Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2016, 12:09   #66
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Między płytkami dziedzińca zalegała tak duża ilość krwi, że kolejne hausty wody zdawały się tylko rozlewać ją na wszystkie strony. Karminowe kałuże nabierały jedynie lekko jaśniejszej barwy, gdy łapczywie oblekały podwórzec Darkberga. Wojownik spoglądał na tę scenę zdawałoby się beznamiętnie. Powinien przyzwyczaić się do podobnych obrazów. Prawdą było jednak to, że kiedy człowiek stawał oko w oko z personifikacją morfy, nie mógł przejść z tym do porządku dziennego. Ani za pierwszym razem, ani za dwudziestym. Raz spojrzawszy w oczy abominacji, nie zapominało się jej nigdy. Widok choćby drobnej mutacji potrafił uchwycić ludzkie serce w zimnostalowe objęcia strachu. I choć Ismael czuł dojmujący gniew, pierwotna część jego prostej natury identyfikowała morfę z lękami tak odwiecznymi ten przed ciemnością. Prymitywny, pełzający strach, przed którym nie szło się uchronić, gdyż stanowił element człowieczeństwa. Znów nie dał o sobie zapomnieć. Ale żeby tutaj. W środku miasta.
- Chcę swoją broń. TERAZ - warknął Garrosh, zaciskając w złości ręce.
Perioczi Zaułka spojrzał na niego, jakby usłyszał właśnie kiepski żart.
- Czyś ty się z chujem na łby pozamieniał? Spierdalaj póki pozwalam, bo każę do tej grubej świni przytroczyć! Kurwa mać! Broni mu się zachciało, pojebaniec…
Odwrócił się od ochroniarza, ale ten nie zamierzał ustąpić.
- Nie jestem człowiekiem... - szukał odpowiedniego słowa w ograniczonym słowniku - ...pysznym. Ale gdyby nie ja, skarbnik byłby martwy. Sam powaliłem jedno monstrum. Tyle mi się należy.
Nie chodziło o udowodnienie swojej racji, ani pokazania czyje jest na wierzchu. Słyszał o temperamencie Białego i nie uśmiechało mu się dyskutować z człowiekiem, który aż tak kieruje się emocjami. Ale Ismael traktował swój miecz jak przedłużenie ręki i bez niego czuł się wybrakowany. W temacie jego kilku plemiennych artefaktów, które przywiózł z ojczyzny nie istniały dla niego tytuły i stołki. Spojrzał w kierunku Fitzgeralda, który najwyraźniej dochodził do siebie. Szukał poparcia w jego wciąż mętnym wzroku. Nie zamierzał jednak o nic prosić.
Zleceniodawca (czy na pewno?) zamachu został pojmany, ale niedoszły morderca przepadł. Dalsze śledztwo na miejscu nie miało sensu. Zezwolono gościom na stopniowe opuszczanie posiadłości. Kiedy wychodzili przez okrągłą bramę, do każdej osoby podchodził diatrys by w osobliwy sposób zweryfikować czy ktoś nie padł ofiarą zarażenia. Nie należało to do miłych doświadczeń, ale większość osób przepuszczali dalej.
- Diatrysi Zamek - słowa skierowane w kierunku Nicholasa brzmiały jak wyrok.
Ismael podniósł w zdumieniu brew. W żaden sposób to mu się nie kalkulowało. Czy skabrnik mógł zostać spaczony? Był moment dziwnego rozbłysku w trakcie przemowy Parwiza, którego nikt nie pamiętał. Jednak przez większość czasu Fitzgerald leżał na krużgankach, z dala od zawieruchy. Jeśli już, to on - w obliczu walki z potworem był odsłonięty na działanie złego pierwiastka. To niebezpiecznie powracało do zamachu. Nie sądził, aby diatrysi uknuli spisek mający na celu odosobnienie celu. To nie pasowało do Zakonu. Z drugiej strony, zbyt wiele pewności osłabia czujność - przypomniał sobie stare, plemienne przysłowie.
Zatrzymał się w pół kroku. Sprzeciw wyrażony diatrysowi stygmatyzował. Wyszedłby prawie na zdrajcę ludzkości. Dyskusja z nimi pozbawiona była sensu. W najlepszym przypadku otrzymałby odpowiedź typu “odejdź, nie twoje miejsce”.
- Dołożę starań, by wyjaśnić sprawę - rzucił przez ramię do mocodawcy i ruszył wzdłuż bramy.
Wyglądało na to, że na zewnątrz doszło do paru incydentów. Widział kilka wybitych zagłębień po kamieniach w ścianach zamku. Zauważył też, że wrota zostały odrapane, jakby chciało przedostać się przezeń stado dzikich zwierząt. Wykrzywił twarz w grymasie. Nie znosił motłochu. Człowiek zebrany w energiczny tłum zawsze zatracał część swojego rozumu.
Zatrzymał się i odwrócił, przypatrując kolejnym osobom wychodzącym przez podwoje.


Poproszę w docu o szerszy opis co i kogo widzę poza murami. Wstępnie moim celem jest wyjście na przeciw ludzi archigosa i poproszenie o rozmowę z nim powoławszy się na Fitzgeralda.
 
Caleb jest offline