16-01-2016, 19:44
|
#18 |
| Rycerz mieczy.
Zawsze się pojawiał. Jakiejkolwiek talii by nie użyła, zawsze obecny w rozkładzie. Figury mogły mieć różne twarzy, ale symbolizowały zawsze tę samą osobę. Tego, którego podobiznę ukrywała w sekretarzyku. O którym śniła sny żywe i prawdziwe jak jawa.
Twarzą w twarz ostatni raz widziała go lata temu. Odprowadził ją do domu, gdy opuściła splendor dworu Amberu. Został na trochę. Polował na morskie bestie, grał z jej ojcem w szachy, uczył jej braci szermierki i spędzał leniwe wieczory na tarasach ich rodzinnego pałacu.
- Rebma jest zielona – powiedział jej ostatniej nocy. - Jak Arden. Mógłbym tu żyć.
- Nie, mój panie – odparła. - Nie mógłbyś.
Zaśmiał się. A rano odjechał, zanim się obudziła.
Powinna położyć temu kres. I obiecała sobie, że tak zrobi. Przy najbliższej możliwej okazji... Nie będzie to łatwe, bo trudno zakończyć i odciąć się od czegoś, co tak naprawdę nigdy nie istniało.
Rozkojrzyła się. W roztargnieniu wysłuchała wieści od Albina, które przekazał jej zdyszany gwardzista. Dopiero po rozmowie z ojcem uznała, że skoro drogi kuzyn udał się prosto do pałacu Lady Llewelli, musiał trafić na coś naprawdę niepokojącego. Powinna się skoncentrować. I powinna zacząć się spieszyć. Poprosiła ojca, by zatrzymał Randalla w gościnie, dopóki ona nie wróci od siostry królowej.
- Nie zostawiajcie go samego ani na chwilę. Straż niech stoi w komnacie, nie pod drzwiami.
Chwilę potem wybierała hippokampa ze stajni gwardii. Nie było czasu na zmianę stroju, usiadła bokiem na męskim siodle i trąciła zwierzę piętami. |
| |