Schiele łypnął spode łba na siedzącego obok faceta. Że ten też miał czelność tak się o smokobójcach wyrażać! Gdyby tylko był mniej pijany... Kurwa! Gdyby był mniej pijany, to by tego chuja w mordę zdzielił! I tego Kłykacza też, donosiciel jeden... A nie... W sumie dobrze się z nim gada, także jakoś tak miło. No i sensowny chłopak...
Schiele, biedaczyna, nie wiedział, że sobie sam wyplata sznur, na którym za jaja zawiśnie. Kłykacz zyskał jego zaufanie, planując wbić mu w plecy nóż, natomiast Skarbek, jego ukochany/ukochana, stracił szacunek do niego. Awanturnik jednak był zadowolony, gdyż we własnej głowie ułożył sobie piękne życie z Kłykaczem za przyjaciela, Cwanym za jelenia, a Skarbkiem za źródło rozkoszy i miłości, których od żony nie dostawał. Sielanka...
Niedługo potem, zmożony alkoholem, pożegnał się z towarzyszem, skinął nawet głową ku nieznajomemu i chwiejnym krokiem ruszył do swojego pokoju. W łóżku myślał jeszcze chwilę, lecz o niczym konkretnym, bo myśli wymykały się tak samo, jak wymykała się uwaga, starająca się utrzymać obraz w jednym miejscu. Wszystko zaczynało się kręcić, kręcić niemożebnie... Ale... Chuj z tym. Będzie leżał. Miłe uczucie rosnącej przyjaźni i spełniających się planów utuliło go do snu, wraz z rzygowinami, które pojawiły się obok na sienniku. |