Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2016, 18:37   #41
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jazda konna sprawiała przyjemność tak Silyenowi, jak i Melltowi, który jednak co jakiś czas dawał jasno do zrozumienia, co myśli o konieczności dostosowania tempa do tego, w jakim poruszał się wóz, wiozący znaczną część tej dziwacznej zbieraniny, której mianem 'drużyna' nijak nie dałoby się określić. Chyba że w pieśniach poetów i balladach truwerów.
Skoro jednak niektórzy albo nie pomyśleli o załatwieniu sobie transportu, albo też nie umieli jeździć konno, to nie było innego wyjścia. Najwyżej z trzech dni podróży zrobi się pięć. Miał tylko nadzieję, że Anaia poczeka.
W ostateczności pojedzie naprzód, zostawiwszy za plecami tę całą bandę. W końcu gdy jego nie będzie, to dadzą sobie radę.

Jazda konna ma jedną wadę - niezbyt dawało się porozmawiać, chyba że miało się ochotę krzyczeć. A takie zachowanie zdecydowanie nie pasowało do statecznego elfa. Niektóre pozory warto było zachowywać. A skoro nie można było rozmawiać, pozostawało cieszyć się samą podróżą, tudzież obserwować okolicę.
Nikt nie był doskonały, mieszkańcy Alezii również. Co prawda napad na dość liczną grupę, na ludnym trakcie, w biały dzień na dodatek, był mało prawdopodobny, ale kto tam mógł wiedzieć, czy jakiś szaleniec albo grupa desperatów nie zdecyduje się na jakiś nierozsądny krok. Moonria wszak byłaby cenną zdobyczą.
Droga jednak upływała spokojnie, urozmaicana jedynie od czasu do czasu pozdrowieniami mijających ich podróżnych, tudzież nader głośnymi komentarzami Naresii, a także śmiechem czy wesołym dźwiękiem dzwoneczków Moonrii.

Po południu Silyen stał się wrogiem publicznym numer jeden, przynajmniej według Daske. Było to do przewidzenia, podobnie jak i to, że przez najbliższe pół wieku Daske nie zostawi Dzwonka sam na sam z tym akurat elfem. Jednak Dzwonek uśmiechała się do Silyena, a to znaczyło, że albo nie miała pretensji o 'wygadanie się', albo też Daske opanował się i nie robił swej przyjaciółce karczemnej awantury.
I to było najważniejsze.

Podróżowanie w wielkiej grupie miało - jak się okazało - i inne wady, prócz godnego ślimaka tempa podróży. Albo drużyna była zbyt duża, albo gospoda za mała... w każdym razie pokojów dla wszystkich zabrakło.
Silyen co prawda miał dość złota, by kupić na własność połowę tej karczmy, ale po co mu była taka inwestycja? Poza tym nie miał nic przeciwko spędzenia nocy na sianie. Przez znaczną część życia nocował w znacznie gorszych warunkach.
Ale nocleg w stodole został mu odpuszczony - Merinsel, kierowany nieznanymi Silyenowi pobudkami odstąpił swe miejsce w pokoju, w którym miała również spędzić noc Zalisena.
Silyen nie sądził, by za poczynaniami anioła stała niechęć do księżniczki lub sympatia dla elfa. Ale nie wypytywał.

- Jak zareagował Daske? - spytał Silyen, gdy księżniczka przebrała się już do snu, a on, odświeżony po podróży, wrócił do pokoju.
- Jak Daske ma w zwyczaju - odparła.
- Ale nie wydzierał się na Dzwonek?
- Daske nigdy się na nią nie wydziera, o to możesz być spokojny, Silyenie. - Lekki uśmiech na jej ustach miał zapewne służyć jako dodatkowe zapewnienie.
- To dobrze. - Silyen odpowiedział uśmiechem.

* * *

Pobudka nastąpiła zbyt szybko i nie była zbyt miła. Okrzyki "Pożar!" czy "Pali się!" zdecydowanie nie było czymś, co by się chciało słyszeć kiedykolwiek, a dopiero co w środku nocy.
Silyen bogom dziękował, że (z oczywistych względów) nie rozbierał się na noc w takim stopniu, jak zawsze. Dzięki temu miał trochę mniej rzeczy do ubierania. Swój dobytek miał w zasadzie spakowany, więc wyszykowanie się do opuszczenia izby nie trwało długo.
Zalisena była jeszcze szybsza. Narzuciła płaszcz na białe, nocne giezło i już była gotowa do drogi.
Jednak opuszczenie pokoju nie było jednoznaczne z opuszczeniem gospody. Nie byli jedynymi gośćmi gospody, a z pozostałych nikt nie zamierzał pozostać w płonącym budynku i czekać, aż dach mu się zwali na głowę. Banda bosych i na pół nagich gości tłoczyła się na korytarzu i schodach, usiłując jak najszybciej dostać się do drzwi.
I tu cudownym wprost remedium, równie skutecznym, jak czarodziejska różdżka, stała się obecność mortola, który służył dwójce elfów za przewodnika. Większość uciekających przed ogniem wolała zmierzyć się z żywiołem, niż z 'chodzącym po śmierci'.

- Tędy! - zaproponował Silyen, wskazując tylną ścianę, przy której nie było nikogo, jako że uciekający woleli szturmować okna i drzwi.
- Milango awamu! - Elf zakreślił dłonią niewielki krąg i w ścianie pojawił się otwór, w którym bez problemu zmieściłby się postawny mężczyzna.
- Szybko!

Jako pierwszy ruszył mortol, chcący sprawdzić, czy pulsujące energią przejście w ścianie jest dostatecznie pewne. Księżniczka natychmiast ruszyła za swym sługą i ochroniarzem w jednym, a gdy tylko Silyen znalazł się po drugiej stronie muru stworzone przez niego drzwi zniknęły.

Wioska płonęła.
Podpalaczy musiało być kilku lub kilkunastu, bowiem jedna osoba nie mogłaby sprawić takich zniszczeń. Chyba że bardzo, bardzo zdolny mag...
Co było celem tych działań? Lub kto?
Silyen nie dziwił się, że Zalisena pobiegła w stronę stodoły. W końcu tam była Dzwonek - być może główny cel ataku. Elf jednak skierował się w inną stronę.
Konie, tak przynajmniej głosiła ludowa mądrość, bały się ognia i wolały spłonąć w stajni, niż ruszyć do wyjścia.
Mellt co prawda w razie konieczności przeniósłby swego jeźdźca przez płonącą łąkę, lecz Silyen nie był pewien, czy ktokolwiek pomyśli o tym, by otworzyć wrota i pootwierać boksy. Jego wiara w stajennego była niezbyt wielka - wszak rozsądny człowiek wolałby uciekać, niż szarpać się z przerażonymi, a na dodatek nie do niego należącymi, końmi.
Ku zadowoleniu (i pewnemu zaskoczeniu) Silyena wrota stajni były otwarte, a chłopak stajenny wyprowadzał na zewnątrz jednego z koni, nakrywszy mu wpierw łeb jakąś płachtą.
Silyen zrzucił plecak i wnet znalazł się w środku.
Chwycił wiszącą przy jednym z boksów derkę i narzuciwszy ją na głowę Mellta wyprowadził go na zewnątrz.
- Czekaj tu! - polecił, po czym pobiegł do stajni.
Wyprowadzał właśnie Alayena, gdy w stajni znalazła się Nayra i młoda, nieznana mu z widzenia, dziewczyna.
- Zajmę się nim - stwierdziła centaurzyca wskazując na białego ogiera. - Zadbaj o pozostałe. Ona ci pomoże - wskazała na dziewczynę, która skinęła głową na potwierdzenie swej gotowości do pomocy.
Silyen przekazał wodze centaurzycy, po czym ponownie wbiegł do stajni, by wyprowadzić konia należącego do Daske.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-01-2016, 11:42   #42
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Fei Li + Glynne

Mnich od samego rana miał bardzo dobry humor. Medytacja uspokoiła jego bojowego ducha, i od tego momentu wyznawca Rivy unikał Daske. Nie chciał już na samym początku podróży doprowadzać do konfrontacji.
Podczas jednego z postoju dostrzegł samotnie stojącą Glynne, która akurat miała wolne od towarzystwa. Skierował ku niej więc swoje kroki, i przywitał ją skinieniem głowy.
-Witaj Glynne - wyjął kawałek chleba, który miał w swojej podróżnej sakwie i ułamał kawałek pytając -Chcesz?

Kapłanka całą uwagę poświęcała na swojego konia, wiec zauważyła mnicha dopiero, gdy się do niej odezwał. Wyprostowała się wtedy i spojrzała na Li.
- Chętnie - odparła z, jak już zdążył zauważyć, typowym dla niej lekkim uśmiechem. Wzięła od niego pieczywo. - Jak ci mija podróż - zapytała.

-Dobrze. Dziękuję, choć muszę przyznać że Daske napawa mnie niepokojem. Nerwowy z niego człowiek - odparł skromnie od razu pytając -A jak Tobie?.

- Tak, Daske stara się chyba ze wszystkimi skłócić - odparła niezbyt zainteresowana wspomnianą osobą. Ugryzła mały kęs. - Lubię podróżować - odparła gdy przełknęła. [i]- Niestety ostatni odcinek wydawało mi się, że mój koń okulał, dlatego jechałam z tyłu. Na szczęście tylko kamień wszedł mu pod podkowę - poklepała zwierzę po łbie. - Strasznie delikatny jest - zaśmiała się.

Fei Li podszedł do konia i pogłaskał go, chyba że ten chciał go ugryźć.


Rumak bezczelnie nadstawił łeb do drapania.
-Piękne zwierze. - rzekł z czułością i prostotą

Lekki, wręcz delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy.

-Mówiłaś, że wychowywałaś się w zakonie. Powiedz mi jak wyglądało wasze szkolenie, składaliście jakieś przysięgi? - zapytał ciekawy

Glynne zastanowiła się chwilę nad jego pytaniem. Wzruszyła ramionami.
- Podejrzewam, że moje dzieciństwo w sierocińcu było dużo bardziej szczęśliwe niż większości dzieciaków chowających się z własną rodziną - stwierdziła. - Niczego mi nie brakowało. Opiekunki były wyrozumiałe. Mogłam się uczyć, rozpocząć pierwsze lekcje szermierki… Ciężko streścić dwadzieścia lat życia - widać nie przywykła do takich pytań, ale nie miała nic przeciw, że ją o to wypytuje. - I tak, każda Vess składa śluby pełnego poświęcenia się sprawom Zakonu - oparła się o bok gniadego konia.

Mnich tylko przytaknął głową, na znak że rozumie. Nie był wścibski, więc nie drążył tematu dalej. Usiadł obok kapłanki, i w milczeniu zaczął jeść swoją porcję chleba. Sam był ciekaw czym różni się wychowanie jego i tej kapłanki, mimo że służą temu samemu Bogu. Milczał jednak.

Vess również usiadła na trawie w cieniu jaki dawał grzbiet konia.
- A jak to było z tobą? - zapytała, gdy skończyła jeść.

-Od małego wychowywał mnie mnich. Rodziców nie pamiętam swoich. Lata minęły na treningu i szkoleniu. To podczas niego wybrałem Rive jako swoją przewodniczkę i boginię. To ona, jej słowo mnie prowadzi. - odparł na chwilę zamyśliwszy się mnich -Powiedziałaś że śluby składacie. Na czym to polega? - zapytał bo nie wiedział jak to rozumieć.

- Mnie wychowywano od początku w wierze w Riv- odparła mu. - Kapłanki opiekunki wypatrują jakie talenty mają ich podopieczne i na tej podstawie prowadzone jest indywidualne szkolenie każdej kandydatki. W swej ocenie są nieomylne i raz obrana osoba na przyszłą kapłankę zazwyczaj przyjmuje święcenia, gdy jest na to gotowa. Może oczywiście nie zdecydować się na zostanie kapłanką i nie ma z tego powodu żadnych represji - westchnęła. - Zakon chce mieć osoby, które czują powołanie, więc nawet, gdy któraś jest za dziecka przyrzeczona mu to i tak ma prawo zdecydować, że woli życie, które czeka na nią poza zakonem. Nie mniej bardzo rzadko zdarza się by któraś rezygnowała - spojrzała na Li. - I tak to mniej więcej u nas wygląda - dodała na koniec z uśmiechem.

-Ty już takie święcenia przeszłaś rozumiem? - chciał się upewnić mnich

- Tak, kilka lat temu - zamyśliła się. - Może nawet już z 10 lat minęło.

-Dużo czasu. Myślałem że jesteś młodsza - rzekł z udawaną powagą mnich. W końcu i jemu zdarzało się żartować -Faktycznie jednak to ciekawe jak różne spojrzenia na jedno bóstwo mogą mieć ludzie, lub jak różne drogi obierają by mu służyć - odparł powoli wstając, jednocześnie otrzepując swoje szaty z okruszków chleba.

Glynne zaśmiała się na jego słowa.
- Mam już 26 lat… Trochę też już przygód mam za sobą - odparła mu. - Ale tu każdy ma ciekawe historie do opowiedzenia. Powiedz mi, jak Riv powiedziała ci byś tu się udał? - zapytała z zaciekawieniem.

-Medytowałem wówczas trzy dni. Śnieg pokrywał moje ciało. Ja jednak pogrążony w kontemplacji oraz zadumie, szukałem odpowiedzi na pytanie. Wówczas poczułem moc. Zobaczyłem coś. Nie pamiętam teraz co. Lecz słowa, które były zagadką pamiętałem. Podążałem za nimi, czując że w końcu gdzieś mnie zaprowadziły. - zamilkł i po chwili wypowiedział słowa, które wtedy na usłyszał na górze:
Tym co stoją i czekają, życie przed oczami ucieka
Na Ciebie kraina granatu i srebra czeka
Tam troje innych odnajdziesz
Dzięki nim swoją drogę znajdziesz
Pierwszego pełnia przeraża
Drugiego naturę złoto obnaża
Trzecia chaotyczna i niestała
Lecz to za jej słowem twoja stopa będzie podążała


- To musiało być wspaniałe uczucie usłyszeć jej głos - stwierdziła Vess. - Ale to też tłumaczy czemu w Zakonie zawsze jest tyle do zrobienia. Potwierdza to słowa najwyższych kapłanek, że dla Riv liczą się czyny robione w jej imieniu, a nie wielbienie jej przez modły - uśmiechnęła się patrząc na Li z dołu.

-Szlachetny mąż najpierw działa, potem mówi, a słowa jego zgodne są z czynami. -podsumował pokrótce wypowiedź kapłanki. Widać było że chciał coś jeszcze powiedzieć, a może zapytać jednak zamknął usta i w milczeniu spoglądał z góry na Glynne.

Kapłanka rozsiadła się wygodniej.
- Chciałeś o coś jeszcze zapytać? - powiedziała do mnicha.

-Właściwie to tak, ale na wszystko przychodzi czas i miejsce - odparł skromnie mnich -Chciałem jednak podziękować że podzieliłaś się ze mną swoim życiem, i wiedzą - skinął głową na znak podziękowania.

- Nie stronie od rozmów więc jak znów poczujesz ochotę na nią to wiesz gdzie mnie szukać - odparła z uśmiechem.

Mnich uśmiechnął się raz jeszcze, a potem skierował się do reszty grupy. Rozmowa z kapłanką była przyjemna, i dość owocna, bowiem wskazała mu pewne nowe rzeczy o świecie. Wiedza. Pragnął ją pogłębiać, a sama Glynne wydawała się być bardzo miłą osobą.

***
Mnich nie chodził wcześnie spać, więc i pożar który wybuchł nie obudził go. Fakt, w ogniu było coś niepokojącego, bowiem nie był on naturalny. Coś mu nie pasowało. Spokój jednak i wrodzone opanowanie pozwoliło mu jednak nie wpaść w panikę. Chwycił więc kij, i przerzucił swój tobołek przez ramię i wybiegł ze stajni, bo to w niej nocował. Stodoła i gospoda zajęły się bardzo szybko ogniem, a inne domostwa powoli, a właściwie dość szybko, dołączały do nich. Członkowie wyprawy wypadli już na zewnątrz gotowi do działania. Fei Li odszukał wzrokiem Glynne do której zwrócił się:

-Trzeba będzie pomóc ludziom. Jeśli chcesz chodź ze mną, może ktoś nas potrzebować - nie zamierzał jednak wdawać się w dłuższe dyskusje, tylko ruszył pomiędzy płonące domy. Być może nie wszyscy zdołają się wydostać, i będzie trzeba komuś pomóc.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-01-2016, 21:45   #43
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Siedzieli w pokoju obaj, w milczeniu i bezruchu.

Mesena i Sine w pokoju obok zachowywały się podobnie, choć nie identycznie. One paplały. Wypowiadały słowa, których waga była równa milczeniu ich obu. Czasem przytrafiła się ciekawsza wzmianka o Dzwonku lub aniele, ale tylko tyle. Nic, co by miało jakąkolwiek wartość.

W ciągu całego dnia tylko Nichael zdobył interesujące informacje. Juster spotkał się z Symeonem i obaj ruszyli w ślad za dziwną zbieraniną.
Ciekawe czy mają świadomość, że są śledzeni. Gdyby jednak wiedzieli, to szczególnie niepokojący powinien być dla nich fakt, że ich zamiary nie są do znane. Za to pewnym było, iż dobre również nie są.

Kiedy tylko zaczęły zapadać pierwsze ciemności, Demonica i Upadła ruszyły w trasę. Niedługo po nich wyruszył Amir, zaś wysoko oraz w pewnej odległości od mężczyzny leciał Nichael pilnując pleców towarzysza.

Podróż bezdrożami przebiegała bez większych zakłóceń. Było szybko. Było sprawnie.

~ O... ooo... - zaczął Nichael, a nim Amir zdążył zapytać skrzydlatego o co chodzi sam to dostrzegł.

Trzy strzały wyfrunęły spomiędzy drzew, zaś jedna trafiła upadłą. Bardziej jednak interesujące od losów kobiety było to, co strzelało.
Dwóch orków i trzy gobliny. Szczególnie obecnością tych drugich Seth był unieszczęśliwiony, ponieważ te małe pokraki słynęły ze swojego doskonałego słuchu. Lepszego nawet niż ten, którym dysponował on sam.

Kruk znajdując się w zasięgu strzał pofrunął gładko dalej i wyżej, by wzlecieć poza ich zasięg, zaś mężczyzna cofnął się powoli, ostrożnie, bezszelestnie. Może szkarady miały lepszy słuch niż on, ale dalej to on dysponował silniejszym atutem wzroku.

Gdy już znalazł się poza zasięgiem nowego przeciwnika rozejrzał się. Teren był niesprzyjający. Większością płaski o trawach nieszczególnie wysokich, szemrzący lekko strumyczek, mało krzewów, jeszcze mniej drzew, więcej odkrytej przestrzeni. Jedynym atutem, jaki mógł wykorzystać był cichutki plusk wody. Zwykły człowiek nie miałby nadziei na ukrycie w jego odgłosach swej bytności, ale on mógł próbować. W końcu jego rasa, jak i zwierzęcy jej odpowiednicy muszą poruszać się na tyle cicho, by nawet wyspecjalizowany słuch nie wychwycił bytności. Jednak również w naturze coś mogło pójść nie tak jak powinno.

Nichael tymczasem dostrzegł coś interesującego.

~ Coś tam płonie...

~ Czuję dym - potwierdził Amir rozpoczynając obserwację z ukrycia. Nie miał zamiaru pomagać żadnej ze stron. Po prawdzie to nawet zależało mu na tym, by obie strony się wykrwawiły możliwie najmocniej.

Kruk poleciał w stronę pożaru, chcąc rozeznać się w sytuacji ogniowej patrząc z bezpiecznej odległości. Nie miał zamiaru odlatywać szczególnie daleko.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-01-2016, 22:08   #44
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Uwielbiała podróżować i zawsze była chętna przyjmować zadania wymagające wyjechania w dalekie i nieznane. Gdy tylko wróżka organizująca cały ten bałagan odnalazła się Glynne bez ociągania się poszła po bagaże jej i anioła, gdy on zabrał zamówienie od Katupira.
Vess zdążyła wrócić z drugiego piętra, oddać Merinselowi jego rzeczy i nawet pójść do stajni, osiodłać swojego rumaka i zapakować swoje rzeczy nim pod karczmę podjechał wóz. Zaskoczyło ją, że anioł zaoferował się jako woźnica, bo nie spodziewała się po nim umiejętności powożenia.
Pogoda zdawała się być ładna, więc kapłanka postanowiła schować podarowany jej płaszcz do plecaka. Był on uczepiony przy siodle więc w razie deszczu łatwo będzie mogła go wyciągnąć. Broszkę, by nie zgubić zaczepiła o wewnętrzną stronę swojej skórzanej kurtki.

Ubiór jaki miała na sobie kapłanka sprawiał, że nie wyróżniała się na tle innych podróżników, a w tak doborowym towarzystwie jakie zebrało się do tej misji po prostu wyglądała przeciętnie i nie zwracała na siebie przez to uwagi. Nawet koń, na którym jechała był pospolitego umaszczenia i przy elfich rumakach wyglądał jakby ledwo co został odpięty od pługu.
Już na samym początku drogi Glynne zrezygnowała z jazdy obok wozu. Lubiła towarzystwo innych i to bardzo, ale nie znosiła złośliwości której największe skupienie było w okolicach opiekuna Moonrii. Dla świętego spokoju zajęła miejsce z tyłu pochodu, tam gdzie już nie sięgały ochy i achy gawiedzi wpatrzonej w elfy, anioła czy resztę tego kolorowego towarzystwa.

Czas umilała sobie nucąc dawno temu zasłyszaną melodię. Jej gniady rumak był spokojny i nawet zapach wilkołaków nie wywoływał w nim płochliwości. Przynajmniej gdy miał takiego na oku, bo gdy Argen zniknął na początku to i gniady ogier zrobił się spięty.
Tuż przed pierwszym planowanym postojem Glynne ze zmartwieniem stwierdziła, że chód jej konia przestał być płynny. Jakby jedną nogę starał się oszczędzać. Vess obawiając się, że zwierze może nadwyrężyło sobie coś, zwolniła kroku by nie forsować go. Z tego też powodu dotarła ostatnia na miejsce odpoczynku, gdy inni już zdążyli się rozejść.

Zsiadła z grzbietu i ostatnie metry przeprowadziła konia z traktu na bok. Obserwując przy tym jego ruch przynajmniej wiedziała, o którą nogę chodzi.


Nie trzeba było specjalisty by stwierdzić, że uniesione nad ziemię kopyto wskazuje, gdzie leży problem.
- No pokaż co się dzieje - mruknęła Glynne wyciągając zza pasa sztylet. Poklepała konia po prawej łopatce i schyliła się.
Wzięła do ręki prawe kopyto i zaczęła sztyletem oczyszczać je z brudu. Zwierze kilka razy starało się zabrać nogę, ale słowne upomnienie wystarczało by przywołać go do porządku.
- Ach, to ten kamyczek cie uwierał? Biedactwo - powiedziała wydłubując go spomiędzy podkowy i kopyta. Nie mniej dostrzegła również otarcie na pęcinie tej samej nogi.
Schowała więc sztylet i położyła dłonie na skaleczeniu. Wyszeptała zaklęcie i skóra w miejscu otarcia zarosła. Puściła kopyto.
- Musisz ostrożniej stawiać nogi, sierotko - powiedziała do konia, który opuścił łeb by obwąchać swoją nogę. Glynne podrapała go po szyi i właśnie zastanawiała się czy może coś się napić, gdy usłyszała za sobą głos mnicha.

***

Ze wzruszeniem ramion przyjęła konieczność spania na sianie. Było ciepło i większość została tam zakwaterowana, więc nawet nie można było mieć pretensji. Merinsel oddał swoją możliwość spania w wygodach na rzecz drugiego elfa, więc przed snem miała z kim pogawędzić na luźne, sprawdzone już tematy. Niestety na nieszczęście Vess, ani Merinsel, ani tym bardziej Fei Li nie byli wielkimi zwolennikami długich rozmów, choć ten ostatni zadziwił ją swoją rozmownością na jednym z postoi. Li ciekawił ją, może nawet odrobinę imponował jej, że Riv osobiście nadała mu to zadanie. Z resztą przez pozostałą drogę kapłanka rozmyślała nad tamtymi słowami chcąc dopasować opisy do towarzyszy. Jej zdaniem pierwsza i trzecia osoba była łatwa do odgadnięcia - wilkołak i wróżka-organizatorka, jak określała Neresię. Z drugą osobą był problem, bo pasowały jej oba elfy, ale równie dobrze mogło nie chodzić o to co jest oczywiste. Bo złoto najczęściej obnaża naturę zdrajcy...

Po zakończeniu swoich modlitw ułożyła się na sianie i zasnęła, gdy inni jeszcze się kręcili.

***

Obudziła się dopiero, gdy wilkołak podniósł raban. W pierwszej chwili próbowała zorientować się w sytuacji i odruchowo zacisnęła dłoń na rękojeści miecza. Sięgnęła jednak prędko po bukłak i zmoczyła wodą swoją chustę. Przewiązała ją na twarzy by nie zatruć się dymem. Na słowa wilkołaka o wyprowadzenie koni skinęła tylko głową. Narzuciła na ramię swój plecak, a w rękę chwyciła miecz którego ostrze zaiskrzyło na złoto, gdy mina kapłanki spoważniała.
Ruszyła do boksów koni, z których dochodziło zrozpaczone rżenie wielu zwierząt. Nie była jedyną osobą, która przyszła im z pomocą, więc swojego własnego konia wypuściła i popędziła ku wyjściu, a dwie inne sztuki złapała za wodze i wyprowadziła na zewnątrz. Zwierzęta były przerażone, ale dzięki uporowi udało jej się pokierować ich ucieczkę prosto do wyjścia.

Na zewnątrz puściła zwierzęta i rozejrzała się w koło.
- Nevrast! - krzyknęła i zaraz zagwizdała za swoim gniadym ogierem. Miała nadzieję, że daleko nie odbiegł. Ale to nie było dla niej zmartwieniem na teraz. Było natomiast to, że nigdzie nie widziała Merinsela.
Już miała wrócić do stodoły, gdy usłyszała za sobą Li. Dobrze, że się do niej odezwał, bo już by pobiegła w ogień, a to nie byłoby ani mądre ani potrzebne.
Spojrzała na Fei myśląc, że anioł pewnie już dawno wyszedł i pomaga.
- Racja, chodźmy - zgodziła się z jego słowami. - Tylko zakryj twarz jakąś mokrą szmatą, żeby się nie udusić - przestrzegła.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 14-01-2016, 08:33   #45
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ksenocidia była mocno zasmucona, gdy okazało się, że muszą podróżować konno. Ani konie nie lubiły jej, ani ona koni. Wielkie bestie uwielbiały ją gryźć, by potem parskać i ślinić się ohydnie, nie chciały mieć jej na grzbiecie i na domiar złego, ona sama nie była dobrym jeźdźcem. Ale cóż poradzić można było? Początkowa walka z koniem była w pełni zdominowana przez włochatego, który za nic nie pozwolił się dosiąść, ani za bardzo zbliżyć. Dopiero gdy udało się ghulowi zamaskować nieprzyjemny zapach dłoni sokiem z jabłka i ów owoc wierzchowcowi podać, zdobyła czas, by wskoczyć na siodło. Czyn godny pieśni, jednak po chwili kopytny potwór poczuł, że coś jest nie tak i zrzucił ją z grzbietu. Ksenocidii było niezmiernie głupio, że jej wygłupy opóźniają wymarsz. Szczęśliwie koń zmęczył się w końcu i dał za wygraną.

***

W trakcie podróży Ksenocidia trzymała się z dala od grupy, unikając agresywnego Daske i rozmów. Musiała w pełni skupiać się na utrzymaniu w siodle, więc jakiekolwiek próby nawiązania kontaktu zbywała, pochylając głowę i udając, że kiepsko słyszy. Momentami skupiała się na podziwianiu widoków, uwielbiała oglądać horyzont przecięty linią lasu, który oddzielał pola od jasnego nieba. Przyglądała się drodze, której błotniste fragmenty dziurawiły kopyta oraz łapy psów i wilka. Uśmiechnęła się, gdy na poboczu pojawiły sę żółciutkie pięciorniki i towarzyszyły im już do końca podróży. Śliczne, malutkie kwiatki zawsze ubierały jej twarz w ciepły uśmiech, który nawet nie wyglądał za bardzo jak grymas mordercy. Osoba obserwująca ją wtedy z daleka, mogłaby nawet wziąć ją za dziewczynę. Prawie ładną dziewczynę. Jednak widzący ją z bliska towarzysze, z pewnością mogli potwierdzić maksymę: "Była ładniejsza, jak jej nie było widać".

***

Ghula przebudził zapach trupa. I to nie ten wydobywający się z jej plecaka. Kiedy otworzyła oczy zobaczyła skaczące cienie i poczuła swąd dymu. Pożar. Za bardzo nie znała swoich towarzyszy, ani nie zależało jej na bezpieczeństwie wszelakich mieszkańców. Wiedziała przecież, że gdyby jej coś groziło, to trupa i tak nikt by nie ratował. Sprawdziła tylko, czy aniołowi nic nie grozi. Nie wyglądał jednak na potrzebującego jakiejkolwiek pomocy. Ghul złapała swój plecak i wybiegła na zewnątrz, z dala od niebezpiecznych płomieni, które mogłyby pochłonąć stodołę w dwa uderzenia jej wolnego serca. A i przy koniach za bardzo by się nie przydała, byłyby jeszcze mniej chętne do wyjścia jedynie.

Kiedy znalazła się już na zadymionej, jednak otwartej przestrzeni, rozejrzała się wokoło. Wszystko stało w ogniu, nie wyglądało to na naturalny pożar. W sumie Ksenocidia była już bezpieczna, jednak... Jednak poczuła w głębi siebie, że mogłaby coś zrobić. Przykładowo powstrzymać podpalaczy... Ruszyła w kierunku, z którego poczuła śmierć. Tam gdzie znajduje się trup, można znaleźć i zabójcę. Prawdopodobnie.
 
Ardel jest offline  
Stary 14-01-2016, 14:12   #46
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Na pomoc wilkołakowi przybył dość niespodziewany sojusznik w postaci mortola. Łącząc swe siły zdołali odciągnąć wóz poza zasięg ognia, tym samym ratując go przed jego żarłocznością. Sługa, gdy zadanie zostało wykonane, powrócił do swej pani, nie odzywając się do Argena słowem.
Zalisena w międzyczasie pozostawiła całe zamieszanie w rękach pozostałych. Sama stanęła nieco z boku, by nie przeszkadzać nikomu. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, iż elfka wymigiwała się w ten sposób od pomocy. Ta jednak, której udzieliła nie tyczyła się samego powstrzymania ognia, a znalezienia tych, którzy byli za niego odpowiedzialni. Jaśniejący zimnym, błękitnym ogniem krąg, otoczył jej postać, a z niego wyłoniło się trzynaście cieni, wiernych odbić jej samej.
- Szukajcie - rozkazała, a te rozpierzchły się by wykonać polecenie.
W międzyczasie, przed stodołą, rozgrywała się inna scena. Daske na słowa wilkołaka zareagował pośpiechem, który był w zaistniałej sytuacji wskazany. Gdy wraz ze swoją podopieczną wypadł na zewnątrz, zatrzymał się dopiero gdy uznał, że jest już bezpiecznie. Biorąc pod uwagę iż płonęła cała wioska, pojęcie to było jednak dość względne. Zamiast więc odciągać małą dalej przyklęknął przed Moonrią, która z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w płomienie. Dziewczynka przeniosła na niego spojrzenie, po czym zaczęła gwałtownie kręcić głową w odpowiedzi na jego ciche słowa. Jej przerażony głosik przebił się w pewnym momencie przez ogólny chaos i rozgardiasz i dało się słyszeć powtarzane z rosnącym strachem “Nie!”. To jednak szybko umilkło, urwane nagle i niedokończone. Reakcja Daske, po tym jak starannie wymierzony cios pozbawił małą przytomności, była natychmiastowa. Jej ciało nie zdążyło nawet dotknąć ziemi, znajdując schronienie w jego rękach. Czy było ono bezpieczne, to już inna sprawa.
- Merinsel! - Okrzyk wojownika wybił się ponad huk, krzyki i kwiczenie koni. Anioł, który uspokajał przerażonych wieśniaków próbując opanować zaistniały chaos, zwróciwszy spojrzenie w stronę wołającego, nie zwlekał z przybyciem na wezwanie. - Zabierz ją stąd - dał się słyszeć podniesiony głos Daske, w którym szalały sprzeczne ze sobą uczucia. Wyraźnie decyzja, którą podjął sprawiała mu trudności, jednak dobro Moonrii zdawało się je przewyższać.
Anioł bez słowa wziął małą na ręce i silnym uderzeniem skrzydeł wzniósł się w powietrze. Nim jednak zniknął w mroku nocnego nieba, rzucił w stronę oddalającej się Glynne
- Uważaj na siebie.

Uważać zaś bez wątpienia powinna i zaliczało się to nie tylko do osoby kapłanki ale i towarzyszącego jej mnicha. Wieśniacy biegali w popłochu, próbując ratować ten skromny dobytek, który przez lata udało się im zebrać. Wyprowadzano krowy, świnie i konie. Kurczaki i gęsi plątały się pod nogami. Psy to szczekały, to z kolei wyły przerażone. Niektóre wciąż pozostawały na łańcuchach szarpiąc się wściekle, by się ich pozbyć. Nie minęła chwila, a usłyszeli błagalne wołanie wieśniaczki, która wyrywała się trzymającemu ją mężczyźnie, wyraźnie chcąc rzucić się z powrotem w głąb płonącego domu.

Podążanie za zapachem śmierci w pojedynkę, nie było do końca dobrym pomysłem. Do pierwszego trupa dołączył kolejny, a za nim następne. Ludzie byli zbyt wolni w swej ucieczce przed płomieniami. Ratowali dobytek kosztem własnego życia. Zapach strachu zmieszanego z dymem zaległ nad wioską niczym całun pogrzebowy. Tam zaś gdzie strach, tam też pochopne wnioski.
- Ścierwojad!
- Ghul! Ghul!
- To jej wina, ona sprowadziła ogień.
- Tak! Tak!
- Niech sama spłonie!
- Głodna pewnie… Dzieci naszych się jej zachciało… Do piachu z nią….

Nagle ogień przestał być głównym wrogiem.

Przy pomocy nieznanej Silyenowi dziewczyny udało się sprawnie wyprowadzić wszystkie zwierzęta zebrane w stajni. Żadne przy tym nie ucierpiało, co bez wątpienia zakrawało na cud. W chwilę później dach budynku nie wytrzymał i runął wzbudzając chmurę iskier i zwiększając zajadłość płomieni. Żar, który od nich bił zmuszał co cofnięcia się na bezpieczną odległość. Tyle tylko, że o taką było dość trudno. Ludzie, zwierzęta, wilkołaki i cała reszta… Bez wątpienia było tłoczno, głośno i powoli zaczynało brakować powietrza, którym można by oddychać. Na dodatek zapowiadało się na lincz, sądząc po odgłosach, dobiegających od strony chat.

- Trzeba jej pomóc - oświadczyła Nana, która znikąd pojawiła się przy elfie i jego młodej pomocnicy. Nayra zajmowała się końmi, więc na nią liczyć nie było można. Rybja zaś tworzyła swoje czary, więc i ona odpadała w tej kwestii. Naresii nigdzie ani widać nie było, ani też słychać. Do dyspozycji pozostawały jedynie wilkołaki…




Amir

Wycofanie się i obserwacja z pewnej odległości okazały się wyjściem, które co prawda zapewniło mu bezpieczny dystans oddzielający go od orków i ich sług, jednak w efekcie zakończyło niezbyt fortunnie.
Mesena i Sine oddaliły się od niebezpieczeństwa, wzlatując wyżej i opuszczając zagrożone pozycje. Nie wydawały się chętne by podjąć walkę z przeciwnikiem. Nichael, którego wzrok z łatwością przebijał ciemności, poinformował go usłużnie, że zbliża się anioł, po czym także wybrał bezpieczniejszą trasę, która nie kolidowała z tymi, obranymi przez skrzydlate istoty. Zadanie nie było trudne, niebo wszak było bezkresne, a tej nocy niewielki na nim tłok panował.
Zbliżanie się skrzydlatego zostało także dostrzeżone przez piątkę, skrytą wśród drzew. Gwałtowne gesty goblinów sugerowały, że to właśnie on był ich głównym celem. Skąd jednak wiedzieli, że akurat w ich stronę się skieruje? Tego Amir wiedzieć nie mógł, nie dało się jednak nie zauważyć naciągniętych cięciw i wystrzelonych chwilę później strzał. Tym razem celność sprzyjała goblinom, a może to nie celności ich strzały zawdzięczały trafienia, a magii? Wyraźnie bowiem ich panowie także inicjatywę wykazali. Ruchy dłońmi jednego z nich wskazywały na użycie mocy, jednak słów zaklęcia kotołak usłyszeć nie zdołał. O ile oczywiście byłby w stanie je zrozumieć.
Anioł trafiony w lewe skrzydło, starał się możliwie złagodzić swój upadek, dbając przy tym by nie wypuścić z rąk trzymanego w nich ciała. Pech chciał, że zmierzał on dokładnie w miejsce, gdzie krył się Amir. Jakby na to nie spojrzeć polana wydawała się idealna do lądowania. Tuż przed momentem, w którym niebiańska istota upadła na trawę, otoczyła go lśniąca złotem kula, łagodząc impakt upadku. Balast, który niósł, najwyraźniej ocknął się w porę by oszczędzić obojgu dodatkowych wrażeń. Teraz jednak czekały na nich i na Amira, kolejne kłopoty. Dokładnie pięć takowych…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 14-01-2016 o 15:20. Powód: chaos xD
Grave Witch jest offline  
Stary 15-01-2016, 12:31   #47
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Fei Li + Glynne

Domy płonęły w zastraszającym tempie. Gęsty, ciemny dym unosił się ku niebu, a wszędzie biegali przerażeni ludzie. Panika następowała dość szybko ogarniając jednego mieszkańca po drugim. Fei Li szedł dość szybkim krokiem, pilnując by nie zgubić swojej towarzyszki, i bacznie rozglądając się na boki. Gdy usłyszał błagalne wołanie wieśniaczki, która wyrywała się trzymającemu ją mężczyźnie, i która chciała ruszyć w ogień podszedł do niej szybkim krokiem.
-Ktoś został w środku domu? - padło proste pytanie
Po chwili doszły go głosy krzyków, jako by to ich towarzyszka miała być odpowiedzialna za całe to podpalenie. Samosąd się szykował, a to nie wróżyło dobrze. Walka z mieszkańcami wioski mogła bardzo szybko przerodzić się w rzeź, tym bardziej że wśród jego towarzyszy szalał Wilkołak.

Kobieta zwróciła na mnicha pełne przerażenia ale i rosnącej nadziei spojrzenie.
- Mój synek - odpowiedziała gorączkowo, wskazując jednocześnie na chatę. - Został w kołysce, w sypialni.

- Gdzie jest sypialnia? - zapytała Glynne ponaglającym tonem głosu.

Mnich spojrzał na Glynne i rzekł:
-Ja pójdę po dziecko, Ty wróć do Ksenocidy. Jeśli ludzie zdecydują się na atak, może Twój autorytet ich zatrzyma. Nie chcemy przelewu krwi, tym bardziej że obie strony są niewinne. - poczekał przez ułamek sekundy na odpowiedź, nim ruszył.

Vess prawie już jednym krokiem była skierowana do domu, ale argumenty mnicha przekonały ją. Skinęła do niego głową na potwierdzenie.
- Biegnij - odparła mu ostatni raz spoglądając na palący się dom po czym sama skierowała się by wspomóc ich Ghula.

Kobieta zdołała jeszcze krzyknąć:
-Na strychu!!! - a potem mnich zniknął w płomieniach domu

Mnich tylko kiwnął głową, i rzucił na ziemię swój tobołek wraz z kijem. Nie było czasu na czekanie, bowiem niewinne dziecko było zagrożone. Był on mistrzem Wing Chun, i nie zamierzał uciec od odpowiedzialności. Z wielką mocą przychodzi i ona. Ruszył więc przed siebie, nie bacząc na drażniący oczy dym. Gdy wpadł przez drzwi, zobaczył że schody jeszcze nie spłonęły całkowicie, więc ruszył biegiem na górę. Z sufitu spadały co jakiś czas płonące, drewniane elementy ale dla niego nie były żadnym wyzwaniem. Mijał je, przeskakując co dwa, a nawet trzy stopnie do góry. Te spadały z łomotem na ziemię. To jednak nie interesowało mnicha. Wspinał się po schodach coraz wyżej i wyżej. Ogień jednak był potężnym żywiołem i rozprzestrzeniał się dość szybko. A wraz z nim dym. Ten nie tylko drażnił już oczy, ale i płuca mężczyzny, który mimo iż poruszał się wolniej niż na początku, nie wycofał się. W końcu dotarł na strych. Drzwi płonęły mocnym ogniem, i jedynym sposobem na ich sforsowanie było przebicie się przez nie. Tak też uczynił. Rozpadające się elementy framugi i drzwi poleciały częściowo na boki. Jakiś kawałek wbił się w ramię mnicha, ale to nie było teraz ważne. Zdyszany, zmęczony zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. Gdy jego wzrok padł na stojącą kołyskę mimowolnie uśmiechnął się. Ruszył, choć czuł się coraz gorzej. Tlen, tak potrzebny do oddychania, zdawał się być niedostępny. Gęste opary dymów wpadały mu do płuc. Spadająca z sufitu płonąca belka spadła tuż obok niego, niemal go przygniatając. Cały strych zajmował się ogniem coraz szybciej, i jedyną drogą ucieczki było okno. Mnich wziął dziecko w dłonie i pomodlił się do Rivy. A potem chroniąc je swoim ciałem wyskoczył z płonącego budynku.
Chwila jaką leciał w dół wydawała mu się wiecznością. Płaczące oblicze dziecka. Załzawione oczy. Przerażona twarzyczka. Objął je mocniej, tuląc do siebie, tak by wziąć na siebie każde obrażenie jakie mogło powstać przy lądowaniu.
Nogi uderzył w ziemię z dużą siłą, lecz lata treningu, pozwoliły zachować mu równowagę. Dla pewności jednak pozwolił im zgiąć się, i przyklęknął na oba kolana. Matka dziecka pędem puściła się ku mnichowi, zabierając małego z jego rąk. Twarz Fei Li była czarna i ubrudzona. Tak samo jak jego ciało. Mężczyzna który wcześniej trzymał kobietę, podszedł do mnicha i powiedział:
-Dziękuję - było można wyczuć wzruszenie w tonie jego głos. To dla mnicha była wystarczająca nagroda. Bezpieczne dziecko w objęciach matki. Mnich otrzepał się, wziął z ziemi kij i swój dobytek poszedł szukać swojej towarzyszki. Nie chciał żadnej glorii czy chwały. Zrobił coś dobrego. A dla takich widoków zawsze warto ryzykować swoje życie.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 15-01-2016, 17:12   #48
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Ghul złapałaby się za głowę, jednak była zbyt zajęta biegiem. Palony trup jednak śmierdział inaczej niż zabity w sposób bardziej zwyczajny - ostrzem czy maczugą. Prawdopodobne jest, by podpalacze uciekli się do uciszenia potencjalnych świadków, przed przystąpieniem do podkładania ognia. Starając się unikać gniewnych ludzi, wwąchiwała się w szeroką paletę śmierci, usiłując wyłowić nitkę prowadzącą do możliwych podpalaczy.

Zapach śmierci, tak różnorodny w tym miejscu, był bardzo wyraźny. Bez wątpienia poza ofiarami pożaru były tu i inne truchła. Myszy, ptaki, a nawet jeden kot. Zapach, którego szukała - także. Z tym, że nie znajdował się w obrębie wioski, a nieco dalej, przy granicy z lasem. Wieśniakom jednak niezbyt podobało się, że ich ofiara ucieka. W ruch poszły deski i kamienie.

- Uspokójcie się, ludzie… - krzyknęła zrezygnowana, nie bardzo wiedząc co może innego zrobić. Kapłanka, która pojawiła się, by jej pomóc, co samo w sobie było bardzo dziwne, także stała się obiektem agresji. Postanowiła wykorzystać swoją przewagę nad tymi, którzy żyją i po prostu starała się zignorować obrażenia jej grożące. Czy to sztachety czy kamienie i po prostu najszybciej jak potrafiła, pognała w stronę lasu. Jedynie nowy winowajca będzie mógł odwrócić dość kiepską sytuację.

Krzyk tylko dodatkowo podjudził wieśniaków. Nie, żeby wiele im było potrzeba. Droga do lasu usiana zatem była atrakcjami w postaci kamieni, desek, paru metalowych kubków, a nawet wideł - szczęściem niecelnych.
Las, przy którym stała wieś był dobrze widoczny i to nie tylko dla tych, którzy potrafili swym wzrokiem przebić mrok nocy. Łuna pożaru dawała dość światła by zarówno Ksenocidia, jak i wieśniacy, dostrzegli trzy postacie stojące spokojnie przed linią drzew. Spotkanie orka w Alezii było rzadkością. Spotkanie orka w towarzystwie pomroka, sprawiło że nawet najchętniejsi do linczu jakby zwolnili, a wreszcie stanęli, tuż za plecami ghula.
- Zwabiła nas… - Szept się rozległ. - To jednak jej wina była… A ta co jej broniła?... Pewnie też z nimi trzyma… Żona mi w wiosce została… Moja też…
Głosy były sprzeczne, niepewne, wciąż gniewne jednak jakby spokojniejsze. Jakby cel, który mieli wsparty nowymi siłami przygniótł ich do ziemi.
- No no… Kogo my tu mamy - wtrącił się pomrok, ignorując całkiem zebraną ciżbę i skupiając się na Ksenocidii. Długie, wygięte na boki rogi zdobiły jego głowę, a niezbyt przyjemny uśmieszek, który rzucił w jej stronę, uwydatnił zęby, które spokojnie można było kłami nazwać. Szara skóra nosiła liczne ślady walk, widoczne dzięki lekkiej zbroi którą miał na sobie. O koszuli czy kurcie najwyraźniej zapomniał. Jego towarzysze, obaj w długich szatach, w których tak lubowali się magowie, odpowiedzieli śmiechem.


W momencie, w którym elf coś zaczął szeptać, Ksenocidia nie bacząc na możliwe konsekwencje, rzuciła się na jednego z magów, by rozszarpać mu gardło. Walka nie miała być ani trochę czysta - zęby i pazury, plucie po oczach. Szybka eliminacja zagrożenia. Jeżeli uda jej się przeżyć, porozmawia potem z kapłanką. Śmierci nigdy się nie bała, bo już jedną… przeżyła. A i na ghulach rany goją się jeszcze lepiej niż na psach.

Atak ten, dość niespodziewany zarówno dla obserwujących wieśniaków, jak i dla trójki przeciwników, o dziwo powiódł się dość dobrze. Czy to przez zaskoczenie tym, że jego towarzysze właśnie zapadli się pod ziemię, czy też z innego powodu - ork będący celem Ksenocidii zareagował zbyt późno by powstrzymać zęby, które zacisnęły się na jego szyi. Ostre szpony nie czekały aż się opamięta, tnąc szatę i skórę pod nią, wywołując przy tym głośny, pełen wściekłości krzyk właściciela. Ksenocidia poczuła nagły nacisk na jej umysł i szept nakazujący jej przestać. Był jednak słaby, ledwie będący w stanie wywrzeć jakiekolwiek wrażenie. Dotarł jednak do kogoś z tłumu. Jeden, a za nim drugi wieśniak, ruszyli w ich stronę…

Umierający mag, stara się załatwić sprawę za pomocą kontroli umysłu? Musiał być potężny skoro potrafił jeszcze czarów używać w sytuacji, w której się znalazł. A ta była nieciekawa - ostre pazury i zęby Ksenocidii były jak sztylety w dłoniach wprawnego nożownika. Jednak nie chciała go zabić - zadecydowała o tym, gdy dwójka pozostałych przeciwników nagle znikła - ich grupa potrzebowała informacji.

- A teraz… Odwołaj swoich niewolników, a ja nie przegryzę ci tętnicy… A potem nie posilę się twoją twarzą i kroczem. Co ty na to? - wyszeptała mu do ucha, opluwając go krwią i cuchnącą śliną.

Orki to do siebie miały, że wytrzymałością niemal mortolom dorównywały. Ten, który był przeciwnikiem Ksenocidii bynajmniej do wyjątków nie należał. Do tego wyraźnie złością pałał, co zbytnio logicznemu myśleniu nie sprzyjało. Ani myślał sługi swoje zwolnić z więzów jaki im narzucił. Do tego wreszcie zdecydował sam walkę podjąć, chwytając kobietę za włosy i odciągając jej twarz od siebie. Rzec należało, że do słabeuszy nie należał...
- Plugastwo - obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. - Wszyscy zginiecie.
- Zabić! - Rzucił rozkaz wieśniakom i wybuchnął szaleńczym śmiechem. Jego kukiełki zaś rzuciły się do ataku. Tyle, że nie na ghula, a na swego pana.


Przez głowę Ksenocidii przebiegło wiele myśli, każda zaś nie nadawała się do wypowiedzenia na głos. Wszystkie zaczerpnięte były z dawnej pracy w porcie. Nie było czasu na myślenie jednak, więc po prostu ugryzła orka w twarz, nie bacząc na możliwość utraty włosów. Skupienie się w momencie, w którym ktoś odgryza nos, nie może być proste. Miała nadzieję, że elfowi uda się potem orka ogłuszyć, bo ona niestety nie miała ku temu środków.

Wgryzienie się w nos bez wątpienia nie znalazło się na liście możliwości ghula, które ork brał pod uwagę. Gdy tylko jej zęby zagłębiły się w małżowinie nosa, ten szarpnął głową do tyły. Jego śmiech przerodził się w pełen bólu i wściekłości wrzask. Obie dłonie powędrowały do głowy ghula, starając się odciągnąć ją od twarzy. Szybko jednak zmienił zdanie. Decyzja ta bez wątpienia spowodowana była kolejną falą bólu. Zamiast więc odciągać ją, zacisnął palce obu dłoni na szyi kobiety. Ghule, wbrew pozorom, oddychać musiały…

Spokojnie starała się nie walczyć o oddech, kilka chwil bez powietrza z pewnością nie zaszkodzi za bardzo. Uwagę poświęciła na rozdrapywanie wnętrza łokci orka, coby się nieco wykrwawił i zmęczył. Czekała na pomoc elfa.

Dodatkowe obrażenia nie zmniejszały zażartości z jaką ork zaczął napierać dłońmi na gardło kobiety. Wręcz przeciwnie - zdawały się ją zwiększać. Nim jednak zdołał trwalsze szkody uczynić, na horyzoncie pojawił się elf wraz ze swoim mieczem. Dość skuteczny elf...
 
Ardel jest offline  
Stary 15-01-2016, 20:02   #49
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Kapłanka zgodnie z sugestią daną przez mnicha skierowała się by odnaleźć Ksenocidię.
Zwykle skandujący donośne i gniewne okrzyki wieśniacy byli dobrym punktem do rozpoczęcia poszukiwania nieumarłych czy innych straszydeł. Vess ruszyła biegiem w tamtym kierunku, gdzie zbierał się tłumek ludzi zainteresowany czymś co musiało być według nich było gorszym od płonących chat. Zezłościło to kapłankę, gdyż uważała, że wszyscy powinni w tej chwili robić co się da by gasić pożar.

Znalezienie ghula nie było trudne. Kobieta śmignęła między wieśniakami podążając w sobie tylko znanym celu. Zdawała się nie zwracać uwagi na żywych, zupełnie jakby jej nie interesowali. To jednak było dokładnym przeciwieństwem ich stosunku do niej. Dłonie wyciągały się próbując złapać “winną” i nie pozwolić jej opuścić wioski.

- Spokój! - wrzasnęła kapłanka ze złością. Odniosła wrażenie, że nienawiść jaką darzyli ghula nie była naturalna. Ktoś musiał podżegać tłum, ale Vess nie była w stanie nikogo takiego wypatrzeć.
Zatrzymała się pośród ludzi przyglądając im.
- Tam się pali! - mieczem wskazała w kierunku palących się domostw. - Natychmiast bierzcie wiadra, do studni i gasić! - krzyknęła po gawiedzi chcąc by się opamiętali.

Krzyczenie na tłum wściekłych wieśniaków i w normalnych okolicznościach dobrym pomysłem nie było. Co niektórym było obojętne czy kamienie posyłają w ghula, czy w żywego. Celność na szczęście wiele do życzenia zostawiała. Niektórzy jednak wstrzymali się, zerknęli jeden na drugiego niepewnie.
- Ale ten ghul… To jego wina… Wszyscy wiedzą, że TO pecha przynosi…
Zaraz jednak rozległy się wrzaski, że ghul ucieka i cała magia autorytetu kapłanki poszła w rozsypkę. Zwierzyna ucieka - trzeba ją gonić. A ze przy okazji kilka kolejnych kamieni poleci nie w tym kierunku co trzeba…
- A ty co tak za ghulem stoisz? - Padło pytanie, ze strony tych, którzy mniej chętni byli do biegania.
Glynne opuściła miecz opierając nie na nim jak na lasce.

- Proszę was opamiętajcie się - powiedziała spokojniej opanowując własną złość. - Nie ma czasu na samosąd kiedy wasi sąsiedzi i bliscy potrzebują waszej pomocy - starała się przemówić im do rozsądku. - To nie ghul podpalił wioskę, była razem z resztą gości w stodole kiedy to się zaczęło.

- Dobrze gada - odezwała się starsza niewiasta. Dwie stojące obok pokiwały głowami.
- Cicho baby - warknął ten sam, który zadał pytanie. - Skąd niby mamy wiedzieć, że jej nie kryjesz? Za ghulem się wstawiać - splunął na ziemię. - Je się powinno tępić, ścierwojady jedne.
- Tak samo jak tych co za nimi stoją - dodał jego towarzysz, a kilku innych pokiwało głowami.
- Wioska stracona, kto nam za to zapłaci? Słyszałem, że za truchło ghula płacą niekiedy całkiem dobrze. Podobno niektórzy takie wolą, ohyda. Dawać! Złapiemy to ścierwo to przynajmniej trochę do sakiewki wpadnie!
- A ty się paniuś lepiej z dala trzymaj - ostrzegł jeszcze ten podejrzliwy, obrzucając kapłankę niechętnym spojrzeniem.

Wzburzony motłoch wydawał się być odrobinę mniej... wzburzony. Przynajmniej Glynne mogła mieć nadzieję, że rozsądni jednak znajdują w tej zbieraninie ludzi.
- Jestem kapłanką Riv, nigdy nie broniłabym winnych - skoro Merinsel dobrze o ghulu mówił, to Vess w to wierzyła. - Proszę was pomóżcie, przy gaszeniu pożaru. Nie wstyd wam, że obcy ludzie narażają życie by pomóc uwięzionym w palących się domostwach, gdy wy zajmujecie się tym co teraz nie ma znaczenia?

Wypowiedzenie imienia bogini zadziałało lepiej niż cała dotychczasowa rozmowa. Wszyscy wiedzieli, że z wybrańcami Riv lepiej było nie zadzierać. O ile Margh się bano, a Oren kochano, to Riv była tą, którą szanowano. To zaś odbijało się w stosunku, jaki istoty zamieszkujące Zaris mieli do jej posłańców.
Jeden wieśniak z drugim spojrzał po sobie. Kobiety wymieniać szepty poczęły. Napięcie jakby zmalało.
- Toż nie ma już czego ratować - padła pełna skargi odpowiedź.
- Pani kapłanka widzi przecie, że tam już tylko zgliszcza są…
Zgliszcz faktycznie nie brakowało. Ogień wykazał się wyjątkową żarłocznością, aczkolwiek teraz, gdy Glynne spojrzała na jego płomienie, dostrzec mogła że te jakby siłę straciły i chęć do niszczenia. Szaleństwo osłabło nie tylko w ludziach ale i żywiole. Jedyne co jeszcze jako tako stało, to gospoda, którą przy pomocy rybji udało się uratować. Nie całą co prawda ale znaczną jej część.
- To co my tera robić powinni, pani kapłanko? Gasić nie ma czego, ratować nie ma kogo, my wszystko stracili. Kto nam za to zapłaci?
Wyraźnie czekano na radę i decyzję, którą Glynne najwyraźniej podjąć za nich miała, a przynajmniej wyraźnie na tego od niej oczekiwano.

Kapłanka nie lubiła zasłaniać się swoim bogiem, ale w tej sytuacji okazało się to konieczne, a co najważniejsze, skuteczne. Spojrzała po wieśniakach. Kolejna z rzeczy, których nie lubiła to kierowanie innymi i dawanie rad. Zdecydowanie lepiej jej było gdy mogła stać z boku.
- Żyjecie i w tej chwili jest to najważniejsze. Pomoc zawsze jest potrzebna. Mój towarzysz ryzykując własne życie poszedł na ratunek dziecku w płonącym domu. Wy możecie pomóc tym, którzy zostali uratowani, ale potrzebują dalszej opieki, wiele zwierząt udało się wyprowadzić, więc zajmijcie się i nimi. Pozwólcie mi i moim kompanom działać. Znajdziemy odpowiedzialnych za to. Ja obiecuję, że wrócę i zrobię co w mojej mocy by uleczyć rannych.

Wieśniacy kiwali głowami, szeptali zerkając na nią, wreszcie zaczęli się rozchodzić. Jedni wołali znajomych czy członków rodziny. Drudzy ruszyli by połapać zwierzęta. Jeszcze inni zaczęli zbierać dobytek, który udało się uratować. Nim jednak całkiem wszyscy się rozeszli, pojawiła się grupa, która ruszyła za Ksenocidią. Podniesionymi głosami dzielili się z tymi co zostali przeżytą grozą. Do uszu kapłanki dotarły słowa takie jak “orki”, “pomroki”, a na koniec coś o elfie i szalonym koniu. Nie brakło także rzucanych cicho podejrzeń jakoby ghul sprowadził ich na zgubę, a oni cudem tylko uniknęli śmierci.

Z ulgą przyglądała się jak ludzie odchodzą, zaraz jednak spojrzała na grupkę, która wcześniej pobiegła za ghulem. Ich słowa zaniepokoiły ją.
Ruszyła biegiem w tamtym kierunku.

Glynne nie była jedyną osobą, która obrała tą drogę. Spomiędzy budynków wybiegła młoda dziewczyna, która o mały włos nie zderzyła się z kapłanką. Zatrzymała się tylko na chwilę, by skinąć kapłance głową, po czym ruszyła za nią zmierzając w tym samym kierunku.


- Wracaj do wioski - nakazała Vess dziewczynie.
- Nic tam po nas - odezwał się głos, jednak to nie dziewczyna przemówiła, a mała wróżka, która siedziała w niewielkiej torbie, jaką tamta miała przewieszoną przez ramię. Nana wydostała się ze swego schronienia i podleciała nieco wyżej po to tylko by usiąść na ramieniu nieznajomej. - Na orki i pomroki lepiej samemu nie iść, nawet jak się jest kapłanką Riv.

- Nana? - widać było po niej zdziwienie. - Co tu się dzieje? Widziałaś gdzieś Merinsela? - Glynne miała nadzieję, że dowie się czegoś więcej.

- Anioł jeszcze nie wrócił - odpowiedziała wróżka.
- Spadł - oświadczyła dziewczyna, przyglądając się uważnie Glynne. Kapłanka otworzyła szeroko oczy na to wspomnienie.
- No tak, mówiłaś. Podobno jeden z cieni go widział jak spadał. Daske dostanie szału jak się dowie.
- Elf - kolejne pojedyncze słowo wydobyło się z ust nieznajomej.
- Przecież już mówię - prychnęła Nana. - Zauważyliśmy, że Silyen z Ksenocidią walczą z orkiem, więc chcieliśmy pomóc. Tyle, że chyba już tej pomocy nie potrzebują, ale kto wie. Na wszelki wypadek lepiej chodźmy.

- Gdzie spadł?! - w spojrzeniu Vess pojawiła się obawa o życie anioła.

- Tam - dziewczyna wskazała na północ.
- Ale o szczegóły to z księżniczką trzeba by rozmawiać. To jej cienie były, a nie nasze - dodała Nana, nieco niecierpliwie trzepocząc skrzydełkami. - Pewnie nic mu nie jest.
- Elf - przypomniała dziewczyna, spoglądając w stronę linii drzew.
- Przecież nie ucieknie… - Nana prychnęła po raz kolejny, wyraźnie rozeźlona, że się jej ciągle o czymś przypomina. Zaraz jej się rozpogodziła. - Ścigamy się?

- Wieśniacy mówili o elfie, rozjuszonym koniu i ghulu - powiedziała Glynne, ale myślami była już, gdzie indziej. Co prawda określenie "tam" było mało konkretne, ale musiało wystarczyć. Do tego słowa Nany zakładające, że tu już sytuacja opanowana zdawały się usprawiedliwić zmianę celu. Skoro elf pomógł ghuli to sama nie była już potrzebna.
- Biegnę tam - oznajmiła szybko i zmieniła kierunek na ten wskazany przez obcą dziewczynę. Przyśpieszyła i zaczęła gwizdać starając się przywołać swojego gniadosza.

Do wskazanego miejsca było daleko i, niech Riv będzie dzięki, zaraz usłyszała tętent kopyt i znajome rżenie.
- Nevrast! - Vess ucieszyła się niezmiernie i zatrzymała, gdy koń dobiegł do niej chowając łeb w jej ramiona. Zaraz za nim pojawił się brązowy pies należący do Nany
- Dobrze, że jesteś cały - powiedziała kapłanka przytulając mocno koński łeb. - Nie ma czasu - dodała puszczając go. Wskoczyła mu na grzbiet. - Jedziemy pomóc Merinselowi - powiedziała poganiając rumaka na tyle głośno by i pies usłyszał.

Vess puściła konia galopem. Siedziała pochylona nisko trzymając się lewą ręką, by do prawej dobyć swój miecz. Skupiona na jeździe wypowiedziała słowa zaklęcia nakładającego na nią tarczę wiary.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 15-01-2016, 21:51   #50
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Silyen nawet rozumiał wieśniaków. Częściowo przynajmniej rozumiał. Wszak o wiele prostsze było wskazanie na kogoś, kto był pod ręką, niż bieganie po okolicy w poszukiwaniu prawdziwych winowajców. A czyż można było znaleźć lepszego winowajcę, niż żrący trupy ghul? Przecież im więcej trupów, tym więcej jedzenia dla przedstawicieli tego gatunku.
Stosować siły wobec wieśniaków Silyen nie miał zamiaru, ale w tym wypadku Ksenocidia była towarzyszką, członkiem drużyny, zaś sprawa, o którą walczyli, była naprawdę ważna. By móc wspomóc ghulicę Silyen wskoczył na grzbiet Mellta, po czym ruszył łukiem, chcąc ominąć tych wieśniaków, których zatrzymała Glynne.

Ci, co pobiegli za Ksenocidią, zatrzymali się również, a podążającemu za nimi Silyenowi powód owego postoju ukazał się chwilę później.
Pomrok i dwaj magowie...
Silyen byłby w stanie zmierzyć się z każdym z nich z osobna, ale z całą trójką na raz? Dobry czar być może zdołałby załatwić jednego, może dwóch...
Silyen zsunął się z konia, kryjąc się częściowo za plecami wieśniaków. Ghulica była głupia jak but, ale pomóc jej trzeba było.
- Milango awamu - powiedział cicho Silyen, wskazując dłonią miejsce, gdzie miał zadziałać czar.
Ziemia u stóp pomroka i jednego z magów zniknęła, pochłaniając obie ofiary.
Czar był skuteczny i to bardzo. Świadczył o tym chociażby wściekły ryk pomroka, który niemal zagłuszył okrzyk bólu maga, który uniknął pułapki. Na nim to uwiesiła się Ksenocidia korzystając z atrybutów właściwych jej rasie, co okazało się nad wyraz skuteczne. Niestety, mag wciąż żył, a co za tym idzie korzystał ze swojej magii. Dwoje wieśniaków ruszyło w stronę walczącej ghulicy. Pozostali zaś, gdy już otrząsnęli się z szoku, rzucili się do ucieczki. Problem polegał na tym, że na ich drodze znajdował się jeden, samotny elf i jego wierzchowiec. Ciżba zaś, wyraźnie przerażona, ani myślała patrzeć gdzie pędzi.
Ta sytuacja nie przypadła do gustu ani Silyenowi, ani, tym bardziej, jego wierzchowcowi. Jak świat światem to konie tratowały ludzi, a nie na odwrót i ta prawda płynęła we krwi Mellta, który ruszył do przodu, szeroką piersią roztrącając tych, co stanęli na jego drodze, a co bardziej opornych gryząc i kopiąc.
Co innego jeden elf, a co innego wierzchowiec, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że ludzi nie lubi. Tego omijało się niemal instynktownie i tak też wieśniacy uczynili, klnąc przy tym na to, że się im w ratowaniu życia przeszkadza. Padło też parę słów na temat przeklętych długouchych.
Wreszcie jednak zagrożenie dla Silyena znikło, a ku jego uldze z widoku zniknęła także para, którą do dziury wpakował. Czar, którego użył miał to do siebie, że nie trwał długo, a po wyczerpaniu przywracał do poprzedniego stanu powierzchnię, na którą go rzucono. Na polu bitwy został już tylko jeden ork, obecna ofiara Ksenocidii i dwaj wieśniacy, którzy chcieli ją od owej ofiary odciągnąć.
Jak widać było, szczęście nie mogło zbyt długo trwać. Zawsze musiało się przydarzyć coś, co było w stanie popsuć humor...
Silyen nie miał ochoty tracić energii na kolejne czary - z mieczem w dłoni ruszył biegiem w stronę czwórki walczących. Plan był prosty - pokonać maga. A najlepiej - przywalić mu w rękojeścią miecza w łeb, by móc potem wyciągnąć z niego informacje o przyczynie napadu.
Sytuacja uległa zmianie, nim elf zdążył dotrzeć do walczących. Ostatni rozkaz orka miał w sobie moc, która niemal w miejscu wstrzymała Silyena. Wyczuł ją, mimo iż nie jego się tyczyła. Wyczuł także kierunek który obrała. Ork najwyraźniej nie miał zamiaru zostać jeńcem. Kierowany sobie tylko znaną logiką, uznał iż śmierć wyjdzie mu na lepsze. Wieśniacy zaś wyboru wielkiego nie mieli. Posłuszni niczym dobrze wytresowane psy, rzucili się na swego pana. To, że przy okazji była tam ghulica, zbytnio ich nie obeszło.*
Wzięcie orka żywcem stało się dla Silyena priorytetem, ale na drodze do ewentualnego sukcesu stanęli dwaj wieśniacy. Możliwości unieszkodliwienia ich było kilka, zaś Silyen postanowił skorzystać z najszybszego.
- Mbili uzito! - polecił Silyen. Metr nad głową każdego z wieśniaków powinien pojawić się ciężarek. I, oczywiście, spaść na znajdująca się pod nim głowę.
Akcja Ksenocidii zgrała się w czasie z czarem elfa. Czarem dość skutecznym, aczkolwiek w zaistniałej sytuacji - niepotrzebnym. Ciężary, które pojawiły się nad głowami wieśniaków były co prawda nieco mniejsze niż oczekiwał tego mag, jednak wystarczająco skuteczne. Pierwszy z mężczyzn, osunął się na ziemię nieprzytomny. Drugi jednakże, zdołał przesunąć się nieznacznie, przez co ciężarek miast trafić go w środek głowy, uderzył w bark, co bynajmniej przyjemne dla wieśniaka nie było. Przynajmniej jednak na dany moment był on wykluczony z walki.
Silyen biegiem ruszył w stronę miejsca zmagań. Wyglądało na to, że Ksenocidia mimo wszystko jest w opałach, a mag - chociaż poszkodowany - stawiał dzielny opór.
Ork był upartym przeciwnikiem. Upartym nie tyle by zabić, a by nie dać złapać się żywcem. Nieco to kolidowało z instynktem, jaki niby każde stworzenie mieć powinno, tym jednakże zająć można się było w czasie późniejszym. Teraz liczył się czas i pozbawienie przeciwnika przytomności. To zaś okazało się nad wyraz łatwe. Czy to szczęście mu sprzyjało, czy też osłabiony walką z Ksenocidią ork utracił zbyt wiele krwi… Jakkolwiek by nie było, fakt pozostawał faktem, a pozbawione czucia ciało osuwać się poczęło na ziemię.
Uwolniona Ksenocidia skinęła głową Silyenowi i usiadła pod drzewem. Zamknęła oczy i postanowiła w spokoju odpocząć.
Elf odciął kawał materiału od płaszcza maga, po czym starannie związał orka. Wiedział, że to nie na wiele się zda, ale przynajmniej ork nie zdoła od razu uciec. Miał zamiar zabrać jeńca i jak najszybciej zawieźć go do Zaliseny i pozostałych członków drużyny.
Zarówno odpoczynek Ksenocidii jak i krępowanie nieprzytomnego orka przebiegło bez zakłóceń. Wieśniacy trzymali się z daleka, ewentualnych pomocników pokonanych także nie było na razie widać. Zamiast nich zza linii drzew wyłonił się cień, który przystanął na chwilę przy elfia, a następnie pomknął dalej w stronę wioski. Z z niej zaś, zmierzając wyraźnie w ich kierunku, zbliżały się dwie kobiety.
Ghul nawet nie chciało się otwierać oczu. Była pewna, że elf się kobietami zajmie. I była także pewna, że jeżeli w pobliżu znajdą się jakieś zwłoki, które nie należeć będą do mieszkańca wioski, to zrobi sobie zapasy na potem i ucztę na teraz.
Elf, po skrępowaniu maga, zabrał się z prowizoryczne opatrywanie jego ran. Nie po to wszak się męczył z wzięciem go żywcem, żeby teraz ich 'język' miał wyzionąć ducha z powodu upływu krwi.
Że ork nie pożyje długo - tego Silyen był raczej pewnie, ale to, co powie przed ewentualną, acz bardzo prawdopodobną śmiercią, mogło stanowić bardzo cenne informacje.
Zagwizdał, a Mellt, posłuszny jak zawsze i grzeczny jak baranek, przybiegł do swego pana.
Kobiety najwyraźniej zmieniły zdanie, co ponoć typowe było dla tej płci. Wpierw jedna - w której Silyen rozpoznał Głynne, a następnie druga, która była ową młodą dziewczyną co to pomagała mu przy koniach. Widać ważniejsze sprawy skupiły ich uwagę. Nie znaczyło to jednak, że na pomoc elfowi i ghulicy nikt nie przybył. Nie minęła chwila, a obok mężczyzny rozległ się znany mu już głos.
- A gdzie reszta? - zapytała Nana, rozglądając się przy tym wokoło. - Wieśniacy mówili o trzech…
- No... - Silyen potarł dłonią brodę. - Jakieś trzy stopy, może cztery stąd. Gdzieś tu. - Wskazał miejsce, gdzie przed chwilą stał pomrok i ogr-mag. - Zapadli się pod ziemię, że tak powiem.
- Cóż, raczej ich nie żal nikomu - stwierdziła Nana, niezbyt losem tych istot przejęta. - Tego bierzesz do wioski? Wieśniacy nie będą szczęśliwi. Może lepiej go tu zostawić i sprowadzić pozostałych? Obeszłoby się bez ciekawskich oczu…
- Jeśli byłabyś tak uprzejma, Nano, poprosić ich... On jest poza tym dość ciężki, a Mellt się na niego najwyraźniej boczy, więc nie chciałbym nadwyrężać jego uprzejmości. Co do wieśniaków masz aż za dużo racji.
Nana skinęła głową i tyle jej było, bowiem maleńka wróżka w dość szybkim tempie oddaliła się do elfa, a po krótkiej chwili ów mały punkcik zniknął mu z oczu.
Silyen zaś czekał na pierwszą oznakę tego, że ork odzyskuje świadomość, gotów po raz wtóry walnąć go w łeb.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172