Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2016, 17:25   #51
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację



Gdyby wśród ciast i deserów rządziła hierarchia, to Ona na pewno siedziałaby dumnie na jej najwyższych szczeblach.
Bezczelnie wpatrywały się w nią trzy pary oczu, każde niezaprzeczalnie pełne zachwytu.
I te podobne bursztynowym paciorkom. I te błyszcząco czarne, kryjące w sobie stulecia ptasiej złośliwości. I także te o tęczówkach barwy fiołków rosnących na każdej łące.

-Skel'kel, nie! -zakrzyknęła elfka ostro i trochę ze strachem także, kiedy zobaczyła swego pieszczocha szczerzącego ząbki, szykującego się do zatopienia ich w różowych falbanach otulających Królową Wszystkich Ciast. Przestraszył się, po czym popiskując cicho skulił się na tyle daleko od ciasta, aby nie móc zostać posądzony o kolejne żarłoczne zamiary wobec niego. Na tyle jednak blisko, aby nie móc stracić z oczu to cudo sztuki cukierniczej.

Eshte jednak zamiast się gniewać, pocieszyła go swym wesołym uśmieszkiem i delikatnym zmierzwieniem sierści na lisiej główce.
-Trzeba to zrobić odpowiednio -mówiąc to rozstawiła na stole zdobione talerzyki, także przyniesione przez służkę. Tylko dwa, bo przecież tylko dla Wielkiego Maga Thaneeekryyysta i jego „osobistej przyjaciółeczki”. Póki co miała wrażenie, że to bardziej się opłacało, niż bycie gościem Cnotliwej i Szacownej Kapłanki Arissy. A chociaż w obu przypadkach zachodziła groźba poczucia na sobie lepkich dłoni, to Ruchacz nie mógł się obrazić i wyrzucić jej z zamku za krzyki sprzeciwu. Chyba tylko ten.. Gadzi Język, kimkolwiek był, potrafił go wyprowadzić z równowagi. Eshte mogła go zwyzywać, czy nawet uderzać pięściami, a ten tylko się cieszył zza szkiełek. Dziwaczny typ.

Takie cuda cukierniczego rzemiosła mogła dotąd oglądać tylko przez okna piekarni i cukierni. Ich twórcom raczej nie odpowiadało, aby jakieś elfie palce maczały w misternie zdobnych kremach, a takie ciasta potrafiły kosztować niemałą fortuną, którą już i tak wyrzucała na inne przyjemności. No, albo na przetrwanie, jedzenie dla swych zwierzaków czy nowe części do wozu. Na wszystko, tylko nie na takie przesadne słodkości. Zwykle musiała się zadowolić jakimiś słodkimi bułkami, czy tam prostymi ciastami z tylko jedną warstwą wątpliwej masy. Nic specjalnego, a na domiar złego często groziło bólem brzucha.

Zatem mając taki rarytas tuż na wyciągnięcie ręki, miała zamiar w pełni wykorzystać okazję i rozkoszować się każdym kęsem mdłej słodkości. Chociaż ciężkim było powstrzymanie w sobie przemożnej chęci zwyczajnego wpakowania twarzy w różowe zdobienia i bezwstydnego wsadzania sobie kolejnych kawałków ciasta do ust. Ciężkim, naprawdę.

Wydzieliła nożem trzy kawałki dla każdej osoby i każdego stworzenia obecnych w komnacie, wszystkich będących już na granicy poślinienia się z niecierpliwości.
Pierwszy kęs sprawił, że nagle wszystko nabrało weselszych barw, różowych można rzec. I Pierworodny stał się nieważny, i ostatnia noc przestała napełniać jej usta goryczą, i nawet przyjęcie ( teoretycznej ) roli kochanki czarownika było o wiele łatwiejsze do przełknięcia, wraz z każdym okruszkiem troskliwie zlizywanym z widelczyka. To było lepsze niż tamta kąpiel wśród pian i olejków, a gdyby tylko mogła leżeć w tamtej wannie i w trakcie móc się rozkoszować tą słodyczą.. oh, Eshte trafiłaby wtedy do samego raju. Będzie musiała sobie jutro zażyczyć takiego luksusu. Wszak strażnicy nie odmówią „osobistej przyjaciółce” potężnego maga, prawda?

Podsłuchała kiedyś pewną rozmową arystokratów. Jak zwykle nie rozmawiali o niczym interesującym, tylko nudnawe plotki i wzajemne mierzenie swych kut.. majątków, ale zapadł jej w pamięci wypowiedziany przez jednego z nich zlepek słów.
Noblez Obliże. Nie wiedziała wprawdzie kim był ten Noblez, pewno jakimś grubawym hrabią, baronem czy innym dikiem, ale wcale się nie dziwiła, że dostał taki przydomek. Gdyby przed nią każdego dnia stawiano takie specjały na wszystkie posiłki, to sama wylizywałaby talerzyki i srebrne sztućce! Aż dziwne, że w obliczu takich pokus, tylu szlachiców jakimś cudem pozostawało smukłymi i.. no, odpowiednio twardymi, bez choćby sugestii tłuszczu trzęsącego się przy każdym kroku.

Czując się, jak gdyby zaraz miała umrzeć od nadmiaru słodyczy, a już na pewno porzygać się od niej przy kolejnym kęsie, Eshte popijając wino leniwie rozejrzała się po komnacie większej niż jej wóz. Nie interesował jej wystrój, o ile nie mogła skraść co bardziej drogocennych jego fragmentów. Jednak nie wyobrażała sobie przepuścić takiej okazji do odnalezienia jakichś bardzo osobistych sekretów Thaneeekryyysta, najlepiej jeszcze mocno wstydliwych dla niego. Miała zamiar wywrócić tu wszystko do góry nogami i pewnie tak też by się stało, gdyby nie powstrzymała jej służka przynosząca ciasto. Choć ciężko w to uwierzyć, ale to nie różowy lukier odwrócił uwagę elfki, często przecież równie stałą co chorągiewka na wietrze.

Dziewczyna musiała być plotkarą, jakich pewnie było wiele w zamku. Przecież spędzanie każdego dnia i nocy na usługiwaniu tutejszemu jaśniepaństwu musiało być straszliwie nużące, i tylko soczyste ploteczki pomagały jakoś przetrwać kolejne mycie naczyń czy pranie sukienek delikatnych jak skrzydła motyla. Pewnie z ciekawością kręciły się wokół komnat maga, chcąc zobaczyć jakieś przyzywane przez niego bestie albo inne magiczne sztuczki. Albo wskoczyć mu do łóżka, aby potem móc się chwalić w kuchni jaką to magię im pokazał, hihihi hahaha.
O tym na szczęście Eshte nie musiała słuchać, kiedy Dziewczynie z Ciastem rozwiązał się język. Dowiedziała się jednak, że właściwie zamek nie jest domem czarownika. Nie ma tu całkiem własnej komnaty z osobistymi pierdółkami, jak co poniektórzy z tych szlachciców zabierających wysoko nosy. Można było nawet się pokusić o stwierdzenie, że był tutaj takim samym gościem jak kuglarka! Oczywiście, on został wezwany tutaj i nie musiał dać się zmacać elfiej kapłance, aby się dostać za wysokie mury. Chociaż znając Ruchacza, to pewnie nie miałby nic przeciwko temu.

Kapłańska szata zaczęła jeszcze mocniej opinać ciałko elfki. Przede wszystkim na brzuchu, zwykle tak płaskim, a teraz wypchanym do pełna słodką śmietaną, różową masą i kawałkami owoców. Wstając była przekonana, że tylko przyzwoitość utrzymuje materiał przed pęknięciem i ukazaniem wszystkim tej ukrywającej się pod nim beki. Bo tak się właśnie Eshte teraz czuła – jak nażarta, szczęśliwa beka. I wcale nie czuła się z tym źle.

Własne nogi pokierowały ją ku biblioteczce czarownika. Zadziwiający kierunek, bo i elfka nie była jakoś bardzo zainteresowana tymi całymi enteligenckimi dyrdymałami czytanymi przez ludzi jego rodzaju. Oczywiście, potrafiła docenić dobrą książkę. Przede wszystkim taką, w której prości chłopi srali pod jaśniepańskimi dębami, rumianym dziewkom gacie wchodziły pomiędzy poślady, a wielcy szlachcice ruchem ręki czarownic byli zamieniani w tłuste wieprze i zjadali przez tych pierwszych. No, to była prawdziwa literatura!

Jednak jeśli chciała odnaleźć jego wstydliwe, miłosne liściki oraz ryciny z rozkraczonymi, nagimi kobietami, to te książki były najlepszym miejscem na rozpoczęcie poszukiwań. Bo gdzie indziej mógł je ukrywać, jak nie w – Eshte przechyliła głowę i przymrużyła oczy, aby przeczytać jeden z pierwszych lepszych tytułów – najwyraźniej spisie wszystkich możliwych roślin wraz z ich działaniem i porami kwitnienia. Nie brzmiało to zbyt obiecująco, lecz właśnie te, na pierwszy rzut oka najbardziej nużące „dzieła”, mogły okazać się najbardziej pikantnymi. Wyciągnęła zatem jedną z nich, po czym przewertowała jej kartki, od czasu do czasu zatrzymując spojrzenie na co ciekawszych rysunkach. Albo słowach.
Kiedy pierwsza książka nie przyniosła jej spodziewanych efektów, elfka sięgnęła po kolejną. A potem następną i jeszcze jedną. Jednocześnie nawet przez myśl jej nie przeszło, aby je z powrotem odstawiać na ich poprzednie miejsce. A gdzie tam! Z mijającymi minutami coraz bardziej powiększała się chybotliwa wieżyczka złożona z ksiąg opadającym głośno jedna na drugą. Jeszcze więcej zieleniny, jakaś alchemia, magiczne symbole, bogowie i demony, pierwsza różdżka małego czarownika, eliksiry.. ogólnie to dużo mistycznego pitu pitu, które nie tylko było dla niej nużące, ale także ciężkie do zrozumienia. Po pewnym czasie już nawet nie była pewna, czy po prostu są wybitnie przemądrzałe w temacie magii, czy może zapisane w jakimś zupełnie obcym jej języku. A przecież w swoim życiu zwiedziła trochę świata i potrafiła się dogadać z różnymi.. znaczy, różnokształtnymi istotami w przeróżnych jego częściach, pardą mąsjer avek we kła.

Po pewnym czasie, kiedy stosik książek na podłodze zaczął już sięgać wysokości jej bioder, oczy Eshte odnalazły pewne pocieszenia w tytułach w większości składających się z.. rysunków. W końcu tych nawet wydumani magowie nie mogli uczynić szczególnie niezrozumiałymi, prawda? Jakież jednak było jej zaskoczenie przy każdej przewracanej karcie i przeglądanej księdze, kiedy zamiast szczegółowych przedstawień kobiecych wdzięków, odnajdywała tylko coraz to kolejne szkice kwiatów, roślin, kamieni i kryształów czasem. Gdzieniegdzie wprawdzie przewijały się motywy demoniczne, ale w tych nawet ona miała problem z doszukaniem się rozpusty i wyuzdania. Co więcej, z tych wszystkich ksiąg wyłaniał się raczej nie obraz Thanekryyystaaaa lubieżnika, ale zwyczajnego.. nudziarza. Nie znalazła ani jednego nieprzyzwoitego obrazka, ani jednego ukrytego liściku pachnącego kobiecymi perfumami, ani choćby spisanego na karteluszce rzewnego wiersza o jego złamanym sercu! Nic! Zupełnie!

Z głośnym trzaskiem zamknęła ostatnią z książek, wzbudzając przy tym chmurę kurzu. Oraz swojego własnego kaszlu. Pochwyciła ze stołu kieliszek i duszkiem wypiła całą jego zawartość, próbując tym nieco ukoić swój gniew. Spodziewała się, że poszukiwania nie będą tak łatwe i nie znajdzie niczego w pierwszej lepszej książce, ale poczucie porażki i tak drażniło.

Ale w komnacie stała także szafa. Drewniana, duża, w której można było się z łatwością schować, a może również znaleźć przejście do magicznej, zimowej krainy. Podobno takie sytuacje się zdarzały, kiedy tego rodzaju meble „gubiły” się czarownikom i trafiały do pokojów nieświadomych niczego dzieci.
Skrzypnęły cicho drzwi tej konkretnej szafy, kiedy elfka uchyliła je, odsłaniając przed sobą jej kosztowną zawartość porozwieszaną misternie na wieszakach. Aż zacmokała na widok tych fatałaszków, a dotknięcie rękawa jednego z nich tylko potwierdziło jej zachwyt, zwiększyło zżerającą ją zazdrość. A to nawet nie była kobieca garderoba! Chociaż co poniektóre dodatki i zdobienia mogły świadczyć inaczej – to jakieś nieśmiałe koroneczki, to falbanki, to haftki czy jeszcze inne duperelki bardziej pasujące do strojących się dam, niż do pyszałkowatego czarownika. Ale kto wie, chodzenie w damskich ciuszkach nie byłoby pierwszym jego dziwactwem. Ani nawet najbardziej kuriozalnym.

-Czerń, czerń, głęboka czerń, aksamitna czerń, czerń zdobiona ciemniejszą czernią.. -mamrotała pod nosem, a ton jej głosu był równie monotonny co kolorystyczne urozmaicenie wśród szat Thanekryyysta -Oh, tu jest odrobina szaleństwa. Granat i ciemna zieleń..

Posłała krzywy uśmieszek ku Skel'kelowi, poszukując u niego potwierdzenia na swój sarkazm i ciętość języka. Puszyste stworzonko jednak bardziej było zainteresowane różowym lukrem z ciasta, teraz obficie oblepiającym cały jego pyszczek i wąsiki, zamiast barwami w jakie stroił się czarownik. Lubił go wprawdzie, z jakiegoś dziwacznego i niezrozumiałego dla Eshte powodu, lecz jedzenie było ważniejsze. Zawsze.

-Doprawdy, ktoś powinien powiedzieć Ruchaczowi, że istnieje więcej kolorów. Czerń jest taka stereotypowa u magów. To przecież jakby elfy ubierały się tylko na zielono, wróżki na różowo, a krassss.. -dalsze psioczenie na całkowity brak gustu i wyobraźni Thanekryyysta, utonęło w przeciągłym syku, w jakie zmieniło się ostatnie ze słów wypowiadanych przez kuglarkę. Przechyliła ciekawsku głowę, poły jednej z szat wyciągając bardziej ku światłu komnaty -To.. to jest niczego sobie.

Tym stwierdzeniem chyba zaskoczyła i samą siebie, bo przecież zwykle nie szczędziła okazji, aby wyśmiać czarownika za noszone przez niego wymuskane szaty, pieszczotliwie nazywane przez nią sukienkami. Jednak kiedy nie było go w pobliżu, aby się pysznić niczym paw, elfka potrafiła docenić wartość materiału pod swymi palcami. A ten, który akurat wpadł jej w oczęta, był niezwykle mięciutki w dotyku. Oczywiście czarny, jak.. jak.. no, nie była bardem coby mieć w pogotowiu jakieś wydumane porównania, ale był czarniejszy niż najciemniejsza noc bez księżyca czy choćby jednej gwiazdki. Rozświetlały go jednak złote nici i takie same zdobienia, zbyt subtelne aby mogła je uznać za przesadne. Pewno musiała to być jakaś wyjściowa szata Thaaneekryyysta.
Oh, już Eshte przerobiłaby ją wedle swojego uznania. Na wygodną, krótką sukienkę, idealną na wieczorne występy na szlacheckich balach. Przylegający do ciała kubraczek. Rękawiczki bez palców. Tak obszerne było to odzienie, że z łatwością zostałoby jeszcze trochę materiału na uszycie kapelusza! Najlepiej takiego z woalką dodającą tajemniczości, aby pasowała do sukienki. Dobrze, że nie widziała nigdzie w okolicy nożyczek, bo szybko zajęłaby się wprowadzaniem swych wizji w życie. Chociaż też dobrze wiedziała, że nie powinna tak.. otwaaaarcie okradać mężczyzny. A przynajmniej nie teraz, kiedy był jej pomocny. Ale później będzie już w porządku.

Póki co zadowoliła się wyciągnięciem odzienia z szafy i zarzuceniem na przyciasną kapłańską szatę Arissy. Od razu poczuła na barkach ciężar złota wydanego na każdy kawałek nici, na palce zszywające ze sobą cenny materiał, by zadowolić kaprysy czarownika. Nie był on może jakiejś postawnej postury, ani na wysokość, ani na szerokość, ale drobne ciałko elfki i tak zatonęło w nieprzeniknionej czerni. Otuliła ją całą swoją miękkością i.. zapachami pachnideł. Nie potrafiła szczegółowo ich rozpoznać, nie znała się na kwiatach czy na różnych egzotycznych specyfikach jakimi lubiły się hojnie oblewać szlachciurki każdej płci. Ale nie były odrzucające, wręcz przeciwnie – przyjemnie kręciły Eshte w nosie, kiedy uniosła kołnierz i schowała w nim głowę. Thanekryyyst miałby na ten widok prawdziwe ucztowanie, była o tym przekonana. Nie szczędziłby jej ironicznego uśmieszku, ani podkreślania jak to ona wygląda jeszcze mniej kobieco niż zwykle, ale w ciemności to ujdzie, więc może powinni sobie darować spanie w osobnych komnatach. I ubraniach, ich także by nie potrzebowali w jego wyuzdanej wizji.

-Więc to tak jest być Ruchaczem, co?
-wypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu nie oczekując od nikogo odpowiedzi. W końcu tylko właściciel tych szat mógłby jej udzielić, a on był ostatnią osobą, jaka mogłaby zobaczyć teraz kuglarkę. Już i tak był w stanie cały czas wykorzystywać przeciwko niej jakieś złośliwe kąski, bycie nazywaną przez niego P.. P.. uh, Pupcią, było bardziej niż wystarczające!
Właściwe, to nie czuła się specjalnie inaczej. Ani wyższa, ani potężniejsza, ani bardziej ironiczna, ani nawet nie popadła w miłość do samej siebie.
Szkiełka. Tylko ich brakowało, ale ten drobiazg musiał stanowić dopełnienie thaneekryystoowej natury i bez nich nie mogła w pełni wczuć się w jego.. no, buty. Ale może to i lepiej. Dumę i pychę jeszcze potrafiła okiełznać, jednak cała reszta składająca się na jego postać oraz charakter mogła być.. co najmniej kłopotliwa. Wcale nie chciała nagle poczuć w sobie tego całego wyuzdania, jakie zdawało się przez cały czas buzować w tym niezaspokojonym mężczyźnie. Nie, nie, nie. Bardzo dobrze sobie radziła bez tego, dziękuję bardzo.

Idąc przez komnatę kiwała szeroko rozstawionymi ramionami, a stopy stawiała sztywno, kołysząc się przy tym jak kaczka, bo tak właśnie sobie wyobrażała męski chód, w tym także i czarownika. Może i była zdolną akrobatką, ale od takich wygibasów prawie straciła równowagę i tylko wsparcie się dłonią o pobliską czaszkę uratowało ją przed straceniem gruntu pod nogami. Naturalnie, podziękowała wyszczerzonemu w wiecznym uśmieszku jegomościowi.

Wyprostowała się już nie męskim, a swym kocim ruchem, i spojrzeniem objęła wyrastającą przed nią ścianę kącika małego maga, całą ozdobioną wytrychami. Tyle ich tutaj wisiało, Thanekryyyyst pewnie nawet nie zwróciłby uwagi na brak kilku z nich. No, może kilkunastu. A nawet gdyby, to pewne zaraz ktoś w podskokach wykułby dla niego nową kolekcję wytrychów. To właściwie nie była nawet kradzież.
Zatem jak na uliczną złodzi.. artystkę przystało, bez ociągania zaczęła zagarniać przedmioty do kieszeni szaty. Jakże dobrze, że najpierw zajrzała do jego garderoby i upatrzyła sobie akurat to jego odzienie! Kapłańska szata może i się nadawała do pozornie niewinnego spacerowania po korytarzach zamku, jednak nie miała wręcz ŻADNYCH zakamarków mogących ukryć chociażby jedną monetę. Żadnych! Eshte nie potrafiła sobie wyobrazić, jak krawiec w procesie tworzenia mógł pominąć tak ważny element. Cóż, zapewne tak samo jak pominął zrobienie wystarczającego miejsca na biodra i cycki, geniusz po prostu. Natomiast ten.. płaszcz, ta szata, to.. jakkolwiek to się nazywało, było idealne do przemycania drogocenności! Kieszenie były rozkosznie obszerne, zarówno od zewnętrznej jak i wewnętrznej strony, a dodatkowo żaden strażnik nie byłby na tyle głupi, aby przeszukiwać kogoś noszącego na swoich barkach tak drogi materiał. Szlachty się nie obmacywało.

Kiedy pierwsza z kieszeni została wypełniona po same brzegi, zaraz odnajdywała kolejną pod ręką lub pod pazuchą. Stopniowo też przy każdym ruchu zaczynała pobrzękiwać głośno, nic sobie jednak z tego nie robiąc. Ważniejsze były wytrychy tańcującego i przechodzące pomiędzy jej palcami, ich przyjemny chłód oraz wizja tych wszystkich monet mających później zająć ich miejsce. Mogła sobie oczywiście zostawić co bardziej interesujące okazy, czemu nie. Te o fikuśniejszych zawijasach, albo zbędnie, mocniej zdobionych rączkach.
Rozmyślając tak Eshte złapała się na tym, że wkładając dłoń głęboko do jednej z kieszeni, natrafiła na coś.. innego niż te podkradane przedmioty. Czy to już tu było, czy może przekroczyła już pewną granicę i teraz jej lepkie ręce już same, bez jej woli, przywłaszczały sobie cudze mienie?

Wyciągnęła znalezisko i zaczęła mu się przyglądać z każdej strony. Złote puzderko. Pewno także drogie, jak i wszystko inne w tej komnacie. Albo Thaneeekryyyst lubił sobie czasem przypudrować nosek i poprawić loczka, albo błyskotka należała do jakiejś kobiety. Może nawet ta damulka zarzuciła na siebie tę samą szatę maga, pewnie na swoje nagie ciało, bo co innego z własnej woli mogłaby robić w jego sypialni, jak nie zabawiać się z nim na tym wielkim łóżku.
Na szczęście puzderko okazało się na tyle interesującym skarbem, że elfka nie podjęła tego niepewnego kierunku w jakim szły jej myśli. Teraz najważniejsze dla niej było uchylenie tego wieczka i zajrzenie do środka, ale jak na złość zamknięcie nie chciało choćby drgnąć! Naciskała w poszukiwaniu ukrytego przycisku, ciągnęła silnie ku sobie i nawet potrząsała! Ale wszystko bez efektu.

Jakże było zatem radosnym zbiegiem okoliczności, że akurat miała kieszenie wypełnione narzędziami wręcz stworzonymi do otwierania takich uciążliwych zatrzasków. Dlatego podzwaniając, pobrzękując i poszczękując podeszła do łóżka i wgramoliła się na nie w butach. Nogi skrzyżowała, po czym rozłożyła przed sobą zestaw przypadkowo wybranych wytrychów, a wybierając jeden z nich zaczęła się dobierać do puzderka. Ostrożnie i delikatnie, nie chciała przecież zniszczyć świecidełka, które mogłaby wymienić na ze dwie sakiewki monet.
Kto wie, może w środku było właśnie to czego szukała – wstydliwy sekret Thaneeekryyyysta, idealny do ścierania mu ironicznego uśmieszku z twarzy.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem