19-01-2016, 08:20 | #81 |
Reputacja: 1 | Dokumenty przedstawiciela władzy skutecznie zdeozrientowały parę. Nie zorientowali się, że (nie)człowiek od Travisa podrobił je kilka dni temu. Ledwie wybrzmiały ostatnie słowa Davida, jak ten puścił się do przodu. Jego ruchy stały się nadnaturalnie szybkie. Zupełnie jak gdyby przenieść kotowate zwierzę do rozmiarów człowieka. Pierw naparł na Mohammeda. Założył mu dźwignię na tyle szczelną, że najmniejszy ruch powodował wściekle piekący ból. Bez kilku palców u lewej dłoni było to rzecz jasna problematyczne, lecz element zaskoczenia robił swoje. Zasłonił się jego ciałem, pomny że Alicia prawdopodobnie trzymała pistolet. W ułamku kolejnej sekundy skręcił mężczyźnie kark i skoczył na jego żonę. Przewrócili się na ziemię wraz z krzesłem na którym siedziała. Jego wzrok uchwycił przyspieszone tętno pulsujące na szyi. Przez jego świadomość popłynęła kusząca myśl. Nie teraz. Pożywienie się wytrąciłoby go z rytmu, oszołomiło. Miał jeszcze tutaj coś do roboty. Pozostali wspólnicy zamachowca wciąż byli na terenie hotelu. Złapał swoją ofiarę za gardło. Uśmiechnął się drapieżnie. Dusząc ją, zbliżał twarz do bladego lica. - Jak myślisz, czy dzisiaj też umrzesz jak twój stary? - wysapał do niej. Rozluźnił trochę uścisk, ale nie na tyle żeby mogła krzyknąć. - Niestety tak - znów zaczął pozbawiać jej tchu, chichocząc przy tym zajadle. Uwielbiał u swoich ofiar ten cień nadziei, który gasił jak ostatniego papierosa. Akerman wstał i podszedł do blatu biurka. Na szybko odnalazł fragment papieru, gdzie umieścił napis: trwa spotkanie, proszę nie przeszkadzać. Następnie uchylił drzwi od gabinetu tylko na tyle, żeby móc powiesić obwieszczenie na jego zewnętrznej stronie. Ciała przesuwam, co by nie było ich od razu widać po wejściu do pomieszczenia. Następnie na szybko przeszukuję ciała i szafki. Staram się aby całość nie zajęła mi więcej niż trzy minuty. |
19-01-2016, 14:29 | #82 |
INNA Reputacja: 1 | gdoc - corax & Nami
__________________ Discord podany w profilu |
20-01-2016, 02:36 | #83 |
Reputacja: 1 | - C, ona należy do K. A on żyje. Znajdziemy cię - może nie milszy, ale już nie tak zdecydowany wcisnął telefon w dłonie Isobel Kilkanaście sekund później wjechali na spory podziemny parking; potężna metalowa brama zatrzasnęła się, zrywając połączenie.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
21-01-2016, 10:38 | #84 |
Reputacja: 1 | Dawid Wheatstone - Wyjaśnił że owszem, jesteś przyjacielem, ale nie mówił ci o naszym spotkaniu - kobiecy głos wrócił na linię, zdecydowany i pewniejszy siebie - Długo ci zajęło odebranie telefonu. Kiedy możesz nas odebrać? - - Jestem już na waszej ulicy. Wyjdzcie proszę przed budynek.- Prawda była taka, że wcześniejszy telefon zaniepokoił Davida. Może naprawdę ładował się w pułapkę. - Skąd...? - gwałtowny ruch po jej stronie i kroki w ciężkich butach - Nie widać cię, jakim samochodem jesteś? - - Możesz dać mi Hosseina do telefonu? - Cała sytuacja robiła się podejrzana z każdą chwilą. Kto nosi ciężkie buty w tropikalnym państwie? Wojskowa? Policjantka? Od blisko godziny nie słyszał swojego kontaktu - Oczywiście że nie, namierzą go po głosie. Jakim samochodem? - Namierzą go po głosie? Kto niby? NSA? David wątpił, że w Trinidadzie ktokolwiek dysponował taką technologią. Rozejrzał się wzdłuż ulicy. Jakieś pięćdziesiąt metrów od nich stała zaparkowana Toyota. - Przyjechałem srebrną Toyotą. Wychodźcie szybko, bo zaraz namierzą też tę rozmowę i będziemy ugotowani- David miał dziwne przeczucie, że za chwilę coś się stanie z samochodem, który obserwował z mercedesa-taksówki. - Nie ma tu żadnej srebrnej Toyoty - odpowiedź przyszła po kilkunastu sekundach. Dźwięk w słuchawce zmieniał się, jakby telefon był przekładany z miejsca w miejsce albo kobieta chodziła. Momentami było słychać w tle szepty kilku osób - Jesteś pewien że w ogóle jesteś we właściwym miejscu? W tle przyszedł SMS "ZNISZCZ TĄ KOMÓRKĘ" Stephen Strażnik spiął się i wyuczonym krokiem rozpoczął swój ulubiony rzut, mający walnąć Stephenem o glebę tak że odechce mu się jakiejkolwiek walki. A Stephen...Stephen po prostu zaparkował mu swój łokieć prosto na szczęce, dodając do swojej siły jego impet. Z drugoczącym efektem. Obok Matthew przykrym kopniakiem w żebra zepchnął drugiego ochroniarza do wody. Chwilę później schylił się do płytek i wpakował wyskakującemu z wody strzał z jego własnego tasera. Pete potrzepotał się chwilę jak ryba na brzegu basenu i zsunął się do wody. Dookoła zapanowała cisza; nie było nikogo w zasięgu wzroku, choć cholera wie czy ktoś akurat nie patrzył przez jedno z kilkudziesięciu okien skierowanych na ogród. Chociaż tyle. Czas dalej gonił, a mieli do sprzątnięcia potencjalną międzynarodową dziurę w Maskaradzie. -Cholera jasna- mruknął Matthew wyciągając nieprzytomnego mężczyznę na brzeg -Lecimy do tego domu?- David Akerman Szafki były jednym wielkim zawodem; biuro było przygotowane do wypożyczenia dla gości, więc nie było w nich absolutnie nic pożytecznego. Ale za to denaci, nawet wyrwani z wieczornego odpoczynku, mieli przy sobie komórki. Zablokowane PINem, niestety. A torebka była małą kopalnią złota: notes, pendrive, dwie karty magnetyczne, mały pęk kluczy...
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 21-01-2016 o 11:19. |
23-01-2016, 17:34 | #85 |
Reputacja: 1 | Isobel wzięła kurtkę i położyła ja obok siebie. Potem zajrzała do pudła – zawartość wyglądała jak wyprawka, która dostała na rozpoczęcie pierwszej klasy. Tam były kredki, kolorowe zeszyty, blok, papier.. tutaj jakieś ubrania, wszystkie męskie i dużo na nią za wielkie, dokumenty, trochę gotówki, pistolet lub inny rewolwer , nóż, komórka. Rzeczy były wrzucone luzem do środka. Poza tym - dwie buteleczki 0,2l, jedna pomalowana na niebiesko, druga na czerwono, obie całe pokryte dziwnymi znaczkami wyrytymi w szkle. Kiedy sięgnęła po czerwoną Butcher zaczął machać żeby jej nie dotykała. Posłusznie cofnęła dłoń. Zamiast niej podniosła płaski kamyk – o średnicy może 2cm - w kolorze zatęchłej krwi. W dotyku był szorstki jak pumeks, ale kiedy na niego spojrzała uważniej wydawał się pulsować w rytmie serca. - Co to jest? – zapytała. - Kamień serca, pozwoli mi cię namierzać - z tonu wynikało że z jakiegoś powodu miała to być dobra rzecz - tak długo jak masz go przy sobie. Isobel delikatnie obłożyła kamień do pudła. Butcher kontynuował wywód: - Skoro ciągle czujesz więź krwi - tęsknisz - za Kasadianem, to znaczy, że żyje. Znajdziemy go, o ile będziesz współpracować. A jest potrzebny temu miastu. Pomogę ci przetrwać - radą czy czynem, niezależnie od tego kogo wybierzesz - wskazał na telefon. - Carolina, będzie chciała cię przekonać...a jest w tym najlepsza Podał dziewczynie telefon. - Pan jest z klanu Tremere, Kasadian z Malkavian. A .. ja? – spojrzała na mężczyznę. W jej oczach ciągle czaił się strach. Już tylko strach i tęsknota. Przerażenie przygasło. – A ta Carolina, która dzwoniła? Z jakiego jest klanu? Chce mnie zabrać, prawda? Dlaczego. - Ty...dowiem się - zawahanie było wychwytywane. - Przyjrzyj się niebieskiej flaszce, ona później mi to powie - Carolina jest starszą Torreadorów - klanu artystów - i twierdzi że także jesteś z jej klanu. A dlaczego chce cię zabrać? Zbiera ludzi, tak jak dzieci zbierają zabawki albo dorośli narzędzia. Ma ambicję kontrolować wszystkich i wszystko, a po tygodniu z nią zrobisz dla niej wszystko, nawet bardziej niż ty dla Kasadiana. Isobel nie podzielała jego pewności. Nie znała żadnej osoby, dla której gotowa by była zrobić „wszystko”. Odsunęła pudło, tracąc nagle nim zainteresowanie. Choć broszurkę "O przetrwaniu w mieście" wydaną w formie książeczki, Uniwersytet Trinidad i Tobago, zapisana – nie wiedzieć czemu – ręcznym pismem chętnie by przejrzała. Ale to potem. Znowu spojrzała bystro na Butchera. - Gdyby Kasadian musiał mnie komuś oddać – kogo by wybrał – pana , czy Caroline? – zapytała. - Ją - odpowiedź była szybka i krótka, ale spodziewane wyjaśnienie nie podążyło zaraz za nią. Dziewczyna pokiwała głową. Kiedy odezwała się, miała już podjętą decyzje. - Isobel Donovan – powiedziała, pilnując, aby głos jej nie drżał. - Dobry wieczór, Isobel - w słuchawce zabrzmiał przyjemny kobiecy głos ze słyszalnym hiszpańskim akcentem - Nazywam się Carolina Diaz, Starsza klanu Toreador w Trinidad i Tobago. Twojego klanu - Diaz dodała miękko. - Mam nadzieję, że jesteś cała, mi cielo? - głos kobiety był napięty i wypełniony troską, zdenerwowaniem. - Tak, dziękuję - odpowiedziała Isobel, pomna słów Butchera. Dlaczego nie miałaby być cała, skoro jest noc? - Czy może pani wie, gdzie jest Kasadian? - dopytała szybko. - Nie mam pojęcia, Isobel. - w tle słychać było odgłosy samochodów i ciche rozmowy - Podobnie zresztą jak Lisa, która obecnie jest ze mną. – To akurat dziewczyny nie cieszyło - Moje źródła są raczej mało optymistyczne w tej kwestii. Dlatego też chciałam pomówić z Tobą. Chcę dowiedzieć się co się stało z Kasadianem i myślę, że mogłabyś w tym pomóc. Ale szczegóły chciałabym omówić twarzą w twarz i zdecydowanie bez świadków z innych klanów. Carolina odczekała chwilę i podjęła znowu: - Powiem krótko, Isobel. Potrzebuję Twej pomocy w poważnej sprawie. W mieście panuje stan zagrożenia i wszyscy nieumarli próbują ugrać coś dla siebie. Pomyśl o tym jak o rozgrywkach w szkole… Twoje umiejętności są niezwykle cenne a fakt, że jesteś młodym wampirem jest dodatkowym bonusem. Nie jesteś głupiutkim dzieckiem, za jakie mogą Cię brać więc na pewno rozumiesz o czym mówię. Jako starsza klanu chcę upewnić się, że będziesz bezpieczna. Nie tylko przed słońcem ale innymi niebezpieczeństwami, przed którymi nie mogę Cię ochronić na odległość. Do tej pory chronił Cię status Kasadiana. Pod jego nieobecność… - Isobel… nie chcę by stała Ci się krzywda…to byłaby niepowetowana strata dla naszego klanu. Isabel nie miała wątpliwości, że kobieta czegoś od niej chce, tylko nie potrafiła wymyślić, czego. Skoro nikt nie potrafi odnaleźć Kasadziana to skąd przypuszczenie, ze ona wie, jak to zrobić? Wiedziała już też, że bycie wampirem nie daje nadludzkiej siły ani - co bardziej ją martwiło - urody. Trudno jej było sobie wyobrazić, w czym mogłaby pomóc kobiecie. W walkach wampirów? Brzmiało to niedorzecznie. - Skąd pani wie, z jakiego jestem klanu?- zapytała jeszcze. - Pan Butcher nie wiedział. - Nie wiedział czy nie chciał powiedzieć, wiedząc, że zatrzymywanie Cię pod jego kuratelą jest niezgodne z prawem? - Carolina westchnęła - - Nie przetrzymuje mnie! – zaprotestowała dziewczyna – Sama się zgodziłam. - Isobel nie wiem ile opowiedział Ci o nieumarłych Kasadian. Ale każdy z nowoprzemienionych stanowi odpowiedzialność osoby, która dokonała przemienienia. Wiem o twym Stwórcy i kim był i wiem w jakich okolicznościach zostałaś objęta opieką Starszego Malkavian. Uzgodniłam z Kasadianem, że to on się tobą zaopiekuje z prostego względu: to on Cię znalazł i jemu ufałaś. Nie chcieliśmy by trudna przemiana przeistoczyła się w trudny okres nauki. W innych okolicznościach zostałabyś objęta moją ochroną i moją kuratelą do czasu uznania Cię przez księżną za pełnoprawnego członka społeczności. Księżna to osoba, która sprawuje najwyższą władzę w tym mieście. Do czasu takiego uznania, nowo przemienieni bez uznanego statusu są … cóż pionkami o najniższej wartości. I tu wracamy do początku mojej wypowiedzi. Mój człowiek może przyjechać po Ciebie i całą resztę omówimy bezpośrednio. - Carolina z każdą minutą zaczynała tracić zainteresowanie całą sprawą. Szczególnie, że miała na głowie poważniejszą kwestię na przykład własne przeżycie. Zawsze mogła dać rozstrzygnąć przypadek Isobel Księżnej w późniejszym czasie pod warunkiem, że młoda przeżyje kombinacje Butchera. - Przykro mi ale musisz podjąć decyzję teraz. Isobel pokiwała głową, czego Carolina nie mogła zobaczyć. - Proszę kogoś przysłać, dziękuję za pomoc - powiedziała. - Mój człowiek nazywa się Gerard, ma dwa metry wzrostu więc jest nie do przeoczenia. Będzie białym Teslą i zabierze Cię bezpośrednio do mnie. Gdybyś potrzebowała się komuś przedstawiać zapamiętaj to: podajesz swe imię i nazwisko, oraz dodajesz, że jesteś z klanu Toreador i że jesteś pod kuratelą Caroliny Diaz, Starszej klanu i Harpii Trinidad i Tobago. Rozumiesz? - spytała wampirzyca i dodała - Daj mi proszę profesora do telefonu. I do zobaczenia wkrótce Isobel. Czekam z niecierpliwością na spotkanie. - Zapamiętałam - odpowiedziała Isobel i powtórzyła: - Carolina Diaz, Starsza klanu Toreador, Harpia Trinidad i Tobago. Do widzenia. Dziękuję. Oddala telefon mężczyźnie. - Prosi Pana do telefonu.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
24-01-2016, 21:07 | #86 |
Reputacja: 1 | -A mamy inną opcję? Tylko postarajmy się tym razem nie wpaść na nikogo mruknął Stephen przeszukując strażnika *Spluwa albo chociaż zapasowy kartridż do tasera, ten drugi nie użył swojego, dobrze przyda się. * myśli szybko przebiegały przez umysł Stephena *Ilu cholernych strażników może pilnować tego miejsca?* -Wchodzimy, taserujemy pierwszych którzy wstaną resztę załatwimy inaczej potem nieprzytomnych zaniesiemy do auta, może starsi coś z nich wyciągną. Resztę podpalimy zanim przyjadą gliny. Masz lepszy plan?
__________________ A Goddamn Rat Pack! |
24-01-2016, 21:26 | #87 |
Reputacja: 1 | Chwilę później z numeru Husseina przyszedł Jakieś 43 minuty drogi. Okolice lotniska. David podał nowy cel podróży kierowcy. Tylko na chwilę zatrzymali się w centrum, gdzie młody wampir kupił starter z nowym numerem. Miał jeszcze blisko pół godziny zanim dostrze na miejsce. Nie zaszkodzi spróbować zadzwonić na numer który samemu miał odgadnąć. Po wymianie karty i ponownym uruchomieniu telefonu wybrał pin do swojej karty, a później kolejne cztery zapamiętane cyfry. Wcisnął zieloną słuchawkę i czekał na reakcję aparatu. Pomysł był absurdalny. Przecież jak ktoś mógł znać jego PIN. Z drugiej strony, gdyby mu ktoś trzy miesiące temu powiedział, że spojrzeniem będzie wzbudzać strach. Albo, że będzie pił krew żeby egzystować, to też by nie uwierzył. W życiu Davida nie ma cenniejszej rzeczy niż pieniądze. No może jeszcze rzeczy, które mógł za nie kupić. Wykręcił kolejny numer jaki przyszedł mu do głowy. Wampir stwierdził, że nie ma innych najcenniejszych numerów, odpuścił zabawę w kotka i myszkę. Zadzwonił do Gerarda - ghula Caroliny - dowiedzieć się czy wszystko idzie zgodnie z planem. Przy okazji musiał kogoś poinformować, że jest pod nowym numerem.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 24-01-2016 o 21:30. |
25-01-2016, 11:41 | #88 |
Reputacja: 1 | Przyjrzał się dwójce. Wykręcone ciała nie wzbudzały u niego żadnych negatywnych uczuć. Ot gadające mięso. Stanęli po złej stronie barykady, to i sobie zasłużyli. Samo biuro nie posiadało nic, co okazałoby się przydatne. Kilkanaście zmiętych papierzysk i mało istotnych dokumentów poleciało na ziemię. Następnie Akerman przeszukał denatów. Czuł przyjemne ciepło ich ciał, słodka krew nadal jeszcze krążyła w ich żyłach. Dlatego nie bez trudu poklepał małżeństwo po kieszeniach i wszystkich miejscach, gdzie mogli coś skrywać. Jeśli kobieta rzeczywiście posiadała broń, wziął ją dla siebie. Zgarnął też resztę fantów. Jako komplet były swoistym “sezamie otwórz się”. Pomyślał o Stephenie i Matthew. Mieli udać się do domu właścicieli. Aczkolwiek od czasu rozdzielenia się, sytuacja uległa zmianie. Musiał zwabić resztę ofiar do jednego miejsca, plus jeszcze zebrać się do kupy z dwójką od Ventrue. W dodatku mijający czas gryzł go boleśnie w dupę i przypominał, że za kilka chwil zjawią się tu ludzie którzy nie będą bawić się w żadne podchody. Zlokalizował w notesie numery do pozostałych wspólników. Jeśli nie należały do telefonów komórkowych, poszukał bezpośredniego połączenia do ich pokoi. Następnie wysłał lakoniczną wiadomość ze swojego LG: Jeśli musiał połączyć się z ich numerami hotelowymi, powiedział to samo do słuchawki przez ręcznik, szmatkę; cokolwiek tłumiącego dźwięk. Teraz musiał już tylko obrać za cel dom ex-państwa James i zjawić się tam przed resztą. Miał też szczerą nadzieję że jego wspólnicy poradzili sobie z potencjalną ochroną. Zamknął drzwi gabinetu od środka. Potem podszedł do okna i zręcznie przeskoczył przez parapet w przyjemny chłód nocy. |
27-01-2016, 02:57 | #89 |
Reputacja: 1 | Isobel - Peractum est! - mruknął Tremere odbierając słuchawkę od Isobel. Zasłonił dłonią mikrofon - Jeżeli nie spróbujesz wyjść z parkingu, nic nie powinno ci się stać- wrócił do rozmowy telefonicznej - Czego ci potrzeba? - o ile można było oceniać po tonie, nie przejął się zbytnio decyzją dziewczyny. Obserwował ją, rozmawiając z Caroliną. Nagle skrzywił się, patrząc na coś nad ramieniem dziewczyny. Brzydkie, kilkunastocentymetrowe stworzenie zawisło w powietrzu, ściskając w ubranych w białe rękawiczki łapkach bukłak. Z złośliwym uśmiechem na pyszczku wpatrywało się w Isobel. Cholera wie jak długo wisiało tak za nią. - Noowa do nauuki? - głos miało śpiewny, nienaturalny Stephen Matthew lepszego planu nie miał, ale za to bez marudzenia zabrał się za targanie ciał w krzaki. Do tego wypatrzył otwarte okno na piętrze i nadzwyczaj sprawnie dostał się do środka. Chwilę później obaj byli już na górze. Wyposażenie domu było w zupełnie innym stylu niż hotel; tam gdzie w hotelu dominowały jasne kolory i eleganckie krawędzie, tak tutaj bure kolory i stylistyka sprzed dwóch wieków wyzierały z każdego kąta. W domu nie było nikogo; zapalone światła na dole, zapach świeżo parzonej kawy - wciąż się parzyła, a do tego ekran blokady na włączonym laptopie sugerowały że ktoś tu niedawno był. Dom był typowy; tak typowy że można było pomyśleć że to nierealne. Właściciele trzygwiazdkowego hotelu żyli w domku biedniejszej części klasy średniej. W pewnym momencie Stephen znalazł biurko. Było całe zasypane dokumentami. Papierki hotelu, zaległe z całego tygodnia. Tymczasem Matthew sprawdził drzwi wejściowe były otwarte i zamknął je równie szybko jak je otworzył i syknął do Stephena - Ktoś tu idzie. Prosto tutaj - Jedno spojrzenie zza firanki powiedziało Stephenowi wszystko: Francis Borde, w dodatku z jakiegoś powodu spodziewający się kłopotów. Pamiętał jego przydział: Francis służył w grupie szybkiego reagowania - a ci mieli cholernie mocną reputację na ulicach. Ubrany jak tajniak przy polowaniu na dealerów, trzymał obie ręce w kieszeniach kamizelki z kapturem, najpewniej na broni. Jasne adidasy szybko zbliżały się do budynku. Ale jego zachowanie szybko okazało się czymś więcej niż ostrożnością - kilka metrów od budynku odbezpieczył pistolet. Dawid Wheatstone Port-of-Spain nocą był cichym miastem. Prawie cały rok dało się pokonać stolicę wszerz poniżej godziny. Ruch był powolny i metodyczny. Dwie ulice, w prawo. Dwie ulice, w prawo. W analitycznym umyśle Dawida błysnął wzorzec: samochód za nimi obijał zawsze po dwóch skrzyżowaniach, zawsze w prawo...i zawsze od razu pojawiał się następny. Sprawę można by uznać za przypadek...gdyby nie to nagłe przeczucie grozy depczącej mu po piętach. A na domiar złego kilkaset metrów z przodu zauważył feerię policyjnych świateł. Dawid Akerman Pierwszy numer, należący do Borde był komórką. Dwa kolejne były jedynie niewyróżniającymi się numerami pokojów, więc mógł połączyć się przez interkom. Na żadnym nie uzyskał odpowiedzi, choć przy Keirze wydawało mu się że usłyszał jakieś dźwięki w pokoju. Jedno z założeń planu zostało brutalnie zweryfikowane kiedy tylko wyjrzał za rogu; jakiś mężczyzna w kapturze na głowie szedł prosto do domu Jamesów, i był kilkadziesiąt metrów przed nim, praktycznie pod samymi drzwiami. Do tego usłyszał trzask drzwi z prawej strony - mniej więcej tam gdzie wychodził na papierosa
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
27-01-2016, 12:50 | #90 |
Reputacja: 1 | Minutę przed czasem na parking wjechała zużyta, odrapana honda. Samochód się zgadzał; lata temu mechanicy Caroliny wsadzili pod tą starą powłokę nowe mechaniczne serce. Patrząc z zewnątrz, pojazd był wart nie więcej niż tysiąc dolarów. Za modyfikację zapłacono wtedy w setkach tysięcy - pożyczki które Brudas spłacał do dziś, czego inni nie zapominali mu wypominać. Wóz zatrzymał się w przeciwległym rogu parkingu. Mężczyzna w kominiarce otworzył drzwi i zgasił silnik. Wybuch. Zabarwiany na zielono słup ognia tam gdzie przed chwilą wszyscy patrzyli. Tylko ghul ustał na nogach; normalni mężczyźni stojący na zewnątrz słaniali się, próbując pozbierać się do kupy. Na szczęście i Carolina, i Lisa były schowane bezpiecznie w środku wzmocnionego pojazdu; nie sięgnęły ich ani płomienie, ani nawet fala ciepła, a i tak poczuły ukłucie Czerwonego Strachu. Kierowca wychylił się z fotela patrząc na swoją szefową
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |