Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2016, 20:51   #11
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Podróż do Esper obyła się bez większych niespodzianek, co dość mało pozytywnie zaskoczyło krasnoluda, który od samego początku spodziewał się jakiejś zasadzki - czego zresztą nie ukrywał podczas rozmów z innymi. Nie tyle spodziewał się, co błagał o to wszystkich znanych mu bogów, wypluwając pod adresem wielu z nich rozmaite przekleństwa, a wszystko to przez pewnego niezmiernie upierdliwego niziołka, który postanowił opowiedzieć krasnoludowi historię swojego życia. Nudnego w dodatku…

Na szczęście na karawanę nikt nie napadł, ale najwyraźniej jakiś bóg wysłuchał próśb Khergala i zesłał na pana Thunderpiska potworną klątwę w postaci przeziębienia. Zapytany o uzdrawiającą modlitwę, Talgast jedynie wzruszył ramionami i skłamał mówiąc, że wykorzystał już wszystkie dostępne zaklęcia na rannych żołnierzach. A niech cierpi! Tym bardziej, że być może już wkrótce przyjdzie im spotkać się ze znacznie poważniejszymi przypadkami niż zwykła gorączka.
Ta myśl z kolei przypomniała mu o pewnej ostrej zimie, która nawiedziła północne Królestwa zaledwie kilka lat wcześniej; pomimo krwawych wojen z goblinoidami w większości przychodzili do niego żołnierze z rozmaitymi odmrożeniami. Wtedy Khergal zaczął gubić włosy na głowie, ale to akurat było jego najmniejszym zmartwieniem.
Talgast pochodził z domu, który wysłał w świat wielu znanych poszukiwaczy przygód, a on musiał wtedy tkwić z dala od linii frontu, w dodatku zajmując się pacjentami, którym potrzebny był cyrulik, a nie kapłan. W końcu wypiął się na tą niewdzięczną robotę i trafił do kopalń, gdzie stał się poczciwym żołnierzem tunelowym, a życie nabrało znacznie innego koloru, ale o tym może innym razem...

Pierwszą transakcją jaką dokonał w Esper było kilka jabłek zakupionych na straganie dla własnej przyjemności. Później trafił też na solidny kawał suszonej szynki i jej też nie mógł się oprzeć - kupił kilka plastrów, a do tego pajdę chleba u lokalnego piekarza. Nie mógł w końcu robić zakupów z pustym żołądkiem.
Już nieco bardziej najedzony, ruszył na osobny targ, gdzie wykupił kilka niezbędnych w terenie przedmiotów; mianowicie namiot, a do tego solidną igłę oraz czysty materiały na okład rany, na wypadek, gdyby skończyły się mu zaklęcia o co nie trudno w dziczy.

Po tych zakupach, krasnolud ruszył z uszczuploną już sakiewką w stronę najbliższej karczmy, gdzie miał zamiar poprawić sobie nastrój kilkoma kuflami lokalnego piwa.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 10-01-2016, 20:54   #12
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Esper
6 Mirtul Roku Orczej Wiosny
Popołudnie


Jeszcze nim karawana na dobre opuściła Esper, Shavri zmaterializował się ni z tego ni z owego u boku Franki maszerującej pośród łąk z kwiatami na rękach i z pieśnią na ustach.
- Moja droga - przywitał ją uśmiechem. - Czy mogę Ci przerwać na chwile?
- Mhm! - przytaknęła entuzjastycznie pochylając się nad kolejną ładniejszą łodyżką z kolorowym końcem. - Chcesz wianek? Zrobię tobie wianek z polnych kwiatów, hm?
- Franko moja - Shavri uśmiechnął się. - Jakkolwiek z wielką przyjemnością bym go nosił, tak nie wiem, jak przyjęłaby to pani Lena. Więc trzymam cię za słowo, ale w tej chwili może niekoniecznie. - W innej sprawie do ciebie przychodzę. Będąc w domu, ciesząc się bliskością moich bliskich, jedna rzecz wciąż do mnie wracała. I jestem przekonany, że do ciebie również - dodał, wymownie patrząc jej w oczy.
- Ohh... - podchwyciła kapłanka unosząc brwi przechodząc do nieco bardziej poufno-tajemniczego tonu. - Mam się domyślać, czy zdradzisz mi tę tajemnicę...? - dodała z uśmiechem.
- Chodzi mi o te dwa przeklęte wampiry. Wierzę, że możemy zaprowadzić tam porządek, kiedy już skończymy z karawaną i będziemy wracać. Tylko musielibyśmy już teraz zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze przekonać do tego tak wiele osób z naszej załogi, jak tylko się da. Po drugie zahaczyć po drodze o tego maga, o którym wspominał Kain, a który spec...ja...lizuje się w walce z nieumarłymi - Shavri podzielił sobie trudniejsze słówko.
- Oou... - kapłanka zrobiła na chwilę wielkie oczy, gdy temat rozmowy okazał się bardzo poważny. Zamyśliła się na parę chwil, a gdy jej mina była odpowiednia do rozmowy, odezwała się. - Wprawdzie nawet jeszcze się nad tym nie zastanawiałam... Lisowo... Jest dość "wyjątkowe" - zaznaczyła starając się nie używać słowa o negatywnym nacechowaniu. - Z Zoją starałyśmy się ze wszystkich sił, by choć trochę zbliżyć się do jego mieszkańców... Bezskutecznie... Obawiam się, że jego mieszkańcy pomimo wszystkiego nie chcą ratunku. Godzą się na "tą" sytuację. Myślę, że nie udałoby się nic zrobić ani z nimi... ani z naszymi towarzyszami, którzy nie będą nadstawiać karku dla ludzi, którzy ich nie chcą... - przerwała na chwilę zapadając w podobnie długą zadumę. Na szczęście poruszenie tego tematu nie naruszyło pozytywnego nastawienia kapłanki.
- Franko. A co jeśli ludzie z Lisowa znudzą się Państwu i zaczną polować gdzie indziej? Trzeba coś z tym zrobić. To nienaturalne. Ty to wiesz, ja to wiem. Wszyscy to wiemy. Nie uważasz, że ich powinniśmy coś z nimi zrobić? Osobiście nie chciałbym, żeby te dwa biesy pojawiły się gdzieś w okolicy mojej rodziny, choćby to miało być wiele dni drogi. Co zaś się tyczy nadstawiania karku, to nie wierzę, żeby dwa wampiry nie miały jakichś własnych bogactw, więc podejrzewam, że przekonanie drużyny od strony materialnej nie byłoby trudne. Ale sam tego na pewno nie dam rady zrobić.
- Wiem, Shavri... A ta wiedza mnie trochę przeraża... - strapiła się kapłanka. - Widziałeś kiedyś prawdziwego wampira? Ja sama pewnie wyglądałabym jak wampir, gdybym takiego zobaczyła... A jeszcze odesłać go tam, gdzie jego miejsce... W Lisowie zrobiliśmy wszystko, co byliśmy w stanie zrobić my, bez niczyjej pomocy Dlatego też tego samego wieczora, gdy powróciliśmy do Futenbergu, napisałam jeszcze do swojej siostry. Może poradzi, co z tym zrobić... Co do maga... Chciałabym z nim się spotkać. Z pomocą na pewno uda się przywrócić tam porządek. Tamtejsi nie chcą pomocy, bo są terroryzowani. Na pewno. Terroryzowani przez zło, które trzeba wypędzić.
Shacri ucieszył się, że Franka podziela jego pogląd.
- Wiesz czemu oni nie chcą pomocy? Znam to. Ja i moja rodzina uciekaliśmy przez pół życia. W pewnym momencie przestajesz wierzyć, że to możliwe, więc przestajesz się szarpać i oszczędzasz energię, żeby tylko przeżyć. Wegetujesz. Myślenie o ratunku wymaga siły, jakiegoś zaangażowania. A na dodatek bywają momenty, kiedy ewentualne rozczarowanie może człowieka dosłownie zabić.
- Nie potrafiłabym tak żyć... Bez wiary. Bez wiary na lepsze, że wszystko będzie dobrze, że wojna się skończy, że nastanie pokój, że nadejdą lepsze czasy... Odbierasz to sobie właśnie, gdy tracisz wiarę... Bez wiary umierasz... wewnętrznie. Właśnie dlatego Lisowa nie mogę zostawić samemu sobie. Nie mogę na to pozwolić, by ktoś żył w takim stanie... By nie widział szczęścia, które zostało mu odebrane... Nie potrafię zrobić tego sama... Dlatego sama potrzebuję w tym pomocy kogoś, byśmy razem mieli na tyle siły, by przywrócić im wiarę - odpowiedziała kapłanka nieco bardziej strapiona i zamyślona, niż chwilę temu.
- Mój dziadek miał te siłę pomimo rozpaczy pchać nas ciągle dalej i dalej. Nie rozmawialibyśmy teraz, gdyby nie on - westchnął Shavri. - Czy twoja siostra zdążyła ci coś odpisać?
- Nie... Nie chciałam korzystać ze świątynnych gołębi... Już wystarczająco zdenerwowałam Ethel... Wręczyłam wiadomość Gasparowi. Najpewniej gdy wrócimy do Futenbergu będzie czekała na mnie odpowiedź...
- Teraz pozostaje kwestia tego, jak przekonać do tego grupę. Myślę, że tym razem nie powinniśmy rozmawiać ze wszystkimi na raz, tylko poklei ze wszystkimi, żeby potem, kiedy dojdzie do wspólnego podejmowania decyzji, było wiadomo, czego się spodziewać. Chce, żebyś wiedziała, że nawet jeśli inni nas nie poprą, ja i tak wracając z tej misji odbiję do tego maga. Ustalmy proszę może od razu, z kim moglibyśmy teraz porozmawiać. Bardzo chętnie spróbuje pogadać z naszym nowym krasnoludzkim towarzyszem. To kapłan. Myślę, że spodoba mu się ten pomysł.
- Shavri, nie wiem o czym mielibyśmy z nimi rozmawiać, bo... Bo nie wiemy co możemy zrobić dla Lisowa i okolic... - Franka była niepewna, co do tego tematu. Było widać, że to zadanie ją przerosło a bez pomocy bardziej doświadczonych nie potrafiła nic zdziałać. - Musimy zawitać u tego maga, a gdy wrócimy, będę miała wskazówki od swojej siostry... Będziemy mieli plan i dopiero wtedy będziemy potrzebowali pomocy i rozmów, o których mówisz teraz... - podsumowała ze smutkiem bezradności.
- Franko, kim jest twoja siostra, że tak bardzo na niej polegasz? - zapytał zaciekawiony Shavri. - Wiesz, wierzę, że ten mag będzie miał dla nas całą potrzebną wiedze, w końcu walczy z nieumarłymi, myślę, że wie, jak to się robi. Ale jestem pewny, że będziemy potrzebowali w tym celu wszystkich rąk do pomocy - dlatego potrzebuję także i naszego krasnoludzkiego kompana.
- Marena jest kapłanką świątyni Lathandera w Darrow. Taką... Ważniejszą dość. Cokolwiek się nie działo, zawsze wiedziała, co robić... Więc... Pomyślałam, że pomoże i tym razem. Nie to, że nie miałam się do kogo zwrócić o taką pomoc... - kapłanka zaczęła się już plątać we własnych myślach.
- Może po prostu najpierw się dowiedzmy, czym będziemy dysponować i co możemy zrobić, dobrze? - zapytał Shavri i nagle dał nura, żeby wyprostować się ze stokrotką w ręku, którą wręczył jej z ciepłym uśmiechem na ustach.
- Mhm! - przytaknęła nabierając nieco więcej entuzjazmu. Takie zadanie było zdecydowanie mniejsze od pokonania wielkiego zła w pojedynkę i nawet nie przerażało.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 10-01-2016 o 22:35.
Drahini jest offline  
Stary 10-01-2016, 21:00   #13
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Z pomocą MG napisane

.
LEŚNA PRZYGODA ORGILLA KARLOVA SIÓDMEGO






Tymczasem w lesie, godzinę marszu od Południowego Traktu...

Orgill Karlov VII pasował do lasu jak przyzwoitka do burdelu. Myśląc o człowieku idącym przez knieję mamy przed oczami solidnego, zwinnego i uważnego leśnika, dzierżącego pewnie siekierę, nóż czy łuk. Nie należy do tego świata, ale ma tego świadomość, jest ostrożny, stara się nie burzyć naturalnego porządku. Jednak ten widok był skrajnie inny.


- Zostaw mnie! - piskliwym głosem Orgill wydarł się na gałąź, która zaplątała mu się w szatę, wydzierając z niej kolejny łachman. Szata i tak była w strzępach, sam mag był brudny, a ślady po łzach wyraźnie odznaczały się na szarej twarzy. Obrócił się by kontynuować podróż, ale potknął się o korzeń i wyłożył jak długi. Albo raczej - jak szeroki!
Wysoki bowiem nie był, a ważył tyle, co dwóch dorosłych mężczyzn. I wierzcie mi, wygodne życie w luksusach nie wyhodowało nawet grama mięśni na opasłym ciele, bo i po co? Przywykł do tego, że był otoczony służbą, obwieszony zaczarowanymi przedmiotami jak święte drzewko na dożynki, miał wszystko na wyciągnięcie ręki. Teraz, leżąc na brzuchu przypominał żółwia, równie niezdarny i niespecjalnie zdolny do szybkiego dźwignięcia się na nogi. W końcu mu się jednak udało. I ruszył dalej przez las, wypatrując czegoś do jedzenia, nie raz i nie dwa zresztą depcząc potencjalny posiłek, bo pod nogi patrzeć nie zwykł. Cóż taka groteskowa postać mogła tu robić?

Bolesne wspomnienia Orgilla






Sigil, miasto Drzwi
Dom Tysiąca Czaszek w Dzielnicy Pani
Czas nieznany


- NASZA UMOWA DOBIEGŁA KOŃCA ORGUSIU - tubalny głos przetoczył się przez korytarze wystawnego domostwa, zdobionego srebrem, hebanem i kością słoniową, korytarze, którymi uciekali w popłochu niewolnicy, nałożnice, a nawet nieumarli słudzy - OTRZYMAŁEŚ WSZYSTKO: WŁADZĘ, ZŁOTO, POTĘGĘ. PRZYSZEDŁEM PO MOJĄ NAGRODĘ.
Odpowiedzi nie było słychać. Niknęła gdzieś przy ogromie i potędze nadnaturalnego. Dopiero gdyby zbliżyć się do sali gościnnej i otworzyć bogato zdobione drzwi, można by zobaczyć niedużą postać, zaś nad nią - górującego Strażnika Jamy, którego skórzaste skrzydła zdawały się wypełniać całą komnatę. Piękne biało-czarne zdobienia wokół żółkły od siarkowych oparów, którymi otaczał się diabeł.
- TWOJA DUSZA JEST NASYCONA POTĘŻNĄ MAGIĄ - zamlaskał z uznaniem - BĘDZIE DOSKONAŁYM NARZĘDZIEM W WOJNIE KRWI. MOŻE PRZEKUJĘ JĄ W COŚ DLA SIEBIE? PIERŚCIEŃ LUB SZTYLET?
- Litości - zaskamlał wrak człowieka. Łysa, pękata sylwetka, o skórze szarej, od lat nie oglądającej słońca niegdyś była potężnym czarnoksiężnikiem Orgillem Karlovem Siódmym, właścicielem manufaktury "Faktoria Karlovów", masowo produkującej zombie i szkielety wysokiej jakości na rynek Sigil i światów zewnętrznych. Niegdyś wzbudzająca grozę i szacunek persona, teraz godna jedynie litości i pogardy.


Był potężny owszem. Ale też pyszny i leniwy. Przegapił datę końca umowy, a gdy diabeł przybył - był zupełnie nieprzygotowany. Pułapki były nieaktywne, przedmioty, które miały zagwarantować mu bezpieczeństwo zamknięte bezpiecznie w skarbcu, a zaklęcia... cóż od przeszło dwudziestu lat nie nauczył się nowego, uznał że dość już. A tego dnia miał przygotowane tylko takie, które miały zagwarantować mu rozrywkę, poza kilkoma bojowymi drobiazgami, którymi zwykł spektakularnie pozbywać się niechcianych petentów.
Pewnie, wydał bitwę demonowi. Nawet zrobił mu w skrzydle dziurę wielkości talerza i ściął czubek jednego z pazurów. Żałosne...
- POTRZEBUJĘ POSŁUSZNEJ DUSZY, NIEWOLNIKU. A TWOJA JEST ROZPASANA I ZADUFANA W SOBIE. ALE NIE SPIESZY MI SIĘ. NA RAZIE WEZMĘ SOBIE SAMĄ SUROWĄ MOC, A TOBIE KAŻĘ RESZTĘ ŻYCIA SPĘDZIĆ JAKO ZWYKŁY ŚMIERTELNIK. OCZYWIŚCIE KRÓTKIEGO ŻYCIA, BO MAGICZNIE WYDŁUŻONE LATA I ZAKLĘCIA TRZYMAJĄCE CIĘ PRZY ZDROWIU ODBIORĘ TAKŻE. A JAK JUŻ UMRZESZ W GÓWNIE I WYMIOCINACH, POSMAKOWAWSZY ŻYCIA NĘDZARZA I WYRZUTKA, GDY BĘDZIESZ GOTÓW SPRZEDAĆ WŁASNE JAJA ZA MISKĘ ZUPY, PRZYJDĘ. TWOJA DUSZA JEST MOJA, PAMIĘTAJ...
Diablisko rozczapierzyło pazury, zaś w szponach zaczęła gromadzić mu się moc, która niczym wir zaczęła wysysać z Orgilla Karlova wszystko, co było w nim cenne. Wiedzę. Umiejętności. Potęgę. Doświadczenie.
Wszystko smuga po smudze wyciekało z ciała czarownika i zbierało się w łapie Jamowego Diabła. Zostać miała tylko pamięć po utraconej potędze, toksyczna i żrąca duszę.
- Nieeeeeee - jęknęła postać. Po czym jeden z jej pierścieni zabłysł i... czarnoksiężnik znikł.
Diabeł zerknął w pulsującą kulę mocy. Nie wyssał wszystkiego, ale nie ma to znaczenia. Niech śmiertelnik zostawi sobie te szczątki mocy. To tylko będzie mu przypominać o porażce i hańbie. Demon odwrócił się gwałtownie i ruszył do wyjścia. W ciągu tego Obrotu miał do zebrania przynajmniej z sześć dojrzałych do zbioru dusz. Miał tylko nadzieję, że będą już odpowiednio poskromione i nie będzie musiał wysyłać ich na "leżakowanie", jak tego krnąbrnego czarnoksiężnika, który wypalił mu dziurę w skrzydle.
No cóż, zapamięta go sobie i postara się, by jego dusza była surowcem do czegoś szczególnie bolesnego...



Nieokreślony czas później, kilkanaście Sfer Dalej

Przypominający wielki naleśnik kawał kamiennej posadzki, jakby równiutko wycięty z podłogi komnaty Domu Tysiąca Czaszek wydawał się dziwnie nie na miejscu pośród drzew i zielonej trawy. Wokół śpiewały ptaki, latały owady, unosiły się zapachy wiosny.
Nieprzytomna postać pośrodku posadzki przebudziła się i z trudnością podniosła z klęczek.
Spojrzała na swoje dłonie, ciało, po czym trwożliwie rozejrzała się wokół. Żabi uśmiech wykwitł na twarzy nekromanty.
- Żyję, ty kupo baatorańskiego gówna! Słyszysz! Żyję!



Orgill Karlov VII żył bez wątpienia. Mówił o tym ból i hucząca pustka w głowie. Zwymiotował gwałtownie zupę z arkadiańskich przepiórek, którą jadł na czwarte śniadanie otarł twarz poszarpanym rękawem i rozejrzał się dokładnie.
Zamarł z przerażenia. Nie wiedział gdzie jest, a przecież przemierzył cały Wieloświat, poznał każdą Sferę. Pamiętał wszystko... NIC? Wspomnienia wyblakłe, jakby wyskrobane z głowy zdawały się być na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie daleko za horyzontem.
Rozejrzał się, szukając księgi, która powinna być przy jego tronie. Okazała się jednak spalona, zostało ledwie kilka pierwszych kartek.
I zdał sobie sprawę, że mocy w nim zostało tyle co ghul napłakał. Nawet gdyby znalazł Międzysferowe Zaklęcie Lokalizujące, mógłby się nim co najwyżej powachlować.
- Bądź przeklęty - wycedził piskliwym głosikiem ten, który niegdyś był wysokim kapłanem w świecie bez bogów, wielkim czarnoksiężnikiem pośród największych i jedną z najbardziej wpływowych osób w Mieście Portali.
Teraz był nikim, bo Sigil pożera pamięć o pokonanych niczym mózgoszczury trupa - szybko i do ostatniej kosteczki. Za trzy obroty każdy o nim zapomni, a na miejscu jego pałacu stanie inny. Zresztą i tak nie umiałby wrócić. Nie umiał niemal... nic!
- Bądź po tysiąckroć przeklęty! - poniosło się po lesie.
A las był zwyczajnie obojętny.


Mag błąkał się po lesie przez wiele dni. Albo kilka. Albo dobę. Czuł się tak zmaltretowany, że dzień mylił mu się z nocą, a nogi plątały co kilkanaście kroków. Brudny, mokry, głodny i słaby - nigdy się tak nie czuł i to dodatkowo potęgowało jego dezorientację. Pewnie dlatego widok ludzkich twarzy był dla niego wybawieniem - nawet jeśli te twarze doczepione były do ciał i rąk, które trzymały skierowane w niego miecze.
- Ludzie - powiedział sam do siebie zdziwiony, nie wiedząc czy cieszyć się, bo trafił na plan zamieszkały, czy bać. Rozejrzał się po twarzach, rasach... pierwszaki. To Pierwsza Sfera Materialna, już dalej wylądować nie mógł. Tylko który świat... miecze oraz świadomość własnej bezsiły szybko jednak przywróciły maga do rzeczywistości. Bez swojej świty, splendoru nazwiska, zaklęć ochronnych był ... słaby. I nawet takie nędzne skurle mogły go wybebeszyć. Zaczął się trząść jak galareta.


- Litości! Nie zabijajcie! Weźcie wszystko! - zaskomlał czarodziej, czując jak zapamiętane ze skrawków księgi zaklęcia uciekają z głowy niczym spłoszone myszy.
- Znaczy co? - prychnął jeden z obcych, traktując płaszczącą się przed nim kupkę nieszczęścia solidnym kopniakiem.
- Ała! Ala! - jęknął tłusty czarodziej - Jak śmiesz... znaczy przepraszam, już nic nie mówię... oh Klekot, gdzie jesteś - dodał na końcu cicho, myśląc o swoim nieumarłym słudze, którego wysłał po jakieś jedzenie.
- Bierzcie go do obozu. Byle szybko; karawana niedługo nadjedzie - zarządził jeden z drabów. Mag zdążył już pojąć, że nie ma do czynienia ani z drwalami, ani ze smolarzami. Uzbrojeni po zęby, obdarci i cuchnący jegomoście wzięli go pod ręce i powlekli przez las. Orgill próbował przebierać nogami, ale niesporo mu to szło. Na szczęście obóz nie był daleko. A może jednak był? Ku rozczarowaniu wymęczonego czarnoksiężnika zbóje minęli coś, co wyglądało na obozowisko i pociągnęli go dalej.

W końcu mag poczuł dym… pieczyste? Dzik? Sarnina? Ślinka napłynęła mu do ust, po czym zdał sobie sprawę, że mieszkańcy tutejszego świata nie zaprosili go raczej na posiłek. Na szczęście gdy w końcu dotarli do celu rzucili go na tyle blisko ogniska, że (ku swemu niezmiernemu zawstydzeniu) przy upadku zdołał chwycić leżącą na ziemi nie do końca obgryzioną kość i schować ją w jednej z wewnętrznych kieszeni.
Obozowisko wyglądało na prowizoryczne. Wcześniej mijane miejsce miało przynajmniej jakieś szałasy, ławy, byle jaki stół i całkiem porządne palenisko. To wyglądało jakby zbóje - bo Orgill nie miał wątpliwości, że właśnie z nimi ma do czynienia - przynieśli tu wszystkie swoje rzeczy i po prostu rzucili byle jak. Do tego, sądząc po smrodzie i ilości odpadków - musieli tu rezydować już jakiś czas. Śmierdziało gorzej niż w chlewie: wydalinami, gnijącymi resztkami, niemytymi ciałami i trupem.
Trupem? Orgill pociagnął nosem raz i drugi. Poczuł ulotny, acz znajomy zapach. Nie był to smród martwego humanoida; nie był też chowańca czarodzieja, gdyż ten, zrobiony z kości, nie wydzielał praktycznie żadnego zapachu. Taaaak… Okazjonalnie, gdy zawiał wiatr, Orgill czuł woń nieumarłego. Czyżby ratunek? Nieumarli nie kojarzyli się z zagrożeniem, nie jemu. Na ulicach Sigil byli powszechnym widokiem, tragarze, słudzy, a nawet obywatele. On sam był właścicielem i wytwórcą nieumarłych, jego rodzina zbiła na tym masę brzdęku... dopóki on wszystkiego nie stracił.
To nie jest Sigil, głupcze. A nieumarli tutaj nie są Twoi. Nie wiesz, nic nie wiesz, czarodziej załkał cicho, nie wiedząc co począć. Rozglądał się jednak, wypatrując jakiejkolwiek nadziei... lub jedzenia. Żołądek zaburczał przypominając o ogryzionej kości. Nieumarłych jednak widać nie było...

Obóz pogrążony był w chaosie, lecz Orgill zdołał się zorientować, że bandyci zbroją się i zbierają do wymarszu. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nikt go nawet nie obszukał i nie związał, lecz ten stan nie trwał długo. Gdy większość zabijaków zebrała się na granicy obozowiska trudno było przeoczyć obcego grubasa łapczywie wysysającego szpik z obgryzionej kości.
- A to co? - zdumiał się zwalisty łysol, w którego żyłach wyraźnie płynęła niejedna kropla giganciej krwi.
- Od dwóch dni nic nie jadłem - zaskomlał magik, starając się nic nie pominąć z jadalnych rzeczy - a nie wiadomo czy zaraz tu te ghule nie wpadną. Dajcie choć umrzeć z pełnym żołądkiem...
- A co mnie to obchodzi?! - ryknął łysy, wcale nie przejmując się wspomnieniem o ghulach. - Do Dziury z nim! Albo nie. Związać, zakneblować i czekać. Więcej ofiar. Będzie więcej ofiar. Ruszamy! - ryknął ponownie i banda łotrów zniknęła wśród drzew. W obozie zostało kilkoro mężczyzn i kobiet, którzy zaraz zajęli się wykonaniem rozkazu.
Orgill Karlov VII godność zgubił gdzieś po drodze, więc tylko jęknął i pozwolił się zakneblować i związać. Gdzieś tam w lesie Klekot szukał grzybów i poziomek i lada chwila miał wrócić. Może przestraszą się go?
Nikła szansa, bo o ile dobrze pamiętał, czaszka wpasowała się ostatnio w szkielet kobolda i to nieszczególnie świeży…

Byłego sigilczyka związano jak prosiaka, wpakowano w usta strzęp brudnej szmaty i rzucono tam gdzie go wiązano. Mag dyskretnie spróbował przeturlać się bliżej ognia, ale po chwili zauważył, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Nawet go nie obszukali (nie, żeby wyglądał na bogacza, no ale…)! Popełzł więc bardziej energicznie, ale nawet jego wygibasy godne tłustej, przerośniętej dżdżownicy nie przykuły niczyjego wzroku; ba! Nikt się nawet nie uśmiechnął! Orgill ułożył się zadkiem do ogniska na tyle wygodnie, na ile pozwalała jego sytuacja (udało mu się nawet wturlać na jakąś derkę!) i gdy w końcu serce przestało walić mu młotem ze strachu i zmęczenia zaczął obserwować otoczenie. A gdy już zaczął aż się zatchnął ze zdumienia. Czuł… coś. Nie. Widział coś. Czyżby jego wiedza nie została całkowicie skasowana? Nie! Gwałtowny przypływ nadziei skończył się równie nagle co zaczął. To zobaczyłby każdy głupiec, każdy cieć, który choć liznął arkanów magii. Albo miał doświadczenie w pomiataniu ludźmi. To tępe spojrzenie, obojętność, sztywne ruchy… Oj, Orgill mógł wpaść w jeszcze większe bagno, niż mu się do tej pory wydawało…
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 10-01-2016, 21:12   #14
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Esper
7 Mirtul Roku Orczej Wiosny



Popołudnie, noc i poranek w Esper pomogły wszystkim wypocząć w miękkich łóżkach i nabrać sił do długiej drogi. Nikt nie żałował sobie przy śniadaniu, a i Lena nie narzekała na ilość jedzenia, za którą musiała zapłacić. Marv zauważył, że po posiłku wypytała gospodarza o najświeższe wieści ze szlaku; potem, zgodnie z zapowiedzią, poszła na miasto. Łuczarza niezbyt zaniepokoiły podsłuchane (czy też usłyszane, gdyż ta dwójka nie rozmawiała wcale cicho) wieści o mających miejsce w ostatnim dekadniu zniknięciach w okolicach miasta. W końcu ludzie znikali cały czas - a to dzieci porwane przez wilki, a to leśnicy zjedzeni przez niedźwiedzie, a to mężowie czy żony cichaczem szukające nowego życia… Postanowił mieć to jednak na uwadze. Nowych wieści o bandytach nie było, ale sezon dopiero się zaczynał. Od dwóch dekadni nie było żadnej karawany z południa, a zimą nawet przestępcy zaszywali się w domach, korzystając z nakradzionych przez lato dóbr.

Korzystając ze wolnego poranka najemnicy rozpierzchli się po mieście, robiąc ostatnie zakupy. Broń, namioty do osłony przed wiosenną słotą, żywność… Plecaki zrobiły się znacznie cięższe, ale dawały też pewność, że tym razem najemnicy poradzą sobie w niemal każdej sytuacji. No i tym razem można je było wieźć na wozach; Lena nie oczekiwała, że jej pracownicy będą walczyć z bagażem na plecach.

[media]http://orig07.deviantart.net/a882/f/2012/235/b/4/medieval_market_by_minnhagen-d5c4fb5.jpg[/media]

Sinara cieszyła się, że zdążyła odwiedzić dom Willa, Gorda i Leji. Gdy nikt nie patrzył matka przyjaciela wcisnęła byłej podopiecznej w dłoń mały mieszek z gorzko pachnącymi ziołami. Dziewczyna szybko domyśliła się do czego służą, zarumieniła po czubki uszu. W głębi duszy była jednak zadowolona. Dobrze było poczuć, że ktoś prócz Evana o nią dba.

Evan natomiast był niezbyt rozmowny. Wieczorna pogawędka z Sinarą przypomniała mu o własnych rodzinnych tajemnicach. Rankiem, w czasie ubierania spróbował obejrzeć smoczy tatuaż, skryty teraz pod młodzieńczymi włosami na klatce piersiowej. W miarę jak chłopak rósł tatuaż stawał się coraz mniej wyrazisty, ale i tak fechmistrz dobrze wiedział co się na nim znajduje. Potrafiłby odwzorować każdą linię, plamkę i kolec smoczej sylwetki. Kto wie, może w Luskan czegoś się dowie? Co prawda stamtąd nadal daleko było do wysp Moonshae, ale dla marynarzy (czy też piratów) odległość nie stanowiła specjalnego problemu.
- Idziemy? - głos ukochanej wyrwał go rozmyślań. Uśmiechnął się i przytulił ją. Do Luskan było daleko, a Sinara była tutaj. Póki co przeszłość nie miała znaczenia.



Trakt do Luskan
7-10 Mirtul Roku Orczej Wiosny


Karawana pod wodzą Leny i Evana wyruszyła z Esper zgodnie z planem, dwie świece po świtaniu, a po następnych kilku świecach wjechała w las. Tam Shavri i Sinara wybiegli na przód, choć sama pracodawczyni stwierdziła, że napad w tych okolicach jest wysoce nieprawdopodobny. Faktycznie, minęli kilku myśliwych wracających ze zdobyczą, kilka chichoczących dzierlatek dźwigających naręcza drew na opał, a z lasu słyszeli łoskot siekier i nawoływania zbierającej drobny chrust dzieciarni. Okolica wydawała się spokojna. Dopiero kolejnego dnia podróżni poczuli, że są w lesie (a przynajmniej w najbliższej okolicy) sami. “Trakt” był zarośniętą polną drogą, niewiele lepszą niż dukt prowadzący do Zamieci. Nudzący się wyraźnie Kurt nieproszony wyjaśnił Evanowi, że dawno, dawno temu, jeszcze przed założeniem Królestwa biegł tędy prawdziwy, brukowany trakt, którym jeździły wozy wypchane bogactwami wykonanymi przez złotników i kowali z Kaledonu, elfich rzemieślników i ludzkich łowców. Wycięto szeroki, kilometrowy pas lasu od rzeki, trakt patrolowały oddziały pod wodzą znamienitych rycerzy, a rzeką pływały eleganckie łodzie. Dla Evana brzmiało to jak bajka dla dzieci, zwłaszcza że spod zrytej kopytami, błotnistej ziemi nie wystawało nic, co mogłoby przypominać bruk, a rzeką spławiano co najwyżej toporne barki pełne drewna i rudy. Faktem było jednak, że wykarczowany wokół traktu pas lasu był bardzo szeroki, choć zapewne po to, by natura nie pochłonęła relatywnie rzadko uczęszczanej drogi.

Marvovi
, który zazdrościł dowódcy pozycji na przedzie, wreszcie udało się porozmawiać z Leną. Kobieta wysłuchała jego propozycji. Niewiele było miejsc, w których konie mogły zjechać z drogi bez obaw, że wóz ugrzęźnie w miękkim gruncie, ale ustalili przynajmniej sygnał do ucieczki. Franka oraz Shavri posiadali gwizdek i piszczałkę, które świetnie się do tego nadawały. Piskliwy dźwięk łatwiej wybije się ponad bitewny gwar niż najgłośniejsze nawet okrzyki.

Trzeciego dnia większości zaczęła już doskwierać monotonia podróży. Las szumiał, rzeka pluskała, ptaki śpiewały nie przejmując się zbytnio ludzką obecnością, końskie kopyta mlaskały w błocie, wozy skrzypiały, a konie parskały, oganiając się leniwie od much u gzów. Wiosenna pogoda raczyła wędrowców to deszczem, to słońcem, a ciągnący od rzeki chłód sprawiał, że niejednemu katar lał się z nosa. Franka, wzdychając, raz po raz parzyła współpodróżnym zioła. W takich chwilach najbardziej tęskniła za Zoją - nie tylko dlatego, że kapłanka była mistrzynią w leczeniu chorób, podczas gdy lathandrytka specjalizowała się głównie w opatrywaniu pobitewnych ran. Tyle wspólnych godzin spędzonych przy pacjentach, plotek i zwierzeń… Zoja potrafiła być upierdliwa, nawet Franka musiała to przyznać, lecz mimo to brakowało jej przyjaciółki. Shavri był miły… ale to nie było to samo.


Czwartego dnia podróży niebo przejaśniło się całkowicie, co wszystkim poprawiło humor. Nikomu nie uśmiechało się ciągłe wyciąganie wozów z błota. Mokre koce i derki suszyły się na burtach wozów, a Aurora podśpiewywała jakąś piracką balladę. Okazało się, że kuszniczka ma bardzo ładny głos i już wkrótce większość podróżnych zawodziła razem z nią o przygodach pirata Lucjana, którego strzały się nie imały, a któremu sama Sune wskakiwała do łoża. Lucjan-woźnica rechotał ze śmiechu jak żaba, za to idący na końcu Marv krzywił się z irytacją. Przez te śpiewy mogą nie usłyszeć podkradających się bandytów!

Na szczęście żaden oprych nie przerwał im pieśni. Niedługo potem Lena zarządziła popas i ruszyli dalej. Sinara raźno maszerowała na przedzie, nieco bliżej wozów niz Shavri. Podczas poprzedniego zlecenia znacznie poprawiła jej się kondycja, a i las nie wydawał się już tak przerażająco obcy. Mimo wszystko bardziej poczuła niż zobaczyła, że coś jest nie tak. Znała to uczucie, gdy ktoś przyczajony cię obserwuje - choć częściej od drugiej strony. No i ten zapach… Dziewczyna nie była pewna z czym jej się kojarzył, ale z pewnością z niczym dobrym. Z nerwów sama już nie wiedziała co czuje, ale wolała dmuchać na zimne. Niedbale zwolniła kroku, zrównując się z Evanem. Również Shavri dawał sygnały, że zwrócił uwagę na coś niepokojącego. Nawet Marv zauważył (czy raczej usłyszał), że ptaki milczą, podczas gdy wcześniej przejazd karawany wywoływał jedynie krótkie przerwy w ich uporczywym świergotaniu. Lena krótkimi gwizdami dała znak swoim woźnicom. Wozy zwarły szyk; pierwsze dwa podniosły burty, dając osłonę strzelcom. Thalgast przegonił słabo uzbrojonych piechurów na lewą stronę wozów i mocniej chwycił topór. Kain przygotował zaklęcia.

Nie było już czasu by zrobić z wozów krąg. Chwilę później dał się słyszeć trzask łamanych gałęzi i na trakt wypadło kilkunastu dobrze uzbrojonych obdartusów pod wodzą rosłego łysola.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/7c/4c/cd/7c4ccdfc914bb099a5e86ede16fa8eec.jpg[/media]

Napastników przywitał deszcz strzał i bełtów. Kilku zachwiało się, jeden padł, ale bandyci parli dalej. Nie było czasu na drugą salwę; zresztą z lasu również wypuszczono kilka strzał - na szczęście niecelnych. Gorzej, bo prócz strzał nadleciało również kilka zapalonych butelek z oliwą. Nie wszystkie trafiły w cel, niestety jedna spadła nieopodal pierwszego wozu, a druga rozbiła się o burtę trzeciego. Wierzgnęły konie, przerażone krzykami i ogniem. Kurt i Aurora rzucili kusze, próbując opanować wierzchowce. Franka zeskoczyła z wozu; i tak najlepiej sprawdzała się w walce wręcz. Przyjęła na tarczę potężny cios pałki, dając Aurorze czas na ugaszenie ognia i uspokojenie koni. Jej wóz przynajmniej nie miał dokąd odjechać, lecz rzucające się przy dyszlu konie stanowiły niebezpieczeństwo nie mniejsze niż bandyci. Kurt miał mniej szczęścia; jego zaprzęg poniósł i nim poradził sobie z jego opanowaniem odjechał spory kawał od miejsca walki. Bibi, Lewy i Lucjan szybko poradzili sobie ze swoimi końmi, zablokowali koła wozów i szykowali się do obrony. Lewy wyciągnął nawet spod derek ciężki pawęż, usadził się z nim na wozie i zza niego miał zamiar razić bandytów włócznią. Widać było, że ludzie Leny wiedzą, co robią i o nich nie trzeba się martwić.

Inni jeźdźcy radzili sobie lepiej lub gorzej z przerażonymi wierzchowcami. Ochroniarze kupców zwyczajnie zeskoczyli (lub spadli) z siodeł i puścili konie luzem. Sami kupcy pogalopowali za Kurtem. Koń Leny był najwyraźniej szkolony do walki gdyż kobieta bez trudu spięła go i natarła na najbliższego draba, tnąc celnie swoim długim mieczem.
Kain wymruczał krótką modlitwę i z ziemi wystrzeliły zielone pędy, więżąc lub spowalniając wielu bandytów. Nie na długo, lecz wystarczy by przygotować zaklęcia ‘Tłuszczu’. Te spowalniające czary sprawdzały się w bitwie już nie raz. Shavri zaszedł bandytów nieco z boku - był na tyle daleko, że mógł swobodnie strzelać lub zaszarżować na któregoś z napastników. Sinara również mogła zajść oprychów z boku, gdyż na pierwszej linii byli Evan - na którego szarżował domniemany dowódca bandy - i Lena.

Większość podróżnych umknęła w stronę rzeki. Co prawda wszyscy (zarówno kobiety jak i mężczyźni) mieli jakąś broń, ale mieć to jedno, a stawić czoła bezwzględnym bandytom - coś zupełnie innego. Okazało się jednak, że w szuwarach również zaczaiło się kilku drabów - niewielu lecz wystarczająco, by podsycić panikę. Napastników było około dwudziestu. W porównaniu z najemnikami byli słabo uzbrojeni, niewielu posiadało też porządne zbroje, ale sama ich liczba stanowiła zagrożenie i zwiększała chaos. Ciężko było ochraniać podróżnych i wozy, skoro każdy musiał skupić się na równoczesnej walce z przodu i pilnowaniu swoich tyłów.

 
Sayane jest offline  
Stary 14-01-2016, 12:07   #15
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Płomienie nigdy nie były dobrym znakiem, ale Shavri skupił się na niewpadaniu w panikę i zdusił w sobie chęć biegnięcia na pomoc gaszącym ogień. Zamiast tego szybko ogarnął spojrzeniem najbliższe otoczenie i bandytów w polu widzenia. Przed nim roztaczał się mało kuszący widok na szereg obdartych mężczyzn, wychodzących spomiędzy drzew. Ale najbliższy jemu był zarazem tym, który zasadzał się na Panią Lenę. Traffo nałożył strzałę na cięciwę i niewiele myśląc strzelił ku niemu. Sune musiała czuwać zarówno nad Traffo, jak i nad Leną i jej koniem, gdyż strzała tropiciela świsnęła koło nich i wbiła się przeciwnikowi prosto w szyję, kładąc go trupem na miejscu. Sam zaś tropiciel został jedynie draśnięty strzałą wypuszczoną z krzaków. Drugiej nawet nie zauważył.

Lena Marple spojrzała na osuwającego się zbira ze zdumieniem, po czym ułamek sekundy później natarła na herszta bandytów walczącego z Evanem. Niestety jej miecz chybił celu. Kobieta zeskoczyła z konia i zaczęła zachodzić napastnika od tyłu.

Tymczasem Shavri bez pardonu wycelował w herszta i strzelił ponownie. I tym razem okazało się, że chłopak ma więcej szczęścia niż rozumu - strzała o włos minęła zachodzącą zbója pracodawczynię i wbiła mu się głęboko w udo. Bełt ukrytego kusznika minął Traffo o dobry metr, drugi zaś nie przebił jego ćwiekowanej skórzni.

Shavri widział lot drugiej swojej strzały i oblał go zimny pot. Ty patentowany głupcze!, zganił się w duchu grzmiącym głosem dziadka. Zachwiał się pchnięty siłą strzały, która utknęła w jego skórzni. Szybko pozbierał się do kupy po tym niespodziewanym stresie i strzale i w końcu zaczął myśleć. Wyciągając z kołczanu kolejny pocisk, miał nadzieję, że zadana rana w udzie zdekoncentruje trafionego osiłka i pozwoli Lenie i Evanowi szybciej go zabić. Sam zaś poszukał wzrokiem, jakiegoś mniej przyprawiającego o zawał celu. Na przykład któregoś z tych dwóch strzelców, którzy do niego mierzyli. Wrócił wzrokiem do ukrytego w krzakach naprzeciwko siebie jednego z napastników. Złożył się do strzału w tamtym kierunku i starając się skupić pomimo krzyków, harmidru bitwy i biegających w panice koni - puścił strzałę. Zwolniona cięciwa jęknęła cicho, a Shavri w myślach podziękował poprzedniemu właścicielowi łuku. Broń była na prawdę świetna; pocisk bez trudu przeleciał przez krzaki, a do uszu młodzieńca doszedł przedśmiertny zapewne charkot. Drugi z kuszników chybił ponownie; widać śmierć kompana nie wpłynęła dobrze na jego morale.

Dopiero gdy jego uszu dobiegło charczenie, z Shavriego zeszło nagromadzone w ostatnich kilkunastu sekundach napięcie. Nogi się pod nim zatrzęsły z nerwów, ale ustał, zachowując fason i dobre zdanie o swojej męskości. Przed dalszym działaniem, pomimo kusznika, który na niego polował, pozwolił sobie na szybki jak myśl rzut okiem na bitwę po to, by zobaczyć, jak radzą sobie inni i co powinien robić dalej. Poza rzecz jasna próbą unieruchomienia strzelającego do niego kusznika. Rzuciło mu się w oczy to, jak kupcy gasili wóz Kurta. Sam zaś woźnica odciął swoje konie i ruszył w stronę Tropiciela uzbrojony w włócznie.

Pocieszony tym widokiem Shavri zaczął szukać wzrokiem wśród krzaków drugiego strzelca. Strzały bowiem ewidentnie nadlatywały parami. Wydawało mu się, że coś dostrzegł między gałęziami i wysłał tam grot na zwiady. Ale niestety, jeśli ty widzisz kusznika, istnieje realna szansa, że on widzi ciebie - zwłaszcza jeśli stoisz wystawiony do strzału na środku drogi w pewnym oddaleniu od głównego zamieszania jak kołek znaku drogowego... Chłopak zobaczył frunącą ku niemu strzałę, ale był zbyt wolny, żeby jej umknąć całkowicie, a grot tym razem przebił skórznie, zagłębiając się płytko w piersi, poniżej serca i wyrzucając z chłopaka cały jego oddech.
Rozwścieczony nagłym bólem ułamał drzewiec strzały sterczącej mu z korpusu i przeklinając ból naciągnął cięciwę po raz kolejny. Tym razem nie spudłował. Pewną podpowiedzią był krótki a głośny jęk bólu, który się rozległ wśród zieleni, gdy po prawej stronie Shavriego znajomo szczęknął mechanizm kuszy. Sinara, Słonko, brawo!, pomyślał ciepło.
W tym momencie minął go Kurt w pełnej szarży. Shavri zerknął za nim i wtedy zobaczył, jak chlaśnięta przez plecy Lena wali się na ziemię bez przytomności. Zobaczył atak Evana zakończony fiaskiem i zmartwiał. Uniósł łuk w tamtym kierunku pomny tego, że z krzaków ktoś na pewno w tej chwili również do niego mierzy. Kto zwolni cięciwę pierwszy i z jakim skutkiem? No i Kurt, który w szale może nagle wejść mu na linię strzału... Bijak pod kaftanem poruszyła się nerwowo. Shavri wiedział, że jego wcześniejsze trafienia były prędzej wynikiem łutu szczęścia zesłanego przez miłosierną Sunę i mistrzostwa broni, niż jego własnych umiejętności strzeleckich
- EVAN. Z DROGI I ANI DRGNIJ!- ryknął na całe gardło, naciągając strzałą cięciwę łuku. Ból eksplodował gorącem w klatce piersiowej. Shavri aż sapnął. I na wydechu, w bezruchu, gdy grot strzały wskazał mu masyw okrwawionej sylwetki herszta, modląc się do Sune z żarliwością nowicjusza zakonnego, rozluźnił zgrabiałe ze strachu palce. Sune miała jednak najwyraźniej już dość brawurowych wyczynów swojego wyznawcy, bo strzała wbiła się, owszem, ale w tarczę Evana. Ostrzeżenie jak nic. Shavri, widząc, że nie ma już do kogo strzelać i że Lucjan ruszył na pomoc Evanowi, sam postanowił sprawdzić co dzieje się w środku karawany. Biegiem ruszył w stronę, gdzie powinna była być Franka, omijając ostatniego oplątanego zbira.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 14-01-2016 o 12:17.
Drahini jest offline  
Stary 14-01-2016, 19:31   #16
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację


Evan strzelecki atak zbójców przetrwał na wozie zasłaniając się zakupioną w Esper tarczą, później gdy pocisków w powietrzu było znacznie mniej wyskoczył na trakt by zetrzeć się z przeciwnikami. Pierwszym adwersarzem okazał się ogromny łysol szarżujący prosto na niego. Evan zamierzał odskoczyć w bok osłaniając się tarczą, by różnica masy przeciwnika nie wgniotła go w ziemię. Kontratak musiał wykonać swoim półtoraręcznym mieczem, co prawda władanie nim jedną nie było proste, ale wolał nie rezygnować z osłony jaką dawała tarcza. Mimo postury herszt był zwinniejszy niż się wydawało - albo faktycznie Evan musiał sporo poćwiczyć nowy rodzaj walki - gdyż bez trudu uniknął ataku i sam wyprowadził swój ciężką wekierą. Na szczęście Evan zdołał się zasłonić, a tarcza wytrzymała. Była warta swojej ceny. Kątem oka zobaczył zeskakującą z konia Lenę, po czym znów skupił się na swoim przeciwniku.

Najemnikowi nie pozostało nic innego jak dalej odpierać ataki łysola, samemu próbując w odpowiednim momencie ciachnąć przeciwnika. Trochę zaczął się cofać by uniknąć sytuacji w której koledzy bandyty próbowali go obejść, zwłaszcza że nie wiele widział co się wokół niego dzieje, skupiony na swoim pojedynku. Tym bardziej zaskoczył go przebiegający nieopodal koń, powiewający odciętymi rzemieniami. Kolejny cios i kolejne pudło - walka z tarczą nie sprzyjała celności, ale przynajmniej Evan nadal był cały - kolejny cios najpewniej roztrzaskałby mu głowę, gdyby kolce wekiery nie zahaczyły o tarczę, odłupując z niej kilka drzazg. Chwilę później łysol zniknął fechmistrzowi na moment z pola widzenia; gdy Evan wyjrzał zza tarczy dostrzegł, że przeciwnik trzyma się za nogę, z której wystaje strzała. Zarówno on, jak i Lena, która zaszła wroga od tyłu nie mogli nie wykorzystać takiej okazji - dwa ciosy, które spadły na bandytę nie były niestety śmiertelne, lecz upuściły mu krwi.

Kolejny huk - kolejny cios wekiery zablokowany tarczą Evana. Przeciwnicy krążyli wokół siebie, ale nikt nie mógł się przebić przez zastawy i zbroje drugiego, nawet flankująca Lena. Tej nagle… złamał się miecz! Kobieta szybko sięgnęła po broń zbira ustrzelonego wcześniej przez Shavriego, gdy herszt nieoczekiwanie odwrócił się w jej stronę, porzucając zmagania z tarczą Evana i łupnął wekierą przez plecy. Kolce przebiły lekką zbroję i Lena z jękiem padła na ziemię.
Evan widząc co się dzieje, postanowił walnąć przeciwnika wkładając więcej siły. Zamachnął się i uderzył - co z tego, skoro tamten ponownie uniknął ciosu. Sekundę potem strzała wbiła się w tarczę fechmistrza - obaj mężczyźni wzdrygnęli się. Łysol odruchowo odwrócił się w stronę Shavriego, który z kawałkiem strzały sterczącym z piersi pomachał mu nerwowo ręką, wolną po oddanym strzale … I wtedy włócznia szarżującego Kurta wbiła mu się głęboko w bok. Bandyta niezgrabnie spróbował oddać cios, ale tylko zatoczył się, gdy woźnica wyrwał włócznię z jego boku i stanął tak, by zasłonić gramolącą się niezgrabnie z ziemi Lenę. Z boku z pomocą nadbiegał też Lucjan.

- Rzuć broń śmierdzielu, a może ujdziesz z życiem! - skoro walka nie szła Evanowi, to może zastraszanie i negocjacje pójdą lepiej. Wielkolud tylko się zaśmiał szaleńczo i zaatakował fechmistrza. Był jak w amoku… albo wiedział, że tak czy siak zginie - albo od ciosów broni, albo na stryczku. Evan nie zmieniał już dalej taktyki, tylko zasłaniał się tarczą i atakował w odpowiednim momencie. Przeciwnik był już ranny, a kolejni włączający się do walki ludzie Leny sugerują że reszcie poszło o niebo lepiej niż jemu. Słyszał o wojownikach, którym zapach krwi zaćmiewał zdrowy rozsądek i herszt najwyraźniej do nich należał. Potężny cios wekierą trafił najemnika w prawe ramię; chłopak jęknął, opuszczając miecz. Herszt ryknął i zwrócił się ku woźnicom, którzy na próżno próbowali włóczniami przebić jego grubą zbroję. Na szczęście długie drzewce trzymały go przynajmniej na dystans. Najemnik zebrał się w sobie i zaciskając zęby wyprowadził ostatni cios mieczem. Czuł, że jeśli nie zrobi tego teraz to już nie zdoła unieść broni. Potężny bastard ze zgrzytem przeciął pancerz i zagłębił się w kręgosłupie wielkoluda, kończąc jego żywot.


Evan rozejrzał się po pobojowisku dysząc ciężko, wcześniej nie widział za wiele co się działo. Wuj często ostrzegał że tak bywa podczas walki, człowiek tak jest spięty i skupiony na zagrożeniu iż jego wzrok zawęża pole widzenia. Wcześniej podczas utarczek z koboldami nie miał takiego wrażenia, ale teraz gdy doszło walki z masywniejszym przeciwnikiem zrozumiał co wuj miał na myśli.
Poszukał wzrokiem ukochaną. Okazało się że całkiem nieźle dała sobie radę, a i reszcie poszło znakomicie i już tylko niedobitki bandytów umykały gdzieś w las. To była dobra robota, mimo ran.

 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 14-01-2016 o 21:15.
Komtur jest offline  
Stary 14-01-2016, 20:21   #17
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
W czasie ataku Sinara nie poświęcając wiele czasu na rozmyślania zdążyła wdrapać się na jeden z wozów i przygotować do strzału. Chciała pozbyć się ludzi którzy ostrzeliwali ich z odległości. Najpierw jednak musiała załatwić jednego z bandytów, który chciał wejść na wóz. Dziewczyna nie dała się zaskoczyć i po chwili jej bełt wystawał z oka bandyty. Po nałożeniu kolejnego bełtu namierzyła jednego ze zbirów bliżej drzew. Pierwszy strzał chybił, a drugi okazał się nie być śmiertelny.
- Cholera jasna - zdenerwowała się i zaklęła pod nosem. Kątem oka spojrzała na Evana, jego sytuacja też nie wyglądała ciekawie ale nie chciała ryzykować strzelania w tamtym kierunku. Jedno drgnięcie palca i bełt utkwił by w sprzymierzeńcu a nie wrogu.

Sinara nie zrażała się porażkami i strzelała dalej, stawiając na szybkość a nie celność. Przy tej ilości wrogów, którzy jeszcze zostali na placu boju, szybkość może okazać się ważniejsza. Niestety tym razem jej strzały okazały się nie być celne, bełty śmignęły koło zbira w krzakach. Shavri miał więcej szczęści i po chwili sylwetka w krzakach osunęła sie na ziemię.

Kuszniczka szybko zmieniła cel, skoro tamten był już martwy. Strzeliła do jednego z oplątanych i trafiła w nogę, a własciwie ledwie ją drasnęła. Znowu zaklęła pod nosem. Drugi strzał był celny i bandyta w końcu zginął upadając w oplatujące rośliny.

Kątem oka Sinara zobaczyła, że Franka jest w nienajlepszej sytuacji. Namierzyła atakującego, który stał do niej plecami. Nie było to może honorowe, ale wolała zabić go teraz niż po tym, jak zrani Frankę. Bełt bez najmniejszych problemów wbił się w plecy bandyty i pozbawił go życia.

Walka dobiegała końca, ale Sinarze udało się ranić jeszcze jednego, uciekającego zbira. Serce waliło jej jak oszalałe gdy rozglądała sie poszukując żyjących napastników. Na szczęście żaden już im nie zagrażał. Wygrali. Przeżyli. Chociaż... wtedy dostrzegła Kaina. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Z jeszcze większym zdumieniem zauważyła, że chyba jako jedyna nie odniosła ran. Czas ruszyć się z miejsca, skoro jest w pełni zdrowia musi pomóc innym. Oczywiście najpierw podeszła do Evana zeby upewnić się, że nic groźnego mu się nie stało.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 14-01-2016, 22:05   #18
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Trakt do Luskan
10 Mirtul Roku Orczej Wiosny
Południe


Zdarzenie od strony Franki nie wyglądało najlepiej od samego początku. Co prawda kapłanka lepiej radziła sobie w bezpośrednim starciu niż na odległość, lecz... Moc uderzenia rosłego chłopa była czymś zupełnie innym niż para w ramionach niewielkiego kobolda. Niemal cała siła z drwa przeszła na ramię trzymające tarcze, ramie, które prawie od razu zdrętwiało i prawie opadło z sił. Lathandrytka z mrożącym zdumieniem chwyciła tarczę oburącz chroniąc się przed natarciem jak tylko mogła. Mimochodem utrzymywała pozycję, która pozwoliła Aurorze zając się gaszeniem ognia wilgotnymi kocami. Spod podniesionej tarczy Franka widziała zbira, który zamiast z rozpędu łupnąć w jej tarcze, wyłożył się jak długi plątając jeszcze pod nogami rozerwane resztki liściasto-korzennych pnączy. Jego ambicje nie załamały się po upadku, zdołał odturlać się od zamachu wymierzonego przez jednego z nadbiegających ochroniarzy. Ilość obecnych w około ludzi była zbyt liczna, by przejęta kapłanka mogła za wszystkim nadążać. Wszyscy byli zawiązani w walce, nawet Bibi, smagająca w powietrzu batem, który wystarczająco trzymał adwersarzy na odpowiednią odległość. Głośny szczęk drewna i metalu, charkot koni nie zwiastował niczego dobrego. Zaprzęg za sprawą ambitniejszego zbira szarpnął do przodu zrzucając jednego z ochroniarzy i wywracając się po paru metrach z obecną na wozie Aurorą. Ambitny umiał dopiąć swego i zainteresował się powożącą, która musiała być chroniona przez dwie sprzyjające najbliższe osoby. Przewaga liczebna dopiero po dłuższej wymianie bitewnych argumentów ostatecznie powstrzymała, choć z ranami dla karawaniarzy, niestety poważniejszymi dla Bibi. Pnącza powoli były rozrywane a kolejne bandziory dołączały do ofensywy, wymachując w powietrzu pałkami i ostrzami, nie rzadko łupiąc i pryskając wiórami z drwa trzymanego przez kapłankę. Dawało to co prawda nieco czasu dla reszty ochroniarzy, by tłucząc po łbach, powoli przebijali się przez oprychów. Ostatnie ich sztuki odznaczały się zawziętością, którą nadciągająca Sinara miała w planach powstrzymać. Niehonorowe rozwiązanie opłaciło się, trafiony w plecy bandyta wykrzywiony padł na ziemię nie zdoławszy sięgnąć tarczy Franki.

Tymczasem gdy Shavri biegł zauważył nie tylko kotłowaninę przy France i Sinarze, ale jakieś zamierzanie pod lasem. Dochodziły stamtąd krzyki. I jeśli chłopak dobrze widział - zbiry ciągnęły niektórych podróżnych między drzewa. Traffo szybko przemyślał sprawę. Franka z Sinarą obie były tuż, a tam widział już interweniującą masywną, niską postać Khergala i Marva, który też się nie lenił. Ale nawet gdyby ich tam nie było, Sinara z Franką nie raz nie dwa ocaliły mu skórę, a teraz potrzebowały pomocy. Z tym nie było dyskusji. Shavri wrócił spojrzeniem do dziewczyn i uniósł ostrza do ciosu, ale w tym momencie za swoją nieuwagę i myślenie o czternastu rzeczach na raz, słono zapłacił. Zamiast widowiskowego ciosu w plecy, Shavri potknął się o czyjeś zwłoki i runął na zryte i zakrwawione błoto. Upadając, wypuścił oba miecze z rąk, żeby móc się asekurować. Dzięki temu, choć wyłożył się jak długi, to ani nie przygniótł swoim ciężarem Bijak, schowanej pod kartanem nad jego prawą piersią, ani nie wbił sobie głębiej resztki strzały. “Wybawiciel od siedmiu boleści”, pomyślał gorzko. Całość sytuacji byłaby komiczna gdyby nie dramatyzm dookoła, ale pomimo niego sapiący ciężko Shavri parsknął nerwowym, urywanym śmiechem, gdy sięgał po swoje ostrza i prostując się pokręcił głową z dezaprobatą nad własną niezgrabnością i zadufaniem w sobie. To obiecał Evanowi? Doprawdy?

Kolejne ruchy pod tarczą zwróciły uwagę kapłanki na wystarczającą chwilę, by widok ilości leżących ciał ją zmroził. Franka nieopatrznie opuściła swoją tarczę i niemal natychmiast została porażona. Uderzenie w ramię, było na tyle silne, by przesunąć całą rękę i sięgnąć boku nawet delikatnie nachodząc na plecy. Obawy kuszniczki sprawdziły się a los kapłanki najwidoczniej był przesądzony, nawet brudne zagrywki nie zdołały jej uchronić a niepowodzenie Shavriego mniej przypominało błąd po jego stronie. Po prostu musiał zostać powstrzymany by nie przybyć na czas. Franka pisnęła z wrażenia kuląc się z bólu i upadając po chwili. Lathander jednak nie dopuścił, by jego kapłanki zepchniętej na kolana spotkała większa krzywda. Bandziory zarządziły odwrót a stojący przy dziewczynie osobnicy zreflektowali się wyceniając ucieczkę jako bardziej atrakcyjne z rozwiązań.

Gdy Shavri się podnosił, zobaczył, że panie poradziły sobie bez odsieczy, a jego właśnie mijał zraniony przez Sinarę ostatni z napastników.
- Dokąd to!? - wysapał zziajany Traffo i rzucił się za nim w pogoń z uwalonymi błotem ostrzami. Nie sztuką było ubić zwróconego do ciebie plecami rannego.
Traffo wyciągając z jego martwego ciała ostrze rozejrzał się dookoła. Ze zdziwieniem skonstatował, że bitwa zdaje się dobiegła końca. Przed nimi w spętaniu szarpał się jeden, chyba ranny bandyta. Marv z Khergalem capnęli drugiego przed ścianą lasu. Będzie kogo przesłuchiwać, bo pozostałe niedobitki zniknęły już w gąszczu, a z nimi niestety ci, których tam ze sobą zaciągnęli. Shavri splunął ze złością i ruszył przypieprzyć temu w zaroślach płazem miecza, żeby można było porównać zeznania tego pierwszego. Dopiero teraz naprawdę poczuł ból. Obiecał sobie, że zaraz, jak tylko zwiąże tego drania, pomoże udzielać pomocy rannym. Trzeba też będzie potem uspokoić i zebrać konie i zająć się ewentualnymi zmarłymi. Shavriemu brakowało paru osób na widoku, ale może były ranne albo… uprowadzono je. Na te myśl Traffo zasępił się i pomyślał, że jednak zdzieli draba płazem szczerze i od serca.

Ranni byli, "ewentualni" martwi również byli. Kapłanka z miejsca w którym była widziała niemal wszystkich. Była wstrząśnięta całością a przede wszystkim łupiącym bólem. Z wrażenia usiadła na ziemi. Musiała dać sobie chwilę, by doszedł do niej koniec walki... i cała masa martwych ciał... i cała masa rannych! Franka ocknęła się i mimo rwącego bólu wstała, by odszukać tych, którzy jej potrzebowali.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 16-01-2016 o 03:10.
Proxy jest offline  
Stary 15-01-2016, 12:04   #19
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Luskan, czyli Miasto Żagli, a także szabrowników, piratów i rzezimieszków… O tym miejscu Khergal słyszał już niejeden raz podczas częstych uczt w klanowej willi w Kaledon, do której zjeżdżali się ze wszystkich czterech stron świata członkowie jego licznej rodziny. Wciąż pamiętał opowieści o wielkim porcie pełnym wysokich masztów, będącym zarazem otwartą bramą do całego regionu Wybrzeża Mieczy, który wręcz obfitował w rozmaite skarby i tajemnice będące spuścizną po niejednej cywilizacji, powstałej tam na przestrzeni wielu tysiącleci. Dla wielu awanturników z północy, Luskan było wrotami do sławy i bogactwa, a także początkiem końca niejednego z nich...

Krasnolud westchnął na samą myśl o dotarciu do Miasta Żagli. Takiej okazji nie mógł przepuścić i w duchu podziękował Moradinowi za wskazanie mu właściwej ścieżki. Teraz jednak miał znacznie pilniejsze sprawy na głowie niż rozmyślanie o czekającej go przyszłości. Gościniec, którym zmierzali w stronę Luskan nie nadawał się za bardzo pod drewniane koła wozów, które notorycznie grzęzły w piachu i błocie, znacząco spowalniając pochód i niejednokrotnie zmuszając ekipę najemników do zbędnego wysiłku. Na całe szczęście, żadne z nich nie uległo uszkodzeniu, czego kapłan obawiał się odkąd tylko krajobraz pól zastąpił gęsto porośnięty las. Nie chciał utknąć w tym miejscu, tym bardziej, że zagajnik wydawał się być dziwnie cichy; tak jakby ktoś przez cały ten czas uważnie się im przyglądał.

Khergal szedł prawie, że na samym końcu, trzymając się bliżej prawej flanki, skąd miał lepszy widok na jadące z przodu wozy. Co rusz palił zielsko, które zakupił w Esper dla własnej satysfakcji i od czasu do czasu wymieniał kilka zdań z Marvem. Chłopak ten wydawał się być całkiem w porządku; jego dłoń pewnie spoczywała na orężu, a mimo dość niedojrzałego wyglądu, sprawiał wrażenie konsekwentnego i przede wszystkim odpowiedzialnego. Krasnolud postarał się zapamiętać na przyszłość swoje obserwacje na wypadek, gdyby kiedyś potrzebował w walce czyjejś pomocy, a chłopak, choć jeszcze był młody, wyglądał na zaprawionego w bojach wojownika.


- Choćta do wujka Khergala i skosztujcie wykutej przez krasnoludy stali, psubraty! - Ryknął w stronę zbliżających się banitów, po czym uniósł wysoko tarczę i w tym samym momencie przyjął na nią kilka bełtów.
- Ha! Na tyle tylko was stać, skundlałe sukinsyny? - Krasnolud jednym silnym cięciem topora ściął wystające pociski, po czym uderzył zewnętrzną stroną ostrza o tarczę kilka razy, wydając przy tym donośne, głuche brzdęki, które echem potoczyły się po okolicy.
Wrogów wyskakiwało z lasu coraz więcej. Część cywili rzuciła się do panicznej ucieczki, lecz bardzo szybko zostali otoczeni przez wybiegających z zarośli banitów. Khergal nie miał jednak zamiaru dać się tak łatwo oflankować; zamiast tego po prostu stanął twardo na ziemi, zakupując się lekko w piachu, który cienką warstwą pokrywał gościniec. Wolał poczekać aż wróg sam do niego podejdzie i zakosztuje w zimnej stali…
- Na każdego z was starczy - pomachał toporem widząc zbliżających się w jego stronę wojowników. Przez chwilę dało się usłyszeć cichy bitewny zaśpiew w starożytnym języku krasnoludów, który został zakończony przez wzniesie wysoko do góry oręża i bojowy okrzyk we wspólnym:
- Moradinie, dajże nam sił, aby przeciwstawić się tym wyplutym na świat, zapomnianym przez bogów pomiotom! Niech święty ogień z kuźni Twórcy was pobłogosławi, towarzysze!

Gdy tylko skończył modlitwę do swego boga, jak grom z jasnego nieba spadli na niego bandyci, atakując z kilku stron jednocześnie, lecz mimo to Khergal bez trudu przyjmował ich ciosy na tarczę, śmiejąc się im w twarz. W bitwie czuł się jak w swoim żywiole; ogarnięty czystą ekstazą, zawsze miał wrażenie, że podczas walki z nieprawymi istotami jest bardzo blisko swego boga i to napędzało jego święty szał. W oczach kapłana błyszczał ogień, który narastał z każdym przyjętym na tarczę ciosem, by w końcu eksplodować niekontrolowaną furią.

Khergal uniknął nadlatującego ostrza, drugie sparował i w tym samym momencie wyprowadził kontrcięcie, które ścięło z nóg pierwszego zakapiora. Ten chwilę później leżał martwy w kałuży własnej krwi, po tym jak krasnolud dobił go precyzyjnym cięciem w sam środek czaszki, która z grzechotem pękła na dwie części niczym łupina orzecha wylewając na piaszczystą ziemię jej zawartość.
W chwili, gdy wykończył pierwszego przeciwnika, kapłan musiał zasłonić się tarczą przed następnym ciosem, który z kolei zmierzał w stronę jego głowy. Doświadczenie bojowe i wrodzony refleks, sprawiły, że miecz ześlizgnął się po wzniesionej w zasłonie tarczy, a tym samy banita wystawił się na atak, który nadszedł szybko i równie bezlitośnie.
Kolejny zakapior legł na ziemię i przez chwilę jeszcze walczył o życie, próbując zatamować intensywny upływ krwi z rozerwanej aorty, lecz jego los był już przesądzony...

Krasnolud splunął z obrzydzeniem na ziemię, wbił w piach topór, po czym rozmazał krew swych wrogów na rękach, aby znowu móc pewniej ścisnąć rękojeść. Gdy broń ponownie znalazła się w jego ręku, przy nim pojawiła się kolejna grupa łaknących krasnoludzkiej stali przeciwników. Dwóch rzuciło się na niego, a reszta w stronę wozów, gdzie ukrywali się uchodźcy.

- Marv, kurwa, jest ich tu więcej! Ruszyłbyś swój zacny zad i pomógłbyś! - Krzyknął gdzieś za siebie, choć nie był pewny, czy w ogóle zostanie usłyszany. Wrogów było więcej niż się spodziewał, a on nie mógł się rozdwoić i walczyć w kilku miejscach jednocześnie.
Na całe szczęście z nowym narybkiem poszło mu równie sprawnie jak z poprzednimi, choć tym razem został draśnięty przez podstępnie wystrzelone w jego stronę ostrze miecza. Nie powstrzymało to jednak krasnoluda, który kilka sekund później dokonał zemsty na łajdaku, który trafił go w przedramię.

Skąpany we krwi swych wrogów, Khergal ruszył za banitami, którzy dokonywali za jego plecami rzezi na niewinnych ludziach.
Na brodę Moradina! Czego oni od nich chcą? ~ Pomyślał wyraźnie rozgniewany widokiem krwawej łaźni. Kilku zakapiorów porwało cywili; głównie kobiety i dzieci, które na ogół stawiały mniejszy opór od mężczyzn i zaczęli ciągnąć je za sobą w stronę lasu.
Krasnolud nie mógł na to pozwolić; wrzasnął głośno i rzucił się jednego z porywaczy. Miał już kompletnie gdzieś czy zostanie ugodzony mieczem i zamiast zaatakować go toporem skoczył na wyższego od siebie banitę z pięściami, starając się go powalić i pojmać, albowiem dobrze wiedział, że nie uda się im powstrzymać wszystkich banitów przed ucieczką do lasu.

Przez dłuższą chwilę obaj trwali w żelaznym uścisku, starając się zdobyć nad sobą przewagę, lecz bez większych efektów. Krasnolud kopał, gryzł, wierzgał się i walił pięścią, a nawet głową po twarzy swego przeciwnika, która z każdym kolejnym ciosem stawała się coraz mniej rozpoznawalna, ale dopiero nadejście reszty ochroniarzy pozwoliło mu przejąć inicjatywę w tej dość nierównej walce i w końcu jego przeciwnik potulnie legł na ziemię, a Khergal usiadł na nim, po czym chwycił za nogę i nałożył dźwignię.

- Krzycz, kurwa, może reszta tych tchórzliwych szczurów usłyszy co z wami zrobimy, gdy już w końcu odnajdziemy waszą cuchnącą łajnem norę! - Warknął krasnolud i jednym silnym pociągnięciem wyłamał ze stawu nogę mężczyzny.
- A teraz gadaj dokąd prowadzą porwanych uchodźców zanim zrobię to samo z drugą nogą! - Krzyknął i złapał za kolejną kończynę, po czym wykrzywił ją do granic możliwości, tak że zakapior wrzasnął z bólu na całe gardło.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 16-01-2016 o 00:57.
Warlock jest offline  
Stary 15-01-2016, 13:10   #20
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Cisza. Marv zorientował się nagle, mimowolnie rozglądając się wokół siebie. Nie, oczy jak zwykle nie pomagały, nie dostrzegając żadnych niepokojących szczegółów. Ale chłopak pochodził przecież ze wsi, z dzikich niemal ostępów. Brak odgłosów lasu oznaczał drapieżnika. Nie ostrzegł innych tylko dlatego, że zdawali się już wiedzieć. Szkoda, że udało się tylko zbliżyć wozami. To była ta sytuacja, w której mogli pospieszyć konie i po prostu ruszyć do przodu. Los jednak zarządził inaczej.
Albo może brak poleceń? Nikt nie wykrzyknął rozkazów. Dobrze, że wcześniej zdołał przynajmniej porozmawiać z Leną!

Zdążył przygotować włócznię i mocniej chwycić rzemienie tarczy, a już się zaczęło. Odwrócił się w tył i przykucnął, zasłaniając tarczą. Nie strzelali do niego, pierwsza salwa minęła go z daleka. Tak mu się wydawało, bo jego oczy nie nadążały za frunącymi pociskami. Albo tamci zajęci rabowaniem karawan nie mieli czasu uczyć się strzelać. Ruszyli zaraz do ataku i Marv wpierw przygotowywał się do przyjęcia szarży tuż obok mruczącego coś krasnoluda. Wtedy jednak usłyszał spanikowane głosy ludzi z drugiej strony, gdzie podróżnicy postanowili pobiec, jak bezgłowe kurczaki, w stronę tataraku. Może i mieli jakąś broń, ale stanowili jedynie skłębioną, bezbronną masę. Nie mógł ich tak zostawić.
- Pomogę ludziom! - rzucił do kapłana, zapominając, że w ten sposób nie przekazuje mu żadnej istotnej informacji. Sprostować nie miał kiedy, bo już biegł w stronę wynurzających się ze swojej kryjówki bandytów.

Później nie mógłby w pełni wyjaśnić co się z nim wtedy stało. Wszelkie wątpliwości zniknęły. Przeciwko niemu stawali ludzie, nie jakieś paskudne koboldy. Ludzie tacy jak on, źli lub zdesperowani. A mimo tego włócznia Hunda nie zawahała się ani razu.
- Pozostańcie w grupie! Nie panikujcie, trzymajcie ich na dystans! - krzyczał w biegu, jednocześnie unikając niewprawnego cięcia bandyty, który pierwszy znalazł się na drodze szarżującego rudowłosego wojownika. Rozpędzony Marv wpadł na oponenta z całym pędem, przebijając go włócznią na wylot i zabijając na miejscu. Jakaś cząstka jego świadomości zarejestrowała, że właśnie zabił pierwszego człowieka w swoim życiu. ciało reagowało inaczej, kopnięciem zrzucił trupa ze swojej broni i przygotował się na atak dwójki pozostałych bandytów, którzy trafnie ocenili zagrożenie i zwrócili ku niemu. Część podróżnych wyjęła broń, ale zamiast wycofać się, spróbowali zablokować drogę bandycie.

Nie mógł śledzić ich dokonań. Niezbyt czysta, chuda kobieta rzuciła się na niego z okrzykiem. Uderzenie jej zaniedbanej broni zeszło po uniesionej w porę tarczy, grot włóczni Marva przebił jej bok. Odskoczyła, sycząc z bólu. Nie była już w stanie celnie wyprowadzić ciosu, kolejne uderzenie pozbawiło ją życia. Oczy chłopaka przez ułamek chwili śledziły jak osuwa się na ziemię. Kobieta.
Następny atak natychmiast przywrócił go do trybu bojowego, nie pozwalając zastanowić się nad tym co się wydarzyło. Jak w transie uchylił się przed ciosem przeciwnika. Podróżnicy mimo przewagi właśnie wycofywali się, krzycząc panicznie gdzieś w okolicy wozu. Jeden z nich leżał na ziemi w kałuży własnej krwi. Rozproszony Marv tym razem dłużej zmagał się z wrogiem, któremu udało się uskoczyć przed pierwszym pchnięciem. Nie był, podobnie jak inni, wielkim wojownikiem. Jego ciosy cięły powietrze lub niegroźnie zsuwały się po metalowych wzmocnieniach tarczy. I nie trwało to długo, trafiony włócznią wkrótce dołączył do dwójki swoich towarzyszy w występku.

Nagle poznany instynkt nie opuszczał Hunda, który cofnął się sprawnie przed paskudnie niecelnym ciosem kolejnego zbira, próbującego zajść go od tyłu. Zwracając się do niego uchwycił zamieszanie przy wozach i kolejnych przeciwników, którzy zeskakiwali z wozów, rzucając się na pierwsze cele: podróżnych. Marv nie był im w stanie pomóc, zmagając się z wrogiem. Cios topora przeszedł tuż obok, młody wojownik w myślach dziękował wyciskowi, jaki dostawał podczas treningu. Jego włócznia wbiła się w udo wroga, kilka sekund później weszła głębiej prosto w pierś. Dopiero wtedy rudowłosy zorientował się, że bandyci wybierali teraz najbardziej bezbronne cele i porywali je!

Krzyknął, ignorując słyszane niedaleko wołania krasnoluda. Jak dotąd kapłan radził sobie chyba nieźle i na pewno to nie on najbardziej potrzebował pomocy. Chłopak rzucił się więc za porywaczami, ale wraz z końmi i krzyczącymi ludźmi, kotłowanina była zbyt duża. Drogę przeciął mu jakiś młody chłopak, nie starszy niż sam Marv. Zaskoczony rudowłosy nie zdążył się zasłonić i krótki miecz tamtego przebił się przez zasłonę i zbroję, wchodząc odrobinę w ciało. Hund syknął z bólu i zwrócił całą swoją uwagę na przeciwnika. Podczas kilku następnych sekund okazało się, kto jest zdecydowanie lepszym wojownikiem i wróg padł. Gdzieś obok ochroniarze zarżnęli jeszcze jednego. Krasnolud chyba kogoś złapał.

Najważniejsze było jednak to, że część znikała właśnie w lesie. A wraz z nimi Rose i jeden z młodych podróżnych.
- Musimy ich gonić! - krzyknął Marv, wskazując kierunek i szukając Evana i innych. - Shavri! - teraz już pamiętał, że ten jest tropicielem. - Nie możemy dać im uciec!
Sam natychmiast popędził za przeciwnikiem, chociaż nie miał zamiaru kontynuować, jeśli miał robić to sam, a tamci znikną mu z pola widzenia. Wtedy pozostaje tropienie po śladach, a w tym rudowłosy był wręcz tragiczny.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172