Szarpanina z większym, silniejszym mężczyzną była równie efektywna, co przerzucanie widłami piasku. Może nawiedzona lekarka dałaby radę usadzić na miejscu kilkuletnie dziecko, bankowo nie kogoś pokroju wściekłego szefa ochrony szpitala. Poleciała do przodu i z głuchym stęknięciem zderzyła się z nim, a jej opór przypominał podrygiwania lalki do crash testów. Wciąż poruszała swobodnie jedną ręką, lecz szarpanie za odbezpieczoną broń, gdy na jej spuście spoczywa ludzki palec, zakrawało o najgłupszą z głupot.
Naraz dziewczyna przestała stawiać jakikolwiek fizyczny opór. Uspokoiła się momentalnie i tylko przyspieszony oddech zdradzał że jeszcze uderzenie serca temu wierzgała i szarpała wszystkimi wolnymi kończynami.
-
Chris, Tom… zostańcie z łaski swojej na miejscu. - odezwała się ze zwyczajowym opanowaniem i zadarłszy głowę ku górze, spoglądała ochroniarzowi prosto w oczy. Ich twarze dzieliło raptem kilkanaście centymetrów w pionie, z tej odległości dostrzegała już różnicę między jasnymi białkami, a ciemnym okręgiem tęczówek i źrenic, zlanych teraz w jednolicie czarne plamki.
-
Marcus… kochanie. Boisz się o siebie i resztę. Wszyscy się boimy, to zrozumiałe. Tu nie ma się czego bać. - zaczęła łagodnie, przejeżdżając rantem wolnej ręki po swoich spodniach dzięki czemu uwolniła ją z gumowego kokonu. Rękawiczka spadła nieistotna w błoto pod ich stopami, dłoń wsunęła się pod skórzaną skorupę i wylądowała na spiętym, męskim barku, gładząc go uspokajająco. Nie chcieli skończyć jak chory… kto normalny by chciał?
- W przypadku gdy podwyż… nie będę cię zanudzać. Zobacz, gdyby dało się tym zarazić przez samą obecność, już dawno w Det wszyscy drapaliby sie trzecią ręką po łuskach na plecach... a tak nie jest, prawda? Infekcja nie przenosi sie przez powietrze, prędzej przez płyny ustrojowe: krew, ślinę, osocze i ropę. Zostanie na zewnątrz, zamknięty w przybudówce, a zajmować się nim będę ja... i tylko ja. Chłopaki zajmą się resztą przypadków, tych... hm, normalnych. O mnie nie musisz się martwić, dam sobie radę, zawsze dawałam. Myślisz, że to pierwsza choroba zakaźna z jaką mam styczność? Wiem jak uchronić się przed zakażeniem, nie pierwszyzna dla mnie. Jeśli poznam mechanizm i działanie tej infekcji, będę mogła w przyszłości pomóc któremuś z was, o ile zajdzie taka potrzeba. Chciałbyś żeby w podobnej sytuacji ktoś od razu zamordował cię z zimną krwią, zamiast spróbować wykorzystać szansę na ratunek?
Trójka mężczyzn zawahała się. Tom i Chris całkiem raźno ruszali po to co potrzebne, żeby zrobić wreszcie porządek. Zatrzymali się słysząc w ciemnościach proszący, znajomy kobiecy głos. Widziała jak głowy im chodzą, gdy patrzą to na siebie nawzajem, to na splątaną w uścisku parę. Nie mieli ochoty zbliżać się do tego co zostało ze Spidera, ani mieć z tym nic wspólnego. Poznali jednak trochę swoją nietypową szefową która najczęściej mówiła kosmicznym językiem, lecz jakoś ich nie rolowała i całkiem często się okazywało, że ma rację. Stali więc po ciemku w deszczu i czekali co dalej chyba skłonni dać jej jakąś szansę zdziałania po swojemu. Co innego Marcus.
- Kurwa, nie przeginaj Brzytewka. On nawet nie jest jednym z nas, to tylko jakiś śmieć z zewnątrz co się tu czasem szwenda. - widziała, że zasiała ziarno wątpliwości, bo złapał ją nawet mocniej wolną dłonią jakby chciał nią potrząsnąć, by jej przemówić do rozumu. Mimo to nie zdecydował się na taki ruch. Widząc w świetle latarki jak wygląda ranny nie mógł chyba uwierzyć, że lekarka zna lepszy sposób od kulki w łeb nieszczęśnika, coby zapanować nad sytuacją.
-
I musiał chujostwo złapać niedawno. Wcześniej taki nie był. Może i nas pozarażać tym gównem albo jeszcze kogoś innego. - nie dawał za wygraną, próbując znaleźć luki w argumentacji lekarki.
Zawahał sie, tyle dobrego. Pierwszy mały krok… jeszcze była szansa przemówić mu do rozsądku.
- Załatwił się tak dzień przed meczem, już miałam z nim kontakt i zobacz, nadal wyglądam normalnie. Też już powinnam... się zmieniać, a widzisz abym w czymkolwiek przypominała zainfekowaną? Jeśli nie wierzysz zrób mi rewizję. - ciągnęła dalej, tłumacząc na spokojnie kolejne wątpliwości -
Nic wam nie będzie, ani nikomu innemu… nie ma na to szans. Nie wejdzie do szpitala, nie odejdzie… czyli nie rozniesie tego dalej, a ja w tym czasie zbadam go i poznam mechanizm działania tych… zmian. Na przyszłość. Może jest z zewnątrz, ale wy już nie. Jeśli kiedyś ty, Chris... albo którykolwiek z chłopaków tak zachoruje, będę wiedziała co robić. Poznam odpowiedź jak z tym walczyć, jak wam pomóc. Nie wiem wszystkiego, po wojnie wiele się pozmieniało… ale szybko się uczę, a wasza krzywda to ostatnie czego mogłabym chcieć. Nie chcę potem być zmuszona… kogoś od nas… nikogo. - zacisnęła szczęki i pochyliła głowę do dołu.
- Nikogo nie zarazi, dopilnuję tego. - Dotykałaś już go?! - sapnął jakby właśnie zdradziła mu, że jest jego nigdy niechcianą, młodszą siostrą. Odsunął ją na całą możliwą długość ramienia choć wciąż trzymał. Poruszył nawet drugim ramieniem, tym z bronią chcąc przecelować lufę ze Spidera na jej pierś. Ruch ten zamarł gdzieś w połowie.
- A jak ty złapiesz tego syfa to ciebie kto uleczy? - spytał całkiem trzeźwo, kątem oka widziała potakujące ruchy głów u swoich zastępców. -
Dobra, zabieraj go do krematorium. - warknął wreszcie machając bronią gdzieś z grubsza w stronę niewidocznego w ciemnościach budynku nieco oddalonego od starej szkoły.
- Ale sama będziesz koło niego chodzić, nie mieszaj nas do tego. I jak zobaczę, że masz syfa to kurwa nie miej złudzeń. Kulka i kanka. - rzekł całkiem spokojnie chowając wreszcie spluwę za pasek. Sam cofnął się i stanął przy sanitariuszach najwyraźniej dosłownie nie mając zamiaru się zbliżać do lekarki i jej niebezpiecznego pacjenta.
- Przecież sam widziałeś… - westchnęła ciężko i przypomniała sytuację. -
Opatrywaliśmy jego nogę… to ten chłopak któremu Chris chciał ją obciąć, pamiętasz? Ten sam. Spider. Trzy dni… zobacz jak wygląda on i jak wyglądam ja. - I miałem rację! Bym mu ujebał tą nogę, to by nic mu nie było! Dla zdrowotności! - wybuchnął wreszcie młodszy sanitariusz, znajdując wreszcie ujście dla całego stresu i strachu jakie przeżywał od początku nocnego capstrzyku. Przy okazji machał i latarką i ręką cały czas wskazując na leżącą w błocie postać, jakby to ona była wszystkiemu winna. W głosie wciąż pobrzmiewał cień urazy za to, że pozbawiono go wówczas możliwości do jego pierwszej, prawdziwej amputacji.
- Możesz mieć rację. - Alice przyznała bez wahania i dorzuciła już poważniej -
Już wtedy infekcja rozeszła się po jego ciele razem z krwią. Na niewiele by sie to zdało poza tym, że zadałbyś pacjentowi niepotrzebny ból i sprezentował szok oraz wstrząs dla jego organizmu, przez co zwiększyłoby się tętno i bakterie jeszcze szybciej rozniosły się po całym ciele. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale ciągle podtrzymuję swoją opinię. - odpowiedziała nawet lekko się uśmiechając.
- Jeżeli zauważę u siebie niepokojące objawy sama poproszę o eutanazję, eksterminację… ale nie będzie takiej konieczności. Nic mi nie było wtedy, nic mi nie jest teraz. Chcesz dowód? Chris, poświeć na mnie. - nie wierząc że to robi, sięgnęła wolną rękę ku lekarskiemu kiltowi. Temperatura oscylowała niewiele powyżej zera, ciągle padało...
- Może jak przekonasz się, że jestem czysta, uwierzysz że wiem co robię. - No to co… ale bym sobie wreszcie uciął jakąś nogę. - mruknął dużo ciszej Chris tonem obrażonego nastolatka, wzruszył ramionami. Argumenty lekarki coś w tym wypadku wybitnie go nie przekonywały.
- Zamknij się. - warknął krótko Marcus na obydwu gangerowych sanitariuszy -
Brzytewka sama nie da rady zaciągnąć tego szmaciarza. Lećcie do środka, weźcie dwóch chłopaków i niech przyprowadzą dwóch debili. O! Tego grubego z brodą weźcie. Wygląda na silnego i kurwa za te pyskówki niech popracuje trochę, może zmądrzeje. - machnął na nich i pobiegli bez wahania wykonać jego polecenie. To rozwiązanie cieszyło wszystkich - pozwalało uniknąć groźby zarażenia przez kogokolwiek z nich.
-
Dziękuję. - ruda odpowiedziała szczerze, z ulgą. Pytania bez odpowiedzi tłukły się w jej głowie, piegowata skóra zrobiła się blada jak u trupa. Na razie udało się zastopować gangerów przed doraźnym działaniem… ale na jak długo? I czy na pewno postępowała słusznie?
-
O kurwa… - sapnął któryś z ludzi Marcusa, gdy zobaczył jak wygląda Spider.
-
O Jezusie Miłosierny, zlituj się nad nami. - Ben którego całkiem ochoczo popychano również zamarł widząc po co i do kogo go przyprowadzono. Para Chebańczyków zbliżała się do zarażonego tak samo chętnie jak wcześniej Runnerzy. Z pałkami, lufami i wrzaskami za plecami, nie mieli większego wyboru. Wzięli od sanitariuszy nosze i Ridley odważył się przenieść na nie Spidera, choć wcześniej przeżegnał się, a w świetle latarki wyraźnie widać było wahanie.
-
Pan jest moim pasterzem… - zaintonował po cichu modlitwę gdy stanął z przodu. Za nim wtórował drugi Chebańczyk, lecz znacznie ciszej i nie tak pewnie jak lider jeńców. Modlitwa wywołała śmiechy i wesołość gangerów, jednak wszyscy ze względu na chorego trzymali się zbyt daleko, żeby im jakoś przeszkodzić. Chris oświetlał im drogę z tego kordonu swoja latarką ale nie zamierzał się zbliżać więcej niż potrzeba.
W atmosferze niepewności procesja doszła do pustego, niewielkiego budynku. Na miejscu trzeba było się rozpakować i urządzić, bowiem krematorium nie miało priorytetów w uwadze i remontach mieszkańców szpitala. Marcus nie chciał ryzykować i obydwu Chebańczyków zostawił wewnątrz zabraniając im wracać. Oczywiście nie omieszkał przypomnieć, że w razie ucieczki będzie odpowiedzialność zbiorowa na pozostałych jeńcach. Przez cały ten alarm wszyscy, zwłaszcza początkowa czwórka Runnerów, przemokli do suchej nitki. Deszcz lał bezustannie, a pozbawieni odpowiednich okryć zdążyli zmarznąć jak psy.
Korowód wątpliwości hulał w głowie Savage, podobny chmarze wściekłych pszczół. Czy dobrze z robiła… a może ryzykowała bez potrzeby życiem wszystkich w okolicy? Może powinna zostawić odmienionego chłopaka i za radą Marcusa skrócić jego cierpienia. Miłosierdzie miało wiele imion, lecz jak pozbawić kogoś życia, kiedy tliła się jeszcze iskierka nadziei na ratunek? Nikła co prawda i niezwykle… toksyczna, lecz gdyby udało się Savage rozgryźć co dzieje sie aktualnie w organizmie Spidera, w przyszłości zyska podkładkę doświadczenia pod podobne przypadki. O ile przeżyje i sama nie złapie syfa, a wraz z nią cała okolica. Tyle że gdyby był aż tak zjadliwy, wyglądałaby teraz podobnie do niebezpiecznego pacjenta. Od ich ostatniego spotkania minęło parę dni, wtedy też go badała i dotykała, choć gorączkował już paskudnie.
- Kombinezon ochronny, zapas środków odkażających, mikroskop, probówki… - mruczała pod nosem, układając w pamięci listę potrzebnego wyposażenia. Klatki dla szczurów i szczury do testów kontrolnych też by się przydały. W pewnym momencie drgnęła i rozkojarzonym wzrokiem omiotła towarzyszących jej ludzi.
-
Zmykajcie do środka, jest bardzo zimno i pada. Jeszcze się przeziębicie. - powiedziała na tyle głośno, aby ją usłyszeli. -
Niech pod drzwiami zostanie jeden strażnik. Chris przenieś tu zapas leków, czystą wodę, miski, moje narzędzia, spirytus, gazy i to wszystko czego zwykle używamy do opatrywania rannych. Tom, zorganizuj światło: mocną lampę, a najlepiej dwie i pomóż Chrisowi. Marcus, poświęcisz mi pięć minut na rozmowę na osobności?
-
No co ty nie powiesz… - mruknął Tom gdy usłyszał coś o jakimś banalnym przeziębieniu. -
A jak się przeziębię to będę mógł zostać w wyrze? - w głosie słyszała wyraźne zainteresowanie. Chyba chłopak miał straceńczą nadzieję, że będzie mógł na chorobowym przeczekać ten shitstorm.
- Teraz? A nie może być rano? - Chris dla odmiany usilnie starał się nie próbować nawet rozumieć czegoś co już zazwyczaj całkiem dobrze łapał. Też chyba był gotów zrobić naprawdę bardzo wiele, byle jak najmniej mieć kontaktu z zarażonym i miejscem gdzie przebywa.
- Dobra, czego jeszcze chcesz? - mruknął wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw szef ochrony po szybkim i wnerwionym spacyfikowaniu jednego ze swoich ludzi wyznaczonych na ochotnika do pilnowania wylęgarni zarazy, a któremu ten zaszczyt jakoś wcale nie imponował i póki się dało próbował jak mógł się wyślizgać z fuchy.
-
Nie chcę większych napięć niż te które już są. - dziewczyna westchnęła cicho, obdarzając rozmówcę zmęczonym spojrzeniem. -
Jeżeli to ma się nie posypać, musisz mi ufać. Bez wątpliwości i niedopowiedzeń. Tak jak mówiłam za szpitalem. Rewizja… sprawdzisz i przynajmniej na pewien czas będziesz spokojniejszy. Nie chcę żebyś myślał ze w tak ważnej sprawie cokolwiek przed tobą ukrywam… i nie Chris, nie może być rano. Tryb natychmiastowy, czas teraźniejszy. Jednym słowem już, teraz! - dorzuciła do swojego zastępcy ostrzej niż zamierzała.
- Wykończy nas wszystkich… - usłyszała przytłumiony głos od kogoś z odchodzącej ku szpitalowi grupki. Była prawie pewna, że było to tak powiedziane by miała to usłyszeć. Decyzja zatrzymania przy życiu i na miejscu pacjenta zarażonego straszną chorobą na pewno nie została przyjęta na szpitalnym pokładzie z radością.
-
Jaka kurwa rewizja? Czyja? kogo? Mamy jeszcze raz tych debili przetrzepać? Myślisz, że jeszcze coś ukrywają? Wątpię, szukaliśmy bardzo dokładnie. - ochroniarz nie łapał najwyraźniej o co chodzi szefowej tego lokalu.
Poczuła jak pieką ją policzki. Czy specjalnie się zgrywał, czy rzeczywiście nie pamiętał już o czym rozmawiali raptem te piec minut temu? Chciał żeby powtórzyła głośno o co chodzi? W końcu mógł chcieć się odegrać za numer z darciem gęby z samego rana… albo rzeczywiście z powodu natłoku stresu wyleciała mu podobna głupota z głowy.
-
Nie ich rewizja, moja. - uniosła głowę zawieszając spojrzenie na oczach gangera. -
Nie możesz patrzeć na mnie wilkiem i tak jak już ci mówiłam… może to cię przekona, że wiem co robię i nie ma powodu do paniki większego niż minimalny. Nie poradzę sobie bez ciebie w ogarnianiu… tego wszystkiego. - zatoczyła rekami łuk, wskazując na oddalających się gangerów, Chebańczyków, rannego mutanta, budynek szpitala.
-
Twoja? Znaczy ciebie? Po tym jak się macałaś z tym czubem? Nie dzięki ale postoję. Chcesz się w tym grzebać po swojemu to się grzeb, mnie w to nie mieszaj. Zostawiam ci jednego człowieka. Ci dwaj jakby próbowali numerów to kulka w łeb i do piachu. - wskazał gdzieś z grubsza na kierunek gdzie przebywał Ben z towarzyszem. -
A w zaufaniu jak chcesz to ci powiem, że chciałaś się zgrać na matkę miłosierdzia no to świetnie ci wyszło. Ale jak coś by się stało i ten kretyn zdechł przed nadejściem świtu to mówię ci, że nikt nie będzie tego sprawdzał ani płakał po nim. - jak na gangera przybrał całkiem troskliwy wyraz twarzy i głosu, zdając się mówić całkiem szczerze o swojej propozycji załatwienia sprawy z zainfekowanym.
Niezrozumienie wymalowane na twarzy Igły szybko przerodziło się w zakłopotanie. To w irytację i finalnie wszelkie emocje zastąpiła maska pełnej kultury, oraz powagi.
-Nie umniejszając w niczym twojej męskości i atrakcyjności... to nie była propozycja mająca na celu zaciągnięcie cię do łóżka. Rewizja... oczami, nie rękami. Nie chodzi o dotykanie tylko obejrzenie. Może to by was uspokoiło, przekonanie się, że nie mam żadnych skaz i zmian, a badałam tego biedaka kilka dni temu. Żadnych parchów, bąbli. O to chodziło. Czy zawsze wszelkie sugestie odnośnie czegokolwiek dotyczącego fizyczności musicie brać za jednoznaczne propozycje? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi i pokręciła głową. Wizyta w gabinecie i tak była koniecznością. Ciągle zostawało spreparowanie poczęstunku dla Viper. Te kilka godzin od dostarczenia przez kapitan środków chemicznych do wytworzenia z nich zamówionych przez Guido specyfików winno wystarczyć, aby trucizna zadziałała w pełni, wyłączając jeden kłopot z gry na kilka godzin. Musiała zaraz zdezynfekować porządnie ręce. Wszystko w swoim czasie, na spokojnie i bez impulsywnych działań. Sprowadziła do nowego domu bombę, jeden zły ruch i wybuchnie, niszcząc życie w bliższej i być może dalszej okolicy. Zbyt wiele życia.
Kiwała łepetyną w rytm dalszych słów gangera, choć najchętniej zaczęłaby krzyczeć i walić głową w ścianę, a potem zakopała głęboko pod łóżkiem, byle nie widzieć na oczy nikogo przez najbliższy tydzień. Podobne życzenia pozostawały niestety w strefie marzeń, poza zasięgiem niewyrośniętej lekarki. Podjęła decyzję, musiała stawić czoła konsekwencjom i przypilnować, aby sytuacja nie wyrwała się spod kontroli. Pochylający się nad nią brunet miał całe morze racji, Mimo bolącego serca i wewnętrznego sprzeciwu, widziała jak marne szanse na pomoc Spider'owi ma w tej chwili. Zanim jakimś cudem zorganizuje sprzęt, minie parę niebezpiecznych, pełnych ludzkiego cierpienia dni... o ile w ogóle da radę potrzebne wyposażenie dorwać.
Chwilę walczyła z myślami i oporem strun głosowych, nijak nie chcących wydobyć z siebie artykułowanych dźwięków.
-
Nie zależy mi na kłamstwach. Chcę żebyś mówił co myślisz, nieważne co by to nie było. Potrzebuje informacji na temat Zakazanej Strefy i ludzi którzy stamtąd wrócili w stanie podobnym do Spider'a. Po reakcji wnioskuję, że spotkaliście sie z tym już. Jaki jest finał, zakażeniu umierają, czy zmieniają się w twory podobne Gas Drinkers'om? Zachowują przytomność umysłu, a może razem z postępem mutacji rośnie poziom agresji? Są w stanie myśleć jak ludzie, nie zwierzęta? - wychrypiała w końcu obcobrzmiącym tonem, zawieszając wzrok na dziwnie łagodnym obliczu. -
Uśpię go przed zbadaniem żeby się nie rzucał i przypadkiem nie drasnął mnie, albo nie opluł. Ridley i ten drugi na razie mają zakaz wstępu do szpitala, profilaktycznie. Na chorym zastosuję dostępne środki. Jeśli nie zadziałają i nadal będzie cierpiał, a jego stan pogarszał... dam mu zastrzyk po którym uśnie jeszcze głębiej i już... już nigdy... - głos łamał się, mimo to mówiła dalej.
- Nie chcę go męczyć... ani was narażać... bez szans na powodzenie... pobiorę próbki... przygotuję z nich preparaty... zdobędę mikroskop. Bez niego to... nie mam na czym pracować, czym się podeprzeć. Dziękuję za szczerość i-i... ofiarowana opcję, ale to moja odpowiedzialność. Dla własnego komfortu psychicznego nie zamierzam nikogo torturować, ani niepotrzebnie... skazywać na nieludzkie cierpienie. Jeżeli nie znajdę innego rozwiązania i efektywnego sposobu leczenia... akt łaski... eutanazja. Jezu Chryste...
Przez swoje prawie osiemnastoletnie istnienie, Alice nigdy nie odebrała nikomu życia, tym bardziej z aż taką premedytacją. Podejść do konającego i zafundować mu bilet na drugą stronę... na samą myśl ugięły się pod nią nogi i wylądowała kolanami w błocie.