Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2016, 06:21   #67
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Zwlekali - próbowała wytłumaczyć się Adara, gdy zamkowi raczyli pojawić się w końcu na placu. - Kazali czekać...

Nekri gestem kazała jej się zamknąć. Nie przywaliła młodej anakratissy w twarz, nie złapała za szmaty, nie sprawiła bólu, nie upokorzyła za porażkę, za to typowe dla niej “czekać kazali, więc czekałam”. Jak dobra suczka. Jak bezwolny wycieruch. Zawsze miała do dziewczyny dużo cierpliwej wyrozumiałości, może zbyt wiele nawet, ale - nawet pomijając ziarna niezrozumiałej sympatii - widziała w niej potencjał, nieukształtowane jeszcze narzędzie, które w przyszłości mogło stać się wielce użyteczne. Nie tylko z powodu gładkiej buźki i dobrej pamięci. Przede wszystkim dlatego, że Adara doskonale zjednywała sobie ludzi. Nawet tych najbardziej nieufnych.

Dlatego oprawczyni jedynie przechyliła głowę, przymrużyła podpuchnięte oczy i ponownie splunęła szarą plwociną na rozgrzany słońcem bruk.

- Spierdoliłaś, głupia - poinformowała dziewczynę, z wyrachowaniem odmierzając w głosie kolejne miarki rozczarowania. Cicho, spokojnie, z głębszym smutkiem niż naprawdę czuła, bo młoda oprócz wielu niezrozumiałych dla Nekri cech, posiadała jeszcze jedną, najdziwniejszą: upatrzyła sobie Syntyche na pozór starszej siostry, matki, opiekunki czy co tam się jeszcze w tej pustej głowie zrodziło. I naprawdę, naprawdę nie chciała jej zawieść. - Poszłaś do którego z archigowskich straszaków? Uderzyłaś do sekretarza? - Adara tylko kręciła głową, odgarniając spotniałe, brązowe kosmyki włosów z czerwieniejącej straży.

Szara na końcu litanii machnęła tylko na to ręką. Wiedziała w końcu, kogo do Zamku posyła. Liczyła się z tym i ostatecznie nawet na dobre to wyszło. Bo przynajmniej teraz miała prawie pewność.

- Poczekasz aż ludzi wypuszczać zaczną. Porozmawiasz z radnymi. Zainteresujesz się czy cali są. Posłuchasz co do powiedzenia mają. Porozmawiasz z bogatymi. Porozmawiasz z kimkolwiek, kto istotny ci się wyda. I obstawą archigosa. Porozmawiasz też z Białym - wykrzywiła wargi w czymś, co wyglądało jak zalążek uśmiechu. - Posłuchasz co do powiedzenia ma. Porozmawiasz z Gaiosem. Jeśli żyje. Posłuchasz. Powiesz, że chcę… Nie. Że musimy się spotkać.


~ * ~


Gdy podchodziła do tykowatego anoterosa miała prawie pewność. Jego trochę krzywy nos, przeciągnięta błyskiem potu śniada twarz, żyły nabrzmiałe na skroniach utwierdzały ją w tym przekonaniu. Sygnet z heliodorem przypominający odprysk słońca uwięziony w złotek klatce, pachnidło, które czuła od niego już na cztery kroki, obciążone mieczem ozdobne cingulum. Uśmiechnęła się do niego. Nie miał kochanki. Nie miał kochanka. Nie miał patrona. Nie stać go było na to. Był przekupny. Jak niemal każdy w tym mieście.

I teraz ktoś go kupił także.
Jego czas dzielący moment wezwania od momentu przybycia.
Więcej niż jedną, pieprzoną godzinę.

Ciekawa tylko była czy periocziego także.

- Straszny z niego kutas - stwierdziła szczerą prawdę. - A do tego cham i ćwok - po całych dwóch sekundach namysłu, dołożyła swoje dwa kamyczki do ogródka, w którym bujnie rozkwitała reputacja Białego jako nieokrzesanego gbura. - Kiedyś wezwał dwie piątki i ścigał z nimi rzekomego złodzieja-idiotę, który sobie dzwonek u szyi zawiesił. Jak u krowy. Tylko mniejszy. Ganiał z nimi pół nocy po dachach zaułka. Podemolował dachy, wpadł do trzech domów, w których strop nie wytrzymał. Raz prawie nie wylądował w garnku z polewką - łgała mu w żywe oczy, choć jak w każdym kłamstwie i w tym tkwiły okruchy prawdy. - W końcu złodzieja dorwał. Tyle tylko, że nie był to złodziej, tylko zaginiony kot Arystomachy, tej grubej kurwy z Kwadratu. Przez całą jesień wołali potem za nim Koci Dzyndzel.

Oparła się ramieniem o ciepły kamień, zatknęła kciuki za szeroki, skórzany pas.

- Ale wiesz… Teraz dobrze zrobił, że ci bramę zatrzasnął przed twarzą. Wiem, żeś na błysk łasy i dary z cudzej kiesy przyjmujesz chętnie. Nic mi do tego. Twoja sprawa dopóki nie ciągniesz z sakiewki mi niechętnej. Ale wkoło tego… - Oszczędnym ruchem podbródka wskazała ku zamkniętym odrzwiom. - Wkoło tego zrobi się smród jak koło ciepłego gówna. Polecą głowy. Masz teraz czas, więc pomyśl. A jak pomyślisz, rzuć któremuś z moich imię. Lub dwa. Jeśli tylko wykonywałeś rozkaz.


~ * ~


Żałowała, że nie dane był jej zobaczyć obrazu tych rozkosznych wydarzeń, który roztoczył przed nią Hmet. Darkberg i Stoliczny związani jak prosiaki. Bezuchy ze szmatą w pysku. Gundurm nieodwracalnym trupem. Fizgerald zemdlony niczym panna, której ktoś cyca w garść zapał. O tak, zdecydowanie brakowało jej ostatnio w życiu prawdziwych rozrywek.

Uśmiech jednak szybko jednak spełzł jej warg. Skilthra tak po prawdzie w dupie miała możnych i ich walki o władzę. Spaczeńców w mieście jednak nieprędko zapomni i nieprędko wybaczy.

- Niewiele - mruknęła.

- Miałem kwadrans jeno - wzruszył ramionami. - Ale wiesz, Nekri. Tak sobie myślę, że dla nas to szansa.

Uniosła na to brwi, rzuciła mu kose spojrzenie.

- Moglibyśmy… Nie wiem… Mogłabyś do Rady pójść. Wtedy te wszystkie rzeczy, to moglibyśmy w prawie robić.

Musiała się na to zaśmiać.

- Robimy przecie. A do Rady nikt mnie nie weźmie. Nie dość, że plebsu w niej dużo, to archigosowi użyteczniejsza jestem poza nią. Zresztą… Nawet z innym… Nie, Hmet. Tak więcej ugrać możemy.

- Więc co dalej?

- Nic. Czekamy - teraz ona wzruszyła ramionami. - Ani z nas polityki, ani z nas tagmata. Zobaczymy co się wygotuje z tej zupy i wtedy zaczniemy działać. Na razie musimy utrzymać wszystko za mordę. Niech Chares trzyma wszystkich w pogotowiu. Pójdę do trupiarni. Załatwię jedną sprawę w Zaułku i też wrócę.

- Sama?

- Nie. Dziś nie. Azra i Fidan powinni czekać na mnie w bustuarium. Idź już - rozkazała cicho, jakoś tak łagodnie.


~ * ~


Ścierwniki mogły ciągnąć do ścierwa jak gomygi, mogły cuchnąć jak gówno, brudne szmaty, pot, starość i ropiejące wrzody. Ale były wszędzie. Słyszały wiele. I jeśli człowiek przełknął obrzydzenie i poczucie wyższości oraz sypnął błyskiem w trędowate ręce - mógł usłyszeć historie, których nie słyszeli nawet ludzie Kurusha.

Zanim dowieźli trupy do bustuarium zdążyła usłyszeć obrazowe opisy podwórca, przywoływane z pamięci strzępy rozmów i tyle luźnych uwag, że nie była pewna czy je wszystkie spamięta. Nie mówili jednak tylko o kamienicy Darkberga. Opowiedzieli o kobiecie, która wyrzuciła dwa płody. O rzeźniku, który bił swoją rodzinę do nieprzytomności. O grubym kupcy z kwadratu, co szukał podrzynacza gardeł. O medyku, który…

Nekri słuchała uważnie.

Miejska kasa mogła płacić za każde zwłoki dostarczone do bustuarium.
Ścierwniki jednak już dawno zorientowały się, że oprawczyni Skilthry za jedną, dobrą informację potrafi zapłacić znacznie, znacznie więcej.


~ * ~


W trupiarni nie wiadomo było w co ręce włożyć najpierw. Zosime bezradnie patrzyła na piętrzący się powoli stos ciał. Choć nie wionęło od nich jeszcze rozkładem, chłodna przestrzeń dawnej świątyni szybko wypełniła się mdlącym zapachem krzepnącej krwi. Dla Syntyche zawsze był to “odór strupa” - określenie, które odziedziczyła, jak wiele innych, po wyszukanym języku swojego ojca.

Nie było miejsca na te wszystkie trupy. Nie było miejsca na te wszystkie popioły. Przez suszę, nie dało się ich spławić wodnym kanałem i Nekri musiała kazać przynieść z górnych poziomów wielkie amfory, w których kiedyś - jeszcze zanim morfa nie spaczyła bogów - podług dawnego obrządku chowano zmarłych. Nie obchodziło jej specjalnie, co stanie się z nimi później: czy wysypią z nich popioły prosto do rzeki, czy zatkają woskiem, lnem i drewnem po czym wstawią do dolnych katakumb, czy w końcu roztrzaskają je, gdy rzeka wzbierze i spłuczą kanałem razem jak zawsze. Trupy możnych trzeba było niestety przetrzymać przynajmniej jeden dzień - resztę spalić jak najszybciej, by ograniczyć ryzyko zarazy.

I uważać, żeby miasto nie zechciało z Gundurma zrobić męczennika.


~ * ~


Gdy przyszedł Amit, miała już wrażenie, jakby ten jeden dzień rozciągnął się na kilka lat. Oparła się ciężko o kamienną ławę.

- Wracaj na Przyzamcze, Amit. - Ucisnęła mocno nasadę nosa, przetarła oczy. - Powiedz tylko Kurushowi, żeby plotki zrównoważył. Cicho. Dyskretnie. Żeby nie wróciło do nas. Że Stołeczny wszystko ustawił. Z Satorem. Że Wistelana odsunął, by złoto miejskie zgarnąć. Że… - zawahała się krótko. - Gaios na jego smyczy chodzi. Wszyscy widzieli, że tagmata spotworzeńce przez miasto prowadziła. Że tagmata się z Satorem kurwi niech też nie będzie tajemnicą. Będzie chciał imię daj mu. Torukia. Że Fizgeralda też próbowali zabić. Zarządcę złota i skarbnika. Uwierzą. Że diatrysi Jehudę w opiekę wziąć musieli, bo jego też chcieli ubić. Zresztą będzie wiedział co zrobić.

Wykrzywił się niechętnie, łyknął z niewielkiego bukłaka zaczepionego o pas. Podał jej. Łyknęła także. Rozwodnione wino ciepławą strugą spłynęło przez suche gardło. Oddała bukłak, wstała przeciągając się tak, że aż chrupnęły jej kości.

- Biorę Fidana i przejdę się do Browna. Wieczorem powinnam wrócić do nas. Azra zostanie tutaj, żeby ogarnąć ten burdel.

Skinęła mu krótko głową i zniknęła w trupiarni, szukając anakratoi.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 23-01-2016 o 07:00.
obce jest offline