Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2016, 16:17   #21
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Trakt do Luskan
10 Mirtul Roku Orczej Wiosny, wczesne popołudnie



Patrząc na pole bitwy nikt by nie uwierzył, że od chwili, gdy Sinara zauważyła coś niepokojącego nie minęły nawet trzy minuty. Dymiące wozy, plączące się po okolicy wierzchowce, stygnące trupy i skrwawieni żyjący. Z pomocą Kurta i Lucjana Lena Marple ruszyła między wozy, ogarniając wzrokiem rozciągający się wokół traktu chaos.
- Wy dwaj - huknęła na ledwo draśniętych ochroniarzy Wanderwooda. - Pomóżcie podnieść wóz. Amelia, żyjesz? - gdy kobieta potwierdziła żywotność wiązką przekleństw Lena uśmiechnęła się lekko. - Zbierzcie rannych w jedno miejsce przy rzece. Trupy naszych w drugie. Tamtych zostawcie, potem się ich zbierze w kupę, wilcy się nimi zajmą. Jak który jeszcze dycha - dobijcie.
Kurt, wypnij konie z wozu Amelii i połapcie z Luckiem resztę koni, bo zaraz gotowe dać nogę. Sprawdźcie, czy się nie poraniły. Zawróćcie twój wóz i tych durnych kupców. “Ochroniarzy” se wzięli, dobre sobie. Potem sprawdzimy co z towarami - stęknęła, gdy mężczyźni posadzili ją na wozie Bibi. Z zaciśniętymi wargami spojrzała na leżące nieopodal ciało Lewego. Tyle lat, tyle przebytych mil. Zdusiła sentyment; na żałobę przyjdzie jeszcze czas.
- Pani… - do Leny podeszła zapłakana kobieta. - Porwali Filipa i małą Rose od białowłosego… zabili mi ojca… - przygryzła wargę by nie wyć z rozpaczy. Lena skinęła głową. Na zmarłych nic nie mogła poradzić, co do żywych zaś… Spojrzała na zakrwawionych najemników, wiążących właśnie dwóch ledwie żywych bandytów. Dobrze się spisali; szkoda, że nie dała rady nająć ich więcej. Zakręciło jej się w głowie z upływu krwi; plecy rwały tępym bólem. Z trudem zbierała myśli. Niezgrabnie rozwiązała wiszący przy pasie mieszek i wyjęła z niego fiolkę z magiczną tynkurą. Bez wcześniejszego opatrzenia na plecach zostaną jej poszarpane blizny, ale nie pierwsze, nie ostatnie. Miała na głowie ważniejsze rzeczy niż uroda.

Ogarniecie pobitewnego chaosu zajęło trochę czasu. Gdy ochroniarze wraz z cywilami podnieśli przewrócony wóz Lena - wbrew protestom kupców - zagoniła ich do obserwacji lasu; samych kupców zaś do przeglądu zawartości nadpalonych wozów. Żeby nie plątali się pod nogami - jak stwierdziła nie bawiąc się w dyskrecję. Ciała Lewego, Kaina, ochroniarza i starszego mężczyzny przeniesiono na bok i przykryto derkami. Lena i jej ludzie w ciszy oddali hołd towarzyszowi, owinęli jego ciało kocem i zostawili przy nim jego broń. Ochroniarze nie mieli skrupułów, by rozdzieli między siebie cały majątek zabitego towarzysza, lecz nie było to nic niezwykłego.
Złamana noga Amelii została usztywniona, a ona sama usadzona na wozie Bibi. Jej wozem miała zamiar powozić Lena, która wpięła tam swojego konia. Wierzchowce Amy były poranione, ale pracodawczyni nie miała zamiaru przerabiać ich na pieczyste, jak to było w zwyczaju. Liczyła, że kolejnego dnia Khergal lub Franka przywrócą im zdrowie.

Póki co jednak Franka miała pełne ręce roboty błogosławiąc rannych i opatrując tam, gdzie modlitw już nie starczyło, lub rany były powierzchowne. Krasnolud zajęty był przesłuchiwaniem jeńców. Kobieta, która straciła ojca sprawnie pomagała oczyszczać rany; pewnie by zająć myśli. Ex-branka chlipała w ramionach narzeczonego. Kto nie miał nic do roboty zwlekał trupy bandytów na jedna kupę. Kurt naliczył dwadzieścia cztery ciała - imponująca liczba, choć niekoniecznie w dobrym znaczeniu tego słowa.

Khergal i Shavri zajęli się przesłuchiwaniem jeńców. Na wpół bandyci nie mieli oporów by powiedzieć wszystko co wiedzą, zwłaszcza że “siła perswazji” krasnoluda była na prawdę słuszna. Co prawda ich obóz nie miał specyficznej lokalizacji - “nad dziurą” - nic najemnikom nie mówiła, lecz “pół świecy na zachód” była nieco bardziej określona. Zresztą trzydziestoosobowa grupa musiała zostawić wyraźny trop. Bandyci nie wyglądali na szczególnie sprytnych i zapewne mieli zamiar wyrżnąć całą karawanę, po czym go przenieść. W obozie miało być koło dziesięciu mężczyzn i kobiet - tyle przynajmniej pokazał drugi zbir na palcach - rannych lub niezbyt bitnych. Zważywszy na marne umiejętności bandytów, odbicie jeńców nie powinno stanowić problemu nawet jeśli dotrą do obozowiska.

Marv i Sinara nie mieli zamiaru pozwolić bandytom uciec. Dogonienie niosących wyrywający się ciężar porywaczy nie było problemem. Odbicie jeńców, którym przystawiono noże do gardeł i ustawiono jako żywe tarcze już tak. Najemnicy mogli wędrować za wycofującymi się rakiem bandytami lub wrócić do obozu. Nawet nie grzeszący dobrym wzrokiem Marv widział wyraźny ślad w leśnej ściółce. Nie będzie trudno ich znaleźć.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 09-02-2016 o 12:24.
Sayane jest offline