Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2016, 16:44   #39
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
- Czego chcesz kapłanko? - Odpowiedział jej syczący głos ze świątyni Umberlee. - Nie po Ciebie przyszliśmy.

- Wychodź Ty, który obrażasz swym postępkiem Umberlee, póki mam jeszcze chęć rozmawiać. - odparła chłodno Ellen odpinając kieszonki bandoliera i torbę.

- Ty stawiasz NAM żądania? Udowodnij wpierw żeś wierna, złóż w ofierze tego co porzucił morze, kapitana który pozwala by jego statek płonął. Wtedy porozmawiamy. - Odparło jej zjadliwe syczenie z sołtysówki.
- Precz, odpowiadam jedynie przed Umberlee. Nie słucham oszukańczych głosów. - odparła spokojnie.
- Znasz prawo, ten kto odejdzie od Umberlee musi umrzeć. Daj nam jego krew albo tłumacz się Matce Rekinów. - Tym razem głos dochodził bardziej od strony wybrzeża.
Ellen roześmiał się tylko.
- Bardzo zabawne. Co jeszcze na bis zatańczycie.
zaparła się pod boki i gromko roześmiała.
- Istna trupa komediantów a nie piraci. Dość tych błazenad. - odparła po chwili, gdy skończyła się śmiać i otarła oczy.
- To mogło zadziałać na poprzedniego kapłana, lecz jego już Umberlee osądziła, tak jak i Was będzie sądzić jeśli natychmiast nie zaprzestaniecie podszywać się pod Suczą Królowę.
- Twoje słowa są butne lecz głos podszyty strachem. Idź na brzeg, wejdź do dziedziny Umberlee jej pytaj jaka wola Matki. Zrób to na ten czas gwarantuję Ci bezpieczeństwo.
W międzyczasie wartownicy podeszli jakby bliżej, żeby przyjrzeć się widowisku. Z karczmy wychodziły też kolejne osoby, by zobaczyć co się dzieje.
- Wielebna, jeśli Sucza Królowa żąda mojej krwi, to powinniśmy jej ją dać! - Sołtys wystąpił dumnie naprzód.
Przerwała głosowi.
- Dość tych bluźnierstw. Nie zezwolę na obrażanie Umberlee, gdy jest to wolą Umberlee, moje życie należy do niej. Może w każdej chwili zabić, nie muszę niczego udowadniać piratom, którzy chcą w pułapkę wciągnąć kapłana, któremu powierzono pieczę chwilową nad tą wioską.
Potem odwróciła wściekły wzrok na sołtysa.
Ty też milcz, jeśli nie rozumiesz, że to sztuczka piratów by rozdzielić nas i osłabić nasz obronę, nie wola Umberlee. Twoje słowa wiele twych przewin zmazują, lecz nie wszystkie.
Odparła już Ellen spokojnie.
Po kilkunastu sekundach odpowiedział jej znów ten sam głos ze świątyni.
- Co to za kapłanka odmawiająca Jej ofiary? Pokochałaś wieś bardziej niż tę która włada zimną błękitną otchłanią?! Negocjacje z tobą będą obrazą dla bogini, może to Ty powinnaś być ofiarą? Może po to Cię tu przywiodła?! Chcesz być ofiarą miękkoskóra? Chcesz poczuć zęby rekina wbijające się w twe kości? Chcesz doświadczyć głodu Dzieci Umberleee?!
- Oszustwo i bluźnierstwo podszywać się pod Suczą Królową. Ci ludzie dla mnie nic nie znaczą wobec Królowej Głębin, lecz oszukać się komediantom nie dam. Gdyby taka Jej była wola własnoręcznie bym ich poświęciła. - odkrzyknęła komediantom kryjącym się wśród chat.

Tagren słucha słów kapłanki lecz nie były one zadowalające. Obudziła w nim to co od dawna uważał za martwe. Pragnienia przelewały się przez jego umysł niczym fale Suczej Królowej, wielkie, dzikie, nieokiełznane. Dawno już nie próbował ludzkiego mięsa, dawno nie kosztował krwi a teraz. Jakby sama bogini go zachęcała. Jak miał przestać? Jak wrócić do zycia którego tak nienawidził? Do tej egzystencji wygnańca? Do codziennej rutyny? Był drapieżnikiem, jego kły stworzono do rozrywania mięsa nie do gadania. Alkochol przytępiał zmysły lecz teraz w tej chwili wojownik był trzeźwy jak nigdy do tąd przez ostatnie cztery lata. Radość jaką czuł czując w powietrzu zapach strachu sołtysa była nie do opisania.
- Chcesz gadać daj nam jego krew, jego mięso, chcemy go.

- Tylko, gdy taka będzie wola Umberlee a nie komediantów. Skończyliście już przedstawienie, bo nudzi mnie ono, a jest obrazą Królową Głębin, wyjdźcie a będziemy negocjować. - odkrzykneła chłodno w ciemność.
- Kapłanko, jeśli to oszuści, to może powinniśmy ich wykurzyć z domów ogniem, który tak lubią? - Zapytał Sołtys, podchodząc z zapaloną lampą.
- Nie to są wojownicy, czynią sztuczki by nas oszukać. Fortele... fortele są dopuszczalne. Nie możemy dać się oszukać. Módlcie się do Umberlee o siłę jeśli jej Wam brak, ale czyńcie przygotowania do walki. Tylko silni wiarą z walki wyjdą żywi, jeśli nie będą pertraktować. To wszystko jest próbą zsyłaną przez Królową Głębin. - odparła kapłanka Królowej Głębin pewnym i mocny głosem.
- Słyszymy was kapłanko. Czujemy wasz strach, pachnie jak polowanie. Wejdźcie do morza, poczujcie nasze szczęki. Poczujcie nasz wieczny głód. Poprowadź ich kapłanko, po to tu jesteś, poprowadź ich!
- Głupi piraci myślicie, że wyjdziemy pod Wasze strzały. Przyjdźcie po nas czekamy tu silni wiarą Umberlee. Możeci też zaniechać tej komedii i pertraktować - odparła chłodno.
- Jeśli to wszystko jest wolą Umberlee to niech wypełni moje płuca wodą, Jestem gotowa na takie poświecenie, by udowodnić wielkość Królowej Głebin.
- Nie ty decydujesz jak. Myśmy są wolą Królowej, mysmy są potomstwem Matki! Nie będzie negocjacji jeśli nie chcesz złożyć ofiary. Módl się o miłosierdzie Królowej przedwiecznych głębin, pani dzikich fal, władczyni oceanów której gniew sięga dalej niż twe pojmowanie! “Kapłanko” - Nie uszło niczyjej uwadze, że ostatnie słowo zostało wypowiedziane zjadliwym i szydzącym tonem.
- Piraci komedianci kiedy nastepny występ? Kimkolwieg jesteś bluźnisz uzurupując sobie rolę kapłanów Suczej Królowej. - odparła z gniewem w głosie. - Ofiary składam jedynie Umberlee, a nie głosom z ciemności. Nie jestem lękliwą wieśniaczką, która obawia się ciemności.

Wtem od strony karczmy dało się słyszeć krzyczy, jakoby wybuchł tam pożar. Kobiety i dzieci wybiegły na zewnątrz, zaś za nimi wylał się na zewnątrz najgęstszy dym, jaki Ellena kiedykolwiek widziała.
- Do karczmy, chłopy! - Zarządził sołtys. - Próbują nas bić na dwa fronty, muszą jeszcze być przy karczmie!

- Nie rozdzielać się przeklęci piraci. Łapać to półdiablę to nie był Wasz znajomek załapać i zabić. Darownie kary dla tego kto go ubije i przyniesie jego głowę na ołatarz Umberlee - zakrzykneła.
- Nie tej ofiary chcieliśmy. - Odpowiedzią był głos od strony sołtysówki. - Ale i ta krew jest nam miła.
- Fortelami nas nie zwiedziecie to Umberle wystawia nas na próbę czy damy się zwieść fałszywym jej wysłannikom. Do mnie chłopy nie wystawić się na strzały niech karczma płonie. - zakrzykneła kapłanka.
- Kłamstwa prawdą podszyte. Kto fłaszywie przemawia, my czy Ty? Kto Królowej ofiarę z wioski złoży, my czy Ty? - Szydził z niej głos.
- Idę za wolą Umberlee bluźnierco, jesteś jedynie marnym komediantem. odkrzykneła w noc.
- Co, mnieee... - Zajęczał upity wcześniej Pietruszka. Więcej nie zdołał, bo ktoś mu przebił płuca nadziakiem, zaś ktoś inny rzucił się na już martwego chłopaka, by mu łeb odciąć.
Wszyscy zbiegli się do kapłanki i otoczyli ją kręgiem - w sumie dziewięciu chłopów się w ten sposób zebrało. Po chwili dołączyły do nich też kobiety i dzieci.
Karczma zaś... przestała się dymić. Nie paliła się w ogóle.
- Ki chuj - Zapytał Sołtys, zdębiawszy.
- Komedianci, iluzje i czary muszą mieć tam czarodzieja na pokładzie. Wszystko by nas zwieść. Jeszcze możemy negocjować inaczej odejdziesz z niczym a ja porozmawiamy sobie z waszym kapitanem, jak głupio zaprzepaściliści jakikolwiek łup. Karę za buźnierstwa wyznaczy wam Umberlee, gdy tylko znajdziecie się na morzu, jeśli natychmiast nie zaczniecie błagać jej o litość. - odkrzykneła szyderczym głosem Ellen
- Kapłanko, dlaczego po prostu nie przywołasz wielkiej fali, która zmiecie wszystkich niewiernych, a zostawi tylko tych godnych? - Zapytał nagle Sołtys. - Bogini na pewno wysłucha twoich próśb w obliczu takiego zagrożenia i takiej wiary!
- Bo moc Umberlee trzeba szanować a nie wykorzystywać dla zbawienia komediantów. - odparł spokojnie - zresztą wolą Umberlee jest bym ja i ty dołączyli do załogi “Skarbu”. Nie stanie się jej zadość jak zniszczy się żaglowiec.
- Jako posiłek dla jej dzieci! -Przedrzeźniał ją głos.
- Komediant, tylko Umberlee decyduje o życiu i śmierci wiernych i swoich kapłanów. - okrzykneła śmiejąc się.
- Komediant, iluzje. - Przedrzeźniał ją głos nie przestając ani na chwilę. - Pokaż swą wiarę złóż ofiarę, rozprosz iluzję. Dowiedź swych racji, obnaż moje kuglarstwo.
- A co tu obnażać, iluzyjny dym, głos w ciemności. Straszak na dzieci. Tylko one boją się głosów w ciemności, nie prawdziwy wierni Umberlee. - odkrzykneła. Po czym się roześmiała.
- Wyłaź rozbawiłeś mnie masz wolną drogę i zapewnione bezpieczne wyjście z karczmy. Wyznawcy Umberlee muszą być sprytni by stawać przeciw jej wrogom.
- Słowa tchurzy, głos strachu. Nic nie robisz, nic nie możesz. Oszczędzimy cię przez wzgląd na obraz umberlee który na sobie nosisz. Tylko ciebie…. czas żerować, Czas posmakowąć krwi. Wasze młode będą naszym posiłkiem, móglcie się by fale przygarnęły wasze kości. - Obiecywał głos oddalając się w kierunku nabrzeża. - Z wioski zostaną piopiół i zgliszcza. Umberlee będzie zadowolona.
- Ja stoję w świetle i widoczna, kto tu jest tchórzem. - roześmiała sie ponownie słysząc głos z ciemności.
Potem zwróciła sie do mieszkańców.
- Zaszczyciła nas swymi odwiedzinami trupa aktorów z “Skarbu” a nie piraci.
Potem spojrzał w ciemność.
- Pięć srebników za wasz występ będzie godną zapłatą. Wiedzcie, że wszyscy tutaj gotowi są poświęcić swoją wioskę by dowieść wiary w Umberlee. Jeśli będzie tak potrzeba.
- Idź na swój statek “kapitanie”, takie twoje przeznaczenie. Powinieneś oddać swe życie Umberlee razem ze swym statkiem. Wiesz o tym. Idź na spotkanie swego losu. Smierć czeka. Zrób co należy, wiesz, że nie ma ucieczki nawet jeśli kapłanka się boi. - Ponaglał głos coraz bardziej i bardziej oddalający się ku wybrzeżu.

- Nie znasz nawet prawa morza. Kapitan schodzi ostatni ze statku, nie obrażaj bardziej Umberlee. - roześmiała się jeszcze Ellen.
- Wróć jak będziesz chciał ponegocjować. Muszę ci też zapłacić za występ. Pięć srebników uczciwie zarobiłeś. Dawno takiej trupy komediantów tutaj nie było, może nawet nigdy. - odkrzykneła w ciemności.
- Jesteś fałszywy jak cycki mojej byłej! - Wykrzyczał Waszkij. - Wszyscy to wiedzą, ty też musisz. Wyłaź tchórzu, stań jak mężczyzna do pojedynku ze mną!
To powiedziawszy odpiął lśniący miecz i chwycił go w obie dłonie.
- Wyłaź? Patrz uważniej. - Na tle płonącego magazynu okazała się nie uzbrojona ludzka postać. - Chodź z przyjemnością rozerwę Ci gardło.
- Idź, wyzwałeś. Dowiedź żeś wart przebaczenia win. - kapłanka rzuciła do sołtysa.
- Jeśli pojawi się ktoś jeszcze, zostanie użyta magia przez kogoś z zewnątrz zostaniesz zastrzelony. - zawołała do postaci.
Potem rzuciła do mieszkańców.
- Strzelać tylko na mój rozkaz.

Waszkij ryknął wściekle i ruszył z miejsca na wojownika, wzbijając do góry błoto z ziemi. Ciął wściekle Tagrena, jednak ten był na to przygotowany i uchylił się w ostatniej chwili.
Drobna rekinia łuska słabo zabłyszczała odbiając światło pożaru.
- Będzie mniej bolało jak sam się nadziejesz na ostrze. - Prowokował Tagren. - W oczach Umberlee i tak jesteś już martwy.
Sołtys zamarkował cios przez ramię, by w ostatniej chwili wykręcić go w drugą stronę i ciąć niżej. Tagren jednak przewidział jego atak i tak jak poprzednio, zwinnie uniknął ciosu.
- Walcz jak mężczyzna, a nie jak pieprzony dorsz, palancie! - Zaryczał wściekle.
- To ty nie potrafisz walczyć bez żelaza sczórku ladowy. - Odciał się tagren.
- Walczcie nie gadajacie. - zawołała Ellen.

Przybysz znienacka zlożył pięść w nietypowy atak i grzmotnął sołtysa w bok. Ten zasyczał cicho, po czym udając wściekły atak prosto w szyję Tagrena, wymierzył go tak naprawdę w ramię. Ostrze zagłębiło się w skórę wojownika i strzeliło weń płomieniami, aż dało się poczuć swąd palonego mięsa.

Tagren chwycił Sołtysa z zaskoczenia i rzucił nim dość brutalnie pod magazyn. Tam płomienie były już tak intensywne, że woj natychmiast się nimi zajął. Wrzasnął z bólu. Wstał, odbiegł kawałek i próbował się otrzepać z płomieni, jednak bezskutecznie.
- Ej, oszukuje! - Wrzasnął któryś z chłopów. - Nie tak się walczy uczciwie!

Na twarzy tagrena pojawił się wredny uśmiech zaś on sam przyją dogoniejszą pozycje do walki. Sołtys w tym czasie spostrzegł sporą kałużę z błotem, w którą bez wahania wskoczył i ugasił ogarniające go płomienie.
- Wijesz się jak węgorz a śmierdzisz jak świński gnój. - Szydził z niego Tagren obserwujac co też zrobi jego przeciwnik.
- Strach odebrał Ci ochotę do walki? Rzuć broń i uklęknij przedemną a zakończę to szybko, nic nie poczujesz. - Obiecywał niezbyt szczerze, zdradzał go wyraz niezwykłej przyjemności jaka czerpał z powolnego zabijania przeciwnika.
- Tak lubisz bawić się ogniem, rybko?! - Sołtys odpiął od swojego pasa na piersi butelkę. - To masz, smaż się!
Rzucił w Tagrena flaszką ognia alchemicznego. Wojownik, mimo całego swojego wyszkolenia, nie zdołał jej uniknąć. Butla się zbiła i wybuchła na wojowniku ogniem, który natychmiast się nim zajął.

Tagren cofnął się o krok i zajął się gaszeniem płomieni na sobie. Waszkij wykorzystał ten czas, żeby ryknąć wściekle i rzucić się na przeciwnika, tnąc go ostrą stalą i ogniem w bok.
Przybysz wykonał przewrotny manewr, który sprawiał wrażenie, jakby atakował z dwóch stron naraz, wobec czego Waszkij instynktownie obronił się przed nowym zagrożeniem z innej strony, co skutkowało tym, że pięść Tagrena raz jeszcze zatopiła się w mięsiwie Sołtysa i na kształt broni tamtego: wybuchła płomieniem.
Sołtys chciał w odwecie zamarkować kolejny cios, jednak mimo iż mu się to udało, atak zwyczajnie nie trafił.

Nastąpiła kolejna wymiana ciosów: zarówno Tagren Sołtysa, jak i Sołtys Tagrena srogo trafili. Obydwaj już mocno się słaniali na nogach, jednak żaden nie chciał dać za wygraną. Przybyszowi wzrok już zaczynał zachodzić krwią.
Wtem Tagren po prostu zniknął. Rozpłynął się w czarnej mgiełce i zniknął wszystkim obecnym z pola widzenia.
- CO?! - Wrzasnął Sołtys, tnąc wściekle rozpływającą się chmurkę dymu. - POKAŻ SIĘ TCHÓRZU! WYŁAŹ I WALCZ!
- Tchórzu?! - Dobiegł krzyk od magazynu.- Chodź więc i walcz jeśli nie boisz się tego co teraz nadejdzie. Gratuluję jednak, zmusiłes mnie bym potraktował Cię poważnie.
- Dość tych sztuczek. Walcz. Jeśli nie pokażesz się rozkażę strzelać. Chańbisz Umberlee jeśli ją wyznajesz. zakrzykneła Ellen.

- Ale kapłanko, jeśli się nie pokaże to do kogo mamy strzelać? - Zapytał cicho, acz bezczelnie, jeden z chłopów obok niej.
Sołtys w tym czasie ryknął raz jeszcze i skoczył pomiędzy płonący magazyn, a chatę.
- Nie było rozkazu do strzelania. - trzasneła go na odlew dłonią jak niesforny dzieciaka. - Będziecie strzelać, gdy powiem i do tego kogo wskażę.
Wieśniak jęknął zaskoczony i wrócił do obserwowania okolicy.
W tym czasie pomiędzy chatą a płonącym magazynem Tagren wymówił słowo-rozkaz i wyleczył część swoich głębokich ran, zaś sołtys raz jeszcze próbował go chlasnąć. Bezskutecznie.
- Będę walczył aż do śmierci! - Powiedział dumnie, słaniając się na nogach. - Ale jeśli to ty odniesiesz zwycięstwo, pozwól mi zginąć na moich warunkach. Pozwól, żeby mnie utopili w morzu.

Tagren jednak nie baczył na jego słowa. Tak jak poprzednio chwycił przeciwnika i cisnął nim o ogień. Ciężko było powiedzieć co przeważyło - spotkanie z twardą powierzchnią, czy same płomienie, jednak Waszkij krzyczał tylko przez chwilę, po czym przestał się ruszać kompletnie. Jego ubranie, ciało i wszystko co miał przy sobie zaczęło się powoli przypalać i wydzielać straszny smród.
- Co tam się dzieje?! - Krzyknął któryś z wieśniaków. - Kapłanko, musimy tam pójść i ratować naszego sołtysa!
Tagren korzystając z osłony magazynu i pomocy trójzębu przysunął blizej siebie swoją nową broń. Oj zalazł mu za skórę ten bułat, ale teraz on zrobi z niego dobry użytek.
- Ofiara się dokonała! Możemy rozmawiać kapłanko! - Krzyknął i skupił się by wziąć głebszy oddech i przygotować na ewentualne dalsze starcia.

- Nie sam wyzwał. Umberlee była świadkiem. - zgromiła wzrokiem wieśniaków.
- Zatem wchodź. Pogadamy. - odkrzyknęła, a jeden z wieśniaków cicho powiedział zaskoczony:
- Naprawdę będziemy z nim rozmawiać?
Tym razem jej pięść trafiła rozgadanego wieśniaka.
- Nie my. Ja będę negocjowała.
Słyszał słowa wyraźnie lecz potrzebował chwili jeszcze by się odpowiednio przygotować.
- A kiedy wyjdę zaczniecie strzelać w zemście? - W między czasie przypasał sobie szablę i podniósł bułat. Oj dobra to była broń i aż mu sie oczy uśmiechały kiedy na nią patrzył.
- Walka była wolą Umberlee. Negocjacje też są jej wolą.
Po chwili Wojownik wyszedł, w jednej dłoni trzymając trójząb w drugiej zaś miał zdobyczny bułat zawadiacko oparty na barku, który zdążył się porządnie osmalić w ogniu.
- Wysłucham Cie, czego chcesz?
Chłopi natychmiast wycelowali w niego swoje kusze, chociaż nie było ich tak dużo jak Wielebna by chciała - zaledwie czterech z nich miało taką broń.
- Kapłanko? Strzelamy?! - zapytał energicznie jeden z nich, ten, którego jeszcze nie miała okazji trzasnąć po twarzy.
Tym razem nie patyczkowała się. Podeszła i uprzednio wyjęty sierpem poderżnęła gardło wygadanemu chłopu.
Wyraziłam się jasno. Wykonujecie tylko i wyłącznie moje rozkazy. - odrzekła beznamiętnie ochlapując specjalnie krwią chłopa innych.
Chłopi instynktownie się cofnęli od niej - zwłaszcza ci, których ochlapała posoką. Wszyscy pozostali opuścili broń i patrzyli się tępo to na zabitego towarzysza, to na Tagrena.
Potem spojrzał na Targena
- To raczej Wy czegoś chcieliście. Słucham. Pamiętaj tylko, iż Umberlee pragnie mieć tu swoją nową świątynię, oddającą jej chwałę i potęgę.
- Dobrze wiesz po co tu jesteśmy, i każ im to odłożyć albo ja każę moim ich zabić. - Odparł beznamiętnie. Jego walka się skończyła, emocje nieco opadły.

- Ja zaś ciebie zastrzelić. - odparła beznamiętnie. - [i] nikt nie odłoży broni bez mojego polecania, gdyż wola Umberlee jest nad ich i naszymi życiami. Przejdźmy więc do negocjacji proponuję pięćdziesiąt sztuk złota w złocie i drugie pięćdziesiąt w klejnotach, reszta będzie ofiarą dla Umberlee na jej nową świątynię.
- Przynieść skrzynkę z karczmy? - Zasugerował nieśmiało Olaf.
- Tak - skinęła głową
- Tylko tyle? - Zaśmiał się Tagren. - Słaba ta twoja oferta jak za ich życia.
- Ich życia mnie nie obchodzą. Obchodzi mnie jedynie wola Umberlee i dążę tylko do jej realizacji
Karczmarz odwrócił się powoli, lustrując wzrokiem cały czas Tagrena, po czym pomknął do karczmy. Zniknął na chwilę w środku, po czym...
- ZRABOWALI! WSZYSTKO ZRABOWALI! SUKINSYNY JEDNE, CHUJE PIERDOLONE! - Wrzasnął na całe gardło.
Ellen wróciła pod karczmę.
- Zatem Umberlee sama wyznaczyła wam część kary. Mieliście pilnować skrzyni nie upilnowaliście, drugą częścią jest budowa świątyni, trzecią kar indywidualnie dla każdego z mieszkańców.
Popatrzyła gniewnie na karczmarza.
- Ty poświęcisz w ofierze swego psa, każdy z mieszkańców będzie przeznaczał trzecią część swych zarobków na ofiarę dla Królowej Głębin. Ty jesteś nowym sołtysem. Ty odpowiesz przed nowym kapłanem za te pieniądze. Bliźniaczki mają utoczyć własnoręcznie krwi dla Umberlee, zaś ich matka i Ty masz tego dopilnować. - Beznamiętnie obwieściła karę za nie dotrzymywanie dogmatów wiary. Wskazując na karczmarza.
Karczmarz przytaknął powoli głową, zaś matka objęła swoje córki mocniej i zaczęła cicho szlochać. Reszta mieszkańców przyjęła karę w milczeniu.
Tagren obojętnie przypatrywał się scenie rozgrywającej się przed nim. Mało go obchodziły zarządzenia kapłanki. Liczyło się, że najwidoczniej Kolwen i reszta zakończyli swoją cześć roboty. Jedyne o co się martwił to bełty kusz, uważnie obserwował czy nie pojawia się jakikolwiek znak, że wieśniacy są gotowi strzelić.
- Jakieś problemy Kapłanko? - Zapytał nie siląc się nawet na drwiący ton, nie było już potrzeby.
- Żadnych wola Umberlee dotycząca tej wioski został już spełniona. Mieli być ukarani zatem są. - odrzekła beznamiętnie.
- Jesteście ze “Skarbu” zatem prowadźcie Umberlle, zależy na śmierci pewnej istoty ale o tym będę rozmawiała z kapitanem.

Wtem rozległ się dźwięk gongu albo dzwonka, który dochodził gdzieś z południa - ze wzgórza. Wieśniacy natychmiast odwrócili się w tamtą stronę, jednak nikt nie ośmielił się zareagować w jakikolwiek sposób bez zgody kapłanki.

- Więc idź na nabrzeże, sama, i czekaj.- Odparł Tagren i zniknął w chmurze czarnych jak smoła cieni.
- Jesteście wolni wracajcie do domu wielbić Umberlee. Dostarczysz mi skrzynkę cytrynówki. - Powiedziała do Olafa i wróciła po swoje rzeczy. Gdy już ją dostarczono ruszyła na nabrzeże.

Spakowana i gotowa do dalszej podróży, Wielebna wyszła z karczmy dzierżąc dodatkowo skrzynkę mocnego trunku z dwunastoma butelkami. Była trochę ciężka, ale nie takie ciężary kapłanka już w swoim życiu nosiła.
Magazyn powoli przestawał się palić, głównie dzięki staraniom chłopów, by go dogasić. W powietrzu wyczuwalny był paskudny nastrój.
- Piękna robota, kapłanko. - Usłyszała nieznajomy głos zza karczmy. Po chwili wyszedł stamtąd mężczyzna w jasnym, brązowym płaszczu z kapturem. Człowiek był dość młody i prezentował się wyniośle i dumnie. - Przekonać wieśniaków do uniżonej służby Suczej Królowej mimo takich odniesionych strat. Sam bym tego lepiej nie zrobił, że tak powiem.
- Nazywam się Nafel Westerbauch. - Przedstawił się z ukłonem. - I jestem pierwszym oficerem na "Skarbie Melediny". Przyszedłem, żeby cię eskortować do szalupy.
- Witaj ja zaś jestem Ellen Kelyranomasina, Wielebna Ellen. - uśmiechnęła się w odpowiedzi na niezasłużoną pochwałę, lekko też skinęła głową.
- Wszystko było wolą Umberlee, tylko ją realizowałam.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się oficer. - Może wezmę od ciebie tę skrzynkę? Nie wypada, żeby kobieta takie ciężkie rzeczy dźwigała. Kapitan będzie chciał z tobą pomówić, jak tylko przybędziemy na statek. Niemalże świta już, więc pewnie zaprosi cię przy okazji na śniadanie.
Elen uśmiechnęła się szeroko oddając skrzynkę. Dawno nie była traktowana jak kobieta.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 12-01-2016 o 20:08.
Cedryk jest offline