Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2016, 16:17   #19
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Miejsce pobytu nieznane przeszłość

Ile czasu minęło od pierwszego przesłuchania? Miesiąc, dwa? Może więcej, dni były coraz to pochmurniejsze, słońce tylko niekiedy przebijało się przez nie aby zajrzeć do celi. I ciągle to samo – co tydzień przychodzą, teraz już po dobroci narzucają mu worek na głowę i zabierają do celi przesłuchań, mówią, krzyczą, pytają, i nie wierzą w jego odpowiedzi. Czasami uderzą, ale to tyle. Co tydzień, a przesłuchań było, jak mu chwilami umysł podpowiada, dziesięć, teraz wraca z jedenastego, chociaż wcale nie jest pewien, czy wszystkie spotkania które pamięta faktycznie się wydarzyły, czy może któreś sobie wyśnił. Ale załóżmy, że nie, że póki co głowa funkcjonuje sprawnie. Czyli trzy miesiące. I teraz, po tych trzech miesiącach, zabrali go gdzie indziej.

Nowa cela była większa, ale i nie był w niej sam. Czy to dobrze, że miał współwięźnia? Z jednej strony, nie będzie samotny, z drugiej, to przecież więzień. Może morderca, może gwałciciel, kto go tam wie. Bauer stał oparty o ścianę, dziś dostał pałką w nogę, za jego plecami zgrzytały zamykane zasuwy i kłódki. W przeciwległym kącie dwa metry od niego, siedział skulony mężczyzna. Chudszy od niego, bardziej zarośnięty i wystraszony. Zaszczuty wręcz, w jego oczach było widać tylko desperację. Brodę oparł o kolana i badawczo wpatrywał się z Eryka. Ten osunął się tylko po ścianie na wolny siennik, również nie spuszczając lokatora z oka. Sala nie dosyć, że miała sienniki, to jeszcze wiadro. I więcej miejsca, spokojnie mogli leżeć we dwoje, a między nimi było jeszcze miejsce dla trzeciego.

Brodacz zdawał się dość szybko przyzwyczajać do Bauera. W końcu odważył się odezwać.
- Nie jesteś jednym z nich, prawda? – spytał chrapliwym głosem. – Czasem podrzucają niby więźnia, żeby podstępem wyciągnąć ze mnie informacje, ale w twoich oczach jest autentyczny strach.

Bauer zacisnął zęby, przełknął głośno ślinę, mężczyzna zdawał się być zafascynowany swoim odkryciem. Bo miał rację, nowicjusz się bał. Bał się cały czas, ale teraz, kiedy warunki wokół niego zmieniły się bez jego woli, bał się jeszcze bardziej. Bo kim jest ten człowiek? Dlaczego nie mogli zostawić go tam, w klitce, do której zaczynał się przystosowywać? Stop, zganił sam siebie. Jeśli przystosowywanie miało oznaczać garbienie się i spanie nogami we własnych odchodach, to powinien się cieszyć, że ma teraz więcej miejsca. A nieznajomy? Może i zbrodniarz, ale przecież siedzą tu razem, po tej samej stronie. Ale co będzie, jak przyniosą posiłek? Czy jeden nie rzuci się na drugiego, żeby tylko zgarnąć jego porcję?

- Mów mi Thorn. Znajomi mówili mi Thorn, możesz tak do mnie mówić –odezwał się znowu. – Twojego poprzednika zabrali chyba dwa tygodnie temu – dodał, ni z tego nie z owego. I uśmiechał się nieśmiało przy tym, zupełnie jakby informacja ta miała poprawić Bauerowi humor.

- Jestem Eryk – odparł tylko, nie wiedząc, co niby miałby odpowiedzieć. Nie potrafił też odwzajemnić uśmiechu, ten Thorna był jakiś nieprzytomny, obcy, wręcz... obłąkańczy…




Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość

Widok był straszny, gorsza była tylko świadomość, że zrobił to humanoid. Człek czy elf, bo i tego nie można wykluczyć, który potraktował tego nieszczęśnika jak... No właśnie, jak co? Płótno dla swego makabrycznego dzieła, przedstawiającego drzewo życia? Ofiarę dla jednego z licznych chaosyckich bogów? Zbyt dopracowana była cała scena, żeby zrobił to tylko z żądzy zabijania. I te liście... Nigdy takich nie widział, krzyżówka zaiste godna zapamiętania. Pożałował nawet, że nie miał niczego, na czym mógłby ów liść odrysować. Znalezienie drzewa, z którego pochodził, mogłoby znacznie ograniczyć podejrzanych. Gdyby tylko prowadził jakiekolwiek śledztwo...

Zszedłszy do głównej izby, Aldric podszedł do rzekomego łowcy banitów, wcale nie będąc pewnym, czy jego pomysł jest trafny. Mijając karczmarza usłyszał, jak ten zachwala przybytek i zachęca do kupna za tę niebywale niewygórowaną cenę 350 koron, jednak Sigmaryta nie zaprzątał sobie tym głowy. Możliwe, że popadł w długi u nieodpowiednich osób, jednak, nie ujmując powagi jego sytuacji, wydawało się to błahostką przy mordercy, który odwiedził jego karczmę.
- Herr Schiele, nie zainteresujesz się sprawą? Wyglądasz, jakbyś żył z tropienia szumowin - zasugerował Lutzen dyskretnie. - Nowicjusz Morra chciał zająć się ciałem, jednak zatrze wtedy ewentualne ślady. Jeśli więc interesuje cię ta sprawa... Karczmarz na pewno odwdzięczyłby się za złapanie winnego, a i władze imperialne, zważywszy na naturę zbrodni nie pozostałyby pewnikiem obojętne - zasugerował.
- Ja mam inne zlecenie, a może nawet tych samych przestępców ścigam! - odfuknął łowca.
- Tych samych? I nie chcesz obejrzeć miejsca zbrodni? - szczerze zdziwił się Aldric. Brakowało w tym logiki, i to uderzyło go bardziej, niż odmowa, której po części się spodziewał. Mężczyzna prychnął i wyglądał jakby, nie zamierzał kontynuować rozmowy z Erykiem.

Czyżby chodziło mu o nich? Ale wtedy i tak opłacałoby mu się pójść na górę, choćby aby przyjrzeć się im, zagadać. Może faktycznie miał kuku na muniu?
Lutzen wzruszył ramionami i ruszył w kierunku schodów, im szybciej poskładają ciało do kupy, tym szybciej będą mogli się położyć.

Los jednak bywa przewrotny, i pozbawiony wszelkich skrupułów.

Kątem oka widział, jak przy jednym ze stołów na głównej sali wstawiona nieźle karczmarka palcem trąca w pierś męża, a ten cofa się. Ona krzyczy, nie zwracając uwagi, na swój opłakany stan. Że ona jest kobietą i ma swoje potrzeby i inne oklepane wyrażenia, znane z każdej typowej małżeńskiej kłótni. Z jednej strony wypada zostawić prywatne sprawy innych im samym, z drugiej jednak ciężko być obojętnym, kiedy wszystko dzieje się na samym środku pomieszczenia, a głos kobiety zagłusza wszelkie inne rozmowy. Aldric zerkał ze współczuciem na karczmarza, zwolnił jednak kroku.

W końcu karczmarz, czerwony ze złości, nie wytrzymał i z otwartej ręki zdzielił babę w pysk. Nie za mocno, tak po małżeńsku jak na Stary Świat przystało. Wychowany na wsi Bauer nie był zszokowany. On co prawda swego ojca ledwie pamiętał, ale w sąsiedztwie zdarzały się momenty, kiedy mąż musiał przyprowadzić żonę do porządku. A że kobieta w szale przestaje reagować na słowa rozsądku, znaczy męża swego, pozostaje właśnie liść.

Pijana karczmarka jednak nie otrzeźwiała, nie zrozumiała swego błędu, o nie. Zamiast tego ze złością popchnęła małżonka obiema rękoma w piersi. Karczmarz potknał się o ławę, i, straciwszy równowagę, poleciał na plecy wprost do kominka. W okamgnieniu zajął się ogniem. Ubranie i włosy stanęły w płomieniach. Zaczął krzyczeć wniebogłosy i biegać po przybytku. Patroni uciekali, żeby tylko na nich nie wpadł, przewracając przy tym krzesła, stoły i wszystko, co na nich stało. Alrdic również, w odruchu zwierzęcym, odskoczył od biegnącej na niego ludzkiej pochodni, myśląc o udzieleniu pomocy dopiero, gdy sam poczuł się bezpieczny.

Przy kominku suszyło się kilka płaszczy, między innymi te należące do Lutzena i Ludena. Szczęście w nieszczęściu, nie zdążyły one przeschnąć, będąc mocno nasiąknięte wodą po całym dniu jazdy w deszczu. Normalnie było to nieprzyjemne dla noszącego, ale tym razem, przesiąknięta kapota Alrdica mogła uratować karczmarzowi życie.

Biegnąc po płaszcz słyszał zawodzenie sprawczyni całego zamieszania. Takiego nieszczęścia trzeba było, żeby się uspokoiła, a raczej popadła w histerię. Jej jęki dorównywały siłą wrzaskom męża, błagała o pomoc samej nie będąc w stanie ruszyć się nawet o krok. Jednak jakoś nikt nie kwapił się podjąć tego ryzyka, jakim niewątpliwie było zbliżenie się do płonącego mężczyzny. Jednak Bauer, ukryty za morką kapą, nie zastanawiał się ani chwili.

Gdy jednak podbiegł do karczmarza, zrozumiał, że samo dogonienie go nie będzie proste, w końcu poruszał się bardzo chaotycznie, nie zważając na ludzi i przedmioty stojące na jego drodze. Najlepiej byłoby go przewrócić, i leżącego przykryć mokrym materiałem, przyduszając płomienie. Obiegł szybko przewalony stół i kopnięciem posłał krzesło wprost pod nogi oberżysty. Ten wyłożył się jak długi, nie przestając krzyczeć, jednak ewentualne otłuczenia czy złamany nos były niewielką ceną za uratowanie życia. Lutzen bowiem w mgnieniu oka narzucił kapę na powalonego mężczyznę i szybko ugasił płomienie. Wstał, zdejmując z niego prowizoryczną narzutę. Oddychał szybko i głęboko, wysiłek fizyczny połączył się z psychicznym, presja czasu, ludzkie życie na szali... Był tyleż zmęczony, co dumny, że mu się udało. Duma jednak była chwilowa. Patrzył na poznaczone bąblami i śladami stopionej skóry ciało, jeszcze dymiące. Ludzie ustawili się wokół, zakrywali usta, nosy, swąd był okropny, mrużyli oczy, ale nadal patrzyli. Ciekawość upadłego gatunku ludzkiego.

Patrzył na to ciało, żyło, bo każdy oddech odznaczał się chrapliwym głosem, a między nimi słychać było osłabione jęki, ale czy to dobrze? Uratował mu życie, czy może skazał na męki? Widział ludzi z bliznami po poparzeniu, ale nigdy tak rozległymi. Serce kazało mu interweniować, ale czy był sens? Nie lepiej było pozwolić mu umrzeć?

Kucharz pierwszy przykląkł przy ofierze. Widać było, że chce go podnieść, ale nie bardzo wie, jak się do tego zabrać.
- Połóżmy go na płaszczu i zanieśmy do kuchni - zaproponował, rozkładając kapotę obok. Kucharz przytaknął, zerknął na pozostałych.
- Jeszcze dwóch, żeby go przenieść - rzucił krótko, widocznie wstrząśnięty zajściem i zmartwiony stanem pracodawcy.

Kiedy razem z Lutzenem ułożyli poparzonego na płaszczu, dwóch ochotników było już gotowych. Karczmarz cierpiał przy każdym ruchu, zapewne samo oddychanie było niewyobrażalnie bolesne, jednak użycie płaszcza jako stabilizatora pomogło zmniejszyć ból, przynajmniej taką nadzieję miał Sigmaryta. Ułożyli go na stole, zostawiając płaszcz pod nim.
- Czy ktoś zna się na leczeniu? - spytał, wychodząc z kuchni. - Ludzie, czy ktoś wie, jak pomóc?
- Ja pomogę - rudy domokrążca ruszył pędem. Obwoźny sprzedawca z zapałem do pomocy innym. Gdyby nie sytuacja, Bauer nawet by się uśmiechnął na wspomnienie przyjaciela, którego stracił.

Zrobił co mógł, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Nie chcąc jednak wstrzymywać Morryty w pracach, i mając gdzieś z tyłu głowy ostrzeżenie Strażnika, postanowił wrócić na górę i pomóc kamratowi przygotować zwłoki. Opowiedział mu historię karczmarza. Straszną, bo to faktycznie straszne, że zwykła małżeńska sprzeczka była tak brzemienna w skutkach. Mogli jedynie współczuć, i w ramach przyzwoitości nie prosić o zwrot pieniędzy za pokój, z którego nie zdołali w żaden sposób skorzystać.

Gdy już ciało było już przygotowane do drogi, zanieśli je do składzika. Potem, dyskretnie, popytali o rodzinę zmarłego, dzięki czemu nie tylko dowiedzieli się, gdzie mieszkają rodzice Felixa, ale i załatwili ciału transport - jeden z domokrążców zadeklarował, że zajmie się ciałem, jako iż rodzinę tę zna i wybiera się w tamte strony. Nie było widać w nim fałszu, tylko życzliwość, zupełnie jak u młodszego kompana, który teraz zajmował się poparzonym.

W sali stoły, ławy i krzesła stały już na swoich miejscach, względnie posprzątano, co ze stołów zleciało, jednak mimo tego jakże dramatycznego wydarzenia, ludzie nie rozeszli się. Siedzieli i dyskutowali nad ocalonymi kuflami piwa czy fragmentami jedzenia, które, cytując "na dupę kostropatą nie spadły, jeno na deski kawałek" przez co nadawały się do zjedzenia. Detlef i Aldric nie mieli jednak sił i ochoty siedzieć tu z resztą towarzystwa, mimo iż jakoś życzliwiej na nich patrzono, chociaż nadal były to spojrzenia obojętne. Udali się do wspólnej izby i oddali pod opiekę boga snów. Noc była jeszcze młoda, ale dla zmęczonych podróżą i przeżyciami dzisiejszego wieczora mężczyzn nie miało to znaczenia, posnęli gdy tylko umościli się na siennikach.

Czy zasnął z czystym sumieniem? Zdawało się być to nieistotne, ponieważ po niecałych 30 minutach snu, zbudził go Edmund. Jak widać, kłopoty, a więc i jego szansa na wykazanie się, jeszcze się nie skończyły...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline