Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2016, 19:54   #11
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
MIASTECZKO
Biedne, zapomniane przez Boga.


- Także tak się sprawy mają. - zakończył swoją przydługą przemowę Krakowski siedząc w samym szlafroku na swojej skórzanej sofie. Obok niego siedziała ruda szesnastolatka, której jeszcze nie dymał. Głupiej dziewczynie zrobiło się żal mężczyzny, a widziała w nim awangardową, artystyczną duszę - niezrozumiałego, lekko ekscentrycznego geniusza sztuki, który przecież obiecał, że pomoże jej w rozpoczęciu kariery filmowej. Ten natomiast był tak dużym świrem, że na koniec poleciały mu łzy z oczu - można by rzec, że przecież nie tylko świry płaczą, ale w tym konkretnym wypadku był to jedynie kolejny dowód jego choroby psychicznej, gdyż tak w głębi serca sam nie umiałby rozróżnić, czy płacze na serio, czy tylko na pokaz. Zresztą wszystko jedno. Chwilę posłuchał banałów jakie zaczęła wypowiadać dziewczyna i skupił się na jej ustach - nie słyszał słów, a tylko starał się dostrzegać jej język. Zanim jednak do czegokolwiek by doszło to zadzwonił jego telefon. Odebrał.

Już kilka minut później razem z dziewczyną siedział w swoim BMW i zmierzali w stronę miasta. Miejsce zamieszkania Krakowskiego leżało w dość interesującym miasteczku - takich niby to przedmieściach miasta, z którym administracyjnie graniczyło. Mówiło się, że w miasteczku strach było szpadel wbić w ziemię, żeby nie odkopać czyichś zwłok. A przede wszystkim strach było wyjść na dwór po zmroku. Ludzie czasem znikali. Albo, nawet gorzej, pojawiali się. Czasem w kawałkach. Nie wszystko było robotą Krakowskiego, ale część tak - nawet nie wiedział kto jest odpowiedzialny za pozostałe części, ale domyślał się, że różne grupy interesów, z których część bywała u niego na imprezach. Ułamki ułamków. Częściowe części. Nie wiedział również kim był facet, który na ostatniej imprezie węszył na jego imprezie. Tak wiele powtórzeń i tak wiele pytań, a tak mało kokainy. I mefedronu.

Jeden skręt, parę zakrętów i kilka skrzyżowań dalej BMW znalazło się na głównej drodze prowadzącej już prosto do miasta. Zapytał dziewczynę gdzie mieszka, a ona powiedziała, że w Foltanach. Pomyślał sobie, że taka mała dziwka to tylko może pochodzić z Foltanów. Albo z Bajkowego Osiedla. Pierwsze bogactwo, drugie bieda, a i tak jedno kurestwo. Krakowskiemu bardzo to odpowiadało. O taki ten kraj walczył. Dziewczynę wysadził pod domem. Był trochę zawiedziony, że nie zdążył jej bzyknąć, ale wiedział, że jeszcze spotkają się.

Następnie Tymoteusz Krakowski szybko pojechał w miejsce, do którego miał się udać wcześniej. Sprawa była dość pilna, a i tak tracił czas odwożąc tamtą rudą... jak jej właściwie było na imię? Mężczyzna nie pamiętał, ale zapisał sobie jej imię i nazwisko w komórce. Kiedyś je zapisywał słowami "kurwa" i kolejnymi numerami, ale czasem pomylenie imienia kosztowało go brakiem seksu, z kolei dzięki znajomości nazwisk nie przechwalał się komuś, że wydymał jego córkę. Albo żonę. Starsze też zdarzały się. Rzadko.

HERMANN VON PUSZKE


Historia Hermanna von Puszke zbliżała się ku końcowi. Typ miał na karku już niemal dziewięćdziesiąt lat, ale wciąż prowadził skup różnorakich metali. W tym w szczególności puszek. Nie gardził też szkłem. A liczył szybciej niż jakikolwiek kalkulator. Niby wywodził się z Niemiec, ale od małego walczył z nimi, a jak go ktoś zaczepiał o imię i nazwisko i kwestionować jego polskość to potrafił przypierdolić - a teraz potraktować paralizatorem. Wcześniej jak był mały to był nauczony, że jest Polakiem, a jego przodkowie byli Niemcami. W sumie to sam już nie pamiętał jak to było - w jego domu mówiło się po polsku, a i dziadek mówił po polsku, ale wszyscy mieli niemieckie imiona i nazwiska, a i umieli po niemiecku. On też umiał. Dość powiedzieć, że cała jego rodzina walczyła z najeźdźcami w trzydziestym dziewiątym zgodnie z hasłem "nie będzie niemiec pluł nam w twarz".

Hermann von Puszke do tego non stop nosił białoczerwoną opaskę. Wydawało się, że całe życie, a zwiedził pół świata (był w takich niesamowitych rejonach jak Czukotka, Kołyma, Bajkał, a i pływał w rzece Lenie - choć z tym pływaniem to tak nie bardzo, bo po prostu wyrzucili go na sznurku za burtę i ciągnęli, aż się uspokoił, a potem o dziwo przeżył). Wracająć jednak do rzeczywistości to Hermann zważył starannie towar przyniesiony przez Ryśka i Mirka i wypłacił im równie starannie odmierzoną należność.
- Słyszeliście co się w rajchu dzieje? Ja to nawet nie wiem, które skurwysyny gorszy. Ja to tak myślę, że to jakiś podwójny blef jest. W sensie lewactwo sprasza islamistów, lud kurwica bierze i są przeciwko lewactwu i islamistów, a wtem lewacy wydają Mein Kempf, no bo niby ludzie tak wkurwieni, że znów będą to kupować i czytać - lud rzuci się na islamistów i odjebie ich, a wtedy lewacy "uratują niewinnych" przed "nazistami" i przejmą władzę w rajchu na kolejne sześćdziesiąt lat. - powiedział głosem znawcy spraw rajchowskich (tak też określał sprawy francuskie, no bo "frankreich", a poza tym to jedna bandycka ekipa zawsze była, a wyjatki to gdy Bonapartowie rządzili, bo byli tak uroczo naiwni, że sami nie wiedzieli, że to jeden raich jest i ku uciesze postronnych walczyli wewnątrz tak naprawdę jednego obozu). Przy okazji zapytali go o Zyśka - Siegfrieda von Puszkego, syna Hermanna - bo dawno nie był widziany w dzielnicy i dostali informację, że nocował na starym pustostanie na Świetlanej 6. Pustostan był po drodze do Złomoklety, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby tam wstąpić.

ÅšWIETLANA 8


Zanim Bimbromanta i Obszczyfurtek dotarli do Świetlanej 6 to przechodzili obok Świetlanej 8. Rysiek przystanął. Miał potężne deżawu - wszystko wyglądało niemal tak jak za czasów, gdy stary Vel mieszkał w środku. Ktoś nawet powsadzał drzewa, krzewy i chwasty podobnie jak były wcześniej. Jedyną różnicą był fakt, że furtka była zamknięta i miała domofon, a i była brama wjazdowa automatyczna, a za nią klepisko zdolne pomieścić jeden samochód. W tym momencie stało tam zupełnie niewiadomo czyje BMW.

ÅšWIETLANA 6


Na starych śmieciach niewiele zmieniło się przez ostatni rok... dwa lata... a nawet dłużej. Nadal to była zarośnięta działka, na której środku stały dwa pustostany połączone ścianą nośną, a przy okazji na miejscu pojawił się namiot na butach (to było całkiem logiczne z punktu widzenia praw państwowych, choć mogło spowodować migrenę u nieprzygotowanych na absurdy biurokracji). Bimbromanta i Obszczyfurtek na moment przystanęli. Rysiek myśląc o biurokracji sięgnął do kieszeni. Wiedział, że o czymś zapomniał. W środku był list państwowy, który dostał parę dni wcześniej w mięsnym. Wezwanie sądowe. Nie otworzył. Nie znał treści listu. Nawet w mięsnym tłumaczył, że w dupie to ma i nie będzie brał, ale Gruby Bartłomiej powiedział mu, że gówno to da, bo uznają za doręczone, a tak przynajmniej będzie znał treść. Nie chciał jej jednak znać, a po prostu zapomniał, że miał to cały czas w kieszeni. Mógł sobie tym podetrzeć dupę... ale nie, bo miał na sobie płaszcz, w którym przecież nie srał.

Takie myśli Bimbromanty stały w kontraście z tym co działo się w głowie Obszczyfurtka - a co tam się działo to tylko on jeden wie. W każdym razie po tej chwili zadumy, czy tam nieróbstwa ruszyli do wnętrza pustostanu. Chciałoby się powiedzieć, że mrok ich otoczył, ale nie: ktośtam palił świeczkę i rżną głupa. Słychać było, że gra się w karty, a ktoś jest oskarżany o kantowanie. Ania Dwudziestudwulatka (rok starsza niż w zeszłym roku, hy, ale nadal prawie-anorektyczka) siedziała na jakimś posłaniu opierając się o ścianę i trzymająć się za kolana (najwyraźniej troszeczke przyćpała), a reszta towarzystwa siedziała wokół metalowej kratki, która niegdyś była wózkiem supermarkietu, ale ktoś urwał kółka i rączkę i teraz to był taki po prostu duży koszyk. W sumie czterech chłopa i jedna baba. Był Biedny Grzesiu (nie Pan Grzesiu; Biedny Grzesiu to taka życiowa niedorajda, która potrzebowała pomocy, ale z przyczyn ambicjonalnych (w sensie: kompletnego braku jakiejkolwiek ambicji i aktywności) odmawiała (wyjątkiem był Paweł Staniszewski, który zawsze starał się mu pomóc jak go widział), Jurek Toporek ze swym nierozłącznym toporkiem (ten sam, który rok wcześniej od Złomoklety dostał odkurzaczem, a od Bimbromanty cegłówką w ryj, od tamtego czasu uspokoił się i przestał ćpać Żółty Proszek, choć siekiery to nie popuścił i tylko w miejscach publicznych chowa ją pod koszulę do specjalnie przygotowanej siekierkowskiej kabury), Jednoręki Czesiek (dawniej Czesiek Marmolada, do tej pory ten tępy chuj szuka tego, który pozbawił go ramienia, a podejrzewał między innymi Jurka Toporka, no bo typowo to toporek w niego uderzył, ale Jurek miał alibi, bo go wówczas psy powinęły), Czarny Henryk (bandycki skurwiel, który nieźle potajemnie ograniczył konkurencję w zeszłorocznym Wyścigu Wyborczym), no i Tifani znana na całe miasto kobieta sęp, najwyraźniej gdzieś zgubiła Longinusa, bo zawsze byli nierozłączni, a teraz nie było go widać w pobliżu. Zabawne, bo w sumie chcieli zagadać do Zyśka o pomoc, a akurat jego tutaj nie było. Mógł jednak spać w drugiej części podwójnego pustostanu. Tam jednak było zupełnie ciemno pomimo środka dnia.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 17-01-2016 o 21:45.
Anonim jest offline