Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2016, 16:17   #21
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Trakt do Luskan
10 Mirtul Roku Orczej Wiosny, wczesne popołudnie



Patrząc na pole bitwy nikt by nie uwierzył, że od chwili, gdy Sinara zauważyła coś niepokojącego nie minęły nawet trzy minuty. Dymiące wozy, plączące się po okolicy wierzchowce, stygnące trupy i skrwawieni żyjący. Z pomocą Kurta i Lucjana Lena Marple ruszyła między wozy, ogarniając wzrokiem rozciągający się wokół traktu chaos.
- Wy dwaj - huknęła na ledwo draśniętych ochroniarzy Wanderwooda. - Pomóżcie podnieść wóz. Amelia, żyjesz? - gdy kobieta potwierdziła żywotność wiązką przekleństw Lena uśmiechnęła się lekko. - Zbierzcie rannych w jedno miejsce przy rzece. Trupy naszych w drugie. Tamtych zostawcie, potem się ich zbierze w kupę, wilcy się nimi zajmą. Jak który jeszcze dycha - dobijcie.
Kurt, wypnij konie z wozu Amelii i połapcie z Luckiem resztę koni, bo zaraz gotowe dać nogę. Sprawdźcie, czy się nie poraniły. Zawróćcie twój wóz i tych durnych kupców. “Ochroniarzy” se wzięli, dobre sobie. Potem sprawdzimy co z towarami - stęknęła, gdy mężczyźni posadzili ją na wozie Bibi. Z zaciśniętymi wargami spojrzała na leżące nieopodal ciało Lewego. Tyle lat, tyle przebytych mil. Zdusiła sentyment; na żałobę przyjdzie jeszcze czas.
- Pani… - do Leny podeszła zapłakana kobieta. - Porwali Filipa i małą Rose od białowłosego… zabili mi ojca… - przygryzła wargę by nie wyć z rozpaczy. Lena skinęła głową. Na zmarłych nic nie mogła poradzić, co do żywych zaś… Spojrzała na zakrwawionych najemników, wiążących właśnie dwóch ledwie żywych bandytów. Dobrze się spisali; szkoda, że nie dała rady nająć ich więcej. Zakręciło jej się w głowie z upływu krwi; plecy rwały tępym bólem. Z trudem zbierała myśli. Niezgrabnie rozwiązała wiszący przy pasie mieszek i wyjęła z niego fiolkę z magiczną tynkurą. Bez wcześniejszego opatrzenia na plecach zostaną jej poszarpane blizny, ale nie pierwsze, nie ostatnie. Miała na głowie ważniejsze rzeczy niż uroda.

Ogarniecie pobitewnego chaosu zajęło trochę czasu. Gdy ochroniarze wraz z cywilami podnieśli przewrócony wóz Lena - wbrew protestom kupców - zagoniła ich do obserwacji lasu; samych kupców zaś do przeglądu zawartości nadpalonych wozów. Żeby nie plątali się pod nogami - jak stwierdziła nie bawiąc się w dyskrecję. Ciała Lewego, Kaina, ochroniarza i starszego mężczyzny przeniesiono na bok i przykryto derkami. Lena i jej ludzie w ciszy oddali hołd towarzyszowi, owinęli jego ciało kocem i zostawili przy nim jego broń. Ochroniarze nie mieli skrupułów, by rozdzieli między siebie cały majątek zabitego towarzysza, lecz nie było to nic niezwykłego.
Złamana noga Amelii została usztywniona, a ona sama usadzona na wozie Bibi. Jej wozem miała zamiar powozić Lena, która wpięła tam swojego konia. Wierzchowce Amy były poranione, ale pracodawczyni nie miała zamiaru przerabiać ich na pieczyste, jak to było w zwyczaju. Liczyła, że kolejnego dnia Khergal lub Franka przywrócą im zdrowie.

Póki co jednak Franka miała pełne ręce roboty błogosławiąc rannych i opatrując tam, gdzie modlitw już nie starczyło, lub rany były powierzchowne. Krasnolud zajęty był przesłuchiwaniem jeńców. Kobieta, która straciła ojca sprawnie pomagała oczyszczać rany; pewnie by zająć myśli. Ex-branka chlipała w ramionach narzeczonego. Kto nie miał nic do roboty zwlekał trupy bandytów na jedna kupę. Kurt naliczył dwadzieścia cztery ciała - imponująca liczba, choć niekoniecznie w dobrym znaczeniu tego słowa.

Khergal i Shavri zajęli się przesłuchiwaniem jeńców. Na wpół bandyci nie mieli oporów by powiedzieć wszystko co wiedzą, zwłaszcza że “siła perswazji” krasnoluda była na prawdę słuszna. Co prawda ich obóz nie miał specyficznej lokalizacji - “nad dziurą” - nic najemnikom nie mówiła, lecz “pół świecy na zachód” była nieco bardziej określona. Zresztą trzydziestoosobowa grupa musiała zostawić wyraźny trop. Bandyci nie wyglądali na szczególnie sprytnych i zapewne mieli zamiar wyrżnąć całą karawanę, po czym go przenieść. W obozie miało być koło dziesięciu mężczyzn i kobiet - tyle przynajmniej pokazał drugi zbir na palcach - rannych lub niezbyt bitnych. Zważywszy na marne umiejętności bandytów, odbicie jeńców nie powinno stanowić problemu nawet jeśli dotrą do obozowiska.

Marv i Sinara nie mieli zamiaru pozwolić bandytom uciec. Dogonienie niosących wyrywający się ciężar porywaczy nie było problemem. Odbicie jeńców, którym przystawiono noże do gardeł i ustawiono jako żywe tarcze już tak. Najemnicy mogli wędrować za wycofującymi się rakiem bandytami lub wrócić do obozu. Nawet nie grzeszący dobrym wzrokiem Marv widział wyraźny ślad w leśnej ściółce. Nie będzie trudno ich znaleźć.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 09-02-2016 o 12:24.
Sayane jest offline  
Stary 20-01-2016, 09:54   #22
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Kain nie żył. I siła tego faktu była ogłuszająca. Kain nie żył, a Rose została uprowadzana. Shavriemu zaszumiało mu od tego w głowie. Traffo zdążył już ochłonąć z bitewnego nastroju, ale kiedy zobaczył ciało towarzysza, krew zagotowała się w nim na nowo. Nie miał możliwości poznać skrytego i cichego maga tak, jakby tego sobie życzył, ale Shavri miał dobrą pamięć. To Kain wraz z Gergo, a potem Sinarą przyszli mu na pomoc w te ciemną noc ataku na Zamieć, gdy wszedł w metalowe sidła i mało nie wyzionął ducha. Zdobył wtedy bardzo ważną wiedzę na temat siebie i świata, a także ostrogi jako najemnik.
Dlatego z wielkim zaangażowaniem dołączył do przesłuchania.
- No dobrze - stwierdził Traffo, usłyszawszy pierwsze odpowiedzi. Patrzył wnikliwie na jeńców bardzo złym spojrzeniem. Zaoferował Khergalowi swój bukłak z wodą miętową, co krasnolud przyjął z wdzięcznością, lecz nic więcej nie powiedział, sam zaś skupił się na powrót na pojmanych. - Po co byli wam ci porwani co? Tylko mi nie mów, że jako żywe tarcze. Jakie były wasze rozkazy? Nie licząc tego, co ucierpiało w wyniku podpalenia, nic więcej z karawan nie brakuje… To dość dziwne, jakby się nad tym zastanowić - warknął na koniec. Lewa część górnej wargi zadrgała mu przy tym nerwowo, na moment odsłaniając zęby, jakby chłopak próbował zdusić gniewny grymas na twarzy. To, że ruszą w pościg odbić porwanych nie ulegało wątpliwości. Shavri jednak nie chciał robić tego na ślepo.
Jeden z bandytów spuścił głowę, oddychając ciężko, a drugi zaczął się cicho śmiać.
- A nie za jedno to, czy do zjedzenia czy do dupczenia? Ich odbijecie, nas zabijecie… Widać w dupie ich masz, że tracisz czas mieląc ozorem - rozkaszlał się i splunął krwią.
- Nie, kurwa, nie za jedno - warknął Shavri złym głosem i nadepnął rannemu na okrwawione miejsce na nodze - Mówcie, bo wam jeszcze zdążę przed śmiercią życie uprzykrzyć!
- No to do dupczenia, kurwa - wrzasnął tamten i zemdlał.
Shavri bezceremonialnie chlusnął mu w twarz wodą z bukłaka, licząc, że to coś da. Ale nie dało, zmarnował tylko czystą wodę.
Shavriemu ciężko było w to uwierzyć. Kłaść głowę, żeby tylko “podupczyć”? Bo to chyba nie był przypadek, że napastnicy zaczęli się cofać dopiero, kiedy zdołali kogoś capnąć.
- Widać strasznie musieliście być przeposzczeni, skoro za chwile przyjemności wielu z was oddało życie - zwrócił się do drugiego więźnia. - To dla mnie zupełnie bezsensu, więc oszczędź mi czasu a sobie bólu i zacznij gadać z sensem - syknął.
- Czy on jest normalny? - spytał krasnoluda Kurt, podchodząc i bezceremonialnie kopiąc zemdlonego bandytę. - Yntelygent się znalazł. Zanim skończysz gadać to tamci dawno urżną albo twoich kompanów, albo jeńców, albo jedno i drugie. A z tego to już nic nie będzie, wykrwawia się - dodał, spoglądając na leżącego draba. - Najpierw ich znajdź a potem pytaj dlaczego. Jeśli do tego czasu będzie co zbierać.
Shavri przewrócił oczami, ale istotnie czasu było niewiele, a ta… “rozmowa” do niczego nie prowadziła.
- Idziemy za nimi - zwrócił się Traffo do krasnoluda.
Chłopak oglądnął się na karawanę, której zagarnięciem sprawnie zajmowała się Lena. Nim będą zdatni do ruszenia jeszcze chwile minie. Pomyślał o tym, na ile realny jest kolejny atak, ale potem odwrócił się ku ścianie lasu zdecydowany ruszyć towarzyszom w sukurs, jak tylko przynajmniej częściowo zaleczone zostaną jego rany.
- Zapłacono nam za ochronę karawany. Całej - warknął pod nosem. - Kurt, powiedz Pani Lenie, że poszliśmy za nimi, a naszej towarzyszce France, żeby tu została. Bardziej się teraz przyda wam tutaj. Jak nie wrócimy do nocy, nie wrócimy prawdopodobnie wcale.


Ślad był wyraźny jak bruk na miejskiej ulicy. Biegli szybko. Równym, miarowym krokiem, ale ranny Shavri już po pierwszych minutach zwolnił wyraźnie. Starał się oszczędzać oddech, bowiem płytka rana w piersi po strzale paliła obtłuczonym żebrem. Ale widząc, jak Khergal zapalił się do planu pomocy porwanym, nie mógł nie pomyśleć o jego własnych zamiarach związanych z niedomkniętą sprawą wampirów i zagaił rozmowę inaczej niż „proszę pomóż mi, bo zaraz się przewrócę”.
- Walczysz jak demon - rzucił z szacunkiem, patrząc na jego pokrytego nieswoją krwią wojownika. bo choć sam nie widział wyczynów krasnoluda, płaszcz z krwi, jaki na sobie miał, mówił wszystko.
- Trochę walk już stoczyłem - wyspał Khergal, wciąż ciężko dysząc po walce. Miał ochotę na więcej, lecz żadnego przeciwnika nie widział w pobliżu. Mimo to, przez cały ten czas trzymał w dłoni topór, spodziewając się ataku w każdej chwili.
- Cholipka… czasem tak sobie myślę, że wysyłanie takich łachmytów w zaświaty to najlepszy sposób na służbę u mego boga. I bez nich nie jest w życiu lekko, a poza tym dźwięk pękających pod toporem łbów, to muzyka dla mych uszów - mówił bardziej do siebie, niż do towarzyszącego mu tropiciela,
- A czy mógłbyś? – zapytał tamten, wskazując swoją pierś.
- Zaczekaj - krasnolud chwycił go za przedramię i obrócił przodem do siebie, aby móc się lepiej przyjrzeć ranie.
- Chwile… ja sam… - zaproponował Shavri, bojąc się nagłości postawnego kapłana. Zacisnął szczęki, a palce na ułamanej resztce strzały i podarował w modlitwie ten nadchodzący ból Sune za swojego brata. Potem szarpnął i stęknął i pochylił się ku krasnoludowi, gdy z dziury w skrzórzni trysnęła krew. Krasnolud położył na ranie dłoń, która niespodziewanie zabłysnęła błękitnym światłem, podczas gdy on zmawiał modlitwę w nieznanym mężczyźnie języku. Po chwili, tak po ranie jak i znajdującym się w jej wnętrzu grocie, nie było już żadnego śladu. Shavri upijał się przez chwile uczuciem ciepłą i ulgi rozlewającym się w miejsce wcześniejszego płomienia.
- No i po kłopocie - dodał kapłan, wciąż ponurym głosem, choć w głębi duszy cieszył się, że ktoś się nim zainteresował. Miał już dość samotności, której doświadczył przez ostatnie kilka miesięcy.
- Dziękuję. Dużo, dużo lepiej - odparł Traffo z westchnieniem. Wyprostował się i ruszył przed siebie.
- Nie lubię zabijania - powrócił do przerwanej rozmowy. - Ale zdarzało mi się już zabijać ludzi.
- Nikt nie lubi zabijać, ale czasem nie ma się innego wyboru. Tak było w tym wypadku i tak pewnie będzie już niejeden raz. Trzeba się do tego przywyknąć, choć wiem, że to trudne - odparł krasnolud.
- Najłatwiej przychodzi walka z goblinem i innym tałatajstwem. Sieczesz jednego za drugim jakby były manekinami, a przy tym żalu nie czujesz… Mógłbym to robić cały dzień - Khergal zaśmiał się i otarł krew z pancerza.
- No, ale im dalej na południe, tym bardziej cywilizowanie jak to mówią. Ino same bandyty… - dodał, a jego szeroki uśmiech ukazał liczne braki w uzębieniu.
- Nasze wcześniejsze zlecenie opie...wa..ło… - Shavri dzielnie poradził sobie z trudnym słowem - na koboldy. Mieliśmy bronić przed nimi wioski i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że potem zlecenie się zmieniło i mieliśmy wybić też całe gniazdo: w tym matki z dziećmi. Sytuacja się skomplikowała. Sam strasznie się spodliłem wtedy, choć starałem się nie zwracać swojego miecza przeciwko tym najbardziej bezbronnym. Żeby jeszcze tego wszystkiego było mało, mieliśmy wtedy w grupie wspaniałego koboldziego zaklinacza. Możesz mi nie wierzyć - zauważył Shavri, łapiąc oddech. - Ale ten mały uratował mi życie.
-Ach, koboldy… paskudna sprawa. Ja nie wim, czy miałbym wobec nich choć krzty litości. Te pieprzone paskudztwa mogą się wydawać urocze, ale mnie ich słodkie mordki nie zwiodą. Gdy tylko zdobędą przewagę, to zaleją was mięsem armatnim, a litości nie będą mieć żadnej. Te ich matrony wypluwają bachory na świat szybciej niż szczury - odparł krasnolud, po czym zmienił temat. - Przed dobrą walką warto sobie golnąć - sięgnął za pazuchę po swoją wysrebrzoną manierkę. Odkorkował ją, uniósł do ust, lecz przed wypiciem spojrzał z ukosa na tropiciela, po czym dodał - Chcesz trochę?
Shavri zawahał się i zwolnił kroku, żeby nie rozlał się trunek, który niósł Khergal. Wszystko przed nim krzyczało w sprzeciwie, bo prawdopodobnie wódka, która tam była, prostowała metalowe sztaby samym zapachem, a on jednak trochę krwi stracił. Nie miał jednak pojęcia, jak krasnolud zareaguje na odmowę, a ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, było urażenie go.
- Twoje zdrowie, Khergalu - odparł zdyszany i chwycił naczynie. - W moim domu znane są opowieści o Twoim rodzie - po tych słowach zdobył się na jeden, za to głęboki łyk, od którego świeczki stanęły mu w oczach, ale przełknął dzielnie trunek.
Krasnolud wyraźnie zmarkotniał, po czym sięgnął po swoją manierkę i jednym, szybkim haustem opróżnił jej zawartość, a była to porządna ognista brandy z południa.
- Tja… To banda wariatów - dodał po chwili.
Shavri mruganiem pozbył się nadmiaru wilgoci z oczy. Nie uszło jego uwadze zmarkotnienie kapłana. Zastanawiał się, czy to dlatego, że jednak skorzystał z zaproszenia, czy dlatego, że wspomniał o rodzie Talgastów. Wolał nie pytać na tym etapie znajomości.
- Wiesz, mnie w domu też uważają za wariata - rzucił, ruszając do biegu na powrót. Gwizdnął tylko cicho i spod kołnierza kaftana na zielone światło padające w lesie wychynął najpierw mały, różowy nosek, a potem cały łepek czarnego, zaspanego szczura. - To jest Bijak. Upieram się, że dostałem ją od samej Sune, kiedy zginął mój drugi starszy brat. Od tamtego czasu przynosi mi szczęście. Albo ja w to wierze - roześmiał się na koniec.
Nie powiedział tego nikomu wcześniej w drużynie, ale było coś takiego w krasnoludzie, co sprawiło, że postanowił mu to powierzyć.
- Problem w tym, że prawie cała moja rodzina rozsławiła swe imię w krainach, a kimże ja jestem? Marnym ochroniarzem karawany, ale mam chociaż nadzieję, że chociaż w Luskan trafię na godną bohatera ofertę - odparł Khergal, po czym przyśpieszył nieco kroku. Oni ze sobą rozmawiali, a Evan i reszta pewnie nieźle się bawią tłukąc po mordzie resztę bandytów. - Chodźże, bo nic nam nie zostawią!
- Idę, idę - wysapał Shavri. - Weźże pod uwagę, że juchy ze mnie trochę spuścili - ale mówiąc to, przyśpieszył. - A co do sławy imienia. Wiesz. Dużo ważniejsze niż sława jest bezpieczeństwo bliskich. Wiem, że może akurat twoja rodzina potrafi o siebie zadbać, ale ja na przykład mam nadzieje znaleźć sobie w życiu kogoś, kogo będę mógł chronić, a dla kogo bez znaczenia będzie co robię w swoim życiu.
Nawet jeśli Khergal chciał coś odpowiedzieć, to nie zdążył, bo ich uszu dobiegły jakieś dźwięki. Zwolnili ostrożnie kroku i po chwili dotarli do Evana, Marva i Sinary.
 
Drahini jest offline  
Stary 21-01-2016, 10:06   #23
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Cofnął się z uniesionymi w prawie pokojowym geście dłońmi. Nie, nie mogli ryzykować, ale i nie chcieli wracać. W tym konkretnym przypadku rozumieli się z Sinarą bez słów, pozwalając bandytom się oddalić.
- Pójdź przodem, będę trzymał się niedaleko. W razie czego krzycz. Moją zbroje za łatwo usłyszeć, ale trzymaj się w oddaleniu. Zostawiają tak wyraźne ślady, że nawet nie musimy ich widzieć - wyszeptał do dziewczyny, kiedy uciekinierzy zniknęli pomiędzy krzakami. Nie było w tym wiele taktyki, po prostu zwykły upór. Marv nie zamierzał zostawić siostry Kaina na pastwę losu. Bardzo paskudnego losu.
Nawet jak miałby odbijać ją sam. Upór, straszna sprawa.

Bandyci albo bardzo dobrze już znali teren, albo wcześniej też pozostawiali wyraźne ślady i po nich wracali do swojego obozu, bo nie wyglądało na to, aby kluczyli. Co prawda Marv ze swoim wzrokiem mistrzem w dostrzeganiu szczegółów i powtarzanych wzorców to nie był, ale wychował się na poły w lesie i coś tam o nim wiedział. Na przykład to, że jak ktoś biegnie w metalowej zbroi przez chaszcze, to słychać go z wielu metrów.
Na szczęście był z tyłu i to na niego Evan wpadł jako pierwszego.
Pewnie, Sinara. Niektórzy to mają szczęście. Marv pomyślał, że może powinien zapuścić brodę.
Ruda broda.
Nie, to nie był błyskotliwy pomysł.

Wreszcie dotarli do obozu bandytów. Chaotycznej kupy odpadków i intensywnej chmury smrodu. Tego typu życie nie wyglądało na usłane różami, ale jakoś Marv nie zamierzał im w jakikolwiek sposób współczuć. Bo dlaczego by miał? To byli mordercy, zasługiwali wyłącznie na śmierć. Musieli zdawać sobie z tego sprawę wybierając swoją profesję. To pomogło na zagłuszone już w trakcie walki sumienie. Zabijał, owszem. Ale ci tutaj byli jeszcze gorsi od atakujących wioski koboldów. Tamte stworzenia mogły chociaż słabo zasłaniać się przymusem tego swojego "pana".

Bandyci zebrali się na środku, ale ich przewaga była zbyt duża. Dopóki nie próbowali robić nic jeńcom, najemnicy czekali w bezpiecznym oddaleniu. W odległości na tyle dużej - Marv się już nauczył - aby nie było słyszeć nadchodzących towarzyszy. Dwóch dodatkowych to lepiej niż żaden. Znacznie lepiej. Kiedy Shavri i krasnolud do nich dołączyli, Hund na pytanie o plan, przedstawił swój.
- Shavri i Sinara powinni okrążyć obóz i zacząć do nich strzelać. To powinno odwrócić ich uwagę przynajmniej na chwilę. My wypadniemy blisko jeńców i zasłonimy ich. We trzech powinno nam się udać, a dzięki rozproszeniu wywołanego strzałami, mamy szansę dobiec do nich pierwsi.
Oparł swoją włócznię o drzewo i powoli, aby nie narobić hałasu, wyciągnął miecz z pochwy. Na potrzeby tego starcia wydawał się lepszą bronią.


 
Sekal jest offline  
Stary 21-01-2016, 20:21   #24
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Franka udzieliła Evanowi pierwszej pomocy w postaci leczniczej modlitwy, młody wojownik ruszył w las by dołączyć się do pościgu. Kain nie żył, jego siostra została porwana, a ukochana Sinara znów wystawiała się na niebezpieczeństwo. “Dobrze przynajmniej że zimnogłowy Marv jej towarzyszy” - tak pocieszał się Evan, który umierał z niepewności. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy że miłość to także cierpienie. Biegł, biegł i biegł, ile tylko sił w nogach, aż w końcu zobaczył plecy truchtającego Marva. Kilkanaście sekund później był już przy rudzielcu i dysząc ciężko zapytał
- Gdzie Sinara?
Marv usłyszał go i dostrzegł znacznie wcześniej, ale nie zwolnił, aby poczekać. Zamiast odpowiadać, wskazał przed siebie. Przez chwilę bardzo go korciło, ale nie była to chwila na żarty. Powstrzymał się i zamiast tego powiedział szeptem.
- Cicho. Śledzimy ich z bezpiecznej odległości. Nie idź dalej, bo cię usłyszą. A wtedy zabiją porwanych.
Evan pokiwał głową łapiąc oddech. Nie biegł już dalej, postępując za radą Marva. Kryjówka bandytów musiała być już blisko i należało zachować ostrożność, zwłaszcza że nie wiedział ilu zbójców przeżyło atak na karawanę.
Dotarli wreszcie na miejsce i Sinara dała znak by się zatrzymali, a sama ruszyła na zwiad. Czekali więc obserwowali i nasłuchiwali. Do czekających wojowników dołączył wkrótce także Shavri i Khergal.



Po dłuższej chwili ze zwiadu wróciła Sinara i przedstawiła sytuację w obozie zbójców. Mieli przeciw sobie jedenaścioro bandytów i część była ranna, wybór co robić był więc bardzo trudny. Rudzielec w kilku krótkich i rzeczowych zdaniach przedstawił plan potyczki, który zawierał element zaskoczenia i ataku z wielu kierunków.
Shavri spojrzał na Marva i kiwnął głową.
- Możemy strzelać, jasne - wyszeptał. - Wątpię, żeby ci tutaj dali się nabrać na jakieś dyplomatyczne sztuczki, że ich niby puścimy wolno, jak oddadzą nam porwanych. Choć oczywiście możemy i tego spróbować.
Jakże się zmienił przez te ten czas od pierwszej misji. Kiedyś dyplomacja byłaby jego kategorycznym żądaniem. Teraz była ledwie propozycją.
Hund zamrugał i zagapił się na Shavriego ze zdumieniem.
- Już negocjowaliśmy. Teraz musimy rozmawiać w sposób, jaki rozumieją. Zaatakować z zaskoczenia.
Shavri uśmiechnął się złym uśmiechem, głaszcząc drewno swojego łuku.
- Zostało mi osiem strzał, zrobię z nich użytek - zapewnił. - Chodźmy więc, Sinaro. Mamy strzelać bez rozkazu, czy dacie nam jakiś znak?
Marv spojrzał na Evana. W końcu on tylko dał pomysł, a to starszy wojownik był dowódcą.
- Wydaje mi się, że możemy ruszyć jak wystrzelicie, to powinien być wystarczający sygnał.
Shavri ponownie kiwnął głową i również spojrzał pytająco na kapitana.
- Pomysł niezły jak na te warunki, ale nadal wolałbym z nimi pogadać - odpowiedział Evan - Są rozbici, przestraszeni i ranni, powinni oddać zakładników w zamian za wolność.
Shavri wzruszył a ramionami.
- Tobie zostawiam dyplomację, nigdy nie byłem w tym mocny. Powiedz mi tylko, czy mamy strzelać, nawet jak oddadzą zakładników?
- Wolałbym uniknąć dalszego przelewu krwi - kapitan zrobił pauzę, wiedział że nie wszystkim spodoba się pomysł negocjacji i czekał aż każdy wypowie swoje racje.
Traffo był jak najbardziej za sprawiedliwością i wymierzeniem kary, ale powstrzymał się od narzucania komukolwiek swojego zdania. Miłość do wszystkiego i wszystkich była kiedyś jego drugą naturą, więc kompromis między tymi dwoma podejściami nakazywał mu neutralne dostosowanie się do decyzji kapitana. Dlatego panując nad swoim gniewem, stwierdził tylko sucho, że wybiłby do nogi, dla uratowania następnych podróżnych, ale kłócił się nie będzie. Miał nadzieję, że Khergal zabierze głos w dyskusji także.
- Evan, oni ich prawie zabili widząc, że ich gonimy. Jedno złe słowo i zamordują Rose - Marv skrzywił się bardzo mocno na sugestię o rozmawianiu. - To są mordercy. Rozmawiać możemy z pozycji siły, osłaniając jeńców, jeśli bardzo ci na tym zależy.
- Jak zaatakujemy to mogą zrobić to samo, a ferworze walki mogą puścić komuś nerwy i będzie po nich - starał się argumentować kapitan. Był chyba jedynym z grupy, może poza Shavrim, który chciał negocjować i powstrzymać rozlew krwi. W końcu dał za wygraną i pozwolił by większość zadecydowała.
- Zrobimy tak jak zaplanował Marv. Zajmijcie pozycje i bądźcie gotowi, gdy posypią się strzały, nie będziemy mieli zbyt wiele czasu, zanim zorientują się co się dzieje.

 
Komtur jest offline  
Stary 21-01-2016, 23:01   #25
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wyciągnięcie pożądanych informacji z pojmanych bandytów okazało się być dziecinnie proste. Khergal darował im życie, choć wolał mieć ich na oku, dlatego też razem z resztą uchodźców związał ich solidnie i zostawił na wozach, aby móc później dostarczyć przestępców przed wymiar sprawiedliwości w Luskan. Po unieruchomieniu banitów, krasnolud wykorzystał wszystkie dostępne mu zaklęcia leczące na najbardziej potrzebujących, po czym nie zwlekając już ani chwili dłużej, ruszył wraz z towarzyszącym mu tropicielem za Evanem i resztą prowadzących pościg najemników.

Podróż przez las odbyła się we względnej ciszy i tylko od czasu do czasu wymieniali między sobą parę zdań, ale dzięki tym sporadycznym momentom, Khergal poznał nieco lepiej idącego obok niego Shavri.
- To dobry chłopak - pomyślał szpetny krasnolud zerkając ukradkiem na towarzysza podróży.
- Trochę mało doświadczony, ale jednak dobry - dodał w myślach, po czym cicho zachichotał, w chwili gdy tropiciel zakrztusił się ognistą brandy, którą otrzymał od kapłana.
- Srogi trunek - odezwał się krasnolud, klepiąc po plecach idącego tuż obok młodzieńca. Na jego twarzy malował się pierwszy od dłuższego czasu szczery uśmiech.
- Ach, pamiętam jak ongiś pewien elf w karczmie rzygnął na szynkwas porządną krasnoludzką gorzałką. Myślałem wtedy, że rozsmaruję ten jego łeb, no ale mimo upojenia alkoholowego długouchy okazał się być lepszym wojownikiem i zostawił mi kilka nowych blizn - Khergal uśmiechnął się jeszcze szerzej, co skutkowało tym, że jego twarz zaczęła przypominać pękniętą pomarańczę, gdy wszystkie jego blizny rozszerzyły się gwałtownie.
- No i od tamtego czasu nie piję z elfami. Nie dlatego, że mogą się okazać lepsi ode mnie w walce, ale po prostu szkoda mi marnować porządnego alkoholu…

Resztę podróży spędził w milczeniu. W końcu spotkał się z resztą najemników i razem dotarli na skraj obozowiska bandytów, które wcale nie zrobiło na nim wrażenia. Na pewno nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Śmieci, odchody i porozrzucane dookoła graty tylko podkreślały fakt jak bardzo zdezorganizowaną bandą byli ich przeciwnicy i aż trudno było uwierzyć, że udało im się dokonać tego napadu. Przyczajony w zaroślach Khergal mocniej ścisnął za stylisko topora i czekał na odpowiedni sygnał do ataku…
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-01-2016 o 18:11.
Warlock jest offline  
Stary 22-01-2016, 10:11   #26
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Południowy Las
Trakt do Luskan
10 Mirtul Roku Orczej Wiosny, wczesne popołudnie


Obozowisko bandytów wyglądało na dość prowizoryczne; jak gdyby przynieśli tu wszystkie swoje rzeczy i po prostu rzucili byle jak. Jednak, sądząc po smrodzie i ilości odpadków - musieli tu rezydować już jakiś czas. Śmierdziało gorzej niż w chlewie: wydalinami, gnijącymi resztkami, niemytymi ciałami i trupem. Obchodząca obóz Sinara znalazła kilka prowizorycznych grobów. Normalnie drapieżniki rozkopałyby je, ale widać bały się dużej liczby ludzi. Ponadto znalazła wydeptaną ścieżkę na wschód. Coś majaczyło między drzewami na jej końcu; kuszniczce ciężko było określić czy to naturalny twór, czy nie. Dziewczyna kontynuowała obchód, ale nie natrafiła na wartowników, a przez chaotycznie rozstawione namioty i szałasy niewiele było widać z tego co dzieje się na polanie.

Marvovi i Evanowi również dłużyło się czekanie. Po stracie przywódcy i większości kamratów bandyci najwyraźniej nie mogli zdecydować co dalej. Dwie kobiety usiadły i po prostu zaniosły się płaczem. Marva to nie dziwiło; rabunek często był rodzinnym biznesem - rozwiązaniem problemu głodnych bachorów lub po prostu sposobem na życie. Bracia, ojciec z synem, żona z mężem - do łupiestwa nie zawsze prowadziła ucieczka przed długami, stryczkiem czy wojskiem. Ale ryżego nie obchodziły powody - ważne było tu i teraz. Ze swej pozycji próbował dostrzec leżącą na ziemi Rose, ale ta albo zemdlała, albo bała się poruszać ze strachu. Chłopaka rzucono nieco bliżej; związany grubas siedział skulony przy ogniu i łypał wokół oczami. Porywaczom towarzysze opatrzyli rany, po czym usiedli przy jeńcach. Dwóch zbójów kłóciło się z trzecią kobietą o to co należy robić, nerwowo zerkając w stronę traktu. Nie bez kozery spodziewali się ataku. Kolejnych trzech zaczęło pakować manatki. Dwóch siedziało obok kobiet, gapiąc się beznamiętnie w las. Wydawało się, że nic ich nie obchodzi.

Wróciła Sinara. Czas mijał.

Cichy szelest zwrócił uwagę Evana. Stojąca nieco dalej Sinara dała znak, że ktoś nadchodzi; wkrótce dołączyli do nich Shavri i Khergal. Evan nie spodziewał się krasnoluda, ale był rad. Żałował, że nie przyszła i Franka - jej mglisty czar bardzo przydawał się w walce z liczniejszym wrogiem. Choć bandyci nie okazali się wymagającym przeciwnikiem to fechmistrz wiedział, że zabłąkana strzała czy pechowy cios wystarczy by skrócić czyjeś życie niezależnie od umiejętności szermierczych.

Plan wydawał się dobry. Strzelcy rozstawili się nieco po bokach obozu; było ich za mało, by ogarnąć całą przestrzeń i nie zostać równocześnie odciętym od reszty, ale wystarczająco by zamarkować atak większej grupy. Na szczęście spanikowanym zbójom nie przyszło do głowy wystawić wart.

Mówi się, że im lepszy plan, tym więcej rzeczy może pójść nie tak. Każdy miał w głowie różne warianty. Jakiś zbój może iść za potrzebą. Jeńcy kłamali i zaraz wróci inna grupa, na przykład z polowania. Bandyci zdecydują się na ucieczkę zanim najemnicy zdążą się ustawić na dogodnych pozycjach. Wybuchnie pożar, albo przyleci smok. Jednak takiego obrotu sprawy nie spodziewał się nikt.

No, prawie nikt…

- Panie, panie, znalazłem poziomki!! I trochę zeszłorocznych borówek!! - piskliwy, a równocześnie dziwnie głuchy głos wdarł się w rozmowy bandytów. Od zachodu do obozu wbiegł niewielki stwór posiadający ludzką czaszkę i ciało rozkładającego się od dawna kobolda.
- Mówiłam, że trzeba ich od razu do Dziury! - wrzasnęła jedna z kobiet i doskoczyła do Rose.
- Teraz! - ryknął Evan. To była dywersja, której potrzebowali, choć dla fechmistrza była takim samym zaskoczeniem, jak (najwyraźniej) dla bandytów.

Świsnęły strzały
Sinary i Sharviego. Marv, Khergal i Evan wyskoczyli z ukrycia; dwaj ostatni od razu położyli trupem najbliższych przeciwników. Większość bandytów ruszyła na trójkę wojowników; jeden rabuś zauważył skąd strzelał Shavri i skoczył w tamtym kierunku. Kobieta, która krzyczała o dziurze zaczęła ciągnąć Rose w kierunku wypatrzonej przez Sinarę ścieżki. Pozostałe rzuciły się na resztę jeńców, lecz Ogrill był zbyt ciężki by zawlec go gdziekolwiek, a chłopak wyrwał się i na czworakach zaczął pełznąć w stronę krzaków. Rozbójniczki dały spokój i pobiegły za towarzyszką, osłaniając się prymitywnymi drewnianymi tarczami. Sinara mimo to strzeliła, kładąc najbliższą przeciwniczkę trupem. Tymora zaiste sprzyjała dziś najemniczce. Dwie złodziejki, wraz z Rose zniknęły między drzewami. Porwany młodzieniec doczołgał się do Sinary, która szybko rozcięła jego więzy i dała do rąk swój sztylet. Na szczęście żaden z bandytów go nie ścigał; skupili się na walce z Evanem i resztą, więc dziewczyna mogła wypatrywać okazji do oddania celnego strzału.

Tymczasem najemnicy rozprawiali się z przeciwnikami, którym desperacja dodawała sił. Bandyci wykorzystywali znajomość terenu i wszystkie brudne sztuczki, które mogły uratować im życie. Mimo to ciosy ochroniarzy zostawiały na ciałach zbójców kolejne krwawiące rany. Większość udało się położyć dość szybko; jeden próbował uciec, lecz bełt Sinary zakończył jego żywot.
Jedynie Evanowi i Shavriemu trafili się wyjątkowo twardzi przeciwnicy, którym obca była bezładna rąbanina mieczem. Walka była wyrównana, a w zbrojach najemników pojawiły się kolejne dziury. W końcu fechmistrzowi udało się skutecznie przebić zasłonę przeciwnika i położyć go trupem, po czym wspomógł w walce krwawiącego tropiciela.
Ostatni bandyta, który pozostał żywy doskoczył do Ogrilla i chowając się za jego zwalistym cielskiem próbował kupić sobie życie w zamian za życie ostatniego zakładnika.

Tymczasem Marv pognał za rozbójniczkami. Nie było trudno je znaleźć, zwłaszcza że Rose darła się jakby ją ze skóry obdzierano. Dwunastolatka nie była jednak przeciwniczką dla dwóch rosłych kobiet, które sprawnie wlokły ją między sobą. Gdy zobaczyły najemnika jedna została nieco w tyle, druga zaś przyłożyła dziewczynce pięścią w twarz, co zniwelowało opór porwanej.
Kobieta broniła się bardzo sprawnie, cofając się i kupując czas towarzyszce. Udało jej się nawet drasnąć Marva w rękę. W pewnej chwili najemnik usłyszał krótki krzyk Rose, a dwie postacie, których ruch rejestrował gdzieś kątem oka zniknęły mu z pola widzenia. Szybko zrozumiał dlaczego, a przynajmniej mu się tak wydawało - jego przeciwniczka doszła do sporej wyrwy w ziemi, w której najprawdopodobniej zniknęła uciekająca para. Kobieta zaryzykowała szybki zerk w dół, po czym cisnęła w Marva tarczą i rzuciła się do ucieczki w stronę pobliskiego pagórka, którym najemnik zdołał dostrzec coś na kształt drzwi.



Nieświadoma problemów swoich kompanów Franka opatrzyła resztę rannych. Dopiero słowa Kurta, który informował Lenę o sformowaniu grupy ratunkowe uświadomiły jej, że została tu jako jedyna z futenberskich najemników. Kupcy nie byli - łagodnie mówiąc - zachwyceni tym, że najemnicy mogą ściągnąć im na głowę więcej zbirów. Widać było, że Lena się waha. Z jednej strony była odpowiedzialna za bezpieczeństwo pozostałych przy życiu ludzi, z drugiej - nie chciała pozostawiać porwanych - i najemników - samych sobie. Niecały tuzin bandytów nie stanowił wielkiego zagrożenia - pod warunkiem, że konający jeńcy mówili prawdę. W końcu karawana odjechała za zakręt, a Lena wysłała czujkę w osobie Lucjana, by wypatrywał powracających ochroniarzy - lub zbirów. Wszyscy byli gotowi do natychmiastowej ucieczki gdyby się okazało, że najemnicy zawiedli.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-01-2016 o 09:11.
Sayane jest offline  
Stary 22-01-2016, 13:08   #27
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri zajął swoją pozycję skradając się tak, jakby się modlił. Intensywnie skupiony nad tym co robi i gdzie się znajdują wszyscy gracze nadchodzącej tragedii. Stanął w końcu skryty w zielonym cieniu. Na wszelki wypadek wyciągnął Bijak spod kaftana i usadził zwierzątko na najbliższą gałęzi, cmokając krótko i cicho cztery razy. Po czwartym cmoknięciu szczurek schował się do spróchniałej dziupli drzewa, na którym zostało posadzone.
Wyciągnął z kołczana strzałę i nerwowo potarł palcami jej lotki, rozcierając ewentualne zlepienia. Nałożył strzałę na cięciwę i naciągnął, zamierając w bezruchu. Traffo zdumiał się, jak szybko się teraz męczy. Magiczne leczenie magicznym leczeniem, ale upływu krwi nie jest ono w stanie zastąpić. Świat skurczył się do oddychania, słuchania i patrzenia. Głębokie wdechy i wydechy miały pomóc opanować drżenie rąk. I w chwili, kiedy Shavriemu udało się uspokoić i ciało i ducha, kiedy był już pewny siebie, usłyszał wołanie skrzekliwego głosiku, od którego drgnął konwulsyjnie i tylko obycie z łukiem sprawiło, że nie puścił strzały.

Do obozu wbiegł bardzo brudny kobold z hełmem z ludzkiej czaszki. Tyle zobaczył Shavri, zanim głos kapitana nie przywołał go do porządku, ale podświadomie czuł, że tak dobrze, to to nie jest… Shavri spojrzał na swój wcześniejszy cel i wypuścił strzałę, ale po skupieniu i wyciszeniu śladu nawet nie zostało. Tym bardziej, że czujne, modre oczy tropiciela uparły się wytłumaczyć jego głowie, co NAPRAWDĘ zobaczył.
- Poziomki...! Co do nędzy…?! - jęknął, starając się pozbierać, ale mały potworek, który dumny z siebie wbiegł na scenę, sterroryzował go potężniej niż onegdaj szarżujący niedźwiedź. Zupełnie zdekoncentrowany i zestresowany nie widział, gdzie i z jakim skutkiem zakończyła lot jego strzała.
Zauważył jednak biegnącego ku sobie zbója. Miał łuk w ręku, mógłby jeszcze wymierzyć, ale był zbyt zdekoncentrowany, żeby zrobić to na czas, nie wspominając już o jakiejkolwiek celności. W powietrzu rozległ się dźwięk opróżnianych pochew, kiedy Shavri skrzyżował przed sobą oba swoje ostrza i robiąc z nich nożyce wyrzucił ręce w górę. Zablokował w ten sposób opadający miecz – ostrza stuknęły o siebie bardzo nieprzyjemnie. Shavri skrzywił się, słysząc ten dźwięk i myśląc o ewentualnych szczerbach, ale nic innego nie przyszło mu do głowy. Od razu naparł na nieprzyjaciela, rozkrzyżowując ręce i zmuszając go w ten sposób do cofnięcia. Sekunda, którą ten sposób uzyskał, pozwoliła mu odepchnąć zdziwienie i lęk i zrobić miejsce dla wcześniejszego wpieprzenia, jakie towarzyszyło mu, kiedy dowiedział się o śmierci Kaina i z jakim uczestniczył w planowaniu zasadzki.

Niesiony falą gniewu i zbierając w sobie koncentrację do walki, powiedział napastnikowi, co z nim zrobi, mając nadzieję, że to sprowokuje tamtego. Nic z tego, ale spróbować zawsze można było. Zaczęli walczyć i od razu wyszło doświadczenie tamtego. Tańczyli wobec tego koło siebie dłuższą chwilę. Sytuacja dla tropiciela była o tyle cięższa, że już dzisiaj był ranny, a dodatkowo nie mógł do końca skutecznie wykonywać uników, otoczony zewsząd drzewami. A wiadomo, czym się kończy nieudany unik. Wokół nich leciały liście i drzazgi, a Shavri słabł z każdą chwilą. Udało mu się dziabnąć napastnika parę razy. Przez chwilę wydawało się nawet, że to on zakończy te walkę, kiedy tamten mocował się z drzewem po nieudanym ciosie, który sprawił, że jego miecz zagłębił się w korę na kilka centymetrów. Traffo wykorzystał ten moment, żeby odrobinę go okrążyć i zaatakować z boku, ale – wstyd przyznać – właśnie wtedy, kiedy przymierzał się do ciosu, dostał pięścią w nos. Zachwiał się i cofnął, zalewając się krwią i okazja zniknęła.

Nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło dla młodego tropiciela, gdyby nie to, że Evan nie guzdrał się ze swoim przeciwnikiem. wkrótce przeciwnik Shavriego zwalił się ciężko na zrytą ziemię. Tropiel podziękował kapitanowi i gwizdnął na swojego szczurka, który po prostu przebiegł do niego po gałęziach i bezceremonialnie zeskoczył mu na głowę. Traffo wyszedł spomiędzy drzew do obozu. Brocząc z wielu na szczęście płytkich ran i drżąc ze zmęczenia, oparł się o najbliższe drzewo bokiem.
- Jeszcze, kutwa, ktoś? – warknął, niechcący plując krwią spływającą mu z rozbitego nosa na usta lepką, ciepłą strużką. Wtedy zobaczył, że jeszcze nie czas na odpoczynek. Bo przy grubym mężczyźnie o dziwnym kolorze skóry ostał się ostatni zbój.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 22-01-2016 o 13:10.
Drahini jest offline  
Stary 25-01-2016, 14:43   #28
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Obóz zbójców w lesie

Walka była szybka i brutalna, ale najemnicy poradzili sobie bardzo dobrze. Evan widząc że ostatni zbir nie stanowi już zbytniego zagrożenia, postanowił pobiec za Marvem. Krwawił z licznych, aczkolwiek niegroźnych ran na ramionach i udzie, chyba też miał pęknięte żebro i co chwila jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie miał się jednak zamiaru zatrzymywać los Rose wisiał na włosku i tylko oni mogli ją uratować.

Shavri, widząc, że zarówno kapitan, jak i jego zastępca pobiegli za krzykami, wyprostował się i spróbował ogarnąć spojrzeniem zamieszanie. Doszło do niego, że znowu będzie musiał za kimś gonić i jęknął. Ale rzut oka na resztki obozu wystarczył, żeby okazało się, że to Rose brakuje.
- Bywaj tu! - zawołał do Sinary i Khergala i szybko, żeby nie tracić ani sekundy więcej, niż to potrzebne, zwrócił się też do opasłego jeńca. Spojrzał na ostatniego zbója i powiedział spokojnie, opuszczając broń, ale nie chowając jej.
- To już koniec. Możesz unieść życie, jeśli odejdziesz od niego.
- Wystarczy że odejdziesz w przeciwnym kierunku, nie będziemy Cię zatrzymywać - dodała Sinara, która stała teraz w pobliżu.
- Dokładnie. Nie mamy na to czasu. Odejdź i nigdy więcej nie wchodź nam w drogę - Shavri mówił spokojnie, jak do rannego zwierzęcia. - Nie chcieliśmy tego, podjęliście te decyzje za nas. Zostaw go.
- He? - bandyta inteligentnie skomentował wywód Shavriego i zebrał się w sobie. - Rzućcie broń! Kusze daleko! To nic mu nie zrobię!
Shavri najeżył się. Pierwszy raz w życiu zakwestionował to, czy dobrym pomysłem było, żeby Cori nauczył go czytać. Musi poważnie porozmawiać z młodszym bratem na temat szkodliwości tej czynności. Książki były pasjonujące. Ale co z tego, że czytając je, Cori zrozumie świat, skoro na dłuższą metę przestaną go rozumieć jego rozmówcy. Rozeźlony bezczelnością zbója i pomny miernych wyników swojej dyplomacji, Shavri spojrzał pytająco na Sinarę. Zbój był na przegranej pozycji, a mimo to, albo właśnie zwłaszcza z tego powodu, śmiał im dyktować warunki.
- Co robimy? - zapytał kuszniczki.

Tymczasem Orgill powoli podniósł powiekę by sprawdzić co się dzieje. Widząc zbója blisko, szybko zamknął oko i znów chciał udawać nieprzytomnego, choć chyba raczej z marnym skutkiem. Nieprzytomni nie wydają krótkich, dziewczęcych pisków (tłumionych kneblem), gdy zobaczą blisko zbója…

Kupa kości, ten sam koboldo-ludzki szkielet, który swoim trajkotaniem rozproszył zbirów przed atakiem, podniósł się z wysokiej trawy na pełną, imponującą wysokość trzech stóp.
- Jak śmiesz! - zaklekotało nieumarłe dziwo. - Łapy precz od mojego Pana! Nie wiesz, z kim masz do czynienia? To jego niegodziwość Orgill Karlov Siódmy, wielki zombi-manufaktor, władca legionu szkieletów, Pan Domu Tysiąca Czaszek! Na kolana, chłystku, przed jego Wielkością!
Szkielet szedł w kierunku zbója, zakasując nieistniejące mankiety i ciągnąc za sobą pałę z konara drzewa.
- Diaboooł!! - wrzasnął zbój, klapiąc tyłkiem na ziemię, puszczając broń i cofając się na czworakach. - Mówiła Irma, że trza go do dziury, mówiła… Nie zobijaj!! - wrzasnął i rzucił się do ucieczki, potykając i z trudem utrzymując pion. - Sune uchowaj! - Shavri stęknął ze zdumienia i odruchowo zrobił krok w tył, zasłaniając Sinarę jedną ręką. Włosy na karku mu się zjeżyły. Wrócił Mroczny Zbieracz Poziomek i już nie było najmniejszych wątpliwości, komu je zbierał. Traffo stał oniemiały ze zdumienia i grozy i nawet nie w głowie było mu lecieć za ostatnim łotrem, bo musiałby przejść obok… tego czegoś.
- Mmm-mm-mmhhm - rozkazał szkieletowi zakneblowany gruby ex-zakładnik, oczekując najwyraźniej natychmiastowego wykonania polecenia.
Shavri nawet nie drgnął. Fascynacja walczyła z nim o lepsze ze zgrozą.
Szkielet tymczasem podbiegł do związanego czarnoksiężnika i zaczął... przegryzać sznury. Kiepsko mu szło. Tymczasem więzień znów go strofował. Chyba.
- MMMMM! Mmmmm! - krztusił. Szkielet wyjął mu knebel.
- Przepraszam wasza magiczność, nic nie słyszę!
- Mówiłem WYJMIJ KNEBEL kościsty imbecylu! - wysokim głosem zapiszczał grubasek - i mam nożyk w kieszeni!- Tak wasza potężność - szkielecik skłonił się nisko, znalazł mały nożyk, chyba do papieru lub owoców i zaczął nim piłować więzy maga. A “potężność” wydała się Shavriemu zupełnie adekwatnym określeniem do zwalistej sylwetki owego Ogrilla.

Po chwili czarodziej był wolny i przerażonym wzrokiem wpatrywał się drużynę.
- Nie róbcie mi krzywdy! Jestem niegroźny! - zapiszczał wyciągając przed siebie ręce i chowając się za szkielet. - Klekot, osłoń mnie!
Szkielecik stanął między wybawcami a swoim panem dzierżąc drewnianą pałę z miną wskazującą że nie do końca podoba mu się owa rola. O ile facjata czaszki może wyrażać cokolwiek.
Shavri, który sam chciał zawołać, że jest niegroźny, naraz się zawahał.
- Zaraz, chwileczkę, co? - łykając nerwowo ślinę, opuścił uzbrojone ręce i zaryzykował: - Może nie wykonujmy żadnych gwałtownych ruchów… Czy możesz nie szczuć na nas tego kobolda? Chcieliśmy Ci pomóc…
- To może my sobie pójdziemy, a wy spokojnie dokończcie sobie wasze porachunki gangów. Obiecujemy, że nie zawiadomimy Harmonium, ani Łaskobójcow, ani w ogóle nikogo... - czarodziej, mówił powoli, jak do dzieci i zaczął się wycofywać z paniką w oczach, pokazując pokojowo że nic nie ma w dłoniach - Na Złote Sale Midasa, gdzie ja trafiłem! - dodał cichutkim głosem - chcę do domu!
Sune świetlista, ile książek ten tu musiał czytać, pomyślał Shavri, konstatując, że teraz z kolei to on nic nie zrozumiał ze słów obcego… Poza ostatnimi trzema.
- Hej, spokojnie - powiedział, starając się zastosować do własnych słów. - Nikt tu nie chce zrobić ci krzywdy. A jeśli się zgubiłeś, to możemy pomóc ci wrócić na główny trakt. Jesteśmy ochroną karawany, a ci tutaj nas zaatakowali i porwali część naszych… Właśnie! - zawołał naraz, przypominając sobie, po co tak naprawdę tu byli. - Posłuchaj! Te łotry tutaj. Mówili coś, co wydało Ci się ważne?- To zauroczeni magią skurle, którzy szukają ofiar dla kogoś. Pewnie tego, kto kontroluje tych nieumarłych w okolicy. Naprawdę mi pomożecie? - zapytał z nadzieją szaroskóry grubasek. - Jestem głodny...!- Ależ Ty brzydki… Prawie tak samo jak ja, he he he - zaśmiał się Khergal, tym samym wtrącając się do rozmowy. Olbrzymi tłuścioch z pewnością nie był kimś komu potrafiłby zaufać, ale z drugiej strony nie miał też powodu do otwartej wrogości. - A niech stracę… - powiedział krasnolud sięgając za pazuchę po kawałek suszonej szynki, którą następnie wręczył Ogrillowi. - Chleba to ja ni mam już. Dawno by spleśniał, gdybym go nie zjadł.

Człowiek zwany Orgillem zbliżył się i nieśmiało wziął kawałek szynki i zaczął łapczywie go pożerać. Przy okazji można było mi się przyjrzeć. Cóż można było o nim rzec - był jak baryłka po popijawie - nieduży, pękaty i chyba mu już się nie przelewało.




Dalibyście mu tyle wzrostu, że plasowałby się między krasnoludem a człekiem, ważył tyle co dwóch mężczyzn i chodząc wręcz zataczał się. Na palcach, w uszach i innych miejscach było widać ślady po licznej biżuterii, a ubrania wyglądały na niegdyś kosztowne, ale teraz były to łachmany, podarte i nadpalone. Najciekawsza była skóra, która miała niezdrowy, szary kolor i akcent którego nijak nikt nie poznawał.
- Porwali mnie. Związali jak prosiaka, gównojady jedne. Mnie, Orgilla Karlova Siódmego! Kiedyś kiwnięciem palca wysłałbym ich w otchłań, a patrzcie teraz - samozwańczy mag rozkleił się i zaczął chlipać.
- Niosę chusteczkę, Wasza Srogość! - zaklekotało koboldzie coś i ruszyło w kierunku czarodzieja z kawałkiem bandyckiego płaszcza.
- Nie teraz, Klekot! Nie widzisz, że rozpaczam!? - zaniósł się Orgill Karlov, ale po chwili wciągnął smarka i zapytał nieśmiało zbawców - Na który Świat Pierwszej Materialnej mnie transferowało? Straciłem wspomnienia, nie rozpoznaję...

Shavri otrzymał odpowiedź, która nie tylko zrodziła w nim kolejne pytanie, ale na dodatek dość zaniepokoiła. Nieumarli? Zabrzmiało to złowieszczo znajomo. Wprawdzie Traffo z dalszej, płaczliwej nieco wypowiedzi, rozumiał jedno słowo na trzy, ale ogólne przesłanie było jasne. Ten tu był magiem, którego uwięzili porywacze. Nie wyglądał na rannego, ale może to zauroczenie magią, o którym mówił, działało też na niego i dlatego nie mógł się uwolnić… I jeszcze to bezczelne koboldzie truchło, chwilowo przynajmniej niegroźne bardziej od żywego jaszczuroludzia... Shavri westchnął. Za dużo pytań i wątpliwości, a za mało czasu na uzyskanie składnych odpowiedzi. I choć młody tropiciel doskonale wiedział, jak to jest czuć się jednocześnie głodnym i zrozpaczonym, nie mógł zapomnieć, że tak jakby są w środku odbijania jeńców. Zwrócił się do Khergala i Sinary.
- Proszę was, przepatrzcie obóz w poszukiwaniu czegoś przydatnego i przypilnujcie naszych odzyskanych porwanych,a ja pobiegnę zobaczyć, gdzie jest Marv z Evanem. Ustalę co się dzieje, zamelduje mu, co wiem i wrócę. Nie możemy tak działać na ślepo.

Marva nie trzeba było wcale szukać. Pojawił się w obozie, zabrał swoją włócznię, linę, trochę pochodni i ze wszystkim tym pod pachą dopiero zwrócił uwagę na resztę. Zamrugał na widok rozkładającego się kobolda, ale tym razem miał ważniejsze sprawy na głowie.
- Porwali Rose! Musimy za nimi iść! - krzyknął do pozostałych i pobiegł w stronę Evana i labiryntów.
Widząc to Shavri pośpiesznie zwrócił się do maga tymi słowy:
- Panie Orgilu... Proszę, nie płacz - rzekł skonsternowany. - Spróbujemy znaleźć pytania na wszystkie twoje odpowiedzi, tylko nie natychmiast. Zostawię cię na moment tutaj z…. z tym państwem. Będziesz z nimi bezpieczny. Spróbuj im może pomóc w przeszukiwaniu obozu, a może znajdziecie coś jeszcze do jedzenia.
I nie czekając na odpowiedź, rzucił się za Marvem biegiem, rad, że oszczędzono mu wysiłku tropienia towarzyszy.
- Co ty mówisz?! - zawołał za Hundem, chcąc mu jak najszybciej zrelacjonować to, czego się dowiedział i usłyszeć to samo od niego.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-01-2016 o 14:45.
Sayane jest offline  
Stary 26-01-2016, 09:49   #29
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zjadła je dziura!
Nie no, uspokój się Marv. Wskoczyły tam. Po prostu wzięły i wskoczyły. To znaczy Rose została zepchnięta. Rytualne zabójstwo i samobójstwo w jednym! To dlaczego ta druga kobieta uciekała? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi. Z dziury wyzierała wyłącznie ciemność. Przełknął ślinę. Wszystko to, te przemyślenia i kontemplacja nad otworem w ziemi, trwały krótką chwilę. A potem poczuł gniew. Ten z tych niepowstrzymanych. Warknął i zwrócił się ku cofającej się do drzwi kobiecie, ruszając na nią pełnym pędem.

- Ty suko! - krzyknął do niej. Jego wzrok zawęził się, w tym momencie widział tylko tę babę. Na nią przelał całą nienawiść i wpadł rozpędzony, zasłaniając się tarczą. Zdążyła odskoczyć, jej broń odbiła się nieszkodliwie, a ona sama zachwiała się. Marv nie chciał jej zabić. O nie. Najpierw będzie musiała odpowiedzieć na sporo niewygodnych pytań. Uderzył mieczem, stal szczęknęła. Jego przeciwniczka była już przy drzwiach, sięgając do nich ręką. Nie pozwolił jej na to, miecze znowu się zetknęły, ale to rudowłosy był silniejszy, a kobieta nie miała już tarczy. Sparowała jeszcze kilka ciosów płazem, a potem jej broń pofrunęła w bok. Wtedy się na nią rzucił i samym impetem powalił na ziemię. Odrzucił miecz i złapał ją za włosy, dociskając do leśnego runa.
- Co jest w tej dziurze?! Dokąd ona prowadzi?! I co to kurwa za drzwi?!
Nie panował nad sobą. Nie w pełni w każdym razie.
- Prowadzą do labiryntu! Nigdy ich nie znajdziecie!
Zaczęła się śmiać. Zły ruch. Rudowłosy mocniej złapał za jej włosy, uniósł nieco w górę, a potem z całym impetem wpakował twarz pochwyconej kobiety w ziemię.
- Gadaj! Co jest za drzwiami?! - przycisnął mocniej. Teraz gadając pluła ziemią, z głową wykrzywioną w bok.
- Labfyrynt! W grobhofcu! - z trudem ją zrozumiał. Po chwili jej wesołość przeszła. Zastąpiona szlochem i łzami. Hund nie litował się nad nią ani trochę. Zabijali ludzi, więc nie zasługiwała na nic. Coś tam bredziła o dzieciach, ale nie słuchał jej.
- Skoro za drzwiami labirynt, to po co ta dziura?! - dopytywał dalej.
- Zap-padło s-się - wyszlochała. - Ttak od-dkryliś-śmy kor-rytarze...

Nie przesłuchiwał jej dalej, zamiast tego brutalnie podniósł na nogi i zmusił, aby otworzyła drzwi. Nie były zamknięte, ze środka zaleciało chłodem, wilgocią, ziemią i trupem. Marv nigdy nie był w grobowcu, ale jego wyobraźnia podsyciły te zapachy, nadając im wyrazistego aromatu, wyczuwalnego głównie dla niego samego. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że baba gadała prawdę. Nikt się za drzwiami nie czaił, więc Hund zabrał się za wiązanie kobiety za pomocą jej ubrań. Za plecami usłyszał sapanie i brzękanie zbroi, więc odwrócił się. Evan właśnie dotarł, więc zostawił jeńca razem z dowódcą.
- Druga porwała Rose w jakiś labirynt! - zrelacjonował niezwykle krótko, wskazując na mroczne wejście wgłąb ziemi. - Zaraz wrócę, potrzebujemy pochodni!

Pobiegł do obozu bandytów, chowając miecz do pochwy jedynie po bardzo pobieżnym wytarciu go w jednego z trupów. Odzyskał swoją włócznię, jakoś nie wyobrażał sobie walki na długie miecze w ciasnym, niskim korytarzu. Zawiesił tarczę na plecach, a następnie zaczął przeszukiwać obozowisko. Były pochodnie. Wziął ile znalazł, pakując do jakiegoś worka i też wieszając na plecach. Wziął też sporo sznurka i solidną linę i krzycząc do pozostałych kilka słów, wrócił do Evana. Rzucił mu sznurek.
- Zwiąż ją porządnie.
Sam zaczął przywiązywać linę do drzewa. Kiedy upewnił się, że trzyma mocno, drugi koniec wrzucił w dziurę. Potem dorzucił tam płonącą gałąź, sprawdzając jak nisko znajduje się ziemia. Trzy czy cztery metry to nie było tak źle.
- Powinniśmy zejść tędy, łatwiej będzie je dogonić! - krzyknął do dowódcy i sam zaczął opuszczać się w dół. Nie było na co czekać, nie zamierzał odpuścić. Inaczej spodziewał się, że twarz Rose będzie go prześladować do końca życia.

 
Sekal jest offline  
Stary 26-01-2016, 15:53   #30
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gdy Marv oddalił się w stronę obozu Evan wziął głęboki oddech i odwrócił się w stronę więźniarki.
- Dlaczego porywaliście ludzi? - zapytał leżącą i skomlącą kobietę - Co jest w tym grobowcu? Magiczny portal?
Kobieta popatrzyła spode łba na fechmistrza, wycierając rękawem nos.
- Dzieci nasze są. Bracia… Mąż mój… Przyniesiem ludzi na wymianę to oddaje. Za nieludzi wiecej.
- Kto?!

Rozbójniczka wzruszyła ramionami.
- Grobowiec… labirynt… coś tam jest; szefu wiedział co. Ludzie przepadali, póki się nie dogadał; zresztą i tak robili co chciał, kto tam wszedł.
- Skąd pochodzicie? Gdzie są wasze domy, czy może cały czas żyjecie w tym chlewie?
- dopytywał Evan.
- Tu i tam… teraz co to za różnica?
- Źle zrobiła twoja znajoma, bo za chwilę zejdziemy tam i wykończymy każdego kto stanie nam na drodze. Spotkaliśmy już kiedyś tych porywaczy i nie wyszło im to na dobre. - Evan chociaż nie miał pewności, ale czuł że Liv z tym drugim wampirem maczali tu swe paluchy. - My dbamy o swoich w przeciwieństwie do twego martwego szefunia.
Kobieta wybuchnęła histerycznym śmiechem.
- Pewnie! Idźcie! Nas wszystkich nie stało, by odbić naszych lubych, a wy se dacie rade! Idźcie, idźcie, z bogami idźcie, nawet oni wam nie pomogą! - i rozpłakała się znowu.
- Mów wszystko co wiesz! - wkurzył się - Wleźliście do grobowca? Co tam było? Mów!
- Nie wiem!! - wrzasnęła mu w twarz. - Nikt nie wie! Coś! Ludzie się tam gubili, znikali, albo wychodzili jak niemoty, jak zombie z rozkazami w głowie! Były tam skarby, ale dało się je wynieść tylko jak ten… to coś, co tam siedzi pozwoliło. Szef tam poszedł, jakoś się dogadał, dostał złoty medalion… ale naszych nie oddało, tylko za kogoś innego!
- Dobrze, może jeszcze trochę pożyjesz.
Evan nie chciał na razie tego mówić, ale ta kobieta może się przydać na wymianę.
- Nie próbuj uciekać, bo cię przetnę na pół jak twego szefunia.
Kobieta zarówno na groźbę, jak i na wiadomość o śmierci przywódcy bandy zareagowała dość obojętnie. Zresztą tego ostatniego zdążyła się już sama domyśleć.

Marv zdążył już wrócić. Miał linę i pochodnie, a także własną włócznię, o wiele lepiej nadającą się do walki w tunelach od długiego miecza. Stanął nad dziurą.
- Co robimy? - zapytał Evana. - Karawana na nas zaczeka, jak wyślemy kogoś z wiadomością? Nie chcę zostawiać Rose! - powiedział zdecydowanie.
- Ona mówi że coś tam jest, miesza umysły. To coś porwało im bliskich i żąda innych na wymianę. - Evan wskazał mieczem na “dziurę”. Po chwili wahania zdecydował co robić - Dobra złazimy, jak przeżyjemy to dogonimy karawanę, a jak nie to trudno. Ją też chyba musimy wziąć, w razie czego będzie na wymianę za Rose.
- Słuchajcie - zawołał Shavri, dobiegając do nich. Zatrzymał się, opierając dłonie na kolanach i próbując złapać oddech. - S-słyszałem, co mówiłeś - zwrócił się do Evana. - Czy ty jesteś pewny, że chcesz to robić już od razu teraz? - wysapał chłopak i wyprostował się. - Nie ma z nami Franki, część naszego ekwipunku jest na wozach karawany, w ogóle to zostawiliśmy karawanę z ochroną tylko tych - pożal się Sune - ochroniarzy i jednej tylko naszej Frani, a za plecami, w obozie pod skrzydłami Sinary i Khergala pałęta się część porwanych - tu Shavri zrelacjonował pokrótce to, czego się dowiedział od Ogrilla. - Jeśli mu wierzyć, to w okolicy są nieumarli.
- Niedobrze, ale chyba nie ma na co czekać. Czas działa na naszą niekorzyść.
- To rozumiem, że mam lecieć po resztę? Khergala, Sinare i być może nawet tego Ogrilla. Wygląda tak, jakby się miał zabić o własne nogi przy wstawaniu i nie jestem pewny, czy w ogóle zmieści się w tę dziurę. Ale nie wiem też, czy przeżyje sam w lesie, a zdaje się ma jakąś wiedze w temacie. No i pozostają jeszcze dwie sprawy. Franka została z karawaną, a powiedziałem im, jak zbieraliśmy się do Was z Khergalem, że jak nie wrócimy do wieczora, to nie wrócimy wcale. Cóż. Do wieczora jeszcze daleko, ale no… No i pozostaje jeszcze kwestia tego drugiego, którego uratowaliśmy.
- Dadzą sobie radę. Schodzimy - zadecydował kapitan.
- To ja lecę po resztę - oświadczył zrezygnowany Shavri i ruszył pędem do obozowiska. Zastanawiał się, czy ostatni uratowany da radę wrócić po własnych śladach do karawany. I co zrobi Lena, jak się o tym wszystkim dowie. A Franka?

 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172