Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2016, 18:23   #121
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Wszelkie znaki na niebie i ziemi jednogłośnie twierdziły, że zły los spotkał czarną bejcę runnerowego cwaniaka z rozkazu kogoś o większych jajach. Największe jaja w Detroit, i to w ilości większej niż standardowe dwie sztuki na wyposażeniu, miał nie kto inny tylko Stary. Jak Stary czegoś chciał, to skały srać poczynały, ludzie wpadali w amok i lizali mu dupę, byle dostąpić zaszczytu znalezienia się w zgredziałej łasce, równoznacznej z deszczem sztonów, talonem na dziwki i lasery, a także bramą do nowego, bogatszego życia, podczas którego ze zmenelonego frajera bez gambla przy duszy, stawało się KIMŚ… i to przez wielkie jak sama kurwa “k”.
- Kogo byś obstawiał? - rzuciła pytaniem w siwiejącego faceta, bezczelnie obmacującego co bardziej wystające fragmenty jej klatki piersiowej. Ułatwiła mu to, siadając na boku i obejmując ramieniem za karkiem. - Skoro miasto, to będziesz wiedział albo się chociaż domyślał. Wiesz mordeczko, ja nietutejsza, każdego gracza po imieniu nie kojarzę… a ty wydajesz się w temacie i ogarnięty. Chętnie się dokształcę, odwdzięczyć się potrafię… - wymruczała tuż przy jego twarzy, trącając policzek czubkiem nosa.

- Noo… - sapnął w pierwszej chwili niezbyt sensownie ten starik wpatrzony w duże oczy blondyny skryte wciąż pod kiecką od Pepe a które już wyczuwał pod swoimi dłońmi. Zafrapowało go to na dłuższą chwilę na tyle, że drugą dłoń zdjął z ramienia brunetki i teraz obiema dłońmi buszował po froncie blondyny. - No to ten… - zająknął się jeszcze i oblizał spierzchnięte chyba usta językiem. - No różnie no… Musiałaby być ekipa. Bo na solo to można powinąć brykę ale co dalej? To mógł tam pójść sam ale gdzieś czekali na niego i jego brykę. To działa jak zespoły w Lidze, wiesz każdy ma swoją fuchę. I albo od razu ją spakowali i wyjechali z miasta albo skitrali. Jak to drugie to pewnie będą coś za nią chcieć albo od Runnerów albo komuś innemu. - mówił zniecierpliwionym i niechętnym tonem jakby rozmowa przeszkadzała mu w odkrywaniu wdzięków blondyny.

Blue zatrzepotała rzęsa rzęsami, wlepiając błękitne oczęta prosto w podkrążone gały swojego nowego źródła informacji. Widać było gołym okiem, że się nabuzował i prędzej pierdolnie na zawał niż zacznie gadać z sensem… no ale od czego miało się stare, sprawdzone sposoby?
- Mhmm, to ciekawe co mówisz… ale mam dwa pytania. - przejechała ręką z jego kolana na krocze tuż pod paskiem od spodni - Jak masz na imię i dlaczego kurwa ciągle tu siedzimy zamiast iść na górę? Tak się składa, że mam tam kanciapę, chcesz obejrzeć z bliska? Jest co, tak słyszałam. - zakończyła autoreklamę z profesjonalnym uśmiechem zawodowego niewiniątka.

- O kurwa! - syknął z przejęciem starik gdy zaczęła go kusić swoją dłonią. - Ale z ciebie gorąca suczka… - rzekł coś jakby z podziwem czy uznaniem ale szybko porządnie przejęło nad nim kontrolę - No pewnie! Al! Jestem Al! - dawaj zbieramy się! - entuzjastycznie machnął ręką jakby teraz on ją popędzał. Reszta towarzystwa zareagowała przyjacielskimi uśmieszkami, żegnając wstających od stołu tylko ten młodzian co miał mieć bemwicę nie był takim obrotem spraw zaskoczony i nie ukrywał tego.

- Ejj no co ty, gdzie idziesz?! Mieliśmy zwiedzić moją brykę! - wstał jako trzeci również mówiąc z jawną pretensją i rozczarowaniem. To też wywołało falę radości wśród zgromadzonych przy stole biesiadników.

- Lubię nowe bryki… albo wyglądające jak nowe. Błyszczące, zadbane… jak z taśmy produkcyjnej. - usta Julii wygięły się w smutną podkówkę. Uwiesiła się też siwego, przyklejając się do jego boku jak zużyta guma - I jaką masz niby tą bejcę, co? Taką jak ten frajerek od Runnerów? Tylko taka by mnie rozgrzała, nie wybuliłam worka sztonów na kieckę żeby ją brudzić i zrzucać w podrzędnie rozklekotanym pudle. A może ty jesteś ten kozak i ją buchnąłeś? Jak tak, to przyjedź nią po mnie, a dostaniesz pełen pakiet za darmola. Nawet ci dam u siebie karnet stałego klienta na parę miechów w prezencie.

- Nie no co ty ja nie buchnąłem mu tej bryki! - zaprzeczył od razu i gwałtownie chłopaczyna do tego energicznie machając rekami jakby odganiał tą wizję. Widać sama myśl, że mógłby wejść w tryby maszyn dużo większych od niego dawał do myślenia nawet w takim miejscu i towarzystwie. - No i ten, chodź to sama zobaczysz.- zachęcająco wyciągnął rękę jakby oczekując, że go złapie.

Ale wówczas w rozmowę wtrącił się Al najwyraźniej kończąc się zbierać i zegnać z przyjaciółmi. Złapał ją za łokieć i obracając wokół własnej osi ruszyli, żegnani śmiechami i zachęcającymi okrzykami ze stolika.
- No to mała prowadź na komnaty! - rzekł z zadowoleniem prawie, że zacierając z uciechy ręce.

Droga do właściwego pokoju na piętrze była prosta… znaczy byłaby, gdyby nie konieczność przedzierania się przez tłum i walka z alkoholowo-chemicznym rozchwianiem zmysłów, prowadzącym do konieczności trzymania się ściany i drugiego partnera w wędrówce po schodach. Partnerki, bo Blue trzymała się w miarę pionowo i to ona robiła za podporę.
- Tylko syfu mi nie narób - parsknęła otwierając w końcu drzwi i wpuszczając delikwenta do swojego pokoju. - Tam jest wyro, flachy są za zagłówkiem, fajki na stole. Jebniesz coś najpierw? - z podpatrzoną u Egora słowiańską gościnnością omiotła ręką wnętrze, robiąc gościowi krótką wycieczkę krajoznawczą samą dłonią. Przepuściła go pierwszego i zamknęła drzwi na klucz. Jeszce brakowało jej interwencji Troya, albo czegoś równie wkurwiającego.
- Jakieś preferencje? - spytała prawie że miło, pozbywając się kiecki i bielizny. Wolała zrobić to sama - za dużo sztonów na nie poszło, żeby dawać je rozerwać byle fagasowi...i to kurwa prawie że charytatywnie. Nie liczyła na konkretne informacje, chodziło o samą chęć wyżycia się.

Facet jeśli był cierpliwy to nie w tej chwili. Najpierw chciał chyba faktycznie rzucić się na nią i pozbyć się jej ubrania ale widząc, że sama się obsłużyła zaczął jak na wyścigi ściągać z z siebie swoje ubranie. Ani ona ani on nie zdążyli dokończyć gdy już wylądowali na jej łóżku. Aż taki paskudna nowa zabaweczka przedstawicielki handlowej z Vegas nie była.
I typ kurwa przynajmniej nie jebał tydzień niezmienianym ubraniem. Umysł się, nawet chyba wyperfumował na wycieczkę do burdelu. Normalnie cuda, dziwy i szczęścia tak dużo. Może dlatego zamiast go odjebać kiedy był nieświadomy i nieprzygotowany na atak, Blue przyciągnęła go do siebie. Wyobraca go, podrapie trochę na pamiątkę. A kiedy będzie rozleniwiony, zadowolony i przyćpany, pociągnie temat tego kto ma dość silną ekipę na dzielnicy Starego, żeby móc sobie pozwolić na kitranie bryki Guido. To że Zgred mógł się na nią połasić i miał ku temu środki - podobne relacje o wiele lepiej omawiało się w cztery oczy, nago i z cyckiem w spracowanej dłoni.
Dla każdego coś miłego.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 16-01-2016, 23:24   #122
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Niewiedząc jaki jest status Gordona i maszyn Nico starała się żeby podejście było w miarę szybkie ale bez zbędnego ryzyka. W końcu Gordon może już nie żyć a w takim przypadku nie było sensu w szybkim dołączeniu do niego w krainie wiecznych łowów.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 17-01-2016, 01:32   #123
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba przycisnął chłopaka do drzewa. Potężny mutant górował nad swą ofiarą. Nozdrza rozchylały się a Bosede kosztował nocnego powietrza. Cisza. Słyszał płynącą krew z leżącego obok trupa. A także strugę spływającą po plecach i po korze drzewa.
Słyszał ciężkie paniczne dyszenie zranionego mężczyzny. Dochodziły go też odgłosy z dołu, z obozu gangu. Jeszcze nie bili na alarm.
Baba znów zaciągnął powietrze. Czuł zapach krwi, metaliczny i słodki. Na sam ten zapach jego zmutowane ciało pompowało koktajl z kuchni molocha do krwiobiegu. Czuł też strach. Chłopak chyba wiedział, że się nie wyliże z tego.
Mutant pochylił się do przodu. Zniżając się do twarzy gangera. Słychać było ciche skrzypienie skóry. Metalowa płyta, pamiątka po walce z trolem znalazła się na wysokości oczy ofiary. Z pomiędzy zaciśniętych zębów wydobył cię niski przeciągły pomruk.


- odpowiadaj krótko a przeżyjesz. - obiecał Baba
- ilu was jest? - dodał natychmiast.
- z kim się spotykacie?
- Gdzie jest wasza główna siedziba?
- Czy jest z wami Bamidele Lucy Kafu? Czarna dziewczyna, co ją porwaliście z farmy na północy Alabamy?

kilka krótkich pytań. Tylko taką wartość miało w tej chwili życie tej szumowiny ludzkości dla zmutowanego anioła zagłady.

Przestraszony i broczący krwią na swojego oprawcę ganger, trzymany w żelaznym uścisku gadającego potwora był całkiem skłonny do zeznań. - No wszyscy! Wszyscy jesteśmy! Olgow zebrał wszystkich! Posterunek! Przyjechali w końcu ci z Posterunku! Jakieś ważniaki! Nie znam człowieku, nie zabijaj mnie, naprawdę jej nie znam, nie ma tu kurwa takiej! Nie słyszałem o niej, naprawdę bym ci powiedział ale nie wiem kto to w ogóle jest! - ganger mówił tak szybko jakby chciał połknąć własny język do tego sapał z bólu od ciężkiej rany jaką mu zadał zwiadowca Schroniarzy ale chwilowo chyba strach był silniejszy od bólu wiec nawijał ile mógł.

W międzyczasie Baba widział nie tak całkiem odległe cieplne sylwetki w dole. Nie śpieszyło im się ale chyba i nie do końca zamierzali zbagatelizować sprawę. Część nadal wodziła wzrokiem po wzgórzu na którym przebywał ze swoim jeńcem a część nadal kręciła się tu czy tam. Pojawił się jakiś ruch i jednego z budynków wyszło kilka sylwetek. Po kilku ruchach dłonią i jakimś pokrzykiwaniu widział jak dwie sylwetki ruszyły gdzieś drogą trochę ku jego prawej stronie. Chwilę potem zgraja gangerów pośpiesznie zaczęła się rozchodzić i osada poniżej szybko zaczęła pustoszeć. Część schowała się za samochodami, część weszła do budynków, niektórych widział za framugami okien czy w głębi budynków. Wciąż jednak reprezentowali raczej postawę nonszalancko - wyczekującą niż typowo alarmową.

Czas naglił. Niczym drapieżnik Bosede zmrużył oczy i rozejrzał się dookoła. Potem spojrzał znów w dół, ku powoli zbliżającym się postacią. Niewiele mógł zrobić. Zamknął oczy.
- Dziękuję... Pomódl się ze mną. - wyszeptał. - ... I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym ...wymamrotał, gdy jego ostrze prześlizgnęło się po gardle przerażonego mężczyzny.
- przepraszam... - dodał po chwili, gdy mężczyzna w jego uścisku wierzgał się w ostatnich konwulsjach, rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza. Oczy wyszły mu prawie z orbit, Baba wpatrywał się w nie, odprowadzał mężczyznę na tamten świat, gdy powoli panika umykała z oczu, robiąc miejsce żalowi, lecz po chwili i ten zniknął. Oczy się zaszkliły. Nie wyrażały już absolutnie niczego.

Baba ułożył ciało na ziemi. Ostrożnie, jakby bojąc się je uszkodzić, potem chwytając za włosy przyłożył klingę ponownie do gardła swej ofiary.
Mutant napiął mięśnie ramienia, przeciągając ostrze ponownie... I znów... Metal zachrzęścił o kość.
Krew z kikuta szyi tryskała swobodnie, mieszając się z brunatną ziemią.
Mutant umieścił głowę na plecach zabitego. Ganger spoglądał teraz w dół, na obóz swoich pobratymców. . Lecz Baba nie skończył. Jedno szybkie cięcie i... Baba odarł całą jego twarz ze straszliwym trzaśnięciem tłuszczu, mięsa i skóry.
Lśniąca od krwi i śluzu czaszka wpatrywała się szklistymi gałkami ocznymi w tych, co mieli tu niebawem dotrzeć.

Baba zniknął w krzakach, zawieszając makabryczne trofeum na jednej z mijanych gałęzi.

Strach i terror. To były zawsze skuteczne narzędzia. Tak go wyszkolił moloch. Takich taktyk często stosował na ludziach szerząc przerażenie i panikę. Terror i strach. odpowiednio użyte, pozwalały na pokonanie wroga, któremu się w otwartej walce równać nie mogło.

Bosede podążył w dół zbocza, omijając nadchodzących i kierując się do głównej bazy wroga.

Cybermutant został zaprojektowany i zaprogramowany właśnie do takich misji. Aura i pora doby sprzyjała jego zmodyfikowanemu ciału poruszać się bezszelestnie. Dwóch patrlowców co prawda szybko zniknęło mu między drzewami ale czasem prześwitywali mu w przerwach tu czy tam, niebieskawo - czerwoną poświatą. Do tego trochę obchodzili wzgórze od zbocza a Baba szedł prawie na przełaj więc nie miał problemów by ich wyminąć. Zbliżył się poniżej na naturalnej granicy pomiędzy granicą lasu i zarośli a z grubsza wykarczowanym terenem porzuconej i zaniedbanej osady ponownie przystosowanej do zamieszkania przez gangerów. Widział z bliska znacznie więcej i lepiej niż ze szczytu wzgórza. Ludzie chowali się i pewnie w mrokach domów i cieni w nocną, deszczową noc byliby niewidoczni dla większości ludzi.

Samochody i motory były na ogół zaparkowane wzdłuż ulicy, jedynej zresztą która zasługiwała na takie miano. By się do nich dostać należałoby znaleźć się w obrębie zabudowań. Z bliska zauważył zaparkowaną pomiędzy jakimiś budynkami charakterystyczną rufę hummera. Mało pasował do zgromadzonych motocykli i innych składankowych pojazdów tak popularnych na drogach i bezdrożach Pustkowi. Ludzie byli rozrzuceni po zabudowaniach i samochodach po kilku, w parach i pojedynczo ale pewnie ciężko by było znaleźć kogoś kto nie byłby w zasięgu wzroku nikogo innego. Zdawali się być znużeni czy znudzeni i z oporem czekali na wynik jaki przyniesie posłany patrol.

Z tych wszystkich ludzi dwóch wyróżniało się termicznymi sylwetkami. Obie stały przy tym facecie który chyba zarządzał tym majdanem bo posłał posłaną dwójkę na zwiady. Obie sylwetki zdradzały zdecydowanie słabsze echo cieplne. Zupełnie jakby mieli nowoczesne systemy maskujące nie tylko optycznie. Najjaśniejsze okazywały się plamy głów i twarzy. Korpus był całkowicie niebieski choć mogło być to wynikiem “zwykłego” pancerza jak kevlarówki które nosiła większość Schroniarzy. Jednak w zapasach Schronu nie mieli czegoś co aż tak osłabiało sygnaturę kończyn. Kończyny jednego z nich w ogóle nie wydzielały ciepła a łapach miał jakiś ciężki karabin maszynowy.

Wówczas gdzieś z góry i zza pleców mutanta rozległy się wrzaski i krzyki przerażenia. Najwyraźniej patrol znalazł to co im zostawił w prezencie. Gdy na dół doszły ich wrzaski jeden z tych w kamuflażu uniósł do twarzy jakiś przyrząd. Pasowało do jakiejś lornetki czy czegoś podobnego. Pomiędzy dołem a górą zaczęła się wrzaskliwa korespondencja. Ci z góry wywrzeszczeli o losie strażników. To postawiło na nogi cały obóz. Teraz już chyba każdy wziął sobie do serca ten początkowo niechciany alarm. Baba zauważył, że ci na górze mieli najwyraźniej latarkę bo zauważył jej światło na wzgórzu za sobą. Chyba mieli ja skierowaną w ziemię i zaczęli schodzić w dół mniej więcej jego trasą. A może po prostu chcieli jak najszybciej wrócić do obozu nie ryzykując zbędnych wycieczek po tym niebezpiecznym lesie.

Baba nie chciał ryzykować, że jakimś cudem patrol podąża jego śladami. Ruszył więc dalej. Obszedł obóz dookoła, przechodząc na jego drugą stronę, patrząc z punktu gdzie zaszlachtował patrol. Bardzo uważał, by nie zostawiać śladów.
Teraz się zaczaił, wyczekując, co stanie się dalej. Gangerów chciał ukarać. Może dowiedzieć się coś o swojej siostrze...
ale nie chciał krzywdzić żołnierzy z posterunku. Kazał więc swojej SI przygotować przekaz na szyfrowanym kanale. Nie był pewien, czy go odbiorą, czy zareagują. Ale musiał spróbować.

- DBK079, jednostka Q9-13 do oddziału ekspedycyjnego z posterunku.
Bunkier zdobyty, gotowość negocjacji. Stalowe Ćwieki podlegają natychmiastowej egzekucji, negocjacji nie będzie. Potwierdź.


Baba czekał. Radio przełączone w tryb pasywny. Nic. Może nie nasłuchują już tego kanału... może uznali kody za zbyt stare... cisza... tylko trzask i szum w eterze...

Baba rozglądał się, obserwował. Typował następne cele, następne posunięcia. Teraz trzeba było wyłączyć pojazdy. Ale nie od razu. Dywersja. Wpierw dywersja. Czekał też jak gang zareaguje na jego wiadomość. Tą napisaną w krwi i ludzkim życiu.
 
Ehran jest offline  
Stary 17-01-2016, 09:08   #124
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Sytuacja nie wyglądała dobrze mimo faktu że plan Gordon’a się udał. Blaszak stracił orientację ale dalej czujnie kręcił się zdecydowanie za blisko zanurzonego pod wodą Zabójcy Maszyn. Walker zaczął rozglądać się po dnie szukając kawałka metalowej rurki, czegoś czego wśród sterty złomu po prostu statystycznie nie mogło zabraknąć. Cieżko jednak było cokolwiek zauważyć gdy wokół panowała ciemność. Miał nadzieję że pojawi się jakiś rozbłysk który nieco ułatwi mu próbe znalezienia rurki. Pierwotny plan był dobry, działał. Trzeba było tylko nieco usprawnić kilka kluczowych elementów jak np. wyjście z objęć sieci. Dość łatwa kwestia do uporania się w normalnych warunkach lecz w obecnej sytuacji dość problematyczna. Gordon nie chciał ryzykować zbytnim wierzganiem się lub wychylaniem jakiejkolwiek “ciepłej” części ciała nad powierzchnię a szczególnie głowy, był pewny że to się skończy jej ścięciem. Próbował więc uwolnić się pod wodą.

Lynx obserwował dymiący wrak wewnątrz stodoły. Wrak na tyle jednak jary by plujnąć ogniem w stronę podchodzących do stodoły Nico i Davida. Dopiero jego strzał spowodował ustanie ognia. Nie widział innych maszyn wewnątrz, zauważył wachanie zwiadowczyni i zabójcy maszyn, ale według niego musieli przeć na przód, odwrót był równie ryzykowny. - Osłaniam Was!!! - krzyknął w noc. Wziął na cel drugą kopułę umieszczoną na szczycie złowieszczej maszynerii, przycelował i znowu zrobił to do czego był stworzony. Kopnięcie kolby w ramię przyjął z zadowoleniem, próbując w zielonkawej poświacie noktowizora ocenić efekt strzału.

Gordonowi wcale nie było łatwo wyzwolić się z sieci. Wody jak stał to miał gdzieś po kolana ale jak leżał to z trudem go przykrywała. Sieć w leżącej pozycji też nie była najłatwiejsza do rozplątania do tego wciąż odczuwał skutki odniesionych ran, co raz bardziej napierającego mu na płuca bezdechu i wszechotaczającej ciemności. Wierzgał i szarpał się z więzami ale te nie były skłonne puścić łatwo zdobyczy. A jeszcze musiał uważać by nic mu nie wychyliło się poza tafle wody. Walka z siecią zapowiadała się skrajnie trudna. Gdzieś sponad powierzchni doszedł go pojedynczy strzał. A potem zaczął się Sajgon jak to się kiedyś i dziś mówiło.

Lynx obrawszy za cel kolejną wieżyczkę znowu wybrał spust i posłał ciężki, karabinowy pocisk na drugą stronę podwórza. Znowu trafił i znów kolejny fragment poszycia powędrował gdzieś w zielonkawy mrok wnętrza stodoły. Tym razem jednak było jakoś inaczej. Sypnęło iskrami po trafieniu ale sypało nadal. Szybko pojawił się też ogień który zaczął się błyskawicznie rozprzestrzeniać jakby coś tam na albo w samej maszynie było łatwopalnego. Chwilę potem maszyną szarpnęła eksplozja i jedna z wierzyczek powędrowała w słupie dymu i ognia na dobre parę metrów w górę by spaść gdzieś obok. Wielki robot zaczął płonąć pełnym,zywym ogniem niezdolnym do ugaszenia w obecnej sytuacji.Zbyt długo takiego żaru nie mogła wytrzymać nagromadzona wewnątrz amunicja i powietrze, zwłaszcza wewnątrz stodoły zaczęły przeszywać charakterystyczne wizgi pocisków jakby zaczęła się nowa kanonada wewnątrz stodoły. Największy robot był już nie do ugaszenia i nie do uratowania nawet dla swoich niezmordowanych, robocich fabryk. Co chwila coś mu tam eksplowoało mniejszym czy większym wybuchem. Przez powietrze przeszedł też jakiś dziwny syk czy szum co u Lynx’a zlało się z zakłóceniami w jego cyberprotezie.

Skulony na dnie stodolnego zbiornika Gordon po pojedynczym wystrzale zauważył jakąś rozmazaną przez wodę poświatę która prędko przeszła we wciąż rosnące źródło ognia. Po chwili wnętrzem targnęła eksplozja której siła szarpnęła nawet nim pod wodą. Wyczuwał jakieś złomy czy graty jak latają po wnętrzu budynku dziurawiąc zarówno wodę jak i powietrze. Poczuł ostre szarpnięcie gdy jakis odłamek czy pocisk przeszył mu nogę. Teraz wnętrze budynku było spowielone całkiem jasnym, ciepłym światłęm pożaru więc ciemność przestała nagle być czynnikiem przeszkadzającym. Wciąż jednak pozostawał pod wodą oplątany robocią siecią.

Gordon nie dał się zbytnio zaabsorbować wydarzeniami nad taflą wody. Dalej próbował się uwolnić od sieci. Chwilę tylko poświęcił na zorientowanie się w sytuacji gdzie dokładnie stoi maszyna która się na niego czai i czy w ogóle po tej eksplozji jeszcze się czai oraz zlokalizowanie wyruztni EMP. Przeszło mu przez myśl że dobrze że był pod wodą. Wybuch nie zrobił mu większej krzywdy chociaż coś przeszyło mu nogę. Nie mógł zwracać teraz na to uwagi, miał ważniejsze problemy. Musiał wyjść z tej sieci, a wybuch miał mu w tym pomóc. Fakt że maszyna nie atakowała go pod wodą znaczył że wróg widzi za pomocą termowizji. Wielki rozbłysk eksplozji był wówczas dość przyjemnym wypadkiem. Nadal próbował wyjść z sieci. Jeśli mu się uda to przeniesie się pod wodą koło wyrzutni EMP chwyci ją i od razu wynurzy się gotowy do ataku.

Niewiedząc jaki jest status Gordona i maszyn Nico starała się żeby podejście było w miarę szybkie ale bez zbędnego ryzyka. W końcu Gordon może już nie żyć a w takim spotkaniu nie było sensu w szybkim dołączeniu do niego w krainie wiecznych łowów.

Lynx wiedział, że największa maszyna jest już wyłączona z starcia, choć przypadkowy rykoszet niósł poważne niebezpieczeństwo, to jednak wychynął ze swojej kryjówki. Chciał podejść do stodoły od przeciwnej strony niż Nico i David, pochylony z karabinem przy ramieniu szedł brodząc w wodzie, wypatrywał reszty maszyn, które nadal były niebezpieczne.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 18-01-2016, 06:05   #125
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15

Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 4 - noc; deszcz




Szuter i siostry Winchester



Whitney początkowo doś opornie i niechętnie powędrowała w stronę centrum stodoły gdzie był żar po ogniskach. Jednak ten żar było obecnie rozpalić dużo łatwiej niż zapalać ognisko od zera. Zwłaszcza, że wieczorem zostało zgromadzone drewno na taką okazję. I te choć mokre i strzelajace to jednak od żaru szybko przemieniło się w miłe, ciepłe ognisko. Siostra - mechanik oczywiście usadowiła się przy nim gdy tylko rozpaliła drugie całkwicie ignorując siostrę tkwiącą w chłodzie i ciemnościach prze framudze rozwalonej bramy gdzie jeszcze była obryzgiwana strugami zimnego deszczu. Choć tutaj i tak było o niebo lepiej niż na zewnątrz to jednak nie umywało się do miejsca przy cieplutkim i jasnym ognisku.

A jednak na zewnątrz coś było. Coś więcej niż opuszczone podwórze farmy zalewane nocnym deszczem. Co to mogło być tego detroidzka ranger nie była w stanie określić ale instynkt i doświadczenie mówiły jej, że coś tam jest. Trzyma się poza widocznością ludzkiego oka. Poza najbliższymi metrami rozchlapywanego błota na podwórzu przed wejściem do stodoły nic nie widziała. Ale na pograniczu słyszalności chyba coś było. Mogło to być zwierzę te powinno bać się ognia. Swoje też robiła liczebność grupy bo było ich w tej stodole całkiem sporo. Bestie miewały różne zachowania i niektóre ogień zwabiał a inne odstraszał. Zaś jeśli to byli jacyś ludzie to ogień mógł ich zwabić w pobliże budynku. Noc i ta warta wlokła się jednak leniwie, ona marzła i mokła przy tym wejściu a to coś na zewnątrz trzymało dystans ani nie zbliżając się ani nie znikając na dłużej. Konie wciąż były niespokojne nic sobie nie robiąc z pogróżek Tiny. Hilda też udawała głupią, że nie ma nic wspólnego z całą sytuacją i rangerka widziała jej raczej nieruchomą, ponoć śpiącą bryłkę niedaleko jej posłania.

W końcu nawet przez wytłumiające odgłosy deszczu do Winchester dotarły bardziej rozpoznawalne odgłosy. Coś jakby drapanie czymś czy czegoś o metal. Na kierunek i odległość pasowało do niewidocznego w taką aurę budynku i stojącego przed nim samochodu. Odgłosy nie ustawały jakby ktoś pracowicie drapał czy skrobał w metalu. Niemniej nie słychać było charakterystycznego odgłosu uruchamianego silnika czy nawet zgrzytnięcia skrzyni biegów nie mówiąc już o światłach. Tina jako ktoś z Detroit no i kierowca na pewno by rozpoznała taki zestaw dźwięków.

Szuter po swojej warcie zaległ na swoim posłaniu. Jednak sen jeszcze go nie zmógł. Słyszał jak dwie siostry przejmują wartę. Jedna ponownie rozpaliła ogniska i grzała się w ich cieple. Sądząc po praktycznie co raz bardziej cichnących od niej odgłosach i prawie nieruchomej, opatulonej kurtką i kocem sylwetce jeśli nie przysypiała to chyba była tego bliska. Konie tej drugiej nie było widać ani słychać odkąd odeszła gdzieś ku rozwalonym wrotom stodoły. Konie wciąż nie chciały się uspokoić choć na razie żaden nie próbował się chyba na serio zerwać. Słyszał też jak ktoś mruknął coś przez sen czy może nawet przebudził się na moment i znów zasnął. A deszcz wciąż bębnił o dach i ściany budynku usypiającym, monotonnym rytmem. W końcu usłyszał jak ta przy ognisku mamrocze coś do siebie chyba i ociągając się ruszyła w stronę wrót gdzie wcześniej poszła ta z karabinem.

- Hej Tina. Drewno się skończyło. Nie starczy do rana. - Whitney poinformowała bliźniaczkę o problemie najwyraźniej licząc, że coś na to poradzi. Drewna jednak aż tak dużo nie było bo i tak nazbierano go dość szybko już właściwie po ciemku z najbliższej okolicy. Starczyło na wieczorne przygotowanie posiłku i może na śniadanie ale nie by podtrzymywać dwa ogniska przez choćby połowę nocy. Wyglądało na to, że gdy ogień strawi to czym go obecnie skarmiono wówczas stopniowo znów przemieni się w wypalone palenisko.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 4 - noc; deszcz.




Alice "Brzytewka" Savage



Mogło się zdawać dziwne ale gabinet zdawał się być taki jakim go opuściła zdaje się wieki temu choć nie mogło minąć więcej niż kilka późnowieczornych godzin. Nawet dwaj mężczyźni w środku powitali ją podobnie jak poprzednio. Ben zdawał się być stateczny i opanowany jak skała. Widać zrobił użytek z jej fotela dla gości bo zastała go właśnie w nim. Drzazgi jak zwykle w pierwszej chwili nie było widać a gdy się upewnił kto wrócił i że jest sama okazał się być jeszcze bardziej znerwicowany niż gdy wychodziła. Te kilka godzin siedzenia i czekania aż runenrowa bomba wybuchnie najwyraźniej dało mu w kość. Miał spoconą twarz, przylepione do czoła włosy, podpuchnięte oczy i rozszerzone źrenice. Żuł też coś machinalnie ale nie przełykał zupełnie jakby skądeś dorwał gumę do żucia. Choć z ust wyczuwała dziwny, ziołowy zapach mało kojarzący się ze standardem przedwojennych gum do żucia.

Traper zgarnął listy do Cheb wręcz machinalnie koncentrując się na wydostaniu się z matni. Jednak albo nadal jej nie dowierzał albo zwyczajnie jej nie lubił bo znów ją przywiązał żyłką do jej fotela. Tym razem za nadgarstki. Po chwili już ze swoimi rzeczami znikał jej za drzwiami. Źle jednak wybrał moment bowiem moment później już za zamkniętymi drzwiami usłyszała raźne i pewne siebie kroki kompletnie nie pasujące do kroków skradającego się człowieka. Do tego kroki się zbliżały do jej gabinetu. Wydawało się niemożliwością by nawet tak świetny tropiciel mógł pozostać niezauważony na praktycznie pustym korytarzu. Zanim jednak zdołała przedsięwziąć cokolwiek do żadnych krzyków, awantur czy strzelanin nie doszło a drzwi się otworzyły i stanął w nich Marcus.

- Brzytewka co z tym grubym? Chcesz go u siebie na noc? - spytał mieszaniną nonszalancji i kpiny szef jej ochrony niezbyt na szczęscie zwracając uwagę na siedzącą trochę sztywno na swoim fotelu lekarkę. Zza jego pleców ostatni raz zobaczyła chebańskiego trapera. Wychylił się bezszelestnie z któryś z bocznych drzwi starej szkoły, spojrzał na plecy Marcusa, siedzącą za biurkiem kobietę i czmychnął na schody prowadzące na dół znikając jej z widoku.




Detroit; dzielnica Schultz'ów; klub "Grzesznik"; Dzień 4 - późny wieczór; mżawka.




Julia "Blue" Faust



Stary ale jary jak to mówiło uliczne przysłowie jeszcze chyba sprzed wojny. A może i Al nie był tak całkiem stary ale na pewno napalony. Przynajmniej tej nocy i na tą właśnie kobietę z którą figlował w łóżku. Może nie była to najupojniejsza noc w życiu panny Faust ale Al może i bez finezji ale zrypał ją całkiem porządnie, że gdy skończyli oboje byli zziajani, zlani potem i sięgnęli po fajka dla odprężenia i złapania równowagi psychofizycznej po tej nocnej aktywności.

Facet przy tym fajku faktycznie zrobił się leniwy i dużo łatwiejszy do wygadania niż w sali głównej, przy stole i ze znajomymi. Tak leniwy, że już był bliski zaśnięcia. Ale po tym jak spracowaną dłonią gładził jej ciało wiedziała, że jeszcze jednak nie śpi.

- I nie chcesz kasy? To nie jesteś taką zwyczajną kurewką co? - spytał przeciągle odgarniając jej lok z twarzy jakby chciał jej się lepiej przyjżeć. - Gorąca foczka z ciebie… A nie tylko pozerka… - dodał mając chyba na myśli właśnie co skonsumowaną tegowieczorną znajomość. Widziała w jego spojrzeniu, że go zaciekawiła swoją osobą, może nawet zafascynowała. Była marna szansa, że ją predko zapomni. Ciekawe i niecodzienne kobiety zapadały facetom w pamięć i tak widać miało być i tym razem.

- Mówię ci, że to było zlecenie. Mógł ktoś dla jaj powinąć owszem ale nie sądzę. Wytrzeźwiałby to by olał brykę i zwiał albo wrak by znaleźli jesliby rozwalił. - rzekł błądząc palcami po jej ramieniu gdy tak częściowo leżała obok niego a częsciowo na nim gdy znów zahaczyła o ciekawiący ją temat. Czuł się chyba zwobowiązany by choć w ten sposób odwdzęczyć się za taki nocny prezent.

- I numer musiał być przyszykowany. Nawet jak obcy to zrobili musieli mieć przecież namiar na tą brykę. I wiedzieć o meczu choć to akurat trudne nie było. - machnął nieco pogardliwie ręką i wydmuchując kłab dymu gdzieś w bok. - Zrobienie takiego numeru to chociaż tydzień czy dwa na przygotowania. Żeby wywieźć z miasta musieliby miec ciężarówkę czy coś w tym stylu by ukryć a to w końcu suv a nie jakiś motor co na furgonetkę władujesz. - rzekł ponownie przerywając by zaciągnąć się szlugiem.

- Dobrze wybrali okazję. To faktycznie był majstersztyk. Nawet po nocy kręciło się tam pewnie pełno ludzi więc nikogo to nie dziwiło, że ktoś obcy tam był. To, że samochody jeździły też nie dziwne… Ale myślę, że jakoś w samą dzielnie wjechać musieli a samego złodzieja ktoś podrzucić musiał. No chyba, że to ktoś u samych Runnerów albo ludzi co u nich mieszkają… - Al zastanawiał się na głos wspominając o charakterystycznym podziale w mieście na gangi właściwe czyli najgłośniejszą, najbarwniejszą i najbardziej rozpoznawalne grupy w mieście i szarą masę ludzi którzy nie byli ściśle w gangu ale siłą rzeczy żyjąc na tym samym terenie byli z nimi powiązani w ten czy inny sposób nawet jeśli nie nosili ich barw.

- No i pytanie właściwe to kto by chciał taką brykę. - uniósł palec do góry aby podkreslić ważność tego punktu. - Ktoś ważny. Na tyle silny by nie bać się najazdu bandy Guido. Mógłby być ktoś z Ambasadora taka bryka pasowałaby tam. - rzekł mając na myśli główną siedzibę Schultz’ów gdzie albo mieszkali albo chociaż mieli swoje biuro wszyscy ważniejsi szefowie gangu z samym Ted’em Schultz’em na czele.

- Taak… W sumie stawiałbym na kogoś od nich… - pokiwał głową i chwilę się zadumał widząc i czując jak kobieca dłoń przejeżdża mu po wyblakłych już z wiekiem tatuażach i po częsci srebrzysto - ciemnych włoskach na klacie. - Ale! - znów uniósł palec i podniósł się na łokciu. Chwilę macał za głową i słyszała jakieś szklane brzęki i dłoń wróciła z jakąś butelczyną.

- Ale jakby to było od nich to bryka już by tam była. A jak nie ma to znaczy, że pojawił się ktoś trzeci. I pewnie chce coś ugrać dla siebie. Bryka za cośtam. - rzekł odkorkowując butelczynę i podstawiając grzecznościowo pierwszego łyka damie i gospodyni. Główkowanie chyba go rozbudzilo bo patrzył na nią całkiem bystro. - A właściwie czemu cię ta bryka tak interesuje by dawać za nią dupy za darmo? Pracujesz dla tego Guido? - spytał patrząc na nią ciekawie obejmując ją jedną ręką a w drugiej trzymając butelkę.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 4 - noc; deszcz




Nataniel "Lynx" Wood i Nico DuClare



Nico razem z Dawidem podeszli od strony centrum podwórza a Nataniel od strony płotu. Brnęli przez irytująco pusty teren podwórza gdzie nijak nie było się skryć przed ewentualnym ogniem robotów, eksplozji czy rykoszetów. Sytuacja w każdym razie cały czas była niejasna i niepewna. Z wnętrza dawnego budynku gospodarczego biły płomienie zalewając hałdy złomu i gruzu migoczącym chaosem światłocieni. Największy robot wciąż płonął choć eksplozje już w większości umilkły nadal rozlegały się wizgające po okolicy pociski eksplodujące w żarze płomieni. Na szczęscie robot jak stał poprzednio tak i obecnie na środku pomieszczenia a otoczony był hałdami i pagórkami złomu. Można było więc liczyć na jakąś osłonę jeśli się trzymać z dala od centrum budynku.

W samą stodołę wybuch uszkodził choć w różnym stopniu. Przy krańcach wiele się nie zmieniło odkąd w dzień w pospiechu ewakuowali się spod ognia robota. Ale w centrum widać było i w dachu i w ścianach sporo mniejszych i większych dziur przez które widać było blask ognia jaskrawo kontrastujący z ciemnymi ścianami stodoły. - Zobacz tam. - szepnął Dawid i wskazał dłonią w głąb pomieszczenia. Razem z Nico stał przy tym wcześniej, poszarpanym strzelaniną rogu budynku. Wood był kilkanaście metrów dalej po przeciwnej stronie stodoły i jego róg nie wystawiony na działanie ołowiu był z grubsza cały. Mógł spróbować wejść oryginalnym wejściem od frontu budynku wówczas miałby kontakt wzrokowy z pozostałą dwójką. Ale mógł też dostać się do środka idąc wzdłuż zewnętrznej ściany stodoły by widział gdzieś w jej środku, że wybuch wybił dziurę na tyle nisko i dużą, że chyba powinno dać radę przez nią przeleźć do środka. Choć wówczas pewnie straciłby kontakt z pozostała dwójką. Po całodziennej walce czuł się już nią wyraźnie znużony. Gordona ani jego ciała nigdzie na razie nie było widać.



Gordon Walker



Łowca robotów może miał płuca ze stali ale jednak powietrza potrzebował. Mimo więc, że starał się rozpaczliwie wydostać z sieci nie udało mu się i w końcu usiadł wynurzając się na powierzchnię. Krytyczną chwilę czekał oslepiony wodą na siekący cios który powinien właśnie na niego spaść jeśli robot był tuż tuż. Cios jednak nie spadł a woda w końcu spłynęła na tyle, że mógł się rozjerzeć po otoczeniu.

Widział, że za hałdą za którą stał największy robot buchają płomienie rozświetlając spód sufitu i górę ścian od wewnątrz. Jednak tutaj, na dole, w złomiarskiej dolince trafiało tylko odbite światło lub pojedyncze promienie przez jakieś dziury i szpary. Wraz z nimi siekły tu i tam strzelające chaotycznie pociski jednak w większości grzęzły gdzieś po drugiej stronie złomowego wzgórza i suficie. Ale w z tego półmroku wyłowił jakiś niepokojąco mechaniczny odgłos. Po chwili z mrocznych brył wyłowił wzrokiem jakiś ruch a doświadczenie łowcy i frontowca dopowiedziały mu resztę. Tam był ten mniejszy robot, ten siekacz. Wybuch musiał go odrzucić i chyba jeszcze czymś przywalić ale najwyraźniej nie wyłączył go z akcji na dobre bowiem juz z mechanicznym uporem gramolił się własnie by wykończyć ludzki cel. Gordon zaś wciąż był oplątany siecią. Miał szansę spróbować się wyplątać prędzej niż robot lub zrobić coś innego. Nigdzie nie widział ani nie słyszał swoich towarzyszy był tylko on oplątany tą siecią i tamten robot wygrzebujący się spod czegoś.




Pustkowia; pd od Mac; las; Dzień 4 - noc; deszcz




Bosede "Baba" Kafu



Patrol wysłany na wzgórze wrócił na dół niepokojąco powtarzając trasę mutanta. Jednak na dole albo stracili jego trop albo nie mieli ochoty nim podąrzać bo dołączyli do głównych sił w osadzie i gadali z tą grupką w drzwiach. Mówili też podniesionymi i przestraszonymi głosami jawnie gestykulując i często wskazując na wzgórze z którego własnie wrócili. Mutant nie słyszał słów jakie wypowiadali ale dochodził go pogłos ich głosów.

Baba w tym czasie jednak miał nieco bardziej przyziemne sprawy do obadania. Wnyki. Co prawda złapał się w jakieś małe więc tylko poczuł jakieś szarpnięcie i na moment się zachwiał. Zaś dla jego dłoni i noży drut z którego zrobiono tą pułapkę nie był śmiertelna matnią jak dla pomniejszych zwierząt. Jednak chwila poświęcona na wyplatanie się w razie walki czy ucieczki mogła być zgubna. Same zaś sidła jako cienki kawałek drutu czy linki o barwie otoczenia wpleciony w plątaninę krzaków i gałęzi nawet dla niego był bardzo trudny do wypatrzenia. Niedługo potem wypatrzył następne. Te już były nieco innego typu. Napięta gałąź z wyzwalaczem mająca zdzielić cel siłą swojego uderzenia. Mniejsze zwierze mogła zabić a coś wielkosci człowieka nawet połamać kończynę czy żebra no chyba, żeby trafiła w głowę.

Gdy głowił się co z tym począć zaszumiało mu wreszcie radio. - Mówi kapitan Kidd Burton z Posterunku. Kim jesteś i dlaczego używasz wojskowych częstotliwości na zastrzeżonym kanale. Skąd posiadasz informacje o jednostkach Posterunku. I o zdobyciu jakiego bunkra mówisz. - głos mężczyzny był suchy, oficjalny i nieufny wręcz zagniewany. Oficer nie zamierzał najwyraźniej wdawać się w pogaduchy z kimś kto nagle wciął mu sie w eter.

Tak jak szacował mutant gangerzy zbyt długo po ciemku i w deszczu nie wytrzymali i pochowali się w budynkach. Jednak nadal mieli baczenie na okna i wejścia bowiem widział ich sylwetki albo w głębi pomieszczeń albo tuż za framugami. Do tego albo wyrywkowo albo gdy wydawało im się, że coś słyszą omiatali teren promieniami latarek. Mogli go brać na przeczekanie. Ludzie z reguły ze światłem dnia robili się smielsi a noc była porą nocnych drapieżników takich jak on. Póki trwała najczęściej to on miał przewagę ale światło dnia znacznie by ją zmniejszyło. Niepokojący byli też ci posterunkowcy. Widział czasem jednego przynajmniej jak podchodził do tego czy innego okna. Widział wyraźne zimny pasek na oczach oznaczający, ze chodzi w jakiś goglach. Prawie na pewno było to jakieś urządzenie pozwalające widzieć w ciemnościach. Takie urządzenie znacznie wyrównywało ewentualną nocna potyczkę jeśli dla obu stron ciemność nie stanowiła problemu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-01-2016, 18:03   #126
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Stara, sprawdzona metoda spuszczania ciśnienia zadziałała i tym razem. Raz, że łóżkowe wygibasy przyjemnie Julię wymęczyły, pozwalając trochę wyluzować, to na dodatek jej nowy funfel zaczął trzaskać mordą aż miło. Z tego co mówił wszystko pokrywało się z wcześniejszymi spostrzeżeniami Blue, dodatkowo podsuwając kolejną alternatywę. Ktoś nowi i spoza miasta, kto chce błysnąć i dopchać się ryjem centralnie do dupska starego. Do opisu jak znalazł pasował laluś od bentosa, Xavier. Wizja jego gadzio gładkiej gęby z wysuniętym ozorem śmigającym zapamiętale po rowie Starego była tak zabawna, że kobieta aż parsknęła.
- Pracuję dla siebie, Mordeczko to raz. Dwa… jednak co doświadczenie to doświadczenie. Młokosy maja za szybki spust i nie wiedzą jak porządnie zająć się kobietą. - pociągnęła z gwinta i oddała butelkę gościowi. Obowiązki gospodyni nakazywały dbanie o wszystko, co się do siebie zaprasza - I naprawdę uwielbiam bejece, mam na ich punkcie pierdolca. Mój brat miał kiedyś podobną, może stąd ten sentyment - przełożyła udo przez biodra faceta, przyciskając się do niego. Fragment o tym, że jej szanowny ojczulek postanowił wypierdolić w powietrze wspomniane auto z nią w środku zostawiła dla siebie. Bywa - polityka w wielkich miastach rządziła się własnymi prawami. Grunt żeby była skuteczna, sentymenty należało odstawić na bok.
- Jestem tu przejazdem, w interesach. Kiedy wszystko załatwię, spierdalam do siebie. Powrót takim cudeńkiem byłby miłym zakończeniem integracji z tą częścią Zasranych Stanów. I nie musiałabym obawiać się gniewu tego zjeba. Na moim terenie mógłby mi co najwyżej chlapnąć minetę, o ile dałby radę przepierdolić się z ekipą na drugi koniec kraju… a skoro fura jest w obiegu, dlaczego nie skorzystać z okazji? Normalnie sama się prosi o uwagę, mam rację? - wyszczerzyła się profesjonalnym wyszczerzem rodem z przedwojennej reklamy pasty do zębów, przejeżdżając przy okazji palcem po jego ramieniu.

- Jak sobie chcesz. - mruknął po chwili Al jakby trawił przez ten czas jej słowa. - Ale jak znajdziesz tą brykę to lepiej od razu spieprzaj z miasta. - rzekł po czym postawił butelkę na łóżku i odwrócił się nieco plecami do niej sięgając po coś do rozwalonych przy łóżku ubrań. Zaraz odwrócił się z powrotem z paczką fajek w dłoni i pytającym gestem wyciągnął pudełeczko w jej stronę.

Blue kiwnęła głową zgadzając się z wysnutymi przez siwulca wnioskami. Z aprobatą przyjęła fajka, wyłuskując go z paczki za pomocą zębów. Rzuciła też darczyńcy powłóczyste spojrzenie spod rzęs, za cel obserwacji obierając jego oczy.
- Taki mam plan. - przytaknęła, przejeżdżając palcami z jego ramienia na brzuch i zatrzymała je tuż nad oklapłym teraz przyrodzeniem, drapiąc paznokciami skórę, porośniętą ciemniejszymi niż na zaćpanym łbie kłakami - Ale to za jakiś czas. Trochę posiedzę w Detroit, podoba mi się to miasto… i ludzie. - wbiła paznokcie mocniej, ale nie tak żeby facet poczuł ból. Jeszcze nie zasłużył.
- Długo się tu bujasz i co prócz wywalania sztonów na dziwki robisz?

- No, no, no! -
syknął nieco chyba zaskoczony choć wyczuwała i cień ciekawości czy nawet fascynacji gdy złączyła swoje paznokcie z jego przyrodzeniem. Gdy to syknął zrewanżował się równie subtelną wersją szarpnięcia ją za włosy czyli złapał i lekko naciągnął sugerując wyraźnie co też jej może zrobić. - A poza tym, że wydaje sztony na wódę i dziwki to pracuję w policji. - rzekł nieco rozbawionym tonem. Policja. Słyszała o niej i czasem nawet spotykała na ulicach. Kolejna paranoja tego miasta by w mieście gangerów działała legalna policja i to mająca swój rodowód w tej prawdziwej przedwojennej służbie. Przynajmniej tak twierdził Kapelusznik. Obecnie skumali się na dobre z Schultz’em choć oficjalnie byli niezależni. Mieli nawet w większości prawdziwe mundury tej przedwojennej policji choć Al dziś był po cywilnemu. No chyba, że znowu trafiła na ściemniacza i cwaniaka co w tym mieście akurat dziwne by nie było.

Julia z radością podjęła grę. Przymknęła jedno oko i jęknęła przeciągle, jeszcze mocniej wyginając szyję i nadstawiając ją facetowi na pełen widok.
- No, no no! A więc mundurowy… Częstujesz wszystkich pałą i ołowiem? - przejechała językiem po wargach z których zwisał nieodpalony papieros. Wprawiła też rękę w powolny ruch ku górze i do dołu, dokładając do zabawy kolejny rozpraszający uwagę element. - Masz kajdanki? Skułbyś mnie i wyrecytował moje prawa… a potem ukarał. - wzmocniła na sekundę nacisk i po chwili wróciła do poprzedniego tempa ręcznych robótek.
- Nie myślałeś, żeby kupić sobie jakąś laskę? Inwestycja szybko by ci się zwróciła, no i towar na wyłączność. A jakbyś ją dobrze wytresował, to sukę prać można nauczyć, sprzątać i gotować. Siebie do tej roli nie proponuje, szkoda mi paznokci… ale są inne opcje, no nie?

- Pałą i ołowiem? -
uśmiechnął się chyba naprawdę rozbawiony. - Ja ci wyglądam na jakiegoś krawężnika? - dodał z nonszalanckim uśmiechem.
- Jestem detektywem kotku. Zawsze byłem. Jeszcze przed wojną. - dodał z ledwie skrywaną dumą. Przymknął na chwilę oczy i patrzył na nią jakby ja oceniając czy dumając. W końcu wydmuchał prawie prosto w jej twarz dym i mruknął - Po chuja mi jakaś sucz w domu? Już przez to przechodziłem. Nie mam ochoty więcej. A przyjdę tu czy tam, mam co chcę i jak chcę i wychodzę a cały syf zostaje za mną. - rzekł zaciągając się ponownie machem. Spojrzenie nabrało znowu jakiejś drapieżności i zauważyła, że kawałek flakowatego mięsa na jego podbrzuszu znów zaczął drgać i zdradzać oznaki życia.
- Taaa…. Pewnie, że mam kajdanki… - syknął wreszcie wydmuchując dym i szarpnął już tym razem całkiem silnie za włosy. - Choć tu kurewko to ci zaraz je pokażę! - powstał całkiem sprawnie i wciąż trzymając ją za włosy zszedł z łózka zmuszając ją do tego samego. Schylił się i gmerał przy rzuconych spodniach. Teraz zauważyła charakterystyczny pokrowiec na kajdanki.

- Och nie, panie władzo, jestem niewinna! - wyrzuciła z siebie cienkim głosikiem, robiąc przy tym wielce pokrzywdzoną i nieszczęśliwą minę. Tylko ślepia śmiały się jej z uciechy i oczekiwania. Nie wyrywała się też specjalnie - Proszę, już będę grzeczną dziewczynką…

- Pewnie, że będziesz grzeczną dziewczynką… - sapnął jej prosto w twarz z prawie równie poważną miną ale jednak głos co raz bardziej chrypiał mu od agresji i pożądania. - Ale gwarantuję ci suczko, że niewinna to ty stąd nie wyjdziesz… - uśmiechnął się złośliwie i szarpnął za włosy pociągając z powrotem do ramy łózka. Gdzieś po drodze pokrowiec z kajdanek poleciał gdzieś w kąt pokoju a ona sama poczuła zimny metal ma swoich nadgarstkach. jeszcze charakterystyczny chrobot zatrzaskiwanego narzędzia do wymuszania posłuszeństwa i już była zamocowana wedle życzenia swojego gościa. Przykuł ją jednak od zewnętrznej strony łózka tak, że miała przed sobą widok na rozwalone i puste obecnie posłanie.

Dała się unieruchomić i skutecznie rozbroić całkowicie obcemu typowi, którego pierwszy raz widziała na oczy tej nocy, a wiedziała o nim równie dużo co on niej… rozumem to ona nie grzeszyła. Ale zabawa w policjantów i kryminalistów i jeszcze te kajdanki. Z każdą upływającą sekundą przedstawienia lubiła siwego typka coraz bardziej. Kiedy tylko wyprostował się po zapięciu kajdanek, błyskawicznie opadła na kolana, odwracając się przodem do niego na tyle, na ile pozwalały skrępowane ręce.
- Zrobię co pan chce. - tym razem nie udało się jej utrzymać przerażonego głosu, choć próbowała nie wychodzić z roli. Większość uwagi pochłaniało dyndające na wysokości oczu pęto - Tylko proszę mnie puścić…

- Oczywiście, że cię puszczę kochanie. - rzekł dziwnie cicho ze zjadliwym uśmieszkiem na wargach. - Jak tylko z tobą skończę. - zrobił krok do przodu i złapał ją za brodę zmuszając by spojrzała na niego ku górze. - No to bądź grzeczną dziewczynką i powiedz tatusiowi po cholerę ci ta bryka co? - spytał patrząc na nią wyczekująco. Ciężko jej było ocenić czy on tak się zgrywa czy tak na serio pyta. W każdym razie wyglądało to bardzo przekonywająco.

No i klimat wziął i się spierdolił… a może nie do końca? Czyżby prze głupi przypadek udało się Faust trafić na kogoś, kto wiedział kto powinął Guido brykę i gdzie ją aktualnie trzymał? Albo grał, robiąc ją w wała po całości. Nie dało się stwierdzić i to w tym było najlepsze. Karty rozdano, szton brzdęknął o stół. Poczuła się jak w domu.
- Nie ukradłam jej - utrzymała kontakt wzrokowy, skrzywiła usta w wyrazie zawodu. - To fajna fura, każdy by taką chciał. Nie trzeba być z Detroit żeby docenić dobrą brykę.

- Ojjj widzę, że jednak nie chcesz być grzeczną dziewczynką. Widzę, że trzeba dac ci reprymendę byś wiedziała co spotyka dziewczynki gdy są niegrzeczne. -
pokiwał lekko głową jakby właśnie potwierdziła mu jakąś wersję czy przypuszczenie. Zaraz też puścił jej brodę po czym obiema dłońmi złapał ją za biodra odchylając jej tylne wdzięki po czym przez pokój przeszła seria klaskających odgłosów gdy naga dłoń uderzała w nagi tyłek. - Gadaj natychmiast! - syknął do niej przerywając reprymendę i szarpiąc ją można za włosy aż jej głowa odskoczyła do tyłu. Zbliżył się przy tym tak, że jego usta znalazły się blisko jej ucha.

- Ja nic nie wiem, to nie moja robota! - wyrzuciła z siebie płaczliwie, podejrzanie chętnie nadstawiając kuper z drugiej, tej nieobitej strony. ciekawe czy pałkę teleskopową też kitrał po kieszeniach? Akurat tego elementu wyposażenia nie chciałaby zobaczyć w podobnej sytuacji nawet w łapskach Troya. A może przede wszystkim w jego? Dyszała coraz głośniej. - To boli, przestań… puść mnie! Nic nie zrobiłam, boję się!

- Och i dlaczego się boisz kochanie? Przecież nic ci nie zrobię. - rzekł cicho oddalając się powoli od jej ucha ale jakoś jego głos wzbudzał tym razem niepokój i niepewność. - Znaczy nic na co byś nie zasłużyła! - warknął nagle głośniej wznawiając klapsy tym razem rozdzielał je demokratycznie po równo.
- A kurwa starczy tego dobrego! Nie zasługujesz na nic więcej! - warknął nagle chyba juz sam zniecierpliwiony przedłużającym się finałem. Znów szarpnął ją za włosy i tym razem nie puszczał przy okazji biorąc ją wreszcie od tyłu. Moment później dwójka kochanków wraz z całym trzeszczącym i uderzającym o ścianę łóżkiem wpadła w zgrany, szybki rytm.
Gadanie zmieniło się wreszcie w rypanie. Rzeczywiście mimo wieku typ miał w sobie jeszcze dużo wigoru, a niby taki niepozorny. Do tego detektyw… detektyw mógł się Blue przydać. Z czysto złośliwej radochy uciekała kuprem, przez co musiał wzmocnić uścisk i trochę się natrudzić, aby nie wypaść z rytmu. Po niecałej minucie podjęła współpracę jak grzeczna dziewczynka którą przecież była. Zaciskając ręce na metalowej ramie łóżka, próbowała się skupić, ale miała z tym poważne problemy jako że pracujący zapamiętale tuż za jej plecami osobnik wkładał w robotę wyjątkowo dużo uwagi i nawet jak wyjmował ją to tylko na krótki moment i zaraz znowu atakował równie wściekle co poprzednio.

- Bierz jak swoje.
- wyspała i wbiła mu słowną szpilę, wchodząc mu na ambicje - Co, zmęczyłeś już się i chcesz przerwę w przesłuchaniu?

- Pewnie, że moje! - sapnął podstarzały detektyw nie przestając ją młócić. - Kurwa, następnym razem założę ci knebel to nie będziesz taka pyskata! - wyjęczał choć głos trząsł mu się zgodnie z rytmem zapodawanym przez jego lędźwie. Zaraz też nastąpił moment krytyczny gdy zostawił w niej coś co dotąd krył się w jego wnętrzu i przez chwilę jeszcze dyszał za nią i nad nią gdy zamarł w tej pozycji łapiąc oddech. W końcu odsunął się od niej i obszedł ją siadając na jej łóżku twarzą do niej. Leniwie wydobył skręta, odpalił i wsadził jej w usta cały czas nie spuszczając z oczu jej twarzy. Następnie odpalił kolejnego dla siebie i zaciągnął się wreszcie dymem w rytm uspakajającego się dopiero oddechu.
- Ostra suczka z ciebie. - mruknął w końcu jakby nad tym właśnie dumał tą chwilę.

- Mam wiele talentów - westchnęła zadowolona, zaciągając się od serca. Odwzajemniła dumające spojrzenie i uśmiechnęła się z petem w lewym kąciku warg. - Następnym razem jak zajdziesz do Grzesznika to pytaj o mnie, pomyślimy o tym kneblu i nie tylko o nim. Zresztą po kurwę ci knebel - zatkać gębę da się i czym innym. Dobra Morda z ciebie, Al. Przejechałeś mnie koncertowo. - pierwszy raz wypowiedziała jego imię, parskając chwilę później.
- Zainteresowany współpracą długoterminową? Chętnie dam ci się wyobracać jeszcze parę razy. No, przynajmniej póki siedzę w Detroit. Wiesz gdzie mieszkam.

Widziała jak na samczej twarzy wykwita wyraźna duma i satysfakcja gdy tak bezwstydnie podkarmiła jego próżne ego. Ale w miarę jak mówiła uśmiech samozadowolenia przemieniał się w spojrzenie pełne zaciekawienia czy wręcz fascynacji.
- Jarają cię takie zabawy co? - spytał chyba raczej retorycznie. Pochylił się nieco do przodu tak, że zbliżył swoją twarz do jej twarzy choć nadal byli rozdzieleni ramą łóżka. - Wiesz co mała? Chyba się dogadamy i będzie nam tutaj całkiem dobrze. - wydmuchnął dym powoli z premedytacja owiewając nim jej twarz po czym wolną dłonią przejechał powoli po jej policzku na koniec klepiąc go niespecjalnie lekko i pieszczotliwie.
- A nawet myślę, że będzie zajebiście. - pokiwał głową jakby przybijał umowę z nią. Dłoni nie bardzo mogli sobie podać bo Julia wciąż miała swoje przykute do łóżkowej ramy.

- Też tak myślę - pomachała metalowymi bransoletkami - Wyskocz z kluczyków, na dziś mam dość, ledwo stoję. I w gębie mi zaschło...byłam grzeczna, no nie? Zasłużyłam. - mrugnęła do niego.

- A wiesz… Taka skuta najbardziej mi się podobasz. I faktycznie za dużo gadasz i bez knebla się nie da. Ale to u was częste. - mruknął Al i odchylił się opierając dłońmi wygodnie o łózko przez co znowu oddalił się od niej. Na ustach błąkał się filuterny uśmieszek a spojrzenie miał bardzo wieloznaczne. Ciężko było zgadnąć czy droczy się z nią czy naprawdę kombinuje coś jeszcze.

- Może i dobrze się posuwam, ale nie zarabiam na życie dupą, tylko gadką. - tym razem to ona dmuchnęła mu w twarz dymem - Przedstawiciel handlowy, nie kurwa… czaisz zależność?

- Przedstawiciel handlowy? A kogo? I czym handlujesz?
- Al uniósł do góry brwi chyba zaciekawiony tym wątkiem.

- Czy ja ci wyglądam na podrzędnego sklepikarza? - teraz to ona prychnęła rozbawiona, tak jak on gdy zasugerowała że jest krawężnikiem. - Pilnuję żeby interesy rodziny zleceniodawców dobrze szły. Po chuja mają osobiście się włóczyć po Pustkowiach, do tego się zatrudnia odpowiednich ludzi. A kto co i jak? Sorry Mordeczko, tajemnica handlowa. Obowiązuje mnie umowa i zachowanie prywatności klienta. Lepiej nawijaj czym się ty zajmujesz, masz jakąś sprawę na oku? Coś wartego… uwagi i anegdotki?

- Ha! Powiedzmy, że też tajemnica handlowa.
- roześmiał się detektyw i niespiesznie znów sięgnął po swoje spodnie skąd po chwili dłubania wydobył niewielki kluczyk. - Powiedzmy, że zaufanie za zaufanie partnerko. - dodał z przekąsem i schylił się ponownie ku niej i po kilku cichych brzęknięciach kluczyka miała już wolne nadgarstki a on znów trzymał swoje kajdanki.

- Zaufanie… - obróciła słowo na języku i uśmiechnęła się z zawodową niewinnością, ciągnąc go w stronę wyra i wygrzebała z pościeli zaczętą flaszkę. Każdą umowę najlepiej było oblać dla szczęścia i pomyślności - To trzeba jeszcze dopracować.

- No wypada chociaż. Zwłaszcza jak ktoś ma klasę a przynajmniej twierdzi, ze jest dobrze wychowaną dziewczynką. I grzeczną. - uśmiechnął się bezczelnie siadając ponownie z właściwej strony łóżka i przyciągając do siebie butelkę i gospodynie. Ciągnęło ją do wyra, ale już ze zmęczenia niż czegokolwiek innego. Rano miała zakręcić się w okolicy Ambasadora, a klin na dobranoc zawsze ułatwiał zasypianie. Wystarczyło się jeszcze pożegnać z nowym funflem... trochę sił jeszcze jej zostało. Dobre wrażenie przede wszystkim.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 23-01-2016, 20:55   #127
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Nie na darmo Terencjusz powiedział niegdyś: "Homo sum humani nihil a me alienum puto”. Człowiekiem jestem i nic co ludzkie, nie jest mi obce. Sentencja ta stanowiła temat przewodni całego okresu renesansu, zdominowanego przez poglądy humanistów... niekiedy sprzecznie rozumiane przez społeczeństwo. Cechą odróżniającą homo sapiens od zwierząt były uczucia i zdolność samodzielnego myślenia. Wyrażania siebie poprzez to, co trawi serce i zaprząta umysł. Gniew, nienawiść, strach i cierpienie - jakże rozpowszechnione we współczesności, na każdym pozostawiały swoje piętno, podobne bliznom po otrzymanych niegdyś ranach. Nauczki od życia i bolesne lekcje na przyszłość. Istota ludzka, jeśli tylko chciała, potrafiła współczuć, pomagać. Mimo hołdowaniu powszechnie modnej bezdusznej postawie, nie pozwalającej na okazywania najlichszego cienia słabości, znała uczucia takie jak miłość czy przyjaźń. Potrafiła również odróżnić dobro od zła, przynajmniej teoretycznie - dostając wyraźnie zarysowane przykłady. Aby poznać świat należało spojrzeć nań z wielu perspektyw. Przeżyć życie, doświadczając wszystkiego - szczęścia, smutku, cierpienia czy radości, aby w pełni wiedzieć czym jest człowieczeństwo... lecz czy było ono jeszcze komuś potrzebne?

Uwaga Marcusa brzmiała niedorzecznie, wręcz irracjonalnie. Zestresowany mózg Alice z ulgą podjął podrzuconą rękawicę pozwalającą na chwilowe zejście z chebańskiej równi pochyłej. Podesłał serię dość wymownych obrazów z nią i pobożnym brodaczem w roli głównej. Sama idea miała w sobie tyle sprzeczności, że pomimo skrępowanych rąk, wiszących nad rudą głową pilnych terminów, stresu i nieprzyjemności całego dnia, dziewczyna parsknęła szczerym śmiechem. Panujący w pokoju półmrok łaskawie skrył przed postronnymi purpurowe plamy, które niczym niechciani goście, wypełzły na piegowate policzki, pieczeniem skóry informując ich właścicielkę o swojej obecności. Szybko jednak postać Ridley’a zastąpił inny mężczyzna, przez co rumieniec objął całą twarz: od czoła, poprzez czubek nosa, aż do szyi, a żar z klatki piersiowej spłynął w dół brzucha.

Lekarka poruszyła się niespokojnie i zagryzając wnętrze policzka nie pozwoliła wyobraźni zabrnąć za daleko. Ta jednak za nic miała podobne środki przymusu bezpośredniego - dalej z pełną premedytacją bombardowała skołowany łeb sugestywnymi wspomnieniami, ot choćby poprzedniej nocy. I jeszcze poprzedniej.
Przywoływała widmo dotyku, głosu, drżenia mięśni. Oddechu łaskoczącego skórę i zmęczenia. Rodzącego się w głębi trzewi obłędu ciężkiego do opanowania, a także spełniania jakie po nim następowało. Kojącej nerwy ciszy, poczucia bezpieczeństwa. Trudnego do znalezienia na co dzień spokoju.
Pięć dni temu. Tydzień...

- Marcus, skarbie mój najdroższy. - Wychrypiała i zaraz odchrząknęła, nie chcąc dawać gangerowi powodów do jakichkolwiek podejrzeń, nieważne czy miały by one związek z ich aktualną sytuacją, czy… czymś kompletnie innym. Szczęśliwie czytanie w myślach pozostawało poza jego możliwościami, z czego lekarka cieszyła się w tej chwili jak jasna cholera. I tak uważali ją za dziwną, nieprzystosowaną i niereformowalną. Jak bardzo naiwną małolatą była... cóż. To już wolała zostawić tylko dla siebie. - Czy nie uważasz, że różnica wieku pomiędzy mną, a Benem jest zbyt duża, aby insynuować… znaczy sugerować podobne aktywności? Mogłabym być jego córką, poza tym ma już rodzinę, więc jakiekolwiek relacje na wspomnianej przez ciebie płaszczyźnie, automatycznie odpadają.

- Bez takich insynuacji, ja mam żonę i bardzo ją kocham. - zastrzegł się oschle Ben niezbyt chyba zadowolony z tematów jakie zostały właśnie poruszone przez parę gangerów.

Ruda uśmiechnęła się nieznacznie i podjęła temat rzeczowym tonem:
- Dziękuję, że przyszedłeś. Na dziś skończyliśmy. Odprowadzisz pana Ridley’a do reszty naszych gości i powiesz Chrisowi żeby przyszedł do mnie jak najszybciej? Przed powrotem Viper czeka nas jeszcze trochę pracy. Ben, wybacz proszę niedogodności i to, że musiałeś na mnie tyle czekać. Dokończymy następnym razem.

- Ja tam nie wnikam kto się z kim i w jakiej pozycji. - rzekł nonszalancko dowódca ochrony szpitala, unosząc do góry dłonie jakby się poddawał. Mimo to z gęby nie schodził mu ten sam uśmieszek. - A ty na co czekasz?! Nie słyszałeś co pani powiedziała?! Już zasuwaj do tych swoich przygłupów! - nagle wrzasnął na wciąż siedzącego jeńca, chcąc chyba go nastraszyć czy zaskoczyć i faktycznie mu się udało. Na zachętę pomógł mu opuścić fotel i gabinet, szarpiąc go najpierw za ramię, a potem popychając brutalnie przed sobą w głąb korytarza.
- Czekaj już ja was odzwyczaję konszachtować się z obcymi i szukać okazji do ucieczki! - usłyszała jeszcze zza zamkniętych już drzwi jak się odgrażał. W końcu po całej końcówce dnia, wieczoru i początku nocy znalazł okazję, by wyładować frustrację.

Tymczasem Alice została wreszcie sama we własnym fotelu, gabinecie i szpitalu... właściwie jeszcze bardziej starej szkole, choć progres postępował z tygodnia na tydzień. Została sama wciąż przywiązana żyłką tak jak ją zostawił Drzazga, jednak nawet w takiej chwili okazało się, że zbyt długo sama być nie mogła.

- Pani doktor… pani doktor… - usłyszała ciche nawoływanie. Ktoś musiał stać pod oknem uchylonym przez któregoś z będących dotąd u niej Chebańczyków. Kraty nie pozwalały wydostać się na zewnątrz, ale nie blokowały drogi dźwiękowi.

Głos był bardzo słaby, albo taki się wydawał przez ten cichy sposób komunikacji. Dziewczyna stężała momentalnie, przekrzywiając głowę w stronę źródła hałasu, o ile hałasem dało się nazwać nerwowy, teatralny szept. Czyżby po raz kolejny miało się okazać, że ma zbyt mało problemów, a zakończenie jednego z miejsca generuje kolejne przypadki? Ze złością szarpnęła skrępowanymi rękami, lecz na niewiele się to zdało. Linka wyglądała na mocną, lekarka bardzo blado widziała szansę za pozbycie się jej sposobem własnym. Potrzebowała czegoś ostrego: noża, skalpela… czegokolwiek, byle z powierzchnią tnącą.
- Szlag! - syknęła przez zaciśnięte zęby. Jakże żałowała, że nie ma przy sobie choćby głupiego scyzoryka. Wszelkie sprzęty chirurgiczne trzymała na parterze, zamknięte pod kluczem obok sali operacyjnej. Od broni stroniła, posiadanie jej w swojej okolicy uznając za zbędne. Alternatywa… potrzebowała alternatywy i to szybko.
- Jestem! Co się dzieje? - odpowiedziała człowiekowi za oknem, przyjmując równie dyskretny ton. Rozglądała się w międzyczasie po gabinecie, gorączkowo szukając czegokolwiek, co pozwoliłoby się jej uwolnić.

Biurko! O ile dobrze pamiętała, w dolnej szufladzie powinna znajdować się para nożyczek do papieru. Niewiele, ale winno wystarczyć. Tylko jak po nie sięgnąć? Ze zgrozą obmacała spojrzeniem stopy, obute w wiązane do kolan buty. Palce u stóp, chwytne w odpowiednim stopniu, żeby coś nimi złapać - ta droga odpadała. Nie da rady zdjąć butów bez użycia rąk, zaś fotel był zbyt ciężki aby dała radę z nim wstać bez złamania kręgosłupa, czy przepukliny. Może gdyby rzeczywiście mniej paliła: urosła o dwadzieścia centymetrów i przybrała piętnaście kilogramów mięśni...
Zostawało jedno wyjście. Zacisnęła mocno szczęki i szarpnęła się wpierw w lewo, potem w prawo, chcąc rozbujać i przewrócić ciężkie krzesło. Cienka linka wrzynała się w skórę przy każdym ruchu, mimo to nie zaprzestała prób.

- Pani doktor, pomocy. Wpuści pani… pomoże… - głos z zewnątrz nadal szeptał. Teraz jednak słychać było już wyraźniej autentyczną prośbę połączoną z obawą i strachem. Przerwy też pasowały - facet tam na dole ciężko łapał oddech jak po jakimś biegu, albo przy problemach z płucami.

Coś było nie tak, bardzo nie tak. Gdyby wołający potrzebował normalnej pomocy nie czaiłby się i krzyczał przez okno, tylko wszedł do szpitala głównym wejściem. Po to, do jasnej cholery, odnawiali ten budynek… aby każdy, kto potrzebuje, mógł tu liczyć na ratunek, którego najwyraźniej potrzebował.
- Zaraz do ciebie zejdę, nie ruszaj się. - Bujanie krzesłem przybrało na sile, ciałem Savage zawładnął stres. Nieważne co się działo, nie pozwoli nikomu skonać pod swoim oknem. - Krwawisz, wytrzymasz jeszcze trzy minuty? Już do ciebie idę. Jest zimno… schowaj się gdzieś przed deszczem.
- Nie… znaczy tak. Nie wiem… cieknie coś… - mówił coś nieskładnie nie mogąc się zdecydować, albo miał problemy z koncentracją. Ewentualnie rozważał która odpowiedź będzie dla niego najkorzystniejsza - typowe w tym mieście. Jeśli zdążył powiedzieć coś jeszcze, ściągana siła grawitacji lekarka niezbyt to usłyszała. Gruchnęła całym bokiem na podłogę, razem ze swoim meblem zazwyczaj całkiem wygodnym do siedzenia, obecnie zaś przede wszystkim upiornie ciężkim. Żyłka również dorobiła swoje do tej niewygody, bowiem wraz z upadkiem szarpnęła skórę na jej nadgarstkach, obcierając ją i znacząc czerwonymi pręgami... ale była już na ziemi, na poziomie tej właściwej szuflady. Otworzywszy ją zębami mogła prawie po ciemku dostrzec odblaski różnorakich uzbieranych narzędzi, skarbów, pamiątek i w sumie zbędnych rzeczy. Dostrzegła też metaliczny błysk szukanych nożyczek. Nikt ich nie zwędził, ani nie przestawił odkąd je tu zostawiła i to pomimo, że ponoć mieszkała w samym sercu miasta złodziei i szaleńców. Nastękała się i napociła jeszcze trochę, lecz finalnie udało jej się zanurkować głową na tyle by pochwycić niby martwe i bezduszne nożyczki, uciekające przed jej zębami jakby nagle własnego życia dostały.

Sapiąc ze zmęczenia, Alice oparła czoło o podłogę i uniosła się na kolanach. Ciężar na plecach wbijał ją w podłogę, zdarta skóra piekła jak wszyscy diabli… były to jednak niedogodności do zniesienia. Nie za długo, o czym przypominał jej każdy, coraz bardziej chrapliwy oddech. Połowę planu miała za sobą, pozostawała reszta - przeniesienie nożyczek z zębów do ręki, obojętnie której. Dobrze, że Drzazga nie skrepował ich za plecami, to przysporzyłoby kolejnych, trudnych do przeskoczenia punktów w planie uwolnienia się. Napędzane adrenaliną mięśnie trzęsły się jak w delirce, słabnący głos proszący o pomoc działał na wyobraźnię, podtykając lekarce cały szereg urazów jakich nieznajomy mógł doznać. Znów przewróciła się na bok, odetchnęła parę razy i skuliła się, aby głową znaleźć się jak najbliżej oparcia fotela i przywiązanej do niego dłoni. Nieprzyzwyczajona do tego typu aktywności była już cała mokra z wysiłku i nerwów. Nożyczki najpierw ślizgały jej się po zębach i dziąsłach, a potem w spoconej dłoni, wprawionej w operowaniu narzędziami sztuki medycznej... nie czymś takim i nie w takiej pozycji.

Ostrze próbujące wcisnąć się między oparcie fotela, a żyłkę wrzynającą się w skórę, co chwila dźgało właśnie tą skórę i ciało pod nią, rysując czerwone pręgi, kreski. Raz zaatakowało tak mocno, aż Savage sycząc prawie wypuściła je z palców. Czuła jednak, że kilka nitek żyłki puściło, choć nadal nie była wolna na tyle, aby wyswobodzić ramię. Czas uciekał, stan i cierpliwość człowieka na dole zostawały wydane na pastwę aury, deszczu i niepewności intencji milczącej lekarki, która ani się nie odzywała ani nie pokazywała na dole.

- Zejdzie pani… ja już nie mogę… w-wszystko mnie boli. Jak nigdy wcześniej… już nie mogę tak dłużej… - głos przeszedł prawie w łkanie. Ktokolwiek siedział na dole musiał być u kresu swojej wytrzymałości zarówno psychicznej, jak i fizycznej. Albo tak mu się przynajmniej wydawało.

- Już do ciebie idę skarbie. Dasz radę, nic ci nie będzie. Jeszcze tylko chwila, musze zebrać rzeczy, nie pomogę ci gołymi rękami... - głos załamał się jej, po policzkach pociekły łzy. Odetchnęła i dalej mówiła, wykorzystując resztkę sił jakie jej pozostały, byle tylko wlać w czekającego człowieka otuchę, przekonać do pozostania na miejscu i nie wykonywania gwałtownych ruchów. Opcję z pułapką spychała poza granice rozsądku. Wystarczająco wielu ludzi patrzyła na bliźnich spode łba. Piłowała zawzięcie, nie patrząc czy kaleczy skórę. Musiała się uwolnić, nie mogła go tak zostawić… pozwolić mu umrzeć. Nie da rady dźwignąć czegoś podobnego.
- Usiądź na ziemi pod ścianą, w jakimś suchym miejscu, dobrze? Jak ci na imię? Mów od mnie i nie usypiaj… Chris! - ostatnie słowo wrzasnęła na całe gardło, mając już gdzieś w jakim stanie zastanie ją jej pomocnik. Podobne bzdury przestały być ważne. Coś wymyśli… jak zawsze.

Prawie jednocześnie gdy wypowiedziała głośno imię swojego najbardziej wykwalifikowanego pomocnika medycznego nożyczki wreszcie uporały się z żyłką na tyle, by poczuła jak puszcza. Resztę dała radę zerwać razem z ruchem ramienia. Facet na zewnątrz nie odzywał się. Chris jeśli ją usłyszał to jeszcze nie nadbiegł. Zaraz powinna zarejestrować odgłos wbiegania po schodach.

Wciąż miała uwiązaną drugą i leżała w przewróconym na ziemi fotelu.
- Jesteś tam? Mów do mnie. - wychrypiała, balansując na skraju przerażenia. Czas się kończył, facet mógł albo zemdleć albo co gorsza…
- Nie usypiaj, błagam cię. Nie rób tego, nie usypiaj. - powtarzała raz po raz, kończąc sie uwalniać, co nie było proste. Palce trzęsły się z wysiłku i stresu, dwie gorące strużki toczyły się po piegowatych policzkach.
Uwolnić się… tylko to sie liczyło. Uwolnić, chwycić sprzęt i zbiec na dół. Tam, gdzie była potrzebna. Przecież właśnie taką miała rolę.

Odpowiedział jej odgłos kroków. Ktoś wbiegał po schodach i już pędził korytarzem. Zdołała akurat przeciąć więzy drugiej dłoni, przetrzeć twarz rękawem i podnieść się na nogi, gdy drzwi otarły się i z impetem uderzyły w ścianę, pchane prawicą Marcusa zaopatrzoną zawczasu w gnata.
- Co jest kurwa?! - wrzasnął wodząc dzikim wzrokiem najpierw po sylwetce lekarki, następnie po pomieszczeniu. Prawie od razu wpadł do środka, a zamykające się drewniane skrzydło trafiło Chrisa, blokując go na chwilę.

Dopiero teraz dotarło do Igły jakiego rabanu narobiła, drąc się w środku nocy na całe gardło, na dodatek akurat po wizycie nieprzyjaznego szpiega… ale miała to gdzieś. Dysząc, uniosła tylko kciuk ku górze, dając tym znać uzbrojonemu gangerowi, że "jest w porządku”. Zrobiła to będąc w ruchu.
- Nic, potrzebuję Chrisa. - dorzuciła urywane wytłumaczenie, ściskając już torbę w garści i biegnąc ku wyjściu z gabinetu. Widok medycznego pomagiera wlał w zmaltretowane ciało porządny kubek radości. Przynajmniej nie będzie musiała targać rannego na własnych plecach.
- Na zewnątrz jest człowiek, rusz się. Trzeba mu pomóc. - wyjaśniła, pchając młodszego chłopaka bez ceregieli w stronę z której właśnie przyszedł.

- I po to się tak darłaś? - w głosie szefa ochrony dało zabrzmiało wyraźne rozczarowanie i dezaprobata. Rozglądał się jeszcze chwilę po gabinecie szukając komu by posłać kulkę, albo chociaż sprzedać kopa. Nikogo więcej nie znalazłszy, ruszył markotny i rozeźlony za ciałami medycznymi.
Chris okazał się równie zdezorientowany co Marcus, ale że sprawę skierowano bezpośrednio do niego, mruknął coś twierdząco i wrócił z powrotem. Po drodze natknęli się na nadbiegającego z przeciwnej strony Tom'a, więc powstał prawdziwy korek w większości zdezorientowanych ludzi.




Na zewnątrz panowała już ciemna i deszczowa noc. Ludziom bez kurtek od razu dały się we znaki chłód i wilgoć wiosennej nocy. Alice prowadziła Chrisa, Tom chyba nie był aż tak ciekawy i chętny do pomocy, bo przystanął na moment w głównym wejściu. Marcus jednak nie podarował i szedł parę kroków za wspomniana trójką, gnata gangerską modłą chowając za pasek. Potencjalnego pacjenta wcale dało się tak łatwo wytropić. Bezpośrednio pod wciąż uchylonymi oknami gabinetu nikogo nie znaleźli, do tego nikt nie zabrał światła i wszystko tonęło w mroku.

- Tam chyba ktoś jest. - Uzbrojony brunet mruknął nagle ze spora dozą nieufności co dobitnie wyraził kładąc dłoń na kolbie pistoletu. Głową wskazywał ciemniejszą plamę wśród gratów wywalonych ze szkoły i walających się po terenie od nie wiadomo jak dawna. Ciemna figura faktycznie mogła należeć do człowieka choć chyba na wpółleżącego dobry tuzin czy dwa kroków, od okna gabinetu lekarki.
Chris jakoś widząc reakcję Marcusa też nie kwapił się sprawdzać sprawę własnymi rękoma. Był w końcu Detroitczykiem: urodził się i wychował w tej właśnie okolicy. Wiedział więc jakie rzeczy i ludzie mogą się tu błąkać po nocy by wywabić swoje ofiary.


- Macie jakieś światło? - Savage zwolniła, ale się nie zatrzymała, wpatrzona w nieruchomą bryłę. Ludzki wzrok zawodził, w podobnych ciemnościach nie dało się jednoznacznie zidentyfikować czym jest zalegające pod oknem kłębowisko cienia. Dla Igły skrywało człowieka. To w jakim stanie się znajdował… ciężko o porządną diagnozę przy prawie zerowej widoczności. Otworzyła torbę i zaczęła w niej intensywnie grzebać, szukając rękawiczek. - Latarka, zapalniczka, cokolwiek. Potrzebuję światła. Może to Spider…

- Jaa… ja nie mam. Ale mogę po coś skoczyć do środka - zaczął niepewnie Chris za to bardzo chętnie wspomniał o powrocie do ciepłego, oświetlonego i suchego wnętrza szpitala, zapewniającego zdecydowanie większy komfort i bezpieczeństwo, niż stanie po ciemku w ulewną noc wcale nie tak daleko od źródła potencjalnych kłopotów.

- Chuja nie masz! Dawaj zapalniczkę! - huknął na niego Marcus widząc jak tamten próbuje się wyślizgać z sytuacji. Sanitariusz niechętnie wydobył zapalniczkę i próbował ja odpalić. Na deszczu prawie natychmiast gasła. Plama tymczasem dalej tkwiła nieruchomo niczym kawałek porzuconego złomu, tudzież gruzu.

- Na litość boską, podstaw rękę nad płomień. - Lekarka warknęła przez zęby, zmęczona koniecznością tłumaczenia nawet tak prostych rzeczy.
- Jestem już… słyszysz mnie? Odezwij się. - rzuciła w ciemność, podchodząc pospiesznie do być może, umierającego człowieka.

- Stój, gdzie lecisz! - ramię wściekłego gangera zastopowało ją w miejscu. - Pogięło cię?! Chuj wie co to jest! - syknął na nią i przekazał w objęcia drugiego medyka. Ten nie był tak bezpośredni, ale tym razem zdawał się podzielać zdanie dowódcy ochrony i chwycił Alice całkiem stanowczo.

- Hej ty! Jeśliś człowiek wyłaź z rękami w górze! Jak coś spróbujesz to cię rozwalę! - wrzasnął w przestrzeń w stronę plamy. Zdołał dobyć z powrotem pistolet i trzymał go już wzdłuż tułowia. Przez chwilę stali tak we trójkę, zalewani strugami lodowatego deszczu; wpatrzeni w nieruchomą, raczej bezkształtną plamę. Po niepokojąco długiej chwili coś się poruszyło i ujrzeli cień mogący być ramieniem. Po ciemku nie widzieli czy dłoń była pusta czy nie. Drugie ramię też pozostawało poza ich zasięgiem.

- Kurwa obie łapy chcę widzieć! - Marcus wrzasnął ostro, wyraźnie zaniepokojony podejrzanym zachowaniem obcego nimi. - Pewnie ma nóż w drugiej. Chce nas dźgnąć jak podejdziemy. - mruknął ciszej tak aby tylko dwójka stojących przy nim ludzi usłyszała.

- N-nie mogę… nie mogę wyprostować drugiej. Nic nie mam… nic nie zrobiłem… niedobrze mi. Wszystko mnie boli… - ciemność wyjęczała z trudem. Głos pasował do tego, który Alice słyszała wcześniej z okna: pozostawał przestraszony i pełen boleści. Dwaj Runnerzy zdawali się nadal być nieprzekonani wobec tak wątpliwej i dosłownie niejasnej sytuacji.

Czy choć jedna rzecz tego dnia mogła się nie spieprzyć? Marcus miał rację - mogli mieć przed sobą zagrożenie, albo wariata… tyle, że Alice widziała w nim tą drugą stronę, niedostrzeganą przez dwóch gangerów. Ktoś się mylił, wolała zaryzykować kolejny cios nożem, jeżeli w starciu dwóch prawd błąd znajdzie się po jej stronie. Alternatywnie właśnie pozwalała pacjentowi cierpieć, być może krwawić i zdychać powoli w błocie niczym parchatemu, bezpańskiemu psu. Tak się nie godziło...
Przekazana dosłownie z rąk do rąk, szarpała się wściekle, chcąc wyswobodzić swoje półtora metra spod kurateli Chrisa.
- Puść mnie, do jasnej cholery! - darła się, wierzgając i ciągnąc do przodu. - On potrzebuje pomocy, po co wam pistolety? Nie ufacie mu, to trzymajcie go na muszce jak już musicie, ale dajcie mi pracować!

- Ej! Co ty robisz?! - krzyknął Marcus nie bardzo wiadomo do kogo bardziej. Czy do Alice, że się szarpała, czy do Chrisa który z wahaniem, ale jednak ją puścił.

Savage skorzystała z okazji od razu wyrywając do przodu, wykorzystując zaskoczenie i niepewność pozostałych gangerów.
- Wszystko będzie dobrze, nie bój się. Możesz chodzić? - wydyszała biegnąc w kierunku owego podejrzanego mężczyzny.

Za sobą usłyszała, że klnący wściekle ochroniarz pobiegł zaraz za nią. Na końcu tego mini peletonu podążał jej pomocnik. Gdy była już o krok czy dwa od celu rozpoznała czemu był taki bezkształtny - opatulony w płaszcz lub koc ciemnego, ziemistego koloru celowo czy nie zlewającego się z równie mokrym, ciemnym i ziemistym otoczeniem przypominał jego stały element. Marcus był już przy nich oburącz ściskając gnata i bez żenady celując do obcego.
- Nie wchodź pod lufę. - usłyszała wywarczane polecenie.

Obcy w połowie siedział, w połowie leżał oparty bezwładnie na prawym boku. Jedno ramię wciąż unosił ku górze, drugie skrywał w przepastnym płaszczu. Ochroniarz miał rację - spokojnie dałby radę kitrać tam i obrzyna. Lub kurczowo przyciskać dłoń do rany. Po ciemku nie widziała twarzy, nawet twarze towarzyszy jawiły jej się jako jaśniejsze owale. Słyszała z bliska jego oddech: zmęczony, rzężący i chrypiący. Czuła jego żar i nieświeżą, słodkawą nutę. Faceta trawiła gorączka... czy od ran, czy od jakiejś choroby - ten czynnik wciąż pozostawał niewiadomy.
Druga ewentualność nasuwała całą masę komplikacji, poczynając od zarażenia, po problemy z bezpieczną dla otoczenia hospitalizacją podobnego przypadku. O ile nie wpakowała się właśnie w zasadzkę, co gorsza ciągnąc za sobą dwóch gangerów. Nie ceniła szczególnie wysoko własnego życia, dawno temu godząc się z możliwością jego utraty w razie konieczności.
Dopuszczalne straty.

Czas naglił, szybko wygrzebała z torby maseczkę - ochronę może nie doskonałą, ale zawsze jakąś.
- Spokojnie, uuż będzie dobrze. - Powiedziała, wyciągając rękę i kładąc ją na trawionym gorączką ramieniu.
- Dasz radę iść? - powtórzyła najbardziej nurtujące w tej chwili pytanie. Nurtujące dla lekarza, od reszty był tu ktoś inny. - Co ci się stało?

- Tak… - facet odpowiedział nie bardzo wiedząc do której części jej pytań się odnieść. Sam jednak nie ruszył się wcale. Sprawiał wrażenie skrajnie zmęczonego, oddech nie normalniał mu ani na chwilę. Głos miał strasznie chrypiący i pobrzmiewała w nim odpychająca nuta. Marcus i Chris wciąż niepewni sytuacji zachowawczo trzymali się o krok czy dwa od nich, przy czym ten pierwszy ani myślał chować czy choćby opuszczać broni. Tymczasem obcy leżał bezwładnie jak kłoda. Wyglądało że ostatnią resztkę sił włożył w pokonanie kawałka trasy od okna Alice, do miejsca gdzie go znaleźli.

- Chris, leć po Toma i nosze - rzuciła do drugiego medyka wyjątkowo poważnym tonem. - Weźcie maski i rękawiczki. Marcus, możesz mi przyświecić czymkolwiek? To bardzo ważne.
Powoli, wstrzymując oddech, chwyciła skraj koca i rozchyliła go, ujawniając co skrywa się pod spodem. Jeśli broń, mężczyzna powinien od razu zaatakować. Jeśli zaś coś innego…
- Zobaczę twoją rękę, dobrze? - Bardziej stwierdziła niż spytała.

Chris kłopotliwą sytuację choć na chwilę opuścił bardzo chętnie. Marcus wyglądał na niezdecydowanego - pognać za nim, czy rozwalić i mieć spokój na te kolejne źródło kłopotów. Ostatecznie nadal nieufnie celował z gnata do leżącego. Tymczasem lekarka odchyliwszy po potakującym jęknięciu poły płaszcza, dostała się do jego ręki. Wyczuwała gorąc jaki bił od trawionego gorączką ciała. Na dotyk niewiele czuła, przeszkadzały w tym szmaty owijające pacjenta. Ramię zdawało się wręcz nienaturalnie wielkie, porównywalne do jej rudowłosej dziewczyny. Trzymał je podkurczone do boku, pustą dłoń przyciskając do brzucha. Albo miał już te stadium, że organizm instynktownie poświęcał członki by ratować ważniejsze organy... albo miała do czynienia z organizmem celowo lub przypadkowo zmodyfikowanym w nieplanowanym przez naturę sposób.
Mutanci… miała już z nimi styczność. Czy siedzącego przed nią biedaka dopadła podobna przypadłość? Tego bez światła nie szło sprawdzić. Jeżeli oto miała do czynienia z nie do końca człowiekiem, reakcji Marcusa i reszty nie musiała nawet zgadywać.
Eksterminacja - bez pytań i wątpliwości. Szybkie zastosowanie terapii z ołowiu.
Ludzie nienawidzili wszystkiego, co różniło się od nich, lub czego nie dawali rady ogarnąć umysłami. Ewentualnie po prostu chory zachorował.

Sprawdzić dało się tylko w jeden sposób.
- Nie ma broni, możesz sięgnąć po zapalniczkę… albo daj mi ją, jeśli nie chcesz opuszczać spluwy - zrelacjonowała sapiącemu w kark gangerowi. - Proszę... nie mamy czasu.

- Pojebało cię? - jego frustracja zdawała się sięgać apogeum. Przez dłuższą chwilę kurczowo zaciskał i rozkładał palce, ale uległ prośbie. Zdjął jedną dłoń z broni i sięgnął do kieszeni, wydobywając z niej nieduży prostokącik. Wciąż nie spuszczając lufy z obcego podał ogień lekarce.

- Cokolwiek ci jest...cokolwiek. - Powtórzyła z naciskiem, skupiając całą uwagę na pacjencie - Nie musisz się bać.

Zapalniczka zadziałała podobnie do tej chrisowej. Błysnął ciepławy promień, następnie zgasł, zdmuchnięty wiatrem i zatopiony deszczem. Przez ten krótki moment lekarka dostrzegła oczy - ludzkie oczy, patrzące na nią spod wpółprzymkniętych powiek. Oczy o ciemnych od popękanych naczynek białkach... lub odmienionych przy narodzeniu, albo całkiem niedawno. Ujrzała spękane usta z których buchał zmieniający się w parę oddech. Usta z których ściekała ślina, krew i żółtawe wymiociny. Zarejestrowała obraz błyszczącej od potu i deszczu skóry twarzy, przykrytej przylepionymi strąkami włosów. Miała żółtawy odcień, choć to mógł być efekt światła zapalniczki. Na szczęście od strony budynku nadbiegali już dwaj medyczni asystenci, dźwigając między sobą nosze.

Igła ściskała kurczowo zdrowszą rękę nieznajomego, rozdarta niepewnością co robić dalej. Zaniesienie go do ciepłego, suchego wnętrza szpitala zniwelowałoby większość z niekorzystnych czynników zewnętrznych, pozwalając zająć się ranami w spokoju i względnej ciszy. Gdyby był zwykłym pacjentem, uczyniłaby to bez wahania. Istniało jednak zbyt wiele możliwości - niebezpiecznych, śmiertelnie groźnych alternatyw, narażających zarówno samego zainteresowanego jak i całą obsadę kliniki.
- Wszystko będzie dobrze, nie bój się. Pomogę ci i nie pozwolę skrzywdzić. - wyszeptała pochylając się lekko do przodu, aby czające się za rudym karkiem towarzystwo nie mogło dosłyszeć.

Po pierwsze nie szkodzić… jakże dumnie i oczywiście słowa te brzmiały wypowiadane w czystej, sterylnej sali operacyjnej, bądź w zaciszu bezpiecznego gabinetu. W prawie całkowitej ciemności, wystawiona na ulewę i chłód, z uzbrojonym Marcusem za plecami, lekarka nie miała tego komfortu, aby nad sprawą zastanowić się dłużej i rozpatrzeć wszelkie alternatywy. Czas na podobieństwo deszczu przelewał się jej przez palce, usta zadrżały, w kącikach oczu zapiekły kolejne gorące krople, kontrastujące z lodowatymi strugami, lejącymi się nieprzerwanie z nieba.
Decyzja musiała zapaść szybko, a jej konsekwencje mogły okazać się zgubne przynajmniej dla jednego człowieka - tego, który zaufał nieznanej sobie, obcej kobiecie do tego stopnia, że pokonał Bóg raczył wiedzieć jak długą drogę, aby dotrzeć pod zakratowane okno zajmowanego przez nią przybytku. Ledwo potrafiące się poruszyć ciało jasno wskazywało, że zwlekał z odwiedzinami tak długo, jak to było możliwe. Czym się kierował, co determinowało podobny tok myślenia?

Bał się znanych z powszechnej agresji gangerów… nie umiał uwierzyć w głoszone przez dziwną, runnerową lekarkę brednie na temat szacunku dla bliźniego i zasad humanitaryzmu? Obawiał sie, że zostanie mu wystawiony rachunek niemożliwy do zapłacenia… a może chodziło o inny rodzaj strachu?
Choroby popromienne, eksperymenty na ludziach, ogóle skażenie - powojenny świat wypełniała masa czynników mogących odmienić ludzkie ciało. Czy to dlatego nieznajomy nie wszedł do środka jak nakazywały obyczaje - frontowymi drzwiami, tylko zakradł się niczym złodziej prosto pod jej okno? Do tej teorii pasowałby maskujący koc, skrywający go przed niepowołanym wzrokiem oraz uwagą, a także pora jaką wybrał na odwiedziny.

- Bardzo ci dziękuję za pomoc i wstawiennictwo, możesz odłożyć broń, ten człowiek nie jest z Cheb. Nie może unieść ramion, a co dopiero kogoś zaatakować. Ma gorączkę, przykurcz mięśni i ledwo mówi. Chris, Tom. Zapakujcie go na nosze, tylko ostrożnie. - ostatni raz pogłaskała delikatnie wierzch rozpalonej gorączką, lepkiej dłoni i podniosła się ciężko z kolan. Zmęczenie dawało się jej coraz mocniej we znaki, ale do diabła z tym. Głupota, drobnostka… zajmie się tym później. Teraz liczyło się co innego.
- Zanim się nie upewnię co mu dolega, zaniesiemy go do przybudówki. Mamy w środku zbyt wielu rannych, zwłaszcza Toby’ego... i Berta. Ich ciała są osłabione po operacji, łapią wszelkie możliwe infekcje skuteczniej niż darmowe drinki w barze. Dopóki nie postawię jednoznacznej diagnozy, nie będę ryzykować trzymania naszego nowego pacjenta z resztą chłopaków. Dlatego będę potrzebowała światła, bandaży, leków… ale to za chwilę. Najpierw znieśmy go z tego przeklętego deszczu. Macie maski i rękawiczki? Świetnie, załóżcie je.

Marcus jakoś nie wydawał się przekonany co do potrzeby schowania broni. Nie widziała jego twarzy ale sylwetka nadal wyrażała wystarczająco sporo czytelnej nieufności i niepewności. Para sanitariuszy mając do czynienia z prostymi i całkiem nieźle znanymi sobie czynnościami, też już ochłonęła z szoku i nie paliła sie do pomocy. Trochę zwłóczyli, powoli szykowali nosze i nie wdawali się w dyskusje ufni w wiedzę i doświadczenie szefowej. Sam pacjent leżał prawie całkowicie bierny i nieruchomy chrypiąc tylko swoim spazmatycznym oddechem. Wówczas Chris błysnął światłem latarki i pierwszy raz mieli okazję przyjrzeć się dokładniej charczącemu problemowi.

- O kurwa! - zaskoczony sanitariusz wrzasnął, odruchowo odskakując krok w tył, Tom syknął. Spluwa od razu powędrowała ku nieruchomej sylwetce. Najbliżej stała Alice i ona też widziała najlepiej To był Spider. Ale na pewno nie taki Spider jakiego pamiętała. W świetle jasnym, stabilnym świetle latarki jego rysy twarzy były z trudem rozpoznawalne, zupełnie jakby twarz mu napuchła po wpadnięciu w rój pszczół i szerszeni. Pod szarym płaszczem wciąż nosił te same ubranie, w którym widziała go po raz ostatni. Przygięte ramię miał napuchnięte ponad wszelką miarę. Miało rozmiar nogi dorosłego faceta. Okrywający je rękaw popękał nie wytrzymując naporu żywego ciała. Wzdłuż szyi i na widocznym ramieniu pod skórą przebijały się wypukłe żyły . Samą skórę pokrywały wrzody. Głos miał tak zniekształcony, przez tą infekcję, że był równie odmieniony jak i reszta jego ciała.

Savage przestała się dziwić, czemu chłopak ledwo się ruszał i mówił… i dlaczego się ukrywał. Zmiany musiały następować w zastraszająco szybkim tempie, skoro wystarczyła niepełna doba, aby zniekształcić go do tego stopnia. Pierwszy raz dziewczyna poczuła głęboką wdzięczność i olbrzymi szacunek dla znanego jej tylko ze słyszenia Teda Schultz'a. Był wyjątkowo mądrym i przewidującym człowiekiem, skoro odgrodził skażony teren, zabraniając ludziom wycieczek oraz szabrowania. Zakazana Strefa nie została odcięta od reszty miasta bez powodu. Najbardziej dobitny właśnie cierpiał u stóp lekarki.

Otoczenie zareagowało tak, jak się spodziewała. Zadziałał odruch, zakorzeniona głęboko w podświadomości zasada, jasno obrazująca jak powinien zachowywać się dobry chrześcijanin: stać na straży dobra drugiego człowieka, bez oglądania się na własne profity i wygodę.

Niewiele myśląc zrobiła krok w bok, stając na linii strzału, przodem do Marcusa.
- To nie będzie konieczne. - wykorzystała smętne szczątki pozostałe z opanowania i spokoju, a siekające ciało lodowate krople deszczu przyprawiały mięśnie o jeszcze intensywniejsze drżenie. Swoje trzy grosze dokładała następna kumulacja stresu: broń wycelowana prosto w klatkę piersiową i strach. Bądź co bądź towarzystwo Alice pozowało gangerami zarówno z powołania jak i zamiłowania. Gdy pojawiał się problem który dało się zastrzelić - robili to nie oglądając się na nic.
- Trzeba go przenieść tam, gdzie mówiłam. On potrzebuje lekarza… po to tu jesteśmy. Po to ja tu jestem. Żeby pomagać i leczyć, nie zabijać. Od tego są lekarze. Macie maski i rękawiczki, załadujcie go na nosze, ile razy muszę prosić? - ostatnie zdanie rzuciła w kierunku swoich sanitariuszy.

- Coo?! Oślepłaś?! Nie widzisz jak on wygląda?! - Marcus krzyknął w mieszaninie strachu i histerii przed podzieleniem losu Spider’a. Machnął ponaglająco ręką na Alice jakby chciał ją do siebie przywołać, albo odsunąć. Para pielęgniarzy stała jak wryta i nie kwapiła się choćby zrobić najmniejszego ruchu w stronę odmieńca.

Dziewczyną znów zatrzęsło, tym razem ze złości. Zacisnęła z całej siły pięści, pochyliła głowę do przodu i gapiła się prosto w oczy starszego gangera, skryte w plątaninie deszczowych kropli, mroku i mokrych włosów.
- Widzę. - wycedziła lodowato uprzejmym tonem nie ruszając się z miejsca - Przyszedł tu rano, ale go wyrzuciłeś. Wyrzuciłeś - pacjenta - ze - szpitala. - każdemu z akcentowanych dobitnie słów towarzyszyło nerwowe drgniecie lewego ramienia. Odetchnęła i dorzuciła zmęczonym tonem, balansującym na granicy tłumionego płaczu.
Powinna… właśnie. Co powinna zrobić? Przecież nawet nie znała adresu zranionego chłopaka.
- Wtedy jeszcze mógł chodzić i wyglądał normalnie. Mógł wziąć coś podejrzanego, może da się to cofnąć. Muszę spróbować. Proszę Marcus, nie utrudniaj.

- Po - gie - ło - cię? - szef ochrony wycedził równie dobitnie nie mając zamiaru ustąpić. Dwaj sanitariusze wzięli sobie na razie na wstrzymanie. - Ja tu jestem od zapewnienia ochrony i odpowiadam za to przed Viper, a ona przed Guido. Ten typ na pewno nie zwiększa nam bezpieczeństwa i kurwa wykończy naszą jedyną lekarkę! Chuj z tego będzie! - sapnął tłumacząc swoje racje.

- Czemu miałby chcieć mnie wykończyć? Zaufał na tyle żeby tu przyjść. Gdyby chciał mnie zabić… przed chwilą miał ku temu świetną okazję. - pokręciła głową, a strąki mokrych włosów przykleiły się jej do czoła. - Obawiasz się, że zacznie sprawiać problemy? Przykujemy go do łóżka, będziesz stał obok kiedy zacznę go badać. Zamkniemy go w izolatce pod kluczem. To tylko jeden człowiek, Marcus. Umierający, cierpiący człowiek. Twoim zadaniem jest dbanie o nasze bezpieczeństwo i nie zamierzam utrudniać ci pracy. Każdy z nas ma swoje zadanie. Ja tu jestem od leczenia… więc daj mi to robić. Zachowamy wszelkie konieczne środki zapobiegawcze, nic nie wyrwie się spod kontroli. Nie zrobię nic na własną rękę i w tym temacie całkowicie podporządkuję twoim wytycznym. - zamknęła oczy, ręce opadły luźno wzdłuż tułowia. Odetchnęła powoli nabierając powietrze nosem i wypuszczając ustami.
- Przyrzekam służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu, według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic… - wyrecytowała z pamięci -Żadnych różnic, Marcus. Składałam przysięgę. Nie mogę go zostawić, po prostu nie mogę.

- Nie no, serio ślepa jesteś?
- ganger wkurzał i irytował się jednocześnie, nie mogąc znieść paplaniny kobiety. - Kurwa, koleś ma syfa! I to w chuj chujowego! Chcesz to złapać od niego?! Dość tego! - zirytowany chwycił Alice za rękę i pociągnął do siebie.
- Co się tak gapicie? Lećcie po kankę benzyny! Zaraz oczyścimy to miejsce i będzie po sprawie. - warknął na wciąż stojących na deszczu niezdecydowanych gangerów. Ci zawahali się patrząc na splątaną parę. Woleli przystać na jego, a nie jej rozwiązanie - wyglądało na zdecydowanie pewniejsze i bezpieczniejsze. Spider zacharczał, wierzgnął nogami próbując wstać. Opadł po chwili tych tytanicznych dla siebie zmagań bezwładnie z powrotem w wiosenne błoto. Najwyraźniej wyczerpał swoje siły do cna.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-01-2016 o 22:23.
Zombianna jest offline  
Stary 23-01-2016, 20:56   #128
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Szarpanina z większym, silniejszym mężczyzną była równie efektywna, co przerzucanie widłami piasku. Może nawiedzona lekarka dałaby radę usadzić na miejscu kilkuletnie dziecko, bankowo nie kogoś pokroju wściekłego szefa ochrony szpitala. Poleciała do przodu i z głuchym stęknięciem zderzyła się z nim, a jej opór przypominał podrygiwania lalki do crash testów. Wciąż poruszała swobodnie jedną ręką, lecz szarpanie za odbezpieczoną broń, gdy na jej spuście spoczywa ludzki palec, zakrawało o najgłupszą z głupot.

Naraz dziewczyna przestała stawiać jakikolwiek fizyczny opór. Uspokoiła się momentalnie i tylko przyspieszony oddech zdradzał że jeszcze uderzenie serca temu wierzgała i szarpała wszystkimi wolnymi kończynami.
- Chris, Tom… zostańcie z łaski swojej na miejscu. - odezwała się ze zwyczajowym opanowaniem i zadarłszy głowę ku górze, spoglądała ochroniarzowi prosto w oczy. Ich twarze dzieliło raptem kilkanaście centymetrów w pionie, z tej odległości dostrzegała już różnicę między jasnymi białkami, a ciemnym okręgiem tęczówek i źrenic, zlanych teraz w jednolicie czarne plamki.
- Marcus… kochanie. Boisz się o siebie i resztę. Wszyscy się boimy, to zrozumiałe. Tu nie ma się czego bać. - zaczęła łagodnie, przejeżdżając rantem wolnej ręki po swoich spodniach dzięki czemu uwolniła ją z gumowego kokonu. Rękawiczka spadła nieistotna w błoto pod ich stopami, dłoń wsunęła się pod skórzaną skorupę i wylądowała na spiętym, męskim barku, gładząc go uspokajająco. Nie chcieli skończyć jak chory… kto normalny by chciał?
- W przypadku gdy podwyż… nie będę cię zanudzać. Zobacz, gdyby dało się tym zarazić przez samą obecność, już dawno w Det wszyscy drapaliby sie trzecią ręką po łuskach na plecach... a tak nie jest, prawda? Infekcja nie przenosi sie przez powietrze, prędzej przez płyny ustrojowe: krew, ślinę, osocze i ropę. Zostanie na zewnątrz, zamknięty w przybudówce, a zajmować się nim będę ja... i tylko ja. Chłopaki zajmą się resztą przypadków, tych... hm, normalnych. O mnie nie musisz się martwić, dam sobie radę, zawsze dawałam. Myślisz, że to pierwsza choroba zakaźna z jaką mam styczność? Wiem jak uchronić się przed zakażeniem, nie pierwszyzna dla mnie. Jeśli poznam mechanizm i działanie tej infekcji, będę mogła w przyszłości pomóc któremuś z was, o ile zajdzie taka potrzeba. Chciałbyś żeby w podobnej sytuacji ktoś od razu zamordował cię z zimną krwią, zamiast spróbować wykorzystać szansę na ratunek?

Trójka mężczyzn zawahała się. Tom i Chris całkiem raźno ruszali po to co potrzebne, żeby zrobić wreszcie porządek. Zatrzymali się słysząc w ciemnościach proszący, znajomy kobiecy głos. Widziała jak głowy im chodzą, gdy patrzą to na siebie nawzajem, to na splątaną w uścisku parę. Nie mieli ochoty zbliżać się do tego co zostało ze Spidera, ani mieć z tym nic wspólnego. Poznali jednak trochę swoją nietypową szefową która najczęściej mówiła kosmicznym językiem, lecz jakoś ich nie rolowała i całkiem często się okazywało, że ma rację. Stali więc po ciemku w deszczu i czekali co dalej chyba skłonni dać jej jakąś szansę zdziałania po swojemu. Co innego Marcus.

- Kurwa, nie przeginaj Brzytewka. On nawet nie jest jednym z nas, to tylko jakiś śmieć z zewnątrz co się tu czasem szwenda. - widziała, że zasiała ziarno wątpliwości, bo złapał ją nawet mocniej wolną dłonią jakby chciał nią potrząsnąć, by jej przemówić do rozumu. Mimo to nie zdecydował się na taki ruch. Widząc w świetle latarki jak wygląda ranny nie mógł chyba uwierzyć, że lekarka zna lepszy sposób od kulki w łeb nieszczęśnika, coby zapanować nad sytuacją.
- I musiał chujostwo złapać niedawno. Wcześniej taki nie był. Może i nas pozarażać tym gównem albo jeszcze kogoś innego. - nie dawał za wygraną, próbując znaleźć luki w argumentacji lekarki.

Zawahał sie, tyle dobrego. Pierwszy mały krok… jeszcze była szansa przemówić mu do rozsądku.
- Załatwił się tak dzień przed meczem, już miałam z nim kontakt i zobacz, nadal wyglądam normalnie. Też już powinnam... się zmieniać, a widzisz abym w czymkolwiek przypominała zainfekowaną? Jeśli nie wierzysz zrób mi rewizję. - ciągnęła dalej, tłumacząc na spokojnie kolejne wątpliwości - Nic wam nie będzie, ani nikomu innemu… nie ma na to szans. Nie wejdzie do szpitala, nie odejdzie… czyli nie rozniesie tego dalej, a ja w tym czasie zbadam go i poznam mechanizm działania tych… zmian. Na przyszłość. Może jest z zewnątrz, ale wy już nie. Jeśli kiedyś ty, Chris... albo którykolwiek z chłopaków tak zachoruje, będę wiedziała co robić. Poznam odpowiedź jak z tym walczyć, jak wam pomóc. Nie wiem wszystkiego, po wojnie wiele się pozmieniało… ale szybko się uczę, a wasza krzywda to ostatnie czego mogłabym chcieć. Nie chcę potem być zmuszona… kogoś od nas… nikogo. - zacisnęła szczęki i pochyliła głowę do dołu.
- Nikogo nie zarazi, dopilnuję tego.

- Dotykałaś już go?! - sapnął jakby właśnie zdradziła mu, że jest jego nigdy niechcianą, młodszą siostrą. Odsunął ją na całą możliwą długość ramienia choć wciąż trzymał. Poruszył nawet drugim ramieniem, tym z bronią chcąc przecelować lufę ze Spidera na jej pierś. Ruch ten zamarł gdzieś w połowie.
- A jak ty złapiesz tego syfa to ciebie kto uleczy? - spytał całkiem trzeźwo, kątem oka widziała potakujące ruchy głów u swoich zastępców. - Dobra, zabieraj go do krematorium. - warknął wreszcie machając bronią gdzieś z grubsza w stronę niewidocznego w ciemnościach budynku nieco oddalonego od starej szkoły.
- Ale sama będziesz koło niego chodzić, nie mieszaj nas do tego. I jak zobaczę, że masz syfa to kurwa nie miej złudzeń. Kulka i kanka. - rzekł całkiem spokojnie chowając wreszcie spluwę za pasek. Sam cofnął się i stanął przy sanitariuszach najwyraźniej dosłownie nie mając zamiaru się zbliżać do lekarki i jej niebezpiecznego pacjenta.

- Przecież sam widziałeś… - westchnęła ciężko i przypomniała sytuację. - Opatrywaliśmy jego nogę… to ten chłopak któremu Chris chciał ją obciąć, pamiętasz? Ten sam. Spider. Trzy dni… zobacz jak wygląda on i jak wyglądam ja.

- I miałem rację! Bym mu ujebał tą nogę, to by nic mu nie było! Dla zdrowotności! - wybuchnął wreszcie młodszy sanitariusz, znajdując wreszcie ujście dla całego stresu i strachu jakie przeżywał od początku nocnego capstrzyku. Przy okazji machał i latarką i ręką cały czas wskazując na leżącą w błocie postać, jakby to ona była wszystkiemu winna. W głosie wciąż pobrzmiewał cień urazy za to, że pozbawiono go wówczas możliwości do jego pierwszej, prawdziwej amputacji.

- Możesz mieć rację. - Alice przyznała bez wahania i dorzuciła już poważniej - Już wtedy infekcja rozeszła się po jego ciele razem z krwią. Na niewiele by sie to zdało poza tym, że zadałbyś pacjentowi niepotrzebny ból i sprezentował szok oraz wstrząs dla jego organizmu, przez co zwiększyłoby się tętno i bakterie jeszcze szybciej rozniosły się po całym ciele. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale ciągle podtrzymuję swoją opinię. - odpowiedziała nawet lekko się uśmiechając.
- Jeżeli zauważę u siebie niepokojące objawy sama poproszę o eutanazję, eksterminację… ale nie będzie takiej konieczności. Nic mi nie było wtedy, nic mi nie jest teraz. Chcesz dowód? Chris, poświeć na mnie. - nie wierząc że to robi, sięgnęła wolną rękę ku lekarskiemu kiltowi. Temperatura oscylowała niewiele powyżej zera, ciągle padało...
- Może jak przekonasz się, że jestem czysta, uwierzysz że wiem co robię.

- No to co… ale bym sobie wreszcie uciął jakąś nogę. - mruknął dużo ciszej Chris tonem obrażonego nastolatka, wzruszył ramionami. Argumenty lekarki coś w tym wypadku wybitnie go nie przekonywały.

- Zamknij się. - warknął krótko Marcus na obydwu gangerowych sanitariuszy - Brzytewka sama nie da rady zaciągnąć tego szmaciarza. Lećcie do środka, weźcie dwóch chłopaków i niech przyprowadzą dwóch debili. O! Tego grubego z brodą weźcie. Wygląda na silnego i kurwa za te pyskówki niech popracuje trochę, może zmądrzeje. - machnął na nich i pobiegli bez wahania wykonać jego polecenie. To rozwiązanie cieszyło wszystkich - pozwalało uniknąć groźby zarażenia przez kogokolwiek z nich.

- Dziękuję. - ruda odpowiedziała szczerze, z ulgą. Pytania bez odpowiedzi tłukły się w jej głowie, piegowata skóra zrobiła się blada jak u trupa. Na razie udało się zastopować gangerów przed doraźnym działaniem… ale na jak długo? I czy na pewno postępowała słusznie?




- O kurwa… - sapnął któryś z ludzi Marcusa, gdy zobaczył jak wygląda Spider.

- O Jezusie Miłosierny, zlituj się nad nami. - Ben którego całkiem ochoczo popychano również zamarł widząc po co i do kogo go przyprowadzono. Para Chebańczyków zbliżała się do zarażonego tak samo chętnie jak wcześniej Runnerzy. Z pałkami, lufami i wrzaskami za plecami, nie mieli większego wyboru. Wzięli od sanitariuszy nosze i Ridley odważył się przenieść na nie Spidera, choć wcześniej przeżegnał się, a w świetle latarki wyraźnie widać było wahanie.

- Pan jest moim pasterzem… - zaintonował po cichu modlitwę gdy stanął z przodu. Za nim wtórował drugi Chebańczyk, lecz znacznie ciszej i nie tak pewnie jak lider jeńców. Modlitwa wywołała śmiechy i wesołość gangerów, jednak wszyscy ze względu na chorego trzymali się zbyt daleko, żeby im jakoś przeszkodzić. Chris oświetlał im drogę z tego kordonu swoja latarką ale nie zamierzał się zbliżać więcej niż potrzeba.

W atmosferze niepewności procesja doszła do pustego, niewielkiego budynku. Na miejscu trzeba było się rozpakować i urządzić, bowiem krematorium nie miało priorytetów w uwadze i remontach mieszkańców szpitala. Marcus nie chciał ryzykować i obydwu Chebańczyków zostawił wewnątrz zabraniając im wracać. Oczywiście nie omieszkał przypomnieć, że w razie ucieczki będzie odpowiedzialność zbiorowa na pozostałych jeńcach. Przez cały ten alarm wszyscy, zwłaszcza początkowa czwórka Runnerów, przemokli do suchej nitki. Deszcz lał bezustannie, a pozbawieni odpowiednich okryć zdążyli zmarznąć jak psy.

Korowód wątpliwości hulał w głowie Savage, podobny chmarze wściekłych pszczół. Czy dobrze z robiła… a może ryzykowała bez potrzeby życiem wszystkich w okolicy? Może powinna zostawić odmienionego chłopaka i za radą Marcusa skrócić jego cierpienia. Miłosierdzie miało wiele imion, lecz jak pozbawić kogoś życia, kiedy tliła się jeszcze iskierka nadziei na ratunek? Nikła co prawda i niezwykle… toksyczna, lecz gdyby udało się Savage rozgryźć co dzieje sie aktualnie w organizmie Spidera, w przyszłości zyska podkładkę doświadczenia pod podobne przypadki. O ile przeżyje i sama nie złapie syfa, a wraz z nią cała okolica. Tyle że gdyby był aż tak zjadliwy, wyglądałaby teraz podobnie do niebezpiecznego pacjenta. Od ich ostatniego spotkania minęło parę dni, wtedy też go badała i dotykała, choć gorączkował już paskudnie.
- Kombinezon ochronny, zapas środków odkażających, mikroskop, probówki… - mruczała pod nosem, układając w pamięci listę potrzebnego wyposażenia. Klatki dla szczurów i szczury do testów kontrolnych też by się przydały. W pewnym momencie drgnęła i rozkojarzonym wzrokiem omiotła towarzyszących jej ludzi.
- Zmykajcie do środka, jest bardzo zimno i pada. Jeszcze się przeziębicie. - powiedziała na tyle głośno, aby ją usłyszeli. - Niech pod drzwiami zostanie jeden strażnik. Chris przenieś tu zapas leków, czystą wodę, miski, moje narzędzia, spirytus, gazy i to wszystko czego zwykle używamy do opatrywania rannych. Tom, zorganizuj światło: mocną lampę, a najlepiej dwie i pomóż Chrisowi. Marcus, poświęcisz mi pięć minut na rozmowę na osobności?

- No co ty nie powiesz… - mruknął Tom gdy usłyszał coś o jakimś banalnym przeziębieniu. - A jak się przeziębię to będę mógł zostać w wyrze? - w głosie słyszała wyraźne zainteresowanie. Chyba chłopak miał straceńczą nadzieję, że będzie mógł na chorobowym przeczekać ten shitstorm.

- Teraz? A nie może być rano? - Chris dla odmiany usilnie starał się nie próbować nawet rozumieć czegoś co już zazwyczaj całkiem dobrze łapał. Też chyba był gotów zrobić naprawdę bardzo wiele, byle jak najmniej mieć kontaktu z zarażonym i miejscem gdzie przebywa.

- Dobra, czego jeszcze chcesz? - mruknął wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw szef ochrony po szybkim i wnerwionym spacyfikowaniu jednego ze swoich ludzi wyznaczonych na ochotnika do pilnowania wylęgarni zarazy, a któremu ten zaszczyt jakoś wcale nie imponował i póki się dało próbował jak mógł się wyślizgać z fuchy.

- Nie chcę większych napięć niż te które już są. - dziewczyna westchnęła cicho, obdarzając rozmówcę zmęczonym spojrzeniem. - Jeżeli to ma się nie posypać, musisz mi ufać. Bez wątpliwości i niedopowiedzeń. Tak jak mówiłam za szpitalem. Rewizja… sprawdzisz i przynajmniej na pewien czas będziesz spokojniejszy. Nie chcę żebyś myślał ze w tak ważnej sprawie cokolwiek przed tobą ukrywam… i nie Chris, nie może być rano. Tryb natychmiastowy, czas teraźniejszy. Jednym słowem już, teraz! - dorzuciła do swojego zastępcy ostrzej niż zamierzała.

- Wykończy nas wszystkich… - usłyszała przytłumiony głos od kogoś z odchodzącej ku szpitalowi grupki. Była prawie pewna, że było to tak powiedziane by miała to usłyszeć. Decyzja zatrzymania przy życiu i na miejscu pacjenta zarażonego straszną chorobą na pewno nie została przyjęta na szpitalnym pokładzie z radością.

- Jaka kurwa rewizja? Czyja? kogo? Mamy jeszcze raz tych debili przetrzepać? Myślisz, że jeszcze coś ukrywają? Wątpię, szukaliśmy bardzo dokładnie. - ochroniarz nie łapał najwyraźniej o co chodzi szefowej tego lokalu.

Poczuła jak pieką ją policzki. Czy specjalnie się zgrywał, czy rzeczywiście nie pamiętał już o czym rozmawiali raptem te piec minut temu? Chciał żeby powtórzyła głośno o co chodzi? W końcu mógł chcieć się odegrać za numer z darciem gęby z samego rana… albo rzeczywiście z powodu natłoku stresu wyleciała mu podobna głupota z głowy.
- Nie ich rewizja, moja. - uniosła głowę zawieszając spojrzenie na oczach gangera. - Nie możesz patrzeć na mnie wilkiem i tak jak już ci mówiłam… może to cię przekona, że wiem co robię i nie ma powodu do paniki większego niż minimalny. Nie poradzę sobie bez ciebie w ogarnianiu… tego wszystkiego. - zatoczyła rekami łuk, wskazując na oddalających się gangerów, Chebańczyków, rannego mutanta, budynek szpitala.

- Twoja? Znaczy ciebie? Po tym jak się macałaś z tym czubem? Nie dzięki ale postoję. Chcesz się w tym grzebać po swojemu to się grzeb, mnie w to nie mieszaj. Zostawiam ci jednego człowieka. Ci dwaj jakby próbowali numerów to kulka w łeb i do piachu. - wskazał gdzieś z grubsza na kierunek gdzie przebywał Ben z towarzyszem. - A w zaufaniu jak chcesz to ci powiem, że chciałaś się zgrać na matkę miłosierdzia no to świetnie ci wyszło. Ale jak coś by się stało i ten kretyn zdechł przed nadejściem świtu to mówię ci, że nikt nie będzie tego sprawdzał ani płakał po nim. - jak na gangera przybrał całkiem troskliwy wyraz twarzy i głosu, zdając się mówić całkiem szczerze o swojej propozycji załatwienia sprawy z zainfekowanym.

Niezrozumienie wymalowane na twarzy Igły szybko przerodziło się w zakłopotanie. To w irytację i finalnie wszelkie emocje zastąpiła maska pełnej kultury, oraz powagi.
-Nie umniejszając w niczym twojej męskości i atrakcyjności... to nie była propozycja mająca na celu zaciągnięcie cię do łóżka. Rewizja... oczami, nie rękami. Nie chodzi o dotykanie tylko obejrzenie. Może to by was uspokoiło, przekonanie się, że nie mam żadnych skaz i zmian, a badałam tego biedaka kilka dni temu. Żadnych parchów, bąbli. O to chodziło. Czy zawsze wszelkie sugestie odnośnie czegokolwiek dotyczącego fizyczności musicie brać za jednoznaczne propozycje? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi i pokręciła głową. Wizyta w gabinecie i tak była koniecznością. Ciągle zostawało spreparowanie poczęstunku dla Viper. Te kilka godzin od dostarczenia przez kapitan środków chemicznych do wytworzenia z nich zamówionych przez Guido specyfików winno wystarczyć, aby trucizna zadziałała w pełni, wyłączając jeden kłopot z gry na kilka godzin. Musiała zaraz zdezynfekować porządnie ręce. Wszystko w swoim czasie, na spokojnie i bez impulsywnych działań. Sprowadziła do nowego domu bombę, jeden zły ruch i wybuchnie, niszcząc życie w bliższej i być może dalszej okolicy. Zbyt wiele życia.

Kiwała łepetyną w rytm dalszych słów gangera, choć najchętniej zaczęłaby krzyczeć i walić głową w ścianę, a potem zakopała głęboko pod łóżkiem, byle nie widzieć na oczy nikogo przez najbliższy tydzień. Podobne życzenia pozostawały niestety w strefie marzeń, poza zasięgiem niewyrośniętej lekarki. Podjęła decyzję, musiała stawić czoła konsekwencjom i przypilnować, aby sytuacja nie wyrwała się spod kontroli. Pochylający się nad nią brunet miał całe morze racji, Mimo bolącego serca i wewnętrznego sprzeciwu, widziała jak marne szanse na pomoc Spider'owi ma w tej chwili. Zanim jakimś cudem zorganizuje sprzęt, minie parę niebezpiecznych, pełnych ludzkiego cierpienia dni... o ile w ogóle da radę potrzebne wyposażenie dorwać.
Chwilę walczyła z myślami i oporem strun głosowych, nijak nie chcących wydobyć z siebie artykułowanych dźwięków.
- Nie zależy mi na kłamstwach. Chcę żebyś mówił co myślisz, nieważne co by to nie było. Potrzebuje informacji na temat Zakazanej Strefy i ludzi którzy stamtąd wrócili w stanie podobnym do Spider'a. Po reakcji wnioskuję, że spotkaliście sie z tym już. Jaki jest finał, zakażeniu umierają, czy zmieniają się w twory podobne Gas Drinkers'om? Zachowują przytomność umysłu, a może razem z postępem mutacji rośnie poziom agresji? Są w stanie myśleć jak ludzie, nie zwierzęta? - wychrypiała w końcu obcobrzmiącym tonem, zawieszając wzrok na dziwnie łagodnym obliczu. - Uśpię go przed zbadaniem żeby się nie rzucał i przypadkiem nie drasnął mnie, albo nie opluł. Ridley i ten drugi na razie mają zakaz wstępu do szpitala, profilaktycznie. Na chorym zastosuję dostępne środki. Jeśli nie zadziałają i nadal będzie cierpiał, a jego stan pogarszał... dam mu zastrzyk po którym uśnie jeszcze głębiej i już... już nigdy... - głos łamał się, mimo to mówiła dalej.
- Nie chcę go męczyć... ani was narażać... bez szans na powodzenie... pobiorę próbki... przygotuję z nich preparaty... zdobędę mikroskop. Bez niego to... nie mam na czym pracować, czym się podeprzeć. Dziękuję za szczerość i-i... ofiarowana opcję, ale to moja odpowiedzialność. Dla własnego komfortu psychicznego nie zamierzam nikogo torturować, ani niepotrzebnie... skazywać na nieludzkie cierpienie. Jeżeli nie znajdę innego rozwiązania i efektywnego sposobu leczenia... akt łaski... eutanazja. Jezu Chryste...

Przez swoje prawie osiemnastoletnie istnienie, Alice nigdy nie odebrała nikomu życia, tym bardziej z aż taką premedytacją. Podejść do konającego i zafundować mu bilet na drugą stronę... na samą myśl ugięły się pod nią nogi i wylądowała kolanami w błocie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-01-2016, 22:06   #129
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Notka powstała wspólnie z Sun i MG.

Przez jakiś czas po zdaniu warty Szuter leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami. Jego motocykl ustawiony był pod ścianą, oparty na podnóżku. Mężczyzna ustawił swój śpiwór tóż obok motocykla tak, by w razie czego nie musieć pilnować pleców.
Pod przykryciem śpiwora mężczyzna trzymał swoje zaufane P90. Gdyby nagle zostali zaatakowani, wystarczyło tylko odbezpieczyć broń i z ziemi do trepów głupich na tyle, by go atakować.
W chwili obecnej próbował zasnąć, jednak rżenie niespokojnych koni i głosy bliźniaczek nie pozwalały mu nacieszyć się kilkoma godzinami snu.
Mężczyzna wsłuchał się w konwersację...

- Mało ci drewna wokoło? - burknęła poirytowana Tina, machając ręką na zdewastowaną stodołę w której spali - Choćbyś miała rozebrać całą te budę, to ogień ma się palić, rozumiesz? - rangerka przeniosła się z jednego skrzydła wejścia do drugiego, ponownie wyglądając na zewnątrz. Ciemno. Chuja zobaczy i chuja usłyszy przez ten przeklęty deszcz. Zaczynała się denerwować i nie wiedziała czy to z powodu rozkapryszonej Whit czy udzielała jej się paranoja oswojadów.
Jednego jednak była pewna… coś się działo przy samochodzie… albo rdza tak głośno wpierdalała karoserię, albo coś lub ktoś przy nim grzebał… jeśli był to człowiek to spoko… jeśli jednak zwierze to… po wała to robiło i czego tam szukało?
Bliźniaczka czuła, że musi wyjść to sprawdzić… bo po pierwsze jej skauci umysł nie pozwalał zignorować polecenia pilnowania obozu, a po drugie… była nikła szansa, że komuś da w mordę i będzie się przy tym ‘świetnie’ bawić. Problemem był jednak brak odpowiedniego partnera. Siostra najlepiej strzelałaby z klucza francuskiego… indianka, choć jeszcze nie spała, łaziła ciągle z łukiem… może dobrym na polowania… w dzień… na otwartym terenie… w nieruchomy cel. Reszta obozowiczów zległa w objęcia morfeusza. Choć może…
Tina podkradła się do legowiska Szutera i przez chwilę obserwowała mężczyznę w milczeniu. Nie była pewna czy ten śpi, czy udaje, czy kij go wiedział co robił.
- Yyy, eee, śpisz? - pochylona niczym wygłodniały sęp nad padliną, czekała na odpowiedź.
- Już nie - odezwał się mężczyzna otwierając jedno oko. Leżał na boku owinięty w śpiwór niczym owad w kokon.
Spojrzał na dziewczynę zastanawiając się z którą bliźniaczką ma do czynienia. Ta nie miała torby z narzędziami…
- Czego chcesz Tina? - mruknął otwierając drugie oko.
Czy on właśnie nazwał ją po imieniu i się nie pomylił? Dziewczyna wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy ale szybko się opamiętała.
- Wsparcie jest potrzebne. Potrzebuje kogoś co potrafi strzelać. - końcówkę zdania zaintonowała tak jakby nie była pewna czy właśnie z taką osobą rozmawia - Na zewnatrz coś jest nie tak, drewno się kończy, Hildy trzeba pilnować, ogniska przygasają… - bliźniaczka wyprostowała się rozglądając po obozie - Przez deszcz nie słychać dokładnie co się tam dzieje… - wskazała końcem lufy na wyjście ze stajni -... ale coś tam się dzieje, wiesz jak się strzela na słuch? - jej głoś był formalny i rzeczowy, choć z dziwnym pobrzmieniem ekscentrycznego nerda.
Szuter słuchał dziewczyny nie ruszając się nawet o milimetr. Mogło to wyglądać na lenistwo, ale w rzeczywistości mężczyzna nasłuchiwał odgłosów z zewnątrz.
- Hildy? - spytał ignorując całkowicie pozostałe informacje.
- Tym się zajmie moja siostra… - machnęła lekceważąco ręką, starając się zatuszować nerwowość. Jak zwykle wygadała więcej, niż chciała. - Myślę, że coś jest przy samochodzie, pamiętasz gdzie stoi? - spytała retorycznie, bo sama pamiętała i doszłaby tam nawet po stu letniej drzemce, z wydłubanymi oczami i poprzebijanymi bębenkami w uszach. - Chodź… bo albo coś naz zaatakuje albo te durne kobyły dadzą dyla i zacznę w nie strzelać.
Mężczyzna wyszedł z ciepłego śpiwora i narzucił na siebie płaszcz. Odbezpieczył Bushmastera i wziąwszy ze sobą lornetkę i latarkę ruszył w stronę wskazaną przez dziewczynę.
- Mam nadzieję, że nie jest to próba przespania swojej warty kosztem frajera - mruknął do dziewczyny. - Nie lubię, jak ktoś próbuje ze mną pogrywać. - Nie to, że jej zaufał ot tak. Konie faktycznie były niespokojne, a i Sedna wskazywała, że coś faktycznie może być na zewnątrz, więc lepiej nie lekceważyć sprawy. Mając jednak w pamięci informację o grzebaniu przy motocyklu, Szuter zachował wszelką ostrożność na wypadek, jakby bliźniaczka miała zamiar przywalić mu w potylicę wykorzystując okazje.
Kucnął na skraju stodoły poza łuną dogasającego ogniska i przyłożył lornetkę do oczu.
- Gdyby to była robota dla jednej osoby, to sama bym tam poszła… - Tina nie ogarniała tego mężczyzny… w zasadzie nigdy nie ogarniała ludzi. Depcząć Szuterowi po piętach, podeszła do wrót stodoły. - Jakby rdza wpierdalała karoserie… dosłownie taki dzwięk… - szepnęła konspiracyjnie, ubawiona swoim dowcipem, po czym zaczęła nasłuchiwać, znajomego odgosu.
- Huja widać - mruknął Szuter wcale nieskory do wychodzenia na deszcz. Wrócił do swojego posłania odsuwajac je nogą, wziął motocykl i podprowadził go pod bramę. Włożył kluczyki do stacyjki i przekręcił raz. Pojazd ożył dajac znać kontrolkami, pozostawał jednak nieruchomy i cichy.
- Zobaczmy co tam czai się w mroku- powiedział przełączając wajchę włączającą światła. Jasny promień oświetlił drogę między stodołą, a budynkiem.

Sztuczka strzelca okazała się trafna. Ciemność nocy przeszył nagle promień jaskrawego, mocnego światła motocyklowego reflektora. Najpierw trafił na scianę domu ale mając ten punkt orientacyjny szybko przekierował kierownicę na sam samochód. W plamie śwatła na moment widzieli jakieś czworonożne sylwetki zwierząt, chyba psopodobnych. Te zaskoczone nagłym atakiem ostrego światła na moment znieruchomiały z pyskami skierowanymi w stronę swiatła i stawiając uszy w szpic. Szuter wciąż trzymał kierownicę i motocykl zaś Tina stała obok. W pierwszej chwili nie było jeszcze wiadomo jak zareagują zwierzaki. Wygladało, że próbowały się dostać do samochodu póki nie zalał ich promień światła. Przy samochodzie i oświetlonego wokół terenu widać było około kilku sztuk.
Pomysł z reflektorem był niebezpieczny ale skuteczny. Ojciec Tiny zawsze mawiał, że liczy się efekt a nie sposób. Jedna zagadka została szybko rozwikłana. To nie rdza wpierdalała samochód ale psy. Zwierzęta.
Pieprzona Hilda! Kogo jeszcze tu sprowadzi? Ooo, nie, nie, nieee… nie z Tiną takie numeeery. Podkurwiona rangerka, odbezpieczyła kałacha.
- Zapierdole was wszystkie… - syknęła wściekle, namierzając cel, wyglądało na to, że zaraz odstrzeli któremuś czworonogowi łeb, ale jakby sie rozmyśliła. “Pośle wam kurwa serie kulek w zadki.. hahahaha, zobaczymy jak wtedy będziecie szczekać.” Z liśmym usmiechem obłąkańca, bez pardonu pociągnęła za cyngiel wydzierając się na całe gardło. - WON MNIE OD MOJEGO SAMOCHODU!!!
Akcja rozegrała się błyskawicznie, jednak nie tak szybko, by stojący obok dziewczyny Szuter nie zdołał zareagować na niespodziewany przejaw agresji. Dziewczyna obudzi wszystkich i jemu oberwie się pewnie za ten kretyński pomysł.
Zrobił więc to, co było konieczne. Puścił kierownicę motocykla i naparł na dziewczynę łapiąc za kałacha i kierując lufę w kierunku ziemi. Drugą ręką złapał rękę dziewczyny i wykonał błyskawiczny ruch, który był zbyt szybki, by zaskoczona rangerka zauważyła.
- POJEBAŁO CIĘ! - Krzyknął.

Nim motor gruchnął o klepisko stodoły sprawne dłonie strzelca złapały za broń i ramiona dziewczyny i moment później zaskoczona dziewczyna patrzyła już w wylot lufy własnej broni trzymanej przez faceta w dziwnym płaszczu.
- Ej! Eejj tyy! Zostaw ją! - wrzasnęła gdzieś z głębi stodoły jej siostra bliźniaczka i ruszyła ku wyjściu gdzie znajdowała się para strażników. Sądząc po ruchach przy kaburze próbowała wydobyć własną broń. Wrzaski rangerki spowodowały też poruszenie wśród ludzi i zwierząt. Ludzie zaskoczeni we śnie zaczęli się budzić i sięgać po broń, zaś konie zaczęły przestraszone rżeć, tupać i wierzgać. W ciagu paru następnych sekund cały obóz miał być na nogach.
- Dotkniesz broni, a pociągnę serią po twojej pięknej siostrzyce! - mężczyzna syknął do “Pani Mechanik” sięgającej do kabury - Rączki na widoku. - Wydawało się skutkować, bowiem dziewczyna wyraźnie spięła się ale cofnęła rękę.
Szuter spojrzał na Tinę, która przed chwilą jeszcze w szale ściskała kałacha, a teraz stała nieco bezradnie bez broni, po czym zabezpieczył broń i oddał go dziewczynie. - Obudziłaś niepotrzebnie całą karawanę i teraz wszyscy będą na ciebie wkurwieni. Nie wspominając, że upieprzyłem przez ciebie motor i mogłaś podziurawić brykę - syknął kąśliwie, ale nieco ciszej, by budzacy się wieśniacy nie mogli usłyszeć. Wzmiankę o pojeździe dodał tylko dlatego, że wątpił, by szalonym bliźniaczkom zależało na czymkolwiek innym.
- Wątpię by te psy atakowały blachę samochodu dla samej zabawy. Coś musi być w środku -
- Co tu się dzieje?! - dobiegł ich krzyk żądajacego wyjaśnień Szczoty który podchodził do dwójki strażników jedną reką trzymajac broń, drugą jeszcze zarzucając na siebie kurtkę. Po drodze minął niezdecydowaną co dalej robić Whitney. Reszta ludzi z karawany też już wstała i z bronią zaczynała się rozbiegać po kątach i dziurach by zza ich zasłony spróbować się zorientować co takiego wywołało alarm.
- Tina zauważyła stado psów okrążające stodołę - odezwał się Szuter posyłając dziewczynie nieprzyjemne spojrzenie. Odwrócił się i nie bez trudu podniósł motocykl i postawił go na nóżce.
- Mam nadzieję, że zamiast grzebania przy silniku pomożesz mi go wyczyścić - mruknął do Whitney, która dołączyła do siostry.
 
psionik jest offline  
Stary 23-01-2016, 22:26   #130
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post przy wspoludziale MG, Adiego i Lemina

Ucieszenie Gordon’a było ogromne kiedy zorientował się że po wynurzeniu z wody miał jeszcze głowę na karku. Szybko jednak został sprowadzony na ziemię przez dźwięki maszyny próbującej się spod czegoś wydostać. Zabójca maszyn i zabójcza maszyna twkili w tej chwili w impasie. Tak jak blaszak, Gordon również próbował sie oswobodzić z tej pieprzonej sieci. Starał się zrobić to jak najszybciej jak tylko dał radę. Musiał zdążyć przed robotem. Musiał zdobyć chociaz odrobinę czasu na przygotowanie, dobycie broni, oddanie celnego strzału… w ogniu walki wydaje się że to wszystko dzieję się tak niesamowicie szybko ale w rzeczywistości na wszystko potrzeba czasu. Starał się więc najpierw szybko ogarnąć siebie, po czym przejść do ogarniania robota.

W powietrzu unosił się wizg pocisków detonowanych ciepłem emitowanym przez płonącą maszynę. Lynx zbliżał się ostrożnie do stodoły od strony płotu. Upatrzył sobie dziurę w bocznej ścianie budynku. Zarzucił snajperkę na plecy i chwycił w dłonie karabinek Heckler und Koch. Chciał podejść ostrożnie do otworu i najpierw zajrzeć do środka, a upewniwszy się, że droga jest wolna, wejść do środka.

-Super mruknęła Nico kiedy David wskazał jej jedną z maszyn, traperka zwolniła teraz jeszcze bardziej podejrzliwie spoglądając otoczenie.

Teraz gdy Gordon nie musiał pilnować się by nie wystawać z wody i walczyć o każdy dech było mu dużo łatwiej niż poprzednio próbować pozbyć się z tej sieci. Nie oznaczało jednak, że jest to łatwe samo w sobie. Na jego szczęscie robot też miał jednak swoje problemy i wzizgając patykowatymi odnóżami wyglądało jakby próbował jednocześnie zrzucić z siebie ten balast i pociąć go swoimi ostrzami. Słychać i widać było tylko jak lecą wióry i drzazgi co by te ostrza zrobiły z mięsem nie trzeba było dużo wyobraźni. Łowca wreszcie poczuł jak sieć wreszcie zsuwa się i był wreszcie wolny. Ale w tym samym momencie maszyna pozbyła się swojego balastu i też była gotowa do zniszczenia przeciwnika. Dzieliło ich zaledwie parę kroków.

Tymczasem snajper wybrał własną drogę i maszerował wzdłuż zewnętrznej ściany stodoły. Cały czas ze środka dobiegała chaotyczna strzelanina wybuchającej amunicji a przez szczeliny i dziury wydobywała się poświata płomieni. Gdy dotarł do wybranego przez siebie miejsca ujrzał podobną górkę usypaną z kawałków złomu i gruzu. Gdzieś kilkanascie metrów od siebie, za tą górką widział dach płonącego robota. Nigdzie nie dostrzegł innych ludzi ani maszyn. Wnętrze zdawało się być dość bogatym w kryjówki terenem w któych obie strony mogły się kryć. Całość była zalewana poświatą płomieni przez co zarówno własne jak wszczepione oko widziały kontrast między światłocieniami pomieszczenia.

Dawid i Nico zostali na zewnątrz obserwując wejście w głąb stodoły. Sam robot tkwił wciąż nieruchomo nie dając znaku życia. Lynx zniknął im po drugiej stronie budynku, wielki robot wciąż się palił, amunicja nadal eksplodowała a Gordona wciąż nie było widać. Poza tym nie dostrzegli więcej nic ciekawego czy niebezpiecznego.

Snajper ostroznie przeszedl przez otwor w scianie i przystanął, starając się ukryć za resztkami czegoć, co kiedyś było maszyną rolnicza. Rozejrzał się jeszcze raz wokół siebie, lustrując także to co nad nim. Potem miał zamiar ruszyć w kierunku tylniej cześci stodoly, by spróbować odnaleźć Gordona.

Gordon jak tylko wyrwał się z pieprzonej sieci od razu zaczął dobywać przewieszony przez plecy karabinek i bezzwłocznie przygotować się do strzału. Jeśli robot będzie jeszcze w bezpiecznej odległości oddaje tyle strzałów ile zdoła. Nie miał zamiaru oszczędzać amunicji tymbardziej że kosztem skąpstwa mogło być jego życie. Był gotowy w krytycznej chwili dać nura do wody i uciec przed maszyną.

Po wstępnych oględzinach nie zauważył w swoim pobliżu żadnego mechanicznego zagrożenia. Ścisnął mocniej karabinek i ruszył ostrożnie poprzez wodę w kierunku tylnej części stodoły. Rozgladał się idąc. Starał się ukrywać swoją sylwetkę za kawałkami i hałdami złomu, tak by nie wystawiać sie niepotrzebnie na widok robotów, czy też przypadkowy rykoszet amunicji z płonącej maszyny Molocha. W stodole były też jeszcze inne maszyny i musieli je wyeliminować.

Nico wzieła na cel nieruchomą maszynę po czym posłała w nią serię, lepiej do nich strzelać jak się nie ruszają, po czym ponownie podjęła ostrożne brodzenie w stronę stodoły.

Nico wraz z Dawidem na dany znak wycelowali zgodnie swoje karabinki w korpus unieruchomionego robota który wśródł migotliwego światła płomieni niezbyt się różnił od porzucanych wszędzie korpusów różnych maszyn i urządzeń tworzących całe te metalowe śmieciowisko wewnątrz starej stodoły. Efekt wystrzału widać było praktycznie od razu bo na tak krótkie odległości predkie pociski karabinowe i pośrednie trafiały w cel prawie w mgnieniu oka. Skumulowane trafienie dwóch tripletów odrzuciło dziwną maszynę gdzieś w dal gdzie stoczyła się ona skrząc iskrami po przeciwległym stoku złomu znikając z oczu ludziom. Trafienie jednak zdawało się być solidne i rokowało wyłączenie tego robota z dalszych akcji. Wówczas dało o sobie znak wyrobione oko kanadyjskiej trpicelki które wypatrzyło na wewnętrznej stronie ściany pewną nieprawidłowość. A nieco dalej nastepną i jeszcze jedną. Były to niewielkie pojemniczki nie większe niż przedwojenna puszka coli ale na pewno nie z tym bursztynowym płynem. Wyglądały na stare, mokre i pordzewiałe i pordzewiałe jak wszystko wokół. Choć wedle tego co wcześniej mówił Dawid mogło pasować na pozostałość po pracy robota którego właśnie trafili. Zanim jednak zdecydowała co robić dalej gdzieś z głębi budynku doszedł ich krzyk Gordona a moment później wybuch choć to już musiało być gdzieś całkiem przy drugim krańcu pomieszczenia. Dawid nie zważając na nic ruszył biegiem w głąb w stronę krzyczącego przyjaciela.

Lynx jak na razie miał szczęscie. Skradał się chyba faktycznie bezszelestnie bo dotąd żadna maszyna go chyba nie wypatrzyła, nie ostrzelała ani nie zaatakowała. A jesli jednak wypatrzyła to zatrzymała chyba tą informację dla siebie. Nie został też jak dotąd trafiony przez wybuchajace wciąż pojemiki z amunicją których zawartość co chwilę zalewała goracym ołwiem płonące wnętrze stodoły. Szczęscie jednak opuściło go gdy doszedł gdzieś do punktu który obrał za cel przy drugim krańcu budynku. Tego przez które zdawało się wieki temu przechodził łażący, dziwny Łowca. Wówczas usłyszał, krótką strzelaninę chyba z przeciwległego krańca budynku i krzyk Walkera gdzieś z głębi budynku. Musiał być chyba gdzieś w centralnej części. Strzelanina zaś pasowała do miejsca gdzie ostatnio widział Nico i Dawida. Samego Walkera jednak wciąz nie widział ani nie wiedział czemu krzyczy. Wówczas jednak okazało się, że sam ma problemy. Wybuch był blisko, bo odgłos, huk i falę uderzeniową która go zmiotła poczuł na sobie prawie jednoczesnie. Fala wybuchu zmiotła go przewalajac w bagienną wode jak jakiś pusty, starodawny manekin. Nim zanurzył się w niej całkowicie prędkie odłamki pocharatały go dodatkowo choć na jego szczęscie większość przyjął na siebie pancerz. Niemniej wciąż przytomny wiedział, że oberwał. Pewnie od miny albo podobnej pułapki bo nie zauważył żadnej maszyny z wyrzutnią czy czymś takim. Właściwie nie widział żadnej maszyny odkąd tuw szedł poza czasem widocznym dachem “Kloca”.

Walker wiedział, że ściga się ze swoim przeznaczeniem które może się roztrzygnąć w ciągu paru najbliższych sekund. Robot był wyraźnie spowalniany przez wodę tak samo jak i ludzie ale nadal to miał do niego cholernie blisko. Zaś on gwałtownie ściągał z pleców swój karabin majac rozpaczliwą nadzieję, że zdąży go użyć na mechanicznej cholerze zanim ta się do niego dobierze. Prawie zdążył. Zdołał chwycić go w dłonie gdy maszyna już była przy nim. Chlusnął z powrotem na swoje poprzednie, podowodne miejsce z niebywałą prędkoscią ale tym razem albo maszyna okazała się cwańsza albo miał więcej pecha niż poprzednio. A może po prostu robot był bliżej. W kazdym razie nim tafla wody się za nim zamknęła poczuł jak ostrza robota przeszywają mu ciało. Wrzasnął z bólu i rozpaczliwie próbował się zasłaniać trzymanym karabinem. słyszał gdzieś w oddali jakieś wystrzały i wybuchy więc widocznie jego towarzysze gdzieś tu musieli być. Musiał tylko przetrwać do czasu aż przybędą mu z pomocą.

Ból przez chwilę zamroczył Lynxa, podnósł się z wysiłkie z hałdy złomu, na którą pchnął go wybuch. Cały był przemoczony, jednak jego świadomość działała bez zastrzeżeń. “To musiała być mina” - nie zobaczył przecież żadnego robota, a już tym bardziej uzbrojonego w cokolwiek. "Ładunek wybuchowy zamontowany był pewnie gdzieś na ścianie stodoły, pewnie był detonowany zblizeniowo, a może nawet na podczerwień" - dedukował. Otrząsnął się i ostrożnie, przyglądając się otoczeniu ruszyl dalej. Chciał się przedostać pomiędzy hałdami złomu w kierunku środkowej częsci stodoły, tak by mieć pogląd na większą część wnętrza. Nie wychylał się jednak za bardzo, pamiętając, że gdzieś tam jest spory Łowca i rykoszetująca amunicja, chciał jednak pomóc Gordonowi więc kierował się w miejsce gdzie wydawało mu się, że spadł zabójca maszyn.

Gordon był już wykończony swoim pechem. Cios na szczęście nie należał do tych potężnych potrafiących przebić człowieka na wylot ale poczuł go dość mocno. Na szczęście znowu był pod wodą. Może uda jakoś uciec sprzed nosa tej pieprzonej krajalnicy. Starał się uciec pod wodą trzymając mocno w ręce karabin. Chciał czym prędzej zwiększyć dystans miedzy sobą a blaszakiem żeby móc wyłonić się z wody i podarować skurwielowi wreszcie obiecane pestki.

Snajper otrząsnął się po wybuchu choć wciąż go świeże rany bolały i krwawiły. Poświęcił dłuższą chwilę na zlustrowanie otoczenia. Teraz gdy już miał choć cień podejrzenia co do rodzaju niebezpieczeństwa dostrzegł niewielkie, regularne kształty pouczepiane tu i tam do ściany stodoły. Strach było myslec co by było gdyby za pierwszym razem się wpakowali do środka. Wyglądało, że cała ściana tylna jest obstawiona minami. Miny na pewno miały jakiś zasięg aktywacji. W końcu podszedł całkiem blisko tej ściany nim wybuchła jedna z nich. Albo po prostu były stare i nie reagowały sprawnie jak świeżynki z molochowej stajni. Prawdopodobnie gdyby trzymać się ich odpowiednio daleko powinno się nie sprowokować ich do uruchomienia. Możnaby też spróbować je ustrzelić choć strzał z karabinka nie był tak pewny jak ze snajperki a na nią odległość była bezsensowna. I pozbycie się wszystkich zajęłoby mu cenny czas. Mógł obejsć najbliższą hałdę i wóczas nawet gdyby któraś mina eksplodowała sama hałda powinna go osłonić od wybuchu. Jednak wówczas byłby od wewnętrznej strony tego eksplodującego pociskami Kloca i oberwanie przypadkowym pociskiem było znacznie bardziej prawdopodobne niż tutaj gdzie margines bezpieczeńśtwa był całkiem spory.

Kolejną rzeczą jaką wyłowił z seledynowego półmroku był już nieco znajomy kształt beczkowatych pływaków częsciowo zatopoinych w zimnej, bagiennej wodzie. Po nich wzrokiem odnalazł i resztę Łowcy. Podobnie jak i jego pływaki leżał nieco na boku gdzieś w centrum budynku niedaleko płonacej maszyny. Musiał być całkiem blisko niej gdy nastąpiła eksplozja. Wciąż jednak gmerał odnóżami i chyba coś kombinował choć Lynx za cholere nie wiedział co. Zdawał się być dość niemrawy, pogięty i poważnie uszkodzony ale czy na dobre czy jednak jeszcze wróći do akcji tego snajper nie potrafił okreslić.

Tymczasem Gordon wijąc się na plecach, co chwilę na przemian rozchlapujący wodę to nią zalewany goraczkowo próbował unikać kolejnych ataków niezbyt dużego ale bardzo sprawnego mechanicznego rzeźnika. Robot jakoś nie chciał zgubić jego tropu jak to było za pierwszym razem i właściwie gdy cały czas podczas walki jakaś część człowieka była wystawiona ponad powierzchnię wody były na to zerowe szanse. Walker poczuł jak po raz kolejny maszyna go trafia. Oberwał kolejna ranę i czuł jak krew a wraz z nią i siły opuszczają go co raz bardziej. Dłużej takiego robociego tempa ataku nie mógł znieść. Poprzez wodę miał ograniczona możlwość obserwacji ale słyszał, że chyba ktoś go woła. Chyba Dawid ale nie był pewny. Cały czas musiał unikać ostrzy i kolcy atakujacego robota co leżąc i wijąc się pomiędzy gruzem i złomem wcale nie było takie łatwe.

Lynx szacował, że Łowce musiał wyłaczyć z walki wybuch dużego robota. Szacował w myślach swoje opcje i szanse Wybrał najprostsze rozwiązanie, może nie najbezpieczniejsze, bo przez środek stodoły przelatywały z gwizdem detonowane pociski. Udało mu się jednak przeskoczyć na drugą stronę. Odetchnał głebiej kiedy złom osłonił go od “Kloca”. Rozejrzał sie wokół i zobaczył nadbiegającego od przodu stodoły Dawida, który wyraźnie wzywał Gordona. Snajper ruszył w jego kierunku, wypatrując ewentualnego niebezpieczeństwa.

Gordon starał się jak mógł unikać ciosów szurniętego tostera lub blokować je karabinem. Próbował się oddalać od robota i jakoś go zmylić. Wtedy usłyszał wołającego do David’a. Resztkami sił ryknął najgłośniej jak się dało:
- Tutaj kurwa! Rozpierdolcie ten pierdolony toster!

Walker starał się odzyskać jakimś cudem kontrolę nad walką. Słaby punkt takich małych rzeźników to najczęściej optyka lub coś co przypomina głowę. Jak znajdzie dogodną okazję próbuje trzasnąć karabinem w miejsce które uzna własnie za miejsce “optyki” blaszaka.

Gordon wił się cały czas zalewany brudną bagienną wodą próbując unikać kolejnych ataków maszyny. Taktyka okazała się mało skuteczna, zwłaszcza, że łowca robotów nie specjalizował się w walkach na bezpośredni dystans. W przeciwieństwie do niego mały, roboci rzeźnik znał się na swojej robocie bo w końcu po to został zaprojektowany. Do wykańczania ludzi swoimi patykowatymi kolcami i ostrzami. Trafił Gordona po raz kolejny, tym razem ostrze przecięło mu udo. Wokół gruchnęły strzały ale nie zauważył kto strzela ani by miało to jakiś spowalniający wpływ na robociego przeciwnika.

Tymczasem z drugiej strony nadbiegł po hałdzie Wood. Widział już jak Dawid stoi po przeciwnej stronie i strzela do czegoś w dole, jeszcze wówczas skrytego przed wzrokiem snajpera. Jednak gdy sam stanął na szczycie złomiarskiego wzgórza zauważył wreszcie przeciwnika i prawdopodobnie Gordona. Prawdopodobnie bo człowiek co chwilę znikał w rozbryzgach kotłującej się od walki wody i tylko migała jakaś ręka, głowa czy noga. Za ciężko na identyfikację ale tylko Gordona im brakowało do kompletu. Sam Walker był w poważnych tarapatach bo roboci wojownik dopadł go, nie odpuszczał i miał zdecydowaną przewagę nad ludzkim przeciwnikiem. Co jednak rzuciło się w oczy snajperowi od razu to, to, że składał się z samych jakiś drutów, złączeń i ostrzy do tego był niesamowicie ruchliwy przez co stanowił cholernie trudny do trafienia cel.

Nico postanowiła nie ryzykować, przełączyła na ogień pojedynczy i strzeliła do pierwszej puszki.

Robot atakujący zatopionego w wodzie Gordona, młócił wodę licznymi odnóżami. Zabójca maszyn był w poważnych tarapatach. Żołnierz podniósł karabinek do oka i wycelował we wrogą maszynę. Odczekał chwilę by dokładnie skupić się na celu i ściągnął spust.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 24-01-2016 o 12:22.
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172