Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2016, 11:16   #16
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Komu ty służysz? – zastanawiała się Lady Niamh, obserwując spod wachlarzy gęstych rzęs rzucającego się w łożu maga. Randall tak się wściekł, że zapomniał, że się już poznali i że dobrze wie, kim Niamh jest... Pokrzykiwał na nią tak, jak ona nie pozwalała sobie wobec najniżej urodzonych posługaczek. Na jej twarzy próżno jednak było szukać innych uczuć niż najszczersza troska o zdrowie drogiego gościa królestwa Rebmy. Reagowanie oburzeniem na dowody tak pospolitej arogancji było jej tak samo obce i poniżej jej godności jak przejawianie podobnych zachowań.

Komu ty służysz?
Każdy komuś służy, nawet jeśli sam sobie tego nie uświadamia. Nawet potężnych Amberytów petają węzły lojalności. Ciekawe, komu dochowa wierności młody, zbyt młody na to wszystko Albin. Nie łudziła się, że jej samej, choć właśnie ruszył z werwą wypełnić jej prośbę. Llewelli? Pamięci zmarłego ojca? Nikt nie jest wolny prawdziwie. Pomyślała o wydartym z ram portrecie mężczyzny, który ukrywała za podwójną ścianką sekretarzyka w swoich komnatach. Kochała podwodne królestwo i swojego ojca... ale mężczyznę z ukrytego wizerunku także zdarzało się jej kochać i gdyby miała wybierać, decyzja nie byłaby z góry przesądzona. Dlatego też zachowała portret, choć wiedziała, że powinna pozbyć się go już dawno. Wtedy, gdy nie do końca wiernie wypełniła polecenia i zorientowała się, że Llewella jest tego świadoma.

Komu ty służysz?
Randall wrzasnął tak donośnie, że aż Niamh pisnęło w uszach. Tak bardzo się pieklił, że Niamh zyskała pewność, że młody i nie wiadomo wobec kogo lojalny Albin nie wróci z wieży z pustymi rękoma. Trzeba mu było tylko dać sporo czasu. I zatrzymać maga w komnacie, nim nadejdzie ktoś, kto przytrzyma go równie skutecznie.

– Przekaż królowej, że nic mi nie jest – rzucił mag arogancko.
– Królowa Moire nie zadowoli się taką odpowiedzią – odparła Niamh niewzruszenie, po czym podała magowi rękę, drugą otaczając opiekuńczo jego plecy, by pomóc mu usiąść na łożu. – Ostrożnie, czcigodny Randallu, nasz medyk Ciaran to mądry człek, a ostrzegał, byś się teraz nie forsował...
Medyk królewskiej gwardii w istocie był mądrym, przenikliwym i znającym biegle swój fach człowiekiem. Bez trudu określił naturę obrażeń maga i przekazał jej jeszcze pod drzwiami komnaty, że Randall ucierpiał w wyniku bójki.
Niamh skinęła ręką na gwardzistów przy drzwiach.
– Zawołajcie, proszę, służbę. Nasz gość potrzebuje wina dla wzmocnienia. Zechcesz się ubrać, mój panie, czy raczej pozostaniesz w łożu?

Zalała go troską i staraniem o jego dobre samopoczucie. Zaczął mięknąć i choć próbował ubrać się i wyjść jak najszybciej, szło mu niesporo. Nawet w jego wieku i pomimo naglących spraw trudno mu było odepchnąć młodą, piękną i słodką dziewczynę, która delikatnie, ale uparcie przytrzymywała go w łożu. W końcu pozwoliła mu przesunąć się na skraj mebla i opuścić bose stopy na kamienną posadzkę.
– Czy czujecie się już na tyle w pełni sił, by odpowiedzieć na konieczne pytania? Powiedzcie zatem, czcigodny Randallu, kto miał czelność podnieść na was rękę. Wraz pchniemy za nim pogoń i odpowie za swój podły postępek.
– Za eliksyrami i zaklęciami chcesz pani pogoń słać? – spytał przesadnie zdziwiony.– To był wypadek przy pracy.
Skinęła głową bez komentarza. Więcej uwagi zdawała się poświęcać smukłej, młodej służce. Przejęła z rąk dziewczyny poskładane równo odzienie, podziękowała i odprawiła ją pełnym wdzięku gestem dłoni.
– Mam nadzieję, że znajdzie się tu coś nieurągającego waszej godności. Pomogę wam się ubrać...
Zanim mag zdążył wydać z siebie protest, generalska córa stała już przy nim z tuniką obszytą srebrną nicią i perłami przewieszoną przez krągłe ramię i ostrożnie, acz zdecydowanie ściągała mu usiane tu i ówdzie drobnymi plamkami krwi giezło przez głowę.

Wydukał coś na kształt podziękowania. Zorientował się w końcu, że ma do czynienia z kimś szlachetnego rodu.
– Doniesiono mi, że ktoś widział nieznajomego niedaleko waszej wieży – zablefowała Niamh. – Wasze obrażenia zaś są poważne i nasz dobry Ciaran twierdzi, że powstać mogły w wyniku walki. Musisz zrozumieć, czcigodny Randallu... jesteśmy bardziej niż zaniepokojeni. Twierdzisz więc, że to był tylko... wybuch dynamitu czy coś podobnego? – Użyła słowa, którym Albin określił swe pierwsze podejrzenia po wybuchu. Wydało się jej nader odpowiednie. Nadawało rysu egzotyki jej rzekomemu brakowi rozeznania w temacie.
– Widziano podejrzanych niedaleko mojego domu? – Mag gwałtownie chwycił dziewczynę za rękę. Źrenice mu się wyraźnie rozszerzyły. – Wiadomo w którą stronę odeszli? Muszę niezwłocznie porozmawiać z gwardzistami, którzy tam byli. Muszę znaleźć tych ludzi...

Wypluwał z siebie kolejne rzeczy, które musiał, a raczej zdawało mu się, że musiał. Tak naprawdę jedynym, co musiał, dla swojego własnego dobra, to złożyć obszerne wyjaśnienia. Komu wyzna prawdę, było już nieistotne. Niamh się dowie i tak, jak zawsze. Przykryła rękę maga swoją dłonią, kojącym, delikatnym gestem. Dla kogoś postronnego mogło wyglądać to dziwnie – dziewczyna, która całkiem niedawno porzuciła zabawy lalkami uspokaja i służy wsparciem starcowi... Niamh wiedziała, że wygląd bywa zwodniczym dowodem przeżytych lat. Zastanawiała się, czy czcigodny Randall również to wiedział.
– Usłyszeliśmy plotkę, której źródła nie sposób teraz ustalić – rzekła łagodnie. – Jednak jesteś, panie, naszym gościem. Potraktowaliśmy więc sprawę poważnie i domu twego pod twą nieobecność strzegą teraz gwardziści. Nikt niepowołany i niegodny zaufania nie przestąpi progu. Odwołamy ich, jak tylko będziesz w stanie tam wrócić. Czy będzie nadużyciem praw gospodarza wobec gościa, jeśli w zamian poproszę o szczerość? Rzekłeś, że obrażenia twe spowodował nieudany eksperyment... jednak widzę, że czegoś się obawiasz. Możemy cię chronić. Jednak wiedzieć musimy przed czym.

Uśmiechnęła się wdzięcznie. Podała przymusowemu gościowi gwardii puchar z winem. Wstała, wygładzając fałdy sukni i informując, że sprowadzi medyka.
– Bez pozwolenia Ciarana nie wypuścimy was z łoża, czcigodny Randallu.

Dygnęła lekko i opuściła komnatę.
– Nie wypuszczajcie go na krok. Mój ojciec powinien zaraz się zjawić. – Słodki i cichy głos pozostał słodki i cichy.

Generał Ruadhagen w istocie już nadchodził, ruszyła mu naprzeciw, by zatrzymać ojca w wykuszu okiennym i zamienić kilka słów. Zanim przytulił ja napierśnika z wygrawerowanym morskim smokiem, dostrzegła, że w ciemnych włosach ojca, zaplecionych dzisiaj w drobne warkoczyki, pojawiło się ostatnio więcej siwizny, a na smagłej twarzy pogłębiła się sieć zmarszczek. Nadal był krzepki i dziarski, plecy miał proste, a czarne oczy przenikliwe i bystre... ale postarzał się. Był znacznie starszy niż można było to ocenić, patrząc na jego ledwo dorosłą córkę.

Wysłuchał relacji o ostatnich wydarzeniach, gładząc ją czule i bezwiednie po dłoni. Uśmiechnął się lekko, gdy wspomniała o wysłaniu Erykowego syna, by przeszukał wieżę pod nieobecność Randalla.
– Pamiętasz... Jest coś takiego jak prawa gościny. Kiedyś i dla niektórych były one święte i nienaruszalne.
– Nie ufam magom, ojcze. Temu nie ufa też Lady Llewella. I twierdzę, że mamy do tego powody.
– Ach... Nie mówiłem o magu. Mówiłem o tym młodym człowieku. – W głosie generała dźwięczało rozbawienie, ale twarz miał poważną i zadumaną. – Idziesz spotkać się z Lady Llewellą? – Oboje zawsze tak o niej mówili. Tylko imię i tytuł. Bez zostawiania śladów osobistych więzi. Dzięki temu oboje mogli się łudzić, że wyszli z cienia córki Oberona.
– Nie teraz. Jeszcze za wcześnie. Poczekam tu na wieści od Albina. Posłucham, jakich kłamstw użyje mag, by wytłumaczyć generałowi Rebmy, dlaczego zdemolował kwartał stolicy. Gdy z nim skończysz, może odwiedzę czcigodnego Randalla raz jeszcze. Potrzymajmy go jeszcze w gościnie. Będzie miękł z każdym uderzeniem... dzwonu. Ciaran w razie czego zaświadczy, że dla własnego dobra musi z nami zostać?
– Ciaran poświadczy wszystko, co będzie konieczne. – Generał nachylił się, by pocałować córkę w policzek. Chwilę później znikł za drzwiami lazaretu.

Niamh przeszła do końca korytarza i małymi drzwiczkami wydostała się niewielki, wewnętrzny dziedziniec okolony wysokimi murami koszar. Docierało tu niewiele światła, dlatego zamiast barwnych koralowców ogród obsadzono wodorostami o długich, giętkich liściach. Sprawiały groźne i ponure wrażenie, dlatego z dziedzińca mało kto korzystał. Dziś jednak pod okratowanym oknem pokoju, w którym wracał do sił poraniony mag, na kamiennej ławie siedział młody gwardzista. Halabardę oparł o mur i lekko znudzony, profesjonalnie nie poświęcając uwagi wrzaskom dobiegającym przez okno, rozkładał przed sobą na granicie karty tarota.
– Zostaw mnie samą – rzekła mu Niamh. – Karty... też możesz zostawić. Oddam ci, jak będę wychodzić.

Odczekała, aż kroki żołnierza zamilkły w głębi ogrodu. Zza kraty doleciało wygłoszone zgrzytliwym, nieprzyjemnym tonem podejrzenie o zdradę stanu. Ojciec nie przebierał w środkach. A ją upominał o prawach gościa... Niamh była przekonana, że nie musiał. Przynajmniej nie w tej chwili.
Wsłuchała się w dochodzącą zza ściany rozmowę, a potem przetasowała karty i rozłożyła przed sobą wróżbę.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-01-2016 o 11:23.
Asenat jest offline