Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2016, 04:17   #21
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
W "Ziewającym Zającu" przy Starej Leśnej Drodze

Eryk z Edmundem ubrali się w trymiga chwytając po prawdzie głównie za portki i buty, no i oczywiście oręż, którego w zajeździe nie odbierano. Krzyk dobiegł z zewnątrz, z dziedzińca wyjaśnił Kanincher zapinając pas. Bauer skacząc przy oknie pospiesznie zaciągał nogawki i wyglądał jednocześnie na podwórze. Cokolwiek ta się działo, on tego nie widział, na zewnątrz było pusto, przynajmniej na tym terenie posesji, który oświetlały skąpo światła karczemnych okien.

Zbiegając po schodach wywołali niemałe zdziwienie na twarzach kilku patronów, którzy wciąż, choć już nieźle wstawieni, śpiewali jakąś smutną pieśń pijąc zdrowie nieboszczyka. Stirlandczycy przebiegli przez główną salę, otwarli drzwi i wtedy zobaczyli, że to nie był sen Morryty, lecz brutalna rzeczywistość.

Na ziemi, u progu Zająca, leżał nieruchomo strażnik z twarzą w błocie. Nieopodal, pod pierwszą z brzegu celą, której kraty stały otworem, klęczał trzymając się za brzuch jeden z leśników. Drugi zaś, kompan jego, walczył toporem z elfem, który zdążył już go nieźle poharatać sądząc po utykających krokach człowieka oraz paskudny cięciu z boku głowy.

Mężczyzna trzymał się lewą ręką za ucho, spod którego sączyła się gęsto krew wylewając spomiędzy palców. A elf, z czerwonym mieczem wyraz twarzy miał zdeterminowany, dziko pewny siebie, zawzięcie okrutny.
Tym razem Eryk dosłyszał to, co umknęło uwadze przyjaciela. Ze stajni również dochodziły odgłosy sugerujące czyjeś zmagania siłowe, walkę, której towarzyszyły zaniepokojone stąpanie końskich kopyt.



Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu
Hergig "Pod Cycem"

Nazajutrz, wcześnie rano, Kaspar otworzył karczmę, w której nie było nikogo. Krzesła stały odwrócone nogami do góry na blatach stołów i ław. Zaryglował drzwi i powiódł wszystkich przez kuchnię, schodami na dół do piwnicy. Wystrój zmienił się i nie było już areny, która wczorajszej nocy dominował środek pomieszczenia. Zamiast tego, w dalszej części oświetlonej lampami piwnicy, na sznurach trzymanych w rękach skakało kilku młodych mężczyzn. Nieco dalej rozegrany do pasa, umięśniony osiłek okładał kułakami wielką kukłę wypchaną szczelnie sianem, co wisiała u sufitu.

Karczmarz prowadził Arno wprost do rogu, w którym mężczyzna robił pompki, o tyle niezwykłe, że na jego plecach stał barczysty jegomość o wyglądzie starego niedźwiedzia. Na widok Kaspra zszedł z podopiecznego, który z wyraźną ulgą przestał ćwiczyć i opadł na brzuch tuląc się do podłogi.

- Oto Guss. – przedstawił mężczyznę. – Będzie twoim trenerem. W tydzień przygotuje cię do walki, najlepiej jak potrafi.




W małym pokoiku księgowego, młody skryba zajadał się serem, kiedy odwiedziny złożyli mu Strilandczycy.

- Rejestr zakładów zobaczyć chcemy. – rzekł Ohlendorf.
- Tak, Herr Kaspar uprzedził mnie, proszę. – podał notatnik.
W zeszycie widniały daty oraz dwa słupy cyfr. Lewa zawierała mniejsze liczby, a prawa większe lub poziome kreski.
Alex rzucił okiem wertując notes.
- A imion, nazwisk, przezwisk to nie prowadzisz?
- Oczywiście, że nie. Nie mogę. Gdyby to wpadło w miejskie ręce, to wtedy dopiero by było.



Hammerfist już pierwszego dnia został wdrożony w intensywny reżim treningowy. Ćwiczenia trwały sześć dni, podczas których jego przyjaciele prowadzili śledztwo.

Jeszcze tego samego rana Arno ruszył na kilkugodzinny bieg ulicami miasta i wzdłuż murów Hergig. Wrócił do karczmy słaniając się na nogach, a i tak dostał reprymendę, że za długo mu zeszło. Nie zdążył solidnie zwymiotować do podstawionego wiadra, a mięśnie nóg wciąż lekko drżały, gdy leżał na ziemi piwnicy. Przez kilkanaście minut podopieczni Gussa przebiegali po kranoludzkim brzuchu, a nie były to kogucie suchotniki. Po obiedzie skakanie przez sznur ciągnęło się w nieskończoność.

Drugiego dnia, do pasa Arno zaczepiony został kawał długiego pęta kiełbasy. Już za zakrętem pościg za krasnoludem podjął trzynogi pies. Zza następną przecznicą wychudzony podrostek, nie więcej niż dziesięcioletni. W końcu wypchane w kichę mięso znalazło się w pysku starego buldoga, a Arno biegł dalej odprowadzany wzrokiem licznych ludzi na rynku.

Po powrocie do Cyca czekały pompki z przyklaskami. O ile bieganie w ogóle sprawiało krasnoludowi jako takie trudności, z powodu nieprzystosowanego do tej dziedziny kończyn dolnych, to i pompowanie własnego ciała, którego brzuszysko zawadzało o glebę, nie nalało do łatwych. Co dopiero klaskanie pod klatą. Broda związana w warkocz i upięta, aby nie zabrudzić, nie przeszkadzała. Znowu wymiotował czując jak organizm buntował się przed takim wysiłkiem. Wieczorem zaś miał pierwszy pojedynek ćwiczebny z podopiecznymi trenera. On stał oparty na linach, a oni, jeden po drugim bili go deskami po brzuchu.

Trzeciego dnia, o dziwo, poranny bieg zdawał się o wiele niej męczący. Do trzynogiego psa dołączył ten sam podrostek oraz kilku innych obdartusów. Nawet, gdy Arno rzucił kiełbasę dzieciakom, oni dalej biegli za nim posilając się w trasie z apetytem. Hammerfist biegł i boksował obwiązanymi w szare szmaty pięściami wyimaginowanego przeciwnika. Po obiedzie zwymiotował tylko raz, po rutynowym biciu w brzuch obwiązanymi ciasno liną pałami, kiedy wisiał głową w dół zawieszony nogami u sufitu. Pierwsza walka na pięści z niepozornie wyglądającym młodym człowiekiem, przyniosła mu druzgocącą porażkę. Młodzieniec był tak szybki i zwinny, że z gracją tańczył dookoła krasnoluda precyzyjnie okładając we wszystkie odkrycia się Arno.

Czwartego poranka słońce biegło z Hammerfistem, po raz pierwszy od wielu dni wyglądając zza szarych chmur. Sprzedawca na rynku rzucił mu jabłko, ktoś pozdrowił. Z chłopaczkami biegły też dziewczynice.
Piątego dnia po raz pierwszy Arno pokonał młodzieńca posyłając go na deski.

Szóstego dnia poranny bieg odbył się w towarzystwie całej chmary dzieciarni, której przewodził jakiś krasnoludzki smarkacz, wiele dumny i roześmiany od ucha do ucha. Zimne powietrze poranka orzeźwiało i w powrocie do karczmy, odprowadzany dopingiem wielu miejscowych, czuł, że mógłby zrobić jeszcze jedną rundę wokół miasta.

Arno spokojnie wytrzymywał uderzenia na bebechy. Trener z satysfakcją stał na plecach robiącego pompki Hammerfista i kiwał głową, kiedy słomiana kukła zerwała się z haka. Gęba Arno nie szklanka, choć opuchnięta, szczerzyła się, gdy posyłał na deski kolejnych bokserów Gussa. Krasnolud czuł, że trening dał mu więcej niż się spodziewał. Był wytrzymalszy, nabrał kondycji, mógł skakać i biegać godzinami. W pocie czoła wznosił ponad głowę wielkie ogniwa żelaznego łańcucha i ani myślał o rzyganiu po całym dniu ciężkiego treningu.

Siódmego dnia, wieczorem, miały się odbyć pojedynki na gołe pięści na arenie karczmy, gdzie Hammerfist był rozstawiony do walk jako podopieczny świeżak i wychowanek Cyca.
Brakowało mu tylko przydomka.

- Cycu! - ktoś zażartował.

Ale szybko zawrzał gębę pod groźnym spojrzeniem krasnoluda, przed którym czuli już respekt wszyscy bokserzy Gussa.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline