Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2016, 06:05   #125
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15

Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 4 - noc; deszcz




Szuter i siostry Winchester



Whitney początkowo doś opornie i niechętnie powędrowała w stronę centrum stodoły gdzie był żar po ogniskach. Jednak ten żar było obecnie rozpalić dużo łatwiej niż zapalać ognisko od zera. Zwłaszcza, że wieczorem zostało zgromadzone drewno na taką okazję. I te choć mokre i strzelajace to jednak od żaru szybko przemieniło się w miłe, ciepłe ognisko. Siostra - mechanik oczywiście usadowiła się przy nim gdy tylko rozpaliła drugie całkwicie ignorując siostrę tkwiącą w chłodzie i ciemnościach prze framudze rozwalonej bramy gdzie jeszcze była obryzgiwana strugami zimnego deszczu. Choć tutaj i tak było o niebo lepiej niż na zewnątrz to jednak nie umywało się do miejsca przy cieplutkim i jasnym ognisku.

A jednak na zewnątrz coś było. Coś więcej niż opuszczone podwórze farmy zalewane nocnym deszczem. Co to mogło być tego detroidzka ranger nie była w stanie określić ale instynkt i doświadczenie mówiły jej, że coś tam jest. Trzyma się poza widocznością ludzkiego oka. Poza najbliższymi metrami rozchlapywanego błota na podwórzu przed wejściem do stodoły nic nie widziała. Ale na pograniczu słyszalności chyba coś było. Mogło to być zwierzę te powinno bać się ognia. Swoje też robiła liczebność grupy bo było ich w tej stodole całkiem sporo. Bestie miewały różne zachowania i niektóre ogień zwabiał a inne odstraszał. Zaś jeśli to byli jacyś ludzie to ogień mógł ich zwabić w pobliże budynku. Noc i ta warta wlokła się jednak leniwie, ona marzła i mokła przy tym wejściu a to coś na zewnątrz trzymało dystans ani nie zbliżając się ani nie znikając na dłużej. Konie wciąż były niespokojne nic sobie nie robiąc z pogróżek Tiny. Hilda też udawała głupią, że nie ma nic wspólnego z całą sytuacją i rangerka widziała jej raczej nieruchomą, ponoć śpiącą bryłkę niedaleko jej posłania.

W końcu nawet przez wytłumiające odgłosy deszczu do Winchester dotarły bardziej rozpoznawalne odgłosy. Coś jakby drapanie czymś czy czegoś o metal. Na kierunek i odległość pasowało do niewidocznego w taką aurę budynku i stojącego przed nim samochodu. Odgłosy nie ustawały jakby ktoś pracowicie drapał czy skrobał w metalu. Niemniej nie słychać było charakterystycznego odgłosu uruchamianego silnika czy nawet zgrzytnięcia skrzyni biegów nie mówiąc już o światłach. Tina jako ktoś z Detroit no i kierowca na pewno by rozpoznała taki zestaw dźwięków.

Szuter po swojej warcie zaległ na swoim posłaniu. Jednak sen jeszcze go nie zmógł. Słyszał jak dwie siostry przejmują wartę. Jedna ponownie rozpaliła ogniska i grzała się w ich cieple. Sądząc po praktycznie co raz bardziej cichnących od niej odgłosach i prawie nieruchomej, opatulonej kurtką i kocem sylwetce jeśli nie przysypiała to chyba była tego bliska. Konie tej drugiej nie było widać ani słychać odkąd odeszła gdzieś ku rozwalonym wrotom stodoły. Konie wciąż nie chciały się uspokoić choć na razie żaden nie próbował się chyba na serio zerwać. Słyszał też jak ktoś mruknął coś przez sen czy może nawet przebudził się na moment i znów zasnął. A deszcz wciąż bębnił o dach i ściany budynku usypiającym, monotonnym rytmem. W końcu usłyszał jak ta przy ognisku mamrocze coś do siebie chyba i ociągając się ruszyła w stronę wrót gdzie wcześniej poszła ta z karabinem.

- Hej Tina. Drewno się skończyło. Nie starczy do rana. - Whitney poinformowała bliźniaczkę o problemie najwyraźniej licząc, że coś na to poradzi. Drewna jednak aż tak dużo nie było bo i tak nazbierano go dość szybko już właściwie po ciemku z najbliższej okolicy. Starczyło na wieczorne przygotowanie posiłku i może na śniadanie ale nie by podtrzymywać dwa ogniska przez choćby połowę nocy. Wyglądało na to, że gdy ogień strawi to czym go obecnie skarmiono wówczas stopniowo znów przemieni się w wypalone palenisko.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 4 - noc; deszcz.




Alice "Brzytewka" Savage



Mogło się zdawać dziwne ale gabinet zdawał się być taki jakim go opuściła zdaje się wieki temu choć nie mogło minąć więcej niż kilka późnowieczornych godzin. Nawet dwaj mężczyźni w środku powitali ją podobnie jak poprzednio. Ben zdawał się być stateczny i opanowany jak skała. Widać zrobił użytek z jej fotela dla gości bo zastała go właśnie w nim. Drzazgi jak zwykle w pierwszej chwili nie było widać a gdy się upewnił kto wrócił i że jest sama okazał się być jeszcze bardziej znerwicowany niż gdy wychodziła. Te kilka godzin siedzenia i czekania aż runenrowa bomba wybuchnie najwyraźniej dało mu w kość. Miał spoconą twarz, przylepione do czoła włosy, podpuchnięte oczy i rozszerzone źrenice. Żuł też coś machinalnie ale nie przełykał zupełnie jakby skądeś dorwał gumę do żucia. Choć z ust wyczuwała dziwny, ziołowy zapach mało kojarzący się ze standardem przedwojennych gum do żucia.

Traper zgarnął listy do Cheb wręcz machinalnie koncentrując się na wydostaniu się z matni. Jednak albo nadal jej nie dowierzał albo zwyczajnie jej nie lubił bo znów ją przywiązał żyłką do jej fotela. Tym razem za nadgarstki. Po chwili już ze swoimi rzeczami znikał jej za drzwiami. Źle jednak wybrał moment bowiem moment później już za zamkniętymi drzwiami usłyszała raźne i pewne siebie kroki kompletnie nie pasujące do kroków skradającego się człowieka. Do tego kroki się zbliżały do jej gabinetu. Wydawało się niemożliwością by nawet tak świetny tropiciel mógł pozostać niezauważony na praktycznie pustym korytarzu. Zanim jednak zdołała przedsięwziąć cokolwiek do żadnych krzyków, awantur czy strzelanin nie doszło a drzwi się otworzyły i stanął w nich Marcus.

- Brzytewka co z tym grubym? Chcesz go u siebie na noc? - spytał mieszaniną nonszalancji i kpiny szef jej ochrony niezbyt na szczęscie zwracając uwagę na siedzącą trochę sztywno na swoim fotelu lekarkę. Zza jego pleców ostatni raz zobaczyła chebańskiego trapera. Wychylił się bezszelestnie z któryś z bocznych drzwi starej szkoły, spojrzał na plecy Marcusa, siedzącą za biurkiem kobietę i czmychnął na schody prowadzące na dół znikając jej z widoku.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 4 - późny wieczór; mżawka.




Julia "Blue" Faust



Stary ale jary jak to mówiło uliczne przysłowie jeszcze chyba sprzed wojny. A może i Al nie był tak całkiem stary ale na pewno napalony. Przynajmniej tej nocy i na tą właśnie kobietę z którą figlował w łóżku. Może nie była to najupojniejsza noc w życiu panny Faust ale Al może i bez finezji ale zrypał ją całkiem porządnie, że gdy skończyli oboje byli zziajani, zlani potem i sięgnęli po fajka dla odprężenia i złapania równowagi psychofizycznej po tej nocnej aktywności.

Facet przy tym fajku faktycznie zrobił się leniwy i dużo łatwiejszy do wygadania niż w sali głównej, przy stole i ze znajomymi. Tak leniwy, że już był bliski zaśnięcia. Ale po tym jak spracowaną dłonią gładził jej ciało wiedziała, że jeszcze jednak nie śpi.

- I nie chcesz kasy? To nie jesteś taką zwyczajną kurewką co? - spytał przeciągle odgarniając jej lok z twarzy jakby chciał jej się lepiej przyjżeć. - Gorąca foczka z ciebie… A nie tylko pozerka… - dodał mając chyba na myśli właśnie co skonsumowaną tegowieczorną znajomość. Widziała w jego spojrzeniu, że go zaciekawiła swoją osobą, może nawet zafascynowała. Była marna szansa, że ją predko zapomni. Ciekawe i niecodzienne kobiety zapadały facetom w pamięć i tak widać miało być i tym razem.

- Mówię ci, że to było zlecenie. Mógł ktoś dla jaj powinąć owszem ale nie sądzę. Wytrzeźwiałby to by olał brykę i zwiał albo wrak by znaleźli jesliby rozwalił. - rzekł błądząc palcami po jej ramieniu gdy tak częściowo leżała obok niego a częsciowo na nim gdy znów zahaczyła o ciekawiący ją temat. Czuł się chyba zwobowiązany by choć w ten sposób odwdzęczyć się za taki nocny prezent.

- I numer musiał być przyszykowany. Nawet jak obcy to zrobili musieli mieć przecież namiar na tą brykę. I wiedzieć o meczu choć to akurat trudne nie było. - machnął nieco pogardliwie ręką i wydmuchując kłab dymu gdzieś w bok. - Zrobienie takiego numeru to chociaż tydzień czy dwa na przygotowania. Żeby wywieźć z miasta musieliby miec ciężarówkę czy coś w tym stylu by ukryć a to w końcu suv a nie jakiś motor co na furgonetkę władujesz. - rzekł ponownie przerywając by zaciągnąć się szlugiem.

- Dobrze wybrali okazję. To faktycznie był majstersztyk. Nawet po nocy kręciło się tam pewnie pełno ludzi więc nikogo to nie dziwiło, że ktoś obcy tam był. To, że samochody jeździły też nie dziwne… Ale myślę, że jakoś w samą dzielnie wjechać musieli a samego złodzieja ktoś podrzucić musiał. No chyba, że to ktoś u samych Runnerów albo ludzi co u nich mieszkają… - Al zastanawiał się na głos wspominając o charakterystycznym podziale w mieście na gangi właściwe czyli najgłośniejszą, najbarwniejszą i najbardziej rozpoznawalne grupy w mieście i szarą masę ludzi którzy nie byli ściśle w gangu ale siłą rzeczy żyjąc na tym samym terenie byli z nimi powiązani w ten czy inny sposób nawet jeśli nie nosili ich barw.

- No i pytanie właściwe to kto by chciał taką brykę. - uniósł palec do góry aby podkreslić ważność tego punktu. - Ktoś ważny. Na tyle silny by nie bać się najazdu bandy Guido. Mógłby być ktoś z Ambasadora taka bryka pasowałaby tam. - rzekł mając na myśli główną siedzibę Schultz’ów gdzie albo mieszkali albo chociaż mieli swoje biuro wszyscy ważniejsi szefowie gangu z samym Ted’em Schultz’em na czele.

- Taak… W sumie stawiałbym na kogoś od nich… - pokiwał głową i chwilę się zadumał widząc i czując jak kobieca dłoń przejeżdża mu po wyblakłych już z wiekiem tatuażach i po częsci srebrzysto - ciemnych włoskach na klacie. - Ale! - znów uniósł palec i podniósł się na łokciu. Chwilę macał za głową i słyszała jakieś szklane brzęki i dłoń wróciła z jakąś butelczyną.

- Ale jakby to było od nich to bryka już by tam była. A jak nie ma to znaczy, że pojawił się ktoś trzeci. I pewnie chce coś ugrać dla siebie. Bryka za cośtam. - rzekł odkorkowując butelczynę i podstawiając grzecznościowo pierwszego łyka damie i gospodyni. Główkowanie chyba go rozbudzilo bo patrzył na nią całkiem bystro. - A właściwie czemu cię ta bryka tak interesuje by dawać za nią dupy za darmo? Pracujesz dla tego Guido? - spytał patrząc na nią ciekawie obejmując ją jedną ręką a w drugiej trzymając butelkę.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 4 - noc; deszcz




Nataniel "Lynx" Wood i Nico DuClare



Nico razem z Dawidem podeszli od strony centrum podwórza a Nataniel od strony płotu. Brnęli przez irytująco pusty teren podwórza gdzie nijak nie było się skryć przed ewentualnym ogniem robotów, eksplozji czy rykoszetów. Sytuacja w każdym razie cały czas była niejasna i niepewna. Z wnętrza dawnego budynku gospodarczego biły płomienie zalewając hałdy złomu i gruzu migoczącym chaosem światłocieni. Największy robot wciąż płonął choć eksplozje już w większości umilkły nadal rozlegały się wizgające po okolicy pociski eksplodujące w żarze płomieni. Na szczęscie robot jak stał poprzednio tak i obecnie na środku pomieszczenia a otoczony był hałdami i pagórkami złomu. Można było więc liczyć na jakąś osłonę jeśli się trzymać z dala od centrum budynku.

W samą stodołę wybuch uszkodził choć w różnym stopniu. Przy krańcach wiele się nie zmieniło odkąd w dzień w pospiechu ewakuowali się spod ognia robota. Ale w centrum widać było i w dachu i w ścianach sporo mniejszych i większych dziur przez które widać było blask ognia jaskrawo kontrastujący z ciemnymi ścianami stodoły. - Zobacz tam. - szepnął Dawid i wskazał dłonią w głąb pomieszczenia. Razem z Nico stał przy tym wcześniej, poszarpanym strzelaniną rogu budynku. Wood był kilkanaście metrów dalej po przeciwnej stronie stodoły i jego róg nie wystawiony na działanie ołowiu był z grubsza cały. Mógł spróbować wejść oryginalnym wejściem od frontu budynku wówczas miałby kontakt wzrokowy z pozostałą dwójką. Ale mógł też dostać się do środka idąc wzdłuż zewnętrznej ściany stodoły by widział gdzieś w jej środku, że wybuch wybił dziurę na tyle nisko i dużą, że chyba powinno dać radę przez nią przeleźć do środka. Choć wówczas pewnie straciłby kontakt z pozostała dwójką. Po całodziennej walce czuł się już nią wyraźnie znużony. Gordona ani jego ciała nigdzie na razie nie było widać.



Gordon Walker



Łowca robotów może miał płuca ze stali ale jednak powietrza potrzebował. Mimo więc, że starał się rozpaczliwie wydostać z sieci nie udało mu się i w końcu usiadł wynurzając się na powierzchnię. Krytyczną chwilę czekał oslepiony wodą na siekący cios który powinien właśnie na niego spaść jeśli robot był tuż tuż. Cios jednak nie spadł a woda w końcu spłynęła na tyle, że mógł się rozjerzeć po otoczeniu.

Widział, że za hałdą za którą stał największy robot buchają płomienie rozświetlając spód sufitu i górę ścian od wewnątrz. Jednak tutaj, na dole, w złomiarskiej dolince trafiało tylko odbite światło lub pojedyncze promienie przez jakieś dziury i szpary. Wraz z nimi siekły tu i tam strzelające chaotycznie pociski jednak w większości grzęzły gdzieś po drugiej stronie złomowego wzgórza i suficie. Ale w z tego półmroku wyłowił jakiś niepokojąco mechaniczny odgłos. Po chwili z mrocznych brył wyłowił wzrokiem jakiś ruch a doświadczenie łowcy i frontowca dopowiedziały mu resztę. Tam był ten mniejszy robot, ten siekacz. Wybuch musiał go odrzucić i chyba jeszcze czymś przywalić ale najwyraźniej nie wyłączył go z akcji na dobre bowiem juz z mechanicznym uporem gramolił się własnie by wykończyć ludzki cel. Gordon zaś wciąż był oplątany siecią. Miał szansę spróbować się wyplątać prędzej niż robot lub zrobić coś innego. Nigdzie nie widział ani nie słyszał swoich towarzyszy był tylko on oplątany tą siecią i tamten robot wygrzebujący się spod czegoś.




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 4 - noc; deszcz




Bosede "Baba" Kafu



Patrol wysłany na wzgórze wrócił na dół niepokojąco powtarzając trasę mutanta. Jednak na dole albo stracili jego trop albo nie mieli ochoty nim podąrzać bo dołączyli do głównych sił w osadzie i gadali z tą grupką w drzwiach. Mówili też podniesionymi i przestraszonymi głosami jawnie gestykulując i często wskazując na wzgórze z którego własnie wrócili. Mutant nie słyszał słów jakie wypowiadali ale dochodził go pogłos ich głosów.

Baba w tym czasie jednak miał nieco bardziej przyziemne sprawy do obadania. Wnyki. Co prawda złapał się w jakieś małe więc tylko poczuł jakieś szarpnięcie i na moment się zachwiał. Zaś dla jego dłoni i noży drut z którego zrobiono tą pułapkę nie był śmiertelna matnią jak dla pomniejszych zwierząt. Jednak chwila poświęcona na wyplatanie się w razie walki czy ucieczki mogła być zgubna. Same zaś sidła jako cienki kawałek drutu czy linki o barwie otoczenia wpleciony w plątaninę krzaków i gałęzi nawet dla niego był bardzo trudny do wypatrzenia. Niedługo potem wypatrzył następne. Te już były nieco innego typu. Napięta gałąź z wyzwalaczem mająca zdzielić cel siłą swojego uderzenia. Mniejsze zwierze mogła zabić a coś wielkosci człowieka nawet połamać kończynę czy żebra no chyba, żeby trafiła w głowę.

Gdy głowił się co z tym począć zaszumiało mu wreszcie radio. - Mówi kapitan Kidd Burton z Posterunku. Kim jesteś i dlaczego używasz wojskowych częstotliwości na zastrzeżonym kanale. Skąd posiadasz informacje o jednostkach Posterunku. I o zdobyciu jakiego bunkra mówisz. - głos mężczyzny był suchy, oficjalny i nieufny wręcz zagniewany. Oficer nie zamierzał najwyraźniej wdawać się w pogaduchy z kimś kto nagle wciął mu sie w eter.

Tak jak szacował mutant gangerzy zbyt długo po ciemku i w deszczu nie wytrzymali i pochowali się w budynkach. Jednak nadal mieli baczenie na okna i wejścia bowiem widział ich sylwetki albo w głębi pomieszczeń albo tuż za framugami. Do tego albo wyrywkowo albo gdy wydawało im się, że coś słyszą omiatali teren promieniami latarek. Mogli go brać na przeczekanie. Ludzie z reguły ze światłem dnia robili się smielsi a noc była porą nocnych drapieżników takich jak on. Póki trwała najczęściej to on miał przewagę ale światło dnia znacznie by ją zmniejszyło. Niepokojący byli też ci posterunkowcy. Widział czasem jednego przynajmniej jak podchodził do tego czy innego okna. Widział wyraźne zimny pasek na oczach oznaczający, ze chodzi w jakiś goglach. Prawie na pewno było to jakieś urządzenie pozwalające widzieć w ciemnościach. Takie urządzenie znacznie wyrównywało ewentualną nocna potyczkę jeśli dla obu stron ciemność nie stanowiła problemu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline