Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2016, 16:59   #10
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późny wieczór
Wezwany przez Indi ambulans przyjechał nawet dość szybko. Jednakże ku zaskoczeniu dziewczyny ani Amerykanie ani załoga Alfy nie skorzystali z dobrodziejstw medycyny na kółkach. Jednakże projektantka zaczęła się zastanawiać co jeśli nieudana wizyta marines spowoduje kolejne reperkusje? Co jeśli zleceniodawcy Alfy postanowią jednak przysłać ich na górę?
Indira nie zastanawiała się długo. Złapała zaspaną Alex oraz podręczną, niewielką torbę, która zawsze stała spakowana w jej garderobie. Taka mała pożegnalna “pamiątka” po Colinie. Torba zawierała paszporty, jedną zmianę ubrań, gotówkę i zapasowe karty do konta w UK. Indira dorzuciła do tego laptopa i szybko wyszła z mieszkania, zostawiając zapalone światło. Wykorzystała fakt, że karetka nadal stała na ulicy pobłyskując światłami a marines ładowali się do vana. Przemknęła z córeczką do mieszkania Magdy.

Mieszkanie Magdy, ul. Na Uboczu, późny wieczór
Wprosiła się do przyjaciółki na noc. Zuza i Alex były zachwycone i rozemocjonowane szybko zasnęły wtulone w siebie. Magda również zasnęła dość szybko. Jedynie Indira nie zmrużyła oka, mimo pokrzepiającej nieco obecności przyjaciółki. Kolejną noc jej bezsenność zwyciężyła. Macki zmęczenia zaczynały powoli dopadać dziewczynę.

Mieszkanie Magdy, ul. Na Uboczu, poranek
Nad ranem spoglądała na swą wyciągniętą twarz i pierwsze oznaki worków pod oczami, które zatuszowała makijażem.
- Tej nocy śpisz. - nakazała własnemu odbiciu, które jednak nie chciało odpowiedzieć. Spoglądało za to poważnie. Bardzo poważnie jak na wiek dziewczyny.
Gdy Magda i dziewczynki się obudziły na stole czekało już gotowe śniadanie, a Magda nie mogła się nacieszyć świeżo parzoną kawą zaserwowaną jej wraz z ubitym, ciepłym mlekiem.
Przed dziewiątą siedzące przy kawie kobiety usłyszały dzwonek do drzwi. Magda kopnęła się do przedpokoju i wyjrzała przez wizjer, ale najwidoczniej nie rozpoznała gościa, więc założyła łańcuch na drzwi i uchyliła je nieco.
- Tak? - Indira usłyszała jej zaciekawiony głos.
- Ja do Panienki Gemmer. - Amerykance słyszącej to z drugiego pomieszczenia głos nic specjalnie nie mówił.
- Chwileczkę. - Magda zamknęła drzwi. I wyjrzała do kuchni. - Indi, jakiś facet do ciebie, postawny, garnitur… ma jakąś słuchawkę z przewodem w uchu, jak na filmach. - Magda była lekko skołowana.
Indi podeszła i spojrzała przez wizjer i zobaczyła twarz człowieka, którego łokcia zdecydowanie nie lubiła. Stał grzecznie czekając, nie było po nim widać zbytnio przeprawy z “chłopcami z ambasady”.
Nie otwierając drzwi spytała:
- Słucham? - po angielsku. Odsunęła się od drzwi, by nie oberwać nimi w razie gdyby “mięśniak” chciał je wykopać. Kolejna nauka wyciągnięta ze związku z Colinem.
- Mam coś dla panienki - “mięśniak” zamachał przed wizjerem jakąś kopertą.
- Proszę otworzyć kopertę, pokazać jej zawartość i odsunąć się od drzwi.
- Otwieranie korespondencji? To była by inwigilacja
- zakpił.
Indira ani nie podjęła tematu ani nie skomentowała jego kiepskiego żartu:
- Rozumiem, że wybierze pan zatem nie wypełnienie nakazu swego szefa?
Wzruszył tylko ramionami, nie odzywał się. Magda stała za Indi nie bardzo rozumiejąc o co chodzi
- Proszę otworzyć kopertę, pokazać jej zawartość i odsunąć się od drzwi. Inaczej przesyłka będzie niedostarczona. - stwierdziła ponownie Indira. Nie zamierzała otwierać drzwi, dopóki nie dowie się co w kopercie.
- Nie będę otwierał - westchnął. - Po dostarczeniu mam wracać do szefa. Sama pani zdecyduje czy weźmie ją a ja pojadę, czy mamy siedzieć pod blokiem.
Zastanawiał się nad czymś przez chwilę.
- Zostawię w skrzynce na listy tego lokalu, zaparkowaliśmy naprzeciw. Jak Pani nie odbierze w ciągu kwadransa to wrócę, a pani przyjaciel będzie musiał naprawiać sobie skrytkę pocztową. Czy to panienkę satysfakcjonuje?
- Dobrze
. - odparła Indira. Dziewczyna odczekała 10 minut i wraz z Magdą zeszła do skrzynki by odebrać wiadomość.
- Magda następnym razem nie otwieraj drzwi nieznajomym. Łańcuch można przeciąć. Rozmawiaj przez drzwi, trudniej wywalić. - tłumaczyła po drodze. Otworzyła powoli kopertę spoglądając przy tym na zaparkowaną Alfę.
Samochód ruszył powoli na wstecznym.
Odjechał.
Indira zaglądnęła do koperty spodziewając się znaleźć oko lub palec Tereski. Albo inną część ciała kogoś znajomego.
W środku było zaproszenie. Kredowy czarny papier, “Indira Gemmer” wykaligrafowane złotym atramentem.
Szczęka Indi opadła - poziom abstrakcji sięgnął nowych wyżyn:
“Co jest do wszystkich demonów? Najpierw mnie biją i napadają a teraz zapraszają? Gdzie? Na przyjęcie u Kaliguli?” - podumała.
Wyciągnęła zaproszenie i odczytała wraz z Magdą zerkającą jej przez ramię.
Zaproszenie było dość enigmatyczne, choć styl z jakim było wykonane zrobił na fashionistce naprawdę spore wrażenie. Dyskretna elegancja połączona z naprawdę wysublimowanym smakiem, wszystko pisane ręcznie, złota czcionka użyta do spisania słów lekko wypukła jakby pisano nie zwykłą substancją lecz specjalnie obliczoną na taki efekt.
Było to zaproszenie na bankiet w salach vipowskich na zapleczu Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Kuluary pałacowe, Sala Mickiewiczowska, Sala Kopernika - Indi wiedziała co nieco o tym, choć osobiście nigdy nie dane jej było być obecną na imprezach dla bardzo wysokich elit robionych w tym miejscu.
W środku złożonego zaproszenia jakie razem z Magdą otworzyły chciwie wpatrując się w pismo, był jakiś niewielki bilecik, coś jak wizytówka, jaki wypadł na ziemię. Magda podniosła go i podała przyjaciółce.
Cytat:
“Mam nadzieję, że wieczorem wyjaśnimy sobie kilka nieporozumień, Miss Gemmer.”
Indira obejrzała bilecik i zaproszenie na obie strony szukając jakiegoś nazwiska lub jakiejkolwiek “zahaczki” co autorstwa zaproszenia. Znalazła jedynie inicjały S.R.R.
“Nie mógł się nawet podpisać? Kimkolwiek jest S.R.R?” - Indi pomyślała z niesmakiem i rosnącym zmęczeniem całą sprawą.
Na dodatek zadzwonił nie kto inny ale Maxwell Gemmer:
- Dzień dobry, ojcze - Indi odebrała połączenie po pierwszym dzwonku, starając się nie brzmieć na zmęczoną. Nie łudziła się, że ojciec tego nie wyłapie w jej głosie, ale chodziło jej raczej o zachowanie pozorów. Względem samej siebie przede wszystkim.
- Wszystko w porządku? - w na codzień chłodny i opanowany ton Maxwella znowu wdarły się półnutki lekkiego zaniepokojenia.
- Tak, jestem z Alex u przyjaciółki. - odpowiedziała projektantka.
- Widziałem filmik, dostałem raport. Cała akcja to jedna wielka kpina. - ojciec leciutko uniósł ton mroźnego głosu co już było wykładnią dla Indi jak wściekły jest naprawdę. - Te nieprofesjonalne pachołki całkowicie pokpiły sprawę. Już rozmawiałem w tej kwestii ze Stephenem. - między słowami Indi wyczytała jak ta rozmowa wyglądała naprawdę. Ambasador się wił i tłumaczył, ojciec użył kilku celnych zdań i nowa ekipa jest w drodze, a Stephen jest winien ojcu kolejną przysługę. - Chcę byś pojechała do Ambasady i tam zaczekała na rozwiązanie sprawy. Za godzinę kwestia powinna zostać załatwiona.
- Ojcze, posłuchaj. Sytuacja nagle uległa zmianie. Więc może jednak ingerencja Stephena nie była tak całkiem pokpita?
- Indira opowiedziała ojcu o przesyłce i zaproszeniu na wieczór tego samego dnia. - Najdziwniejsze jednak są dwie rzeczy: po pierwsze po “mięśniaku” z Alfy nie widać było żadnych ran ani uszkodzeń ciała. A przecież widziałam w jakim stanie był po walce z marines. A dwa, że zaproszenie, a właściwie bilecik wyrażający nadzieję, na wyjaśnienie nieporozumienia podpisany był samymi inicjałami: S.R.R. Sama nie wiem co o tym myśleć, ojcze. Najpierw mnie biją, potem zapraszają na bankiet przy czym nie podpisują zaproszenia? - Indira nasłuchiwała odpowiedzi ojca. - Raczej nie pójdę. Szczególnie sama, a nie…- Indira urwała - nie mam kogo zabrać. Nie będę się ładować w kolejne bagno. Ale ogon odjechał. Przynajmniej ten oficjalny ogon.
Maxwell milczał jakby trawił usłyszane informacje.
Indira potarła skronie. - Ojcze… dziękuję za pomoc. Doceniam to. W zamian za to jeśli… jeśli Ci zależy jestem gotowa spotkać się z tym synem senatora, gdy będę w Nowym Jorku na pokazach. Czy to Cię satysfakcjonuje? - spytała Indira próbując zachować się dojrzale i pójść na kompromis z własnym ojcem. - To nadal nie zmienia faktu, że Alex jest priorytetem dla mnie. - dziewczyna zastrzegła się i zacisnęła delikatną dłoń na telefonie.
- Jesteś pewna, że nie było po nim widać żadnych obrażeń?
- Nic co mogłabym zobaczyć gołym okiem na ubranym facecie. A wczoraj gębę miał spuchniętą po obiciu. Dzisiaj ani zadrapania. Jak to możliwe?
- spytała ze zdziwieniem.
Tym razem milczenie było bardzo “ciężkie”.
- Myślę… że to faktycznie nieporozumienie - odpowiedział konsul z nutką ulgi w głosie. - I że faktycznie chcą cię przeprosić. - Zawachał się jakby chciał coś powiedzieć ale nie mógł albo przynajmniej bił się z myślami czy tego nie zrobić. - Gdzie jest ten bankiet?
- Ale to nie ma żadnego sensu, ojcze. Pierwsze słyszę o zbirach, którzy po napadzie przepraszają ofiary. W Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i Nauki.

Indi przez chwilę milczała:
- O czym mi nie mówisz, ojcze? - spytała w końcu bezpośrednio, bo miała dość całego tego burdelu.
- Oddzwonię za kilka minut.
Indira rozłączyła się z mieszanymi uczuciami. W między czasie ruszyła z Magdą na górę by spakować się z Alex. I czekać na kolejny telefon od Maxwella Gemmera.

Ojciec oddzwonił niecałe dziesięć minut później.
- Indi? Orientowałem się co nieco. Na pewne informację będę musiał poczekać, ale ustaliłem to co mogłem.
- Czyli co, ojcze?
- Indi czuła się jak w filmie Hitchcocka. Zaczęło się od bicia i dalej napięcie coraz bardziej narastało. Co u licha. - Możesz przez telefon?
- To co wiem teraz, tak
- mruknął, ale nie ciągnął tematu co moze a co nie. - To impreza dla naprawdę wysokich elit. Paru celebrytów z pierwszych stron gazet, finansiści, Kultchyk niejaki bywał na takowych, ta liga. Może być minister gospodarki, sam Stephen dostał zaproszenie choć on się w takie rauty nie bawi, z Ujazdowskich od nas będzie John Law.
Indira słysząc listę gości zaczynała domyślać się dokąd zmierzać będzie dalszy ciąg rozmowy z ojcem.
- A co JA mam tam robić? - spytała spokojnie - Wiesz… chińska krawcowa? - nie przepuściła wbicia lekkiej szpili - przecież to zupełnie nie moja liga.
- Nie wiem, domyślam się co zaszło. Ale nie mogę ci powiedzieć - uciął tonem jaki doskonale znała, czasem nie było z nim dyskusji. - Podejrzewam, że zrobili po prostu spory błąd nie wiedząc o tobie wszystkiego, o mnie… - zawahał się. - Myślę, że będą chcieli wziąć cie w ochronę, może na stałe wpuścić w pewne towarzystwo - ostatnie powiedział z lekkim przekąsem. - Uruchomię pewne, hm… kanały by się zorientować lepiej.
- Ale…
- Indira była zdezorientowana - … ja nie chcę być pod ochroną jakiejś… mafii. Nie rozumiem w ogóle jak ty możesz do tego podchodzić tak spokojnie. - Indira zamilkła na chwilę analizując informacje. Wychodziło na to, że ojciec ma również jakieś dość mocne powiązania z takimi ludźmi, o których nie może jej powiedzieć. - Kiedy będziesz mógł mi dać znać?
- Mafia to (jeżeli mam rację) może im się kłaniać
- mruknął ironicznie. - Postaram się jak najszybciej. Wszystko jednak wskazuje na to, że źle cię ocenili, chcą naprawić błąd. Możesz spodziewać się zacieśnienia relacji, opieki. Tyle mogę na tą chwilę powiedzieć. Będę wiedział więcej, dam znać. Acha, dziecko… - urwał, zamyślił się.
- Tak, ojcze? - ponagliła go lekko.
- Oni na odmowę, na… uchybianie. Mogą reagować źle. Naprawdę źle. A nikt cię przed nimi nie uchroni. I tak chłopakom z Marines jak teraz rozumiem - mocno się upiekło.
- Czyli mówisz, że nie mam wyboru? Kim jest ten S.R.R?
- Nie wiem jeszcze kim, ustalam. A wybór masz, do Ambasady i załatwią ci lot do Londynu najpóźniej jutro.
- Ojcze nie mogę wrócić do Londynu.
- stwierdziła Indira cicho.
- Nie rozumiem czemu. Wiem, mówiłaś, ja jednak nie przyswajam tych argumentów - powiedział zimno.
- Nie chcę zaczynać tej dyskusji obecnie. I nie chcę wracać do Londynu z powodu … - Indira zawahała się - … przecież doskonale wiesz, czemu wyjechałam - dodała w podobnej temperaturze. - Poza tym nie stać mnie na zaczynanie od nowa wszystkiego. I Alex zaaklimatyzowała się tutaj. - sama słyszała, jak kulawo brzmiało to wszystko. Ale coś nie pozwalało jej rzucić wszystkiego co wypracowała w diabły. I narażać się na spotkanie z Colinem.
Indi może nie robiła tego specjalnie ale wręcz wizualizowała sobie dłoń Maxwella kurczowo zaciskającą się na słuchawce do zbielenia knykci.
- Jesteś dorosła - warknął. - I wolna. Daj znać, czy chcesz abym załatwił, że będziesz osobą towarzyszącą Lawa. Jeżeli zdecydujesz się pójść.
- Ojcze…
- Indira urwała - … to … się nigdy nie skończy? - spytała.
- Skończy, mam nadzieję już niedługo. Muszę kończyć.
Indira zmarszczyła brwi. To by było na tyle, jeśli chodzi o próby zmiany kontaktów z ojcem.
- Dobrze, dziękuję za wszystkie informacje.

Po zakończonej rozmowie z ojcem, Indira zabrała córeczkę i wróciła do mieszkania by przygotować się na wyjście na mszę do kościoła baptystów. Wybrała starannie ubiór dla siebie i Alessandry i uprzedziła szkrabka, że po mszy pójdą na luncz z kolegą mamy.
Alex nie miała większych problemów z przyjęciem tego faktu do wiadomości, przyzwyczajona do sporawego tłumku znajomych wujków i cioć kręcących się wokół jej mamy.

Kościół Baptystów, ul. ul. Waliców 25, pora lunchu
Po zakończonej ceremonii w kościele, Indi pożegnała się z pozostałymi członkami kościoła i prowadzącym ceremonię. Po czym prowadząc Alex za rączkę wyszła z budynku rozglądając się dyskretnie za Olszewskim.
Robert stał grzecznie na ulicy.
Jego twarz nie wyraziła oczekiwanego przez Indirę zdziwienia na widok czterolatki u jej boku. Przywitał się grzecznie zarówno z Indi jak i Alex, która wpatrywała się ciekawie w jego twarz.
Indi uśmiechnęła się lekko:
- I jak? Lunch aktualny?
- Owszem. Czemu miałby nie być?
- spytał zaskoczony Robert.
Indira nie odpowiedziała lecz uśmiechnęła się nieco szerzej.
- Mamusiu a pójdziemy do widelca? - spytała Alex ciągnąc Indirę nieco za rękę by zwrócić na siebie uwagę.
Robert spojrzał na małą z góry:
- Dobrze, córciu, pójdziemy. Pokażesz Robertowi gdzie można rysować? - Indi spytała dziewczynkę a Alex pokiwała główką - Nooooo… a ty umiesz, wujek, lysować? - spytała spoglądając swymi niebieskimi oczkami na mężczyznę.
- Mmm nie bardzo… najlepiej mi wychodzą “stick figures”. - Olszewski uśmiechnął się do Alessandry. Dziewczynka uśmiechnęła się lekko wtulając się przy okazji w nogę mamy.
- Może jak mi pokażesz jak, to się nauczę? - zaproponował Robert gdy cała trójka kierowała się do samochodu.
- Nooo… nie mogę nicz obiecać - stwierdziła poważnie Alex naśladując ton wypowiedzi i mimikę Indiry. Oboje Indi i Robert przełknęli rozbawione uśmiechy.

Videlec, ul. Grójecka, wczesne popołudnie

W restauracji Alex zaciągnęła Roberta do kącika zabaw i pokazywała mu wielką czarną ścianę do rysowania. Potem wsiąknęła w materiałowe podwieszane fotele i zajęła się “czytaniem”, a Indi i Olszewski złożyli zamówienie i mogli w końcu porozmawiać. Indira ani się oglądnęła a zjedli posiłek i minęły dobre dwie godziny.
Przez ten czas Robert wypytywał o jej pracę i hobby, Indi dowiedziała się, że Robert jest jedynakiem, a z rodziców żyje jedynie matka. Oboje spędzili sporo czasu rozmawiając na temat muzyki i zamiłowania do jazzu.
W końcu spotkanie przerwała nieco już znudzona Alex, więc Indira zadecydowała o zakończeniu spotkania na dzisiaj.
Umówiła się z Olszewskim na telefon i ruszyła z córeczką do domu. Po drodze sprawdzała czy nie ma ogona.

Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późne popołudnie/wczesny wieczór
Dziewczyna sprawdzała telefon czy przypadkiem nie ma połączenia od ojca ale niestety ten milczał. Najwidoczniej zużył już limit dobroci i ilości telefonów na najbliższe miesiące.
Za to zadzowniła Magda dopytując Indiry podnieconym głosem czy już jest gotowa bo chce zobaczyć kreację.
- Magda, ale ja nie idę.
- Jak to nie idziesz? Co to za bzdury?
- zezłościła się przyjaciółka.
- Normalnie.
- Nie denerwuj mnie, bo mi zaraz ciśnienie skoczy. Zaraz tam będziemy.

Magda rozłączyła się i po paru minutach zjawiła z Zuzią u Indiry. Projektantka była nadal w kapciach i luźnym stroju domowym.
- Indi, jest 18:15. Jak się sprężysz to zdążysz się wyrobić.
- Magda daj mi spokój. Nigdzie nie idę.
- To jest twoja szansa głuptasie. Możesz wykorzystać tę sytuację i wybić się.
- Wybić się?
- Indira zmarszczyła brwi. - I znowu wszystko zależeć będzie od kogoś innego?
- A co to za znaczenie? Twoja kariera ruszy z miejsca i będziesz w końcu stała pewnie na nogach. Odczepisz się całkiem od ojca.
- Ale wtedy będę zależna od ludzi, którzy mnie na dzień dobry pobili… tak to zdecydowanie wyprawka warta gry.
- rzuciła Indi z przekąsem.
- Ja ci mówię, że warto. Nie wszyscy stamtąd cię pobili ani nie wszyscy są za to odpowiedzialni.
Indira wzruszyła ramionami.
- My z Zuzą zostaniemy tutaj i zajmiemy się Alex, a ty jedziesz na ten bankiet.
Magda wypchnęła Indirę do łazienki.
Z dwojga złego projektantka uznała, że do Ambasady zawsze może się udać po bankiecie. Gdyby coś jej nie pasowało. Poza tym może uda się jej dowiedzieć czegoś na temat Tereski.

Spojrzała na poszarzałą ze zmęczenia twarz w lusterku i westchnęła.
- Tylko dwie godzinki i wracamy. A potem idziesz do łóżka spać jak normalni ludzie. - pokręciła głową - I przestajesz gadać ze swoim odbiciem.
Nałożyła prosty makijaż, kryjąc oznaki zmęczenia i cienie pod oczami. Nakleiła długie sztuczne rzęsy i pociągnęła usta neutralną szminką. Policzki pociągnęła odrobina różu by nadać zdrowego i świeżego wyglądu. Włosy ściągnęła w niedbały, artystyczny kok z tyłu głowy, by ukazać kości policzkowe i odsłonić przenikliwe spojrzenie lodowoniebieskich oczu w oprawie kruczoczarnych brwi i rzęs.

- Magda, zamówisz mi taksówkę?
- zawołała z łazienki spryskując się leciutko perfumami.

W garderobie wygrzebała swą ukochaną suknię z małoznanej kolekcji Luisa Via Roma

- Taksówka będzie tutaj o 19:00
- Okej!


Indira przejrzała się w lustrze. Głęboki i intensywny odcień turkusu sukni sprawił, że jej oczy przyciągały spojrzenia jak magnez. Wiedziała, że w tej kreacji robi niezapomniane wrażenie. Do tego duży, ekscentryczny naszyjnik i równie nietypowa pomarańczowa torebka kopertówka z zamknięciem przypominającym złoty, ozdobny... kastet. Niebotycznie wysokie szpilki dodały Indirze kolejne 13 cm. Świat z wysokości 185 cm zdawał się zupełnie nowym.
Lekki lecz ciepły płaszcz operowy z czarnego aksamitu z dużym kołnierzem dopełnił kreacji.

- I jak?
Indira pokazała się swojemu trzyosobowemu jury.
- Wow!
- Mamusiu, wyglądasz jak ksiemznicka
- łapki Alex objęły nogę Indiry. Dziewczyna schyliła się i uniosła córeczkę: - Ty jesteś moją księżniczką! - i zacałowała małego szkrabka na amen.
- Taksówka już czeka. - przypomniała Magda z uśmiechem obserwując scenkę i tuląc swoją córeczkę do siebie.
- Ok już idę. Bawcie się dobrze. Będę niedługo.
- Tak, tak.
- Paaaaa.

Z mieszkania dobiegały pożegnalne pokrzykiwania, gdy Indi schodziła po schodach postukując obcasami.
Wsiadła do taksówki podając adres kierowcy.
Jeszcze raz sprawdziła torebkę: telefon, karta, wizytówki, chusteczki, zaproszenie.

PKiN, plac Defilad, 19:30

Indira wysiadła z taksówki i wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i narzuciła sobie chłodne opanowanie. Po czym ruszyła do paszczy lwa na proszony bankiet.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 24-01-2016 o 17:04.
corax jest offline