Aiden Portner/ Eddie Crispo
Znalezisko pozostawili nietknięte, bo i w zasadzie co mogli z nim zrobić? Rozebrać na części i wynosić w plecakach? Poza tym czas był na wagę złota a zmitrężyli go już całą masę. Choć ile dokładnie, nie mieli pewności. Tutaj, pod ziemią czas płynął nieco inaczej, niekontrolowany rytmem słońca i księżyca.
Eddie obiecał prowadzić do wyjścia i faktycznie, był jakby bardziej skupiony, ukierunkowany na cel. Błąkali się po kolejnych korytarzach, mijali bokiem sale, ziejące ciemnością i niewiadomą ale już nigdzie nie zaglądali prąc do wyjścia. I tak jak podejrzewali, im bliżej wylotu się znajdywali tym więcej pojawiało się mutantów.
Eddie w pierwszej chwili spanikował ale z pomocą Portnera wziął się w garść i odpalił emiter Jill. Urządzenie rozświetliło się kilkoma mrugającymi diodkami, nic poza tym się nie zadziało ale stwory schodziły im z drogi, pierzchały na boki sycząc i opadając na cztery kończyny, nisko przy podłodze.
Wreszcie udało im się wyjść do głównej hali fabryki, wciągnąć w nos zapach otwartej przestrzeni.
Na pierwsze odgłosy burzy Eddie miał ochotę z powrotem wbiec pod ziemię, powstrzymała go jedynie myśl o poczwarach, no i stanowcza dłoń Aidena.
- Spójrz - coś się zbliżało do fabryki. Znajomy sześcionogi tandem.
Zdążyli wyjść Dhalii na spotkanie. Wiatr się wzmagał targając włosami Teksanki, Czacha robił się niespokojny i skory by ponieść w dal.
- Znalazłam was - zdążyła z siebie wykrztusić i zeskoczyć w piach mocno trzymając lejce. - Musisz uciekać Portner, jest tu taka indiańska suka... Fala. Szuka cię. Monika kazała cię odnaleźć i ostrzec.
- Kurwa - wyrwało mu się w odpowiedzi. Zazwyczaj trzymał emocje w sobie ale to nie były dobre wieści. Fala. Koleżanka do niedawna. A przynajmniej po fachu. Indiańska tropicielka. Rzeczowa. Małomówna. Zajadła. Pogardzała obcymi i dość wymyślnie to okazywała.
Byli częścią tej samej najemnej ekipy, niejednokrotnie on polegał na niej a ona na nim, jak to w drużynie. Wszyscy albo nikt, takie motto, takie zasady. Sfora ma swoje przywileje ale i swoje wymogi, Aiden te drugie złamał i wyleciał na zbity, dosłownie, pysk. Taaak, teraz sobie przypomniał, że Fala sprzedawała kopniaki najgorszej kategorii. Nie, nie najmocniejsze. Najwredniejsze. Po twarzy i jądrach. I śmiała się. Przypomniał sobie każdy wysoki chichot jaki z siebie wtedy wydobyła...
Niebo rozświetliła kolejna jaskrawa pręga i pomknęła pomiędzy stożki gór, w to samo co poprzednio miejsce. Cała czwórka, włącznie z koniem, skryli się od wiatru za ścianką z falistej blachy. Właśnie wtedy zobaczyli pierwszy pojazd. Podrasowana półciężarówka ze wzmacnianymi zderzakami pędziła poprzez pustynną jałową ziemie wzniecając tumany kurzu. Za nią jeep i SUV. Portner doskonale znał te pojazdy, poznałby je po zarysach na nocnym tle. Ekipa Setha. Jego ekipa, do niedawna.
Pioruny uderzyły teraz całą serią raniąc boleśnie bębenki i szarpiąc nerwy, szczególnie nadal rozdygotanego Crispo. Po tym ostatnim wyładowaniu burza zaczęła się uspokajać, trwała krócej niż ostatnio ale zakończyła się podobnym impulsem, który potoczył się po okręgu i wpadł w sznurek pędzących samochodów.
Kierowca półciężarówki stracił nad nią panowanie, trach, koła wpadły w poślizg i wóz, jak długi, położył się na bocznej masce. Dwa pozostałe toczyły się jeszcze chwilę aż wytrąciły prędkość zatrzymując się ostatecznie w pół drogi pomiędzy jednym z baraków a cmentarzyskiem campingowych przyczep. Drzwi SUVa otworzyły się i z środka wyszedł on.
Miłościwie nam panujący Seth, we własnej osobie.