Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2016, 15:02   #101
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dookoła panował harmider. Chaaya była w jego epicentrum. To wokół niej, Anskary i smoków koncentrowała się uwaga wszystkich. Jarvis jako mężczyzna nie był tak ważny. A Gozreh… znikł kryjąc się w cieniach.
Amalanche przyglądając się obu smokom z wyraźnym zachwytem i nabożnym podziwem.
- Jak mają na imię? - zapytała w końcu, a Anskara trąciła bardkę dyskretnie łokciem.
Cała ta sytuacja, wraz z opadającym poziomem adrenaliny, zaczynała powoli przytłaczać tancereczkę. Wiedziona, niczym w pół śnie przez wojowniczki, przed oblicze przywódczyni, starała się poskładać myśli do kupy. Imiona… tak miała nazwać smoki. Z początku kusiło ją by wymienić dwa drogie jej sercu imiona jedynych mężczyzn których kochała. Stwierdziła jednak, że to dość beznadziejny pomysł i jako bard mogłaby się postarać o większą inwencję twórczą.
- Ten…- wskazała na smoka, którego trzymała - … jest czysty jak księżyc. Amalendu. - przebąknęła, czując, że zaschło jej w gardle - Drugi zaś… jest oślepiający niczym słońce. Anshuman. - Chaaya miała nadzieję, że jej propozycje się przyjmą, wszak amazonki wywodziły się z innej kultury i mogłoby im nie przypaść, obce nazewnictwo, do gustu.
- Siostry.. bracia! - krzyknęła głośno Amalanche. - Do naszego plemienia dołączyli nowi członkowie. I jakże zacni. Amalendu! I Anshuman!
Odpowiedzią na te słowa były okrzyki radości. Zakończyły się one, gdy Amalanche uniosła dłonie w górę.
- Bawmy się więc dziś, bo to radosny czas. - dodała i zwróciła się do Chaai i jej przyjaciół. - A wy jesteście oczywiście honorowymi gośćmi.
Chaaya popatrzyła na Anskarę i na Jarvisa, jakby chcąc znaleźć w nich oparcie. Nie miała siły się bawić… a już tym bardziej tak tłumnie i hucznie jak aktualnie się zapowiadało. - Trudno… niech tak będzie… - westchnęła siląc się na uśmiech, przytulając mocniej smoka.
~Nie będzie tak źle. Goście honorowi siedzą na krzesłach i gapią jak bawią się inni. ~ odparł ciepło w myślach mag na widok jej zmęczonej miny.
~ Noc w noc tu imprezuję… raz mogłabym się zamknąć w samotności i nacieszyć moimi… nacieszyć się widokiem piskląt. ~ burknęła, niczym obrażone dziecko ~ Przynajmniej nie musisz mieć kobiety by się swobodnie poruszać po wiosce. Jeden plus.~
- Anskaro… mam nadzieję, że zatańczysz dla mnie ten ostatni raz. - zawołała radośniej, puszczając kobiecie oczko.
~ Mam wrażenie, że Imri tylko czeka bym się wymknął z tego przyjęcia, by mnie godnie pożegnać. ~ jego odpowiedź była przesycona dramatycznymi odczuciami, doprawionymi ironią.
Anskara przeciągnęła się kilka razy, gdy słudzy przynieśli wiklinowe krzesła i postawiwszy je w cieniu tronu Amalanche zaprosili Jarvisa, Anskarę i Chaayę do zajęcia ich.
Wojowniczka odmówiła usiądnięcia i dodała.- Zatańczę, ale będzie mi wstyd potem, jeśli nie odpowiesz na mój taniec.-
~ Ho, ho… aż tak było ci źle? Chodź i mnie obejmij. Może się odczepi. ~ Chaaya podziękowała uśmiechem, po czym opadła na krzesło. - Może ktoś inny na niego odpowie? Nie zamykaj się na resztę. - odparła pogodnie - Nie wiem czym dam radę wykrzesać z siebie tyle energii ile bym chciała poświęcić jej twej osobie. - dodała usprawiedliwiająco.
- Wiem… na to liczę. Też chyba chciałabym się zdrzemnąć.- mruknęła Anskara potulnie, a Jarvis przytulił się do tancerki tak jak mu poradziła.
~ Nie było źle… ale ona nie bez powodu ma czterech mężów, podczas gdy większość kobiet w wiosce najwyżej dwóch. ~ wyjaśnił enigmatycznie mag.
~ Mmm… nienasycona. ~ pokręciła z dezaprobatą do swoich myśli, najwyraźniej nie zgadzając się z pewnymi aspektami. Zasmucona, umilkła zwieszając głowę jakby odcinając się od otoczenia.
~ Żyje pełnią życia. Bierze z niego tyle ile zdoła. Jest wojowniczką, a dookoła niej toczy się konflikt. Jutro może zginąć, więc… trudno się jej dziwić, że próbuje przeżyć jak najwięcej na raz.~ stwierdził spokojnym tonem myśli mag. ~To zrozumiałe. ~
~ Nie zaprzeczam ale i nie zgadzam się z tobą.~ odparła lakonicznie, wzruszając ramionami. Tymczasem Amalanche coś dyskutowała cicho z jedną z młodych przyjaciółek bardki. Ta skinęła głową i pognała gdzieś, a Anskara zaczęła tańczyć zmysłowo wśród innych tancerzy i tancerek. Impreza rozkręcała się coraz bardziej.
~ Zauważyłem… dyscyplinę którą na siebie nałożyłaś. Zauważyłem też kiedy pękała na moment. Cóż… sam mam podobnie, choć na innych zasadach.~ odparł telepatycznie mag.
Chaaya podniosła wzrok by śledzić swoją ulubioną tancerkę. Widok, jak zwykle przyprawiał o szybsze bicie serca i po chwili wydawałoby się, że szczerze uśmiechnięta, obserwowała zabawę, kiwając głową na boki w rytm tańca.
~ Nie wiem o czym mówisz. ~ trąciła Jarvisa ramieniem, z łobuzerską miną ~ Zastanów się lepiej nad planem B jeśli się okaże, że mimo wszystko amazonki nie będą chciały nas wypuścić. ~
~ Mam kilka fajerwerków, mogę je powierzyć Gozrheowi i odpali je w jednym miejscu… my uciekniemy drugim. ~ rzekł telepatycznie czarownik. ~ Amazonkom nic się nie stanie. A smoki nasze są w pobliżu. Godiva aż się pali by cię uratować. ~
~ Może podziękuję…~ odparła zdawkowo, machając Anskarze w tłumie.
~ Może… A może Nveryioth cię zdecyduje uratować? ~ stwierdził Jarvis przyglądając się tłumowi i głaszcząc opuszkami palców ramię i szyję tulonej Chaai. ~ Jak przyśniesz, to do której chatki cię zanieść? ~
Chaaya zaśmiała się, najwyraźniej rozbawiona tym co jej powiedział. ~ Ta jaszczurka nie ratuje… to ją trzeba ratować. Postaram się nie zasnąć ale jak już pytasz to…~ bardka, pokręciła się chwilę na krześle szukając znajomego kształtu ~ Dooo tamtej. To dom Anskary. ~ wskazała palcem w odpowiednim kierunku.
~ Co ma ona, czego nie mam ja? Poza cudnym biustem i zgrabną pupą? ~ zapytał retorycznie czarownik udając obrażonego i czule muskając palcami szyję Chaai. Tym czasem zjawiła się pomocnica Amalanche wraz z podłużnym zawiniątkiem.
Amalanche wyraźnie na to czekała, bowiem wstała i wzięła je od swej pomocniczki i dając je, zaskoczonej tym, Chaai. - To dar naszego ludu dla ciebie. Odpowiedni za tak cenny podarunek jaki otrzymała osada. Cóż… może nie tak odpowiedni jak być powinien, ale nic cenniejszego nie mamy.
Zaskoczona nagłym gestem, poderwała się z krzesełka mało go nie wywracając.
- To… to aż nadto… nie spodziewałam się… - Chaaya z namaszczeniem, przyjęła podarek, nie do końca wiedząc co dalej z nim zrobić. Rozpakować? Zachwycić się? Pokłonić? W normalnych okolicznościach, uraczyłaby darczyńce śpiewem, tańcem i swym ciałem ale…
~ Co ja mam teraz zrobić? ~ spytała przestraszona Jarvisa, bojąc się poruszyć.
~ Podziękować zapewne… może… wykazać się skromnością… i… że nie ma za co. Ale na końcu przyjąć. Wdzięczność innych należy także nagradzać, przyjmowaniem tego co się dostaje. ~ wyjaśnił telepatycznie czarownik.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech po czym pokłoniła się nisko, podobnie jak robił to Janus, który się nią opiekował. - Dziękuję ci o Pani za ten hojny podarunek dla mej mało wartej osoby, wykonywałam jeno swój obowiązek wobec Ciebie i Twej wspaniałej wioski, która przez pewien czas stała się mym domem.
~ Tak może być? ~ Chaaya utrzymując pokłon, czekała na odpowiedź Amalanche.
- Bzdura… te smoki to nadzieja dla naszej wioski. - odparła Amalanche i nachyliła się by czule uściskać ich oboje.
~ Myślę, że tak.. może być. ~ odparł z uśmiechem na obliczu Jarvis.
Chaaya starała się odwzajemnić uścisk, spoglądając koso na maga, jakby w gotowości by kopiować wszelkie jego ruchy. - Oby zesłały na waszą ziemię czasy dobrobytu i pokoju. - odparła nieco szczerzej.
- I na waszą też… no i jedzcie, bawcie się. - rzekła z uśmiechem odsuwając się powoli, po czym usiadła na tronie zostawiając Chaayę z tajemniczym zawiniątkiem.
Bardka przysiadła na krześle wpatrując się w zawiniątko. Przez chwilę zastanawiała się nad błogosławieństwem amazonki. Prawdopodobnie chodziło jej o smoczą jaskinię, choć tancerka w pierwszej chwili pomyślała o swoim domu, złotej klatce uciech dla książąt. Z roztargnieniem rozchyliła materiał spoglądając na Jarvisa. ~ To co… po połowie? ~
~ Zobaczymy co jest w środku i… wtedy postanowimy.~ stwierdził pojednawczo czarownik i cmoknął ją delikatnie w ucho. ~ Może być? ~
Chaai było wszystko jedno, uśmiechając się potulnie, rozpakowała podarek i z nieukrywanym zdziwieniem westchnęła na to co zobaczyła. Miecz z nieznanego jej mlecznobiałego metalu ze smoczymi zdobieniami i pięknym szafirem. Krótki miecz, prawdziwe dzieło sztuki.
~ To będzie ciężko podzielić ~ stwierdził telepatycznie czarownik.
Świetnie. Wyruszyła na tereny wroga zapuszczając się do nieznanych lochów pod wulkanem. Mało nie straciła rozumu przez magiczną pieśń nienarodzonych smocząt. Była świadkiem wyklucia się, dwóch miedzianych gadów. Ledwo udało im się uciec przed cała armią… niewiadomo kogo i właśnie... dostała, w podzięce za fatygę... miecz.
~ Przynajmniej jest ładny…~ westchnęła przyglądając się klindze ~ Ale miecz jest dla mężczyzn…~ spojrzała wymownie na Jarvisa.
~ Miecz jest dla tego, kto nim włada. ~ sięgnął po oręż i niezdarnie wykonał nim kilka ruchów. ~ Lekki, delikatna rękojeść pod drobne palce. Ten mieczyk wykuto z myślą o kobicie. ~
~ Może należał do założycielki? ~ nie pytając o zgodę, zabrała magowi broń z ręki, po czym zaczęła przyglądać się klindze. Smocze motywy nie pasowały do osoby o pustynnym pochodzeniu. Trzymanie takiej broni będzie nad wyraz upierdliwe, jeśli chodzi o dopasowanie do wyglądu i charakteru nosicielki. W pewnym momencie, maska zamyślenia goszcząca na twarzy Chaai, pękła pod naporem ogromnego uśmiechu. ~ Podobno uśmiech oznacza zadowolenie z prezentu. Mam nadzieję, że… nie wyglądam głupio a Amalanche się nie obrazi.~ szczerząc się jak wariatka, poczęła machać bronią na lewo i prawo.
~ Wyglądasz jak mała szlachcianka otrzymująca od ojca swój pierwszy sztylecik… uroczo… można by cię schrupać. ~ i na dowód tych słów delikatnie muskał ustami ucho tancerki. ~ I masz rację… ten miecz pochodzi niewątpliwie od ich starożytnej przywódczyni. Nie wykuto tutaj. ~
Dziewczyna zakryła jego usta dłonią. ~ Trzymam kawałek historii, Nvery się ucieszy z takiego prezentu ~ z błyskiem w oczach popatrzyła na Jarvisa, po czym nie spuszczając z niego oczu, ucałowała delikatnie opuszki palców, które spoczywały na jego ustach. ~ Lepiej nie kombinuj bo wylądujesz z dwiema na raz. ~ zażartowała odwracając głowę w poszukiwaniu tańczącej wojowniczki.
~ Bywały i trzy… choć wtedy… używaliśmy amoku… i trochę odlecieliśmy…~ odparł czarownik i znów musnął szyję Chaai delikatnym całusem.~ Poza tym od takich drobnych pieszczot nie ląduje się w łóżku.~
Bardka popatrzyła na kompana z nutką politowania, ale nie kwapiła się by komentować jego miłosnych wyczynów.
~ Uważaj… tutaj świat rządzi się trochę innymi zasadami, zwłaszcza w taką noc jak dzisiaj. ~ poleciła ciepło, odkładając miecz na materiał spoczywający na kolanach.
~ Cóż… zawsze byłem ciekawy nowych zasad, acz…. nie sądzę, bym musiał się aż tak martwić. Chyba że zaprosicie do kółeczka Imril. ~ odparł mag i nadal delikatnie muskał ustami to szyję, to policzki, to ucho tancerki
~ Poza tym… zamierzam tylko nieco przyjemności ci dać. Ot, takiej delikatnej i niezobowiązującej jak teraz.
Anskara już tańczyła niemalże w transie i widząc to, mag, dodał. ~ Może lepiej dołączymy do niej przez chwilę i zaciągniemy ją do łóżka zanim padnie z wyczerpania? ~
Zawijając miecz w szmatkę, bardka wstała z lekkim ociąganiem. Nie miałaby nic przeciwko, małemu szaleństwu dzisiejszej nocy. Wprawdzie była zmęczona i obolała ale… kto wie, kiedy nadejdzie podobna okazja? Jeśli szybko wróci do swojego smoka, prawdopodobnie resztę misji przeżyje w celibacie o zaostrzonym rygorze, pod postacią zakazu odzywania się do kogokolwiek. ~ Nic to… skoro zdecydowałeś się zadawać mi takie tortury…~ skłoniła się lekko z kpiącym uśmieszkiem.
- Anskarooo… - zawołała wojowniczkę, podbiegając do niej i obejmując w pasie. Przez chwilę dała nieść się ekstatycznym pląsom, po czym delikatnie acz stanowczo zaczęła nadawać im kierunku. - ...chodź do domu.
- Nogi mnie bolą… - mruknęła tuląc się do Chaai i mrucząc. - Już zapomniałam jak przyjemnie rozpala ten taniec. Ale może twój chudzielec mnie poniesie, co?
Jarvis z pewnym trudem wziął muskularną wojowniczkę i westchnął. ~ Tortury? Och moja droga.. tortury to ci mogę zadać… rozpalając cię do białego ognia. Powoli, każdym muśnięciem…. jestem okropny, prawda? ~
Chaaya z cierpliwym zrozumieniem, poklepała przyjaciółkę po ramieniu, po czym oddała ją w ręce maga.
~ Miej litość dla swej biednej niewolnicy. ~ odparła przelotnie, wysuwając się naprzód.
- Dawno nikt mnie nie nosił. - wymruczała zmysłowo Anskara i zachichotała cicho. - Dołączysz do nas w łożu dzielny łowco? Bo chyba nas złowił, prawda Chaayu? Jestem zbyt zmęczona by szaleć… ale… ciekawa też, czy jest tak dobry jak krzyczała Imril. Myślisz, że zająłby się nami dobrze?
“Żeby jeszcze potrafił łowić w jakikolwiek sposób.” burknęła w myślach, rozbawiona stanem Anskary. - Spójrz jaki on mizerny i chudy… może starczy… dla nas jednej. Ja się wypisuję. - odwróciła się do pary, uśmiechając się dwuznacznie.
- Ach… bez ciebie to nie będzie zabawa… głupio mi było… wiesz, przy tobie z nim… czułabym… że cię wykluczam. - westchnęła Anskara i mruknęła. - No dobrze.. może sam masaż.
Dotarli do chatki i Jarvis starannie ułożył kobietę na legowisku, ta przeciągnęła się zmysłowo dodając. - Naprawdę… nie chcesz, ze mną ostatni raz przeżyć czegoś ciekawego? Pozwolimy mu się wymasować.
Na razie Jarvis zaczął ją rozbierać, co nie mogło mu zająć zbyt dużo czasu, bo amazonka niewiele miała na sobie.
- Nie posiadłam umiejętności dzielenia się swymi kochankami… albo jesteś cała moja albo w ogóle. - odparła spokojnie, nachylając się i całując kobietę w czoło, po czym krzątając się po domku, zbierała swoje rzeczy i przepakowywała torbę.
- Wybaczysz nam? - westchnęła Anskara i wskazała Jarvisowi kąt, po czym przewróciła się na bok. - Niech będzie… jestem twoja.
Czarownik w milczeniu usiadł w kącie przyglądając się. Zaś Anskara dodała. - Bądź tylko delikatna… a dzielić mogłabym cię nauczyć, w końcu dzieliłam się ukochanym z moją przyjaciółką.
No do wszystkich piasków! Wdech i wydech. Zostawiając rzeczy na ziemi, podeszła do łóżka. - Mówiłaś, że jesteś ciekawa umiejętności chudzielca. Masz szansę się przekonać dlaczego Imril tak głośno krzyczała. - ostatnia szansa i nie będzie odwrotu.
- Ale on jest twoim przyjacielem, a ciebie znam i lubię. I nie chciałabym cię stawiać w sytuacji biernego widza. Ja bym nie potrafiła tak wytrzymać. - obróciła się na bok i delikatnie pogłaskała tancerkę po policzku. - Jeśli nie chcesz…. bo zabolałoby mnie, gdybym cię zmuszała.
- Nie oddałabym cię w ręce kogoś, kto by cie nie zadowolił… twój śpiew, byłby dla mnie niczym balsam. - mrugnęła do kobiety - A jeśli poczuję się zbyt samotna to… - zamachała do niej paluszkami uśmiechając się psotnie. - To twoja noc i twoja decyzja. - zdecydowanie powinna popracować nad asertywnością… może kiedyś.
- Chodź tu. - objęła ją ramieniem Anskara i pocałowała delikatnie usta Chaai. - Niech się twój chudzielec rozgrzeje… naszym widokiem, a potem… przejmie pałeczkę. Ale chcę byś była bardzo blisko cały czas… byś wszystko widziała.
Nie wyszło tak źle. Chaaya była przygotowana na całkowitą porażkę, a jednak prawie się wywinęła. Wprawdzie, gdyby Janus słyszał całą tą rozmowę to by się chłopina załamał na najbliższe dwa tygodnie aaale, bardka i tak uważała, że popełniła pewne postępy w swoim... “zachowaniu”. Oplatając się wokół ciała kochanki z nieukrywaną ochotą zaczęła bawić się jej ciałem.
~ Postaraj się nie wygadać Godivii… wystarczy mi jeden smok na karku gdy wrócimy. ~ zażartowała psotnie.
~ Obawiam się że Godiva… będzie tym szczególnie zainteresowana i wydrze to z mej pamięci. Zresztą… ~ odparł telepatycznie mag uśmiechając się kącie. ~ Ona chciała bym sprawił ci przyjemność i byłaby zła gdybym tego nie zrobił. Jesteś jej oczkiem w głowie. ~
Nieświadoma toczących się rozmów Anskara czule odpowiadała na pocałunki, prężyła się pod pieszczotami palców Chaai i… leniwie pozbawiała ją amazońskiego stroju. Tak więc wypięty tyłeczek bardki przykuł spojrzenie mężczyzny, który mimowolnie mruknął niczym leniwy drapieżnik.
“To będzie piekło… jeśli Nvery mnie nie zabije… to pewnie rzuci się na wygadaną smoczycę…” westchnąwszy do swoich myśli, wyżywała frustrację na ciele kobiety pod sobą.
~ To było niemiłe z twojej strony. Zabrzmiało to... jakbyś nie robił tego z własnej inicjatywy. ~ odparła cierpko, wyraźnie drażniąc się z mężczyzną, jednakże spojrzenie jakim na chwilę go uraczyła, było chłodne, karcące i ostrzegawcze.
~ Po prawdzie… uwiodłaś mnie swoim urokiem. I poszedłem za twym powabem niczym pies myśliwski za tropem. Nie sądziłaś chyba, że Godiva może mnie zmusić do figlowania? Ot, ona się troszczy o ciebie. i ja też…. i wierz mi… wyglądasz teraz bardzo kusząco. Testujesz moją silną wolę, kręcą tym kuperkiem. ~ odparł ciepłym tonem myśli Jarvis, a Anskara zdradziecko sięgnęła między uda bardki powolnymi ruchami palców dotykając jej bramę rozkoszy. Wojowniczka była dość pasywna w pieszczotach, delikatna i rozleniwiona. I nie próbowała nawet uspokoić tancerki
Chaaya nie była do końca pewna czy spodobała jej się odpowiedź maga. Coś… coś było nie tak, ale nie umiała w tej chwili doprecyzować co dokładnie. Rozgniewana na samą siebie, całą uwagę skupiła na Anskarze. Po pierwsze chciała tę szopkę jak najszybciej skończyć. Dla swego dobra. Jakby przeczuwając czyhające nieszczęście.
- Nie poznaję cie najdroższa… - szepnęła do kobiety, całując ją czule w usta - Wydajesz się krucha niczym dojrzały kwiat orchidei. - przyciągnęła delikatnie dłoń wojowniczki, która błądziła między jej nogami i doprowadzała ja do wrzenia, do swych ust, muskając, całując i oblizując każdy z jej paluszków.
To co planowała zrobić, wydawało jej się ryzykowne, gdyż sama do końca nie była pewna co właściwie chce uczynić. Owszem, nie jedną pozycję przetestowała razem z amazonką, jednakże brak stażu w stosunkach jednopłciowych, dostatecznie odbierał jej pewności siebie a na domiar złego… dziś miały widza. Zsuwając się powoli w dół, znalazła się między rozchylonymi nogami kobiety.
„Czy ty właśnie się tremujesz?” zaskoczona, spytała samą siebie, zostawiając czerwone ślady, po swych ustach, na udach wojowniczki. Czujnie obserwując reakcje partnerki, zaczęła pieścić i ssać najczulszy punkt na ciele kobiety, wsuwając w nią swoje łobuzerskie paluszki.
- Dzisiaj… mam ochotę… być leniwa i oddać się w wasze ręce. Sama… powiedziałaś… to moja… noc. - mruknęła w odpowiedzi Anskara poddając się pieszczocie i drżąc. Wzdychała cicho, jej piersi unosiły się w szybszym oddechu. Poddawała się przyjemnościom sprawianym jej przez Chaayę i zerkała na nią powoli podnosząc się na zgiętych ramionach.
- On patrzy… jest coś w tym ekscytującego… mój… też tak patrzył. Z tym dzikim żarem w spojrzeniu… - mruknęła cicho wspominając inne miłosne zabawy. - Niczym.. tygrys w klatce.
Tancerka nie odrywała spojrzenia, od wijącej się pod jej dotykiem, kobiety. Skupiona na sprawieniu Anskarze przyjemności, wypchnęła z podświadomości obecność Jarvisa. Czytając z partnerki jak z otwartej księgi, nie patyczkowała się i szybko doprowadziła ją do ekstazy. Cel co prawda osiągnięty ale ona, aż cała dygotała od nadmiaru emocji. Przełykając ostrożnie ślinę, leniwie wdrapała się na towarzyszkę, siadając na niej okrakiem i uśmiechając triumfująco z odrobiną nuty goryczy.
- To może go wypuść… - zaproponowała gryząc ją zadziornie w pierś i mrucząc przy tym jak kotka.
- Zgoda… chodź do nas… tygrysie. - jęknęła zachęcająco Anskara. A Chaaya wpierw usłyszała ciche kroki. Potem...drżenie i cichy jęk Anskary pod sobą, a potem.. Lewa ręka mężczyzny owinęła się wokół jej ciała. Lewa dłoń pochwyciła za jej pierś masując i przyciągając całe ciało tancerki do tyłu. Jarvis posiadł Anskarę, ale jego ruchy bioder, przenosiły się przez jej ciało, na bardkę. Poruszała się z obojgiem kochanków w powolnym, acz zmysłowym rytmem.
Anskara wpatrywała się z roziskrzonym wzrokiem w Chaayę, oddychając szybko i jedną dłoń splatając z jej dłonią. Widać było, że chciała tą noc przeżyć razem tancerką.
~ Jeśli taki masz kaprys… mogę przesunąć dłoń… niżej. ~ przekazał jej telepatycznie Jarvis mimowolnie przelewając też i część doznań jakie odczuwał zdobywając ciało Anskary i pieszcząc pierś tancerki, jak i szyję pocałunkami.
Wooow… hej, zaraz, chwileczkę… tego nie było w planach. Jasno powiedziała, że nie chce brać w tym udziału. Prawda? Mówiła tak? Przez serce Chaai przeszedł chłodny impuls, który powoli dławił jej urywany, ciężki oddech. Czując, że się dusi, a strach obezwładnia ciało, wyrwała się agresywnie z objęć mężczyzny, przeskakując na ziemie.
Granica została naruszona.
Niewiele myśląc, niczym zaszczuta zwierzyna, pognała do wyjścia, znikając w ciemnościach nocy.
- Chaaya!... O bogowie… szybciej… Chaaya… - krzyki mieszały się z głośnymi jękami ekstazy, gdy wybiegała. Spojrzenie Anskary błagalne i pełne ekstazy wpatrywało się uciekającą dziewczynę. - Chwyć moją dłoń…
Nie oglądając się za siebie, tancerka biegła na oślep byle jak najdalej od znajomego głosu, byle jak najdalej od tej przeklętej chatki z przeklętymi ludźmi, robiącymi przeklęte rzeczy.
~ A ty co taka nerwowa? ~ Nveryioth, pojawiał się jak zawsze w najmniej oczekiwanym momencie, zupełnie jakby karmił się negatywną energią swojej jeźdźczyni.
~ Mater ćhhood, cholerny… mam dość, koniec z tym, wracam do Jaskini, koniec zabawy w poszukiwacza przygód, gówno mnie obchodzi cała ta misja i całe to zgrupowanie, może się rozpaść w drzazgi. Wracam do domu. Wypisuje się. ~ kryjąc się pod smoczym siodłem na środku polanki, siedziała skulona i uspokajała oddech.
Smok jednak nie odpowiedział, choć bardka czuła jak ten, zagląda w jej umysł, przeczesując wspomnienia. Była pewna, że się teraz uśmiechał.
~ Możesz wracać. Usnęła. ~ krótki stonowany przekaz od Jarvisa pojawił się po kilkunastu minutach.
Chaaya nie miała zamiaru wracać. Dziś śpi pod gołym niebem… o ile uda jej się zasnąć.
Zmęczenie całym dniem w końcu powaliło bohaterkę uroczystości i Chaaya zasnęła ukryta niedaleko swej pierwszej chatki, acz… sny które miała pełne choć rozpoczęły się ucieczką na smoku przed ognistym potworem, zakończył się uwięzieniem między dwojgiem wijących się kochanków. I ten koszmar wyrwał ze snu tancerkę wczesnym rankiem.
Bardka powitała dzień wianuszkiem kolorowych przekleństw, których nie powstydziłaby się nawet chłopka z rynsztoka. Leżąc na trawie, rozglądała się po wiosce, bez wyznaczonego sobie celu. Gdyby nie była naga, pewnie leżałaby tak do upadłego, w końcu jednak zebrała się na powrót, tylko po to, by zabrać swoje rzeczy i ponownie opuścić chatkę.
W chatce Anskara jeszcze spała. Jarvis zaś szykował prosty posiłek. Był już przygotowany do drogi. Uśmiechnął się delikatnie na widok wchodzącej golutkiej Chaai i rzekł żartobliwie.- Doprrawdy… nie mursisz się mnie barć. Nie jestrem, aż takr strraszny.
Tancerka nie uraczyła go nawet spojrzeniem, w milczeniu zbierając swoje rzeczy. Gdy wszystko już miała, wyszła z domku, z zamiarem ubrania się w strój taneczny na zewnątrz.
~ Przepraszam… Naprawdę trudno ciebie wyczuć. Czasami wydajesz się doświadczoną kochanką, by potem… przypominać… płoche niewinne dziewczątko. Trudno zgadnąć, którą stronę okażesz. ~ usłyszała gdy przebierała się na oczach… cóż… w większości mężów robiących posiłek swoim żonom.
Następnie udała się do komnat przywódczyni wioski. Tym razem jednak została przez strażniczki skierowana do prywatnej sali, bo Amalanche odsypiała wczorajszą imprezę. Koło niej odpoczywały smoki i ich nowe opiekunki pilnujące wygód i potrzeb piskląt. Przywódczyni powitała uśmiechem bardkę. - Witaj… Co cię sprowadza o tak wczesnej porze?
- Przepraszam, że niepokoje o tak wczesnej porze… - Chaaya ukłoniła się, posyłając kobiecie ciepły uśmiech - Przybyłam w pewnej sprawie. Chciałabym prosić o możliwość opuszczenia wyspy razem z moim towarzyszem. - jej wzrok powędrował ku dwóm smokom, kobieta jednak pozostała, przynajmniej z zewnątrz, obojętna na ten widok.
- Oczywiście… kiedy tylko chcecie. Przylecą po was smoki? - zapytała Amalanche z odrobiną ciekawości w tonie głosu.
“Co jest z tymi ludźmi? Na bogów, jeszcze ci mało ty stara raszplo?” Chaaya oderwała wzrok od Anshumana zwiniętego w kłębek i popatrzyła przewodniczącej prosto w oczy.
- Nasze smoki, nie przybędą po nas. Mają zadanie do wykonania. - zmyśliła na poczekaniu, nadając tonowi głosu, nieco formalniejszy wydźwięk - Umówiliśmy się na spotkanie, na jednej z okolicznych wysp.
- Aaaacha. To nie ma problemu. Na taką odległość mogę wysłać pirogi z moimi wojowniczkami by was bezpiecznie przewiozły. - odparła radośnie przywódczyni wioski.
- Dziękuję… jesteś nad wyraz łaskawa… Pani. - dziewczyna ponownie się pokłoniła, po czym ponownie spojrzała na pisklęta. A więc tak będzie wyglądało ich pożegnanie. Nie tak to sobie wyobrażała, ale być może… nie, na pewno tak będzie lepiej. Lepiej ujarzmić uczucia zanim rozwiną się z zarodka. choć one nie będą o niej pamiętać, ona już do końca będzie nosić ich śpiew w sercu.
- Mam jeszcze jedno pytanie… w zasadzie prośbę. - odparła miękko, przez chwilę wyraźnie się nad czymś zastanawiając lub nawet martwiąc.
- Tak? - spytała Amalanche.
- Czy… mogłoby zabraknąć miejsca w łodzi… dla Anskary. - spuściła wzrok rumieniąc się.
- Nie wiem co między wami zaszło, ale… nasza czempionka ma wiele zadań w wiosce. - uśmiechnęła się ciepło Amalanche. - I nie popłynie zapewne w ogóle.
- Dziękuję. - odparła drżącym głosem, po raz trzeci się kłaniając, po czym czując, że długo tak nie pociągnie, pożegnała się cicho i wyszła z pomieszczenia.
Wychodząc z budynku, zobaczyła podłużny kształt zakrywający niebo. Ów potężny powietrzny pancernik, który był przerażającym dowodem siły tutejszych najeźdźców, powoli przemierzał niebo nabierając prędkości i wyraźnie dokądś odlatywał. Naiwnością byłoby sądzić, że opuszcza wyspy na zawsze. Raczej rusza na jakąś misję, by powrócić do swej roli… powietrznego strażnika okolicy.
Chaaya zadarła do góry głowę i z uśmiechem, przypatrywała się machinie, biorąc go za dobry omen. Z lżejszym sercem, ruszyła ku chatce Anskary. Nie weszła jednak do środka. Siadając pod schodami, obserwowała po raz ostatni ‘miejskie’ życie.
Wszystko wracało do normy… takiej jak zawsze. Niby nic się nie zmieniło przez te kilka dni, ale teraz wioska wydawała się tancerce bardziej żywsza i weselsza. Pełna nadziei na lepsze jutro. Dosłyszała swoje imię i Jarvisa powtarzane przez grupkę mężczyzn zebranych przy jednym z ognisk z parującym mięsiwem. Składali oni pierwsze strofy nowej opowieści… legendy o odzyskanych smokach. Chaaya…. dołączyła więc do ich opowieści. Nigdy nie zostanie tu zapomniana.
Zrobiło jej się lepiej na duchu. Niczego się tak bardzo obawiała, jak właśnie zapomnienia. Czując się, na dziwny sposób, bezpieczną, podparła brodę na kolanach, zapatrując się w dal. Nveryioth ponownie skanował jej umysł, niemalże czuła na sobie wzrok świdrujących, złotych oczek. Podła jaszczurka. Jej jaszczurka.
~ Mógłbyś poczekać z tym do mojego powrotu…~ burknęła do smoka.
~ A… to jednak wracasz…~ odparł z udawanym rozczarowaniem.
~ Tak się jakoś złożyło. Jeśli chcesz możesz powiadomić resz…~
~ Nie. ~ przerwał jej gad buńczuczono, najwyraźniej dalej był wrogo nastawiony do reszty drużyny.
~ To nie. ~ wzruszyła ramionami, dając wierzchowcowi, mentalnego pstryczka w nos, który oznaczał, że straciła zainteresowanie konwersacją.
Jarvis wynurzył się z mroków chatki dość cicho, przez chwilę obserwował bardkę w milczeniu po czym rzekł. - Anskarra wyrszła, nie wiemr gdzie. Jerśli czujresz głód, trrochę jerdzenia zorstało.
Chaaya posłusznie wstała, otrzepując spódnicę i poprawiając torbę na ramieniu. - To coś zjem. - odparła jakby nie miała wyboru, po czym uśmiechnęła się do Jarvisa jak to miała w zwyczaju. Wchodząc lekko po stopniach weszła do chatki i przysiadła przy palenisku, wyczekując ‘podania do stołu’.
Czarownik tylko uśmiechnął tak jakoś… enigmatycznie. I zupełnie niczym sługa w milczeniu przygotował Chaai upieczoną rybę i prażone warzywa. Z pewną satysfakcją Chaaya mogła stwierdzić, że Jarvis nie dorównuje jej kunsztem kucharskim. Ale dało się to zjeść, bez wybrzydzania. Czarownik podał jej wodę do popicia wyraźnie daleko myślami, pewnie rozmawiając z Godivą.
- Porwinniśmy porpytać o śrrodek trransporrtu… na perwno majrą tu jarkieś łordzie. - rzekł w końcu.
Chaaya posłała magowi jeden ze swoich czupurnych uśmieszków. - Już nie złość się tak… ostatni raz gotujesz. - odparła zadziornie próbując potrawy - Mmmm! Paskudne! - robiąc zdziwioną minę, zamachała miską przed Jarvisem, śmiejąc się tak jak zwykle. Następnie przez chwilę jadła w milczeniu od czasu do czasu krzywiąc się, aż za nadto atorsko.
- Załatwiłam nam transport, kiedy ty zabijałeś smak tej pysznej rybki. - odparła retorycznym tonem, co by mag nie musiał jej odpowiadać, jeśli nie chciał.
- Hmm… porwinniśmy się chyrba więc zamiernić rrolami i ja załartwiać trransporrt. A Anskarra… nie narzerkała na mojrą kuchrnię. - ostatnie zdanie Jarvis wypowiedział w tak fałszywym oburzeniu, że… nie potrafił do końca utrzymać maski i uśmiechał się ironicznie wypowiadając ostatnie słowa.
- Oho… - westchnęła łobuzersko, przykładając dłoń do policzka - Jaka ja niedobra. - wzruszyła ramionami, wręczając pustą miskę Jarvisowi.
- Jak księżniczkra… - mruknął czarownik uśmiechając się delikatnie.- Tak. Tooo dobre okrreślenie.
- Hmmmm… nie zaprzeczę, że w mych żyłach płynie błękitna krew. - puściła do niego oczko, po czym wstała rozglądając się po pomieszczeniu i grzebiąc w torbie.
- Nie zdzirwiłbym się gdyrby płynęrła. - mruknął czarownik i potarł się po czole. - Mursisz porrozmawiać z Godivą po powrrocie. Inarczej… ona morże pogryźć Nverryiotha w trwoim irmieniu i moimr… i włarsnym przedre wszyrstkim.
- To twój smok i twój problem. Jeśli ja powstrzymałam Nverego przed atakiem na ciebie to, ty powstrzymasz Godivę. - odparła gładko, spoglądając czujnie na rozmówcę.
- Godiva… jest innra. Ona nie grrozi. Ona artakuje… - potarł podbródek wzdychając. - I jest barrdziej nierzależna niż Nverryioth. Nie wiemr włarściwie co o mnie myrśli, bo nie próbuję wchordzić jej do głorwy. Ty i twój smokr jesterście partnerami, ja i Godiva… to skomplirkowany układr. W skrrócie można ujrąć, że łarskawie pozwrala mi się dorsiadać.
Dziewczyna zasłoniła ręką usta, co by nie parsknąć śmiechem. Przez chwilę analizowała wyznanie maga, ale niestety dochodziła ciągle do jednej i tej samej, mało zadowalającej konkluzji. Pokręciła głową, poddając się.
- Jeśli Godiva zaatakuje mojego smoka, zaatakuje także i mnie. Bądź na to przygotowany. - klepnęła go pocieszająco w ramię - Mam nadzieję, że wykrzesasz z siebie, tę odrobinę męskości. - bardka nawet jeśli chciała, nie miała zamiaru bawić się w niańkę. Zaczepiając mentalnie, leniwie drzemiącego smoka, dała mu znak by ponownie przeszukał jej umysł, za co ochoczo się zabrał.
- Cóż porradzić… mamr do niej słarbość, więrkszą niż… chciarłbym mierć.- wzruszył ramionami w odpowiedzi.- I to nie małżeństwo żerbym mursiał udowardniać swą męrskość. Wtedy byrłoby znacznie łartwiej… Ona barrdziej mi… martkuje.
- Bo dajesz jej ku temu powody. - popatrzyła na niego dwuznacznie - Jeśli nie stworzysz ze swoja smoczycą relacji partnerskiej, do końca życia będziesz się zmagać z konsekwencjami jej krnąbrnego postępowania… Pod warunkiem, że będziesz je w stanie udźwignąć. - bardka w duchu dziękowała, za to, że jej smok miał wszystko w głębokim poważaniu, a ona sama szybko odnalazła z nim nić porozumienia.
- Jak to się stało, że matka was połączyła… - odparła bardziej do siebie niż do niego - Spakowany?
- Rrelacji… parrtenerrskiej? To kwerstia derfinicji. Werdle Godivy narsze rrelacje są parrtnerrskie. I to barrdzo.- uśmiechnął ironicznie mag. Przymknął na chwilę oczy, milczał przez chwilę nimi dodał.- Tak czy siak… moja smoczyca tęskni za tobą. A co do rreszty. Cóż… nie jestr tark źle. Znam jej naturrę i…
Nie dokończył wypowiedzi. Pojawiła się bowiem amazonka u progu chaty. - Łodzie czekają. Jesteście gotowi?
Chaaya przewróciła demonstracyjnie oczami po czym odwróciła się do wyjścia.
- Jesteśmy… prawda? - zerknęła przez ramię na Jarvisa. “No dajesz maleńka… jesteś sama na środku pustyni… musisz iść po prostu przed siebie. Nie myśl za dużo, to co było nie ma znaczenia, a to co będzie… też w zasadzie nie ma znaczenia.” dodając sobie otuchy, ochoczo poprawiła torbę na ramieniu. “Środek pustyni. Piasek. Nic. Właśnie tak.”
- Tark chordźmy.- rzekł Jarvis i oboje ruszyli za przewodniczką. Gozreha nigdzie nie było widać. Zapewne czarownik go odwołał. Minęło kilkanaście minut nim przedzierając się przez dżungle dotarli do niedużej ukrytej pośród wysokich skał piaszczystej zatoczki. Podróż do niej częściowo prowadziła przez jaskinie podobne tym, które pokazała im Anskara. Na plaży czekała już na nich piroga. i dwie amazonki pod bronią z wiosłami.
- Wskakujecie do łodzi i odpływamy. - rzekły amazonki spychając pirogę na wodę.

Przez całą podróż bardka siedziała zamyślona, wpatrując się w wodę, z trudną do odgadnięcia miną. Jawnym było, że czuła zmęczenie… niewyspanie ale i inne niedogodności. Cierpiała z powodu rozstania.
Rozstania nie tylko ze smokami ale i ludźmi, z wioską, z Anskarą i…
Gdy łupinka powoli przemierzała morską toń, Chaaya powracała myślami do tego co się wydarzyło. Do emocji jakich odczuwała.
Wyspa, choć z pozoru mała, okazała się ogromnym, pełnym potencjału uniwersum. Nietypowa kultura, zakrawająca o mityczne herezje, opowiadane w podejrzanych szynkach wielkich metropolii. Wspaniała historia. Najeźdźcy i pradawne smoki…
Co by nie było, dziewczyna postanowiła zachować każdy szczegół wyprawy, głęboko w sercu.
Kiedy to, pierwszy raz była kobietą. Pełnoprawną. Choć obcą, to jednak posiadającą ten niepodważalny status, dzięki któremu była z innymi na równi.
Musiała przyznać, że choć na początku czuła się przerażona i samotna, szybko się do tego przystosowała i zaczęła czerpać z przywilejów, jakie było dane jej zaznać, pełnymi garściami.
Kiedy to, pierwszy raz od wielu miesięcy, ba! lat. Zaznała przyjemności, nie tylko tej fizycznej ale i psychicznej. Poczucia więzi z drugą osobą.
~ Co się dzieje? Wracasz już? ~ Nveryioth niespodziewanie pojawił się w jej umyśle, rozwiewając wspomnienia i moszcząc się na pierwszym planie, niczym rozkapryszone dziecko. ~ Dlaczego, nie zabrałaś smoków? Chciałem je zobaczyć. Ten burak z pola co ujeżdża kupę miecha, nie pozwolił mi do ciebie polecieć. Daj mi na nie popatrzeć…~ gad nie zważając na partnerkę, nurkował w przyjemnych wspomnieniach. ~ Jaja były w kręgu… o a poza nim zaczęły pękać… wykluwają się…~
~ Który to już raz oglądasz ~ Chaaya w końcu przebiła się swym głosem pełnym frustracji i oburzenia.
~ Niewystarczający. Ooo… jakie świecące się łuski. Jakie gładkie, jakie ciepłe… ~
~ Nie mógłbyś tego robić gdy śpię? Wiesz, że nie dobrze się z tym czuję. ~ gdy tylko Chaaya skończyła zdanie, zaraz pożałowała tego co powiedziała.
~ Doprawdy twoja arogancja nie zna granic. ~ odburknął gniewnie smok, przerywając wydzieranie z pamięci bolesnych, ale jakże rozkosznych wspomnień, kiedy to pierwszy raz w życiu zdała sobie sprawę, jak wielkim cudem jest akt narodzin. ~ Ty możesz robić co ci się rzewnie podoba, ale ja mam się trzymać zasad, które sama łamiesz? Myślisz, że mogłem spać jak ty się puszczałaś z tym sękatym badylem? Wiesz jak się czułem, gdy mnie uderzyłaś i powiedziałaś, że mnie zostawisz?! ~
~ Nie chce się kłócić… wiem, że zrobiłam źle… chce to naprawić. Chyba. Nie wiem. ~
~ Gadaj zdrów… chcesz wrócić do domu. Dobrze wiem co kombinujesz. Możesz się kryć ze swoim planem ale ja cię przejrzałem. Nie licz, że cie odstawie bezpiecznie do Jaskini. Skoro to ma być nasz ostatni raz to zamierzam się świetnie bawić…~
~ Nvery… ~ przerwała mu bardka, garbiąc się ze zmęczenia ~ To prawda… po tym co się wydarzyło ostatniej nocy… eh… Nie zostawię cię. Obiecaliśmy sobie, że zawsze będziemy razem. Ja… Słyszałam plotki, co by Smocza Jaskina stała na skraju rozpadu… ~
Zielonołuski, niczym gigantyczny boa, owinął się wokół ciała bardki, wpatrując się w jej wnętrze z uwagą. Tancerka mimowolnie poczuła dreszcz na plecach.
~ Jesteśmy do siebie podobni. ~ kontynuowała ~ Przez całe życie, ktoś podejmował za nas decyzje. A my nie znając prawdziwego smaku życia, dostosowywaliśmy się, uważając, że tego właśnie chcemy. Ja… nie wiem co sobie myślałam uciekając z Ranveerem, nie wiem też, co sobie myślałam idąc za Janusem. Niczym mokra, miękka glina dostosowywałam się do potrzeb otoczenia. Pragnął bym uciekła więc uciekłam. Chciał bym stała się godnym Jeźdźcem… stałam się. Chcieli mieć smoki… oddałam je. Chciała mieć nas oboje… ~
~ Nie masz poczucia, że spełniłaś swój obowiązek. Nie czujesz się dumna z tego co robisz, bo nie chcesz tego robić. ~ gad pokiwał głową jakby rozumiał ~ Nie przeszkadza mi, że inni decydują za mnie. ~
~ Jesteś obserwatorem. Nie skupiasz się na sobie, lecz na innych. Jeśli otoczenie, żyje… ty żyjesz i przeżywasz razem z nim. Żyjesz dłużej niż ludzie… nie odczuwasz naturalnej potrzeby przezywania czegoś… samodzielnie. ~
Dziewczyna była tak zaaferowana rozmową, że nawet nie zauważyła, że piroga dotarła na brzeg. Jej ciało reagowało machinalnie. Poruszała się, uśmiechała i wymieniała pojedyncze zdania, choć w duchu…
~ Dlatego chcę wyruszyć na własną misję. Pytanie tylko czy ty chcesz lecieć ze mną. Może być nudno i trudno… niewygodnie, monotonnie ale będziemy robić to co my chcemy, a nie inni. Koniec z samotnością i „byle do następnego rozkazu”. Chciałabym ci pokazać pustynie i jej mieszkańców…. niekoniecznie tych humanoidalnych. Być… być może moja… moja rodzina żyje. Nie chciałbyś jej poznać? Powiesz mi do kogo jestem bardziej podobna, jesteś obiektywny, polegam na twojej ocenie. ~
~ A jeśli ci się odwidzi? Co chwilę zmieniasz zdanie. Raz udajesz, że wciąż jesteś tawaif, a raz, że jesteś wyzwolona i wolna… ~ gad przerwał jej wywód, chłodnym syknięciem.
~ T-to mi się odwidzi… tobie też może, nic się nie stanie. Będziemy robić to co chcemy… ~ zarumieniona, wbiła spojrzenie w piasek na plaży.
~ Będziemy… ~ smok nie dawał się omamić pięknymi słówkami o wolności. Wprawdzie, dobro Kryształowej Jaskini, nigdy go nie interesowało, ale wizja dwóch amatorów niczym dwóch kanarków uciekających z klatki… nie ważne jak smutnej i samotnej, wydawała mu się w pewien sposób niepokojąca. ~ Zajmijmy się misją…~
~ Ale… ~ bardka nie dawała za wygraną.
Gad podpełzł do towarzyszki i położył na jej głowie łapę. ~ To co chcesz zrobić to ucieczka urażonej panny ale i… hmmm… ~ smok zamyślił się czując jak Chaaya wytwarza barierę w swoim umyśle. Pierwszy raz odkąd byli ze sobą razem. Zaintrygowało go, wciagnęło i rozbudziło fantazję. Zdecydowanie nie mógł pozwolić by przerwano przedstawienie. ~ Polecę z tobą gdy faktycznie tego zapragniesz. Po za tym… lubię gdy cierpisz… zaznaję wtedy przyjemnych uczuć. Teraz gdy nie jestem sam, możemy razem ponabijać się magika i jej pticy. ~ znowu bariera. Nveryioth wywiesił język i machał nim z boku pyska. „Zajarał się” jeszcze bardziej. ~ Wiesz, że zawsze możesz mi się wygadaaać… ~ bariera ~ Nie musisz, przeżywać wszystkiego w samotności… ~ bariera. O bogowie, czuł, że zaraz skona z ciekawości… ~ Wsiadaj, odlatujemy. ~ odparł potulnie niczym baranek.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-01-2016, 01:12   #102
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Pierwsze zareagowały smoki. Zarówno Nveryioth jak i Godiva uniosły łby.
- Już tu są, na wyspie.. na plaży niedaleko stąd.- zasyczała Godiva i ruszyła przodem. Miała rację, Chaaya i Jarvis już wysiadali z pirogi w której znajdowały się także skąpo ubrane kobiety z wiosłami w dłoniach. Widać było że czują się nieswojo przybijając do tej wyspy.
Gniewomir, który z racji natręctwa insektów był całkowicie niewyspany, wdrapał się na siodło Athosa.
- Wreszcie - mruknął zirytowany. - Wynośmy się stąd.
W miarę jak opuszczali bagna i robiło się coraz jaśniej, docierał do nich też szum oceanu, a w raz z nim lekka bryza.
~ Od wszystkich czuje przetrawiony alkohol i senność.
~ No wiesz, nie wszyscy taplali się w zimnym błocie przez całą noc ~ mruknął w duchu Tambernero, ubijając kolejnego komara na swoim przedramieniu. Potem westchnął. ~ Dobrze, że się w końcu znaleźliśmy. Wyruszamy natychmiast.
~ Będziesz spał w siodle?
~ Jak tylko o wszystkim się dowiem.
Oczywiście przed pirogą pierwsze zjawiły się smoki Nveryioth i Godiva, co spowodowało że dzikuski upadły twarzami w piasek i oddawały smokom pokłony zwłaszcza Godivie. Nveryioth może i już zdołał się przyzwyczaić do takich hołdów, ale Godiva była lekko zdezorientowała. Łaknęła co prawda pochlebstw i uznania, ale… w rozsądnych i granicach. A te dzikuski je przekraczały.
A potem z lasu wyszedł spokojnym krokiem i rozchylając na boki całe drzewa, górujący nad swymi pobratymcami Athos, który niósł na grzbiecie zachmurzonego Gniewomira. Tambernero specjalnie wyszedł do obcych dosiadając swojego potężnego towarzysza. Zrobił to, bo miał w pamięci ostrzeżenie Nverego o tym, jakoby miał mieć trudniej z racji swojej płci. Rzecz jasna, kiedy zrobi już odpowiednie wrażenie natychmiast skorzysta z okazji, żeby się przywitać.
Tancerka wyszła z łódki na spotkanie ze smokiem z neutralnym wyrazem twarzy. Nveryioth również trzymał się z boku, zachowując odpowiedni dystans do ‘podziwiania’ sytuacji.
Wszyscy stali w milczeniu...Jarvis, Gniewomir i Chaaya.. i smoki. Amazonki po oddaniu hołdów wskoczyły do swej łódki i odpłynęły.
- Eeem… witajrcie… sytuarcja się skormplikowała nierstety. Strraciliśmy porrywacza narszego nieustrraszonego przyrwódcy z oczu… i rrozbiliśmy się turtaj.- zaczął więc Jarvis, skoro nikt się do tego nie kwapił.
Gniewomir, zarośnięty, brudny i z marsowym czołem przyglądał mu się chwilę w milczeniu, a potem ryknął śmiechem i rzucił się zamknąć ich oboje w niedźwiedzim uścisku.
- Na miłość fryską! W końcu! - ryknął im do uszu. - Jak dobrze Was widzieć! Całych! Zdrowych!!!
Chaaya drgnęła, zdziwiona nagłym przypływem uczuć Gniewomira. Popatrzyła wielkimi, sowimi oczami na swojego smoka, który zamachał do niej językiem po czym zainteresował się brudem na własnym ogonie.
- Ja też tęskniłam? - klepnęła mężczyznę w ramię, starając odnaleźć się w sytuacji.
- Tak… tak.. wszyscy tęskniliśmy… tyle że wy tęskniliście na rajskiej wyspie. A my na skalistym wyprysku na środku morza z bandą drapieżnych syren.- prychnęła gniewnie Godiva. - I ja… musiałam… pilnować, żeby chłopcy nie zrobili sobie krzywdy. A chociaż… zaopiekowałeś się właściwie moją słodziutką Chaayą?
- Myrślę że takr… myrślę, że ordpowiednio, na ile drały okorliczności.- mruknął wymijająco Jarvis nie przywykły do ściskania.
- Godivo, gdzieś między naszym spotkaniem z syrenami, a Twoim z Jarvisem te merfolki z miękkich i lelawych buł zrobiły się nagle drapieżne w Twoim własnym mniemaniu - zawołał wesoło Gniewomir, puszczając ich. - Słuchajcie. Mieliśmy tu naprawdę złą noc. Tak wiem, że mamy sobie nawzajem dużo do opowiedzenia. Słyszałem o jakichś smoczych pisklętach. Ale jeśli nic Was tu już nie trzyma, to zwiewajmy stąd. Nie podoba mi się ten statek, który pewnie też widzieliście. A i mam pewne informacje na temat Agnisa i Jaśmin, ale mogę się nimi z wami podzielić już z siodła. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.
Chaaya od czasu do czasu zerkała z wyrzutem w kierunku swojego zielonołuskiego gada, zdradzając w ten sposób nawiązanie telepatycznej konwersacji, która nie wydawała się zbyt miła dla obu stron. Smok nastroszony, łomotał ogonem o podłoże, świdrując sąsiednią wyspę nieprzejednanym spojrzeniem.
- Obojętnie… - burknęła bardka, wzruszając ramionami przy okazji skrzętnie unikając Jarvisa i Godivy. Na wzmiankę o smoczych pisklętach dziewczyna zmarszczyła w niezadowoleniu lub nieokreślonym bólu czoło, odwracając twarz od reszty towarzyszy.
- Wiecie co, skoro już wszyscy się prawie znaleźliśmy, to może ruszymy łuskowate kupry, rozprostujemy skrzydła i skompletujemy wszystkich? - Rzeczowo stwierdził Nilam, ograniczając swoja radość z widoku pozostałych. Athos zgodził się z nim głebokim mruknięciem.
- My nie barrdzo wiermy grdzie jest… burrza cirsnęła nas z dalra od wszyrstkich, więc czerkaliśmy na rratunek. - wyjaśnił Jarvis.- Co najrwyżej znam kierrunek w którrym to Agnisa porrwano.
- O teraz ci się nagle przypomniało! - warknął obruszony Nvery, podczłapując i garbiąc się nad swoją partnerką - A jak trzeba było szukać, to nie wiedziałeś gdzie słońce zachodzi, a gdzie wschodzi.
-Mhmmm… morżliwe, że trrochę… jarkby zarpomniałem.- odparł dyplomatycznie Jarvis z uśmiechem na twarzy.- Pozra tym kierrunek to za marło. Morgli go zmiernić w lorcie.
- Spokojnie - poprosił łagodnie Gniewomir, rozchmurzając swoje czoło. - Jarvisie, Chaayu przygoda z merfolkami pomogła mi Was zna… to znaczy Nveremu znaleźć nas, ale nie tylko. - Tambernero wyciągnął z kieszeni na piersi kamyki i kładąc jeden na otwartej dłoni, wymówił imię Agnisa. - Jeszcze przez dwa dni włącznie z tym i dwie noce będzie nam wskazywał kierunek, w którym szukać powinniśmy kapitana - dodał, gdy okruch skały, oszlifowany przez wieki wodą poruszył się w kierunku, w którym się udał latający okręt bojowy. Athos widząc to, zmrużył drapieżnie ślepia.
- Komu w drogę… - odparła obojętnie tancerka, poprawiając torbę i zawiniątko, które trzymała kurczowo w dłoni. - Nie zmarnujmy… tego… - przypatrzyła się kamyczkowi w dłoni mężczyzny -...drogowskazu…
Nveryioth kładąc łapę na głowie bardki, delikatnie tarmosił partnerkę, obserwując ją błyszczącym ślepkiem i napastując nienawistnymi myślami.
~ Czujesz to? ~ zapytał Gniewomir, lustrując przez tancerkę pytającym spojrzeniem.
~ Nveryioth jej pomoże ~ odparł Athos, zniżając swój łeb, żeby jego jeździec mógł się wdrapać na siedzisko pomiędzy jego łopatkami.
Godiva tylko warknęła w ostrzeżeniu w kierunku Nveryiotha, patrząc na to, co robi smok, ale potem skupiła spojrzenie na wsiadającym na nią Jarvisie. Przez chwilę się wpatrywali w siebie. Po czym smoczyca uśmiechnęła się wyraźnie z czegoś zadowolona i poderwała do lotu wraz ze swym jeźdźcem.
Po chwili zielonołuski dołączył do powietrznego klucza wraz ze swoją bardką.
Athos ciężkimi machnięciami zajął pozycję na czele klucza, prowadząc swoją formację nisko, by niepotrzebny wzrok nie wyłowił ich na niebie. Jego mięśnie rozgrzewały z wolna skórę pod siodłem, tak, że wkrótce zmarznięty z niewyspania Gniewomir odprężył się nieco. Mężczyzna postanowił rozładować wyczuwalne w powietrzu napięcie rozmową na temat faktów. Więc bez dalszej zwłoki opowiedział im to, co zobaczył w kotle zarówno na temat ich kapitana, jak i na temat Jaśmin.
Chaaya przysłuchiwała się monologowi Gniewka w milczeniu i skupieniu, choć z boku wyglądała jakby bujała w obłokach. Jeśli kobieta, której szukali faktycznie przed czymś uciekała… w dodatku przez pustynię… to w sumie pozamiatane i mogą wracać do domu. Już ona przerabiała takie scenariusze i dobrze wiedziała jak się kończą spontaniczne wycieczki przez rozgrzane piaski.
- Nie lubię pustyń… są monotonne.- mruknęła bardziej do siebie Godiva, niż do pozostałych.- Odbijamy szybko Agnisa i podążamy za poszukiwaną smoczycą, tak? Bo musumy zanim te kamyczki stracą moc.
-Wątrpię byrśmy mireli tyle czarsu, by pozwroliły nam znarleźć ją… a porśpiech jest złymr dorradcą… zwłarszcza na nieznanrym terrenie jakimr jest purstynia.- stwierdził Jarvis.
-Pfff…- prychnęła Godiva.- Przecież się nie ukryje pod ziarnkami piasku.
- Dlatego nie będziemy się śpieszyć i znajdziemy najpierw porządnie Agnisa. Prędzej dam się wychędożyć i zeżreć merfolce, niż go tam gdzieś zostawię. Ale jeśli starczy czasu, udamy się we właściwym kierunku i może chociaż poszukamy jakichś Jej tropów. Powiedzcie mi teraz, jak wy spędziliście ten czas? Co się wydarzyło i o co w ogóle chodzi z tymi smoczętami?
- Wolałabym o tym zapomnieć… - odparła żartobliwie Chaaya, na co Nvery zareagował śmiechem. Bardka przez chwilę milczała zażenowana, ale w końcu się przełamała i opowiedziała o plemieniu amazonek wywodzącego się z przodkini, smoczej jeźdźczyni. Napomknęła o intruzach chcących podbić archipelag oraz o świętej górze, gdzie spoczywały szczątki pradawnego wraz z ukrytymi smoczymi jajami.
- Smoczęta zostały na wyspie, gdyż tam będą relatywnie najbezpieczniejsze… - skończyła swoją dość suchą opowieść, po czym pogrążyła się we własnych myślach.
- Nic chyrba nie mamr do dordania. Nic warrtego urwagi w karżdym rrazie.- dodał czarownik krótko.
Gniewomir wyciągnął nogi ze strzemion i odwrócił się ku nim, trzymając się łęku, żeby nie zlecieć z siodła. Spojrzał na nich z niedowierzaniem.
- Nie no, nie wnikam - stwierdził w końcu. - Ale jeśli ma was to czynić nieoperacyjnymi, to muszę to wiedzieć teraz. I albo się weźmiecie w garść, albo dajcie sobie po ryju, albo po razie - albo jedno i drugie. Mnie tam wsio. Ale zróbcie coś ze sobą. OBOJE - podkreślił.
- Nie rrozumiem tych zarrzutów. Czemu uwarżasz nas za nieoperracyjnych? Chaaya strreściła wszyrstkie istotne farkty. Rreszta… jest niewarrta rozpatrrywania publicznie i nie ma żardnego znarczenia dla mirsji.- rzekł spokojnym głosem Jarvis nie poruszony jego słowami.- Chaaya ma rrację. Pisrklaki dopierro za kilka stuleci morgłyby być przyrwódcami jaskini, a my szurkamy kogoś kto mórgłby być nim terraz.
Gniewomir w odpowiedzi długo patrzył mu w oczy, a potem równie spokojnie co wcześniej powiedział: - Mam nadzieję, że istotnie nie ma to znaczenia dla misji. Bo na najbliższym postoju zamienicie się smokami do końca dnia.
Nveryioth z otwartym pyskiem i wywieszonym jęzorem przysłuchiwał się rozmowie, dudniąc chroboczącym śmiechem w głowie swojej partnerki.
~ Słyszałaś go? Słyszałaś…~ uradowany smok, aż zafalował cielskiem w chłodnym powietrzu.
~ Bądź tak miły i przynajmniej ty nie dziamaj…~ burknęła bardka, kryjąc mimowolny uśmiech.
~ Reszta jest niewarta publicznego rozpatrywania…~ smok nie dawał za wygraną i przedrzeźniał maga w to mi graj.
- Wybacz Gniewomirze… jeśli cię zaniepokoiłam swoim zachowaniem. - musiała przerwać bo czuła, że zaraz nie wytrzyma i pęknie ze śmiechu. Po dłuższej chwili milczenia dodała mimochodem - Wszystko w porządku, nie musisz się martwić, akurat trafiłeś na ten dzień kiedy nie mam nastroju do snucia opowieści.*
~ Czy bardka, która nie ma nastroju na opowieści nie jest jak ryba, która nie ma ochoty na wodę? ~ zapytał Gniewka Athos. Jego partner uśmiechnął się na to pod nosem.
- Ja się zgadzam na taką wymianę. Przynajmniej Chaaya pozna co to za rozkosz dosiadać prawdziwego smoka… a nie jego namiastkę.- odparła wesoło Godiva, szczerząc kły w uśmiechu.- A i Jarvisowi przyda się lekcja pokory.
Gniewomir wolno odwrócił się przodem do kierunku lotu, wsadził nogi w strzemiona i przypiął się na powrót karabińczykami do uprzęży.
~ Po ich reakcjach chyba potrafię już to złożyć w całość ~ powiedział Athos, wznosząc się wolno, by znaleźć dobry prąd powietrza.
~ Ja też ~ przyznał Gniewko, który nagle mocno zatęsknił za Mirrą. ~ I sądzę, że przyda im się jakieś nowe zajęcie w czasie lotu, zamiast rozpamiętywanie tego w kółko.
~ Chcesz wiedzieć, co jest w tym zawiniątku Chaayi?
~ Nie. Kiedy nauczysz się w końcu czegoś na temat prywatności? Jak to jest, że jesteś takim wrogiem plotek, a proponujesz mi takie rzeczy?
~ Plotka nie służy niczemu dobremu. Wiedza dowodzącego skrzydłem nawet o drobiazgach może…
~ Nie chcę wiedzieć.
Athos przesłał mu mentalnie poczucie swojej zgody i bez gniewu zajął się śledzeniem mas powietrza, które kroił skrzydłami. Nie, to nie.
 
Drahini jest offline  
Stary 07-01-2016, 23:38   #103
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
GNIEWKO & CHAAYA/NVERYIOTH & NILAM


Lecieli w ciszy. Cztery smoki trójka jeźdźców.


Unosili się na prądach powietrznych sunąc błyskawicznie pogrążeni głównie w mentalnej rozmowie ze swoimi smokami. Niebieskie niebo nad nimi, niebieska woda pod nimi łączące się razem gdzieś na nieboskłonie. To ułatwiało medytację i uspokojenie się. Poza tym musieli się spieszyć. Kamienie które zdobył Gniewko szybko traciły swą moc. Nie mieli więc wiele czasu do stracenia.
To dodatkowo sprawiało, że w zasadzie nie było między nimi rozmowy. Monotonię nieba rozpraszały jedynie chmury… Powierzchnia morza była spokojna i cicha. Falowała leniwie i w zasadzie nic nie rozpraszało jej toni.
Do czasu…

W końcu pojawiły się bowiem machające do nich znajome Gniewomira. Merfolczyce zgodnie z obietnicą przynosiły informacje. Według nich… ich przyjaciel Agnis dryfował na prymitywnej tratwie do czasu, aż wyłowił go żaglowiec płynący do dużego ludzkiego portu założonego na tropikalnej wyspie.
Nie znały nazwy ludzkiej osady, za to wspomniały, że niedawno (acz przed przybyciem ich przyjaciela) stoczyła się tam wielka bitwa między jednymi ludźmi, a drugimi ludźmi. Merfolczyce nie rozróżniały frakcji politycznych, więc nie mogły podać szczegółów.
Wskazały jednak ten sam kierunek co kamienie, więc Agnis z pewnością przebywał na wyspie. A choć w teorii mogły być przewodniczkami do wyspy dla Gniewka i jego grupy, to nie pływały tak szybko jak smoki latały… Więc szybciej drużyna dotarłaby bez wodnych przewodniczek.
Te wieści poprawiły niewątpliwie humor ekipie i dało nadzieję.

Skrzydła czwórki smoków wykonywały gwałtowniejsze zamachy i jeźdźcy ruszyli szybciej… by w końcu dotrzeć na miejsce.
Gdy zachodziło słońce dostrzegli wyspę pokrytą tropikalną roślinnością i światła portowego miasta. Oraz wznoszące się nad nimi sterowce, wśród których królował znajomy okręt powietrzny. Dotarli.. co mógł Nilam potwierdzić.
Niestety nie tylko oni..
W tym samym bowiem czasie, gdy czwórka smoków dostrzegła wyspę, dwójka mężczyzn przybiła niewielką rybacką łódkę do nadbrzeża. W końcu pochwycili trop.

AGNIS


Dwadzieścia złotych imperiali i pięćdziesiąt za głowę. Siedemdziesiąt złotych krążków pobrzękiwało wesoło w sakiewce Agnisa. To był dobry dzień, choć zaczął się parszywie.
To był dobry dzień choć Agnis musiał walczyć o życie. To był dzień mimo że został ranny.
Te jednak jego rany w boku, ślady pazurów demona cienia, zostały opatrzone i pokryte leczniczą papką o zapachu mięty pieprzowej. Tylko tyle… za łaskę kapłanów, Agnis musiałby więc zapłacić sam.
Mogło być gorzej… świadomość pokonania stwora z Otchłani Piekielnych poprawiała jednak ocenę dnia i to mimo ran.
Siedemdziesiąt złotych monet za prawie uwędzenie się w ognistym piekle wywołanym przez szalonego maga, który teraz domagał się by oblać ten sukces (z jego pieniądze) i nie przyjmował “nie” za odpowiedź.
Agnis nawet nie próbował się wywinąć, bo i darmowy posiłek z alkoholem piechotą nie chodzi. Cassaya stawiała większy opór… Ale i tak cała trójka wylądowała w sali jadalnej “Hożej Panienki”.


Elizerem ibn Alchani z wolnego miast Tirmach’tuk, lubił gadać i to bardzo. Opowiadał o swoich wojażach po całym wybrzeżu, wypełniając historię przechwałkami o swoich miłosnych podbojach, pokonanych wrogach, upokorzonych przez niego praktykantach różnych szkół magicznych. U tancerzach wody, strażnikach ziemi czy podróżnikach wiatru. W okolicach w których podróżował, magię dzielono bowiem nie na szkoły a podług żywiołów… z których ogień, zrodzony wszak ze słońca był najważniejszy podług zdania Elizerema bynajmniej. A gdy czarownik tak dywagował, Spartus wypełzł spod szat by pożywiać zamówionym przez niego kurczakiem na ostro.
Cassaya była o wiele mniej wylewna. Udało się z niej tylko wyciągnąć, że pochodzi stąd, a jej sklepik alchemiczny spłonął podczas ostatniej napaści Synów Plagi.
Agnis zaś zdążył się jeszcze pożywić nim… przyszła do niego służka i rzekła iż jest proszony przez pewną damę do swej prywatnej komnaty.
- Nooo… wpadłeś jakiejś ślicznotce w oko.- rzekł z uśmiechem Elizerem dając kuksańca w bok Agnisowi (i zapominając że na tym boku demon cienia zostawił swój podpis). Po czym zachęcił słowami.- Na co czekasz? Kuj żelazo póki gorące.
Agnisowi nie pozostało nic innego, tylko posłuchać Elizerema, tym bardziej że ciekawość i wypity już alkohol przegłosowały już rozsądek i ostrożność.

Służka zaprowadziła zaklinacza na piętro do wytwornego pokoju dla tych, których kiesa była odpowiednio wypchana.Tam też siedziała za stołem pełnym owoców morza kobieta dobrze znana Agnisowi, co prawda tylko z wyglądu.


Savari des Lacoste, Pierwsza Inkwizytor Trzeciego Legionu Powietrznego.
- Proszę usiąść Agnisie. Zaprosiłam tu pana z kilku powodów. Jednym jest to…- sięgnęła do pasa odpinając od niego sakiewkę, którą położyła na stole.- Zawiera 300 złotych imperiali. Po sto dla każdego z waszej trójki… Nagroda za zniszczenie demona cienia. Imperium Hyrkaliańskie zawsze płaci swoje długi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-01-2016, 19:08   #104
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Gniewomir był więcej niż rad z pomocy merfolek, podniosły bowiem ich morale i stanowiły miły temat do rozmyślań dla jego ludzkich towarzyszy wyprawy w przeciwieństwie do tego, co stało się w grupie zaraz, gdy opuszczali bagienną wysepkę. Podziękował im więc szczerze i serdecznie, dziękują c za dotrzymane słowo i oferując im swoją przyjaźń.
~ Trochę trudno będzie znaleźć tutaj naszą zgubę - przyznał Athosowi, kiedy zbliżali się do linii brzegowej.
~ Od czegoś trzeba zacząć.
- Nilam, wiem, że to trudne z tej odległości, ale zacznij go może szukać myślami
- I po węchu - zaproponował Atos, zaciągając się słonym powietrzem z lubością, żeby nasycić się wszystkimi nowymi zapachami. Jedna nuta wydała mu się znajoma, ale była bardzo ulotna. Na dodatek nie wiedział, skąd ją zna, więc szybko dał jej spokój.
- Moi drodzy maskujemy się jakoś? - zapytał Gniewomir wszystkich.
- Jerśli ostatnio storczyła się tu bitwa, to czterry smoki lercące w szykru nierwątpliwie wzburdzą dużą ostrrożność, a kto wie… morgą być uznanre za wrrogi oddział, jerśli wśrród wrrogów były smoki.- stwierdził Jarvis przyglądając się miastu i okrętom powietrznym unoszącym sięd nimi.- A jerśli uznają nasr za wrrogów… to zmiotrą z nieba.

Chaaya nie zamierzała wtrącać się do ‘męskiej’ rozmowy, nie wspominając, że aktualnie miała głęboko w poważaniu całą wyprawę. No dobra… chciała odnaleźć Agnisa całego i zdrowego, ale nic po za to. Nveryioth od pewnego czasu dał sobie spokój ze skanowaniem jej umysłu oraz próbowaniem nawiązania z nią dyskusji… o czymkolwiek. Znudzony lotem, bawił się w zerwany latawiec, szybując to po skosie w lewo… to prawo… czasem wznosił się, a czasem opadał prosto w morze… za nic miał trzymanie się w szyku. Skoro bardka się buntowała to i on.
- Jeśli wyłowił go ktoś płynący statkiem, to zapewne jest w porcie lub jego okolicach. - Odparł sensownie Nilam, wiedział doskonale, że o ile to możliwe, Agnis jest wygodnicką bestią.
- A ty kruszynko czemu milczysz? Stało się coś złego?- zapytała troskliwym tonem Godiva zerkając na milczącą Chaayę.
Dziewczyna westchnęła w duchu.
- Jestem tylko tancereczką, nie znam się na męskich podchodach. - odparła ciepło, z szerokim uśmiechem - Czekam na rozkazy.
- Oni też… w większości się nie znają.- mruknęła smoczyca śmiejąc się, ale dosłyszała chrząkniecie swego jeźdźca.- W każdym razie nie znają się w większości. Nie powinnaś się no.. dać zapędzić do kąta, przez ich fachowość.
- Całą nadzieję pokładam w Gniewomirze, ‘talenta’ twego jeźdźca zdążyłam już poznać… - odparła z przekąsem, gładząc po karku zielonołuskiego, który zaczął odpływać za daleko od reszty. - Nie urodziłam się do pierwszego szeregu… ‘kąt’ w zupełności mi odpowiada.
- Jak na kątową, zdołałaś w jakiś magiczny sposób znaleźć i wykluć dwa smoczęta w środku obozu nieprzyjaciela - zauważył Gniewomir, lekko się jej kłaniając. Do wszystkich zaś zwrócił się w te słowa:
- Posłuchajcie. Mam dosyć chowania się i marnowania czasu. Nie jesteśmy zbiegami. Jesteśmy członkami elitarnej jednostki najemniczej na misji, a nie jakimiś pieprzonymi ścierwnikami i mamy na to glejty. Nikt nie może nas zmusić do wykonywania za niego brudnej roboty dopóki sami się na to nie zgodzimy i dopóki słono nam za to nie zapłaci. Jesteśmy neutralni w tym konflikcie. A tak się składa, że mamy na głowie pilniejsze zadanie, niż typowe zarobkowanie, więc z tego nici. Wylądujmy w porcie, zameldujemy się ichniejszym włodarzom i będziemy mogli spokojnie poszukać Agnisa. Możliwe nawet, że sam nas zauważy, jeśli jest w pobliżu. W końcu ciężko Was przeoczyć.
- Jak rozkażesz. - odparła oficjalnie, ustawiając się na swoim miejscu w smoczym kluczu - Co do smoków… to nie do końca moja zasługa ale opowiem o tym w dogodniejszej sytuacji. Może przy czarce wina? - wyglądało na to, że dawna wesołość powoli powracała do bardki.
- Ja zapraszam. - Gniewmoir uśmiechnął się i czekał na zdanie innych.
- Ja jurż wyraziłrem swojre zdanie. Smoki najlerpiej ukrryć. Glejtry są tyle warrte ile dobrre interncje czytajrących je osóbr.- mruknął Jarvis, a Nilam… poczuł Agnisa mocniej. I Agnis poczuł Nilama.
~ Patowa sytuacja… dwa zdania, dwie propozycje… ciekawa jestem co z tego wyjdzie. ~ Chaaya pochyliła się nad karkiem Nverego czule go głaszcząc.
~ Pewnie będzie trzeba opowiedzieć się za jedna ze stron… co jak co ale Jarvis może mieć trochę racji.~ zielony smok, zamachał ogonem w powietrzu tworząc przeciągły świst i turbulencje.
~ Jesteś teraz kapitanem… - zaznaczył Athos. ~ Cokolwiek zadecydujesz, decyduj szybko. Za chwile będziemy w ich polu widzenia. Najszybciej zobaczą nas ci na bocianich gniazdach w porcie.
- Nilamie, nadal nic? - zapytał Gniewko, próbując uszczknąć trochę czasu na zastanowienie.
- Jest na wyspie, żyje. Wyrzucił z siebie smok. - Zaraz powiem więcej.
- Oby piaski, zawsze były nam łaskawe! - zawiwatowała Chaaya szczerze uradowana nowiną.
- A słońce patrzyło tylko w plecy! - dokończył basowo Athos. Gniewomir nawet przez siodło poczuł jak smok zadrżał z zadowolenia. Dla niego bezpieczne gniazdo, to kompletne gniazdo.
- Obyśmy nie musieli go szukać kolejny raz… wystarczy jak zgubiliśmy się podczas pierwszej misji. Nie ma co tego powtarzać podczas kolejnych- westchnęła Godiva starając się ukryć radość za nutką sceptycyzmu. Jarvis się tylko uśmiechnął, lecz potem rzekł.- Ale co w tarkim rrazie… z porrywaczami?
~ A ja bym chciała się zgubić… tylko tym razem tak porządnie. ~ burknęła tancerka, kopiąc smoka w boki.
~ Zaczynam żałować, że na ciebie czekałem…~ Nvery nie omieszkał, po raz kolejny, zapewnić o swojej miłości do niej.
- Na razie rozmawia z Wielką Inkwizytorką Imperium, port jest w rękach Imperium, na wyspie są barbarzyńcy polujący na smoki i próbujący je spaczyć, ale na razie mamy nie lądować w porcie i mieście. Tak w skrócie. - Przekazał reszcie Nilam, po dość obcesowym komunikacie ze strony Agnisa.
- Kapitan w zasięgu! - ucieszył się Gniewko i Athos pod jego myślową komendą natychmiast wzniósł się w pokrywę chmur. Reszta szyku poleciała za nim. Wkrótce szybowali już w gęstej i mokrej mgle cumulusów ukryci przed ewentualnym wypatrzeniem.
- Posłuchajcie. Będziemy robić kółka tak długo, aż się coś więcej wyjaśni. Luźna formacja, ale miejcie oczy i uszy otwarte - zarządził. Tambernero, wycierając wodę z twarzy.
Nie trwało to długo zanim wszystkie smoki zauważyły jak w ich kierunku leci coś szybko i zwinnie.

[/url]
Był to olbrzymi nietoperz, choć daleko mu było rozmiarem do smoków, jego tors porastało żółte futro, a na plecach siedziała mu jakaś kobieta dając wyraźne znaki by lecieli za nią.
- Wygląda to coniebądź znajomo - rzucił Athos, a jego jeździec zbladł. - Przeszłość się o ciebie upomina, Gniewomirze.
- Z powrotem w klucz i dajcie mi kilka metrów luzu, chcę z nią porozmawiać! - zarządził Tambernero i Athos śmignął ku monstrualnemu ssakowi.
Kiedy smok był już na tyle blisko ścierwniczki, Gniewomir krzyknął.
- Dokąd nas prowadzisz i z czyjego polecenia i jak nazywa się Twój wierzchowiec?
- Tylko że nie twoja…-zaśmiała się chrapliwie Godiva i spytała czułym głosem.- Prawda Jarvis?
Jeździec nie skomentował tego.
- Sorrai.. za mną.- odparła dziewczyna i zawróciła ruszając w kierunku wyspy, ale przy okazji zataczając duży okrąg.
- Wcale mi się to nie podoba… - bardka powiedziała jakby do siebie i spoglądając czujnie na Jarvisa, przybliżyła swego smoka w jego kierunku.
- Może nieco opowiesz?- mruknęła Godiva, a Jarvis tylko dodał.- Nie znam tej Sorrrai.
- Ale może znasz inne? Skoro jest tu jeden Ścierwnik…- zaczęła smoczyca, a Jarvis dokończył.- ...na perwno są innre w okorlicy.
Chaaya zastrzygła uszami, nie do końca rozumiejąc co mag mruczy pod nosem, niemniej nie zadawała pytań i nawet powstrzymała się od ciekawskiego spoglądania w jego kierunku. Nveryioth natomiast, znajdował się we własnym świecie, gdzie przebywał tylko on i… nietoperek… trochę przerośnięty, ale identyczny jak te z Jaskini.
- Myślisz, że któraś z nich jest na wyspie?- zapytała Godiva z lisim uśmiechem i westchnęła głośno.- Ale nie wiem czy pozwolę ci na spotkanie z któraś z nich.
- Nie mra… takr sądzę...Nie wyciągaj pochopnych wniosków.- odparł szybko Jarvis i westchnął.- Zrresztą od kiedry ty jersteś mojrą swartką.
- Nie jestem, ale muszę dbać o tych których lubię.- mruknęła smoczyca.- A lubię Chaayę uśmiechniętą i mam wrażenie, że czymś jej podpadłeś na wyspie.

Tancerka czując się niezręcznie, dyskretnie dała znać swojemu wierzchowcowi by odleciał w bok, by dać trochę przestrzeni rozmawiającym. Niestety zielony jaszczur, hipnotyzował latającego ssaka, swoim wężowym wzrokiem, chcąc najzwyczajniej w świecie ‘porozmawiać’. Widać było, że choć Chaaya niewzruszona, tak Nverioth pierwszy raz styka się z tak wielkim nietoperzem.
- Może coś więcej? Dostałem inne rozkazy od mojego kapitananiż lot za Tobą! - zawołał w tym czasie Gniewomir.
- Sprowadzę was na plażę.. bezpieczną i z dala od świateł miasta. Tam możecie zostać ze smokami lub sami wrócić ze mną do Wieży Ścierwników. Wasza wola.- warknęła w odpowiedzi kobieta, równie niespokojna co jej wierzchowiec, któremu Nveryioth działał na nerwy.
- A więcr jest turtaj wierża….- mruknął do siebie Jarvis, a Godiva burknęła.- Chyba nie budzi się w tobie tęsknota? Za późno… jesteśmy związani.
-Tak, tak.. parmiętam.- mruknął czule Jarvis głaszcząc ją po karku, a ona mruknęła kocio.- No i dobrze.
- Z czyjego polecenia? - ryknął Gniewomir, wkurzony mocno tym, że kobieta odpowiada na co drugie jego pytanie, jak szanujący się ścierwnik, który unika wiążących odpowiedzi.
~ Agnis coś wspomniał właśnie o eskorcie, to może być to. - Przekazał reszcie smoków Nilam.

Bardka czując, że zaczynają budzić się w niej dziwne uczucia, poczęła kręcić się niespokojnie w siodle. Zaalarmowany tym smok, spojrzał za siebie na siedzącą na nim partnerkę. Tajemnicza aura i powiązane z tym emocje, emanowały od niej, nęcąc jego ciekawość obserwatora. Leniwym ruchem, przechylił łeb spoglądając koso na Godivę pogrążoną w rozmowie z Jarvisem. Myślał…
~ Dobra, dobra… odlatuję…~ kosym spadem odsunął się o całej grupy, pogrążając się nieco w chmurach.
~ Nie musisz na nią krzyczeć. To nie jej wina, że Skrzydło Cię wówczas pojmało ~ zauważył Athos.
~ Tak, to wyłącznie moja wina. To chcesz usłyszeć? ~ warknął Gniewomir, skupiając się na locie. Żółtogrzbiety nietoperz wyssał z niego całą radość z odzyskania kapitana pozostawiając mu jedynie zawodowy profesjonalizm.
Athos zmilczał, zachowując dla siebie poczucie satysfakcji wynikające z faktu, że moralność tamtych dni była po jego, a nie Gniewka, stronie. Było to silne doznanie, które poczuł zawstydzony Gniewomir, ale nic nie mógł z nim zrobić.
~ Odebrałem karę niezasłużenie. Nie wystarczy ci to, że znasz smak mojej krwi? Musisz mi to jeszcze przypominać?
Athos nie odzywał się przed moment, walcząc z nagłą turbulencją.
~ Musisz popatrzeć na to z mojej perspektywy ~ zaoponował w końcu.
~ Patrzę. Myślisz, że dlaczego jest mi wstyd. Ale to nie Twoją rzeczą było wymierzyć mi sprawiedliwość. A Mirry. I nigdy tego nie zrozumiesz. Bo żadne stworzenie, które spotkałeś w swoim życiu nie miało możliwości rozedrzeć Cię na strzępy i nie okazywało ci tego z całą swoją mocą, że zamierza to właśnie zrobić - wyrzucił z siebie Gniewomir.
Na jego słowa Athos nie miał odpowiedzi.
~ Jakie rozkazy? ~ Chaaya zaczepiła niepewnie Gniewka, nie do końca wiedząc co dalej ~ Jak długo mamy wisieć tak w powietrzu?
Gniewomir natychmiast odepchnął od siebie echo rozmowy przeprowadzonej ze smokiem i odwrócił się do swojego skrzydła.
- Lecimy za nią. W szyku. Ładnie, równo i paradnie - zakomenderował.
~ Tylko po cholerę…~ bardka wraz ze swoim partnerem, wymienili się równocześnie tą samą myślą. Do maruderów jednak nie należeli, w końcu posiadali nienaganną opinię wśród innych skrzydeł, nie bez powodu. Para szybko ustawiła się w swoim miejscu i sunęła powoli za przewodniczką.
- W końcu jakaś decyzja.- mruknęła Godiva znudzona kołowaniem. Jej było akurat wszystko jedno jaki był ich cel, byleby do niego zmierzali.
Zatoczywszy koło wokół prawego brzegu wyspy i smoki i nietoperz wylądowali na plaży otoczonej wysokimi klifami. Tu dziewczyna zeskoczyła z czujnego nietoperza i podeszła do jeźdźców opierając dłoń na biodrze i podciągając gogle w górę. Przez chwilę milczała bacznie przyglądając się czwórce jeźdźców… ze szczególną uwagą Jarvisowi i jego broni. Po czym rzekła.- Jaskinie.. duże.. wilgotne, ale z pewnością wasze smoki się zmieszczą. Mogę wam przywieźć prowiant z miasta, jeśli powiecie czego wam potrzeba. Do tego mogę przewieźć jedno z was do miasta. I to chyba tyle co mogę.
- Do miasta, to znaczy konkretnie do kogo? - zapytał Gniewomir, zsiadając z Athosa. - Bo chętnie bym tutaj poczekał na naszego człowieka, który jest gdzieś tam w mieście zamiast wlec się tam.
Nveryioth wylądował, tradycyjnie plącząc się o własne kończyny, nic sobie jednak z tego nie robił. Gdy tancerka zeszła z jego barków, smok usiadł niczym sfinks, oplatając swoje nogi ogonem, obserwując czujnie otoczenie. Nie wiadomo dlaczego, właśnie w tej dziwnej pozycji, wyglądał najgroźniej… jak ktoś, kto widzi za dużo, słyszy za dużo… po prostu, wie za dużo.
~ Bądź czujny…~ poleciła mu towarzyszka, przechadzając się po plaży z pozoru niegroźną miną i postawą kogoś, kto nie do końca orientuje się w jak groźnej może być sytuacji. Na szczęście… tylko z pozoru.
~ Właśnie zamierzam ~ Gniewek splótł ręce na piersi, lustrując spod byka ścierwniczkę. ~ Niejedna misja w historii Jaskini skrewiła się już prawie przy szczęśliwym finale.
- Do miasta to znaczy na rynek.- wzruszyła ramionami dziewczyna i wskazała na klify.- Nikt się po nich nie wespnie, więc jesteście tu bezpieczni od niezapowiedzianych odwiedzin, ale bez skrzydeł się stąd nie wydostaniecie. A łazić w nocy po dżungli… nie radzę. Mogę… ale nie przymuszam. Zobowiązano mnie do złożenia takiej propozycji, więc… MOGĘ zabrać jednego z was… do miasta. Tam.. droga wolna.Służę radą, ale nic narzucać nie będę.
- A jakr w orgóle się nazywra to miastro?- spytał Jarvis zsuwając się ze smoczycy, która natychmiast ruszyła rozejrzeć się po jaskiniach.- I co nirby zagrraża w tej dżunglri?
- Raptory po tej stronie i Deinonychusy, jeśli będziecie mieli pecha. No i większe dinozaury, jak przejdziecie na drugą stronę wyspy. I niedobitki Synów Plagi.- wyjaśniła cierpliwie, acz niechętnym tonem dziewczyna.- A miasto to Port Albericht.
~ Nilamie bądź tak dobry i zapytaj swojego jeźdźca, czy mamy się fatygować do niego, czy on pofatyguje się do nas. Myślę, że te klify nie będą dla niego i jego mocy żadną przeszkodą. ~ poprosił Gniewomir. Włąśnie doszedł do wniosku, że jeśli trzeba będzie, wyśle Jarvisa na górę i zyska w ten sposób możliwość porozmawiania z Chaayą. Ale naprawdę wolałby na powrót nie rozdzielać grupy. A ktoś, kto był władny w tym miejscu wysłać do nich ścierwnika na posyłki, na pewno jest tą samą osobą, która rozmawia właśnie z Agnisem. Tylko on powinien wiedzieć, że się zbliżają.
- Może możesz raczej przynieść kogoś do nas? - zapytał dziewczyny, chcąc kupić odrobinę czasu.
- Nie mam tego w zleceniu i nie będę przeszukiwała miasta w poszukiwaniu osoby której nie znam.- stwierdziła dziewczyna zdecydowanie niechętna temu pomysłowi.
~ Pozdrówcie rudzielca od prawie topielca, to raz, dwa, siedzimy i czekamy jeśli to możliwe, trzy, kto umie doskonale pływać, jest niezłym aktorem i nie ma nic przeciwko przekąszenia jakiegoś informatora? - Przekazał reszcie Nilam.

Gniewomir westchnął, ale bez jego imiennego gniewu. Zaczynało to zdaje się wchodzić w nawyk wszystkim pozostałym członkom Skrzydła. “Zostań, gdzie jesteś, mam informację, ale jeszcze nie mogę się nimi podzielić. Zrób to i to, choć jeszcze pewnie nie rozumiesz po co, ani dlaczego” - taka dola zastępcy kapitana. Zebrał się do kupy i odprawił skrzydlatą, a jako że istotnie była ruda, a Nilam się jakoś nie pokwapił zrobić tego osobiście, przekazał jej uszanowania od “niedoszłego topielca. Ciekaw był jej reakcji. Do reszty zaś uderzył w te słowa:
~ Athos świetnym pływakiem, kocha wodę i ma granatowe łuski, wiec jeśli to akcja nocna nada się w sam raz. ~ stwierdził, jakby to wyczerpywało temat.
~ Doskonale, przekażę mu to zaraz. - Odparł Gniewkowi Nilam i skontaktował się ponownie z Agnisem.
Athos spojrzał na swojego jeźdźca i kiwnął łbem.
~ Wspaniale, przejadły mi się już te wszystkie ryby ~ stwierdził smok spokojnie.
~ A ja to bym się piwa napił ~ przyznał Gniewomir przyjmując to, co powiedział smok z całym spokojem wynikającym z profesjonalizmu, zmęczenia zarówno fizycznego jak i psychicznego oraz radości z odzyskania kapitana. Nie pierwszy raz mieli odbierać życie. Dla Gniewomira tylko w nielicznych przypadkach miało to znaczenie, czy zabija on czy smok. Aczkolwiek starł się o tym nigdy za dużo nie myśleć. Faktem było też, że Athos od ich pierwszej wspólnej “przygody”, jeśli szedł przeciwko ludziom, zabijał ich tak szybko, jak potrafił, zamiast ich niepotrzebnie straszyć.
- Nilamie, mam prośbę. Powiedz Agnisowi, że jeśli się do nas wybiera, to niech kupi gdzieś po drodze piwo. Dużo piwa - poprosił Tambernero.
Ruda ruszyła bez słowa niezbyt przejmując się uszanowaniami i odleciała szybko. A Godiva mruknęła coś pod nosem o samcach, które:” nie potrafiłyby poderwać kobiety, nawet gdyby ta upiła się do nieprzytomności”.
Jarvis zaś przyglądał się odlatującej kobiecie w skupieniu, próbując odkryć dokąd leciała.
~Przekazane, ale chwilowo rozmawia z Najwyższą Inkwizytorką Imperium, niczego nie obiecuję, nawet że od razu odpowie. - Skwitował Nilam, który zwinął się w kłębek i zaczął czyścić pazury.
~ Rozłóżcie się tu jakoś, czekamy na naszego kapitana. Ja się muszę wykąpać ~ mruknął Gniewomir.
Czuł, jak powoli, bardzo powoli schodzi z niego napięcie kilku ostatnich dni. Ruszył przez plażę, rozpinając swój kaftan, odpinając pochwę od pasa. Ściągnął koszulę, spodnie, buty i w samej bieliźnie ruszył plażą kawałek dalej od jaskini, żeby popływać w spokoju. Athos, jak zawsze, kiedy nadarzała się okazja do popływania, a zwłaszcza do wspólnego pływania, ruszył za nim. Szli koło siebie krok w krok: pobliźniony, niemal nagi człowiek i towarzysząca mu kilkutonowa, granatowa bestia. Wkrótce obaj weszli w zimne objęcia witających fal, będąc wciąż w polu widzenia pozostałej części skrzydła, jednocześnie ukryci przed wzrokiem ewentualnych obserwatorów, którzy mogliby się czaić na skarpie nad nimi właśnie rzeczoną skarpą, w której morze zdążyło przez wieki wygryźć kawał niszy i wysypać tam plażę.

Godiva lubiła jeden rodzaj wody… gorące źródła, więc tylko prychnęła udała się truchtem do wybranej jaskini, by swym oddechem z błyskawic oczyścić ją ze wszystkiego, co tam się mogło zalegnąć. Zaś Jarvis zabrał się za zbieranie desek by rozpalić ognisko. Rozbieranie się nie było tym, co lubił robić bez powodu.

Z niedospania było jej zimno… w zasadzie zawsze, gdy nie była na pustyni, było jej zimno. W ciszy i skupieniu, dyskretnie obserwując wszystko i wszystkich wokoło, Chaaya przechadzała się po plaży do czasu, aż przymusowa przewodniczka, zabierze swoje szanowne cztery litery i zostawi ich w spokoju.
Gdy wielki nietoperz zniknął z pola widzenia, dziewczyna dopadła juków przytroczonych do Nveryiotha, który aktualnie, aż za bardzo wczuwał się w rolę patrolującego okolicę sfinksa i po dłuższej reorganizacji, wyciągnęła swoją podróżną szatę w postaci, zielonej, znoszonej sukienki oraz czarnych, workowatych spodni i bez ceregieli, przebrała się z delikatnej szaty tanecznej.
~ Gdzie będziemy spać? ~ smok z ciekawością pochylił się nad bardką, gdy ta pakowała swoje rzeczy.
~ Na zewnątrz… tak myślę. Bezpieczniej. ~ odparła roztargniona.
~ Tak jak zwykle? ~ spytał jakby od niechcenia.
~ Zapewne. Tak. ~ dziewczyna dała się dotknąć po policzku rozwidlonymi końcówkami gadziego języka, który jakby testował jej zdatność do spożycia. Rozmowa była skończona. Partnerzy trwali obok siebie w milczeniu, czekając… na coś.
 
Drahini jest offline  
Stary 14-01-2016, 17:05   #105
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Czarownik ruszył zgodnie z zaproszeniem, w tym miejscu nie było aż tak wielu kobiet, których oko mógłby przyciągnąć, chociaż tu mógł się mylić, jednak znajoma twarz dość szybko rozwiała wszelkie wątpliwości.
- Muszę przyznać, że podoba mi się ten powód, ale skoro nasza rozmowa tak miło się zaczyna, to chętnie wysłucham również reszty powodów, z jakich dostąpił mnie zaszczyt prywatnej rozmowy w odosobnieniu. - Powiedział, starając się uważać co mówi.
- Ponoć wyruszasz na kontynent pełen piasku. Szukasz oazy, tak? Intrygujące… pewnie będziesz potrzebował statku by tam się dostać i może nawet dodatkowego złota.-stwierdziła kobieta.
- Pani, muszę przyznać, że spełniasz swe obowiązki sumiennie i bez zarzutu, żadne wieści przed tobą nie umkną. - Agnis posmarował najpierw grunt półmetrową warstwą lukru. - Rozważałem wyruszenie w tamtym kierunku, owszem, chociaż moje plany nie były jeszcze zbyt dokładnie sprecyzowane że się tak wyrażę, ostatnio moje życie miało pewne zawirowania i muszę po prostu zdecydować w którym kierunku podążyć. - Odpowiedział dość pokrętnie.
- Tak… Niewątpliwie próbujesz mnie oszukać. Nie, żeby mnie to obchodziło.- uśmiechneła się kwaśno Savari.- Zerrikan to wrogie nam państwo, a skoro kręcisz, próbując ukryć powód wizyty to… z pewnością nie jest to legalne działanie. Wiedz już, że z pewnością zerrikanie już o tobie wiedzą.
- Nie wątpię że wiedzą, chociaż zastanawiam się czy bardziej dzięki naszemu magowi na dole, bardowi z mieszanymi koneksjami, czy dzięki innym szpiegom. To co robię jest… o dziwo legalne, tylko że może ci się nie spodobać, to wszystko. - Wzruszył ramionami. - Mogę zagrać z tobą w otwarte karty, ale są spore szanse na to, że to wykorzystasz, czego za bardzo bym nie chciał, no i nie chciałbym się głębiej mieszać politycznie, o ile to możliwe. - Smoczy jeździec spojrzał głęboko w oczy inkwizytorki, próbując ją nieco rozczytać.
- Nie interesują mnie twoje plany mój drogi.- kobieta sięgnęła po ostrygę i rozłamała ją na pół.- A to co możesz mi dać. A mianowicie…- przerwała by skropić wnętrze ostrygi cytryną, a następnie wyssać.-..głowę wzmiankowanego barda na talerzu. To on jest szpiegiem Zerrikanu, irytującym podżegaczem przy okazji. To on… poinformował lub poinformuje o twoich zainteresowaniach pewną oazą właściwe osoby. W zamian jestem gotowa udzielić ci pewnej pomocy. Jak pewnie się domyślasz… Nie możemy go zabić oficjalnie, choć byłoby miło widzieć jego nogi wierzgające, gdy ciało opadałoby na szubienicy.
Nalała sobie wina.- Ale takie działania wywołują niepotrzebne… tarcia w społeczności. Natomiast śmierć z rąk obcego… który opuści szybko wyspę.To inna sprawa.
- Interesująca koncepcja, nieetyczna, ale ciekawa. Do czego miałaby się sprowadzać owa pomoc? Co do barda, myślę że… mógłbym zaaranżować jego zniknięcie. W końcu to bard, powsinoga, bywa że po prostu znika bez ostrzeżenia, nikt nawet nie musi wiedzieć że zginął, poza tobą, prawda? - Wysnuł propozycję Agnis i przybrał zamyślony wyraz twarzy.. ~ Nilam, ty łuskowata cholero, żyjesz! - Wywrzeszczał w myślach do swego towarzysza.
- Przewiezienie na statku do wybranego portu Zerrikanu, incognito. Mały pieniężny dodatek.- odparła Savari i napiła się wina dodając.- To przede wszystkim wyszkolony agent, jednego zabójcę nasłanego przeze mnie ukatrupił. Z drugiej strony, ty pokonałeś demona cienia, więc nie jesteś byle nożownikiem.
~ Ty też, wreszcie, całe skrzydło w jednym miejscu i gotowe do akcji. Chociaż przydałoby się złożyć skrzydła na noc. - Padła uradowana odpowiedź.
- Hmm powiedzmy że dysponuję środkami, chwilowo większymi nawet niż niedawno, oferta jest jak najbardziej kusząca, ale do tego dorzuć ofertę lądowania dla czterech smoków i trzech jeźdźców incognito i jestem gotów pójść z moim sumieniem na ustępstwa. - Agnis wypalił od razu z ciężkiej artylerii.
To była zabawna sytuacja, widzieć jak pewna siebie minka Savari zmienia się w osłupienie.- Czt...Cztery smoki? Skąd… Moment.- przytknęła dłoń do czoła zamyślona.- Czy ty oszalałeś? Nie da się ukryć pojawienie czterech bestii, jeśli wlecą do portu. A więc… zacznijmy od tego, kim jesteś Agnisie?
~ Na razie nie wlatujcie do portu, jest w rękach imperium, właśnie rozmawiam z Wielką Inkwizytorką, przez duże W i I, dajcie mi chwilę, jeśli możecie, wylądujcie w dżungli lub spalonej części miasta, na wyspie są barbarzyńcy, wyznawcy kabały chcący spaczyć smoki, uważajcie podwójnie, odezwę się. - Wyrzucił szybko w myślach do Nilama, powitania musiały poczekać. - Kim jestem? Drobnym czarownikiem, magicznym szewcem, ewentualnie dowódcą skrzydła smoczych jeźdźców. - Odparł, dalej patrząc się jej w oczy, z rękoma grzecznie złożonymi na udach.
- No… tego to się trochę domyśliłam. Miło że dla odmiany zamierzacie Zerrikanowi napsuć krwi… nie będę wnikała za czyje pieniądze.- rzekła ironicznie Savari i zamyśliła się splatając dłonie. Sięgnęła do sakiewki po niewielki węgielek i nakreśliła parę słów. Wyciągnęła pierzasty talizman, który po zmianie w gołębia odczekał, aż kobieta wyszepcze mu adresata. Po czym wyleciał przez okno.- Ktoś się nimi zajmie.
- Zaskoczę cię teraz jeszcze bardziej, bardzo dobrze że siedzisz. - Odczekał chwilę, by osiągnąć odpowiednie napięcie. - Za niczyje pieniądze i nikt nas tym razem nie wynajął. Szokujące nieprawdaż? Ale skoro jesteśmy już przy wymianie przysług, to mogę powiedzieć że w drodze tutaj, natknąłem się na paskudną istotę, tancerza skóry, czy jakoś tak na siebie wołał, miał paskudny zwyczaj zdzierania z ofiar skóry i przyjmowania ich postaci oraz powierzchownych wspomnień, co więcej, zdaje się że jeszcze żyje, nie wiem czy to wasz, zerrikański, barbarzyńców czy jakiejś innej siły, ale to nie był pierwszy zmiennokształtny, na jakiego trafiliśmy ostatnimi czasy. - Agnis zamilkł na chwilę. - Jak brzmi porwanie lub waporyzacja barda przez smoka jako przyczyna śmierci? - Zapytał po chwili. ~ Niedługo prawdopodobnie dostaniecie eskortę. - Przekazał Nilamowi.
- Też mi coś… my tu walczymy z Synami Plagi… musiał byś się bardziej postarać by mnie zszokować.- podrapała podbródek dłonią.- Który z twoich smoków jest dobrym aktorem? Musielibyśmy go ścigać i ostrzelać po napaści na naszego poddanego. Oczywiście… niekoniecznie trafiać czy dogonić. Więc… może lepiej żebyś ty nie brał w tym udziału.
- Oczywiście że by musieli, ale przecież podobno Synowie Plagi spaczyli jednego czy więcej smoków, a tutaj przydałoby się, by po takim ostrzale smok wpadł powiedzmy… do morza po ostrzale i co prawda niekoniecznie może się dać wyłowić ciało, prawda? - Odparł z niewinną miną Agnis. - Oczywiście potrzebne byłyby sprzyjające warunki, powiedzmy lekko podpity bard, na środku ulicy, może wracający skądś, idący po coś, plujący przeciwko Imperium? Takie tylko luźne sugestie oczywiście, najlepiej nocą, bo wtedy jest mniej osób na ulicach i łatwiej stworzyć pozory smoka tonącego w morzu. - Dodał po chwili.
- Zgoda… coś można wykombinować. Jednak kwestia zapłaty się zmienia. Nie da się przemycić do Zerrikanu czterech smoków.- odparła zamyślona kobieta.- Chyba że uwięzionych klątwą w innej postaci.
- Nie, to raczej odpada, obawiam się że wiem jak by zareagowały na samą sugestię czegoś takiego. - Roześmiał się cicho Agnis. - Jedna spalona dzielnica raczej starczy temu miastu. - Powiedział już spokojniej. - Co prawda nie da się nas przemycić, ale można zawsze rozpuścić wieści, że zaokrętowałem się na pokład któregoś ze statków, lecących gdzieś zupełnie indziej. Jeden smok to nie cztery, a tyle by się pokazało w mieście, a z wyspy mogę odlecieć z całkiem innego miejsca. Wsparciem finansowym lub innym jednak nigdy nie pogardzę. - Agnis mrugnął do Wielkiej Inkwizytorki.
- Jeszcze się żaden smok tu nie pokazał. Nie nad tą wyspą… Gdyby się zjawił to wierz mi, wtedy nie został by tu kamień na kamieniu.- machnęła ręką kobieta. - A nawet jeśli jeden z was dosiada prawdziwego smoka… to i tak nie miałby żadnych szans ze smokiem przemienionym przez Plagę.
- Tego się trochę obawiam, opowiedz mi coś więcej o Synach Plagi, nie pałam do nich sympatią, a im więcej wiem, tym łatwiej będzie mi zalać im sadła za skórę, jak dokładnie Plaga wpływa na nich i same smoki. - Zapytał żywo zaciekawiony.
- Magia je plugawi… najczarniejsza magia z najczarniejszych otchłani plugawi i zmienia.- stwierdziła krótko Savari i dodała. - To co spotkasz, jeśli spotkasz, to będą dzikusy z obłędem w oczach i szaleństwem na obliczach. Bersekerzy pozbawieni strachu i rozumu. Za nimi stoją czarownicy, a dalej… nikt nie dotarł żywy dalej, by się dowiedzieć co stoi za piekielnymi czarownikami, którzy oddali swe dusze za moc.Ale coś stoi na pewno.
- Pięknie, miałem za mało karmy dla swoich koszmarów. - Zastanowił się chwilę i dodał swoją teorię. - Więc, zamiast poświęcać je jak pozostałe istoty, prawdopodobnie łączą ich dusze z demonami, tworząc dla nich stałą kotwicę na świecie, a istota staje się jednocześnie smokiem i demonem. Brrr, paskudna sprawa, ale jak tak myślę, to możliwe że ten zmiennokształtny mógł należeć do Synów Plagi, ale tu pewien nie jestem, tamci zdają się działać nieco chaotycznie. - Powiedział w zamyśleniu.
- Z punktu widzenia pomniejszych bitew tak jest… ale gdy spojrzy się na mapę z zaznaczonymi bitwami, nie ma chaosu, jest podbój.- wyjaśniła Savari ponuro.
- To by miało sens, nawet sporo, ale to tylko pogarsza sytuację w tym układzie solidny rozejm między imperiami by się przydał, ale staram się w politykę nie mieszać, o ile to oczywiście możliwe. - Powiedział z lekkim uśmiechem.
- I taki rozejm istnieje… ale wywiad nie zna tego słowa.- uśmiechnęła się kwaśno Savari.- Ani etyki, ani honoru. Jedynym słowem jakie zna jest poświęcenie. Zrozumiałbyś, gdybyście mieli państwo o które należałoby dbać.
- Mamy, po prostu jest bardzo małe, a z czegoś trzeba je utrzymać, nie sądzisz że inaczej ciężko byłoby zdobyć nasze usługi? - Zapytał Inkwizytorkę.
- Nie wiem… nie my was wynajmowaliśmy. Jeźdźcy smoków nie są mile wspominani w mojej ojczyźnie, choć daleko nam do nienawiści. Za często byliście mieczem naszych wrogów.- przypomniała Savari.
- Niestety, ale wam też się zdarzało, chociaż rzadziej, a my staramy się pozostać niezależni, co z kolei oznacza, że wszyscy chętnie przerobiliby nas na mielone. - Stwierdził smutno.
- Współczuję wam…- uśmiechnęła się ironicznie nawet nie kryjąc fałszu w tym stwierdzeniu.- Więc zorganizowanie napaści pozostawiam tobie i twoim ludziom… i smokom. Zakładam, że w tym akurat nie potrzebujesz się ze mną konsultować?
- Nieszczególnie, jedyne czego mogę tu chcieć, to ewentualne zwabienie barda na otwartą przestrzeń i czyste niebo na czas całej operacji. - Odparł treściwie Agnis.
- To chyba… wszystko do omówienia. Zamierzasz wrócić do swoich?- zapytała kobieta sięgając po kolejną ostrygę.
- To zależy co proponujesz, chyba obejdą się jedną noc beze mnie, a łatwiej będzie mi umyć od tego palce, jeśli opuszczę port powiedzmy rano po tym, jak nasz wspólny znajomy nabawi się problemów z krwiobiegiem i ogólnym brakiem krwi, chyba że mówisz o tych na dole, całkiem możliwe że jeszcze sobie podjadają, nie zdziwiłoby mnie to. - Odparł z lekkim uśmiechem.
- Dobrze powiedziane.- zaśmiała się Savari i splotła dłonie razem dodając żartobliwie.- Czy to jest twój popisowy numer na podryw, czy może chodzi o darmową kolację?
- Na kolację, jeśli idzie o podryw, udaję małego, zagubionego i niewinnego chłopca. - To powiedziawszy, przybrał słodką minę, o ile można było taką uzyskać przy jego brodzie i zatrzepotał rzęsami do inkwizytorki.
- Oj… nie licz na wiele w takim razie.- zaśmiała się głośno na ten widok. Ale wskazała dłonią na stolik i krzesło naprzeciw siebie.- Jeśli jednak chcesz zostawić tamtą dziewczynę w paszczy maga… to siadaj.
- Tylko na krótką chwilkę, naprawdę nie powinienem jej zostawiać tam samej, jest chyba bardziej niewinna niż ja. - Puścił oko do Savari. - Tyle że faktycznie taka jest. - Dodał przysiadając się naprzeciwko kobiety. Kiedy zajmował miejsce, doszła go mentalna wiadomość od towarzysza.
~ Jak tam na froncie? Przejęła nas obstawa, w formie ścierwnika na nietoperzu? Fatygować się do ciebie, czy się wybierasz do nas? - zapytał wreszcie Nilam, napierany przez Gniewka.
~ Siedźcie tam, znajdźcie spośród was jednego dobrze pływającego aktora, tak smoka nie człowieka, będzie trzeba urządzić przedstawienie ze sprzątnięciem jednego barda, informatora drugiej strony, zanim informacje się za daleko rozejdą, powiedzmy że zawiązałem delikatny sojusz i chwilowo Imperium jest gotowe pójść nam bardzo na rękę w zamian za drobną pomoc. - Przekazał szybko, nie wdając się jeszcze w szczegóły planu. ~ A jeśli jeźdźczyni jest ruda, pozdrów ją od niedoszłego topielca. - Dodał po chwili wahania. Przestał się wiercić na krzesełku i wyprostował.
- Córka miejscowego alchemika. Przejęła zakład rodzinny, gdy ojciec zmarł przed paroma laty. Interes straciła przed paroma dniami. Panna.- stwierdziła kobieta wyjadając zawartość kolejnej ostrygi.- Zgaduję że też i dziewica. Choć tu już mogę się mylić.
- No tak, gdybym nastawał na jej cnotę, miałbym odpowiednie powody by rano się ulotnić, goniony latającymi patelniami, lub raczej wybuchającymi retortami. - Pokiwał głową czarownik sięgając po soczysty owoc. - Decyzje, decyzje, decyzje. - Uśmiechnął się lekko kpiąco.
- Raczej ci to chyba nie grozi. A tym bardziej owemu magowi.- stwierdziła z przekąsem kobieta nalewając wina do kielichów.- Wedle tego co słyszałam.. Jeźdźcy wymierają, czy to prawda? Za czasów mego pradziadka było dwanaście siedzib ponoć… gdy żył mój dziad… siedem. Mój ojciec opowiadał mi o istnieniu trzech wrogich siedzib jeźdźców.
~ Athos się nadaje do tego, ale będziemy potrzebować więcej detali. Detali nie ogólników i mętnych wskazówek. - Agnis odebrał przekaz Nilama, co lekko rozproszyło go przy wymyślaniu odpowiedzi dla inkwizytorki.
~ Doskonale, postaram się dać znać więcej jak tylko będę mógł. A teraz wybacz, inkwizytorka zadaje pytania, póki co bardzo grzecznie, ale wiesz że inkwizycja nie zawsze taka bywa. - Odparł nieco gorączkowo czarownik swojemu łuskowatemu partnerowi, dopiero później przechodząc do odpowiedzi przedstawicielce Imperium. - Mamy już kandydata do nocnej akcji. Zaś jeśli idzie o siedziby, wiesz, jeśli idzie o wrogie siedziby, to Imperium mogło się postarać o zmianę nastawienia albo wymazanie z istnienia tych nieszczęsnych, którzy im za bardzo nabruździli. Mogli. Jednak musisz wziąć pod uwagę, że wszyscy mają wrogów, mniej lub bardziej zawoalowanych, jak sama wspominałaś, Synowie Plagi z dziką rozkoszą próbują dostać w swoje ręce smoki, co czasem się udaje. Efekt domina. - Zakończył swój mały wywód. Gdy tylko to zrobił, doszedł go jeszcze zew Nilama. ~ Ratuj morale, twoje skrzydło się niemalże buntuje, potrzebne piwo, w dużych ilościach. Jak najszybciej. - Przez nuty desperacji w myślach smoka pobrzmiewał śmiech.
- Hmm czy nadmierną impertynencją byłaby prośba o dostarczenie do jaskini ścierwników sporej ilości piwa dla mojego skrzydła? - Zapytał z uśmiechem. - Zdaje się że trzeba nieco ich podratować w tej kwestii, trafili w okolice portu a nawet nie mogą wyściubić nosa do tawerny. - Czarownik starał się utrzymać w miarę poważną minę.
- Imperium moje… nie dba o was. Mamy poważniejsze problemy niż garstkę mieczy do wynajęcia na smokach. Nigdy nie atakowaliśmy waszych grot. Strata czasu i zasobów. - wzruszyła ramionami kobieta mrużąc oczy.- Synowie Plagi też nie polują na was. Jeśli już szukają smoka, to takie Tyrcanius Czerwona Burza… a nie pomniejsze smoki. Te nie są godne ich uwagi.- wyjaśniła i napiła się wina.- A co do piwa, to może nie będzie to impertynencją. Ale nie będzie możliwe do zorganizowania teraz. Może z rana.
- Nie szkodzi, nie jest to aż tak ważne, chociaż niewątpliwie byłoby dla nich dobrą motywacją. Bywa. Zastanów się jednak nad czymś innym. Może i Synowie Plagi polują jedynie na największe smoki, najbardziej znane, ale jeśli pomniejszych ludzi używają jako ofiar, by przywołać demony tutaj na dłużej, to do czego może im posłużyć odpowiednio potężniejsza istota i czy wolne gniazdo, nie byłoby dla nich czymś niewygodnym, co można swobodnie zniszczyć przy okazji. Oczywiście to dywagacje. Wyłącznie domysły. - Odparł Agnis na uwagi inkwizytorki.
- Nie wiem gdzie są wasze gniazda. Słyszałam o oddzielnych… jakby to ująć… stadach, plemionach. Ale nie znam lokalizacji żadnej z siedzib. Na terenie mego kraju Jeźdźcy siedzib nie mieli. W Zerrikanie jednak…- zamyśliła się stukając palcem o dolną wargę.- Były ponoć dwie.
- W Zerrikanie była podobno również ostoja smoków, po której obecnie zostały jedynie zakurzone legendy. - Odparł Agnis, nalewając sobie wina. - To że siedziby są ukryte, to akurat ich największa ochrona. Ciężko zaatakować coś, o lokacji czego się nie wie.- Dodał po chwili.
- W czasach przed wojną która stworzyła większość pustyń Zerrikanu istniało tam smocze królestwo z dynastią złotych smoków… ale inwazja ifrytów zmiotła je z powierzchni ziemi.- wzruszyła ramionami Savari.- Po smokach zostały jedynie ruiny, skarby i klątwy. Nic więcej.
Agnis pokiwał głową na słowa kobiety, najpierw zwilżając gardło. - Dokładnie tak było, lub ktoś chciał żeby wszyscy dokładnie tak myśleli. - Przytaknął jej prawie całkiem.
- Wierz w co chcesz. Ale pamiętaj, że wielu straciło całe życie na szukanie skarbów zaginionego miasta.- wzruszyła ramionami Savari.- Niemniej jeśli tego szukasz, cóż… życzę powodzenia. Smocze miasto nie będzie nastawione pozytywnie do kalifatu potomków swych wrogów.
- Nie wątpię, chociaż nie, obecnie nie interesują mnie skarby ani nic takiego. Słyszałaś może o kimś imieniem Lady Ardent? - Zapytał kosztując wino, zastanawiał się jak różni się codzienne życie inkwizytorki od przeciętnego zjadacza chleba w imperium.
- Nie… a powinnam?- zapytała podejrzliwie Savari i zamyślając się.- A czy ty powinieneś pytać o to? Jeśli to ktoś z twojego oddziału, to nie… w okolicy nie było smoków. Musiałbyś się udać na wyspy, które okupuje Tyrcanius Czerwona Burza. Tam są smoki.
- Nie, tam by jej nie było raczej, a czy powinienem? Dobre pytanie, na pewno nie jest to ktoś, przed kim imperium musiałoby zwierać szyki, czy się kłopotać w jakiś sposób. Powiedzmy że to dobra dusza, której chciałbym oddać przysługę, którą jestem jej winien. - Odparł po chwili namysłu czarownik. Możliwe że nie powinien był pytać, ale z drugiej strony, ta właśnie osoba miała spore szanse słyszeń o potencjalnej opiekunce.
- Ta dobra dusza wybrała sobie więc kiepskie miejsce. To obszar ciągłych zmagań…- odparła poważnie Savari.- Zrobisz jej przysługę jeśli ona i ty wyniesiecie się stąd jak najdalej. W Zerrikanie jest spokojniej, ale… wcale nie bezpieczniej niż tutaj.
- Nie planowałem zawitać tutaj, to raczej czysty przypadek, ale jak to z przypadkami bywa- , czasem dyktują nam gdzie dokładnie się znajdujemy i w jaki wielkich tarapatach. - Powiedział spokojnie, sięgając po kawałek ryby.
- Nie zamierzam wnikać w szczegóły… uszanuję twoją prywatność magu. To wielkie ustępstwo z mej strony… większe niż sądzisz.- uśmiechnęła się kobieta.
- Biorąc pod uwagę twoje stanowisko, raczej ogromna i zdaję sobie z tego sprawę, ciekawość to cecha wrodzona i nabyta, w tym zawodzie wręcz konieczna, a wszystko, co choćby minimalnie może być wartościowe dla Imperium, musi zostać wyciągnięte. Doceniam i rozumiem. - Uśmiechnął się lekko odstawiając kielich.
- Nie sądzę… Więc ci wyjaśnię. Magowie rządzili tym krajem przez długi czas, za kulis i bardzo żelazną ręką. Gdy kraj został uwolniony od Wielkiej Rady… cóż.. zaufanie do klasy czarującej jest niewielkie.- zmrużyła oczy dodając ciszej.- Zwłaszcza gdy ta klasa czarująca pochodzi spoza granic Imperium.
- Taaak, trochę to może zmieniać postać rzeczy, ale nie, imperium mnie nie interesuje za specjalnie, dopóki zostawia nas w spokoju. Osobiście też staram się nie mieszać w jego sprawy, jeśli to możliwe oczywiście. - Powiedział z lekkim skinięciem.
- Imperium… też woli, żebyście się nie mieszali. - uśmiechnęła się półgębkiem inkwizytorka.
- Dlatego spróbuję ograniczyć naszą wizytę do możliwego minimum, na tyle, na ile to możliwe, przy okazji uspokajając nieco atmosferę na miejscu. - Dodał do małej wymiany Agnis.
- To dobrze.. a teraz wybacz, ale cię opuszczę… muszę wrócić do mojej siedziby na spoczynek.- odparła Savari wstając od stołu. -To była.. miła rozmowa Agnisie.
- Wzajemnie. - Odparł Agnis, również podnosząc się z krzesła. - Poczekam chwilę, żeby niekoniecznie łączyli nas razem, chociaż nie wątpię, że ktoś i tak coś mógł widzieć. - Powiedział spokojnie.
- Jak sobie życzysz Agnisie.- stwierdziła z uśmiechem inkwizytorka i życząc. - Dobrej nocy.
Opuściła pomieszczenie.
Te kilka chwil, które miał odczekać na zniknięcie inkwizytorki, wykorzystał do skontaktowania się z Nilamem i przekazanie mu całego planu, oraz całości wydarzeń, jakie go spotkały w międzyczasie od nieszczęsnej wizyty na sterowcu. Przyjął też nieco chaotyczny przekaz na temat tego, co się działo ze skrzydłem, dopiero potem ruszył na dół.
Tam oczywiście jego niedawni towarzysze broni sie kłócili. Awanse poszły na bok, gdy spór dotknął ważnej dla nich kwestii… wyższości magii nad alchemią… lub na odwrót. Elizerem i Cassaya stali na z góry ustalonych pozycjach i przerzucali się argumentami niczym fiolkami z alchemicznym ogniem.
- No proszę, widzę że chwilę mnie nie ma, a tu już się za łby bierzecie. Brakuje nam tylko kapłana, który by powiedział, że to wiara jest najważniejsza i najpotężniejsza. - Zaśmiał się Agnis, dosiadając się do prowadzącej zażartą dyskusję dwójki. - Cassayu, ile by kosztowało odbudowanie twojego sklepu? - Zapytał porywając konwersację i zmieniając nieco jej bieg.
- Trudno powiedzieć… sporo na pewno. Ale w tej chwili trudno ocenić. Jest popyt na rzemieśników budowlanych. Drewno jest prawda tanie na wyspie, ale… widziałeś zniszczenia.- westchnęła smętnie Cassaya.
- Hmm, fakt, to akurat jest problematyczne, zwłaszcza przy rozległych zniszczeniach. Szukasz może inwestorów? - Zapytał z półuśmiechem na twarzy.
- Inwe… co?- zapytała zaskoczona dziewczyna.Także Elizerem był zaintrygowany.- Chyba nie parasz się lichwą Agnisie?
- Nie, lichwą nie, ewentualnie ulokowaniem środków w czymś, co zapewne będzie przynosić zyski. Ot i tyle, zresztą, mniejsza o to, niemądry pomysł. - Dodał po chwili zastanowienia.
- Nie bardzo rozumiem.- rzekła skołowana Cassaya, a Elizerem dodał.- Tym bardziej ja nie rozumiem. Nie miałeś przypadkiem udać się do zerrikańskiej oazy?
- Mniejsza o to, jak wspominałem, idea polega na tym, że ktoś pomaga w odbudowie finansowo, a potem dzielisz się zyskiem, nie trzeba być na miejscu cały czas. - Powiedział spokojnie. - Tak, zapewne dalej się tam będę wybierał. To tylko pomysł natchniony chwilą, nic więcej. - Żałował podrygów swego dobrego w gruncie rzeczy serca. - Wiecie może co to za mikstury? - Ponownie zmienił temat, wyciągając dwie flaszki znalezione przy jednym z najemników, a których nie miał czasu zidentyfikować wcześniej.
- Rano będę wiedziała, ale chyba lecznicze lub ochronne.- wyjaśniła Cassya przyglądając się fiolkom.- Raczej nic potężnego. Taniocha.
- Lecznicze akurat się przydają, nie ma znaczenia czy taniocha. Może sam na nie zerknę później, na spokojnie, ale dziękuję. - Powiedział z uśmiechem. - Mają tu jakieś ciasto? Mam ochotę na jakiegoś placka, należy nam się chyba dzisiaj wszystkim. - Powiedział dodając dodatkową szczyptę chaosu do konwersacji.
- Jeszcze jesteś głodny? - zdziwił się Elizerem i pokiwał ze zażenowaniem głową.- Wstyd, wstyd… wracasz na tarczy i jeszcze nie najadłeś przy okazji.
- Mają, ale… nadziane lubczykiem i różą. Trzeba lubić ten smak.- mrukneła cicho Cassaya i dodała.- I nie mówię, że są one złe czy kiepskie. Są niezbyt potężne.
- Ostrygi jadłem, a co do placka, spróbuję, przekonamy się, najwyżej stwierdzę po malutkim kawałku że mam jednak dość. A co do potęgi, to tak, masz całkowitą rację że jedynie o ich potędze mówiłaś. Ważne że użyteczne. - Uśmiechnął się Agnis.
- To jedyny miejscowy specjał, który nie jest robiony z owoców morza. Dinozaury są trudne do upolowania i nie tak smaczne… jakby się wydawało.- westchnęła Cassaya wzruszając ramionami.
- Róża i lubczyk, albo ryby i skorupiaki, taaak, chyba spróbuję jak to może smakować. - Stwierdził i poprosił przechodzącą obok służebną o porcję. - Czy w takim razie powinienem pytać z czego dokładnie robione są tutejsze trunki poza winem różanym? - Zapytał nieco podejrzliwie.
- Z importu… nie martw się. Nie z ryb. Większość importujemy od hyrkalian i trochę z wolnych miast.- wyjaśniła Cassaya z uroczym uśmiechem. A Elizerem dodał z niesmakiem.- Powinienem być… patriotą, ale muszę stwierdzić, że importowane z imperium są lepsze. Moje miasto nie wysyła tu najlepszych ze swych win.
- Zapewne konsumują je na miejscu, co miałoby sens. Jak to jest z wolnymi miastami tutaj? Zdaje się że są zawieszone pomiędzy Zerrikanem, Hyrkalianami a Synami Plagi obecnie, czy jeszcze jakiegoś fragmentu układanki mi brakuje?
- Wolne miasta są… wolnymi miastami. Mamy podobne pochodzenie jak Kalifat Zerrikanu, podobną kulturę i wierzenia. Zerrikan jest najsilniejszą częścią dawnego imperium ifrytów, ale nie jedyną częścią.- wyjaśnił Elizerem.- Obecny kalif podbił zapomniane i porzucone ziemie… jak morza piasków i próbuje politycznie wpływać na wolne miasta. Ale nie jesteśmy jak ta wyspa. Kawałkiem kości…- tu spojrzał na zagniewaną Cassayę.-...wybaczy panienka ostrość określenia, ale taka jest prawda. My nie jesteśmy takim kawałkiem kości czy ochłapem mięsa, jak ta wyspa. Imperium i kalifat nie wyrywają nas sobie nawzajem. Sytuacja poszczególnych miast jest inna, a każda skomplikowana.
- Czyli wolne miasta są wolne, ale stanowią niejako jedność, przynajmniej na swój bardzo specyficzny sposób. O to mi bardziej chodziło, a co do tutejszego miejsca, no cóż, zdaje się, że miało nieszczęście znaleźć się w krzyżowym ogniu zainteresowań, nie wspominając o strategicznym położeniu portu. - Powiedział z nieco zbolałą miną.
- Przedtem było pirackim portem portem łupiącym zarówno jednych jak i drugich, więc… można powiedzieć, że samo sobie zgotowało ten los, niemniej nie narzekałbym tak bardzo. Gdyby nie te strategiczne położenie… nie rozmawialiśmy w tej karczmie. Mniejsze królestwa pozostawione samym sobie kończyły w okolicy jako pogorzeliska po przemarszu Synów Plagi.- stwierdził Elizerem z uśmiechem, a Cassaya siedziała cicho wyraźnie urażona nazwaniem jej rodzinnego miasta per “piracki port”.
- Zabawne, miasto jest niby pod opieką imperium, a część i tak skończyła właśnie w formie pogorzeliska, więc niezależnie od historii i pochodzenia miasta, jakoś niespecjalnie widzę tu łut szczęścia. Mniejsza jednak o to, nie ma co wytykać historii, bo tak samo można by powiedzieć, że Zerrikan powstał na masowym mordzie smoków, a skoro jesteś z nim mocno związany, twój towarzysz z tego faktu nie byłby zbyt szczęśliwy mi się zdaje. - Powiedział spokojnie Agnis, wskazując na pseudosmoka, który obżarty, przysłuchiwał się konwersacji zaledwie jednym uchem.
- Ocalony kawałek miasta jest lepszy niż zniszczona całość… nie sądzisz ? Zresztą bardziej na północ jest jeszcze gorzej, całe miasta zamienione w krwawe ruiny, trupo poćwiartowane… na palach… - rzekł cicho Elizerem wzdrygając się.- I gorzej. Na twoim miejscu unikał bym wycieczek w kierunku północnym.
- Fakt, to akurat prawda, wszędzie gdzie by się nie ruszyć wydaje się że jest niebezpiecznie. Może zmieńmy jednak temat? Nie po to siedzimy przy winie, by teraz rozmawiać o takich ponurych tematach. - Rzucił Agnis, dolewając każdemu i wznosząc kielich. - Za wieczór, by każdy kończył się pięknym porankiem. - Uchylił wina z kielicha.
- Oby!- powiedzieli razem i Elizerem i Cassaya.
Rozmowy trwały jeszcze trochę, o wszystkim i o niczym, ale w końcu nadszedł czas na spoczynek. Agnis zaproponował że odprowadzi Cassayę do znajomych, u których się zatrzymała, przed drzwiami wręczając jej jeszcze sto sztuk złota, z mieszka otrzymanego od inkwizytorki za pozbycie się demona. Powinien również tyle samo oddać Elizerowi, ale smoczy jeździec miał za dużo przejść z niewolniczą obrożą, by się szarpnąć na tak szlachetny gest. Nie miał jednak za bardzo zamiaru rozważać jak paskudnym było takie zachowanie wobec jakby nie było niedawnego towarzysza broni.

Miał zamiar przemyśleć pare spraw i odpocząć, zawinąć się z miasta dołaczając do skrzydła. Trzeba było też zaaranżować zniknięcie barda. Z jednej strony pomysł mu się bardzo nie podobał, z drugiej nie miał nic przeciwko wykańczaniu szpiegów, wiedzieli w jaką grają grę. Z trzeciej zaś, nie wiedział na ile może wierzyć inkwizytorce. Przełamał się w końcu i zapukał do drzwi maga, by podzieli1ć się nagrodą za demona, i wreszcie położyć sie spać. To był męczący i pełen wrażeń dzień.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 17-01-2016, 21:48   #106
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
GNIEWKO & CHAAYA/NVERYIOTH & NILAM


Gdy Gniewomir i Athos brali kąpiel, Chaaya wtuliła się w Nveryiotha, Godiva wysprzątała błyskawicami swoje tymczasowe legowisko… Jarvis rozpalił ogień i usiadł przy jego cieple wpatrzony i zamyślony.
Przez chwilę przebywała przy nim Godiva, ale rozmawiali cicho i często w myślach.



Do siedzącego dość blisko Nveryiotha o czułym słuchu docierały strzępki z których można było wywnioskować, że Jarvis miał styczność ze Ścierwnikami i to dość zażyłą. I brak ochoty by się z nimi spotykać. Godiva parsknęła tylko gniewnie i ruszyła w kierunku Chaayi oraz Nveryiotha
Stanęła obok nich i mruknęła do tancerki. - Chodź… musimy pogadać o babskich sprawach. Z dala od uszu upartych samców.
Tymczasem Jarvis krzyknął wprost w morską kipiel.- Morżebyście trrochę rryb narłapali?

Nadchodził też w końcu zmrok okrywając świat ciemnością, ciepłem ogniska oraz szumem fal.
Około północy coś… się zmieniło. Coś było w powietrzu, choć tylko wyostrzone zmysły smoków mogły wyczuć tą zmianę. Pot, krew… zapach kilku ludzi i dym… słodko-gorzki zapach palonych ziół i czegoś jeszcze. Czegoś… siarka?
I szept… cichy i słodki jak miód. Szept słyszany nie uchem czy umysłem, a sercem jeno.
Głos melodyjnym szeptem, mówił im o dumie, o potędze… szerzeniu strachu samym imieniem, o rozdeptywaniu jak mrówki każdego kto im się narazi. O wyjściu poza ograniczenia ich własnej rasy, o potędze antycznych smoków. I o pierwszym kroku jaki musiały zrobić… zabić swoich partnerów.

AGNIS


Sen nie przynosił ulgi. Sen… był koszmarem
Czuł że on… ucieka przed czymś dźwigając jakieś brzmienie, że jest ścigany przez burzę, pełną błyskawic i gromów. Burzę na kształt smoka.
- Pospiesz… się… pozbądź… oddaj… nie pozwól… on… się zbliża.- słowa które przedzierały się przez wicher, gdy on dźwigał kufer uciekając przed burzę.- Głupcz… zniszcz… zanim… niepowo… łane ręcee.
Przed sobą nim znajdowała się góra, olbrzymia i czarna. I ciągnąca się w wzwyż… Nagle ona wybuchła. Wulkan! To był wulkan! Czynny wulkan z którego wylewały się potoki lawy i powoli wypełzywał olbrzymi smok. Bestia była olbrzymia, większa od każdego smoka jakiego Agnis widział w życiu. I cuchnęła czymś… nieokreślonym. Smołą?
- Ten głupi mały smoczek prześladujący cię w myślach potomku starożytnych bestii nie będzie cię już narzucał. Jesteś na moim terytorium… i twoje sny są moimi. Oddaj mi to co należne, a pozwolę ci żyć. Mogę dać nawet więcej niż tylko puste słowa podziękowania. Oddaj mi zdobycz… za którą cię chcieli wymienić… a dostaniesz…-
Agnis nie usłyszał, bowiem poczuł niepokój Nilama. I zerwał się z łóżka. Tylko po to by...


… zobaczyć zakapturzoną postać grzebiącą mu w plecaku. Złodziej dostał się do jego przez okno, w którego framugę wbita nadal była kotwiczka z dowiązaną liną. I nie spodziewał się też, że Agnis zerwie się tak nagle z łóżka.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-01-2016, 15:04   #107
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tancerka siedziała bez celu u stóp sfinksosmoka, który dalej rozglądał się po okolicy niczym czujny piesek preriowy. Najchętniej, poszłaby już spać, skryta pod bezpiecznymi skrzydłami swojego podniebnego towarzysza, ale wolała jeszcze przez pewien czas trwać w swojej bezczynności, a nuż, ktoś będzie coś od niech chciał.
~ Uwaga… w naszym kierunku zbliża się z nadmierną prędkością nieszczęście... ~ sarkastyczny pomruk Nveryiotha z dziwnych przyczyn wystraszył bardkę, która wzdrygnęła się nerwowo, spłoszona głośnością własnych myśli.
~ C-co…~ dziewczyna nie zdążyła się zorientować, kiedy to Godiva zmusiła ją do wstania i oddalenia się od samczej strony grupy, w kierunku bliżej nieokreślonym.
~ Powodzenia i nie, nie przyjdę ci z pomocą jakby co…~
Chaaya była pewna, że smok w tej chwili się uśmiechał, ładując i regenerując swoje witalne siły, negatywną energią jaką roztaczało otoczenie. Choć partnerzy nie wymieniali się myślami, łączność między nimi dalej była otwarta, co oznaczało pełen nasłuch ze strony łuskowatego.
- Wydajesz się jakaś nieswoja… - mrukneła troskliwym tonem Godiva, gdy znalazły się nieco dalej. - Pamiętam cię jako radosnego skowronka. A teraz... wydajesz się przytłumiona. Co ci leży na serduszku?
- Jestem po prostu zmęczona. - odparła ciepło dziewczyna, uśmiechając się miło - Jestem wzruszona, że… się o mnie martwisz? - nie była tego taka pewna - Ale to zwykłe przemęczenie… wiesz, zbyt wiele emocji i wrażeń jak na dopiero co rozpoczętą misję. - zarumieniona i jakby skruszona, dotknęła niepewnie łapy smoczycy. Była zupełnie inna w dotyku od Nveryiotha. Było to przyjemne odkrycie, tak samo jak to, że ktoś w niejaki sposób interesuje się jej osobą w ten bardziej ludzki i zwykły sposób.
Lekcje babki… surowe zasady tawaif jednak nie dawały o sobie zapomnieć i dziewczyna, dość szybko i brutalnie musiała zepchnąć prawdziwą siebie głęboko w odmęty umysłu, ponownie przywdziewając, znaną już wszystkim w drużynie maskę ‘radosnego skowronka’.
- Czy Jarvis ci pokazał młode smoki? - spytała ciekawsko, szczerząc się dumna z czegoś bliżej nieokreślonego - Ja je znalazłam. Gdyby nie ja… biedaczki dalej by tkwiły w swoich skorupkach. Jak myślisz… czy mogę się nazywać ich drugą mamą? Wprawdzie… - ostra igła bólu przeszyła jej serce, na chwilę sprowadzając cień na bądź co bądź, szczery uśmiech -... nie mogłam z nimi zostać, ani ich ze sobą zabrać ale… oby bogowie byli mi przychyli, udało mi się zapewnić im jako taką przyszłość.
- Oczywiście, że się martwię. - mruknęła z uśmiechem Godiva i zerknęła za siebie. - My samice musimy trzymać się razem. Wiesz… że pozwalam ci się dosiąść? Kiedy będziesz chciała naprawdę polatać i poczuć wiatr, to pozwolę ci dosiąść mego grzbietu.
Wyraziła te słowa jakby to był zaszczyt i mruknęła. - Tak… Jarvis mi pokazywał smoki, ładniutkie i twoje… oczywiście, że jesteś ich matką. Drugą matką… jedna złożyła jaja, druga… dzięki drugiej powitały życie i nigdy cię nie zapomną, choć pozostaniesz dla nich wspomnieniem na granicy snów. Tak ja pamiętam smoki które widziałam po wykluciu.
To co usłyszała od Godivy podniosło ją na duchu. W podziękowaniu, uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. - Mam nadzieję, że to będą miłe wspomnienia.
- Miłe dla mnie… widziałam cię oczami Jarvisa i wyglądałaś. Promieniałaś przy smoczętach. - stwierdziła Godiva i uśmiechając się. - Będziesz kiedyś dobrą matką. Zresztą już masz dzieciaka pod opieką.
Mruknęła zerkając nieprzychylnie na Nveryiotha. - Nie powinnam tak mówić, prawda? Ponoć jeźdźcy bywają różnie powiązani ze swoimi smokami.
Tancerka zatuszowała swoją nerwowość, wywołaną słowami o macierzyństwie, perlistym śmiechem.
- Nveryioth to dobry smok i godny przeciwnik. - odparła tajemniczo, uśmiechając się półgębkiem na wspomnienia sprzed paru miesięcy, kiedy to ich dwójka pierwszy raz się spotkała. - On nie lubi rzucać się w oczy… gdy jest dostrzegany, zaczyna się denerwować, będąc ignorowanym może bardzo wiele zdziałać. Jesteśmy do siebie…. bardzo podobni… - wzruszyła ramionami - Ty i Jarvis też wydajecie się pikantną mieszanką...
- Nie powinniśmy być razem, nie wiem czemu się połączyliśmy. Ale z drugiej strony. On jest jak… cebula. Ma warstwy. Myślisz, że odkryłaś jedną, a tam głęboko są kolejne i kolejne warstwy sekretów, przez które się można przegryzać bardzo długo. I jest zamknięty w sobie jak ostryga… więc go otwieram. - mruknęła nie bez dumy Godiva.
- To bardzo… szlachetne…ale uważaj, jeśli za mocno będziesz napierać na skorupki…. możesz uszkodzić słabe ciałko w środku. - odparła w dość zawoalowany sposób by nie urazić smoczycy. Ona sama nie była zwolenniczką otwierania kogoś na siłę.
- Jest mięciutki… choć udaje twardego. Jest mięciutki i sentymentalny i… czasem bardzo opiekuńczy. - zachichotała cicho Godiva. - I zdecydowanie sam wymaga opieki. Co pewnie zauważyłaś na tamtej wyspie. Ufam, że dobrze się tobą opiekował?
Na samo wspomnienie, bardce, zaczęła aż drgać powieka. Z Jarvisem można było się napić, ale na pewno nie napadać na kupieckie karawany. Jego pierdołowatość i nieogarnięcie w życiu towarzyskim tak dały po pysku tancerce, że ta miała dość maga na najbliższe miesiące.
- Oczywiście, nie mieliśmy dla siebie za dużo czasu, ale te parę chwil…. były one miłe. - odparła grzecznościowo, nie chcąc urazić Godivy. Jeśli miałaby wybierać z kim chciałaby utknąć na wyspie amazonek, to zdecydowanie z granatowołuskową smoczycą, a nie jej partnerem.
- Wiesz… możesz mi się wyżalić. - odparła cicho Godiva nachylając łeb. - Jak chcesz oczywiście.
Chaaya czułym gestem, chwyciła pysk Godivy, delikatnie go głaszcząc. - Pasujecie do siebie… on chyba ludzi takie silne kobiety, na których można polegać. Chyba mu trochę zazdroszczę tak wspaniałej partnerki. - odparła ciepło.
- Nooo baaa… - odparła z uśmiechem Godiva, która była bardzo łasa na pochlebstwa. - Powinnaś, ale jakbyś szukała nowego smoka, to się Jarvisa parę razy zrzuci… aż pozwoli tobie zasiąść z przodu siodła. - dodała żartobliwie smoczyca.
- Zapamiętam i może kiedyś… gdy nabiorę odwagi to się do ciebie zgłoszę. - odparła śmiejąc się radośnie.
- Zrobiłam sobie jaskinię... jeśli Nveryioth nie potrafi, tobie też oczyścić mogę. I jemu. Taka jestem wspaniałomyślna. - mruknęła Godiva.
- My zazwyczaj sypiamy na zewnątrz… ale dziękuję.
- No skoro tak wolicie, to… nie zmuszam. - mruknęła Godiva i znów poufałym tonem dodała. - A jakby jeden lub drugi zalazł ci za bardzo za skórę, to daj znać a obu ustawię do pionu.
- To niezwykle pokrzepiające, dziękuję, że mogę mieć u ciebie wsparcie. - odparła szarmancko, kłaniając się smoczycy. - Obym jednak nigdy nie musiała korzystać z twojej propozycji…
- No nie wiem… ale niech ci będzie. - zamruczała Godiva i energicznym krokiem wróciła do swej jaskini, by dokonać w niej ostatnich poprawek.
Dziewczyna odprowadziła wzrokiem wielką jaszczurkę, po czym wróciła na plażę do reszty towarzyszy. Przeżyła.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 21-01-2016, 17:51   #108
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Słona woda chlupotała dookoła niego, obmywając mu nogi i pas zimnymi falami. Ale półsiedzący, a półleżący na smoczym pysku Gniewomir zdawał się nie zwracać na to uwagi. Zaplótłszy dłonie pod głową, patrzył w niebo nad ich głowami i medytował, oddychając głęboko wilgotnym powietrzem.
Athos pod nim nieśpiesznie sunął przez niezbyt wysokie grzywacze. Smok rozłożył skrzydła, czyniąc z siebie wielką tratwę napędzaną leniwymi ruchami potężnych łap, a sterowaną potężnym ogonem. Milczeli obaj. Wtedy właśnie rozumieli się najlepiej. W wodzie i w ciszy jednostajnego szumu wody dookoła nich. Tak dosięgło ich wołanie Jarvisa i nastrój prysł.
~ Odpłynąć dalej?
~ Nie. Nie możemy się oddalać ~ Gniewomir rozciągnął się i ziewnął i otrzepał z transu. ~ Popływaj sobie jeszcze chwilę, ja się wrócę wysuszyć ~ dodał, zsuwając się do wody.
Athos przesłał mu mentalnie uczucie zgody i słuszności. Złożył skrzydła i zanurzył się powoli w głębiny z cichym pluskiem. Sam Gniewomir zaczął zaś wiosłować rękami i nogami w kierunku brzegu. Słona woda stawiała mu opór, piętrząc się przed nim drobnymi falami, ale było to zaledwie przyjemną rozgrzewką po godzinach spędzonych w bezruchu w smoczym siodle.

Athos, który opadł na piaszczyste dno i ruszył nim w poszukiwaniu czegoś, na co mógłby zapolować zrazu nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że przyjemny nastrój, jaki go ogarnął, pochodzi… skądś. Ale gdy się wsłuchał w to wyraźniej, uświadomił sobie obecność nęcącej pieśni, która rozlewała mu się po trzewiach, ogrzewając go.
~ Gniewomirze, słyszysz to?
~ Nic nie słyszę ~ odparł, gramoląc się z wody na plażę.
Smok zasypał się piaskiem, aby przypominać wielkie skały wystające z dna i skupił się na przekazaniu myślowej pieśni.
Gniewomir poczuł jednak tylko puste podniecenie czymś, co sprawia przyjemność, ale nie wiedział, co to. Poczucie oczekiwania i narastania. Przekazał swoje odczucia zwrotnie do Athosa: ~ O to ci chodzi?
~ Absolutnie nie. To się ma nijak do potęgi odczuć i myśli, jakie powoduje ta symfonia.
~ Opisz mi ją więc ~ poprosił Tambernero, idąc w kierunku Jarvisowego ogniska.
Athos spróbował najlepiej jak umiał słowami, ale było to płytkie i blade wobec pieśni w umyśle.
- Athos zadba o posiłek dla pozostałych smoków. - zapewnił. - Ale mamy chyba pewien problem. Czy Godiva też to czuje? - zapytał i opowiedział mu o dziwnych odczuciach, jakie chwilę temu zaczął czuć jego smoczy towarzysz.
- Co czurje?- mruknął Jarvis zdziwiony i zerknął w kierunku jaskini swej smoczycy z której zaczęły dochodzić głośne pomruki.
- Przerd chwilrą… sparła.- rzekł zdziwiony czarownik.
- Coś na tej wyspie mami Athosa. Zastanawiam się, czy pozostałe smoki także. Bo jeśli tak, to powinniśmy się mieć na baczności. Granatowy na razie zachowuje się tak, jakby rozkoszował się koncertem muzyki poważnej, ale kto wie, co z tego będzie. Zapytaj jej, czy to słyszy. Może sam będziesz w stanie ustalić źródło tej pieśni po słowach Godivy. Ja niestety nic nie słyszę.

Chaaya siedziała przy ognisku, grzejąc w milczeniu dłonie i obserwując wesoło tańczące płomienie. Nveryioth leżał nieopodal, najwidoczniej rezygnując z obserwowania otoczenia. Po jego postawie, można było wywnioskować, że śpi, jednakże złote ślepia były otwarte i zapatrzone w plecy jeźdźczyni.
- Zabiję!!- Godiva wyskoczyła z jaskini rozwścieczona jak osa.- Myślisz gnido, że ukryjesz się przede mną? Będziesz mnie nazywał słabą, obietnicami mamił?! Ja już jestem potężna, ja sama sama zdobędę siłę i nie potrzebuję do tego obietnic jakiegoś czarta z koziej dupy! Myślisz, że trafiłeś na głupią jaszczurkę co to świata nie widziała?! Otóż widziałam! W głowie Jarvisa i potrafię rozpoznać puste obietnice diabłów.
- No tro się trrochę wyjraśniło.- rzekł nieco zdezorientowany czarownik.
Z pyska Nilama wydobyło się warczenie, na krawędzi ryku. Zaczął się rozglądać dookoła, stracił już kilku towarzyszy i na pewno nie miał zamiaru pożerać czy zabijać Agnisa czy reszty, tylko dlatego że usłyszał jakiś podszept. Jednak jeśli coś przeniknęło do jego głowy, znaczyło że nie jest wcale takie słabe.

Bardka prawie skoczyła na równe nogi w spazmatycznym podrygu wywołanym przez ryk Godivy. Przestraszona wlepiła wzrok w smoczyce, nie do końca kontaktując z rzeczywistością. Nverioth zaś przypominał nadymaną ropuchę gotową się bronić przed potencjalnym atakiem, ale gdy tylko zorientował się, że smoczyca nie gada do niego… ponownie rozpłaszczył się na piasku.

Szarżująca Godiva byłą widokiem zarówno wspaniały, jak i strasznym. Gniewomir, ubrany jedynie w swoje slipy, mimowolnie poczuł się maluczki wobec tej gorejącej groźby.
- Trochę owszem. Chociaż przyznać muszę, że Athos opisując mi ów głos większy nacisk kładł na przyjemność z niego płynącą, niż na obietnicę w nim zawartą. Zdaje się, że każdy smok odbiera to inaczej… - mężczyzna urwał.

Bo jakby na potwierdzenie jego słów z fal wyłonił się granatowy olbrzym, sunąc wgłąb plaży zadem w przód, jako że ciągnął za sobą świeże truchło niewielkiej, młodej orki… I choć już sam rozmiar łupu mógł zaskakiwać, to nie to zrobiło na Tambernero największe wrażenie, ale fakt, że smok ewidentnie… nucił!
Chaaya odwróciła się kontrolnie do swojego smoka, z pytającym spojrzeniem. Ten jednak odpowiedział jej tylko wzruszeniem skrzydłami. Skonsternowana, pomrugała kilka razy po czym ponownie zwróciła się do ognia. Nie wiedząc, czemu czuła się mocno niepewnie, jakby płynęła dziurawą łodzią.
Gniewomir również widział reakcję Nverego. Cofnął się od ogniska i ruszył w kierunku swojego smoczego towarzysza.
~ Athosie, czy jesteś pewny, że nic ci nie jest?
~ Absolutnie nie. To coś, czymkolwiek jest, jest niesamowicie przyjemne i konstruktywne. Mam wrażenie, że moje ciało i umysł pracują od tego na wyższych obrotach. Jakby dając mi skosztować swojej propozycji.
Smok wyciągnął orkę na plażę w pewnym oddaleniu od ogniska i tam trzema krótkimi, nosowymi rykami zaprosił jaszczurzych towarzyszy do kolacji. Otworzył orczy brzuch jednym straszliwym machnięciem szponiastej łapy, sięgnął do środka i wyciągnął zaskakująco małą, ciemną wątrobę, którą zaproponował Nilamowi jako pierwszemu smokowi w skrzydle.
- Oczyrwiście że to przyjremne, porchlebstwa i obiertnice i głos aniołra. Gdy się ma czerrwoną skórrę, rrogi i gębę kozłra to trzebra mieć czym przerkonywać… właśnie głorsem.- odparł sceptycznie Jarvis, podczas gdy Godiva węszyła szukając celu dla swej furii.- Ktoś to musi robić? Zawsze za nimi, są jacyś ludzie… wiesz to prawda, Jarvis?
- Takr. Murszą być w okolricy.- zgodził się z nią czarownik.
- Naiwni, to nie musi być wcale człowiek! - Ryknął, wcale nie musieli za tym stać ludzie, mogły bardziej niebezpieczne istoty. Nie miał zamiaru odmawiać posiłku, z przyjemnością mógłby zatopić w czymś zęby, a lepiej w orce, niż chociażby Jarvisie.
Dziewczyna ponownie odwróciła się do swojego smoczego towarzysza. Ten jednak leżał, jak gdyby nigdy nic, choć z daleka czuła, że nie chce nawiązywać żadnego połączenia mentalnego, co było dosyć normalne… choć, jeśli wszystkie smoki coś czuły i słyszały… dlaczego Nvery w żaden sposób o tym jej nie informował? I dlaczego zachowywał się tak ‘normalnie’.
~ N-nie jesteś głodny? ~ spytała jąkliwie.
~ Zjem resztki. ~ krótka odpowiedź.
~ C-coś się stało? ~ nie mogła przestać się jąkać.
~ Wszystko w porządku. ~ koniec rozmowy.
Skonsternowana bardka, odwróciła się do ognia, sięgając po patyk i szturchając płonące drewno.
- Może nie wszystkie smoki to słyszą? - spytała niepewnie, niewidzialnego odbiorcę.

Athos na prośbę swojego Jeźdźca oderwał znaczny kawał mięsa wraz ze skórą dla ludzi i ostrożnie wsadził w otwarte ramiona Gniewomira. Sam zaś, wbrew wcześniejszym deklaracjom o przejedzeniu rybami, rzucił się do jedzenia. Tambernero zaś z rękami ociekającymi krwią i tłuszczem przyniósł mięso bliżej ogniska. Wytarł ręce piaskiem, ubrał się w spodnie i z przyniesionego przez Jarvisa drewna wyszukał kilka gałęzi, z których zaczął strugać kijki, grzejąc się rozkosznie przy wesołych płomieniach ogniska.
- Cała ta sytuacja przypomina mi trochę legendę o tym jak Vanley i Nadzieja ułożyli się z pradawnymi, prawdziwymi smokami. To pozwoliło nie tylko przeżyć skrzydlatym wyhodowanym przez ludzi, ale także umożliwiło wszystkim trzem rasom życie w pokoju. To wtedy prawdziwe smoki wybrały spośród siebie pierwsze Matrony i Patronów, którzy zajęli się pierwszymi Jaskiniami. Mieli pilnować porządku i przestrzegania przymierza między ludźmi, skrzydlatymi a smokami i łączyć te dwie ostatnie grupy w pary. - Gniewomir westchnął. - Uwielbiałem tę opowieść jeszcze jako szczyl i dalej ją lubię. Bez względu na to, czy opowiadał mi to nasz poprzedni Kronikarz, czy ktokolwiek inny - dodał i potarł palcem pierścień podarowany przez odchodzącego Mówce.
- Ty powiedz im jak się kończą pakty! Ty powiedz im co się staje z tymi którzy ulegają słodyczy kłamstw z Otchłani!- syknęła Godiva jakoś niezbyt w nastroju do słuchania opowieści.- To nie czas na historyjki, należy spalić zło w zarodku. Należy odnaleźć… zniszczyć.
- Ma rrację.- mruknął Jarvis.- Ci którzy ulergają takimr kłamrstwom, kończrą marrnie. Zawrsze.
Gniewomir roztarł ręce, żeby je ogrzać. Uśmiechnął się do własnych wspomnień, kiedy jako małe, brudne dziecko marzył, żeby być kimś innym.
- To prawda, oczywiście. Ale skoro nie chcecie opowieści, możemy zabijać mijający czas jakoś inaczej. A biorąc pod uwagę to, że mnie i Athosa czeka w nocy akcja, wszyscy zaś tkwimy tu w oczekiwaniu na kapitana, Ty i Chaaya możecie rzucić monetą o to, kto ma pierwszą warte, bo ja zamierzam się wyspać - oświadczył, wbijając na swój patyk kawał śmierdzącego rybą mięsa. Skrzywił się patrząc na niego:
- Jak Agnis nie skołuje jakiegoś piwa, to w pierwszą noc po jego powrocie natrę mu łeb tranem, jak mi Mirra miła.
Dziewczyna dzielnie znosiła krwawą jatkę w tle, nie dając po sobie poznać, że zaraz zwróci z obrzydzenia wszystkie swoje organy wewnętrzne. Gdy jednak do widoku, doszedł i zapach, z początku Chaaya usiadła bokiem do ognia, odwracając nieznacznie głowę. To jednak nie wystarczyło. Usiadła więc plecami do płomieni… by po dłuższej chwili wstać i grzecznie przespacerować się jak najdalej od źródła paskudnego widoku i odoru wnętrznościami.
I tak jak na kobietę przyzwyczajoną do życiu w luksusach… wytrzymała długo.
- Chcę być tego świadkiem… - zaśmiała się, zakrywając dłonią nos i usta. Gniewomir uśmiechnął się do niej przyjaźnie. W końcu udało mu się ją rozśmieszyć. Po całym dniu.
- Na wyspie na pewno są kultyści, pytanie jacy, w jakiej formie i czy tylko oni. - Na wpół warknął Nilam, połykając połcie mięsa w całości.
Godiva na razie nie odczuwała głodu, ale wyraźnie okazywała niepokój zgadzając się z Nilamem. I chodząc tam i z powrotem po plaży. Jarvis… wydawał się nad czymś zamyślony i milczący.
Athos zmył z siebie krew i pachnący solą położył się koło ogniska, grzejąc w jego płomieniach pysk.
~ Śpij, będą czuwać i obudzą ~ olbrzym złożył swój wspaniały łeb na łapach. Gniewomir oparł się o jego ramie plecami i zapatrzył w ogień.
~ A ty?
~ Ja jeszcze chwilę posłucham ~ odparł smok i zamknął oczy. Trzy powieki nasunęły się na fiołkowe ślepia, gasząc ich blask.
- Kryją się gdzieś w pobliżu… czemu nie atakują.- wymruczała pod nosem Godiva, a Jarvis otworzył oczy i rzekł.- Bo wierdzą, że nie majrą szans w otwarrtej wralce. A są zdesperrowani.
~ Uważajcie, Agnis właśnie spotkał się ze swoim porywaczem i mimo tego, że została z niego masa krwawych flaków, jest szansa że wróci w miarę szybko. Porywacz, nie Agnis. Kto ma ten zwój z trupa, pora sprawdzić co dokładnie jest na nim zapisane. - Rzucił niemalże z furią Nilam do pozostałych smoków, po otrzymaniu przekazu od Agnisa.
Nveryioth zignorował przewodniczącego smoka, udając, że nie słyszał. Przewalając się leniwie na jeden bok, wyciągnął się na piasku i ciężko westchnął. Jak na złość czas wlekł się powoli, gdy tymczasem on chciał zostać sam na sam ze swoją kruchą i naiwną partnerką.
Chaaya zniesmaczona truchłem orki oraz spłoszona zachowaniem smoków, krążyła w pobliżu ogniska niczym zmamiona światłem ćma. Chciała coś zrobić, choć sama nie wiedziała co. Gdy Gniewko usnął, tancerka podeszła nieznacznie do Jarvisa, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Obejmę pierwszą wartę, obudzę cię wraz z Gniewomirem, dobrze? - szepnęła by nie budzić towarzysza i jego na wpół drzemiącego smoka.
Zielonołuski gad, przeturlał się spazmatycznie, niczym wściekły piskorz po czym zwinął w kłębek, co nie umknęło uwadze jego partnerki. - Wypocznij… - odparła ciepło do maga, wpatrując się w po drugiej stronie ognia, ciało smoka.
- Jarv? - zapytał Gniewomir sennie, podbijając pytanie Nilama i spoglądając na maga pytająco. - Masz to coś, ten cały tubus? - wyglądał tak, jakby miał zasnąć zaraz po otrzymaniu odpowiedzi.
- Turbus? Aaa takr… w tymr całrym zarmieszaniu na wyrspie amrazonek całkiemr o nim zapormniałem.- odparł z rozbrajającą szczerością czarownik, którego cienisty pomocnik zagarnął ową zdobycz z czystej przekory. - Mamr go.
- Fantassstycznie - przyznał uprzejmie Gniewomir i ziewnął. - Cieszymy się z tego powodu, biorąc pod uwagę, ile było zamieszania i kłopotów z tym draństwem. Ale żarty na bok. Badałeś go już w jakiś sposób?
- Nie. I nie plarnuję. Morżliwe że jergo ortworzenie byrłoby ściągraniem na sierbie dordatkowym prroblemów. Turbus może marskować lub blorkować aurrę swejr zawarrtości. Porstanowiłem zorstawić dercyzję tę dorwódcy skrzyrdła.- wyjaśnił czarownik wyciągając z sakwy ów kłopotliwy zasobnik.
Gniewomir rzucił okiem na tubus bez zbytniego zainteresowania. Ukontentowany, że znalezisko nie zaginęło i na tyle, na ile ufał i wierzył w Jarvisa - było u niego bezpieczniejsze niż gdziekolwiek indziej w tej chwili.
- Jak dla mnie może być - stwierdził, ziewnął i rozciągnął się, strzelając stawami. - A teraz, jeśli wybaczycie, idę spać. - to powiedziawszy, wstał i ruszył wyciągnąć ze swoich juków posłanie i koc.


Wszyscy, którzy mieli, poszli spać. Chaaya jeszcze przez pewien czas wpatrywała się w przygasający ogień, rozkoszując się ciepłem. Postanowiła nie dorzucać drewna. Chłód nie był nie do zniesienia, a niepotrzebne źródło światła utrudniało widzenie w ciemnościach. Gdy ostatnie języki ognia zniknęły, kryjąc się w pomarańczowych żyłkach żaru, tancerka powstała, przeciągając się. Noc… czas kiedy cienie nie miały prawa bytu, czas kiedy Chaaya stawała się bezimienna. Jej ulubiona pora doby, zwłaszcza gdy mogła go przeznaczyć dla siebie. Przechadzając się po plaży rozsypywała gołymi stopami piasek. Czuła się już lepiej. Rozmowa z Godivą w dziwny sposób złagodziła dziwną pustkę w sercu i nadała tajemniczej siły do ogrywania swojej roli.

Kształty w ciemnościach zaczynały robić się co raz wyrazistsze. Rozpoznawała wierzchołki drzew tropikalnej dżungli, góry i nadbrzeżne skały, morska toń zaś jarzyła się jasnością przypominając swym wyglądem nocną pustynną połać. Tylko szum fal, przypominał kobiecie, gdzie się znajduje.
- Zapowiada się spokojna noc… wbrew pozorom. - smok odezwał się swoim syczącym głosem. Ciągle leżał tam gdzie się przeturlał, zmienił jednak pozycję ze zwiniętej sprężynki na dostojne rozciągnięte w prostą linię ciało. Przednie łapy założył jedną na drugą, uwieńczając je pyskiem, zwróconym ku morzu.
- Mam nadzieję. - odparła ciepło tancerka, zadzierając głowę do góry i spoglądając w nieliczne gwiazdy wychylające się zza chmur.
- Dlaczego nie powiedziałaś jej co zrobił ci mag? - Nveryioth był szczerze zaciekawiony - Nie byłoby łatwiej?
- Nie wiedział, że robi źle. W niektórych rejonach świata taki seks jest akceptowany i nie jest podszyty żadnymi kulturalnymi aspektami. - odparła cierpliwie, jak gdyby tłumaczyła małemu dziecku podstawy matematyki.
- To wiem, stosunek zarezerwowany dla niewolnic seksualnych lub niewolnic z haremu, seks kobiet z ostatniego ogniwa społecznego, tawaif znajdują się na samym początku, nawet przed pierwszymi żonami swych mężów… dziwi mnie jednak, że tak zareagowałaś, skoro sama byłaś przez pewien czas niewolnicą. Nie przywykłaś do tego? - choć smok nie miał złych intencji, Chaaya poczuła się boleśnie obrażona.
- Urodziłam się tawaif i umrę jako tawaif, nie wsadzaj pyska w nieswoje sprawy, gadzie. - może odpowiedziała zbyt obcesowo, ale na bogów, czasem miała dość tego stoickiego i rzeczowego obserwatora, który przefiltrowywał jej umysł i analizował niczym zadanie alchemiczne, zupełnie zapominając o tym, że świat to nie tylko współczynniki, definicje i diagramy.
- Jeśli mu nie powiesz, dalej będzie tkwić w niewiedzy, znowu zrobi coś, czego nie powinien, przerwij błędne koło inaczej będziesz wiecznie cierpieć krzywdzona przez bogu ducha winne otoczenie.
- A może, nie wiąże z nim nadziei na przyszłość i nie uważam tego za stosowne? Zajmij się czymś i zejdź ze mnie, nie będziesz mnie uczył… - rozeźlona gestykulowała rękoma, jak mieli w zwyczaju ludzie piasku.
- Dobrze więc… zajmę się sobą. Dalej chcesz opuścić smocze gniazdo? - formalny ton zbił Chaayę z tropu. Odwróciła się do smoka. Na tle dogasającego ogniska, jawiła się czarna sylwetka gada. Tylko oczy świeciły złotym blaskiem, odbijanych gwiazd.
- T-taaak? - ponownie poczuła się niepewnie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się w pewien sposób zagrożona… przez coś lub kogoś. Rozejrzała się, nieświadoma tego, że zagrożenie, leżało tuż przed nią i rozmawiało z nią.
- A więc porzucasz mnie. - skwitował spokojnie.
- C-co? Nie, przecież mówiłam, że możesz wyruszyć ze mną…
- I co? Mam tańczyć przed szejkami razem z tobą? - przerwał jej rozbawiony głos.
- N-nie to…
- Byłaś dla mnie przyjemną alternatywą. Ukryty głęboko w jaskini, od lat nie widziałem światła słońca czy gwiazd. Nie narzekałem, bo nie wiedziałem co tracę. Czy widzisz do czego zmierzam? - Wiedziała. Pojęła właśnie w tej chwili, jakby ktoś zapalił świecę w jej umyśle i rozświetlił obraz z poskładanej układanki.
- Rozumiem, że ktoś złożył lepszą propozycję, niż ja jestem w stanie ci zaoferować… - odparła ze ściśniętym gardłem, uświadamiając sobie po raz kolejny jak mroczne jest serce jej partnera. Co gorsze… nie mogła go za to winić, gdyż ona sama z łatwością potrafiłaby zdradzić najbliższą osobę.
Poczuła się bezbronna i krucha.
- Co zamierzasz zrobić? - szepnęła ledwo słyszalnie dla samej siebie.
- Zabić cię. To oczywiste. - choć jego głos był spokojny, w środku aż się gotował od nadmiaru różnych emocji. Rozterki rozdzierały mu serce, strach przed samotnością paraliżował, ale najważniejsze… niepewność, czy byłby w stanie skrzywdzić człowieka… jego człowieka… własnego człowieka… ukochanego. Bardka była dla niego jak niekończąca się księga o wspaniałej fabule i genialnych bohaterach. Nie mógł oderwać od niej oczu, pochłonięty rozgrywanymi przygodami. Zdawał sobie sprawę, że każda historia musi się kiedyś skończyć, ale nie sądził, że może nastąpić to tak szybko. Owszem, Chaaya była typem samobójcy, był przygotowany na to, że kiedyś może umrzeć podczas misji. Był przygotowany na to, że może się zestarzeć i umrzeć w łóżku otoczona przez opiekunki. Był przygotowany, a gdy realnie nastąpił TEN moment, czuł, że nie da rady. Bał się.
Dlatego, gdy usłyszał kobietę w swym sercu… tak podobną do tej co stała przed nim, obudziła się w nim nadzieja.
- Czy nie ma innej opcji… - spytała cichutko, przerywając długą i krępującą ich oboje ciszę. Choć płakała, nie uroniła, żadnej łzy. Maska była zbyt ciężka. Uśmiech zbyt silny.
Gdzieś tam z tyłu rozeźlona smoczyca nasłuchiwała, węszyła. Słodki ton nadal pobrzmiewał w jej duszy, ale wspomnienia… czyjeś wspomnienia naznaczały go piołunem. Nic więc dziwnego, że podsłyszała rozmowę Chaayi i Nveyriotha. I powoli ruszyła w ich kierunku, w końcu swym granatowym cieniem okrywając i Chaayę i jej smoka.
- Nikt tu nikogo zabijać nie będzie.. chyba że ja.- mruknęła gniewnie smoczyca spoglądając na oboje i zwróciła się do tancerki.- Słoneczko, co się stało?
Nveryioth nadymał się jak ropuszka by wydawać się większym i groźniejszym. Jak zwykle ktoś mu wszedł w paradę i co gorsza tym kimś była ta znienawidzona gadzia kwoka. Zamiótł wściekle ogonem, łypiąc na smoczycę, morderczym wzrokiem pustynnej jaszczurki, niźli bazyliszka.
- Chyba mamy tu dość… prywatną rozmowę… - odparła zbita z tropu, choć wdzięczna Chaaya. Śmierci się nie bała, owszem czasem jej pragnęła ale… gdy nadszedł długo wyczekiwany moment, nagle stwierdziła, że wolałaby umrzeć w bardziej rycerski sposób.
- Ona jest pod moją opieką.- burknęła Godiva mając pogardliwy stosunek do Nveryiotha jak i pojęcia “prywatność” w ogóle. Czarownik osłaniał za często tym argumentem najciekawsze ze swych wspomnień.
- Jesteś w tak straszliwym błędzie, że chyba tylko twój mag mógłby zrozumieć twój samiczy bełkot. - syknął rozeźlony Nvery, bujając się przezornie na boki, co by dać do zrozumienia, że żaden atak mu nie straszny. Sam jednak nie ruszył nawet pazurem o milimetr. Dobrze wiedział, że dostał by tęgo po pysku, nawet od takiej marnej pticy jaką była Godiva.
- Godivo… nie wiem czy to dobry pomysł… - odparła łagodnie bardka. - To tylko rozmowa, prawda? - powiedziała jedno ale zrobiła drugie, mianowicie skryła się za przednią łapą smoczycy, nawet nie wyglądając na drugą stronę.
- Mój samiec taktownie nie wspomniał nikomu mój drogi Nveryiocie jak to po pierwszej ranie w bitwie uciekałaś niczym spanikowana baba… ale nie jestem tak taktowna i mogłabym to barwnie opowiedzieć innym smokom.- syknęła szyderczo Godiva nachylając pysk ku smokowi.- A tego byśmy nie chcieli, prawda? Mój drogi Nvyreiocie, możemy się nie lubić, ale wierz… nie chcesz ze mną zadzierać.
Po czym się do Chaai łagodnie.- Dosłyszałam, że chcesz odejść. To mnie smuci, zwłaszcza że nie znam powodu do tak drastycznego kroku.
- Gadaj se im co chcesz jeśli przez to poczujesz się lepiej i przestaniesz truć mi nad uszami. - warknął Nverioth, choć w dziwny sposób poczuł się rozbawiony groźbą. - I tak nie zamierzam z wami długo latać. - usiadł z zamachem na zadzie, machając parę razy skrzydłami co by osypać smoczycę piaskiem. - Na jej miejscu, też bym myślał o ucieczce jak najdalej stąd gdyby przyssała się do mnie taka durna pijawa jak ty. - przekręcił ciekawsko łeb, w nadziei, że jego partnerka coś dopowie ale ta wydawała się milczeć jak grób.
- W takim razie rusz te uszy z dala ode mnie i Chaai.- zasugerowała Godiva zaborczo otaczając bardkę ogonem.- Plaża jest spora… mały spacerek dobrze ci zrobi, a potem i tak pewnie zajrzysz do jej główki by się dowiedzieć o czym mówiłyśmy.
- O, aż dziwne, że wpadłaś na tak wspaniały pomysł… z chęcią się przejdę, zwłaszcza, że jest ciemno i nie widać co się depcze… przez przypadek. - uśmiechnął się obnażając, ostre kły. - Kto wie co przyniesie ranek a wraz z nim światło dnia… może grupa zubożeje o jednego maga. - wstając na równe łapy, przedreptał nonszalancko parę kroków, bo czym ni z gruchy wzbił się w powietrze.
- Po ostatnim popisie bojowym… ciężko mi w to uwierzyć Nveruś.- mruknęła do siebie Godiva i zwróciła się do Chaai.- A ty moja droga.. z tego co wiem kobiety twej rasy zbierają się w stadka i razem roztrząsają swe dramaty. Nie jestem takim stadkiem, ale w promieniu kilku mil nie ma nic lepszego. No… kto cię wysłucha bez straszenia zębami, jeśli nie ja?
- Jest do tego zdolny. - odparła lakonicznie, zachrypniętym głosem. - Zwłaszcza, że już raz próbował… - gładząc przyjemne śliskie łuski, patrzyła uparcie w ziemię. - A mój dramat, nie jest warty roztrząsania… gdyż nie jest dramatem. - była wdzięczna za powierzchowny ratunek, ale również zbyt uparta by dzielić się rozterkami z kimś obcym. Tylko jej własny smok, wydawał się na tyle odpowiedzialny by mogła z nim swobodnie rozmawiać.
- Próbował… wiem…-nachyliła pysk i musnęła pieszczotliwie policzek Chaai, jakby była jej pisklęciem.- Próbowanie to za mało… uciekanie to też nie wybór Słoneczko. I nie martw się o to czy twój dramat jest wart czy nie… mam całą noc przed sobą, chyba że tym demonom znudzi się trucie mi do serca. A na to się nie zanosi na razie.
- Niektórzy mówią, że trzymanie ptaków w klatce to barbarzyństwo, gdyż istoty te zostały stworzone do tego by być wolnymi w przestworzach… - zaczęła dość okrężną drogą - Jednakże… gdy ptak, żyje w klatce od samego momentu wyklucia… nie cierpi tak, jak wydaje się wszystkim… nie zna alternatywy, nie zna wolności. Podobnie było ze mną. - choć zapowiadało się, że Chaaya, wyjawia właśnie swoje największe sekrety serca, wcale nie było słychać emocji w jej głosie. - Dopiero gdy uciekłam z klatki… zaczęły się problemy. Wolność nie jest dla wszystkich. Kanarek wychowany przez człowieka nie przeżyje na wolności. Nie zna zagrożeń… rozumiesz co chce ci powiedzieć? - bardka nie miała bladego pojęcia na co sobie może pozwolić z Godivą, nie wiedziała jak smoczyca myśli, jak czuje i jakim językiem mówi. Konfesja przed nią była niesłychanie krępująca i stresująca, a co gorsza, dziewczyna wcale nie czuła się po niej lepiej.
- Póki znam drogę do swego właściciela… chcę wrócić do domu.
- Ja też nie chciałam wykluwać się z jaja. Było ciepło, przytulnie… co mnie obchodził cały świat. I nawet ponaglania matki nie pomagały.- wymruczała szukając analogii.- Ale w końcu się wyklułam i… polubiłam życie poza jajem.- rozejrzała się dookoła. - Mówisz, że chcesz wrócić do domu, zamknąć się w klatce… ale przecież nie jesteś samotnym kanarkiem. Nie musisz się sama mierzyć ze swoimi problemami. Czy ten świat okazał się aż tak straszny dla ciebie?
- Wiem, że nie jestem jedyna… lecz, przez te wszystkie lata, nie byłam w stanie rozpoznać w tłumie drugiej takiej osoby jak ja… wszyscy okazali się drapieżnikami. Kropla, po kropli, czara goryczy się przelała… albo ją wypiję… albo rozleję. Na wypicie jeszcze nie dojrzałam i pewnie nigdy to nie nastąpi. Może w nowym życiu, zawsze jest nadzieja prawda? W następnym życiu mi się uda. - odparła z pokorą, przekonując samą siebie, że tak jest dobrze. Kobiety od wieków, prowadziły takie lub trudniejsze żywoty. Nadzieją zawsze było następne wcielenie i nagroda od bogów.
- Pfff… następne życie będzie należało do następnej Chaai.- rzekła delikatnie smoczyca, acz z wyraźną dezaprobatą i znów musnęła językiem policzek Chaai.- Te jest twoje i jeszcze go nie opuszczaj. Nie martw się… nie jesteś jedyna. Wiem że potrafię być szorstka, ale nie martw się, ja nie będę dla ciebie drapieżnikiem. No…- spojrzała na siedzącego przy ognisku czarownika.-...on dostawał baty od losu nie raz. Utracił wszystko… ale nie złamało go to. Życie jest bolesne, ale jest nim i słodycz.
Uśmiechnęła się.- A co takiego dobrego jest w klatce i owym właścicielu do którego chcesz wrócić?
Dziewczyna zastanawiała się czy właśnie w tym momencie powinna czuć ulgę lub wdzięczność. Jedyne jednak co kiełkowało w jej sercu, to frustracja. Smoczyca jej nie rozumiała, co było oczywiste. Nie zaprzeczała, że ta się starała, jednakże niewidzialny mur, bariera kulturowa, była nie do przebicia. Ani Godiva, ani Chaaya nie wiedziały jak ją przebić. “Ty też jesteś drapieżnikiem…” skwitowała smutno, poddając się i ciężko wzdychając. - Każdy ma swoje miejsce na świecie. Moim jest Pawi Taras. - zadarła głowę by uśmiechnąć się do smoczycy. - Zrozumiesz to, gdy utracisz swe miejsce.
- To jest twój dom, rozumiem… tęsknotę.- spojrzała w kierunku w którym odleciał Nverioth i mruknęła.- Ale… skąd wiesz, że Pawi Taras jest twoim miejscem teraz? Mi mówiono że smocza więź jest wyjątkowa, że… tylko nieliczni ludzie mogą nawiązać taką więź ze smokami. Wybrani przez los i przeznaczenie. Jak to ma się do twego miejsca w świecie? Skoro jest nim Pawi Taras to czemu połączyłaś się ze smokiem?
“Przez czysty, cholerny przypadek i wcale tego nie chciałam…” nie wiedziała, czy to niewyspanie, czy może połączenie z Nveriothem ale zaczynała rozumieć dlaczego jej smok tak bardzo tępił smoczycę. Uśmiechnęła się. - Umiesz robić sztuczki? Jak na przykład wytresowany tygrys albo słoń?
- Nie… i Jarvis dostałby błyskawicą po zadku, gdyby wpadł na pomysł uczenia mnie ich.- odparła z chichotem Godiva rozbawiona takim konceptem.- Nie jestem zwierzaczkiem Chaayu.
- Wszyscy nimi jesteśmy… gdy mój Pan powie mi, że mam skoczyć w ogień zrobię to. Staram się zrozumieć wyjątkowość tej więzi ale powstała ona z rozkazu, a ja jako tresowany słoń, wykonałam go. - wzruszyła ramionami - Ty też go wykonałaś…
- Noooo… powiedzmy, że Jarvis i ja musieliśmy się dotrzeć. Nie wiem jednak czy ta więź taka ja mówisz. Jarvis w takim razie nie jest zbyt posłusznym słoniem. I nie skoczy w ogień jak mu każę.- mruknęła Godiva i spytała.- A kto jest twoim panem Chaayu?
- Od paru miesięcy prowadzę bezpański żywot… - zmarszczyła nosek na myśl o nagłej śmierci Janusa oraz, że znowu minęła się w zrozumieniu z Godivą - ...jednakże moja rodzina oczekuje na mnie. Gdy wrócę, przejmą nade mną stery. Niestety… nie potrafię być sama sobie panem. - wzruszyła ramionami - Cóż zmarnowała ładnych parę lat ale przejrzałam na oczy.
- Więęęęc… jakie warunki musi spełniać twój pan, byś go mogła uznać za swego?- zapytała Godiva w zamyśleniu.
Jakie? Nie wiedziała. Takie myśli były niestosowne dla tawaif. Zawsze starszyzna decydowała o jej losie. Tak żyło tysiące ludzi pustyni. Naturalność władzy osoby starszej wypijana była z mlekiem matki. Posłuszeństwo, uległość i pokora, również. Wprawdzie ona sama trochę się zbuntowała… uciekła z ukochanym ale w końcu trafiła pod pieczę Janusa. Dlaczego mu służyła? Czy dlatego, że był starszy od jej babki, czy może z wdzięczności, za pomoc. Być może kierowała nią miłość, a być może nie umiała po prostu przestać komuś służyć. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Była całkowicie zbita z tropu.
Godiva przyglądała się wyraźnie zaskoczonej tym pytaniem Chaai, uśmiechając się wesoło.- Więęęc może być nim każdy? Może ktoś ci wybrać Pana?
Jedyne co czuła to speszenie. Pertraktowanie o własnej ‘cenie’ było wielce niestosowne, haniebne wręcz. Zaczynała się rumienić ze wstydu, podświadomie biorąc się za ulicznice, która szukała szczęścia u każdego chłopa. - Nie czuje się z tym dobrze. - odparła asekuracyjnie - Prosiłabym o zmianę tematu… - przebąknęła cicho.
- No dobrze… czym cię uraził Jarvis. Tylko bez wykrętów.- pogroziła żartobliwie pazurem Godiva i mruknęła dodając.- Zgoda?
Teraz już rozumiała, co Jarvis miał na myśli, mówiąc o matkowaniu Godivii. Przez chwilę poczuła się jak mała dziewczynka na dywaniku swojej babci, która pykając fajkę wodną, wytykała jej błędy w tańcu.
- Potraktował mnie jak niewolnicę… znaczy się. Nie umyślnie, chyba… wywodzimy się z innych kultur… to moja wina, powinnam się bardziej dostosować, w końcu nie jestem na pustyni, ale to było silniejsze ode mnie…
- A to łobuz.- prychnęła poirytowana Godiva dmuchając iskrami i wtrąciła ciepłym tonem.- Nieumyślnie to jednak uczynił. Wiem to z jego wspomnień. Starał się tobą zaopiekować najlepiej jak mógł i w ogóle cię nie urazić. Ale sama wiesz… że jest trochę dziwny. Choć nawet nie wiesz jak bardzo.
- On się sam sobą nie potrafi zaopiekować… jest w tym gorszy ode mnie… - zdziwiona słowami smoczycy, wypaliła, zanim pomyślała, ale wizja Jarvisa opiekuna była tak niedorzeczna jak zmiana przez Chaayę płci.
Słowom dziewczyny towarzyszył gromki śmiech Godivy.- Ooo tak… to cała prawa o nim. Biedaczek
- Przepraszam, to było nietaktowne… - zwiesiła głowę, kryjąc półuśmiech zadowolenia. - Myślałam, że znalazłam kanarka… - nawiązała do wcześniejszego tematu rozmowy - Ale chyba się troszeczkę pomyliłam… to znaczy… kanarkiem to on jest ale innej niż ja rasy. A to dość kłopotliwe.
- Och to prawda...on jest kanarkiem, też uciekł z klatki… właściwie to raczej z kilku klatek, każdej innej. To połamany i ubłocony kanarek, który uparcie stara się latać.- odparła z pewną czułością w głosie.- Pogryzły go drapieżniki z którymi się starł, ale nadal… walczy. Wiesz… świat nie jest może i dla kanarków wychowanych w klatce. Ale nie wszystkie do niej wracają.
- Poddanie się, nie zawsze oznacza przegraną walkę, a przejaw dojrzałości. - odparła, wzruszając ramionami.
- Poddanie się jest tylko wyborem słoneczko.- uśmiechnęła Godiva. - Nie potępiam twego wyboru, nie chcę byś myślała że jestem na ciebie zła, bo chcesz wrócić do domu. Po prostu mi smutno, że chcesz nas opuścić.
- Nasza wspólna podróż dopiero się zaczęła. Wiadome było, że kiedyś się też skończy. Nie sądzę jednak by to był czas na roztrząsanie tego co nie nadeszło. - życie kołem się toczy, gdy wstanie słońce, będzie musiało w końcu zajść, Chaaya nie była z tego powodu smutna.
- Chaaia, jeśli martwisz się tym, że uważasz, że potrzebujesz nowego Pana, to zastanów się nad nową Panią, Lady Ardent, i potraktuj naszą wyprawę właśnie jako to. Czemu miałabyś służyć jakiemuś człowiekowi, który może i jest z rodziny panujące, ale nie ma w sobie ani kropli smoczej krwi, a na dodatek prawdopodobnie go przeżyjesz. Myślałaś kiedykolwiek nad tym co się stanie kiedy umrze? Zastanów się nad tym, a teraz, wracam spać, nie, nie byliście cicho. - Uszu rozmawiających doszedł lekko syczący głos Nilama, który podszedł do nich na tyle cicho. Kiedy powiedział co miał do powiedzenia, wrócił na swoje wygrzane miejsce.
- A jak w twojej kulturze samce przepraszają za zniewagę?- zapytała mimochodem smoczyca nie komentując filozoficznej wypowiedzi Chaai.
- Mężczyzna ma zawsze rację. - odparła bez ogródek - Wina zawsze leży w kobiecie.
- No toooo przyjmij przeprosiny ode mnie, za mojego głupiego samca, który zawsze ma rację.- mruknęła Godiva z czułym wyrazem pyska.
Chaaya kiwnęła głową, nie wiedząc jak ma odpowiedzieć na przeprosiny.
- Aaaa… i opowiedz o Pawim Tarasie… jestem wielce ciekawa szczegółów.- było coś niepokojącego w uśmiechu Godivy. Wyglądało jakby smoczyca coś planowała podstępnego.
- Pawi Taras po pierwsze jest domem w którym się urodziłam i żyłam ale… był również miejscem pracy, choć nie zawsze. Coś na kształt teatru, w którym mogą mieszkać aktorzy… wiesz co to teatr? - Chaaya nie była pewna jak wiele świata zwiedziła Godiva, oraz czy w innych kulturach też jest tak wielki nacisk na sztukę, nie tylko tą plastyczną. Zmarszczyła czoło, nie wiedząc od czego zacząć i na czym skończyć. Nie chciała być źle odebrana czy niezrozumiana. Ostatnim czego pragnęła to przynieś niesławę temu wspaniałemu miejscu, w którym od wieków rozbrzmiewał śpiew i dzwonienie dzwonków.
- Tak. Jarvis wie... a ja wiem coraz więcej z tego co on.- potwierdziła Godiva.- Jego klatki były bardzo mobilne. Jestem światową smoczycą.
- Takie domy i jej mieszkanki, istnieją po to by stworzyć iluzję życia pośmiertnego. Tego idealnego, wspaniałego, bez trosk… Żeby jednak to zrobić trzeba mieć pieniądze… dosyć materialistyczne podejście by stworzyć coś na wzór niematerialności… - zmarszczyła czoło, gdy dotarł do niej ten bezsens, nad którym wcześniej się nie zastanawiała. - Ciężko mi powiedzieć coś więcej… nie wiem co cię dokładnie interesuje.
- Dla kogo jest tworzona ta iluzja życia pośmiertnego?- mruknęła zaciekawiona smoczyca.
- Dla mężczyzn, a dla kogo innego?
- Dla mężczyzn…- zamruczała w zastanowieniu Godiva. - Pewnie dla bogatych mężczyzn?
- Zazwyczaj… choć nie zawsze, to zależy od tradycji domu, regionu, kultury, religii… - zaczęła wyliczać ale w końcu pokręciła głową poddając się - Pawi Taras był jednym z tych na samym szczycie. Królowie i książęta do nas przychodzili… ale tylko ci blisko tronu. Oczywiście, klienci zmieniali się wraz z władzą.
- Musi być tam pięknie.- mruknęła Godiva zamyślona.- Teatry, które widział Jarvis takie były… ładne meble, ładne szatki i maski… dużo masek.
- Tawaif choć są aktorkami… występują bez masek… takich eee sztucznych. Takich, zakładanych. To znaczy… naszymi maskami są nasze twarze. Każdy mężczyzna pragnie innej kobiety. Stajemy się więc nimi, jednocześnie zostając jak najbardziej realnymi. Nigdy nie wychodzimy z roli… nawet jeśli nas o to poproszą. Wraz z rozpoczęciem posługi, tracimy swoje prawowite imiona oraz postaci. Wraz z pierwszym mężczyzną wkraczamy do świata gry i iluzji.- uśmiechnęła się pogodnie lekko rozmarzona.
- Więęęęc… jaka ona jest… ta twoja ulubiona rola?- zapytała zaciekawiona smoczyca.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… zresztą, raczej nawet nie powinnam o tym myśleć to nieprofesjonalne. Mam grać to gram… lubię zbierać pochwały jeśli wywiążę się ze swojej roli. - wyszczerzyła się łobuzersko i trochę naiwnie.
- Nooo… niewątpliwie jesteś utalentowana. Uwiodłaś Jarvisa na plaży niczym nimfy z mrocznych bagien… zahipnotyzowałaś go niemal.- zachichotała Godiva wspominając.- Biedaczek był całkowicie pod twym wpływem tej nocy na plaży.
- Widocznie tego właśnie chciał… - wzruszyła ramionami, nie zastanawiając się nad tym - Starałam się odpowiadać najlepiej jak potrafię… pierwszy raz tańczyłam przed białym mężczyzną. - z każdym słowem mówiła trochę ciszej, wyraźnie zawstydzona, tego, że tak mało w życiu jeszcze robiła.
- Nie chciał... właściwie on… nigdy nie słyszał o tawaif i chciał…- mruknęła w zamyślaniu Godiva sięgając do wspomnień czarownika.- … by ci było dobrze. Byś nie czuła się urażona. Biedaczek był zagubiony, a potem… jeśli to była gra, to jesteś wybitną tawaif. Bo całkowicie uwierzył, że było ci w jego ramionach przyjemnie.
Zawstydzona zakryła dłonią usta i patrzyła gdzieś daleko w bok, przez chwilę milcząc. - No… nie powiem… jako mężczyzna ma jakieś tam… talenty… - odparła przez palce, kryjąc szeroki uśmiech. W życiu by nie pomyślała, że będzie plotkować o seksie ze smoczycą.
- Widzisz kanarku? - mruknęła Godiva wesoło i musnęła Chaayę po policzku czubkiem języka.- Życie na wolności ma swoją słodycz i nawet jeśli znów ukryjesz się w swej klatce.. to pielęgnuj te przyjemne wspomnienia. Było ich kilka na wyspie Amazonek, prawda? Przynajmniej tak się Jarvisowi wydawało.
- Zdecydowanie za wiele mu się wydaję… - parsknęła śmiechem, więcej już nie komentując.
- Możliwe…- zamruczała Godiva.- Zbyt wiele czasu tam z tobą spędził, a i nie jest kimś takim jak ty. Jako tawaif pewnie umiesz oceniać mężczyzn, co?
- W większości czasu byliśmy od siebie odseparowani… - odparła z nieukrywanym smutkiem - … wolę poznać, niż oceniać.
- To raczej mi nie pomożesz… bo wiesz… kiedyś nadejdzie mój czas na zaloty.- mruknęła cicho Godiva.- I wybranie sobie samca. Ale rozumiem… wolisz poznawać. Poznawanie ma swój urok.- mruknęła dwuznacznym tonem Godiva.- Sezon godowy cały rok. Fascynująca strona natury ludzkiej nieprawdaż?
- Zapewne… - odparła półgębkiem - ...mnie on jednak, nie dotyczy. Nie będę zbyt pomocna, przepraszam. - westchnęła, siadając na piasku, przed wielkim gadem i zapatrując się w jego oczy, po czym posyłając muj ciepły uśmiech.
- Nie bardzo rozumiem.- mruknęła skonfundowana Godiva, ale nie przyłożyła do wyjaśnienia tej sprawy większej wagi i uśmiechnęła się ciepło dodając.- I jak? Nadal czujesz ciężar na serduszku?
- Wszystko w porządku. - odparła w nadziei, że to w jakiś sposób zadowoli Godivę.
Trudno powiedzieć, czy to w pełni zaspokoiło podejrzliwość Godivy, ale najwyraźniej smoczyca uznała, że na razie wystarczy…
- A o Pawim Tarasie jeszcze sobie porozmawiamy. Jestem wielce ciekawa… i zamierzam go odwiedzić.- mruknęła cicho zamyślonym tonem.
- Zapraszamy… - odparła wesoło. “Nawet jeśli nie uda mi się do niego wrócić…” dodała w myślach, zapatrując się w niebo. Nvery musiał być dość daleko… nie wyczuwała jego sępiej obecności nad plażą.

 
Drahini jest offline  
Stary 21-01-2016, 17:52   #109
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Za to opadła na jej ramiona ciepła, skórzana kurtka lotnicza, przesiąknięta ciężkim, męskim zapachem.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - powiedział cicho rozespany Gniewomir, ale oczy miał czujne. - Chyba po prostu byłaś bardziej zamyślona niż ja głośny.
Tambernero pochylał się nad nią przez moment w swojej rozpiętej koszuli. Spod bawełny widać był półokrąg blizn po zębach jaśniejący na tle włosów porastających pierś i brzuch jeźdźca. Upewniwszy się jednak, że kurtka nie zsunie się jej z ramion, wyprostował się i splótł ręce na piersi. Zdążył już nie tylko wstać, ale przypasać sobie zarówno swój rapier, jak i oba rewolwery.
- Moja kolej na warte - powiedział i uśmiechnął się. Jeśli nawet słyszał wyłącznie tubalny głos Godivy, to mógł się śmiało domyśleć, o czym rozmawiały. Ale nie było to jego sprawą, zachował więc taktowne milczenie. Athos za jego plecami leżał jak wielka granatowa góra i albo spał, albo udawał, że to robi.
Dziewczyna kiwnęła głową w podzięce, ale nie wyglądało by planowała się położyć. Siedząc dalej na swoim miejscu, spoglądała na morze, wyłączając się z jakiegokolwiek myślenia.
- Jeśli jesteś zmęczony, możesz się położyć… ja dziś nie dam rady zmrużyć oka. - odparła żartobliwie.
- Dziękuję, ale złapałem trochę snu - odparł Gniewomir, uśmiechając się spokojnie. - Będzie Ci przeszkadzało moje towarzystwo?
- Dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - odparła zaskoczona, spoglądając ciekawsko na mężczyznę.
- Ostatnio sporo się wydarzyło i chyba żadne z nas nie miało czasu pobyć sam na sam z myślami - odparł Tambernero i usiadł koło niej po turecku. - Moja żona potrafiła znikać czasami na całe noce, kiedy coś ją zafrapowało.
No tak… Gniewko miał żonę, słyszała o tym i nawet się dziwiła, dlaczego pracował jako pełnoetatowy smoczy jeździec. - Kobiety mają tak w zwyczaju… lubią znikać i niepokoić swoją nieobecnością innych. Ja jednak, potrafię wyłączyć się na otoczenie i stworzyć samotnię w swoim wnętrzu, bez potrzeby oddalania się od reszty. Uroki życia w licznej rodzinie. - wzruszyła ramionami, śmiejąc się pogodnie.
Gniewomir też się uśmiechnął spokojnie:
- Pozazdraszczam. Nigdy nie miałem możliwości wyrobić w sobie tej zdolności, a wydaje się być przydatna - zagaił. Prawda była taka, że jako sierota całe życie miał samotności w bród. Ale nie chciał tego mówić. To Chaaya ewidentnie biła się z myślami. Nie potrzebowała wynurzeń trzydziestopięciolatka. - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Czy mógł coś zrobić? Oczywiście, że nie i być może zdawał sobie z tego sprawę, niemniej Chaayę rozczuliła jego inicjatywa. Pokiwała głową jakby potakiwała i zaprzeczała jednocześnie. Zdawała sobie sprawę, że gest ten będzie dla niego niezrozumiały, jednakże najlepszy do tej sytuacji.
- Słyszałeś naszą rozmowę z Godivą i... Nveryiothem? - imię swojego smoka, wypowiedziała ciszej i jakby smutniej.
Gniewomir pzygryzł zarost pod dolną wargą. Nie było sensu ani też uczciwie kłamać.
- Cóż… ich pierwsza wymiana uwag nie należała do najcichszych, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko tubalność głosu skrzydlatych - przyznał z westchnieniem. - Potem poprosiłem Athosa, żeby jakoś was zagłuszył w myślach, ale niewystarczająco zagłuszał Godivę. Przykro mi. Jeśli to cię jakoś pocieszy, to jest to tak, jakbyś wrzuciła to w studnie. Nie mam prawa ani zamiaru wydawać osądu, ani czegokolwiek sugerować, ani się mądrzyć. Moje własne życie dostarcza mi wystarczająco dużo wstrzyknięć adrenliny. Tak długo więc, jak nie poprosisz mnie o to, zdania na ten temat nie usłyszysz ode mnie ani jednego wyrazu - odrzekł, kłaniając się jej głową.
Odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem. Przywykła do braku prywatności, choć musiała przyznać, że cała ta sytuacja mocno ją peszyła. W końcu… wszyscy byli dla siebie obcymi ludźmi. Nic ich nie łączyło.
- Chyba to jakoś przeboleję… - zaśmiała się niemrawo. Przez chwilę milczała, by po chwili zmienić temat na trochę łatwiejszy dla nich obojga. - Słyszałam, że Nvery was znalazł… a właściwie to… wy jego. Nie sprawiał wam kłopotów?
- Najniejszych - odparł Gniewomir. - Umieliśmy sobie długą, pouczającą rozmowę. Dużo mi się wyjaśniło w związku z nim po tej rozmowie. Naprawdę. Na dodatek potraktowany poważnie i z szacunkiem odpowiada tym samym, nawet jeśli to tylko pozory. To solidne stworzenie, nawet jeśli trochę jeszcze niedojrzałe - powiedział i odchylił się do tyłu, podpierając na ręką, by móc spojrzeć w gwiazdy. - Raz tylko jeden chyba wystawiał mnie na próbę, ale nie wiem, jak ją przeszedłem - przyznał, zapatrzony w jeden punkt na niebie.
- Myślę, że dużo u niego zapunktowałeś ale… straciłeś je wszystkie, gdy nie pozwoliłeś lecieć na wyspę, zobaczyć smoki. - zaśmiała rozbawiona - Także dalej jesteś na zero… ale nie martw się, daleko ci do potajemnych modlitw o rychłą śmierć. - instynktownie odwróciła wzrok w kierunku w którym przebywał Jarvis. - Niektórzy muszą walczyć nie tylko z modlitwami… ale i potajemnymi ofiarami. - odparła poważniej ale jednak na jej ustach błądził uśmieszek.
- Nie mogłem nas tam wysłać. Wasze polecenia były jasne, a ja musiałem myśleć o dobru całego skrzydła, które pod sobą miałem - odparł Gniewomir i w końcu odwrócił wzrok od swojej gwiazdy. - Co zaś modlitw o rychłą śmierć i ofiar, to cóż… stanowię chyba dość sensowny kawałek baranka na całopalenie - stwierdził i zaśmiał się szczerze. I znów ukradkowo rzucił okiem na gwiazdę. Widać, że tęsknił. - Frysie miłosierny. Królestwo za butelkę czegokolwiek poza słoną wodą.
Chaaya z przyjemnością obserwowała i słuchała towarzysza. Kładąc głowę na kolanach, przebierała palcami u stóp w piasku. - Mam w torbie herbatę jaśminową… ale brak słodkiej wody… - zaproponowała niepewnie.
- Athos! - zawołał Gniewomir i granatowa góra przy ognisku poruszyła się. Smok wyprostował swoją szyję, szeleszcząc łuskami i spojrzał na Gniewomira, dając znak, że słucha go. Po chwili wstał na dwie łapy, rozłożył z łopotem skrzydła i jednym potężnym machnięciem zasypał wszystko i wszystkich dookoła zarenkami piasku, gdy wzbił się w powietrze.
- Znajdzie dla nas wodę, ale nie na lądzie - zapewnił Gniewomir, patrząc jak smok nabiera wysokości i leci na wschód, gdzie nad horyzontem majaczyły skołtunione cumulusy zapowiadające deszcz.
- Waaah. - zaintonowała zdziwiona, zadzierając głowę do góry i przykładając dłoń do policzka. - Przydatna ta twoja jaszczurka. - odparła z podziwem i nikłą zazdrością, która szybko jednak zniknęła. Co by nie mówić na jej gada. On również był utalentowany, choć może w mniej spektakularny sposób.
- Nie jest mój. To autonomiczne stworzenie, które poprosiłem o przysługę - uśmiechnął się Gniewomir. - Wyświadczamy sobie przysługi. Ja i on. Athos jest bardzo dumny, ale inne rzeczy niż bycie pomocnym ranią jego dumę. Z tego, co zdążyłem się o nim dowiedzieć, jest typem opiekuna gniazda. Chce, żeby wszystkim było dobrze. To dlatego sam poluje dla pozostałych smoków… No cóż. Dlatego, że to lubi też, ale głównie właśnie z chęci czynienia życia lepszym.
Gniewomir uśmiechnął się smutno.
- To chyba nie jest tajemnicą w Jaskini - zważywszy na to, że trudno, żeby cokolwiek było tam tajemnicą… ale nie wiem, czy wiesz, że te blizny na brzuchu i piersi są właśnie sprawką Athosa.
- Nie wiedziałam. - odparła szczerze, odrywając wzrok od nieba i spoglądając na Gniewka,. mężczyżna bez słowa ściągnął koszulę, pokazując jej półkole blizn na plecach i brzuchu. Dziewczyna przez chwilę kontemplowała widok z całkowicie neutralnym wyrazem na twarzy. - Można spytać, dlaczego uraczył cię tak pięknymi pamiątkami? - spytała w zamyśleniu, wyciągając dłoń i delikatnie dotykając blizny po wielkim kle.
Gniewomir patrzył na to spokojnie.
- Próbował mnie zabić - odparł po prostu. Przez chwile siedział cicho, patrząc na swój brzuch, a potem kontynuował. - Byłem w poprzednim życiu ścierwnikiem. Ścierwnikiem z grupy, którą ktoś straszliwie wystawił. Trafiliśmy na skrzydło z Jaskini, które rozbiło nas chyba w trzy minuty. Ja przeżyłem tylko po to, żeby mnie zaciągnęli do Jaskini na szafot. Problem polegał na tym, że ja bardzo lubiłem swoje życie, a teraz nawet bardziej i nie chciałem się dać powiesić - mruknął Gniewomir i znów spojrzał w gwiazdy. - Uciekłem i na zakładnika, żeby móc uciec, wziąłem pierwszą lepszą osobę, która mi się nawinęła. To była Mirra. Jest… tak jakby smoczą pielęgniarkom. Pomaga leczyć smoki lekarzom w Jaskini, ale była na tyle dobra, że zgłosiła się opatrywać moje rany i nosić posiłki. Cóż… Nie było trudno ją obezwładnić… Nie jestem z tego dumny, choć oboje wiedzieliśmy, że nie zrobię jej krzywdy. Była całkowicie spokojna. Potem mi powiedziała, że już wtedy się we mnie kochała. Choć znam takich, którzy mówili potem, że był to syndrom sztaeckholmski.
Gniewmoir westchnął i pociągnął dalej.
- Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że na drodze stanął mi wtedy Athos. Był wściekły. Na Frysa… ale był wściekły. A wściekły smok może przerazić. Nie było w ogóle rozmowy. Złapał mnie umysłem - choć to ponoć jest karalne, jeśli się robi wbrew łapanemu - i sparaliżował na ten moment potrzebny mu, żeby mnie złapać w swoje szczęki… To było… daruj… - Gniewomir urwał gwałtownie, nie kończąc wątku. - Mirra próbowała mi pomóc i chyba uratowała mi życie. Te kilak sekund, kiedy Athos się wahał wystarczyło, żebym wyżył, nim na Granatowego spłynęła myśl Matrony nakazująca mu mnie zostawić. Pamiętam to do dziś. “Nie możesz go pożreć, bo to Twój towarzysz”. Ależ był wściekły. Dobrze, że straciłem przytomność, bo chybabym osiwiał ze strachu - przyznał i spojrzał na Chaayę z uśmiechem.
Bardka niczym małe dzieciątko u stóp mędrca, słuchała w zafascynowaniu historii. Nie tylko był to wspaniały romans, o którym marzy każda dziewczyna, ale także opowieść pełna akcji i dreszczyku emocji. Chaaya zamrugała, wielkimi jak monety oczami, zamykając usta, które półotwarła, nawet nie wiadomo kiedy.
- To chyba normalne w tym gnieździe. - zaśmiała się radośnie - Ja też ledwo przeżyłam pierwsze spotkanie z Nverym. Ponad dwa miesiące trwała nasza wyrównana walka, aż w końcu oboje uświadomiliśmy sobie, że nie wymieniliśmy ze sobą ani jednego słowa… wszystko toczyło się w naszych myślach. Dałam mu nieźle wtedy popalić. - uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Ciekawe jak Jarvis połączył się z Godivą… o i Agnis. - przypominając sobie o ostatnim z towarzyszy, bardka rozejrzała się za sylwetką Nilama, nie pamiętając dokładnie, gdzie smok się ulokował do wypoczynku.
Gniewomir nawet jeśli wiedział coś na temat tych przydziałów, zachował to dla siebie z racji koleżeńskiej taktowności. Naciągnął koszulę z powrotem na ramiona i zapiął jej guziki.
- Najwyraźniej to norma - zaśmiał się. - Ale w mordę, mam nadzieję, że ktoś w tym naszym grajdole dostał przydział we względnie normalny sposób, bo inaczej nie bardzo można ręczyć za nasze nerwy - dodał, sprawdzając, czy równo się zapiął. - A ta jedna gwiazda, na którą się taka uparcie gapie, to Cassiopeia. Widać ją jeszcze tutaj, więc nie jestem jeszcze daleko od domu. Mamy umowę z Mirrą, że każdego dnia naszej rozłąki, jeśli tylko chmury nie przeszkadzają, o północy ich czasu patrzymy na te gwiazdę. To jest tak trochę, jakbyśmy się spotkali myślami.
Tancerka wydała z siebie cichy, przeciągły jęk westchnienia, po czym podpierając głowę na ręce opartej o kolano zapatrzyła się w morską toń. Uwielbiała i nienawidziła takie historie, a gdy dochodził do tego namacalny, kroczący i żyjący wśród ludzi dowód, jej mroczna część serduszka wręcz paliła się by złorzeczyć.
Gniewomir zauważył to i wrócił na ziemię.
- Przepraszam - odchrząknął. - Wybacz, nie chciałem. Proszę bądź cierpliwa. Widzisz, skończyłem pawie w smoczym brzuchu, żeby znaleźć taką Mirrę. To nie jest tak, że mam na to patent - odparł niezręcznie.
- Ja już miałam swoją szansę. To znaczy, nie tylko ty spotkałeś swoją Mirrę w tym gronie. - odparła łagodnie - Ludzka natura bywa jednak czasem podła i zachłanna. To ja powinnam przepraszać. - skrobnęła się pazurkiem po policzku.
Gniewomir nic długo nie mówił, a potem westchnął i położył się na piasku, podkąłdając ręce pod głowę.
- Życie jest ogólenie posrane - powiedział. - Popierdolone wręcz. Ludzie potrafią być tak podli, jak bardzo ich kochamy. To te momenty sprawiają, że nie chce się poddać. Te, które nie są takie wstrętne.
Potem spojrzał na Chaayę, jakby chciał jej zadać retoryczne pytanie, ale uświadomił sobie, że bardka musi ich mieć już na dzisiaj dosyć i odwrócił się na powrót ku niebu.
- Pytaj, bo być może już nigdy nie dostaniesz na nie odpowiedzi. - wymruczała, czując, że powoli się rozluźnia i w zasadzie to nawet jest senna, co nie było wielkim odkryciem, zwłaszcza, że wczorajsza noc była dla niej istną udręką.
Gniewomir poklepał piasek obok niej, proponując tym samym, aby jeśli tylko chce, również się położyła, żeby móc patrzeć jej prosto w oczy.
Dziewczyna opadła posłusznie na piasek. Przekręciła się na bok i wsparła głowę na ręce by móc obserwować Gniewka z góry. Jej twarz była uśmiechnięta i zachęcająca do rozmowy. Zupełnie jakby tancereczka dopiero zaczynała się rozkręcać w ploteczkach. By dodać mężczyźnie otuchy. Zafalowała brwiami, najpierw jedną, a potem drugą, jakby w takt niesłyszalnej muzyki, było w tym coś orientalnego i kuszącego zarazem, po czym zrobiła gest głową, jakby oczekiwała lub ponaglała, a może zachęcała towarzysza do wypowiedzi.
- Bo wiesz… -Gniewomir mlasnął, siłując sie z duchu z tym, co chce powiedzieć. - Pomimo wielkiej miłości, jaką darzę Mirrę, żyjemy oboje w otwartym związku. Tak jest lepiej, biorąc pod uwagę, że oboje mamy swoje potrzeby, a ja jestem w powietrzu bardzo często. Mało tego, kiedy odlatywaliśmy na poszukiwania Jaśmin, Athos był tak miły, że powiedział, mi, że Mirra spodziewa się dziecka. Pomijając całą abstrakcyjność tej sytuacji i to, że zazwyczaj to kobiety mówią o tym swoim mężczyznom, to wszystko jest super, bo wiem na pewno, że to moje dziecko - mimo wszystko. Ale mówię Ci to wszystko, bo chce, żebyś wiedziała, że ta miłość, o której opowiadam, może mieć różne oblicza, czasem zupełnie nieprzewidywalne i zaskakujące dla innych. Ważne jest, żeby Tobie było dobrze i żeby nikogo przy okazji nie krzywdzić.
Chaaya zamarła nie wiedząc jak zareagować. Wpatrywała się w mężczyzną, z równą intensywnością i oczekiwaniami co wcześniej. Zupełnie jakby nie usłyszała co ten do niej mówił. Jedynym znakiem, że nie skamieniała, było mrugnięcie oczami, jakby niedostatecznie ostro widziała rozmówcę przed sobą.
- Chyyyyba… nie nadążam nad twoim tokiem myślenia. - odparła zakłopotana - Mam ci gratulować… to przestroga… lekcja?
- Niee! Matko uchowaj - wybuchnął śmiechem Gniewomir. - Chodziło mi tylko o to, że to, czego pragniesz przyjdzie z własną hm…. instrukcją obsługi. Powiedziałaś mi wcześniej, że już miałaś swoją szanse. Swoją “Mirrę”, a ja chciałem Cię wtedy zapytać, skąd bierze się w Tobie ta pewność, że to się już nigdy nie wróci?
- Bo on nie żyje… - ledwo dostrzegalnie ściągnęła brwi, najwidoczniej dalej nie rozumiejąc, co chce jej Gniewko przekazać. Widać, że się starała, ale jakby niewidzialna ściana, w którą co i raz uderzała, nie pozwalała jej dotrzeć do sensu jego słów.
Gniewko jęknął w duchu. Takie buty.
- Więc jeśli sądzisz, że ta śmierć zamyka inne drogi, to żaden mój argument w tej chwili cię nie przekona - powiedział z szacunkiem, kładąc rękę na sercu. - To coś, co musisz odkryć na własną rękę i w swoim czasie. A mnie pozostaje tylko to uszanować, bo nie mam prawa przekonywać cię na siłę do czegoś takiego. Jedyne co mogę jako człowiek martwy przez trzydzieści lat swojego pożyczonego życia, to powiedzieć ci, że w te ostateczną ucieczkę możesz schować się zawsze. Może warto wcześniej po prostu jeszcze chwile poszukać?
Speszona, odchyliła się delikatnie od rozmówcy, podświadomie czując, że w jakiś sposób go nie zadowala. Na szybko, starała się wymyślić, co miałaby zrobić i czego szukać? Że co… miała go wskrzesić? Czy zabić się i poszukać go w zaświatach. Jedno i drugie, wydawało jej się niedorzeczne i mało prawdopodobne by było prawdziwym przesłaniem jego wypowiedzi. Ścigając usta w dzióbek, dumała jeszcze przez chwilę, przedłużając milczenie. Nie doszła do żadnej konkluzji.
- Przepraszam… - odparła lekko zmartwiona. Nawet nie wiedziała jak go przeprosić, za swoją niewiedzę.
- Moja pani, to ja przepraszam - odparł Gniewomir, też podnosząc się na łokciach. Ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny i pełen pokory pocałunek. Szczęśliwie od dalszego milczenia uwolnił ich łopot skrzydeł wracającego Athosa. Jego sylwetka szybko nabierała masywności, ale tym razem wydawał się większy niż zwykle i szybko okazało się, dlaczego. Był cały nastroszony…. i mokruteńki.
Gniewomir wstał i wybrał ze swojego ekwipunku jakąś miskę metalową, z którą podszedł do smoka. Athos najpierw złożył jedno skrzydło, pozwalając by woda z błony skórnej spłynęła jak po złożonym parasolu do owej miski. Potem to samo zrobił z drugim skrzydłem. A potem wspiął się heraldyczne na dwie łapy, wyciągając końcówkę ogona go Gniewka i wdzięcznym ruchem położył swoje nastroszone łuski, lśniące srebrem w słabym, nocnym świetle. Woda zebrana pod i między nimi spłynęła strugami wzdłuż ogona, napełniając miskę do końca, a nawet wychlapując się poza nią.
- Oto i woda na naszą herbatę - powiedział Gniewomir jej pokazując pełne naczynie, a do smoka wracając spojrzeniem - Dziękuję Ci Athosie.
Smok wydał z siebie niskie, nosowe trąbnięcie i opadł na cztery łapy, otrzepał się i ruszył ułożyć się na powrót koło ogniska.
Chaaya wstała i skłoniła się smokowi w podzięce, po czym odebrała naczynie do mężczyzny, unikając jego wzroku. Czuła się głupia. Bardzo.
Podchodząc do ogniska, położyła na węglach naczynie, po czym sięgnęła do niedbale rzuconej na piach torby, skąd wyciągnęła woreczek z ziołami i… widelec. Siedząc w kucki, pochylona nad paleniskiem, wysypała trochę zielonych pączków kwiatów oraz białe płatki, po czym wsypując je do czarki mieszała spokojnie wywar, dumając nad słowami Gniewka.
Skoro prawdziwą miłość spotyka się raz w życiu. Na pewno chodziło mu o jej Ranveera. Z tym, że on nie żyje. Więc czego miałaby szukać? Sfrustrowana, stworzyła szybki wirek w powoli naciągającej się herbacie. W końcu zgrzytnęła ząbkami sztućca o dno naczynia i splotła dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Pięknie pachnie - przyznał Gniewomir, zajęty przeszukianiem swoich juków w poszukiwaniu czegoś, co przynajmniej udawało, że stało obok szklanki bądź kubka. Widział, że mógł nieco zamieszać w głowie bardki. Tym bardziej, jeśli nie dopuszczała do siebie myśli, że można prawdziwie kochać w życiu więcej niż raz. Nie chciał już jednak dodawać tego do pieca, bo zdaje się, że na dziś już i tak przedobrzył. Miał tylko nadzieje, że jeszcze kiedyś uda mu się to dodać do tej rozmowy. Kiedy już dłużej nie dało się udawać, że wciaż szuka kubka przypiętego za ucho do plecaka, wrócił z nim do ogniska.
Bardka nie dopuściła do wrzenia wywaru, ostrożnie ściągając miskę z żaru, za pomocą rąk okrytych w połacie sukienki. - Jaśmin ma to do tego, że ładnie pachnie… - odparła nieco oschle, ale ton ten był skierowany raczej do jej samej. - Nie mam cukru… mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza… - odparła ponownie przepraszająco - Ale jak dla mnie… jaśmin najlepszy jest gorzki, wspaniale harmonizuje się z jego wyglądem i wonią.
- Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Nauczyłem się przez całe życie bez cukru, że niesłodzenie obnaża prawdziwy smak rzeczy. Więc jakby nie było, zgadzam się z Tobą - odparł spokojnie oferując jej kubek.
- Wypij proszę pierwsza.
- Nie wypada mi pić pierwszą. - odparła pokornie, delikatnie kręcąc głową. - Proszę częstuj się. - wskazała dłonią na miskę, zapraszającym gestem.
- Nie chodzi o to, co ci wypada, tylko na co masz ochotę - brązowe oczy Gniewomira uśmiechały się do niej ciepło. - To tylko herbata - powiedział, świadom tego, że stać go na ten trunek dopiero od pięciu lat.
- Mam ochotę… - odparła spokojnie, podnosząc wzrok i przeszywając Gniewka twardym spojrzeniem weterana podobnych batalii - ...byś napił się pierwszy i powiedział czy ci smakuje. - odparła grzecznie, acz stanowczo. To zachowanie akurat perfekcyjnie rozumiała. Janus był taki sam. Biali mieli dziwny zwyczaj naruszania obcej kultury i tradycji, starając się ją zmieniać na własną modłę. Dostawała wtedy białej gorączki.
Wobec takiego dictum Gniewomir sięgnął po obity kubek i pociągnął z niego powoli spory łyk. Płyn był gorący, ale nie dosć, by poparzyć. Wystarczająco jednak, żeby rozlać się ogrzewającą całe ciało falą przyjemności. Zamknął oczy, skupiając się na tym uczuciu. Na jaśminie, który dominował nad jego zmysłem smaku i powonienia, wypełniając sobą przestrzeń w tym dobrostanie. Gniewomira przeszły dreszcze. Pozwolił sobie na drugi łyk - także z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzył, błyszczały.
- Jest wspaniała - przyznał cicho i odchrząknął.
Chaaya rozluźniła się i uśmiechnęła triumfująco. Gniewko zdał egzamin.
- Ciesze się. - odparła miękko, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie używała stanowczości w swym tonie.
Gniewomir pił w ciszy i bardzo powoli, dozując sobie przyjemność.
- Jeśli nasza Jaśmin… - zawahał się i wyciagnął z kieszeni na piersi kamyk jej imienia. Upił jeszcze łyk i mokrymi od herbaty wargami pocałował okruch skały, który natychmiast wskazał im drogę do przyszłej Matrony. - Mam nadzieję, że daje sobie radę… - wyszeptał.
- Powiedziałeś, że widziałeś ją na pustyni… uciekającą… - odparła spokojnie, chowając widelec do torby - Jako człowiek miałaby marne szanse na przeżycie… zwłaszcza, jeśli nie urodziła się na pustyni… nawet ja ledwo uszłam z życiem, a urodziłam się i żyłam w najbardziej zabójczym rejonie i powinnam wiedzieć najwięcej o przetrwaniu w gorących piaskach… Nasza Jaśmin jest jednak smokiem. Jeśli może skorzystać z tego atutu, to jest nadzieja. - wzruszyła ramionami, najwidoczniej mało zmartwiona jej losem.*
W przeciwieństwie do Gniewomira, który przez chwile kolebał kubkiem, jakby zamierzał tam dostrzec smoczycę na nowo.
- Jaskinia dała mi wszystko, co mam. Te blizny, żonę i jakąś więź ze smokiem, którą dopiero muszę stworzyć. I Jaśmin jest wszystkim, co może te kupę gruzu i charakterów utrzymać w ryzach i w całości. Jeśli miałbym dola kogokolwiek poza Mirrą złożyć swoje życie, to właśnie dla niej. Mam nadzieję, że dotrwa do naszego przybycia i że będziemy potrafili jej pomóc - stwierdził i westchnął. - Wystarczy. Dziękuję Ci za herbatę, jest wspaniała. Myśle, że powinniśmy się nią podzielić zresztą. - powiedział i wstał. - Dziękuję Ci też za rozmowę, choć na nią nie zasłużyłem - mówiąc to ukłonił się. I nim odszedł widać, że zawalczył ze sobą w środku straszliwie. Otwierał i zamykał usta, bezradnie patrząc na Chaayę. W końcu wraz z oddechem uleciała z niego całą odwaga i najważniejsze słowa, które chciał jej przekazać:
- Kochać prawdziwie można więcej niż raz na życie - stwierdził, po czym zasalutował jej przykładając pięść do swojej lewej piersi i odszedł pełnić warte gdzie indziej.
Odprowadziła mężczyznę pustym spojrzeniem brązowych oczu, z całych sił starając się nie uśmiechnąć.
“Naiwności tego świata…” odparła gorzko kurtyzana, która całe swoje życie sprzedawała swoją miłość. Ziewnęła przeciągle, wyciągając się przed węglami. Leniwym ruchem, napełniła herbatą kubek, po czym w spokoju sączyła napój, wyłączając się na otoczenie.
 
Drahini jest offline  
Stary 21-01-2016, 22:14   #110
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Niespokojne sny i głosy w jego głowie, wyrwały Agnisa całkiem ze snu, podobnie jak niepokój Nilama, skoro byli tak niedaleko od siebie. Jego oczom natychmiast ukazała się jakaś postać. Być może był zbyt zaspany, może to smocze sny i niepokój tak na niego wpłynęły, ale sięgnął wgłąb siebie, po płynącą w jego żyłach moc. Słowa, które wypłynęły z jego ust, być może już kiedyś padały, ale nie w takim połączeniu, jego oczy zalśniły, a dłonie wypchnęły przed siebie niemalże czystą moc, która miała uwięzić złodzieja. Nie wiedział nawet do końca co robi.
Mężczyzna odruchowo odskoczył, jednak nie dość szybko jajowata kopuła uwięziła złodziejaszka w jej wnętrzu. I mógł tylko cicho kląć pod nosem.
Agnis wstał i podszedł bliżej włamywacza. Był rozbudzony, wściekły i nie miał pojęcia co się dzieje.
- Kim jesteś i co tutaj robisz. - Zapytał Agnis z lekkim warczeniem w głosie.
- Dlaczego miałbym ci powiedzieć? Ta sfera nie będzie istnieć wiecznie.- odparł hardo złodziejaszek.
- Nie będzie, ale jeśli mi nie powiesz, to są dwie opcje, zabiję cię osobiście, następnie przeszukam zwłoki, potem zeznam strażom że zrobiłem to w obronie własnej, albo zawołam straż i pomogę im odtransportować cię do lochu. Słyszałem że Wielka Inkwizytorka jest w mieście. - Powiedział Agnis wysuwając szpony.
- Czarownik ma pazurki… wielkie mi co.- odparł hardo złodziejaszek.- Myślisz, że śmierć to najgorsze co może spotkać człowieka
Ten głos był Agnisowi znajomy.
- Ach, to ty, zastanawiałem się kiedy mnie znowu znajdziesz. - Powiedział czarownik chowając pazury. - Fakt, może w twoim wypadku powinno się zakląć twoją duszę lub cokolwiek tam masz w jakiś przedmiot, żebyś został uwięziony na wieczność, albo ją całkowicie zniszczyć, zalać cię wodą święconą, sprowadzić jakiegoś niebianina żeby sprawdził czy pod tym ludzkim obliczem nie kryje się jakieś demoniszcze? Gdyby to ostatnie było prawdą, pewnie tutejsza inkwizycja znalazłaby dla ciebie coś do roboty. - Rzucił Agnis i rozejrzał się czy nie zostawił gdzieś na wierzchu sejmitara z zimnego żelaza.
- Odważne słowa, jak na kogoś kto ostatnim razem uciekał w kajdanach.- odparł złodziejaszek.- To ostatnia szansa dla ciebie. Wypuść mnie… zostaw zwój, który niepotrzebnie zabraliście i rozejdziemy się w swoje strony. Inaczej przekonasz się co oznacza imię Legion.
- A czego chce Legion od tego miejsca, nie powinien zniknąć tam, skąd próbuje przybyć? - Rzucił Agnis, zarzucając na siebie koszulę i podchodząc do drzwi. Była najwyższa pora zawiadomić straże i ściągnąć inkwizytorkę i to jak najszybciej.
- Legion nic nie chce od tego miejsca. Legion to my… a ja chcę tubus, który zabraliście nam sprzed nosa… ze statku.- przypomniał złodziej.
Agnis nie powiedział nic, wychodząc z pokoju a następnie zbiegając na dół, w poszukiwania wykidajły lub karczmarza. Nie miał pojęcia jak długo wytrzyma jeszcze więzienie, jakie udało mu się stworzyć, więc trzeba było działać jak najszybciej. Miał zamiar obudzić również ognistego maga, nie miał do końca pojęcia czym był zmiennoskóry, ale wolał nie stawać z nim sam oko w oko.
Zebranie straży, obudzenie maga wolnych miast… nie zdążył tego zrobić. Już kiedy wykłócał się z karczmarzem o kwestię wykidajły usłyszał huk. Głośny huk dochodzący z jego pokoju.
- Biegiem! - Rzucił Agnis, samemu biegnąc ponownie do swojego pokoju, gotów w każdej chwili ponownie czymś cisnąć w niedawnego porywacza. Nie musiał jednak. Jak się okazało bowiem, jego magiczna sfera choć już słabła, nadal istniała. A złodziej wydawał się wiedzieć dużo na temat magii, tak więc...ta krwawa posoka bebechów, ubrania,kości i ekwipunku wypełniająca sferę była zapewne celowa. Zupełnie jakby potraktował się kulą ognistą od środka w akcie spektakularnego samobójstwa.
Agnis zaczął szarpać brodę, patrząc na wszytko, co kotłowało się w sferze. - No, to myślę że to może poczekać do rana dla inkwizytorki. - Zamyślił się nieco. Czym musiała być ta istota, że tak zupełnie nieistotne było dla niej fizyczne ciało czy śmierć. Czym był ten cały Legion. Właśnie dostał więcej pytań, nie dostając absolutnie żadnych odpowiedzi. Nie podobało mu się to ani trochę.
Co gorsza… sfera przestała istnieć i cały ten krwawy bajzel rozlał się po pokoju Agnisa, ku rozpaczy karczmarza… który nie bardzo jednak spieszył się do wrzasków na zaklinacza, bo starał się nie wypuścić z siebie kolacji.
- Przynajmniej nie rozprysł się po ścianach i suficie kiedy ze sobą skończył. - Cała jatka wyglądała paskudnie. Cieszył się że nie zjadł za dużo na kolację. Starał się udawać że widok nie rusza go aż tak bardzo, ale nie było to łatwe. Ręce mu się odrobinę trzęsły. Widywał trupy, sam kilka przyrządził do stanu niezbyt rozpoznawalnego, ale to… to było już za dużo. - Przynieś wiadro, albo kilka, najlepiej nie przeciekających, spróbuję tu posprzątać. Chyba że chcesz zostawić wszystko i poczekać aż inkwizycja się tym zajmie? - Zapytał karczmarza i nie czekając na jego reakcję, zaczął oddzielać swoje rzeczy, kładąc je na bok, od tych, które wypłynęły z kuli, razem z resztkami istoty. Czekał aż karczmarz się ruszy, żeby przejrzeć, co dokładnie miał przy sobie denat. W międzyczasie usiadł na łóżku i skontaktował się z Nilamem. ~ Nie wiem co u was, ale właśnie nawiedził mnie mój niedawny porywacz, tylko w innym ciele. Udało mi się go zamknąć w czymś, ale chyba rzucił w siebie kulą ognia. Został z niego krwawy gulasz flakowy, trochę wygląda to jakbyś chciał coś zjeść i przypadkiem rozerwał żołądek. Tak po prostu się zabił, jakby strata ciała mu nie przeszkadzała, mówił do siebie per Legion. Czymkolwiek jest, koniecznie chciał zwój, który ktoś wyciągnął z trupa znalezionego przed sztormem. Dowiedz się, kto go ma i pilnujcie tego cholerstwa jak oka w głowie, zdaje się, że będziemy mieli przez to nieco kłopotów. Mogą nawet przejąć chwilowo priorytet nad znalezieniem Lady. Uważajcie tam na siebie. - Przekazał czarownik.
~ Na siebie mamy uważać? Coś próbowało nam mieszać w głowie, żebyśmy was pozabijali, uważaj na siebie, coś wisi w powietrzu, niedobrego. - Dobiegła go rozdrażniona odpowiedź, ale można było wyczuć w niej nutkę troski smoka.
~ Staram się jak mogę, jeszcze żyję. Spróbuję ogarnąć tutejszy chaos. - Odparł Agnis, wpatrując się w krwawą mozaikę na podłodze.
Hyrkaliańskie straże zjawiły się dość szybko, widać odgłos eksplozji był dość głośny. Agnisa prewencyjnie aresztowana, karczmarza też. Przesłuchujący zaklinacza oficer otrzymał jednak dość szybko rozkaz na piśmie, żeby zamknąć go pod strażą w najlepiej strzeżonej celi w garnizonie wojskowym, ale pozostawić mu cały jego ekwipunek i wypuścić rano.
Co też oficer z irytacją wyjaśnił Agnisowi, w którym widział przeklętego maga, a który zakłócił spokój jego miasta.
Agnis w zasadzie nie miał nic przeciwko. Teoretycznie byłby łatwym, wystawionym w jednym miejscu celem, z drugiej, gdyby cokolwiek chciało po niego przyjść, musiałoby najpierw się przebić przez strażników. Nie żeby uważał że to dla złodzieja ciał wielki problem, gdyby nagle powrócił jakimś cudem, ale cela nie była aż taka tragiczna, zwłaszcza że mieli go rano wypuścić. Bywał w o wiele gorszych sytuacjach.



Noc w loszku do najprzyjemniejszych nie należał, ale z kolei nikt nie próbował go zabić, a to już była duża poprawa, biorąc pod uwagę przeżycia ostatniej nocy. W tej specjalnej celi miał na swój sposób luksusy, poza wonią i samą atmosferą. Było coś w dźwięku zamykającego się zamku, na ciężkich drzwiach, do których nie ma się klucza, co budziło pewien niepokój. Mimo to, udało mu się ponownie usnąć.
Rankiem podano śniadanie, proste ale pożywne… wojskowe żarcie: groch z kapustą i słoniną. Takich rzeczy nie podawano więźniom, jak podobnie dzbana z ciemnym piwem do popitki.
- Zbieraj rzeczy… jesteś oczekiwany.- rzekł strażnik, gdy Agnis skończył jeść. Jak się okazało, oczekiwała na niego znajoma władczyni nietoperza.
- Wsiadaj… lecimy do twoich.- mruknęła krótko ścierwniczka.
- Nawet nie wiesz jak cieszą mnie twoje słowa, mam tylko nadzieję, że nie byli nazbyt upierdliwi ani dużym ciężarem. - Agnis uśmiechnął się do rudzielca. - Wyglądasz uroczo jak zwykle gdy cię widzę Pyrso, niczym posłaniec dobrej nowiny. - Nie zwlekał i usadowił się gdzie mu kazano, śpieszyło mu się.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172