Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2016, 21:39   #9
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Był już późny wieczór, gdy nagle drzwi do gabinetu Vincenta Courteza otworzyły się. Zaskoczony kupiec poderwał głowę znad księgi, którą uzupełniał. W drzwiach stał młody mężczyzna o białych włosach. Nie czekając na pozwolenie, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. W ramionach trzymał niewielkie zawiniątko. Na jego twarzy malowało się ogromne zmęczenie, a w niebieskich oczach były tylko żal i smutek.
- Cidran... - zaczął Vincent z nutą niepokoju w głosie.
Przybysz pokręcił głową bez słowa i podszedł do jednego z foteli stojących przed biurkiem. Usiadł ciężko i, tuląc do siebie pakunek jednym ramieniem, przetarł twarz dłonią. Spojrzał w okno.
- Odeszła - powiedział łamiącym się głosem.
Courtez przez chwilę wydawał się nie bardzo rozumieć. Po chwili dotarł do niego sens tego jednego słowa. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je i potrząsnął głową. Po przeciągającej się chwili milczenia odezwał się w końcu.
- Tak mi przykro.
Zawiniątko w ramionach Cidrana poruszyło się niemrawo i nagle zaczęło cicho kwilić.
- Życie za życie - powiedział mężczyzna i zdobył się na blady uśmiech.
Vincent podniósł się z miejsca i podszedł do przyjaciela.
- Na pewno nie ma innego wyjścia? - zapytał, wiedząc już, dlaczego Cidran zjawił się tak nagle u niego. Wszak znali się od lat, czasem rozumieli się bez słów.
- Zaopiekujecie się? Będę was odwiedzał w każdej wolnej chwili. Będę wam pomagał, jak tylko będę mógł.
- Dzięki tobie jestem, gdzie jestem. Oczywiście, że możesz na nas liczyć - odpowiedział kupiec bez wahania, podchodząc do drzwi.
- Anabell! - zawołał, wychodząc na korytarz. - Anabell, pozwól do mnie. To ważne.
Już po chwili narzeczona Vincenta zjawiła się w gabinecie.
- Cidran, witaj - zamarła na chwilę, widząc, w jakim stanie był białowłosy.
- Cidran ma do nas prośbę...
- Tak - mężczyzna podniósł się z fotela. - Alleria odeszła, dając życie - zaczął słabym głosem. - Ale ja nie mogę opiekować się dzieckiem sam. Będę zawsze w pobliżu... - umilkł, tracąc panowanie nad emocjami.
Anabell podeszła i łagodnym ruchem odebrała niemowlę z jego ramion. Uśmiechnęła się do maleństwa i odgarnęła srebrne loczki z zapłakanej twarzyczki.
- Vincencie, zajmij się gościem. Oczywiście, że może u nas zostać - powiedziała, kołysząc dziecko, by uciszyć jego płacz. - Wszystko będzie dobrze.
- Dziękuję - wykrztusił Cidran, któremu wzruszenie odebrało mowę.
- Jak ma na imię? - zapytała Anabell, kierując się w stronę wyjścia.
- Athea.


Athea wypadła z gabinetu, jakby ją ktoś gonił. Ściskając w dłoni mieszek z monetami już chciała pobiec korytarzem do wyjścia, gdy nagle ktoś złapał ją za ramię.
- Może coś zjedz, nim pognasz na ratunek Marie? - zaproponował Thazar ciepłym tonem.
On też był wyraźnie zaniepokojony, ale najwyraźniej mimo to potrafił racjonalnie myśleć. Jakby w odpowiedzi na jego pytanie, żołądek Athei zaburczał głucho.
- Ale każda chwila się liczy… - powiedziała z powątpiewaniem.
- Na głodnego źle się myśli - odparł, zdobywając się na pocieszający uśmiech.
Wspólnie udali się w stronę kuchni, w której i tak nikogo nie było. W takiej sytuacji wszyscy mieszkańcy posiadłości otrzymali ważniejsze zadania niż choćby gotowanie.
- Znajdzie się - powiedział Thazar z całkowitą pewnością, wynosząc ze spiżarni dwa kawałki kiełbasy.
Athea podniosła wzrok znad krojonego właśnie chleba.
- Wiem, że się znajdzie. Co do tego nie mam akurat wątpliwości. Byle tylko znalazła się szybko - westchnęła i podzieliła kromki między ich dwoje. - Po prostu od dawna nie miałam wieści od ojca i chciałam dzisiaj udać się do Purpurowych Smoków - wzruszyła lekko ramionami. - Martwię się o oboje po prostu.
Thazar dorzucił do chleba po kawałku kiełbasy. Pospiesznie przygotowane kanapki może nie były najpiękniejsze, ale przynajmniej mogły na trochę zaspokoić głód. Nawet nie zjedli w kuchni, by nie tracić tak cennego dla rodziny Courtez czasu, zaczęli pochłaniać jedzenie w drodze do bramy.
- Powodzenia - rzucił na odchodnym Thazar.
Prawdę mówiąc wolałby iść razem z Atheą. A nuż ich szczęście by się zsumowało. Nie był w tym odosobniony. Athea w duchu również czuła, że lepiej byłoby, gdyby ruszyła na poszukiwania z Thazarem. Nie było jednak nad czym się rozwodzić. Polecenie było poleceniem, a ze zmartwionym ojcem chyba nikt wolał nie dyskutować.
- Dziękuję. I tobie również. Niech Pani uśmiecha się do nas - odpowiedziała.
Thazar uniósł dłoń w pożegnalnym geście i każde poszło w swoją stronę.


Czas odpoczynku był typową portową knajpą. Z zewnątrz drewniany, nieźle utrzymany budynek z szyldem głoszącym nazwę przybytku; wewnątrz względnie czysta izba wspólna, w której można było znaleźć zarówno długie stoły i ławy dla załóg statków, jak i mniejsze stoliki dla pojedynczych klientów. Szynk, karczmarz i butelki na półkach... Ot, miejsce jak wiele innych. Krótko po świcie nie można było raczej liczyć tutaj na tłumy klientów, co powinno ułatwić Athei zadanie. Fakt, że poszukiwany mężczyzna był gnomem też zresztą wiele ułatwiał. Pani Losu uśmiechnęła się do swej wyznawczyni, bowiem w Czasie odpoczynku gości było aktualnie trzech. Z tego dwóch było ludźmi w marynarskich strojach. Zajmowali jedną z długich ław i rozprawiali o czymś ściszonymi głosami.

Natomiast przy jednym z mniejszych stolików pod ścianą siedział ciemnowłosy gnom o kilkudniowym zaroście. Najwyraźniej właśnie kończył posiłek. Na talerzu znajdowały się resztki kurczaka, pod ręką stał również kubek wody. Choć mężczyzna wyglądał dość niepozornie, arsenał znajdujący się w jego pobliżu zrobił na dziewczynie wrażenie. Zaraz obok talerza leżał ciężki buzdygan, na wyciągnięcie ręki była oparta o ścianę włócznia. O krzesło opierały się krótki łuk, kołczan i tarcza. A do tego wszystkiego przy pasie gnom miał toporek. Sam odziany był w zbroję skórzaną, jedynie ręce pozostawił tymczasowo nieopancerzone. Dziewczyna była pewna, że właśnie znalazła Nidrima. Jakże mogłoby być inaczej, skoro czuwała nad nią Tymora.

Athea odczekała chwilę, by gnom mógł dokończyć w spokoju śniadanie, po czym podeszła do stolika. Kilkunastolenia dziewczyna o wyjątkowo niepospolitej urodzie uśmiechnęła się do gnoma. Jej białe włosy połyskiwały srebrzyście we wpadającym przez okna porannym słońcu. Ozdobioną delikatnymi piegami twarz zdobiły ametystowe oczy. Już samo zestawienie barw sprawiało, że nie raz ktoś oglądał się za nią na ulicy. Dodając do tego pełne usta, drobny nos, mleczną karnację... Nic dziwnego, że na dalsze wypady Vincent nie puszczał Athei bez obstawy. Na jej szyi wisiał święty symbol wykonany z drewna. Przedstawiał twarz bogini szczęścia w otoczeniu koniczyn. Płaszcz kapłanki spinała srebrna brosza przedstawiająca smoka, który trzymał w pazurach różę o płatkach wykonanych z ametystu.

Kliknij w miniaturkę

- Dzień dobry. Nazywam się Athea Illance. Przysyła mnie pan Vincent Courtez - zawsze dziwnie czuła się, nazywając Vincenta "panem", skoro przez tyle lat wołała do niego "wujku".
- Proszę wybaczyć najście, ale sprawa nie cierpi zwłoki. Zaginęła Marie, córka pana Vincenta. Potrzebuje pomocy w poszukiwaniach. Oto zaliczka - położyła na stole mieszek ozdobiony herbem Courtezów i przesunęła w stronę gnoma.
- Jeśli podejmie się pan współpracy ze mną, polecono nam rozejrzeć się wokół miasta za śladami i rozpytać kogo tylko napotkamy, czy czegoś nie widział - wyjaśniła i umilkła, oczekując odpowiedzi.
Opis Marie i okoliczności zaginięcia mogła zostawić na później. Na razie najważniejsze było uzyskać zgodę Nidrima.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline