Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2016, 09:54   #22
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Kain nie żył. I siła tego faktu była ogłuszająca. Kain nie żył, a Rose została uprowadzana. Shavriemu zaszumiało mu od tego w głowie. Traffo zdążył już ochłonąć z bitewnego nastroju, ale kiedy zobaczył ciało towarzysza, krew zagotowała się w nim na nowo. Nie miał możliwości poznać skrytego i cichego maga tak, jakby tego sobie życzył, ale Shavri miał dobrą pamięć. To Kain wraz z Gergo, a potem Sinarą przyszli mu na pomoc w te ciemną noc ataku na Zamieć, gdy wszedł w metalowe sidła i mało nie wyzionął ducha. Zdobył wtedy bardzo ważną wiedzę na temat siebie i świata, a także ostrogi jako najemnik.
Dlatego z wielkim zaangażowaniem dołączył do przesłuchania.
- No dobrze - stwierdził Traffo, usłyszawszy pierwsze odpowiedzi. Patrzył wnikliwie na jeńców bardzo złym spojrzeniem. Zaoferował Khergalowi swój bukłak z wodą miętową, co krasnolud przyjął z wdzięcznością, lecz nic więcej nie powiedział, sam zaś skupił się na powrót na pojmanych. - Po co byli wam ci porwani co? Tylko mi nie mów, że jako żywe tarcze. Jakie były wasze rozkazy? Nie licząc tego, co ucierpiało w wyniku podpalenia, nic więcej z karawan nie brakuje… To dość dziwne, jakby się nad tym zastanowić - warknął na koniec. Lewa część górnej wargi zadrgała mu przy tym nerwowo, na moment odsłaniając zęby, jakby chłopak próbował zdusić gniewny grymas na twarzy. To, że ruszą w pościg odbić porwanych nie ulegało wątpliwości. Shavri jednak nie chciał robić tego na ślepo.
Jeden z bandytów spuścił głowę, oddychając ciężko, a drugi zaczął się cicho śmiać.
- A nie za jedno to, czy do zjedzenia czy do dupczenia? Ich odbijecie, nas zabijecie… Widać w dupie ich masz, że tracisz czas mieląc ozorem - rozkaszlał się i splunął krwią.
- Nie, kurwa, nie za jedno - warknął Shavri złym głosem i nadepnął rannemu na okrwawione miejsce na nodze - Mówcie, bo wam jeszcze zdążę przed śmiercią życie uprzykrzyć!
- No to do dupczenia, kurwa - wrzasnął tamten i zemdlał.
Shavri bezceremonialnie chlusnął mu w twarz wodą z bukłaka, licząc, że to coś da. Ale nie dało, zmarnował tylko czystą wodę.
Shavriemu ciężko było w to uwierzyć. Kłaść głowę, żeby tylko “podupczyć”? Bo to chyba nie był przypadek, że napastnicy zaczęli się cofać dopiero, kiedy zdołali kogoś capnąć.
- Widać strasznie musieliście być przeposzczeni, skoro za chwile przyjemności wielu z was oddało życie - zwrócił się do drugiego więźnia. - To dla mnie zupełnie bezsensu, więc oszczędź mi czasu a sobie bólu i zacznij gadać z sensem - syknął.
- Czy on jest normalny? - spytał krasnoluda Kurt, podchodząc i bezceremonialnie kopiąc zemdlonego bandytę. - Yntelygent się znalazł. Zanim skończysz gadać to tamci dawno urżną albo twoich kompanów, albo jeńców, albo jedno i drugie. A z tego to już nic nie będzie, wykrwawia się - dodał, spoglądając na leżącego draba. - Najpierw ich znajdź a potem pytaj dlaczego. Jeśli do tego czasu będzie co zbierać.
Shavri przewrócił oczami, ale istotnie czasu było niewiele, a ta… “rozmowa” do niczego nie prowadziła.
- Idziemy za nimi - zwrócił się Traffo do krasnoluda.
Chłopak oglądnął się na karawanę, której zagarnięciem sprawnie zajmowała się Lena. Nim będą zdatni do ruszenia jeszcze chwile minie. Pomyślał o tym, na ile realny jest kolejny atak, ale potem odwrócił się ku ścianie lasu zdecydowany ruszyć towarzyszom w sukurs, jak tylko przynajmniej częściowo zaleczone zostaną jego rany.
- Zapłacono nam za ochronę karawany. Całej - warknął pod nosem. - Kurt, powiedz Pani Lenie, że poszliśmy za nimi, a naszej towarzyszce France, żeby tu została. Bardziej się teraz przyda wam tutaj. Jak nie wrócimy do nocy, nie wrócimy prawdopodobnie wcale.


Ślad był wyraźny jak bruk na miejskiej ulicy. Biegli szybko. Równym, miarowym krokiem, ale ranny Shavri już po pierwszych minutach zwolnił wyraźnie. Starał się oszczędzać oddech, bowiem płytka rana w piersi po strzale paliła obtłuczonym żebrem. Ale widząc, jak Khergal zapalił się do planu pomocy porwanym, nie mógł nie pomyśleć o jego własnych zamiarach związanych z niedomkniętą sprawą wampirów i zagaił rozmowę inaczej niż „proszę pomóż mi, bo zaraz się przewrócę”.
- Walczysz jak demon - rzucił z szacunkiem, patrząc na jego pokrytego nieswoją krwią wojownika. bo choć sam nie widział wyczynów krasnoluda, płaszcz z krwi, jaki na sobie miał, mówił wszystko.
- Trochę walk już stoczyłem - wyspał Khergal, wciąż ciężko dysząc po walce. Miał ochotę na więcej, lecz żadnego przeciwnika nie widział w pobliżu. Mimo to, przez cały ten czas trzymał w dłoni topór, spodziewając się ataku w każdej chwili.
- Cholipka… czasem tak sobie myślę, że wysyłanie takich łachmytów w zaświaty to najlepszy sposób na służbę u mego boga. I bez nich nie jest w życiu lekko, a poza tym dźwięk pękających pod toporem łbów, to muzyka dla mych uszów - mówił bardziej do siebie, niż do towarzyszącego mu tropiciela,
- A czy mógłbyś? – zapytał tamten, wskazując swoją pierś.
- Zaczekaj - krasnolud chwycił go za przedramię i obrócił przodem do siebie, aby móc się lepiej przyjrzeć ranie.
- Chwile… ja sam… - zaproponował Shavri, bojąc się nagłości postawnego kapłana. Zacisnął szczęki, a palce na ułamanej resztce strzały i podarował w modlitwie ten nadchodzący ból Sune za swojego brata. Potem szarpnął i stęknął i pochylił się ku krasnoludowi, gdy z dziury w skrzórzni trysnęła krew. Krasnolud położył na ranie dłoń, która niespodziewanie zabłysnęła błękitnym światłem, podczas gdy on zmawiał modlitwę w nieznanym mężczyźnie języku. Po chwili, tak po ranie jak i znajdującym się w jej wnętrzu grocie, nie było już żadnego śladu. Shavri upijał się przez chwile uczuciem ciepłą i ulgi rozlewającym się w miejsce wcześniejszego płomienia.
- No i po kłopocie - dodał kapłan, wciąż ponurym głosem, choć w głębi duszy cieszył się, że ktoś się nim zainteresował. Miał już dość samotności, której doświadczył przez ostatnie kilka miesięcy.
- Dziękuję. Dużo, dużo lepiej - odparł Traffo z westchnieniem. Wyprostował się i ruszył przed siebie.
- Nie lubię zabijania - powrócił do przerwanej rozmowy. - Ale zdarzało mi się już zabijać ludzi.
- Nikt nie lubi zabijać, ale czasem nie ma się innego wyboru. Tak było w tym wypadku i tak pewnie będzie już niejeden raz. Trzeba się do tego przywyknąć, choć wiem, że to trudne - odparł krasnolud.
- Najłatwiej przychodzi walka z goblinem i innym tałatajstwem. Sieczesz jednego za drugim jakby były manekinami, a przy tym żalu nie czujesz… Mógłbym to robić cały dzień - Khergal zaśmiał się i otarł krew z pancerza.
- No, ale im dalej na południe, tym bardziej cywilizowanie jak to mówią. Ino same bandyty… - dodał, a jego szeroki uśmiech ukazał liczne braki w uzębieniu.
- Nasze wcześniejsze zlecenie opie...wa..ło… - Shavri dzielnie poradził sobie z trudnym słowem - na koboldy. Mieliśmy bronić przed nimi wioski i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że potem zlecenie się zmieniło i mieliśmy wybić też całe gniazdo: w tym matki z dziećmi. Sytuacja się skomplikowała. Sam strasznie się spodliłem wtedy, choć starałem się nie zwracać swojego miecza przeciwko tym najbardziej bezbronnym. Żeby jeszcze tego wszystkiego było mało, mieliśmy wtedy w grupie wspaniałego koboldziego zaklinacza. Możesz mi nie wierzyć - zauważył Shavri, łapiąc oddech. - Ale ten mały uratował mi życie.
-Ach, koboldy… paskudna sprawa. Ja nie wim, czy miałbym wobec nich choć krzty litości. Te pieprzone paskudztwa mogą się wydawać urocze, ale mnie ich słodkie mordki nie zwiodą. Gdy tylko zdobędą przewagę, to zaleją was mięsem armatnim, a litości nie będą mieć żadnej. Te ich matrony wypluwają bachory na świat szybciej niż szczury - odparł krasnolud, po czym zmienił temat. - Przed dobrą walką warto sobie golnąć - sięgnął za pazuchę po swoją wysrebrzoną manierkę. Odkorkował ją, uniósł do ust, lecz przed wypiciem spojrzał z ukosa na tropiciela, po czym dodał - Chcesz trochę?
Shavri zawahał się i zwolnił kroku, żeby nie rozlał się trunek, który niósł Khergal. Wszystko przed nim krzyczało w sprzeciwie, bo prawdopodobnie wódka, która tam była, prostowała metalowe sztaby samym zapachem, a on jednak trochę krwi stracił. Nie miał jednak pojęcia, jak krasnolud zareaguje na odmowę, a ostatnią rzeczą, jakiej by chciał, było urażenie go.
- Twoje zdrowie, Khergalu - odparł zdyszany i chwycił naczynie. - W moim domu znane są opowieści o Twoim rodzie - po tych słowach zdobył się na jeden, za to głęboki łyk, od którego świeczki stanęły mu w oczach, ale przełknął dzielnie trunek.
Krasnolud wyraźnie zmarkotniał, po czym sięgnął po swoją manierkę i jednym, szybkim haustem opróżnił jej zawartość, a była to porządna ognista brandy z południa.
- Tja… To banda wariatów - dodał po chwili.
Shavri mruganiem pozbył się nadmiaru wilgoci z oczy. Nie uszło jego uwadze zmarkotnienie kapłana. Zastanawiał się, czy to dlatego, że jednak skorzystał z zaproszenia, czy dlatego, że wspomniał o rodzie Talgastów. Wolał nie pytać na tym etapie znajomości.
- Wiesz, mnie w domu też uważają za wariata - rzucił, ruszając do biegu na powrót. Gwizdnął tylko cicho i spod kołnierza kaftana na zielone światło padające w lesie wychynął najpierw mały, różowy nosek, a potem cały łepek czarnego, zaspanego szczura. - To jest Bijak. Upieram się, że dostałem ją od samej Sune, kiedy zginął mój drugi starszy brat. Od tamtego czasu przynosi mi szczęście. Albo ja w to wierze - roześmiał się na koniec.
Nie powiedział tego nikomu wcześniej w drużynie, ale było coś takiego w krasnoludzie, co sprawiło, że postanowił mu to powierzyć.
- Problem w tym, że prawie cała moja rodzina rozsławiła swe imię w krainach, a kimże ja jestem? Marnym ochroniarzem karawany, ale mam chociaż nadzieję, że chociaż w Luskan trafię na godną bohatera ofertę - odparł Khergal, po czym przyśpieszył nieco kroku. Oni ze sobą rozmawiali, a Evan i reszta pewnie nieźle się bawią tłukąc po mordzie resztę bandytów. - Chodźże, bo nic nam nie zostawią!
- Idę, idę - wysapał Shavri. - Weźże pod uwagę, że juchy ze mnie trochę spuścili - ale mówiąc to, przyśpieszył. - A co do sławy imienia. Wiesz. Dużo ważniejsze niż sława jest bezpieczeństwo bliskich. Wiem, że może akurat twoja rodzina potrafi o siebie zadbać, ale ja na przykład mam nadzieje znaleźć sobie w życiu kogoś, kogo będę mógł chronić, a dla kogo bez znaczenia będzie co robię w swoim życiu.
Nawet jeśli Khergal chciał coś odpowiedzieć, to nie zdążył, bo ich uszu dobiegły jakieś dźwięki. Zwolnili ostrożnie kroku i po chwili dotarli do Evana, Marva i Sinary.
 
Drahini jest offline