Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2016, 17:51   #108
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Słona woda chlupotała dookoła niego, obmywając mu nogi i pas zimnymi falami. Ale półsiedzący, a półleżący na smoczym pysku Gniewomir zdawał się nie zwracać na to uwagi. Zaplótłszy dłonie pod głową, patrzył w niebo nad ich głowami i medytował, oddychając głęboko wilgotnym powietrzem.
Athos pod nim nieśpiesznie sunął przez niezbyt wysokie grzywacze. Smok rozłożył skrzydła, czyniąc z siebie wielką tratwę napędzaną leniwymi ruchami potężnych łap, a sterowaną potężnym ogonem. Milczeli obaj. Wtedy właśnie rozumieli się najlepiej. W wodzie i w ciszy jednostajnego szumu wody dookoła nich. Tak dosięgło ich wołanie Jarvisa i nastrój prysł.
~ Odpłynąć dalej?
~ Nie. Nie możemy się oddalać ~ Gniewomir rozciągnął się i ziewnął i otrzepał z transu. ~ Popływaj sobie jeszcze chwilę, ja się wrócę wysuszyć ~ dodał, zsuwając się do wody.
Athos przesłał mu mentalnie uczucie zgody i słuszności. Złożył skrzydła i zanurzył się powoli w głębiny z cichym pluskiem. Sam Gniewomir zaczął zaś wiosłować rękami i nogami w kierunku brzegu. Słona woda stawiała mu opór, piętrząc się przed nim drobnymi falami, ale było to zaledwie przyjemną rozgrzewką po godzinach spędzonych w bezruchu w smoczym siodle.

Athos, który opadł na piaszczyste dno i ruszył nim w poszukiwaniu czegoś, na co mógłby zapolować zrazu nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że przyjemny nastrój, jaki go ogarnął, pochodzi… skądś. Ale gdy się wsłuchał w to wyraźniej, uświadomił sobie obecność nęcącej pieśni, która rozlewała mu się po trzewiach, ogrzewając go.
~ Gniewomirze, słyszysz to?
~ Nic nie słyszę ~ odparł, gramoląc się z wody na plażę.
Smok zasypał się piaskiem, aby przypominać wielkie skały wystające z dna i skupił się na przekazaniu myślowej pieśni.
Gniewomir poczuł jednak tylko puste podniecenie czymś, co sprawia przyjemność, ale nie wiedział, co to. Poczucie oczekiwania i narastania. Przekazał swoje odczucia zwrotnie do Athosa: ~ O to ci chodzi?
~ Absolutnie nie. To się ma nijak do potęgi odczuć i myśli, jakie powoduje ta symfonia.
~ Opisz mi ją więc ~ poprosił Tambernero, idąc w kierunku Jarvisowego ogniska.
Athos spróbował najlepiej jak umiał słowami, ale było to płytkie i blade wobec pieśni w umyśle.
- Athos zadba o posiłek dla pozostałych smoków. - zapewnił. - Ale mamy chyba pewien problem. Czy Godiva też to czuje? - zapytał i opowiedział mu o dziwnych odczuciach, jakie chwilę temu zaczął czuć jego smoczy towarzysz.
- Co czurje?- mruknął Jarvis zdziwiony i zerknął w kierunku jaskini swej smoczycy z której zaczęły dochodzić głośne pomruki.
- Przerd chwilrą… sparła.- rzekł zdziwiony czarownik.
- Coś na tej wyspie mami Athosa. Zastanawiam się, czy pozostałe smoki także. Bo jeśli tak, to powinniśmy się mieć na baczności. Granatowy na razie zachowuje się tak, jakby rozkoszował się koncertem muzyki poważnej, ale kto wie, co z tego będzie. Zapytaj jej, czy to słyszy. Może sam będziesz w stanie ustalić źródło tej pieśni po słowach Godivy. Ja niestety nic nie słyszę.

Chaaya siedziała przy ognisku, grzejąc w milczeniu dłonie i obserwując wesoło tańczące płomienie. Nveryioth leżał nieopodal, najwidoczniej rezygnując z obserwowania otoczenia. Po jego postawie, można było wywnioskować, że śpi, jednakże złote ślepia były otwarte i zapatrzone w plecy jeźdźczyni.
- Zabiję!!- Godiva wyskoczyła z jaskini rozwścieczona jak osa.- Myślisz gnido, że ukryjesz się przede mną? Będziesz mnie nazywał słabą, obietnicami mamił?! Ja już jestem potężna, ja sama sama zdobędę siłę i nie potrzebuję do tego obietnic jakiegoś czarta z koziej dupy! Myślisz, że trafiłeś na głupią jaszczurkę co to świata nie widziała?! Otóż widziałam! W głowie Jarvisa i potrafię rozpoznać puste obietnice diabłów.
- No tro się trrochę wyjraśniło.- rzekł nieco zdezorientowany czarownik.
Z pyska Nilama wydobyło się warczenie, na krawędzi ryku. Zaczął się rozglądać dookoła, stracił już kilku towarzyszy i na pewno nie miał zamiaru pożerać czy zabijać Agnisa czy reszty, tylko dlatego że usłyszał jakiś podszept. Jednak jeśli coś przeniknęło do jego głowy, znaczyło że nie jest wcale takie słabe.

Bardka prawie skoczyła na równe nogi w spazmatycznym podrygu wywołanym przez ryk Godivy. Przestraszona wlepiła wzrok w smoczyce, nie do końca kontaktując z rzeczywistością. Nverioth zaś przypominał nadymaną ropuchę gotową się bronić przed potencjalnym atakiem, ale gdy tylko zorientował się, że smoczyca nie gada do niego… ponownie rozpłaszczył się na piasku.

Szarżująca Godiva byłą widokiem zarówno wspaniały, jak i strasznym. Gniewomir, ubrany jedynie w swoje slipy, mimowolnie poczuł się maluczki wobec tej gorejącej groźby.
- Trochę owszem. Chociaż przyznać muszę, że Athos opisując mi ów głos większy nacisk kładł na przyjemność z niego płynącą, niż na obietnicę w nim zawartą. Zdaje się, że każdy smok odbiera to inaczej… - mężczyzna urwał.

Bo jakby na potwierdzenie jego słów z fal wyłonił się granatowy olbrzym, sunąc wgłąb plaży zadem w przód, jako że ciągnął za sobą świeże truchło niewielkiej, młodej orki… I choć już sam rozmiar łupu mógł zaskakiwać, to nie to zrobiło na Tambernero największe wrażenie, ale fakt, że smok ewidentnie… nucił!
Chaaya odwróciła się kontrolnie do swojego smoka, z pytającym spojrzeniem. Ten jednak odpowiedział jej tylko wzruszeniem skrzydłami. Skonsternowana, pomrugała kilka razy po czym ponownie zwróciła się do ognia. Nie wiedząc, czemu czuła się mocno niepewnie, jakby płynęła dziurawą łodzią.
Gniewomir również widział reakcję Nverego. Cofnął się od ogniska i ruszył w kierunku swojego smoczego towarzysza.
~ Athosie, czy jesteś pewny, że nic ci nie jest?
~ Absolutnie nie. To coś, czymkolwiek jest, jest niesamowicie przyjemne i konstruktywne. Mam wrażenie, że moje ciało i umysł pracują od tego na wyższych obrotach. Jakby dając mi skosztować swojej propozycji.
Smok wyciągnął orkę na plażę w pewnym oddaleniu od ogniska i tam trzema krótkimi, nosowymi rykami zaprosił jaszczurzych towarzyszy do kolacji. Otworzył orczy brzuch jednym straszliwym machnięciem szponiastej łapy, sięgnął do środka i wyciągnął zaskakująco małą, ciemną wątrobę, którą zaproponował Nilamowi jako pierwszemu smokowi w skrzydle.
- Oczyrwiście że to przyjremne, porchlebstwa i obiertnice i głos aniołra. Gdy się ma czerrwoną skórrę, rrogi i gębę kozłra to trzebra mieć czym przerkonywać… właśnie głorsem.- odparł sceptycznie Jarvis, podczas gdy Godiva węszyła szukając celu dla swej furii.- Ktoś to musi robić? Zawsze za nimi, są jacyś ludzie… wiesz to prawda, Jarvis?
- Takr. Murszą być w okolricy.- zgodził się z nią czarownik.
- Naiwni, to nie musi być wcale człowiek! - Ryknął, wcale nie musieli za tym stać ludzie, mogły bardziej niebezpieczne istoty. Nie miał zamiaru odmawiać posiłku, z przyjemnością mógłby zatopić w czymś zęby, a lepiej w orce, niż chociażby Jarvisie.
Dziewczyna ponownie odwróciła się do swojego smoczego towarzysza. Ten jednak leżał, jak gdyby nigdy nic, choć z daleka czuła, że nie chce nawiązywać żadnego połączenia mentalnego, co było dosyć normalne… choć, jeśli wszystkie smoki coś czuły i słyszały… dlaczego Nvery w żaden sposób o tym jej nie informował? I dlaczego zachowywał się tak ‘normalnie’.
~ N-nie jesteś głodny? ~ spytała jąkliwie.
~ Zjem resztki. ~ krótka odpowiedź.
~ C-coś się stało? ~ nie mogła przestać się jąkać.
~ Wszystko w porządku. ~ koniec rozmowy.
Skonsternowana bardka, odwróciła się do ognia, sięgając po patyk i szturchając płonące drewno.
- Może nie wszystkie smoki to słyszą? - spytała niepewnie, niewidzialnego odbiorcę.

Athos na prośbę swojego Jeźdźca oderwał znaczny kawał mięsa wraz ze skórą dla ludzi i ostrożnie wsadził w otwarte ramiona Gniewomira. Sam zaś, wbrew wcześniejszym deklaracjom o przejedzeniu rybami, rzucił się do jedzenia. Tambernero zaś z rękami ociekającymi krwią i tłuszczem przyniósł mięso bliżej ogniska. Wytarł ręce piaskiem, ubrał się w spodnie i z przyniesionego przez Jarvisa drewna wyszukał kilka gałęzi, z których zaczął strugać kijki, grzejąc się rozkosznie przy wesołych płomieniach ogniska.
- Cała ta sytuacja przypomina mi trochę legendę o tym jak Vanley i Nadzieja ułożyli się z pradawnymi, prawdziwymi smokami. To pozwoliło nie tylko przeżyć skrzydlatym wyhodowanym przez ludzi, ale także umożliwiło wszystkim trzem rasom życie w pokoju. To wtedy prawdziwe smoki wybrały spośród siebie pierwsze Matrony i Patronów, którzy zajęli się pierwszymi Jaskiniami. Mieli pilnować porządku i przestrzegania przymierza między ludźmi, skrzydlatymi a smokami i łączyć te dwie ostatnie grupy w pary. - Gniewomir westchnął. - Uwielbiałem tę opowieść jeszcze jako szczyl i dalej ją lubię. Bez względu na to, czy opowiadał mi to nasz poprzedni Kronikarz, czy ktokolwiek inny - dodał i potarł palcem pierścień podarowany przez odchodzącego Mówce.
- Ty powiedz im jak się kończą pakty! Ty powiedz im co się staje z tymi którzy ulegają słodyczy kłamstw z Otchłani!- syknęła Godiva jakoś niezbyt w nastroju do słuchania opowieści.- To nie czas na historyjki, należy spalić zło w zarodku. Należy odnaleźć… zniszczyć.
- Ma rrację.- mruknął Jarvis.- Ci którzy ulergają takimr kłamrstwom, kończrą marrnie. Zawrsze.
Gniewomir roztarł ręce, żeby je ogrzać. Uśmiechnął się do własnych wspomnień, kiedy jako małe, brudne dziecko marzył, żeby być kimś innym.
- To prawda, oczywiście. Ale skoro nie chcecie opowieści, możemy zabijać mijający czas jakoś inaczej. A biorąc pod uwagę to, że mnie i Athosa czeka w nocy akcja, wszyscy zaś tkwimy tu w oczekiwaniu na kapitana, Ty i Chaaya możecie rzucić monetą o to, kto ma pierwszą warte, bo ja zamierzam się wyspać - oświadczył, wbijając na swój patyk kawał śmierdzącego rybą mięsa. Skrzywił się patrząc na niego:
- Jak Agnis nie skołuje jakiegoś piwa, to w pierwszą noc po jego powrocie natrę mu łeb tranem, jak mi Mirra miła.
Dziewczyna dzielnie znosiła krwawą jatkę w tle, nie dając po sobie poznać, że zaraz zwróci z obrzydzenia wszystkie swoje organy wewnętrzne. Gdy jednak do widoku, doszedł i zapach, z początku Chaaya usiadła bokiem do ognia, odwracając nieznacznie głowę. To jednak nie wystarczyło. Usiadła więc plecami do płomieni… by po dłuższej chwili wstać i grzecznie przespacerować się jak najdalej od źródła paskudnego widoku i odoru wnętrznościami.
I tak jak na kobietę przyzwyczajoną do życiu w luksusach… wytrzymała długo.
- Chcę być tego świadkiem… - zaśmiała się, zakrywając dłonią nos i usta. Gniewomir uśmiechnął się do niej przyjaźnie. W końcu udało mu się ją rozśmieszyć. Po całym dniu.
- Na wyspie na pewno są kultyści, pytanie jacy, w jakiej formie i czy tylko oni. - Na wpół warknął Nilam, połykając połcie mięsa w całości.
Godiva na razie nie odczuwała głodu, ale wyraźnie okazywała niepokój zgadzając się z Nilamem. I chodząc tam i z powrotem po plaży. Jarvis… wydawał się nad czymś zamyślony i milczący.
Athos zmył z siebie krew i pachnący solą położył się koło ogniska, grzejąc w jego płomieniach pysk.
~ Śpij, będą czuwać i obudzą ~ olbrzym złożył swój wspaniały łeb na łapach. Gniewomir oparł się o jego ramie plecami i zapatrzył w ogień.
~ A ty?
~ Ja jeszcze chwilę posłucham ~ odparł smok i zamknął oczy. Trzy powieki nasunęły się na fiołkowe ślepia, gasząc ich blask.
- Kryją się gdzieś w pobliżu… czemu nie atakują.- wymruczała pod nosem Godiva, a Jarvis otworzył oczy i rzekł.- Bo wierdzą, że nie majrą szans w otwarrtej wralce. A są zdesperrowani.
~ Uważajcie, Agnis właśnie spotkał się ze swoim porywaczem i mimo tego, że została z niego masa krwawych flaków, jest szansa że wróci w miarę szybko. Porywacz, nie Agnis. Kto ma ten zwój z trupa, pora sprawdzić co dokładnie jest na nim zapisane. - Rzucił niemalże z furią Nilam do pozostałych smoków, po otrzymaniu przekazu od Agnisa.
Nveryioth zignorował przewodniczącego smoka, udając, że nie słyszał. Przewalając się leniwie na jeden bok, wyciągnął się na piasku i ciężko westchnął. Jak na złość czas wlekł się powoli, gdy tymczasem on chciał zostać sam na sam ze swoją kruchą i naiwną partnerką.
Chaaya zniesmaczona truchłem orki oraz spłoszona zachowaniem smoków, krążyła w pobliżu ogniska niczym zmamiona światłem ćma. Chciała coś zrobić, choć sama nie wiedziała co. Gdy Gniewko usnął, tancerka podeszła nieznacznie do Jarvisa, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Obejmę pierwszą wartę, obudzę cię wraz z Gniewomirem, dobrze? - szepnęła by nie budzić towarzysza i jego na wpół drzemiącego smoka.
Zielonołuski gad, przeturlał się spazmatycznie, niczym wściekły piskorz po czym zwinął w kłębek, co nie umknęło uwadze jego partnerki. - Wypocznij… - odparła ciepło do maga, wpatrując się w po drugiej stronie ognia, ciało smoka.
- Jarv? - zapytał Gniewomir sennie, podbijając pytanie Nilama i spoglądając na maga pytająco. - Masz to coś, ten cały tubus? - wyglądał tak, jakby miał zasnąć zaraz po otrzymaniu odpowiedzi.
- Turbus? Aaa takr… w tymr całrym zarmieszaniu na wyrspie amrazonek całkiemr o nim zapormniałem.- odparł z rozbrajającą szczerością czarownik, którego cienisty pomocnik zagarnął ową zdobycz z czystej przekory. - Mamr go.
- Fantassstycznie - przyznał uprzejmie Gniewomir i ziewnął. - Cieszymy się z tego powodu, biorąc pod uwagę, ile było zamieszania i kłopotów z tym draństwem. Ale żarty na bok. Badałeś go już w jakiś sposób?
- Nie. I nie plarnuję. Morżliwe że jergo ortworzenie byrłoby ściągraniem na sierbie dordatkowym prroblemów. Turbus może marskować lub blorkować aurrę swejr zawarrtości. Porstanowiłem zorstawić dercyzję tę dorwódcy skrzyrdła.- wyjaśnił czarownik wyciągając z sakwy ów kłopotliwy zasobnik.
Gniewomir rzucił okiem na tubus bez zbytniego zainteresowania. Ukontentowany, że znalezisko nie zaginęło i na tyle, na ile ufał i wierzył w Jarvisa - było u niego bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej w tej chwili.
- Jak dla mnie może być - stwierdził, ziewnął i rozciągnął się, strzelając stawami. - A teraz, jeśli wybaczycie, idę spać. - to powiedziawszy, wstał i ruszył wyciągnąć ze swoich juków posłanie i koc.


Wszyscy, którzy mieli, poszli spać. Chaaya jeszcze przez pewien czas wpatrywała się w przygasający ogień, rozkoszując się ciepłem. Postanowiła nie dorzucać drewna. Chłód nie był nie do zniesienia, a niepotrzebne źródło światła utrudniało widzenie w ciemnościach. Gdy ostatnie języki ognia zniknęły, kryjąc się w pomarańczowych żyłkach żaru, tancerka powstała, przeciągając się. Noc… czas kiedy cienie nie miały prawa bytu, czas kiedy Chaaya stawała się bezimienna. Jej ulubiona pora doby, zwłaszcza gdy mogła go przeznaczyć dla siebie. Przechadzając się po plaży rozsypywała gołymi stopami piasek. Czuła się już lepiej. Rozmowa z Godivą w dziwny sposób złagodziła dziwną pustkę w sercu i nadała tajemniczej siły do ogrywania swojej roli.

Kształty w ciemnościach zaczynały robić się co raz wyrazistsze. Rozpoznawała wierzchołki drzew tropikalnej dżungli, góry i nadbrzeżne skały, morska toń zaś jarzyła się jasnością przypominając swym wyglądem nocną pustynną połać. Tylko szum fal, przypominał kobiecie, gdzie się znajduje.
- Zapowiada się spokojna noc… wbrew pozorom. - smok odezwał się swoim syczącym głosem. Ciągle leżał tam gdzie się przeturlał, zmienił jednak pozycję ze zwiniętej sprężynki na dostojne rozciągnięte w prostą linię ciało. Przednie łapy założył jedną na drugą, uwieńczając je pyskiem, zwróconym ku morzu.
- Mam nadzieję. - odparła ciepło tancerka, zadzierając głowę do góry i spoglądając w nieliczne gwiazdy wychylające się zza chmur.
- Dlaczego nie powiedziałaś jej co zrobił ci mag? - Nveryioth był szczerze zaciekawiony - Nie byłoby łatwiej?
- Nie wiedział, że robi źle. W niektórych rejonach świata taki seks jest akceptowany i nie jest podszyty żadnymi kulturalnymi aspektami. - odparła cierpliwie, jak gdyby tłumaczyła małemu dziecku podstawy matematyki.
- To wiem, stosunek zarezerwowany dla niewolnic seksualnych lub niewolnic z haremu, seks kobiet z ostatniego ogniwa społecznego, tawaif znajdują się na samym początku, nawet przed pierwszymi żonami swych mężów… dziwi mnie jednak, że tak zareagowałaś, skoro sama byłaś przez pewien czas niewolnicą. Nie przywykłaś do tego? - choć smok nie miał złych intencji, Chaaya poczuła się boleśnie obrażona.
- Urodziłam się tawaif i umrę jako tawaif, nie wsadzaj pyska w nieswoje sprawy, gadzie. - może odpowiedziała zbyt obcesowo, ale na bogów, czasem miała dość tego stoickiego i rzeczowego obserwatora, który przefiltrowywał jej umysł i analizował niczym zadanie alchemiczne, zupełnie zapominając o tym, że świat to nie tylko współczynniki, definicje i diagramy.
- Jeśli mu nie powiesz, dalej będzie tkwić w niewiedzy, znowu zrobi coś, czego nie powinien, przerwij błędne koło inaczej będziesz wiecznie cierpieć krzywdzona przez bogu ducha winne otoczenie.
- A może, nie wiąże z nim nadziei na przyszłość i nie uważam tego za stosowne? Zajmij się czymś i zejdź ze mnie, nie będziesz mnie uczył… - rozeźlona gestykulowała rękoma, jak mieli w zwyczaju ludzie piasku.
- Dobrze więc… zajmę się sobą. Dalej chcesz opuścić smocze gniazdo? - formalny ton zbił Chaayę z tropu. Odwróciła się do smoka. Na tle dogasającego ogniska, jawiła się czarna sylwetka gada. Tylko oczy świeciły złotym blaskiem, odbijanych gwiazd.
- T-taaak? - ponownie poczuła się niepewnie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się w pewien sposób zagrożona… przez coś lub kogoś. Rozejrzała się, nieświadoma tego, że zagrożenie, leżało tuż przed nią i rozmawiało z nią.
- A więc porzucasz mnie. - skwitował spokojnie.
- C-co? Nie, przecież mówiłam, że możesz wyruszyć ze mną…
- I co? Mam tańczyć przed szejkami razem z tobą? - przerwał jej rozbawiony głos.
- N-nie to…
- Byłaś dla mnie przyjemną alternatywą. Ukryty głęboko w jaskini, od lat nie widziałem światła słońca czy gwiazd. Nie narzekałem, bo nie wiedziałem co tracę. Czy widzisz do czego zmierzam? - Wiedziała. Pojęła właśnie w tej chwili, jakby ktoś zapalił świecę w jej umyśle i rozświetlił obraz z poskładanej układanki.
- Rozumiem, że ktoś złożył lepszą propozycję, niż ja jestem w stanie ci zaoferować… - odparła ze ściśniętym gardłem, uświadamiając sobie po raz kolejny jak mroczne jest serce jej partnera. Co gorsze… nie mogła go za to winić, gdyż ona sama z łatwością potrafiłaby zdradzić najbliższą osobę.
Poczuła się bezbronna i krucha.
- Co zamierzasz zrobić? - szepnęła ledwo słyszalnie dla samej siebie.
- Zabić cię. To oczywiste. - choć jego głos był spokojny, w środku aż się gotował od nadmiaru różnych emocji. Rozterki rozdzierały mu serce, strach przed samotnością paraliżował, ale najważniejsze… niepewność, czy byłby w stanie skrzywdzić człowieka… jego człowieka… własnego człowieka… ukochanego. Bardka była dla niego jak niekończąca się księga o wspaniałej fabule i genialnych bohaterach. Nie mógł oderwać od niej oczu, pochłonięty rozgrywanymi przygodami. Zdawał sobie sprawę, że każda historia musi się kiedyś skończyć, ale nie sądził, że może nastąpić to tak szybko. Owszem, Chaaya była typem samobójcy, był przygotowany na to, że kiedyś może umrzeć podczas misji. Był przygotowany na to, że może się zestarzeć i umrzeć w łóżku otoczona przez opiekunki. Był przygotowany, a gdy realnie nastąpił TEN moment, czuł, że nie da rady. Bał się.
Dlatego, gdy usłyszał kobietę w swym sercu… tak podobną do tej co stała przed nim, obudziła się w nim nadzieja.
- Czy nie ma innej opcji… - spytała cichutko, przerywając długą i krępującą ich oboje ciszę. Choć płakała, nie uroniła, żadnej łzy. Maska była zbyt ciężka. Uśmiech zbyt silny.
Gdzieś tam z tyłu rozeźlona smoczyca nasłuchiwała, węszyła. Słodki ton nadal pobrzmiewał w jej duszy, ale wspomnienia… czyjeś wspomnienia naznaczały go piołunem. Nic więc dziwnego, że podsłyszała rozmowę Chaayi i Nveyriotha. I powoli ruszyła w ich kierunku, w końcu swym granatowym cieniem okrywając i Chaayę i jej smoka.
- Nikt tu nikogo zabijać nie będzie.. chyba że ja.- mruknęła gniewnie smoczyca spoglądając na oboje i zwróciła się do tancerki.- Słoneczko, co się stało?
Nveryioth nadymał się jak ropuszka by wydawać się większym i groźniejszym. Jak zwykle ktoś mu wszedł w paradę i co gorsza tym kimś była ta znienawidzona gadzia kwoka. Zamiótł wściekle ogonem, łypiąc na smoczycę, morderczym wzrokiem pustynnej jaszczurki, niźli bazyliszka.
- Chyba mamy tu dość… prywatną rozmowę… - odparła zbita z tropu, choć wdzięczna Chaaya. Śmierci się nie bała, owszem czasem jej pragnęła ale… gdy nadszedł długo wyczekiwany moment, nagle stwierdziła, że wolałaby umrzeć w bardziej rycerski sposób.
- Ona jest pod moją opieką.- burknęła Godiva mając pogardliwy stosunek do Nveryiotha jak i pojęcia “prywatność” w ogóle. Czarownik osłaniał za często tym argumentem najciekawsze ze swych wspomnień.
- Jesteś w tak straszliwym błędzie, że chyba tylko twój mag mógłby zrozumieć twój samiczy bełkot. - syknął rozeźlony Nvery, bujając się przezornie na boki, co by dać do zrozumienia, że żaden atak mu nie straszny. Sam jednak nie ruszył nawet pazurem o milimetr. Dobrze wiedział, że dostał by tęgo po pysku, nawet od takiej marnej pticy jaką była Godiva.
- Godivo… nie wiem czy to dobry pomysł… - odparła łagodnie bardka. - To tylko rozmowa, prawda? - powiedziała jedno ale zrobiła drugie, mianowicie skryła się za przednią łapą smoczycy, nawet nie wyglądając na drugą stronę.
- Mój samiec taktownie nie wspomniał nikomu mój drogi Nveryiocie jak to po pierwszej ranie w bitwie uciekałaś niczym spanikowana baba… ale nie jestem tak taktowna i mogłabym to barwnie opowiedzieć innym smokom.- syknęła szyderczo Godiva nachylając pysk ku smokowi.- A tego byśmy nie chcieli, prawda? Mój drogi Nvyreiocie, możemy się nie lubić, ale wierz… nie chcesz ze mną zadzierać.
Po czym się do Chaai łagodnie.- Dosłyszałam, że chcesz odejść. To mnie smuci, zwłaszcza że nie znam powodu do tak drastycznego kroku.
- Gadaj se im co chcesz jeśli przez to poczujesz się lepiej i przestaniesz truć mi nad uszami. - warknął Nverioth, choć w dziwny sposób poczuł się rozbawiony groźbą. - I tak nie zamierzam z wami długo latać. - usiadł z zamachem na zadzie, machając parę razy skrzydłami co by osypać smoczycę piaskiem. - Na jej miejscu, też bym myślał o ucieczce jak najdalej stąd gdyby przyssała się do mnie taka durna pijawa jak ty. - przekręcił ciekawsko łeb, w nadziei, że jego partnerka coś dopowie ale ta wydawała się milczeć jak grób.
- W takim razie rusz te uszy z dala ode mnie i Chaai.- zasugerowała Godiva zaborczo otaczając bardkę ogonem.- Plaża jest spora… mały spacerek dobrze ci zrobi, a potem i tak pewnie zajrzysz do jej główki by się dowiedzieć o czym mówiłyśmy.
- O, aż dziwne, że wpadłaś na tak wspaniały pomysł… z chęcią się przejdę, zwłaszcza, że jest ciemno i nie widać co się depcze… przez przypadek. - uśmiechnął się obnażając, ostre kły. - Kto wie co przyniesie ranek a wraz z nim światło dnia… może grupa zubożeje o jednego maga. - wstając na równe łapy, przedreptał nonszalancko parę kroków, bo czym ni z gruchy wzbił się w powietrze.
- Po ostatnim popisie bojowym… ciężko mi w to uwierzyć Nveruś.- mruknęła do siebie Godiva i zwróciła się do Chaai.- A ty moja droga.. z tego co wiem kobiety twej rasy zbierają się w stadka i razem roztrząsają swe dramaty. Nie jestem takim stadkiem, ale w promieniu kilku mil nie ma nic lepszego. No… kto cię wysłucha bez straszenia zębami, jeśli nie ja?
- Jest do tego zdolny. - odparła lakonicznie, zachrypniętym głosem. - Zwłaszcza, że już raz próbował… - gładząc przyjemne śliskie łuski, patrzyła uparcie w ziemię. - A mój dramat, nie jest warty roztrząsania… gdyż nie jest dramatem. - była wdzięczna za powierzchowny ratunek, ale również zbyt uparta by dzielić się rozterkami z kimś obcym. Tylko jej własny smok, wydawał się na tyle odpowiedzialny by mogła z nim swobodnie rozmawiać.
- Próbował… wiem…-nachyliła pysk i musnęła pieszczotliwie policzek Chaai, jakby była jej pisklęciem.- Próbowanie to za mało… uciekanie to też nie wybór Słoneczko. I nie martw się o to czy twój dramat jest wart czy nie… mam całą noc przed sobą, chyba że tym demonom znudzi się trucie mi do serca. A na to się nie zanosi na razie.
- Niektórzy mówią, że trzymanie ptaków w klatce to barbarzyństwo, gdyż istoty te zostały stworzone do tego by być wolnymi w przestworzach… - zaczęła dość okrężną drogą - Jednakże… gdy ptak, żyje w klatce od samego momentu wyklucia… nie cierpi tak, jak wydaje się wszystkim… nie zna alternatywy, nie zna wolności. Podobnie było ze mną. - choć zapowiadało się, że Chaaya, wyjawia właśnie swoje największe sekrety serca, wcale nie było słychać emocji w jej głosie. - Dopiero gdy uciekłam z klatki… zaczęły się problemy. Wolność nie jest dla wszystkich. Kanarek wychowany przez człowieka nie przeżyje na wolności. Nie zna zagrożeń… rozumiesz co chce ci powiedzieć? - bardka nie miała bladego pojęcia na co sobie może pozwolić z Godivą, nie wiedziała jak smoczyca myśli, jak czuje i jakim językiem mówi. Konfesja przed nią była niesłychanie krępująca i stresująca, a co gorsza, dziewczyna wcale nie czuła się po niej lepiej.
- Póki znam drogę do swego właściciela… chcę wrócić do domu.
- Ja też nie chciałam wykluwać się z jaja. Było ciepło, przytulnie… co mnie obchodził cały świat. I nawet ponaglania matki nie pomagały.- wymruczała szukając analogii.- Ale w końcu się wyklułam i… polubiłam życie poza jajem.- rozejrzała się dookoła. - Mówisz, że chcesz wrócić do domu, zamknąć się w klatce… ale przecież nie jesteś samotnym kanarkiem. Nie musisz się sama mierzyć ze swoimi problemami. Czy ten świat okazał się aż tak straszny dla ciebie?
- Wiem, że nie jestem jedyna… lecz, przez te wszystkie lata, nie byłam w stanie rozpoznać w tłumie drugiej takiej osoby jak ja… wszyscy okazali się drapieżnikami. Kropla, po kropli, czara goryczy się przelała… albo ją wypiję… albo rozleję. Na wypicie jeszcze nie dojrzałam i pewnie nigdy to nie nastąpi. Może w nowym życiu, zawsze jest nadzieja prawda? W następnym życiu mi się uda. - odparła z pokorą, przekonując samą siebie, że tak jest dobrze. Kobiety od wieków, prowadziły takie lub trudniejsze żywoty. Nadzieją zawsze było następne wcielenie i nagroda od bogów.
- Pfff… następne życie będzie należało do następnej Chaai.- rzekła delikatnie smoczyca, acz z wyraźną dezaprobatą i znów musnęła językiem policzek Chaai.- Te jest twoje i jeszcze go nie opuszczaj. Nie martw się… nie jesteś jedyna. Wiem że potrafię być szorstka, ale nie martw się, ja nie będę dla ciebie drapieżnikiem. No…- spojrzała na siedzącego przy ognisku czarownika.-...on dostawał baty od losu nie raz. Utracił wszystko… ale nie złamało go to. Życie jest bolesne, ale jest nim i słodycz.
Uśmiechnęła się.- A co takiego dobrego jest w klatce i owym właścicielu do którego chcesz wrócić?
Dziewczyna zastanawiała się czy właśnie w tym momencie powinna czuć ulgę lub wdzięczność. Jedyne jednak co kiełkowało w jej sercu, to frustracja. Smoczyca jej nie rozumiała, co było oczywiste. Nie zaprzeczała, że ta się starała, jednakże niewidzialny mur, bariera kulturowa, była nie do przebicia. Ani Godiva, ani Chaaya nie wiedziały jak ją przebić. “Ty też jesteś drapieżnikiem…” skwitowała smutno, poddając się i ciężko wzdychając. - Każdy ma swoje miejsce na świecie. Moim jest Pawi Taras. - zadarła głowę by uśmiechnąć się do smoczycy. - Zrozumiesz to, gdy utracisz swe miejsce.
- To jest twój dom, rozumiem… tęsknotę.- spojrzała w kierunku w którym odleciał Nverioth i mruknęła.- Ale… skąd wiesz, że Pawi Taras jest twoim miejscem teraz? Mi mówiono że smocza więź jest wyjątkowa, że… tylko nieliczni ludzie mogą nawiązać taką więź ze smokami. Wybrani przez los i przeznaczenie. Jak to ma się do twego miejsca w świecie? Skoro jest nim Pawi Taras to czemu połączyłaś się ze smokiem?
“Przez czysty, cholerny przypadek i wcale tego nie chciałam…” nie wiedziała, czy to niewyspanie, czy może połączenie z Nveriothem ale zaczynała rozumieć dlaczego jej smok tak bardzo tępił smoczycę. Uśmiechnęła się. - Umiesz robić sztuczki? Jak na przykład wytresowany tygrys albo słoń?
- Nie… i Jarvis dostałby błyskawicą po zadku, gdyby wpadł na pomysł uczenia mnie ich.- odparła z chichotem Godiva rozbawiona takim konceptem.- Nie jestem zwierzaczkiem Chaayu.
- Wszyscy nimi jesteśmy… gdy mój Pan powie mi, że mam skoczyć w ogień zrobię to. Staram się zrozumieć wyjątkowość tej więzi ale powstała ona z rozkazu, a ja jako tresowany słoń, wykonałam go. - wzruszyła ramionami - Ty też go wykonałaś…
- Noooo… powiedzmy, że Jarvis i ja musieliśmy się dotrzeć. Nie wiem jednak czy ta więź taka ja mówisz. Jarvis w takim razie nie jest zbyt posłusznym słoniem. I nie skoczy w ogień jak mu każę.- mruknęła Godiva i spytała.- A kto jest twoim panem Chaayu?
- Od paru miesięcy prowadzę bezpański żywot… - zmarszczyła nosek na myśl o nagłej śmierci Janusa oraz, że znowu minęła się w zrozumieniu z Godivą - ...jednakże moja rodzina oczekuje na mnie. Gdy wrócę, przejmą nade mną stery. Niestety… nie potrafię być sama sobie panem. - wzruszyła ramionami - Cóż zmarnowała ładnych parę lat ale przejrzałam na oczy.
- Więęęęc… jakie warunki musi spełniać twój pan, byś go mogła uznać za swego?- zapytała Godiva w zamyśleniu.
Jakie? Nie wiedziała. Takie myśli były niestosowne dla tawaif. Zawsze starszyzna decydowała o jej losie. Tak żyło tysiące ludzi pustyni. Naturalność władzy osoby starszej wypijana była z mlekiem matki. Posłuszeństwo, uległość i pokora, również. Wprawdzie ona sama trochę się zbuntowała… uciekła z ukochanym ale w końcu trafiła pod pieczę Janusa. Dlaczego mu służyła? Czy dlatego, że był starszy od jej babki, czy może z wdzięczności, za pomoc. Być może kierowała nią miłość, a być może nie umiała po prostu przestać komuś służyć. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Była całkowicie zbita z tropu.
Godiva przyglądała się wyraźnie zaskoczonej tym pytaniem Chaai, uśmiechając się wesoło.- Więęęc może być nim każdy? Może ktoś ci wybrać Pana?
Jedyne co czuła to speszenie. Pertraktowanie o własnej ‘cenie’ było wielce niestosowne, haniebne wręcz. Zaczynała się rumienić ze wstydu, podświadomie biorąc się za ulicznice, która szukała szczęścia u każdego chłopa. - Nie czuje się z tym dobrze. - odparła asekuracyjnie - Prosiłabym o zmianę tematu… - przebąknęła cicho.
- No dobrze… czym cię uraził Jarvis. Tylko bez wykrętów.- pogroziła żartobliwie pazurem Godiva i mruknęła dodając.- Zgoda?
Teraz już rozumiała, co Jarvis miał na myśli, mówiąc o matkowaniu Godivii. Przez chwilę poczuła się jak mała dziewczynka na dywaniku swojej babci, która pykając fajkę wodną, wytykała jej błędy w tańcu.
- Potraktował mnie jak niewolnicę… znaczy się. Nie umyślnie, chyba… wywodzimy się z innych kultur… to moja wina, powinnam się bardziej dostosować, w końcu nie jestem na pustyni, ale to było silniejsze ode mnie…
- A to łobuz.- prychnęła poirytowana Godiva dmuchając iskrami i wtrąciła ciepłym tonem.- Nieumyślnie to jednak uczynił. Wiem to z jego wspomnień. Starał się tobą zaopiekować najlepiej jak mógł i w ogóle cię nie urazić. Ale sama wiesz… że jest trochę dziwny. Choć nawet nie wiesz jak bardzo.
- On się sam sobą nie potrafi zaopiekować… jest w tym gorszy ode mnie… - zdziwiona słowami smoczycy, wypaliła, zanim pomyślała, ale wizja Jarvisa opiekuna była tak niedorzeczna jak zmiana przez Chaayę płci.
Słowom dziewczyny towarzyszył gromki śmiech Godivy.- Ooo tak… to cała prawa o nim. Biedaczek
- Przepraszam, to było nietaktowne… - zwiesiła głowę, kryjąc półuśmiech zadowolenia. - Myślałam, że znalazłam kanarka… - nawiązała do wcześniejszego tematu rozmowy - Ale chyba się troszeczkę pomyliłam… to znaczy… kanarkiem to on jest ale innej niż ja rasy. A to dość kłopotliwe.
- Och to prawda...on jest kanarkiem, też uciekł z klatki… właściwie to raczej z kilku klatek, każdej innej. To połamany i ubłocony kanarek, który uparcie stara się latać.- odparła z pewną czułością w głosie.- Pogryzły go drapieżniki z którymi się starł, ale nadal… walczy. Wiesz… świat nie jest może i dla kanarków wychowanych w klatce. Ale nie wszystkie do niej wracają.
- Poddanie się, nie zawsze oznacza przegraną walkę, a przejaw dojrzałości. - odparła, wzruszając ramionami.
- Poddanie się jest tylko wyborem słoneczko.- uśmiechnęła Godiva. - Nie potępiam twego wyboru, nie chcę byś myślała że jestem na ciebie zła, bo chcesz wrócić do domu. Po prostu mi smutno, że chcesz nas opuścić.
- Nasza wspólna podróż dopiero się zaczęła. Wiadome było, że kiedyś się też skończy. Nie sądzę jednak by to był czas na roztrząsanie tego co nie nadeszło. - życie kołem się toczy, gdy wstanie słońce, będzie musiało w końcu zajść, Chaaya nie była z tego powodu smutna.
- Chaaia, jeśli martwisz się tym, że uważasz, że potrzebujesz nowego Pana, to zastanów się nad nową Panią, Lady Ardent, i potraktuj naszą wyprawę właśnie jako to. Czemu miałabyś służyć jakiemuś człowiekowi, który może i jest z rodziny panujące, ale nie ma w sobie ani kropli smoczej krwi, a na dodatek prawdopodobnie go przeżyjesz. Myślałaś kiedykolwiek nad tym co się stanie kiedy umrze? Zastanów się nad tym, a teraz, wracam spać, nie, nie byliście cicho. - Uszu rozmawiających doszedł lekko syczący głos Nilama, który podszedł do nich na tyle cicho. Kiedy powiedział co miał do powiedzenia, wrócił na swoje wygrzane miejsce.
- A jak w twojej kulturze samce przepraszają za zniewagę?- zapytała mimochodem smoczyca nie komentując filozoficznej wypowiedzi Chaai.
- Mężczyzna ma zawsze rację. - odparła bez ogródek - Wina zawsze leży w kobiecie.
- No toooo przyjmij przeprosiny ode mnie, za mojego głupiego samca, który zawsze ma rację.- mruknęła Godiva z czułym wyrazem pyska.
Chaaya kiwnęła głową, nie wiedząc jak ma odpowiedzieć na przeprosiny.
- Aaaa… i opowiedz o Pawim Tarasie… jestem wielce ciekawa szczegółów.- było coś niepokojącego w uśmiechu Godivy. Wyglądało jakby smoczyca coś planowała podstępnego.
- Pawi Taras po pierwsze jest domem w którym się urodziłam i żyłam ale… był również miejscem pracy, choć nie zawsze. Coś na kształt teatru, w którym mogą mieszkać aktorzy… wiesz co to teatr? - Chaaya nie była pewna jak wiele świata zwiedziła Godiva, oraz czy w innych kulturach też jest tak wielki nacisk na sztukę, nie tylko tą plastyczną. Zmarszczyła czoło, nie wiedząc od czego zacząć i na czym skończyć. Nie chciała być źle odebrana czy niezrozumiana. Ostatnim czego pragnęła to przynieś niesławę temu wspaniałemu miejscu, w którym od wieków rozbrzmiewał śpiew i dzwonienie dzwonków.
- Tak. Jarvis wie... a ja wiem coraz więcej z tego co on.- potwierdziła Godiva.- Jego klatki były bardzo mobilne. Jestem światową smoczycą.
- Takie domy i jej mieszkanki, istnieją po to by stworzyć iluzję życia pośmiertnego. Tego idealnego, wspaniałego, bez trosk… Żeby jednak to zrobić trzeba mieć pieniądze… dosyć materialistyczne podejście by stworzyć coś na wzór niematerialności… - zmarszczyła czoło, gdy dotarł do niej ten bezsens, nad którym wcześniej się nie zastanawiała. - Ciężko mi powiedzieć coś więcej… nie wiem co cię dokładnie interesuje.
- Dla kogo jest tworzona ta iluzja życia pośmiertnego?- mruknęła zaciekawiona smoczyca.
- Dla mężczyzn, a dla kogo innego?
- Dla mężczyzn…- zamruczała w zastanowieniu Godiva. - Pewnie dla bogatych mężczyzn?
- Zazwyczaj… choć nie zawsze, to zależy od tradycji domu, regionu, kultury, religii… - zaczęła wyliczać ale w końcu pokręciła głową poddając się - Pawi Taras był jednym z tych na samym szczycie. Królowie i książęta do nas przychodzili… ale tylko ci blisko tronu. Oczywiście, klienci zmieniali się wraz z władzą.
- Musi być tam pięknie.- mruknęła Godiva zamyślona.- Teatry, które widział Jarvis takie były… ładne meble, ładne szatki i maski… dużo masek.
- Tawaif choć są aktorkami… występują bez masek… takich eee sztucznych. Takich, zakładanych. To znaczy… naszymi maskami są nasze twarze. Każdy mężczyzna pragnie innej kobiety. Stajemy się więc nimi, jednocześnie zostając jak najbardziej realnymi. Nigdy nie wychodzimy z roli… nawet jeśli nas o to poproszą. Wraz z rozpoczęciem posługi, tracimy swoje prawowite imiona oraz postaci. Wraz z pierwszym mężczyzną wkraczamy do świata gry i iluzji.- uśmiechnęła się pogodnie lekko rozmarzona.
- Więęęęc… jaka ona jest… ta twoja ulubiona rola?- zapytała zaciekawiona smoczyca.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… zresztą, raczej nawet nie powinnam o tym myśleć to nieprofesjonalne. Mam grać to gram… lubię zbierać pochwały jeśli wywiążę się ze swojej roli. - wyszczerzyła się łobuzersko i trochę naiwnie.
- Nooo… niewątpliwie jesteś utalentowana. Uwiodłaś Jarvisa na plaży niczym nimfy z mrocznych bagien… zahipnotyzowałaś go niemal.- zachichotała Godiva wspominając.- Biedaczek był całkowicie pod twym wpływem tej nocy na plaży.
- Widocznie tego właśnie chciał… - wzruszyła ramionami, nie zastanawiając się nad tym - Starałam się odpowiadać najlepiej jak potrafię… pierwszy raz tańczyłam przed białym mężczyzną. - z każdym słowem mówiła trochę ciszej, wyraźnie zawstydzona, tego, że tak mało w życiu jeszcze robiła.
- Nie chciał... właściwie on… nigdy nie słyszał o tawaif i chciał…- mruknęła w zamyślaniu Godiva sięgając do wspomnień czarownika.- … by ci było dobrze. Byś nie czuła się urażona. Biedaczek był zagubiony, a potem… jeśli to była gra, to jesteś wybitną tawaif. Bo całkowicie uwierzył, że było ci w jego ramionach przyjemnie.
Zawstydzona zakryła dłonią usta i patrzyła gdzieś daleko w bok, przez chwilę milcząc. - No… nie powiem… jako mężczyzna ma jakieś tam… talenty… - odparła przez palce, kryjąc szeroki uśmiech. W życiu by nie pomyślała, że będzie plotkować o seksie ze smoczycą.
- Widzisz kanarku? - mruknęła Godiva wesoło i musnęła Chaayę po policzku czubkiem języka.- Życie na wolności ma swoją słodycz i nawet jeśli znów ukryjesz się w swej klatce.. to pielęgnuj te przyjemne wspomnienia. Było ich kilka na wyspie Amazonek, prawda? Przynajmniej tak się Jarvisowi wydawało.
- Zdecydowanie za wiele mu się wydaję… - parsknęła śmiechem, więcej już nie komentując.
- Możliwe…- zamruczała Godiva.- Zbyt wiele czasu tam z tobą spędził, a i nie jest kimś takim jak ty. Jako tawaif pewnie umiesz oceniać mężczyzn, co?
- W większości czasu byliśmy od siebie odseparowani… - odparła z nieukrywanym smutkiem - … wolę poznać, niż oceniać.
- To raczej mi nie pomożesz… bo wiesz… kiedyś nadejdzie mój czas na zaloty.- mruknęła cicho Godiva.- I wybranie sobie samca. Ale rozumiem… wolisz poznawać. Poznawanie ma swój urok.- mruknęła dwuznacznym tonem Godiva.- Sezon godowy cały rok. Fascynująca strona natury ludzkiej nieprawdaż?
- Zapewne… - odparła półgębkiem - ...mnie on jednak, nie dotyczy. Nie będę zbyt pomocna, przepraszam. - westchnęła, siadając na piasku, przed wielkim gadem i zapatrując się w jego oczy, po czym posyłając muj ciepły uśmiech.
- Nie bardzo rozumiem.- mruknęła skonfundowana Godiva, ale nie przyłożyła do wyjaśnienia tej sprawy większej wagi i uśmiechnęła się ciepło dodając.- I jak? Nadal czujesz ciężar na serduszku?
- Wszystko w porządku. - odparła w nadziei, że to w jakiś sposób zadowoli Godivę.
Trudno powiedzieć, czy to w pełni zaspokoiło podejrzliwość Godivy, ale najwyraźniej smoczyca uznała, że na razie wystarczy…
- A o Pawim Tarasie jeszcze sobie porozmawiamy. Jestem wielce ciekawa… i zamierzam go odwiedzić.- mruknęła cicho zamyślonym tonem.
- Zapraszamy… - odparła wesoło. “Nawet jeśli nie uda mi się do niego wrócić…” dodała w myślach, zapatrując się w niebo. Nvery musiał być dość daleko… nie wyczuwała jego sępiej obecności nad plażą.

 
Drahini jest offline