Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2016, 17:52   #109
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Za to opadła na jej ramiona ciepła, skórzana kurtka lotnicza, przesiąknięta ciężkim, męskim zapachem.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - powiedział cicho rozespany Gniewomir, ale oczy miał czujne. - Chyba po prostu byłaś bardziej zamyślona niż ja głośny.
Tambernero pochylał się nad nią przez moment w swojej rozpiętej koszuli. Spod bawełny widać był półokrąg blizn po zębach jaśniejący na tle włosów porastających pierś i brzuch jeźdźca. Upewniwszy się jednak, że kurtka nie zsunie się jej z ramion, wyprostował się i splótł ręce na piersi. Zdążył już nie tylko wstać, ale przypasać sobie zarówno swój rapier, jak i oba rewolwery.
- Moja kolej na warte - powiedział i uśmiechnął się. Jeśli nawet słyszał wyłącznie tubalny głos Godivy, to mógł się śmiało domyśleć, o czym rozmawiały. Ale nie było to jego sprawą, zachował więc taktowne milczenie. Athos za jego plecami leżał jak wielka granatowa góra i albo spał, albo udawał, że to robi.
Dziewczyna kiwnęła głową w podzięce, ale nie wyglądało by planowała się położyć. Siedząc dalej na swoim miejscu, spoglądała na morze, wyłączając się z jakiegokolwiek myślenia.
- Jeśli jesteś zmęczony, możesz się położyć… ja dziś nie dam rady zmrużyć oka. - odparła żartobliwie.
- Dziękuję, ale złapałem trochę snu - odparł Gniewomir, uśmiechając się spokojnie. - Będzie Ci przeszkadzało moje towarzystwo?
- Dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - odparła zaskoczona, spoglądając ciekawsko na mężczyznę.
- Ostatnio sporo się wydarzyło i chyba żadne z nas nie miało czasu pobyć sam na sam z myślami - odparł Tambernero i usiadł koło niej po turecku. - Moja żona potrafiła znikać czasami na całe noce, kiedy coś ją zafrapowało.
No tak… Gniewko miał żonę, słyszała o tym i nawet się dziwiła, dlaczego pracował jako pełnoetatowy smoczy jeździec. - Kobiety mają tak w zwyczaju… lubią znikać i niepokoić swoją nieobecnością innych. Ja jednak, potrafię wyłączyć się na otoczenie i stworzyć samotnię w swoim wnętrzu, bez potrzeby oddalania się od reszty. Uroki życia w licznej rodzinie. - wzruszyła ramionami, śmiejąc się pogodnie.
Gniewomir też się uśmiechnął spokojnie:
- Pozazdraszczam. Nigdy nie miałem możliwości wyrobić w sobie tej zdolności, a wydaje się być przydatna - zagaił. Prawda była taka, że jako sierota całe życie miał samotności w bród. Ale nie chciał tego mówić. To Chaaya ewidentnie biła się z myślami. Nie potrzebowała wynurzeń trzydziestopięciolatka. - Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić?
Czy mógł coś zrobić? Oczywiście, że nie i być może zdawał sobie z tego sprawę, niemniej Chaayę rozczuliła jego inicjatywa. Pokiwała głową jakby potakiwała i zaprzeczała jednocześnie. Zdawała sobie sprawę, że gest ten będzie dla niego niezrozumiały, jednakże najlepszy do tej sytuacji.
- Słyszałeś naszą rozmowę z Godivą i... Nveryiothem? - imię swojego smoka, wypowiedziała ciszej i jakby smutniej.
Gniewomir pzygryzł zarost pod dolną wargą. Nie było sensu ani też uczciwie kłamać.
- Cóż… ich pierwsza wymiana uwag nie należała do najcichszych, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko tubalność głosu skrzydlatych - przyznał z westchnieniem. - Potem poprosiłem Athosa, żeby jakoś was zagłuszył w myślach, ale niewystarczająco zagłuszał Godivę. Przykro mi. Jeśli to cię jakoś pocieszy, to jest to tak, jakbyś wrzuciła to w studnie. Nie mam prawa ani zamiaru wydawać osądu, ani czegokolwiek sugerować, ani się mądrzyć. Moje własne życie dostarcza mi wystarczająco dużo wstrzyknięć adrenliny. Tak długo więc, jak nie poprosisz mnie o to, zdania na ten temat nie usłyszysz ode mnie ani jednego wyrazu - odrzekł, kłaniając się jej głową.
Odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem. Przywykła do braku prywatności, choć musiała przyznać, że cała ta sytuacja mocno ją peszyła. W końcu… wszyscy byli dla siebie obcymi ludźmi. Nic ich nie łączyło.
- Chyba to jakoś przeboleję… - zaśmiała się niemrawo. Przez chwilę milczała, by po chwili zmienić temat na trochę łatwiejszy dla nich obojga. - Słyszałam, że Nvery was znalazł… a właściwie to… wy jego. Nie sprawiał wam kłopotów?
- Najniejszych - odparł Gniewomir. - Umieliśmy sobie długą, pouczającą rozmowę. Dużo mi się wyjaśniło w związku z nim po tej rozmowie. Naprawdę. Na dodatek potraktowany poważnie i z szacunkiem odpowiada tym samym, nawet jeśli to tylko pozory. To solidne stworzenie, nawet jeśli trochę jeszcze niedojrzałe - powiedział i odchylił się do tyłu, podpierając na ręką, by móc spojrzeć w gwiazdy. - Raz tylko jeden chyba wystawiał mnie na próbę, ale nie wiem, jak ją przeszedłem - przyznał, zapatrzony w jeden punkt na niebie.
- Myślę, że dużo u niego zapunktowałeś ale… straciłeś je wszystkie, gdy nie pozwoliłeś lecieć na wyspę, zobaczyć smoki. - zaśmiała rozbawiona - Także dalej jesteś na zero… ale nie martw się, daleko ci do potajemnych modlitw o rychłą śmierć. - instynktownie odwróciła wzrok w kierunku w którym przebywał Jarvis. - Niektórzy muszą walczyć nie tylko z modlitwami… ale i potajemnymi ofiarami. - odparła poważniej ale jednak na jej ustach błądził uśmieszek.
- Nie mogłem nas tam wysłać. Wasze polecenia były jasne, a ja musiałem myśleć o dobru całego skrzydła, które pod sobą miałem - odparł Gniewomir i w końcu odwrócił wzrok od swojej gwiazdy. - Co zaś modlitw o rychłą śmierć i ofiar, to cóż… stanowię chyba dość sensowny kawałek baranka na całopalenie - stwierdził i zaśmiał się szczerze. I znów ukradkowo rzucił okiem na gwiazdę. Widać, że tęsknił. - Frysie miłosierny. Królestwo za butelkę czegokolwiek poza słoną wodą.
Chaaya z przyjemnością obserwowała i słuchała towarzysza. Kładąc głowę na kolanach, przebierała palcami u stóp w piasku. - Mam w torbie herbatę jaśminową… ale brak słodkiej wody… - zaproponowała niepewnie.
- Athos! - zawołał Gniewomir i granatowa góra przy ognisku poruszyła się. Smok wyprostował swoją szyję, szeleszcząc łuskami i spojrzał na Gniewomira, dając znak, że słucha go. Po chwili wstał na dwie łapy, rozłożył z łopotem skrzydła i jednym potężnym machnięciem zasypał wszystko i wszystkich dookoła zarenkami piasku, gdy wzbił się w powietrze.
- Znajdzie dla nas wodę, ale nie na lądzie - zapewnił Gniewomir, patrząc jak smok nabiera wysokości i leci na wschód, gdzie nad horyzontem majaczyły skołtunione cumulusy zapowiadające deszcz.
- Waaah. - zaintonowała zdziwiona, zadzierając głowę do góry i przykładając dłoń do policzka. - Przydatna ta twoja jaszczurka. - odparła z podziwem i nikłą zazdrością, która szybko jednak zniknęła. Co by nie mówić na jej gada. On również był utalentowany, choć może w mniej spektakularny sposób.
- Nie jest mój. To autonomiczne stworzenie, które poprosiłem o przysługę - uśmiechnął się Gniewomir. - Wyświadczamy sobie przysługi. Ja i on. Athos jest bardzo dumny, ale inne rzeczy niż bycie pomocnym ranią jego dumę. Z tego, co zdążyłem się o nim dowiedzieć, jest typem opiekuna gniazda. Chce, żeby wszystkim było dobrze. To dlatego sam poluje dla pozostałych smoków… No cóż. Dlatego, że to lubi też, ale głównie właśnie z chęci czynienia życia lepszym.
Gniewomir uśmiechnął się smutno.
- To chyba nie jest tajemnicą w Jaskini - zważywszy na to, że trudno, żeby cokolwiek było tam tajemnicą… ale nie wiem, czy wiesz, że te blizny na brzuchu i piersi są właśnie sprawką Athosa.
- Nie wiedziałam. - odparła szczerze, odrywając wzrok od nieba i spoglądając na Gniewka,. mężczyżna bez słowa ściągnął koszulę, pokazując jej półkole blizn na plecach i brzuchu. Dziewczyna przez chwilę kontemplowała widok z całkowicie neutralnym wyrazem na twarzy. - Można spytać, dlaczego uraczył cię tak pięknymi pamiątkami? - spytała w zamyśleniu, wyciągając dłoń i delikatnie dotykając blizny po wielkim kle.
Gniewomir patrzył na to spokojnie.
- Próbował mnie zabić - odparł po prostu. Przez chwile siedział cicho, patrząc na swój brzuch, a potem kontynuował. - Byłem w poprzednim życiu ścierwnikiem. Ścierwnikiem z grupy, którą ktoś straszliwie wystawił. Trafiliśmy na skrzydło z Jaskini, które rozbiło nas chyba w trzy minuty. Ja przeżyłem tylko po to, żeby mnie zaciągnęli do Jaskini na szafot. Problem polegał na tym, że ja bardzo lubiłem swoje życie, a teraz nawet bardziej i nie chciałem się dać powiesić - mruknął Gniewomir i znów spojrzał w gwiazdy. - Uciekłem i na zakładnika, żeby móc uciec, wziąłem pierwszą lepszą osobę, która mi się nawinęła. To była Mirra. Jest… tak jakby smoczą pielęgniarkom. Pomaga leczyć smoki lekarzom w Jaskini, ale była na tyle dobra, że zgłosiła się opatrywać moje rany i nosić posiłki. Cóż… Nie było trudno ją obezwładnić… Nie jestem z tego dumny, choć oboje wiedzieliśmy, że nie zrobię jej krzywdy. Była całkowicie spokojna. Potem mi powiedziała, że już wtedy się we mnie kochała. Choć znam takich, którzy mówili potem, że był to syndrom sztaeckholmski.
Gniewmoir westchnął i pociągnął dalej.
- Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że na drodze stanął mi wtedy Athos. Był wściekły. Na Frysa… ale był wściekły. A wściekły smok może przerazić. Nie było w ogóle rozmowy. Złapał mnie umysłem - choć to ponoć jest karalne, jeśli się robi wbrew łapanemu - i sparaliżował na ten moment potrzebny mu, żeby mnie złapać w swoje szczęki… To było… daruj… - Gniewomir urwał gwałtownie, nie kończąc wątku. - Mirra próbowała mi pomóc i chyba uratowała mi życie. Te kilak sekund, kiedy Athos się wahał wystarczyło, żebym wyżył, nim na Granatowego spłynęła myśl Matrony nakazująca mu mnie zostawić. Pamiętam to do dziś. “Nie możesz go pożreć, bo to Twój towarzysz”. Ależ był wściekły. Dobrze, że straciłem przytomność, bo chybabym osiwiał ze strachu - przyznał i spojrzał na Chaayę z uśmiechem.
Bardka niczym małe dzieciątko u stóp mędrca, słuchała w zafascynowaniu historii. Nie tylko był to wspaniały romans, o którym marzy każda dziewczyna, ale także opowieść pełna akcji i dreszczyku emocji. Chaaya zamrugała, wielkimi jak monety oczami, zamykając usta, które półotwarła, nawet nie wiadomo kiedy.
- To chyba normalne w tym gnieździe. - zaśmiała się radośnie - Ja też ledwo przeżyłam pierwsze spotkanie z Nverym. Ponad dwa miesiące trwała nasza wyrównana walka, aż w końcu oboje uświadomiliśmy sobie, że nie wymieniliśmy ze sobą ani jednego słowa… wszystko toczyło się w naszych myślach. Dałam mu nieźle wtedy popalić. - uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Ciekawe jak Jarvis połączył się z Godivą… o i Agnis. - przypominając sobie o ostatnim z towarzyszy, bardka rozejrzała się za sylwetką Nilama, nie pamiętając dokładnie, gdzie smok się ulokował do wypoczynku.
Gniewomir nawet jeśli wiedział coś na temat tych przydziałów, zachował to dla siebie z racji koleżeńskiej taktowności. Naciągnął koszulę z powrotem na ramiona i zapiął jej guziki.
- Najwyraźniej to norma - zaśmiał się. - Ale w mordę, mam nadzieję, że ktoś w tym naszym grajdole dostał przydział we względnie normalny sposób, bo inaczej nie bardzo można ręczyć za nasze nerwy - dodał, sprawdzając, czy równo się zapiął. - A ta jedna gwiazda, na którą się taka uparcie gapie, to Cassiopeia. Widać ją jeszcze tutaj, więc nie jestem jeszcze daleko od domu. Mamy umowę z Mirrą, że każdego dnia naszej rozłąki, jeśli tylko chmury nie przeszkadzają, o północy ich czasu patrzymy na te gwiazdę. To jest tak trochę, jakbyśmy się spotkali myślami.
Tancerka wydała z siebie cichy, przeciągły jęk westchnienia, po czym podpierając głowę na ręce opartej o kolano zapatrzyła się w morską toń. Uwielbiała i nienawidziła takie historie, a gdy dochodził do tego namacalny, kroczący i żyjący wśród ludzi dowód, jej mroczna część serduszka wręcz paliła się by złorzeczyć.
Gniewomir zauważył to i wrócił na ziemię.
- Przepraszam - odchrząknął. - Wybacz, nie chciałem. Proszę bądź cierpliwa. Widzisz, skończyłem pawie w smoczym brzuchu, żeby znaleźć taką Mirrę. To nie jest tak, że mam na to patent - odparł niezręcznie.
- Ja już miałam swoją szansę. To znaczy, nie tylko ty spotkałeś swoją Mirrę w tym gronie. - odparła łagodnie - Ludzka natura bywa jednak czasem podła i zachłanna. To ja powinnam przepraszać. - skrobnęła się pazurkiem po policzku.
Gniewomir nic długo nie mówił, a potem westchnął i położył się na piasku, podkąłdając ręce pod głowę.
- Życie jest ogólenie posrane - powiedział. - Popierdolone wręcz. Ludzie potrafią być tak podli, jak bardzo ich kochamy. To te momenty sprawiają, że nie chce się poddać. Te, które nie są takie wstrętne.
Potem spojrzał na Chaayę, jakby chciał jej zadać retoryczne pytanie, ale uświadomił sobie, że bardka musi ich mieć już na dzisiaj dosyć i odwrócił się na powrót ku niebu.
- Pytaj, bo być może już nigdy nie dostaniesz na nie odpowiedzi. - wymruczała, czując, że powoli się rozluźnia i w zasadzie to nawet jest senna, co nie było wielkim odkryciem, zwłaszcza, że wczorajsza noc była dla niej istną udręką.
Gniewomir poklepał piasek obok niej, proponując tym samym, aby jeśli tylko chce, również się położyła, żeby móc patrzeć jej prosto w oczy.
Dziewczyna opadła posłusznie na piasek. Przekręciła się na bok i wsparła głowę na ręce by móc obserwować Gniewka z góry. Jej twarz była uśmiechnięta i zachęcająca do rozmowy. Zupełnie jakby tancereczka dopiero zaczynała się rozkręcać w ploteczkach. By dodać mężczyźnie otuchy. Zafalowała brwiami, najpierw jedną, a potem drugą, jakby w takt niesłyszalnej muzyki, było w tym coś orientalnego i kuszącego zarazem, po czym zrobiła gest głową, jakby oczekiwała lub ponaglała, a może zachęcała towarzysza do wypowiedzi.
- Bo wiesz… -Gniewomir mlasnął, siłując sie z duchu z tym, co chce powiedzieć. - Pomimo wielkiej miłości, jaką darzę Mirrę, żyjemy oboje w otwartym związku. Tak jest lepiej, biorąc pod uwagę, że oboje mamy swoje potrzeby, a ja jestem w powietrzu bardzo często. Mało tego, kiedy odlatywaliśmy na poszukiwania Jaśmin, Athos był tak miły, że powiedział, mi, że Mirra spodziewa się dziecka. Pomijając całą abstrakcyjność tej sytuacji i to, że zazwyczaj to kobiety mówią o tym swoim mężczyznom, to wszystko jest super, bo wiem na pewno, że to moje dziecko - mimo wszystko. Ale mówię Ci to wszystko, bo chce, żebyś wiedziała, że ta miłość, o której opowiadam, może mieć różne oblicza, czasem zupełnie nieprzewidywalne i zaskakujące dla innych. Ważne jest, żeby Tobie było dobrze i żeby nikogo przy okazji nie krzywdzić.
Chaaya zamarła nie wiedząc jak zareagować. Wpatrywała się w mężczyzną, z równą intensywnością i oczekiwaniami co wcześniej. Zupełnie jakby nie usłyszała co ten do niej mówił. Jedynym znakiem, że nie skamieniała, było mrugnięcie oczami, jakby niedostatecznie ostro widziała rozmówcę przed sobą.
- Chyyyyba… nie nadążam nad twoim tokiem myślenia. - odparła zakłopotana - Mam ci gratulować… to przestroga… lekcja?
- Niee! Matko uchowaj - wybuchnął śmiechem Gniewomir. - Chodziło mi tylko o to, że to, czego pragniesz przyjdzie z własną hm…. instrukcją obsługi. Powiedziałaś mi wcześniej, że już miałaś swoją szanse. Swoją “Mirrę”, a ja chciałem Cię wtedy zapytać, skąd bierze się w Tobie ta pewność, że to się już nigdy nie wróci?
- Bo on nie żyje… - ledwo dostrzegalnie ściągnęła brwi, najwidoczniej dalej nie rozumiejąc, co chce jej Gniewko przekazać. Widać, że się starała, ale jakby niewidzialna ściana, w którą co i raz uderzała, nie pozwalała jej dotrzeć do sensu jego słów.
Gniewko jęknął w duchu. Takie buty.
- Więc jeśli sądzisz, że ta śmierć zamyka inne drogi, to żaden mój argument w tej chwili cię nie przekona - powiedział z szacunkiem, kładąc rękę na sercu. - To coś, co musisz odkryć na własną rękę i w swoim czasie. A mnie pozostaje tylko to uszanować, bo nie mam prawa przekonywać cię na siłę do czegoś takiego. Jedyne co mogę jako człowiek martwy przez trzydzieści lat swojego pożyczonego życia, to powiedzieć ci, że w te ostateczną ucieczkę możesz schować się zawsze. Może warto wcześniej po prostu jeszcze chwile poszukać?
Speszona, odchyliła się delikatnie od rozmówcy, podświadomie czując, że w jakiś sposób go nie zadowala. Na szybko, starała się wymyślić, co miałaby zrobić i czego szukać? Że co… miała go wskrzesić? Czy zabić się i poszukać go w zaświatach. Jedno i drugie, wydawało jej się niedorzeczne i mało prawdopodobne by było prawdziwym przesłaniem jego wypowiedzi. Ścigając usta w dzióbek, dumała jeszcze przez chwilę, przedłużając milczenie. Nie doszła do żadnej konkluzji.
- Przepraszam… - odparła lekko zmartwiona. Nawet nie wiedziała jak go przeprosić, za swoją niewiedzę.
- Moja pani, to ja przepraszam - odparł Gniewomir, też podnosząc się na łokciach. Ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny i pełen pokory pocałunek. Szczęśliwie od dalszego milczenia uwolnił ich łopot skrzydeł wracającego Athosa. Jego sylwetka szybko nabierała masywności, ale tym razem wydawał się większy niż zwykle i szybko okazało się, dlaczego. Był cały nastroszony…. i mokruteńki.
Gniewomir wstał i wybrał ze swojego ekwipunku jakąś miskę metalową, z którą podszedł do smoka. Athos najpierw złożył jedno skrzydło, pozwalając by woda z błony skórnej spłynęła jak po złożonym parasolu do owej miski. Potem to samo zrobił z drugim skrzydłem. A potem wspiął się heraldyczne na dwie łapy, wyciągając końcówkę ogona go Gniewka i wdzięcznym ruchem położył swoje nastroszone łuski, lśniące srebrem w słabym, nocnym świetle. Woda zebrana pod i między nimi spłynęła strugami wzdłuż ogona, napełniając miskę do końca, a nawet wychlapując się poza nią.
- Oto i woda na naszą herbatę - powiedział Gniewomir jej pokazując pełne naczynie, a do smoka wracając spojrzeniem - Dziękuję Ci Athosie.
Smok wydał z siebie niskie, nosowe trąbnięcie i opadł na cztery łapy, otrzepał się i ruszył ułożyć się na powrót koło ogniska.
Chaaya wstała i skłoniła się smokowi w podzięce, po czym odebrała naczynie do mężczyzny, unikając jego wzroku. Czuła się głupia. Bardzo.
Podchodząc do ogniska, położyła na węglach naczynie, po czym sięgnęła do niedbale rzuconej na piach torby, skąd wyciągnęła woreczek z ziołami i… widelec. Siedząc w kucki, pochylona nad paleniskiem, wysypała trochę zielonych pączków kwiatów oraz białe płatki, po czym wsypując je do czarki mieszała spokojnie wywar, dumając nad słowami Gniewka.
Skoro prawdziwą miłość spotyka się raz w życiu. Na pewno chodziło mu o jej Ranveera. Z tym, że on nie żyje. Więc czego miałaby szukać? Sfrustrowana, stworzyła szybki wirek w powoli naciągającej się herbacie. W końcu zgrzytnęła ząbkami sztućca o dno naczynia i splotła dłonie na piersi niczym obrażone dziecko.
- Pięknie pachnie - przyznał Gniewomir, zajęty przeszukianiem swoich juków w poszukiwaniu czegoś, co przynajmniej udawało, że stało obok szklanki bądź kubka. Widział, że mógł nieco zamieszać w głowie bardki. Tym bardziej, jeśli nie dopuszczała do siebie myśli, że można prawdziwie kochać w życiu więcej niż raz. Nie chciał już jednak dodawać tego do pieca, bo zdaje się, że na dziś już i tak przedobrzył. Miał tylko nadzieje, że jeszcze kiedyś uda mu się to dodać do tej rozmowy. Kiedy już dłużej nie dało się udawać, że wciaż szuka kubka przypiętego za ucho do plecaka, wrócił z nim do ogniska.
Bardka nie dopuściła do wrzenia wywaru, ostrożnie ściągając miskę z żaru, za pomocą rąk okrytych w połacie sukienki. - Jaśmin ma to do tego, że ładnie pachnie… - odparła nieco oschle, ale ton ten był skierowany raczej do jej samej. - Nie mam cukru… mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza… - odparła ponownie przepraszająco - Ale jak dla mnie… jaśmin najlepszy jest gorzki, wspaniale harmonizuje się z jego wyglądem i wonią.
- Nie przeszkadza mi to, naprawdę. Nauczyłem się przez całe życie bez cukru, że niesłodzenie obnaża prawdziwy smak rzeczy. Więc jakby nie było, zgadzam się z Tobą - odparł spokojnie oferując jej kubek.
- Wypij proszę pierwsza.
- Nie wypada mi pić pierwszą. - odparła pokornie, delikatnie kręcąc głową. - Proszę częstuj się. - wskazała dłonią na miskę, zapraszającym gestem.
- Nie chodzi o to, co ci wypada, tylko na co masz ochotę - brązowe oczy Gniewomira uśmiechały się do niej ciepło. - To tylko herbata - powiedział, świadom tego, że stać go na ten trunek dopiero od pięciu lat.
- Mam ochotę… - odparła spokojnie, podnosząc wzrok i przeszywając Gniewka twardym spojrzeniem weterana podobnych batalii - ...byś napił się pierwszy i powiedział czy ci smakuje. - odparła grzecznie, acz stanowczo. To zachowanie akurat perfekcyjnie rozumiała. Janus był taki sam. Biali mieli dziwny zwyczaj naruszania obcej kultury i tradycji, starając się ją zmieniać na własną modłę. Dostawała wtedy białej gorączki.
Wobec takiego dictum Gniewomir sięgnął po obity kubek i pociągnął z niego powoli spory łyk. Płyn był gorący, ale nie dosć, by poparzyć. Wystarczająco jednak, żeby rozlać się ogrzewającą całe ciało falą przyjemności. Zamknął oczy, skupiając się na tym uczuciu. Na jaśminie, który dominował nad jego zmysłem smaku i powonienia, wypełniając sobą przestrzeń w tym dobrostanie. Gniewomira przeszły dreszcze. Pozwolił sobie na drugi łyk - także z zamkniętymi oczami. Kiedy je otworzył, błyszczały.
- Jest wspaniała - przyznał cicho i odchrząknął.
Chaaya rozluźniła się i uśmiechnęła triumfująco. Gniewko zdał egzamin.
- Ciesze się. - odparła miękko, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie używała stanowczości w swym tonie.
Gniewomir pił w ciszy i bardzo powoli, dozując sobie przyjemność.
- Jeśli nasza Jaśmin… - zawahał się i wyciagnął z kieszeni na piersi kamyk jej imienia. Upił jeszcze łyk i mokrymi od herbaty wargami pocałował okruch skały, który natychmiast wskazał im drogę do przyszłej Matrony. - Mam nadzieję, że daje sobie radę… - wyszeptał.
- Powiedziałeś, że widziałeś ją na pustyni… uciekającą… - odparła spokojnie, chowając widelec do torby - Jako człowiek miałaby marne szanse na przeżycie… zwłaszcza, jeśli nie urodziła się na pustyni… nawet ja ledwo uszłam z życiem, a urodziłam się i żyłam w najbardziej zabójczym rejonie i powinnam wiedzieć najwięcej o przetrwaniu w gorących piaskach… Nasza Jaśmin jest jednak smokiem. Jeśli może skorzystać z tego atutu, to jest nadzieja. - wzruszyła ramionami, najwidoczniej mało zmartwiona jej losem.*
W przeciwieństwie do Gniewomira, który przez chwile kolebał kubkiem, jakby zamierzał tam dostrzec smoczycę na nowo.
- Jaskinia dała mi wszystko, co mam. Te blizny, żonę i jakąś więź ze smokiem, którą dopiero muszę stworzyć. I Jaśmin jest wszystkim, co może te kupę gruzu i charakterów utrzymać w ryzach i w całości. Jeśli miałbym dola kogokolwiek poza Mirrą złożyć swoje życie, to właśnie dla niej. Mam nadzieję, że dotrwa do naszego przybycia i że będziemy potrafili jej pomóc - stwierdził i westchnął. - Wystarczy. Dziękuję Ci za herbatę, jest wspaniała. Myśle, że powinniśmy się nią podzielić zresztą. - powiedział i wstał. - Dziękuję Ci też za rozmowę, choć na nią nie zasłużyłem - mówiąc to ukłonił się. I nim odszedł widać, że zawalczył ze sobą w środku straszliwie. Otwierał i zamykał usta, bezradnie patrząc na Chaayę. W końcu wraz z oddechem uleciała z niego całą odwaga i najważniejsze słowa, które chciał jej przekazać:
- Kochać prawdziwie można więcej niż raz na życie - stwierdził, po czym zasalutował jej przykładając pięść do swojej lewej piersi i odszedł pełnić warte gdzie indziej.
Odprowadziła mężczyznę pustym spojrzeniem brązowych oczu, z całych sił starając się nie uśmiechnąć.
“Naiwności tego świata…” odparła gorzko kurtyzana, która całe swoje życie sprzedawała swoją miłość. Ziewnęła przeciągle, wyciągając się przed węglami. Leniwym ruchem, napełniła herbatą kubek, po czym w spokoju sączyła napój, wyłączając się na otoczenie.
 
Drahini jest offline