Liska powlokła się za synem bednarza, podczas gdy Tofik wesoło buszował po okolicy, płosząc ptactwo i ciesząc się z wolności. Zawalisko, zgodnie z przypuszczeniami i oczekiwaniami co bardziej pragmatycznych członków drużyny nie rokowało archeologowi przeżycia. Ku swemu wstydowi Liska przyjęła to z niejaką obojętnością, posyłając tylko Sune krótką modlitwę za duszę byłego pracodawcy. W tej chwili niestety bardziej przejmowała się tym, co stało się na wzgórzu. Jak ona spojrzy Nagietkowi w oczy? Jak ma przeprosić, skoro chłopcy zdawali sie jej nie zauważać, a słowa i tak więzły jej w gardle? Na szczęście póki co nie wspomnieli o wyrzuceniu jej z drużyny, ale przecież idą kolejne zadania i pewnie to tylko kwestia czasu...
Leomunda pogrążyła się w fatalistycznych rozmyślaniach, niespecjalnie rejestrując to, co dzieje się wokoło. Dopiero niespodziewanie entuzjastyczny ton Dwukwiata zwrócił jej uwagę. Zebrała się w sobie.
- Po...po...powinniśmy zabrać do ka...ka...Candlekeep jego rzeczy. W ko...ko...końcu miał opłacone miejsce w ka...ka...karawanie, prawda?
List do archeologa był co najmniej niepokojący. Wyglądało na to, że nie tylko mnisi szukali księgi i dla Chissvora Woreda była ona czymś więcej niż kolejnym dziełem w kolekcji. Nie powinni nikomu mówić o tym co znaleźli w grobowcu i w ogóle, że tam byli.
W zasadzie list był w dwójnasób niepokojący. W końcu aktualnie księgę miała Liska...