Pan Andrzej jechał na swym cisawym Dukacie popatrując z ukosa na nowych towarzyszy i zachodził w głowę co też podkusiło Stanisława że związał się z tak dziwnymi personami. Pludrak chyba z Francyi, Kozak i dziadowski jakiś szlachcic jednooki z niepasująca nijak do kondycji szablicą. Ani chybi obwieszą go w najbliższym mieście... Dziwna kompanija zaiste i dziwne wezwanie.
Niby w zwadzie sąsiedzkiej poranion. Jakoś nie bardzo sobie onego sąsiada co by pochlastał imć pana Iwanickiego Błudnicki mógł wyobrazić, ale kto wie może gdzie kupą go opadli, albo z zasłupia postrzelili ?
Przeciągnął się w siodle i popatrzył na bezchmurne niebo.
Po prawdzie to na rękę była mu ta wyprawa. W Żytomierzu pan Jawgund podstarości rychło by zaczął go szukać za sprawą Wadowskiego murwysyna i onej karczmy co mało wiele aby zgorzała, choć Bóg świadkiem że nijakiej jego winy w tym nie było. Urlopowanym jednak będąc jurysdykcji hetmańskiej nie podlegał i grzywną dużą, a może i wieżą sprawa się mogła skończyć.
Bo też pech prześladował ostatnio i Rzeczypospolitą i pana Andrzeja.
W Ojczyznie miłej rebelia Nalewajki, potem zaś Huni i Ostrzanina spustoszyła ziemie tamtejsze i lubo buntownicy zostali pogromieni to moc dworów i majątków szlacheckich zgorzały w onym ogniu roznieconym przez swawolnych niżowców i dziką czerń. On sam zaś postrzelon przez Kozaków w Żownowskiej potrzebie został.
W Koronie roku przeszłego odszedł z tego świata kanclerz wielki koronny i wojewoda ruski Tomasz Zamoyski syn przesławnego Jana, takoż prymas Jan Wężyk.
To co prawda rozpalało szlachtę ciekawą następców, ale co innego trwożyło prostaczków. Roku tego pierwszego czerwca w dniu świętego Juliana Męczennika było wielkie zaćmienie słońca co wielce przestraszyło lud ciemny. Palono wiec liczne świece w kościołach i cerkwiach szczególnie zaś przed ikonami Kiryła Białozierskiego słynnego pustelnika i dnia tego patrona według starego obrządku, by rychło mające nieszczęścia nastąpić odwrócił.
Pan Andrzej pociągnął łyk gorzałki z manierczyny i będąc politycznym kawalerem wyciągnął ją w kierunku cudzoziemca który zwał się Santpejerem czy jakoś tak, w każdym razie jak większość innoziemców dziwacznie, po czym zwrócił się do Siehenia:
- Hej Hryhory a jak to sie z panem Iwanickim stało ? Gębę trzymałeś w karczmie zawartą jenoś półgębkiem słowa rzucał i to dobrze, bo w karczmie nie wiadomo kto słucha. Ale teraz my tu sami - zatoczył krąg ręką ukazując łąki okoliczne makowym kwieciem pokryte -
przeto gadaj dokładnie jak to było...