Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2016, 12:31   #47
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Fei Li + Glynne

Domy płonęły w zastraszającym tempie. Gęsty, ciemny dym unosił się ku niebu, a wszędzie biegali przerażeni ludzie. Panika następowała dość szybko ogarniając jednego mieszkańca po drugim. Fei Li szedł dość szybkim krokiem, pilnując by nie zgubić swojej towarzyszki, i bacznie rozglądając się na boki. Gdy usłyszał błagalne wołanie wieśniaczki, która wyrywała się trzymającemu ją mężczyźnie, i która chciała ruszyć w ogień podszedł do niej szybkim krokiem.
-Ktoś został w środku domu? - padło proste pytanie
Po chwili doszły go głosy krzyków, jako by to ich towarzyszka miała być odpowiedzialna za całe to podpalenie. Samosąd się szykował, a to nie wróżyło dobrze. Walka z mieszkańcami wioski mogła bardzo szybko przerodzić się w rzeź, tym bardziej że wśród jego towarzyszy szalał Wilkołak.

Kobieta zwróciła na mnicha pełne przerażenia ale i rosnącej nadziei spojrzenie.
- Mój synek - odpowiedziała gorączkowo, wskazując jednocześnie na chatę. - Został w kołysce, w sypialni.

- Gdzie jest sypialnia? - zapytała Glynne ponaglającym tonem głosu.

Mnich spojrzał na Glynne i rzekł:
-Ja pójdę po dziecko, Ty wróć do Ksenocidy. Jeśli ludzie zdecydują się na atak, może Twój autorytet ich zatrzyma. Nie chcemy przelewu krwi, tym bardziej że obie strony są niewinne. - poczekał przez ułamek sekundy na odpowiedź, nim ruszył.

Vess prawie już jednym krokiem była skierowana do domu, ale argumenty mnicha przekonały ją. Skinęła do niego głową na potwierdzenie.
- Biegnij - odparła mu ostatni raz spoglądając na palący się dom po czym sama skierowała się by wspomóc ich Ghula.

Kobieta zdołała jeszcze krzyknąć:
-Na strychu!!! - a potem mnich zniknął w płomieniach domu

Mnich tylko kiwnął głową, i rzucił na ziemię swój tobołek wraz z kijem. Nie było czasu na czekanie, bowiem niewinne dziecko było zagrożone. Był on mistrzem Wing Chun, i nie zamierzał uciec od odpowiedzialności. Z wielką mocą przychodzi i ona. Ruszył więc przed siebie, nie bacząc na drażniący oczy dym. Gdy wpadł przez drzwi, zobaczył że schody jeszcze nie spłonęły całkowicie, więc ruszył biegiem na górę. Z sufitu spadały co jakiś czas płonące, drewniane elementy ale dla niego nie były żadnym wyzwaniem. Mijał je, przeskakując co dwa, a nawet trzy stopnie do góry. Te spadały z łomotem na ziemię. To jednak nie interesowało mnicha. Wspinał się po schodach coraz wyżej i wyżej. Ogień jednak był potężnym żywiołem i rozprzestrzeniał się dość szybko. A wraz z nim dym. Ten nie tylko drażnił już oczy, ale i płuca mężczyzny, który mimo iż poruszał się wolniej niż na początku, nie wycofał się. W końcu dotarł na strych. Drzwi płonęły mocnym ogniem, i jedynym sposobem na ich sforsowanie było przebicie się przez nie. Tak też uczynił. Rozpadające się elementy framugi i drzwi poleciały częściowo na boki. Jakiś kawałek wbił się w ramię mnicha, ale to nie było teraz ważne. Zdyszany, zmęczony zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Gdy jego wzrok padł na stojącą kołyskę mimowolnie uśmiechnął się. Ruszył, choć czuł się coraz gorzej. Tlen, tak potrzebny do oddychania, zdawał się być niedostępny. Gęste opary dymów wpadały mu do płuc. Spadająca z sufitu płonąca belka spadła tuż obok niego, niemal go przygniatając. Cały strych zajmował się ogniem coraz szybciej, i jedyną drogą ucieczki było okno. Mnich wziął dziecko w dłonie i pomodlił się do Rivy. A potem chroniąc je swoim ciałem wyskoczył z płonącego budynku.
Chwila jaką leciał w dół wydawała mu się wiecznością. Płaczące oblicze dziecka. Załzawione oczy. Przerażona twarzyczka. Objął je mocniej, tuląc do siebie, tak by wziąć na siebie każde obrażenie jakie mogło powstać przy lądowaniu.
Nogi uderzył w ziemię z dużą siłą, lecz lata treningu, pozwoliły zachować mu równowagę. Dla pewności jednak pozwolił im zgiąć się, i przyklęknął na oba kolana. Matka dziecka pędem puściła się ku mnichowi, zabierając małego z jego rąk. Twarz Fei Li była czarna i ubrudzona. Tak samo jak jego ciało. Mężczyzna który wcześniej trzymał kobietę, podszedł do mnicha i powiedział:
-Dziękuję - było można wyczuć wzruszenie w tonie jego głos. To dla mnicha była wystarczająca nagroda. Bezpieczne dziecko w objęciach matki. Mnich otrzepał się, wziął z ziemi kij i swój dobytek poszedł szukać swojej towarzyszki. Nie chciał żadnej glorii czy chwały. Zrobił coś dobrego. A dla takich widoków zawsze warto ryzykować swoje życie.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline