Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2016, 14:29   #82
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
gdoc - corax & Nami


Samochód zaparkował tuż przez stojącą Lisą. Drzwi po stronie kierowcy otworzyły się i z auta wysiadł przystojny, dwumetrowy mężczyzna odziany w stylu smart casual, poruszał się z leniwą gracją. Skłonił krótko głową na powitanie:
- Pani Lisa Langdon - ni to spytał, ni to stwierdził uprzejmym tonem. - Nazywam się Gerard. Przysyła mnie pani Carolina Diaz, Starsza klanu Toreador, przyjaciółka pana Kasadiana. Ze względu na pani bezpieczeństwo, pani Diaz zaprasza panią do swojej posiadłości. Resztę informacji uzyska pani bezpośrednio od niej. - Gerard zrobił uprzejmy gest by pomóc wampirzycy wsiąść do auta.
Gdy tylko samochód zatrzymał się przed jej nosem, ta poczuła w sobie gorąc nieopisanej wściekłości. Miała wrażenie, że ten samochód to celowo jej na drodze stanął, co by jej utrudnić życie, dlatego kopnęła w jego oponę swoim pięknym butem.
- Wypierdalaj z tym gratem! – warknęła swoim słodkim, choć w tej chwili szorstkim głosem, jednak prawdopodobne było, że kierowca jej nie usłyszał… Albo zignorował. Aktorka zerknęła na Kiliana i przewróciła oczami.
- Widzisz tego tam? Tego FRAJERA? Tak kończą Ci, co się spóźniają by mnie odebrać. – powiedziała do Gerarda i wysłała swemu menedżerowi fucka na odległość, a gdy nagle drzwi do auta się przed nią otworzyły i została zaproszona do środka, szarpnęła je mocno wyrywając z rąk kierowcy, który po nią podjechał.
- Wywalaj mi z tymi łapskami, co Ty mnie masz za upośledzoną?! Że nie umiem sobie drzwi otworzyć?! – nawrzeszczała na niego jak rozwydrzone dziecko i popchnęła mężczyznę na tyle, na ile miała sił, a wiele ich nie miała.
- Suń dupsko, Księżniczka wsiada. – Oznajmiła wyniośle i klapnęła dupskiem na fotel obok kierowcy, po czym chwyciła za klamkę od drzwi i pierdolnęła nimi tak mocno, że aż szybko zadrżała.
- Ruszaj srakę Piękny, bo mi spieszno! – Jej ton głosu nie zmienił się ani rusz. Nacisnęła na włącznik od samochodowego radia, żeby się włączyło. Chciała czegoś posłuchać.
Gerard nie skomentował zachowania Lisy. Wsiadł za kierownicę, wcisnął przycisk zamykanych drzwi pasażera.
- Proszę zapiąć pas. - z radia poleciał jazz, a ton głosu Gerarda nie zmienił się z profesjonalnie uprzejmego. Silnika jednak nie włączył czekając aż Księżniczka zapnie pas.
Lisa spojrzała na niego spode łba
- No chyba Cię Bóg opuścił, sam się zapnij. – Odparsknęła i zaczęła nerwowo klikać w przyciski radia, przełączając każdą stację jak opętana. Im więcej stacji przeleciało, tym szybciej i mocniej naciskała przyciski, aż w końcu wkurwiona beznadziejnością utworów wyrwała radio z wnętrza panelu i cisnęła nim o podłogę samochodu
- Nosz kurwa, czy zawsze muszą puszczać takie gówno?! Twoje radio ssie pałe, wieź mnie szybciej bo nie usiedzę w tym aucie – poruszyła tyłkiem chcąc się jakoś usadowić wygodnie
– Te fotele też jakieś po taniości kupowane, rozwaliłabym ryj producentowi, gdyby taki chłam mi wcisnął.
- Proszę zapiąć pasy - Gerard powtórzył cierpliwie wciąż uprzejmym tonem, podnosząc resztki radia i przekładając je na tylne siedzenie.- Jest pani zbyt cenna dla pani Diaz, by ryzykować jazdę bez pasów.
- Wiadomo, kurdeż. - Uniosła się dumnie wypinając pierś i uśmiechając się pod nosem. Przerzuciła swoje piękne, blond włosy na plecy - No niech Ci będzie, tylko masz ruszyć od razu jak zapnę, bo jak nie to będzie łomot od moich kolegów - oznajmiła i wzięła pociągnęła za nieszczęsny pas, by wpiąć go w odpowiednie miejsce. Ścisnęła go między cycki, co by je uwydatnić i wciąż, najwyraźniej, była z siebie niesamowicie dumna.
- Ciśnij! - ponagliła go.
Gerard wyprowadził auto spod klubu Markizy i zgodnie z życzeniem Księżniczki pocisnął. Nagłe przyspieszenie chwilowo wbiło Lisę w siedzenie bo auto rozpędził w ułamu kilku sekund do ponad 150 km/h prowadząc pewnie i spokojnie po krętych uliczkach Tobago.
Gdy wyjechali już z centrum wysepki zapytał uprzejmie:
- Jest pani głodna? Mam zapas vitae w schowku przed panią.
Lisa gwałtownie otworzyła schowek wyrywając z niego drzwiczki, którymi tak niezbyt się przejęła, bo rzuciła je od razu na kolana Gerarda. Poprawiła uciskający ją pas, który najchętniej by urwała, ale wszystko w swoim czasie. Dorwała ze schowka wspomniany woreczek i rozerwała go zębami jak dzikus, ochlapując się przy tym. Całe szczęście, pomyślała zawczasu ubierając czerwoną sukienkę i ta, mimo plam, nie wyglądała tak tragicznie, jak wyglądałaby biała.
- Szybciej! - wrzasnęła znowu spijając jednocześnie krew, a gdy opróżniła worek, cisnęła nim w bogu ducha winnego mężczyznę, nie zważając na to, czy ten uderzy go w twarz, czy gdziekolwiek sobie upadnie.
- I radio napraw.
(alertness + perception = 8,7,4,6)
Gerard znosił wybryk Lisy ze stoickim spokojem choć w chwili gdy Lisa rozrywała żarłocznie torebkę z krwią ochlapując się, kąciki jego ust leciutko się skrzywiły z obrzydzeniem. Nic jednak nie powiedział i gdyby nie swoja obecna nadpobudliwość, Lisa dałaby sobie ręce uciąć, że taki grymas nie miał miejsca.
- Zgodnie z życzeniem - Gerard docisnął gazu na ostrym zakręcie i Lisa zdecydowanie była zadowolona z pasa. Mimo, że wpił się on nieco mocniej w jej biust. - Radio niestety wymaga wizyty w warsztacie, podobnie jak naprawa schowka.
- Bo masz chujowe auto! - wydarła się na niego, kiedy krew ciekła jej z pyska - I durno się na mnie gapisz, masz jakiś problem?!
- Absolutnie nie. Zaś auto jest własnością pani Diaz. - wytłumaczył Gerard.
W między czasie zaś wyjechali już poza tereny znane Lisie i wjechali w obszar dziki. Bez szos, dróg. Okolica zaczęła przypominać gęsty las tropikalny, widok jak Lisa zwykła na zdjęciach kurortów lub widokówkach. Gerard nie zrażony prowadził pewnie.
- Pani Diaz oczekuje nas. Dojedziemy za około 15 minut.
Lisa zaczęła rozglądać się zdumiona, to przez szybę boczną, to przednią, to nawet się odwróciła naciągając pasy, by i przez tylną zerknąć.
- Gdzieś Ty mnie wywiózł?! DO LASU?! Co to za syf? Matko, jaka obrzydliwa okolica. Radio badziewne, drzwi, schowek, a teraz mnie po dżungli wozisz?! Ciebie to już porąbało do reszty, niech ja tą Panią Diaz spotkam, to jej nogi z dupy wyrwę za taki transport, co ona sobie myśli, że Yorka z hodowli wiezie?! - wkurwienie Lisy nie miało końca, co mogło robić się już dosyć męczące, ale może i kwestia przyzwyczajenia. Skoro biadoli już tyle czasu, to i następne piętnaście minut ujdzie w tłoku - No i cholernie długo, nie umiesz prowadzić?! Daj mi to! - wkurzyła się chcąc chwycić za kierownice, choć ledwo łapskami sięgała, bo trzęsło wozem jak młodą dziewką po wodnym materacu. Ach te pagórki!

Gerard z trudami dowiózł w końcu szalejącą Księżniczkę na miejsce spotkania z Caroliną. Oprócz Tesli, którą przyjechali stały dwa auta a obok nich stało 4 mężczyzn i jedna kobieta.
Miejscem spotkania okazała się chwilowo lokalna krematornia.
Gerard zatrzymał samochód tuż koło pozostałych zaparkowanych samochodów.
- Zapraszam. - rzucił wysiadając i obchodząc auto by otworzyć Lisie drzwi.
Mimo, iż Lisa wewnątrz siebie buzowała ze wściekłości, na zewnątrz wyraźnie się uspokoiła. Oczywiście wystarczył jeden choćby najmniejszy bodziec, by w coś kopnęła lub rozwaliła, ale wydawało się, że jest w miarę ogarnięta. Cóż, blask szybko minął, kiedy Gerard ponownie otworzył jej drzwi. Pewnie, że chciał być miły, ale aktorkę wnerwiało wszystko. Spojrzała na niego ze wściekłością i gdy wysiadła z auta wyrwała mu drzwi z łap i pierdolnęła nimi zamykając je z hukiem. Bardziej liche auto mogłoby w tym momencie zakończyć żywot szyby, jednak ten mini-czołg dobrze się trzymał i bitwa z Lisą została zwyciężona. 1:0 dla auta. Mierzyła się z mężczyzną na spojrzenia i tupała nóżką z podirytowania, wyglądała teraz bardziej jak tykająca bomba niż anioł zesłany z niebios… W sumie, wyglądała tak od samego początku.
Kobieta oderwała się od swoich towarzyszy i podeszła z szerokim uśmiechem do Lisy wyciągając ręce do uścisku ze słowami:
- Lisa Langdon… ciężko uwierzyć, że inny klan porwał nas taką piękną różę… Doprawdy, niesamowita strata dla klanu Toreador.
Lisa poczuła, że w końcu znalazła kogoś kto ją rozumie i kogo w całym tym chaosie chciałaby nazywać przyjaciółką.
(prezencja poziomu 3 = 7,7,7,1,3. Dwa sukcesy. )
Lisa z początku spojrzała na Carolinę złowrogo. Ładna, zgrabna, uroczy uśmiech; konkurencja. Jednak po miłych słowach kobiety lód wokół serca jej się roztopił.
- Też żałuję, że tak się potoczyło. Myślę, że mamy ze sobą wiele wspólnego. – odpowiedziała odwzajemniając uścisk dłoni, głosem pełnym pozytywnych uczuć, jednak po chwili spojrzała na Gerarda, a ogień zaczął bić z jej niebieskich oczu.
- No ale tego to mogłabyś wymienić. Nawet jeździć nie potrafi, wlókł się jak moja prababcia w supermarkecie pchając swój chodzik! – Skrytykowała go przepełniona złością, lecz gdy tylko z powrotem spojrzała na wampirzycę od razu mogłaby się rozpłakać z całej tej wściekłości, jaka ją rozsadzała.
- Jest tutaj Kasadian? Potrzebuję Kasadiana, zostawił mnie z tą tępą jędzą, oooj gdybym tylko teraz tam była, to rozprułabym jej trzewia aż do kręgosłupa!
Carolina wsunęła dłoń delikatnie pod ramię Lisy, odciągając ją leciutko od tłumku męskich gapiów:
- Liso, odejdźmy nieco stąd. Chciałabym porozmawiać z Tobą na osobności. - pochyliła się ku aktorce, mówiąc nieco ciszej. - Gerardem się nie przejmuj, załatwię z nim wszystko osobiście. Przykro mi, że cierpiałaś niewygody. - latynoska wypowiedziała ostatnie słowa z naciskiem. - Liso… - Carolina stanęła na przeciw aktorki i spojrzała blondynce w oczy - … mam dobre i złe wieści. Złe … niestety dotyczą Kasadiana. Dobre zaś Ciebie. Od których zacząć, querida?
- Nie mam dziś nerwów, więc sama wybierz, czy chcesz żeby jakieś obiekty pożyły dłużej, czy mogą zostać zniszczone już w tej chwili - odparła zaciskając dłonie w pięści. Sama myśl o zestawieniu słów “złe-Kasadian” już ją denerwowały, a jak się dowie o co chodzi, to na pewno nie będzie … dobrze.
- Liso, wolałabym abyś, querida, postarała się opanować, bo rzecz jest bardzo, bardzo ważna. Czy dasz radę to dla mnie zrobić? - Carolina spojrzała poważnie na aktorkę - My kobiety musimy trzymać się teraz razem.
(efekt prezencji - Lisa bardzo chce zrobic wszystko aby uszczesliwic Caroline)
- Liso, w mieście trwa stan awaryjny. Zapewne osoba tak światowa jak Ty slyszała o zamachu na kandydata na prezydenta. W związku z tym, Kasadian między innymi prowadził śledztwo. Zapewne zawiózł Cię do swej podwładnej, Henriety dla Twego bezpieczeństwa, ponieważ… zamachy nie ograniczają się jedynie do ludzi. Ktoś próbuje dopaść starszych klanów. Obawiam się, że Kasadian przestał odpowiadać na wszelkie próby kontaktu, querida. - Carolina miała poważną i smutną minę, przyglądając się z troską aktorce. - Jednakże, ponieważ, drogi Kasadian opiekował się jedną z mego klanu, chciałam się mu zrewanżować opieką nad tak wyjątkowym kwiatem jaki wybrał dla swego klanu. - Toreadorka położyła lekko dłoń na dłoń Lisy.
Lisa pokiwała głową na znak zrozumienia. Chwyciła kobietę za rękę by czuć jej wsparcie i się nie złościć, choć to nie było do końca możliwe. Dwa sprzeczne ze sobą uczucia targały jej wnętrzem, sprawiając, że staje się tym wszystkim zmęczona. Księżyc osadzony wysoko na niebie wcale jej nie koił, tak jak miał w zwyczaju, a brak Kasadiana jedynie pogłębiał nienawiść do wszystkiego, co żywe i nie. Tylko Carolina mogła być jej drogą osobą, której nie chciała zawieść w tej chwili. Dlatego ku pokrzepieniu i w poszukiwaniu ukojenia, trzymała ją za rękę, a z każdą kolejną informacją, która doprowadzało ją do wściekłości, ściskała pomocną dłoń coraz mocniej.
- Coś słyszałam, ale nie sądziłam, że to takie istotne – odparła aktorka z wyraźnym smutkiem wymalowanym na twarzy – Czy to znaczy, że dopadli też Kasadiana? – dopytała, a jej dłoń zacisnęła się mocniej – Obiecał mi, że będę najważniejsza, będę lepsza niż za życia… Kim teraz jestem? Cieniem samej siebie, nic nie wartą kukłą?! Mogłam zrobić wiele będąc śmiertelną, teraz nawet nie umiem panować nad swoim istnieniem… - Lisa wściekała się coraz bardziej, ale spojrzenie wampirzycy sprowadzało ją na ziemię. Prosiła przecież, by panowała nad sobą, a Lisa tak bardzo nie chciała jej zawieść.
- Co powinnam zrobić? Chcę być najlepsza… Bez niego nigdy mi się nie uda!
- Querida - wolną dłonią Carolina pogłaskała Lisę po głowie niemalże czułym gestem - sam fakt, że zostałaś przemieniona sprawia, że jesteś lepsza. I tak, obawiam się, że Kasadian odszedł. Ale możesz liczyć na mą pomoc. Nie martw się. We wszystkim Ci pomogę. Powiedz mi dokładnie co przekazał Ci Kasadian o byciu nieumarłą.
Mina Carolina zrzedła, gdy Lisa streściła jej całą wiedzę o byciu wampirem.
- Querida, to co ci opowiem wymagać będzie twej stuprocentowej uwagi. Więc posłuchaj mnie bardzo bardzo uważnie. Ty jesteś Malkavianką, to jeden klan. Ja jestem Toreadorką to drugi klan. Nieumarli są podzieleni na pomniejsze grupy nazywane właśnie klanami. Takich klanów jest kilka. Każdy z nich posiada specjalne talenty: talentem twego klanu jest widzenie więcej niż tylko pozorów. Dostrzeganie uczuć, rozszyfrowywanie emocji. A skoro tak, to jesteś nalepszą osobą by rozszyfrować tę kłebiącą się wewnątrz burzę uczuć.
Carolina przez chwilkę wpatrywała się w stojącą przed nią kobietę.
- Jesteś aktorką najwyższego kalibru. Zamiast publiczności śmiertelnej, teraz grasz przez nieumarłymi. Nie pokazuj im co kłębi się wewnątrz. Nie pokazuj, jak łatwo Cię sprowokować do gniewu, irytacji. Bo to zostanie wykorzystane przeciwko tobie jako słabość. A Ty moja droga wcale słaba nie jesteś.
Chyba, że chcesz grać inaczej: używać swego temperamentu jako zasłony dymnej i zza niej planować jak postępować dalej by wszystkich rzucić do swych stóp. W jednym i drugim przypadku, musisz, i to ważne, kontrolować swe emocje tak doskonale jak robiłaś to w (wrzuć tytuł filmu Lisy).
- Chcesz być najlepsza? Doskonale się składa. Masz szansę, sporą szansę, na to by jako potomkini Kasadiana przejąć jego krzesło wśród rady Primogenu - to taka rada zarządcza z najsilniejszymi przedstawicelami każdego z klanów. W tym celu musimy pokazać Księżnej tego miasta, że jesteś istnym klejnotem. A to jest prostsze niż ci się obecnie wydaje. - Carolina uśmiechnęła się ciepło do młodej wampirzycy.*
Lisa słuchała jej uważnie, choć jej myśli zamglone były pamięcią o Kasadianie. Podobał jej się, odkąd tylko usłyszała jego głos, wiedziała, że porwie ją i sprawi, że jej życie będzie lepsze. Jakże kruche okazały się marzenia o tym, co mogli razem osiągnąć. Została teraz sama, a napływ informacji gromadził się w głowie aktorki, która chłonęła informacje jak gąbka, głównie z dwóch powodów. Przede wszystkim pomszczenie Kasadiana było dla niej istotne, po drugie, nie chciała przynieść mu wstydu swoim zachowaniem. Czuła, że Carolina jest jej najbliższą osobą, ukochaną przyjaciółką, z którą mijała się tyle lat, aby w końcu skończyć w swych ramionach i pocieszać się przy litrowych lodach i smutnym wyciskaczu łez. Patrzyła na nią prawie tak, jak na Kasadiana spoglądała, gdy ten tłumaczył jej świat, w którym się znalazła.
- Ja… Miałabym go zastąpić? - przez chwilę jej twarz nie wyrażała żadnych głębszych emocji. Spojrzała gdzieś w dół, jakby liczyła ilość kostek brukowych jakie zostały użyte do zbudowania ścieżki - Nie wiem czy to możliwe… Ty jesteś idealna, ale ja… Ja bez niego i z tą moją bezgraniczną wściekłością na wszystko… Nawet teraz mnie to rozsadza! - syknęła przez zaciśnięte zęby, mimo iż początkowo była spokojna, nagle znowu poczuła ten napływ złości. Gdy tylko zerknęła na bliską sercu przyjaciółkę, nieco się opanowała. Odetchnęła głęboko przymykając oczy.
- Tak. Pewnie masz rację. To będzie najłatwiejsza rola, jaką przyszło mi zagrać - Lisa otworzyła oczy i spojrzała błękitem tęczówek na wampirzyce, zaś na jej twarzy pojawił się podstępny uśmiech.
Carolina z uznaniem pokiwała głową.
- Gdy uda ci się zająć krzesło starszej klanu, ty będziesz decydować w sprawach klanowych. Twoje słowo będzie nadrzędne. - zawiesiła głos by znaczenie słów dotarło do Lisy - Graj tak, by ugrywać dla siebie najwięcej. Zawsze. Korzystaj ze swych wdzięków, talentu, niesamowitej urody i… mocy danych ci przez twego stwórcę. - w oczach Caroliny zalśnił stalowy błysk - Najłatwiej zaś… używać tego na mężczyznach. Zresztą nie muszę Ci tego mówić. Sama doskonale o tym wiesz. Wściekłość zaś… użyj jej do zemsty. I do zniszczenia tego, kto odważył się podnieść rękę na Kasadiana. Wiem, że dasz radę.



Carola zaprowadziła Lisę do jednego z samochodów i kontynuowała:
- Querida, masz swoje kontakty, masz swą sławę. To są atuty. Warto je wykorzystać do znalezienia właściwych osób. Obracasz się w świecie jupiterów podobnie jak politycy. Możesz pod płaszczykiem blondynki - Diaz wykonała palcami cudzysłów - wybędnić informację od tych nadętych bubków. Spytasz dlaczego? Dlatego, że mimo, że jesteśmy nieumarłymi, nasz świat jest zawsze związany ze światem tych ludzkich mrówek. I to co się dzieje w ludzkiej polityce, często sterowane jest zza kurtyny przez nieumarłych. Skoro Kasadiana zabito w czasie, gdy w mieście jest chaos spowodowany problemem z ludzkim prezydentem, to co to oznacza? - Carolina spojrzała na Lisę.
- Życie z nieżyciem jest powiązane w znaczny sposób - stwierdziła Lisa po chwili namysłu, choć dalej się zastanawiała. Bardzo dużo informacji, jak na taki dzień, na taką chwilę. Nie miała kiedy tego ułożyć - Co powinnam zrobić, by stać się użyteczną? By sprowadzić to wszystko do pionu, pomścić Kasadiana? Pomóc też Tobie, Carolino? Nie wiem czy będę umiała siedzieć aż tak wysoko - tutaj powróciła do kwestii zasiadania na “tronie” wśród swojego klanu - Wiem, że stać mnie na wiele, wiem, że mogę więcej. Miałam być najlepsza i wszystko sprowadza się do tego, że chyba będę… Zupełnie jakby Kasadian to przewidział. - Wciąż była wielce zdumiona i zaczynała się wciągać w całą aferę związaną z polityką - Jeśli i tylko pomożesz, zrobię co będzie trzeba uczynić. - Stwierdziła w ostateczności, podnosząc wzrok by spojrzeć na wampirzycę.
- Isobel... - szepnęła jeszcze Lisa, a jej oczy nagle szerzej się otworzyły, gdy przypomniało jej się, kto opuszczał barak Harietty u boku Kasadiana. Była na tyle zdumiona, że nie potrafiła szybko dokończyć swoich myśli.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline