Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2016, 21:12   #14
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Esper
7 Mirtul Roku Orczej Wiosny



Popołudnie, noc i poranek w Esper pomogły wszystkim wypocząć w miękkich łóżkach i nabrać sił do długiej drogi. Nikt nie żałował sobie przy śniadaniu, a i Lena nie narzekała na ilość jedzenia, za którą musiała zapłacić. Marv zauważył, że po posiłku wypytała gospodarza o najświeższe wieści ze szlaku; potem, zgodnie z zapowiedzią, poszła na miasto. Łuczarza niezbyt zaniepokoiły podsłuchane (czy też usłyszane, gdyż ta dwójka nie rozmawiała wcale cicho) wieści o mających miejsce w ostatnim dekadniu zniknięciach w okolicach miasta. W końcu ludzie znikali cały czas - a to dzieci porwane przez wilki, a to leśnicy zjedzeni przez niedźwiedzie, a to mężowie czy żony cichaczem szukające nowego życia… Postanowił mieć to jednak na uwadze. Nowych wieści o bandytach nie było, ale sezon dopiero się zaczynał. Od dwóch dekadni nie było żadnej karawany z południa, a zimą nawet przestępcy zaszywali się w domach, korzystając z nakradzionych przez lato dóbr.

Korzystając ze wolnego poranka najemnicy rozpierzchli się po mieście, robiąc ostatnie zakupy. Broń, namioty do osłony przed wiosenną słotą, żywność… Plecaki zrobiły się znacznie cięższe, ale dawały też pewność, że tym razem najemnicy poradzą sobie w niemal każdej sytuacji. No i tym razem można je było wieźć na wozach; Lena nie oczekiwała, że jej pracownicy będą walczyć z bagażem na plecach.

[media]http://orig07.deviantart.net/a882/f/2012/235/b/4/medieval_market_by_minnhagen-d5c4fb5.jpg[/media]

Sinara cieszyła się, że zdążyła odwiedzić dom Willa, Gorda i Leji. Gdy nikt nie patrzył matka przyjaciela wcisnęła byłej podopiecznej w dłoń mały mieszek z gorzko pachnącymi ziołami. Dziewczyna szybko domyśliła się do czego służą, zarumieniła po czubki uszu. W głębi duszy była jednak zadowolona. Dobrze było poczuć, że ktoś prócz Evana o nią dba.

Evan natomiast był niezbyt rozmowny. Wieczorna pogawędka z Sinarą przypomniała mu o własnych rodzinnych tajemnicach. Rankiem, w czasie ubierania spróbował obejrzeć smoczy tatuaż, skryty teraz pod młodzieńczymi włosami na klatce piersiowej. W miarę jak chłopak rósł tatuaż stawał się coraz mniej wyrazisty, ale i tak fechmistrz dobrze wiedział co się na nim znajduje. Potrafiłby odwzorować każdą linię, plamkę i kolec smoczej sylwetki. Kto wie, może w Luskan czegoś się dowie? Co prawda stamtąd nadal daleko było do wysp Moonshae, ale dla marynarzy (czy też piratów) odległość nie stanowiła specjalnego problemu.
- Idziemy? - głos ukochanej wyrwał go rozmyślań. Uśmiechnął się i przytulił ją. Do Luskan było daleko, a Sinara była tutaj. Póki co przeszłość nie miała znaczenia.



Trakt do Luskan
7-10 Mirtul Roku Orczej Wiosny


Karawana pod wodzą Leny i Evana wyruszyła z Esper zgodnie z planem, dwie świece po świtaniu, a po następnych kilku świecach wjechała w las. Tam Shavri i Sinara wybiegli na przód, choć sama pracodawczyni stwierdziła, że napad w tych okolicach jest wysoce nieprawdopodobny. Faktycznie, minęli kilku myśliwych wracających ze zdobyczą, kilka chichoczących dzierlatek dźwigających naręcza drew na opał, a z lasu słyszeli łoskot siekier i nawoływania zbierającej drobny chrust dzieciarni. Okolica wydawała się spokojna. Dopiero kolejnego dnia podróżni poczuli, że są w lesie (a przynajmniej w najbliższej okolicy) sami. “Trakt” był zarośniętą polną drogą, niewiele lepszą niż dukt prowadzący do Zamieci. Nudzący się wyraźnie Kurt nieproszony wyjaśnił Evanowi, że dawno, dawno temu, jeszcze przed założeniem Królestwa biegł tędy prawdziwy, brukowany trakt, którym jeździły wozy wypchane bogactwami wykonanymi przez złotników i kowali z Kaledonu, elfich rzemieślników i ludzkich łowców. Wycięto szeroki, kilometrowy pas lasu od rzeki, trakt patrolowały oddziały pod wodzą znamienitych rycerzy, a rzeką pływały eleganckie łodzie. Dla Evana brzmiało to jak bajka dla dzieci, zwłaszcza że spod zrytej kopytami, błotnistej ziemi nie wystawało nic, co mogłoby przypominać bruk, a rzeką spławiano co najwyżej toporne barki pełne drewna i rudy. Faktem było jednak, że wykarczowany wokół traktu pas lasu był bardzo szeroki, choć zapewne po to, by natura nie pochłonęła relatywnie rzadko uczęszczanej drogi.

Marvovi
, który zazdrościł dowódcy pozycji na przedzie, wreszcie udało się porozmawiać z Leną. Kobieta wysłuchała jego propozycji. Niewiele było miejsc, w których konie mogły zjechać z drogi bez obaw, że wóz ugrzęźnie w miękkim gruncie, ale ustalili przynajmniej sygnał do ucieczki. Franka oraz Shavri posiadali gwizdek i piszczałkę, które świetnie się do tego nadawały. Piskliwy dźwięk łatwiej wybije się ponad bitewny gwar niż najgłośniejsze nawet okrzyki.

Trzeciego dnia większości zaczęła już doskwierać monotonia podróży. Las szumiał, rzeka pluskała, ptaki śpiewały nie przejmując się zbytnio ludzką obecnością, końskie kopyta mlaskały w błocie, wozy skrzypiały, a konie parskały, oganiając się leniwie od much u gzów. Wiosenna pogoda raczyła wędrowców to deszczem, to słońcem, a ciągnący od rzeki chłód sprawiał, że niejednemu katar lał się z nosa. Franka, wzdychając, raz po raz parzyła współpodróżnym zioła. W takich chwilach najbardziej tęskniła za Zoją - nie tylko dlatego, że kapłanka była mistrzynią w leczeniu chorób, podczas gdy lathandrytka specjalizowała się głównie w opatrywaniu pobitewnych ran. Tyle wspólnych godzin spędzonych przy pacjentach, plotek i zwierzeń… Zoja potrafiła być upierdliwa, nawet Franka musiała to przyznać, lecz mimo to brakowało jej przyjaciółki. Shavri był miły… ale to nie było to samo.


Czwartego dnia podróży niebo przejaśniło się całkowicie, co wszystkim poprawiło humor. Nikomu nie uśmiechało się ciągłe wyciąganie wozów z błota. Mokre koce i derki suszyły się na burtach wozów, a Aurora podśpiewywała jakąś piracką balladę. Okazało się, że kuszniczka ma bardzo ładny głos i już wkrótce większość podróżnych zawodziła razem z nią o przygodach pirata Lucjana, którego strzały się nie imały, a któremu sama Sune wskakiwała do łoża. Lucjan-woźnica rechotał ze śmiechu jak żaba, za to idący na końcu Marv krzywił się z irytacją. Przez te śpiewy mogą nie usłyszeć podkradających się bandytów!

Na szczęście żaden oprych nie przerwał im pieśni. Niedługo potem Lena zarządziła popas i ruszyli dalej. Sinara raźno maszerowała na przedzie, nieco bliżej wozów niz Shavri. Podczas poprzedniego zlecenia znacznie poprawiła jej się kondycja, a i las nie wydawał się już tak przerażająco obcy. Mimo wszystko bardziej poczuła niż zobaczyła, że coś jest nie tak. Znała to uczucie, gdy ktoś przyczajony cię obserwuje - choć częściej od drugiej strony. No i ten zapach… Dziewczyna nie była pewna z czym jej się kojarzył, ale z pewnością z niczym dobrym. Z nerwów sama już nie wiedziała co czuje, ale wolała dmuchać na zimne. Niedbale zwolniła kroku, zrównując się z Evanem. Również Shavri dawał sygnały, że zwrócił uwagę na coś niepokojącego. Nawet Marv zauważył (czy raczej usłyszał), że ptaki milczą, podczas gdy wcześniej przejazd karawany wywoływał jedynie krótkie przerwy w ich uporczywym świergotaniu. Lena krótkimi gwizdami dała znak swoim woźnicom. Wozy zwarły szyk; pierwsze dwa podniosły burty, dając osłonę strzelcom. Thalgast przegonił słabo uzbrojonych piechurów na lewą stronę wozów i mocniej chwycił topór. Kain przygotował zaklęcia.

Nie było już czasu by zrobić z wozów krąg. Chwilę później dał się słyszeć trzask łamanych gałęzi i na trakt wypadło kilkunastu dobrze uzbrojonych obdartusów pod wodzą rosłego łysola.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/7c/4c/cd/7c4ccdfc914bb099a5e86ede16fa8eec.jpg[/media]

Napastników przywitał deszcz strzał i bełtów. Kilku zachwiało się, jeden padł, ale bandyci parli dalej. Nie było czasu na drugą salwę; zresztą z lasu również wypuszczono kilka strzał - na szczęście niecelnych. Gorzej, bo prócz strzał nadleciało również kilka zapalonych butelek z oliwą. Nie wszystkie trafiły w cel, niestety jedna spadła nieopodal pierwszego wozu, a druga rozbiła się o burtę trzeciego. Wierzgnęły konie, przerażone krzykami i ogniem. Kurt i Aurora rzucili kusze, próbując opanować wierzchowce. Franka zeskoczyła z wozu; i tak najlepiej sprawdzała się w walce wręcz. Przyjęła na tarczę potężny cios pałki, dając Aurorze czas na ugaszenie ognia i uspokojenie koni. Jej wóz przynajmniej nie miał dokąd odjechać, lecz rzucające się przy dyszlu konie stanowiły niebezpieczeństwo nie mniejsze niż bandyci. Kurt miał mniej szczęścia; jego zaprzęg poniósł i nim poradził sobie z jego opanowaniem odjechał spory kawał od miejsca walki. Bibi, Lewy i Lucjan szybko poradzili sobie ze swoimi końmi, zablokowali koła wozów i szykowali się do obrony. Lewy wyciągnął nawet spod derek ciężki pawęż, usadził się z nim na wozie i zza niego miał zamiar razić bandytów włócznią. Widać było, że ludzie Leny wiedzą, co robią i o nich nie trzeba się martwić.

Inni jeźdźcy radzili sobie lepiej lub gorzej z przerażonymi wierzchowcami. Ochroniarze kupców zwyczajnie zeskoczyli (lub spadli) z siodeł i puścili konie luzem. Sami kupcy pogalopowali za Kurtem. Koń Leny był najwyraźniej szkolony do walki gdyż kobieta bez trudu spięła go i natarła na najbliższego draba, tnąc celnie swoim długim mieczem.
Kain wymruczał krótką modlitwę i z ziemi wystrzeliły zielone pędy, więżąc lub spowalniając wielu bandytów. Nie na długo, lecz wystarczy by przygotować zaklęcia ‘Tłuszczu’. Te spowalniające czary sprawdzały się w bitwie już nie raz. Shavri zaszedł bandytów nieco z boku - był na tyle daleko, że mógł swobodnie strzelać lub zaszarżować na któregoś z napastników. Sinara również mogła zajść oprychów z boku, gdyż na pierwszej linii byli Evan - na którego szarżował domniemany dowódca bandy - i Lena.

Większość podróżnych umknęła w stronę rzeki. Co prawda wszyscy (zarówno kobiety jak i mężczyźni) mieli jakąś broń, ale mieć to jedno, a stawić czoła bezwzględnym bandytom - coś zupełnie innego. Okazało się jednak, że w szuwarach również zaczaiło się kilku drabów - niewielu lecz wystarczająco, by podsycić panikę. Napastników było około dwudziestu. W porównaniu z najemnikami byli słabo uzbrojeni, niewielu posiadało też porządne zbroje, ale sama ich liczba stanowiła zagrożenie i zwiększała chaos. Ciężko było ochraniać podróżnych i wozy, skoro każdy musiał skupić się na równoczesnej walce z przodu i pilnowaniu swoich tyłów.

 
Sayane jest offline