porwanie i nie kochanek. Więc zabłądziła, albo cosik ją zeżarło. Albo jedno i drugie. Miejmy nadzieję, że miała przy sobie coś charakterystycznego, to Vincent zapłaci chociaż za kości.
- Zaginęła też Laura Benitez - wtrącił Thazar.
- A co to za jedna? Przyjaciółka? To pewnie obie poszły w długą - podsumowała Tajga, osuszając kufel. - Panieneczki... Dobra! Czas zarobić! - huknęła kuflem o stół, wstała i zachwiała się nieco. Matros popatrzył na nią, zawiedziony. - Chodźmy popytać gdzie bogata gówniarzeria spędza czas. Znam miejsce, gdzie zbierają się tutejsze wyrostki. Może panienki kazały się gdzieś zaprowadzić, pytały o coś... Może chciały schować się na jakimś statku, albo popodglądać w burdelu... No i czego się śmiejesz, baranie! - prychnęła na marynarza jak kotka.
- Nie każdy jest taki jak ty, Tajga!
- No to wymyśl coś sam, jakżeś taki mądry! Karty? Nielegalne bójki?
- Może na początek popytajmy czy w ogóle ktoś je w tej okolicy widział - zasugerował spokojnie Thazar.
- Jak tam sobie chcesz. Sztukę perswazji już mamy - Tajga poklepała się po mieszku.
- Maria miała na sobie białą koszulę, brązową kamizelkę i czarne spodnie. Ta druga podobnie, szare spodnie i czarną koszulę. Włosy do szyi, kruczoczarne - uzupełnił mag. To, że mała lubiła jazdę konną i strzelanie z łuku chyba nie miało w tej chwili większego znaczenia.
- To faktycznie, wyróżniały się w tłumie, że hej! Ech, bogowie... - bardka wcisnęła namiętny pocałunek w usta marynarza i krokiem węża ruszyła do wyjścia. Gdy owionęło ją świeże (choć bynajmniej nie pachnące) powietrze przeciągnęła się jak kotka i już zupełnie prosto ruszyła w stronę miejsc, gdzie zbierała się wyspiarska dzieciarnia. Wiadomo było, że za kilka miedziaków zrobią wiele, zaś za sztukę srebra czy złota - wszystko.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-01-2016 o 16:05.
|