Wątek: Strefa Zimy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2016, 15:16   #239
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Po stanięciu przed drzwiami Olega, Kane przesunął spojrzeniem po Val i zdjął maskę z twarzy, uśmiechając się krzywo.
- Abyś mogła podziałać swoim kobiecym wdziękiem, musiałabyś zdjąć jakieś dziewięćdziesiąt procent tych ciuchów - zauważył z rozbawieniem.
- Aż tak źle? - Odpowiedziała żartobliwie także zdejmując maskę, szybko jednak spoważniała - Skoro to starszy człowiek może już spać. Dzwonienie i przekonywanie go, by nam otworzył może zając sporo czasu i narobić hałasu. Co powiesz na metodę, by najpierw spróbować wejść po cichu, a potem dopiero łagodzić sytuację i pertraktować? W środku mogłabym się nawet rozebrać…
- Chcesz skusić jego czy mnie? - Irlandczyk wyszczerzył się. Podobnie jak ona szybko spoważniał. - Duże ryzyko. Jak się nie uda to narobi rabanu i będzie trzeba go uciszyć tradycyjnie. Zapukajmy najpierw. W razie czego podamy się za tutejsze wojsko. Dopóki nie wiedzą kim jesteśmy i po co tu przyszliśmy to daje nam odrobinę czasu.
- Nie wyglądamy jak ktoś z rosyjskich jednostek. - Shade wyraziła wątpliwość, ale dodatkowo zdjęła czapkę spod której wyłoniły się jej spięte w kucyk długie włosy i grzecznie, nie za głośno zapukała do drzwi.
- Wygląd się nie liczy, wystarczy zdecydowanie i pewność siebie, aye? - spytał z typowym irlandzkim akcentem ani odrobinę nie zbliżającym się do rosyjskiego. Włączył holofon i skonfigurował tłumacza, podłączając słuchawkę do ucha.

Pukanie cicho rozniosło się po korytarzu, ale poza tym, nie nastąpił żaden inny efekt. W szparze pod drzwiami nie pojawiło się światło, Shade nie słyszała też żadnego ruchu w środku.
- Jeśli nie słyszy pukania, może jednak nie usłyszy otwierania zamka? - Wyraziła cicho swoja nadzieję najemniczka. - Z drugiej strony mam nadzieję, że jeśli nam się uda po cichu wejść i profesor się obudzi, to nie wykituje ze strachu na zawał… - Dodała w przypływie czarnego humoru.
- Nie podoba mi się to, ale zdaje się, że nie mamy wyjścia Dzwonienie o tej porze wydaje się jeszcze gorszym rozwiązaniem - O'Hara wskazał na drzwi. - Wchodzimy. Skoro mamy grać dobrego i złego glinę, daj mi swój pistolet. Mój nie ma tłumika, a nic tak nie powstrzymuje krzyku jak broń.
Kobieta bez słowa wysunęła zza ubrania ukryty do tej pory pistolet i podała Irlandczykowi, a potem starając się zachować maksymalną ciszę zaczęła otwierać zamek. Stary zamek poddał się szybko i prawie bezdźwięcznie. Drzwi uchyliły się, otwierane bardzo powoli nie skrzypiały. W środku panowała całkowita ciemność, mieszkanie nie sprawiało wrażenia dużego. Z pokoju na ukos dobiegało stłumione chrapanie.

Shade nałożyła na oczy noktowizor i wśliznęła się do środka. Krótka analiza pozwoliła jej stwierdzić, że była to zaledwie duża kawalerka. Drzwi do łazienki z prawej, z lewej wejście do sporego, ale pojedynczego pokoju. W jego wnęce łóżko, na którym leżał prawdopodobnie właśnie Oleg. Od pokoju odchodziła jeszcze kuchnia i druga wnęka, gdzie stała szafa. I tyle, koniec mieszkania.
Skinęła na towarzyszącego jej mężczyznę by pozostał przy drzwiach po ich zamknięciu i ostrożnie ruszyła w kierunku łóżka. O’Hara postanowił zaufać temu planowi. Wszedł ostrożnie do środka, także z noktowizorem na oczach i zamknął za sobą drzwi. Stanął w przejściu, częściowo słuchając odgłosów z zewnątrz, ale większość uwagi kierując na łóżko i Val, która gdy podeszła do łóżka zdjęła noktowizor i nachyliła się nad mężczyzną, tak by móc w razie konieczności zatkać mu usta ręką, drugą pokazując, by zachował ciszę.
- Zapal jakieś światło. - Szepnęła cicho do komunikatora.
Kiedy pokój stał się jasny, Oleg chrapnął głośniej i zaczął przewracać się na drugi bok. Mimo swojego wieku wydawał się być w swojej ciepłej piżamie całkiem dobrze zbudowanym mężczyzną. Broda zakrywała mu twarz o charakterystycznych, rosyjskich rysach. Zarówno ona jak i włosy balansowały na granicy szpakowatości, dążąc już ku stanowi siwemu.
Kobieta nachyliła się nad śpiącym i delikatnie dotknęła jego ramienia:
- Olegu Igorowiczu, proszę się obudzić. - Powiedziała niezbyt głośno, cały czas czujna i gotowa by zasłoni mu usta drugą ręką.

Szarpnął się w pościeli, zaskoczony zupełnie i wydał z siebie stłumiony przez dłoń kobiety okrzyk zaskoczenia. Spróbował natychmiast usiąść.
- Czego… kim…?! - wydyszał, rozglądając się w panice. Dostrzegł stojącego w drzwiach O'Harę i spróbował cofnąć na łóżku, aby oddalić się od nachylającej się nad nim kobiety.
- Przepraszamy za wejście bez zaproszenia, ale woleliśmy nie robić hałasu na korytarzu. Przede wszystkim ze względu na pana bezpieczeństwo. Słyszałam że w Norylsku ludzie często znikają bez śladu gdy coś wyda się podejrzane tutejszej władzy. - Powiedziała po rosyjsku najemniczka uspokajającym tonem, odsuwając się nieznacznie od zaskoczonego i wyraźnie przestraszonego mężczyzny.
Ten przetarł oczy, ciągle mrużąc je od rażącego go światła. Oparł się o ścianę, rzucając spojrzenia na boki, jak człowiek szukający drogi ucieczki.
- Kłopoty to będą jak zaraz nie wyjdziecie - starał się mówić spokojnie, ale jego głos drżał. Wchodził też na wyższe tony. - Widziałem zagraniczniaków w mieście, ale to już przesada…!
- Możemy wyjść, ale może jednak wysłucha pan propozycji jaką możemy złożyć? - Odpowiedziała kobieta uśmiechając się lekko.
- Znam ja wasze propozycje. Coś obiecać, dostać co się chciało, a potem kulka w łeb albo zesłanie - Oleg najwyraźniej nie miał dobrych doświadczeń życiowych.
- Nie dziwię się pana nieufności. - Valerie westchnęła. - Jestem w Norylsku niedługo, ale już zdążyłam się przekonać jak trudne jest tutejsze życie i jak niewiele znaczą ludzie. W moim świecie wygląda to zupełnie inaczej. Doskonale wiem, że nie mogę dać panu żadnej gwarancji dotrzymania słowa. To tylko kwestia zaufania. Może spróbujemy nad nim popracować? Mam na imię Valerie, a mój przyjaciel to Kane. Może na początek wolałby pan wstać z łóżka?

Nie wyglądał na człowieka przekonanego, ale szybko przekalkulował swoje możliwości. Pistolet w dłoni Kane'a, nawet jak nie skierowany w niego, dawał sporo do myślenia. Nie zaczął krzyczeć, zamiast tego wygramolił się spod grubej kołdry.
- Przynieście mi chociaż szlafrok z łazienki - burknął, ale już po głosie słychać było, że całkiem się rozbudził.
Kobieta skinęła głową i skierowała się do pomieszczenia, które zaraz na wstępie zlokalizowała jako łazienkę. Wolała by mężczyzna nie próbował czegoś głupiego na wypadek gdyby to Kane zniknął z jego pola widzenia. Nie obawiała się oczywiście, że nie poradzi sobie ze starszym profesorem fizyki. Była zbyt dobrze wyszkolona w walce wręcz, by stanowił dla niej zagrożenie. Lepiej było jednak nie robić mu okazji do głupiego i pochopnego zachowania, które mogło nadwątlić delikatną nić porozumienia, jaką starała się stworzyć. O'Hara oparł się swobodnie o framugę, nie wtrącając się do rozmowy ze swoją marną znajomością języka. Pistolet trzymał w opuszczonej swobodnie wzdłuż tułowia ręce. Uniesienie go i strzał to byłby moment. Nie spuszczał wzroku z profesora.
Szlafrok wisiał zaraz za drzwiami łazienki. Oleg założył go zaraz jak Shade mu go podała i zawiązał w pasie. W mieszkaniu było dość zimno, nie dziwne więc, że miał na nogach grube skarpetki.
- Skoro już wstałem, napijecie się czegoś? - zapytał, wskazując na kuchnię.
- Chętnie napiję się gorącej herbaty - Odpowiedziała najemniczka. - Wiele dobrego słyszałam o rosyjskiej sztuce serwowania tego napoju.
- Nie jestem fantastą, a fizykiem. Mam tylko czarną sypaną.
Nalał wody do metalowego czajnika i postawił go na gazie, wyjmując trzy zwykłe, przeźroczyste szklanki z uszkami i wsypując do nich herbaty.
- Cóż… czasami watro pomarzyć, a czasami nawet marzenia się spełniają. Poza tym jeśli spojrzeć na historię i świat, granica pomiędzy fizyką i fantastyką może okazać się bardzo płynna. - Shade uśmiechnęła się ponownie nieznacznie wzruszając ramionami.
- To prawda, ale ja nigdy nie słyszałem o rosyjskiej sztuce parzenia herbaty, a mieszkam tu długo - zwrócił się ku niej. Stojąc w kuchni był poza zasięgiem O'Hary. - Tu mamy Norylsk panienko.
- Taaa..., ciemno, zimno i niewiele perspektyw… - Kobieta popatrzyła na niego uważnie. - Czasami trafia się jednak okazja by taki stan rzeczy zmienić. Może warto zaryzykować?

Podszedł do niej, spoglądając w oczy. Był mniej więcej jej wzrostu.
- Czy wiesz, jak trafiła tu większość ludzi w ostatnich stu latach?
- Urodzili się tutaj albo zostali zesłani?
- Bo mieli wybór: głowa albo przeniesienie. Tu nie żyje się nadzieją, bo to głupota. Nie przetrwasz miesiąca licząc na cuda.
- Ale jednak czasami cuda się zdarzają. - Valerie patrzyła mu prosto w oczy. - Albo po prostu okazje. Przychodzą do domu i otwierają nowe możliwości…
- Składają zawoalowane propozycje ustami zbyt pięknej na to miejsce kobiety - zaśmiał się. Napięcie z niego zeszło, teraz wyglądał jakby było mu wszystko jedno. Ominął Valerie i wrócił do pokoju, siadając na fotelu. - A ja w nie nie wierzę.
- Propozycja może być bardzo konkretna - Tym razem ton zwiadowczyni był bardzo rzeczowy. - Za kilka dni opuszczamy to miasto i zabieramy ze sobą kilka osób z miasta. Jeśli zdecyduje się pan z nami współpracować zostanie jedną z tych osób.
- I co ja zrobię poza tym miastem? - zerknął na nią, a potem na O'Harę z lekkim, trochę kpiącym uśmiechem.
- Jest pan wykształconym, inteligentnym człowiekiem. Nie pracowałby pan w tajnym laboratorium gdyby nie miał odpowiednich kwalifikacji. Bez problemu znajdzie pan pracę, może nawet bezpośrednio u naszego zleceniodawcy…
- No to wreszcie wiem o co chodzi - westchnął. Z czajnika zaczęła obficie wydobywać się para. - Zalejesz? - zapytał i nie czekając na odpowiedź dodał: - Nie wiem kim jesteście, ale każesz mi zaufać na słowo. Bo jak coś powiem, a jest szansa, że nawet bez tego, wydajecie na mnie wyrok śmierci.

Najemniczka wróciła do kuchni i zalała wrzątkiem przygotowane naczynia. Przyniosła je do pokoju i postawiła na stole:
- Pracujemy dla organizacji, która stara się nie dopuszczać do rozprzestrzenianie niebezpiecznej broni na świecie. Zwłaszcza jeśli jest ona niewykrywalna. - Mówiąc te słowa Shade wyraźnie obserwowała mężczyznę, starając się wywnioskować z jego zachowania do jakiego stopnia jest zaznajomiony z ostatnimi produktami powstającymi w miejscu jego pracy. - Oczywiście rozumiem ryzyko jakie wiąże się dla pana ze współpracą z nami. My jednak także ryzykujemy. Przecież na to czy powie nam pan prawdę mamy tylko pańskie słowo. Będziemy musieli zweryfikować je osobiście ryzykując życiem. Więc jak pan widzi nam zależy na pańskiej współpracy, panu powinno zależeć byśmy cało i zdrowo wydostali się z miasta. Wszyscy razem.
- Nie rozumiesz problemu jaki mam - pokręcił głową. Sięgnął do prawie pustej cukiernicy i wyjął z niej kostkę cukru, wrzucając do swojej szklanki. - Od miesiąca są tu tacy, którym też zależy. Słyszałem opowieści o zaginionych, znałem część. Czy to co teraz się dzieje, to zmiana taktyki? Ktoś uznał, że jestem jednak wystarczająco istotny? Pozwól mi zrozumieć, zanim przejdziesz do następnego punktu swoich rozkazów po skreśleniu dobrowolnej gadaniny.
- Potrzebujemy aktualnych informacji o tym co dzieje się w laboratorium. Szczerze mówiąc wybór akurat pańskiej osoby był w zasadzie wynikiem z jednej strony trafu, z drugiej przypadku. - Odpowiedziała Valerie zupełnie szczerze.
- I nadal nie rozwiązuje to mojego dylematu, czyż nie? - uniósł brwi i siorbnął łyk herbaty, nie przejmując się pływającymi w niej fusami.

W dedukcyjnym umyśle Shade otworzyła się nagle niewielka zapadka, która pozwoliła kobiecie zrozumieć o co właściwie chodzi jej rozmówcy.
- Ach rozumiem. - Powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Myśli pan, że jesteśmy jednymi z tych, którzy siedzą tu od miesiąca? I że to my porywamy ludzi?
Wzięła szklankę ogrzewając o nią swoje dłonie i na chwile zapatrzyła się w pływające po wierzchu niewielkie listki.
- Przybyliśmy do Norylska trzy dni temu i jak do tej pory przez większość czasu zajmowaliśmy się odbijaniem porwanych ludzi z rąk przetrzymujących ich Arabów - Popatrzyła na mężczyznę. - Niestety nie mam jak tego udowodnić. Przynajmniej nie tutaj.
- A gdzie możesz? - zapytał, nie zmieniając całkowicie obojętnego na pierwszy rzut oka wyrazu twarzy.
- Zna pan Nadzieję Sorokin? - odpowiedziała pytaniem najemniczka.
Zmarszczył brwi, szukając w pamięci nazwiska.
- Znam, niezbyt dobrze, doktora chemii o nazwisku Sorokin - powiedział wreszcie. - Nikogo innego nie kojarzę ze swoich kręgów, ale samo nazwisko jest dość szeroko spotykane.
- To jego córka. Ma jeszcze dwie inne córki. Pomogliśmy im się wydostać z niewoli. Nadzieja pracowała w tym samym laboratorium co pan. Jeśli nie zmieniła miejsca pobytu przebywa w mieszkaniu na południu miasta. Mogłaby ewentualnie za nas poświadczyć. To jednak kawałek drogi stąd. Ma pan samochód?
- Poświadczyć albo nakłamać, ale dobrze spotkać kogoś, kto próbuje przekonać do swoich racji w racjonalny sposób - fizyk znowu popatrzył w oczy Shade. Lub na jej piękną twarz, tak po prostu. - Samochodu dzięki Bogu nie mam, w tym lodowym piekle same z nimi problemy - coś w jego tonie sugerowało gorzki ton tej odpowiedzi.
- W sumie racja. Dlaczego miałby pan wierzyć jakiejś nieznanej kobiecie bardziej niż nam. - Valerie wzruszyła ramionami i przełknęła solidny łyk ciepłego napoju. Nie był już gorący. W tych warunkach ciepło uciekało z wszystkiego w zastraszającym tempie.
- Kane wypij herbatę póki ciepła. - Zwróciła się nadal po rosyjsku do milczącego towarzysza. Wiedziała, że ma włączonego tłumacza, więc nie widziała potrzeby rozmawiania w innym języku. - Pewnie niedługo będziemy musieli wrócić na ten paskudny mróz.
Potem ponownie popatrzyła na profesora:
- Wygląda na to, że jesteśmy w impasie. Nie mogę przedstawić żelaznych dowodów no to że moje słowa są prawdą. Ludzie, których mogłabym poprosić o ich potwierdzenie mogą przecież kłamać. Teraz to więc tylko kwestia wiary, nadziei albo hazardu. Odpowiedzi na pytanie czy warto zaryzykować i czy to się okaże opłacalne.
Kane słuchał rozmowy jednym uchem, drugim próbował w razie czego wychwycić odgłosy z korytarza. Z tłumaczem nadążał za tokiem rozmowy, więc kiedy Shade wywołała go do tablicy, nie tylko zbliżył się i wziął szklankę, ale też dodał swoje trzy grosze. Po angielsku, pozwalając aplikacji przekładać to na zrozumiały dla profesora język.
- Niech pan jej posłucha. Nam nie zależy na rozgłosie, więc tak jak weszliśmy wyjdziemy stąd po cichu i nikt niczego się nie dowie. To - tu uniósł pistolet - jest znacznie skuteczniejszy i szybszy sposób zdobywania informacji. Staramy się go nie używać. O ile nie zrobi pan czegoś głupiego.
Razem ze szklanką herbaty wrócił na swoją pozycję.
 
Widz jest offline