Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2016, 20:56   #128
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Szarpanina z większym, silniejszym mężczyzną była równie efektywna, co przerzucanie widłami piasku. Może nawiedzona lekarka dałaby radę usadzić na miejscu kilkuletnie dziecko, bankowo nie kogoś pokroju wściekłego szefa ochrony szpitala. Poleciała do przodu i z głuchym stęknięciem zderzyła się z nim, a jej opór przypominał podrygiwania lalki do crash testów. Wciąż poruszała swobodnie jedną ręką, lecz szarpanie za odbezpieczoną broń, gdy na jej spuście spoczywa ludzki palec, zakrawało o najgłupszą z głupot.

Naraz dziewczyna przestała stawiać jakikolwiek fizyczny opór. Uspokoiła się momentalnie i tylko przyspieszony oddech zdradzał że jeszcze uderzenie serca temu wierzgała i szarpała wszystkimi wolnymi kończynami.
- Chris, Tom… zostańcie z łaski swojej na miejscu. - odezwała się ze zwyczajowym opanowaniem i zadarłszy głowę ku górze, spoglądała ochroniarzowi prosto w oczy. Ich twarze dzieliło raptem kilkanaście centymetrów w pionie, z tej odległości dostrzegała już różnicę między jasnymi białkami, a ciemnym okręgiem tęczówek i źrenic, zlanych teraz w jednolicie czarne plamki.
- Marcus… kochanie. Boisz się o siebie i resztę. Wszyscy się boimy, to zrozumiałe. Tu nie ma się czego bać. - zaczęła łagodnie, przejeżdżając rantem wolnej ręki po swoich spodniach dzięki czemu uwolniła ją z gumowego kokonu. Rękawiczka spadła nieistotna w błoto pod ich stopami, dłoń wsunęła się pod skórzaną skorupę i wylądowała na spiętym, męskim barku, gładząc go uspokajająco. Nie chcieli skończyć jak chory… kto normalny by chciał?
- W przypadku gdy podwyż… nie będę cię zanudzać. Zobacz, gdyby dało się tym zarazić przez samą obecność, już dawno w Det wszyscy drapaliby sie trzecią ręką po łuskach na plecach... a tak nie jest, prawda? Infekcja nie przenosi sie przez powietrze, prędzej przez płyny ustrojowe: krew, ślinę, osocze i ropę. Zostanie na zewnątrz, zamknięty w przybudówce, a zajmować się nim będę ja... i tylko ja. Chłopaki zajmą się resztą przypadków, tych... hm, normalnych. O mnie nie musisz się martwić, dam sobie radę, zawsze dawałam. Myślisz, że to pierwsza choroba zakaźna z jaką mam styczność? Wiem jak uchronić się przed zakażeniem, nie pierwszyzna dla mnie. Jeśli poznam mechanizm i działanie tej infekcji, będę mogła w przyszłości pomóc któremuś z was, o ile zajdzie taka potrzeba. Chciałbyś żeby w podobnej sytuacji ktoś od razu zamordował cię z zimną krwią, zamiast spróbować wykorzystać szansę na ratunek?

Trójka mężczyzn zawahała się. Tom i Chris całkiem raźno ruszali po to co potrzebne, żeby zrobić wreszcie porządek. Zatrzymali się słysząc w ciemnościach proszący, znajomy kobiecy głos. Widziała jak głowy im chodzą, gdy patrzą to na siebie nawzajem, to na splątaną w uścisku parę. Nie mieli ochoty zbliżać się do tego co zostało ze Spidera, ani mieć z tym nic wspólnego. Poznali jednak trochę swoją nietypową szefową która najczęściej mówiła kosmicznym językiem, lecz jakoś ich nie rolowała i całkiem często się okazywało, że ma rację. Stali więc po ciemku w deszczu i czekali co dalej chyba skłonni dać jej jakąś szansę zdziałania po swojemu. Co innego Marcus.

- Kurwa, nie przeginaj Brzytewka. On nawet nie jest jednym z nas, to tylko jakiś śmieć z zewnątrz co się tu czasem szwenda. - widziała, że zasiała ziarno wątpliwości, bo złapał ją nawet mocniej wolną dłonią jakby chciał nią potrząsnąć, by jej przemówić do rozumu. Mimo to nie zdecydował się na taki ruch. Widząc w świetle latarki jak wygląda ranny nie mógł chyba uwierzyć, że lekarka zna lepszy sposób od kulki w łeb nieszczęśnika, coby zapanować nad sytuacją.
- I musiał chujostwo złapać niedawno. Wcześniej taki nie był. Może i nas pozarażać tym gównem albo jeszcze kogoś innego. - nie dawał za wygraną, próbując znaleźć luki w argumentacji lekarki.

Zawahał sie, tyle dobrego. Pierwszy mały krok… jeszcze była szansa przemówić mu do rozsądku.
- Załatwił się tak dzień przed meczem, już miałam z nim kontakt i zobacz, nadal wyglądam normalnie. Też już powinnam... się zmieniać, a widzisz abym w czymkolwiek przypominała zainfekowaną? Jeśli nie wierzysz zrób mi rewizję. - ciągnęła dalej, tłumacząc na spokojnie kolejne wątpliwości - Nic wam nie będzie, ani nikomu innemu… nie ma na to szans. Nie wejdzie do szpitala, nie odejdzie… czyli nie rozniesie tego dalej, a ja w tym czasie zbadam go i poznam mechanizm działania tych… zmian. Na przyszłość. Może jest z zewnątrz, ale wy już nie. Jeśli kiedyś ty, Chris... albo którykolwiek z chłopaków tak zachoruje, będę wiedziała co robić. Poznam odpowiedź jak z tym walczyć, jak wam pomóc. Nie wiem wszystkiego, po wojnie wiele się pozmieniało… ale szybko się uczę, a wasza krzywda to ostatnie czego mogłabym chcieć. Nie chcę potem być zmuszona… kogoś od nas… nikogo. - zacisnęła szczęki i pochyliła głowę do dołu.
- Nikogo nie zarazi, dopilnuję tego.

- Dotykałaś już go?! - sapnął jakby właśnie zdradziła mu, że jest jego nigdy niechcianą, młodszą siostrą. Odsunął ją na całą możliwą długość ramienia choć wciąż trzymał. Poruszył nawet drugim ramieniem, tym z bronią chcąc przecelować lufę ze Spidera na jej pierś. Ruch ten zamarł gdzieś w połowie.
- A jak ty złapiesz tego syfa to ciebie kto uleczy? - spytał całkiem trzeźwo, kątem oka widziała potakujące ruchy głów u swoich zastępców. - Dobra, zabieraj go do krematorium. - warknął wreszcie machając bronią gdzieś z grubsza w stronę niewidocznego w ciemnościach budynku nieco oddalonego od starej szkoły.
- Ale sama będziesz koło niego chodzić, nie mieszaj nas do tego. I jak zobaczę, że masz syfa to kurwa nie miej złudzeń. Kulka i kanka. - rzekł całkiem spokojnie chowając wreszcie spluwę za pasek. Sam cofnął się i stanął przy sanitariuszach najwyraźniej dosłownie nie mając zamiaru się zbliżać do lekarki i jej niebezpiecznego pacjenta.

- Przecież sam widziałeś… - westchnęła ciężko i przypomniała sytuację. - Opatrywaliśmy jego nogę… to ten chłopak któremu Chris chciał ją obciąć, pamiętasz? Ten sam. Spider. Trzy dni… zobacz jak wygląda on i jak wyglądam ja.

- I miałem rację! Bym mu ujebał tą nogę, to by nic mu nie było! Dla zdrowotności! - wybuchnął wreszcie młodszy sanitariusz, znajdując wreszcie ujście dla całego stresu i strachu jakie przeżywał od początku nocnego capstrzyku. Przy okazji machał i latarką i ręką cały czas wskazując na leżącą w błocie postać, jakby to ona była wszystkiemu winna. W głosie wciąż pobrzmiewał cień urazy za to, że pozbawiono go wówczas możliwości do jego pierwszej, prawdziwej amputacji.

- Możesz mieć rację. - Alice przyznała bez wahania i dorzuciła już poważniej - Już wtedy infekcja rozeszła się po jego ciele razem z krwią. Na niewiele by sie to zdało poza tym, że zadałbyś pacjentowi niepotrzebny ból i sprezentował szok oraz wstrząs dla jego organizmu, przez co zwiększyłoby się tętno i bakterie jeszcze szybciej rozniosły się po całym ciele. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, ale ciągle podtrzymuję swoją opinię. - odpowiedziała nawet lekko się uśmiechając.
- Jeżeli zauważę u siebie niepokojące objawy sama poproszę o eutanazję, eksterminację… ale nie będzie takiej konieczności. Nic mi nie było wtedy, nic mi nie jest teraz. Chcesz dowód? Chris, poświeć na mnie. - nie wierząc że to robi, sięgnęła wolną rękę ku lekarskiemu kiltowi. Temperatura oscylowała niewiele powyżej zera, ciągle padało...
- Może jak przekonasz się, że jestem czysta, uwierzysz że wiem co robię.

- No to co… ale bym sobie wreszcie uciął jakąś nogę. - mruknął dużo ciszej Chris tonem obrażonego nastolatka, wzruszył ramionami. Argumenty lekarki coś w tym wypadku wybitnie go nie przekonywały.

- Zamknij się. - warknął krótko Marcus na obydwu gangerowych sanitariuszy - Brzytewka sama nie da rady zaciągnąć tego szmaciarza. Lećcie do środka, weźcie dwóch chłopaków i niech przyprowadzą dwóch debili. O! Tego grubego z brodą weźcie. Wygląda na silnego i kurwa za te pyskówki niech popracuje trochę, może zmądrzeje. - machnął na nich i pobiegli bez wahania wykonać jego polecenie. To rozwiązanie cieszyło wszystkich - pozwalało uniknąć groźby zarażenia przez kogokolwiek z nich.

- Dziękuję. - ruda odpowiedziała szczerze, z ulgą. Pytania bez odpowiedzi tłukły się w jej głowie, piegowata skóra zrobiła się blada jak u trupa. Na razie udało się zastopować gangerów przed doraźnym działaniem… ale na jak długo? I czy na pewno postępowała słusznie?




- O kurwa… - sapnął któryś z ludzi Marcusa, gdy zobaczył jak wygląda Spider.

- O Jezusie Miłosierny, zlituj się nad nami. - Ben którego całkiem ochoczo popychano również zamarł widząc po co i do kogo go przyprowadzono. Para Chebańczyków zbliżała się do zarażonego tak samo chętnie jak wcześniej Runnerzy. Z pałkami, lufami i wrzaskami za plecami, nie mieli większego wyboru. Wzięli od sanitariuszy nosze i Ridley odważył się przenieść na nie Spidera, choć wcześniej przeżegnał się, a w świetle latarki wyraźnie widać było wahanie.

- Pan jest moim pasterzem… - zaintonował po cichu modlitwę gdy stanął z przodu. Za nim wtórował drugi Chebańczyk, lecz znacznie ciszej i nie tak pewnie jak lider jeńców. Modlitwa wywołała śmiechy i wesołość gangerów, jednak wszyscy ze względu na chorego trzymali się zbyt daleko, żeby im jakoś przeszkodzić. Chris oświetlał im drogę z tego kordonu swoja latarką ale nie zamierzał się zbliżać więcej niż potrzeba.

W atmosferze niepewności procesja doszła do pustego, niewielkiego budynku. Na miejscu trzeba było się rozpakować i urządzić, bowiem krematorium nie miało priorytetów w uwadze i remontach mieszkańców szpitala. Marcus nie chciał ryzykować i obydwu Chebańczyków zostawił wewnątrz zabraniając im wracać. Oczywiście nie omieszkał przypomnieć, że w razie ucieczki będzie odpowiedzialność zbiorowa na pozostałych jeńcach. Przez cały ten alarm wszyscy, zwłaszcza początkowa czwórka Runnerów, przemokli do suchej nitki. Deszcz lał bezustannie, a pozbawieni odpowiednich okryć zdążyli zmarznąć jak psy.

Korowód wątpliwości hulał w głowie Savage, podobny chmarze wściekłych pszczół. Czy dobrze z robiła… a może ryzykowała bez potrzeby życiem wszystkich w okolicy? Może powinna zostawić odmienionego chłopaka i za radą Marcusa skrócić jego cierpienia. Miłosierdzie miało wiele imion, lecz jak pozbawić kogoś życia, kiedy tliła się jeszcze iskierka nadziei na ratunek? Nikła co prawda i niezwykle… toksyczna, lecz gdyby udało się Savage rozgryźć co dzieje sie aktualnie w organizmie Spidera, w przyszłości zyska podkładkę doświadczenia pod podobne przypadki. O ile przeżyje i sama nie złapie syfa, a wraz z nią cała okolica. Tyle że gdyby był aż tak zjadliwy, wyglądałaby teraz podobnie do niebezpiecznego pacjenta. Od ich ostatniego spotkania minęło parę dni, wtedy też go badała i dotykała, choć gorączkował już paskudnie.
- Kombinezon ochronny, zapas środków odkażających, mikroskop, probówki… - mruczała pod nosem, układając w pamięci listę potrzebnego wyposażenia. Klatki dla szczurów i szczury do testów kontrolnych też by się przydały. W pewnym momencie drgnęła i rozkojarzonym wzrokiem omiotła towarzyszących jej ludzi.
- Zmykajcie do środka, jest bardzo zimno i pada. Jeszcze się przeziębicie. - powiedziała na tyle głośno, aby ją usłyszeli. - Niech pod drzwiami zostanie jeden strażnik. Chris przenieś tu zapas leków, czystą wodę, miski, moje narzędzia, spirytus, gazy i to wszystko czego zwykle używamy do opatrywania rannych. Tom, zorganizuj światło: mocną lampę, a najlepiej dwie i pomóż Chrisowi. Marcus, poświęcisz mi pięć minut na rozmowę na osobności?

- No co ty nie powiesz… - mruknął Tom gdy usłyszał coś o jakimś banalnym przeziębieniu. - A jak się przeziębię to będę mógł zostać w wyrze? - w głosie słyszała wyraźne zainteresowanie. Chyba chłopak miał straceńczą nadzieję, że będzie mógł na chorobowym przeczekać ten shitstorm.

- Teraz? A nie może być rano? - Chris dla odmiany usilnie starał się nie próbować nawet rozumieć czegoś co już zazwyczaj całkiem dobrze łapał. Też chyba był gotów zrobić naprawdę bardzo wiele, byle jak najmniej mieć kontaktu z zarażonym i miejscem gdzie przebywa.

- Dobra, czego jeszcze chcesz? - mruknął wyraźnie niezadowolony z obrotu spraw szef ochrony po szybkim i wnerwionym spacyfikowaniu jednego ze swoich ludzi wyznaczonych na ochotnika do pilnowania wylęgarni zarazy, a któremu ten zaszczyt jakoś wcale nie imponował i póki się dało próbował jak mógł się wyślizgać z fuchy.

- Nie chcę większych napięć niż te które już są. - dziewczyna westchnęła cicho, obdarzając rozmówcę zmęczonym spojrzeniem. - Jeżeli to ma się nie posypać, musisz mi ufać. Bez wątpliwości i niedopowiedzeń. Tak jak mówiłam za szpitalem. Rewizja… sprawdzisz i przynajmniej na pewien czas będziesz spokojniejszy. Nie chcę żebyś myślał ze w tak ważnej sprawie cokolwiek przed tobą ukrywam… i nie Chris, nie może być rano. Tryb natychmiastowy, czas teraźniejszy. Jednym słowem już, teraz! - dorzuciła do swojego zastępcy ostrzej niż zamierzała.

- Wykończy nas wszystkich… - usłyszała przytłumiony głos od kogoś z odchodzącej ku szpitalowi grupki. Była prawie pewna, że było to tak powiedziane by miała to usłyszeć. Decyzja zatrzymania przy życiu i na miejscu pacjenta zarażonego straszną chorobą na pewno nie została przyjęta na szpitalnym pokładzie z radością.

- Jaka kurwa rewizja? Czyja? kogo? Mamy jeszcze raz tych debili przetrzepać? Myślisz, że jeszcze coś ukrywają? Wątpię, szukaliśmy bardzo dokładnie. - ochroniarz nie łapał najwyraźniej o co chodzi szefowej tego lokalu.

Poczuła jak pieką ją policzki. Czy specjalnie się zgrywał, czy rzeczywiście nie pamiętał już o czym rozmawiali raptem te piec minut temu? Chciał żeby powtórzyła głośno o co chodzi? W końcu mógł chcieć się odegrać za numer z darciem gęby z samego rana… albo rzeczywiście z powodu natłoku stresu wyleciała mu podobna głupota z głowy.
- Nie ich rewizja, moja. - uniosła głowę zawieszając spojrzenie na oczach gangera. - Nie możesz patrzeć na mnie wilkiem i tak jak już ci mówiłam… może to cię przekona, że wiem co robię i nie ma powodu do paniki większego niż minimalny. Nie poradzę sobie bez ciebie w ogarnianiu… tego wszystkiego. - zatoczyła rekami łuk, wskazując na oddalających się gangerów, Chebańczyków, rannego mutanta, budynek szpitala.

- Twoja? Znaczy ciebie? Po tym jak się macałaś z tym czubem? Nie dzięki ale postoję. Chcesz się w tym grzebać po swojemu to się grzeb, mnie w to nie mieszaj. Zostawiam ci jednego człowieka. Ci dwaj jakby próbowali numerów to kulka w łeb i do piachu. - wskazał gdzieś z grubsza na kierunek gdzie przebywał Ben z towarzyszem. - A w zaufaniu jak chcesz to ci powiem, że chciałaś się zgrać na matkę miłosierdzia no to świetnie ci wyszło. Ale jak coś by się stało i ten kretyn zdechł przed nadejściem świtu to mówię ci, że nikt nie będzie tego sprawdzał ani płakał po nim. - jak na gangera przybrał całkiem troskliwy wyraz twarzy i głosu, zdając się mówić całkiem szczerze o swojej propozycji załatwienia sprawy z zainfekowanym.

Niezrozumienie wymalowane na twarzy Igły szybko przerodziło się w zakłopotanie. To w irytację i finalnie wszelkie emocje zastąpiła maska pełnej kultury, oraz powagi.
-Nie umniejszając w niczym twojej męskości i atrakcyjności... to nie była propozycja mająca na celu zaciągnięcie cię do łóżka. Rewizja... oczami, nie rękami. Nie chodzi o dotykanie tylko obejrzenie. Może to by was uspokoiło, przekonanie się, że nie mam żadnych skaz i zmian, a badałam tego biedaka kilka dni temu. Żadnych parchów, bąbli. O to chodziło. Czy zawsze wszelkie sugestie odnośnie czegokolwiek dotyczącego fizyczności musicie brać za jednoznaczne propozycje? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi i pokręciła głową. Wizyta w gabinecie i tak była koniecznością. Ciągle zostawało spreparowanie poczęstunku dla Viper. Te kilka godzin od dostarczenia przez kapitan środków chemicznych do wytworzenia z nich zamówionych przez Guido specyfików winno wystarczyć, aby trucizna zadziałała w pełni, wyłączając jeden kłopot z gry na kilka godzin. Musiała zaraz zdezynfekować porządnie ręce. Wszystko w swoim czasie, na spokojnie i bez impulsywnych działań. Sprowadziła do nowego domu bombę, jeden zły ruch i wybuchnie, niszcząc życie w bliższej i być może dalszej okolicy. Zbyt wiele życia.

Kiwała łepetyną w rytm dalszych słów gangera, choć najchętniej zaczęłaby krzyczeć i walić głową w ścianę, a potem zakopała głęboko pod łóżkiem, byle nie widzieć na oczy nikogo przez najbliższy tydzień. Podobne życzenia pozostawały niestety w strefie marzeń, poza zasięgiem niewyrośniętej lekarki. Podjęła decyzję, musiała stawić czoła konsekwencjom i przypilnować, aby sytuacja nie wyrwała się spod kontroli. Pochylający się nad nią brunet miał całe morze racji, Mimo bolącego serca i wewnętrznego sprzeciwu, widziała jak marne szanse na pomoc Spider'owi ma w tej chwili. Zanim jakimś cudem zorganizuje sprzęt, minie parę niebezpiecznych, pełnych ludzkiego cierpienia dni... o ile w ogóle da radę potrzebne wyposażenie dorwać.
Chwilę walczyła z myślami i oporem strun głosowych, nijak nie chcących wydobyć z siebie artykułowanych dźwięków.
- Nie zależy mi na kłamstwach. Chcę żebyś mówił co myślisz, nieważne co by to nie było. Potrzebuje informacji na temat Zakazanej Strefy i ludzi którzy stamtąd wrócili w stanie podobnym do Spider'a. Po reakcji wnioskuję, że spotkaliście sie z tym już. Jaki jest finał, zakażeniu umierają, czy zmieniają się w twory podobne Gas Drinkers'om? Zachowują przytomność umysłu, a może razem z postępem mutacji rośnie poziom agresji? Są w stanie myśleć jak ludzie, nie zwierzęta? - wychrypiała w końcu obcobrzmiącym tonem, zawieszając wzrok na dziwnie łagodnym obliczu. - Uśpię go przed zbadaniem żeby się nie rzucał i przypadkiem nie drasnął mnie, albo nie opluł. Ridley i ten drugi na razie mają zakaz wstępu do szpitala, profilaktycznie. Na chorym zastosuję dostępne środki. Jeśli nie zadziałają i nadal będzie cierpiał, a jego stan pogarszał... dam mu zastrzyk po którym uśnie jeszcze głębiej i już... już nigdy... - głos łamał się, mimo to mówiła dalej.
- Nie chcę go męczyć... ani was narażać... bez szans na powodzenie... pobiorę próbki... przygotuję z nich preparaty... zdobędę mikroskop. Bez niego to... nie mam na czym pracować, czym się podeprzeć. Dziękuję za szczerość i-i... ofiarowana opcję, ale to moja odpowiedzialność. Dla własnego komfortu psychicznego nie zamierzam nikogo torturować, ani niepotrzebnie... skazywać na nieludzkie cierpienie. Jeżeli nie znajdę innego rozwiązania i efektywnego sposobu leczenia... akt łaski... eutanazja. Jezu Chryste...

Przez swoje prawie osiemnastoletnie istnienie, Alice nigdy nie odebrała nikomu życia, tym bardziej z aż taką premedytacją. Podejść do konającego i zafundować mu bilet na drugą stronę... na samą myśl ugięły się pod nią nogi i wylądowała kolanami w błocie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline