Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2016, 21:40   #26
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Miejsce pobytu nieznane przeszłość

Nie minęły trzy dni jak Thorn spróbował go zabić.

Wszystko wydawało się być w porządku. Eryk zdołał nawet dowiedzieć się od niego kilku „konkretów”. Otóż znajdował się w specjalnym ośrodku karnym Imperium. Specjalnym, ponieważ nie było tu żadnych kapłanów, świątyń, nawet kapliczki. Miało to być miejsce zapomniane przez bogów, gdzie ludzie robili to, co trzeba, żeby utrzymać porządek. Na pytanie Bauera czemu nie ma tu Sigmarytów, którzy przecież z praworządnością w Imperium mają wiele wspólnego, Thorn zaśmiał się, szczerze rozbawiony.
- Ci fanatycy podpalaliby stopy dziecku które ukradło jabłko, i tylko po to, żeby wydało im swoich wspólników. Widzą zło wszędzie, tylko nie w swoich poczynaniach, brak ludzkiego podejścia do ludzi. Imperator dobrze sobie z tego zdawał sprawę, kazał więc stworzyć to miejsce, gdzie niby władza zakonu nie obowiązuje.
- Niby?
- Ano, jak tu sigmaryta przyjedzie, to przecież mu nie powiesz, żeby się walił, bądź co bądź to kapłan. Jeśli więc będzie chciał coś z jednego z nas wyciągnąć, zrobi wszystko, a strażnicy nie będą mogli mu przeszkodzić.
- Przecież to nie ma sensu – wytknął Bauer. – Po pierwsze nie wszyscy słudzy Sigmara są fanatykami i sadystami, większość nie jest. A po drugie, jeśli musisz wyciągnąć z kogoś informacje, to chcesz to zrobić jak najszybciej, dlaczego Imperator miałby przejmować się tym, jak podczas przesłuchań traktuje się przestępców?
- A czy ktoś ci podpiekał stopy? – spytał z satysfakcją Thorn. Widocznie rozmowa szła tak, jak to sobie zaplanował. – Wyrywali ci może paznokcie, zrywali skórę płatami, przecierali gałki oczne kamieniami? Nikt tu nie używa tych „skutecznych” metod Sigmarytów. Tutaj ludzie są kulturalni i cierpliwi. Mam nawet taką teorię… - Ściszył konspiracyjnie głos. – Oni trzymają tu nas tak na przyszłość. Wiedzą, że coś wiemy, tylko nie wiedzą, co. I przesłuchują nas, żeby wyciągnąć wszystko, wszystko, wszystko z naszych głów, i dopiero wtedy zdecydują, czy byliśmy przydatni, warci przetrzymywania przez te wszystkie lata, czy nie.

To była puenta, mocno podkreślona uśmiechem samozadowolenia. On naprawdę sądził, że tak to właśnie wygląda. Eryka pytano tylko o Franzestein, co podważało słuszność tej teorii. Kimkolwiek byli więziący go ludzie, doskonale wiedzieli, czego chcą. I może ich sposoby nie były tak brutalne jak w przypadku niektórych inkwizytorów czy kapłanów, to jednak zasada domniemanego kłamstwa obowiązywała – jeśli twoje zeznania nie pasują do ich wersji wydarzeń, zakładają, że kłamiesz. Więc pytają znowu. I znowu. I znowu…
Ale zdecydowanie wiedzą, czego chcą, chociaż faktycznie, w przeciwieństwie do Inkwizycji, lepiej dbają o swoich „informatorów”. W końcu chcą tylko informacji ,nie „oczyszczenia Imperium ze wszelkiego plugawego chaosyckiego śmiecia”.

Bauer zamyślił się. Czyż zasłyszane opowieści i własne doświadczenia nie przemawiały na niekorzyść kultu? Bo o ile fanatyzm z opowieści może być kompletnie zmyślony, o tyle to, co sam widział, co przeżył… Wierzył, że intencje Sigmarytów i ludzi dla nich pracujących są czyste, że czasem trzeba zrobić coś w zwykłych warunkach niedopuszczalnego, aby tylko uniknąć większej krzywdy. Tylko czy, mając niepodważalną władzę na terenach Imperium, Inkwizycja nie przesadza? Czy palenie całej wioski w której ukrywał się jeden chaosyta to nie za dużo? Oczywiście, nie zawsze tak się dzieje – najlepszym przykładem Biberhof – ale nawet w nowicjacie czytał w kronikach o przypadkach, kiedy tak czyniono, i Kult nawet nie próbował tego ukryć przekonany o słuszności owego zabiegu. Bo były i historie, gdzie poprzestano na ukaraniu winnego, a rok później Chaos rozbudził się tam w zdwojonej sile. Nikt nie wiedział, czy to uczeń pojmanego, czy naśladowca, nie było dowodów na nic. Po prostu, pewnego dnia jedna część wioski rzuciła się do gardeł drugiej, dzieci na ojców, ojcowie na braci, a żony na dzieci… Zginęli wszyscy poza jednym, zwykły rolnik, który cały we krwi pomaszerował do najbliższej świątyni Sigmara. Wzrok miał niewidzący, krok chwiejny, a gdy po całym dniu marszu dotarł do celu, poderżnął sobie gardło, znacząc brunatną krwią drzwi świątyni. Chaos rozkwita w ludziach, lecz co najgorsze, dostrzeżesz to dopiero, gdy będzie za późno.
Czy kultysta pojmany i stracony rok wcześniej miał jakiś związek z tym, co się stało? Czy nieświadomie sprowadził na sąsiadów szaleństwo, które powoli rozkwitało w nich przez cały ten czas? Czy może inny chaosyta rzucił na nich urok, chcąc potem wytknąć kultowi nieudolność w walce ze złem, zdyskredytować cały Zakon, czyli swojego głównego adwersarza, napuścić ludność przeciwko nim? Tego nikt nie wiedział, i dlatego niektórzy Inkwizytorzy, może nawet kapłani, woleli spalić całą wieś. Ot, tak dla pewności. I szczerze mówiąc, Eryk był w stanie zrozumieć ich podejście. Ale czy on byłby w stanie wydać taki rozkaz?

Gdy zadał sobie to pytanie, Thorn rzucił się na niego. Zdołał złapać go za głowę i dwukrotnie uderzyć o kamienną ścianę, nim nowicjusz podjął jakąkolwiek walkę. Szarpnął się odruchowo, żeby strącić z siebie intruza, jednak jedynym efektem było to, że on sam został przygnieciony do siennika. Machając pięściami na oślep zdołał trafić Thorna w szczękę, jednak ten nadal siedział na nim, blokując mu ręce i uśmiechając się chytrze. Nie atakował, jakby napawał się dominacją, i starał się tylko utrzymać na wierzgającym coraz słabiej współwięźniu. Szczęknął zamek, dwóch strażników w oka mgnieniu wyniosło Thorna, którego uśmiech powoli przemieniał się w maskę obojętności i spokoju.

Plusem całej sytuacji był fakt, że Bauer miał całą celę dla siebie.



Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość

Przez moment Aldric pomyślał, że Detlefowi coś się po prostu przyśniło. Na parterze wszyscy w spokoju zajmowali się sobą, może poza śpiewającymi ponure pieśni, których głosy dominowały w pomieszczeniu. I najwyraźniej to owe głosy, i szczelnie pozamykane okiennice, sprawiły, że nikt na wołanie z podwórza nie zareagował. Bo o tym że zagrożenie było realne dowiedzieli się wraz z otwarciem drzwi. Martwy strażnik, ranni traperzy, z czego tylko jeden jeszcze stojący o własnych siłach, otwarta cela oraz niespodziewany oponent - elf. Zbiega nie było widać, jednak po odgłosach walki dochodzących ze stajni Aldric mógł się domyślać, gdzie udał się zaraz po uwolnieniu.
- Pomocy! Do broni kto może, rannego mamy! - wrzasnął Lutzen do środka karczmy. Nie mógł jednak czekać na ewentualny odzew, ruszył na elfa. Gdyby udało się uratować choć jednego trapera, dowiedzieliby się przynajmniej, co się stało. Ramię w ramię towarzyszył mu Detlef ściskając miecz w dłoniach. Zdecydowali się obaj zaatakować elfa, licząc, że w trójkę szybko sobie z nim poradzą i będą mogli ruszyć do stajni. Niestety, nie wszystko poszło jak by tego chcieli...

Po pierwsze, leśnik, gdy tylko zaangażowali się w potyczkę i zwrócili na siebie uwagę elfa, podbiegł do rannego kompana. A po drugie. elf był wymagającym przeciwnikiem, a nawet więcej - był od nich zwyczajnie lepszy. Świadomie pozostawał w defensywie, licząc na swoje doświadczenie i kontrataki, podczas gdy oni nie mieli wyjścia tylko atakować, w końcu to oni byli pod presją czasu. Już po pierwszym chybionym ataku Lutzen wiedział, że nie zdołają pomóc biedakowi w stajni, liczył jednak, że sam złoczyńca tak łatwo się nie wymknie. W końcu wyjazd z posesji był tylko jeden, w miejscu, gdzie walczyli. Będzie musiał przejechać obok nich, a więc narazi się na ich ataki.

Kolejna wymiana ciosów i kolejne trafienie, tym razem cięcie Morryty faktycznie dosięgło skóry, pozostawiając ranę na ramieniu elfa. Ten jednak odpłacił mu się dwoma celnymi uderzeniami, zupełnie, jakby uznał, że nie może się dalej bawić i pokazał pełnię swoich umiejętności. Szybki wypad i szermiercze cięcie z góry na głowę, przy którym tylko spóźniony uskok uchronił przed wbiciem klingi w czaszkę, następnie cięcie poziome na odkryty korpus wytrąconego z równowagi Detlefa. Mężczyzna cofnął się oszołomiony, wychodząc poza zasięg kolejnych ataków. Lekko zgięty trzymał się za brzuch, a twarz miał już całą pokrytą krwią, spływającą z rany na czubku głowy.

Bauer nie był w stanie wesprzeć towarzysza, wszystko stało się w momencie, gdy wracał do bojowej pozycji po swoim niecelnym ataku. Siekiera nie była tak poręczna jak miecz, co i tak nie miało wielkiego znaczenia - przez ostatnie trzy lata nie miał w dłoniach żadnego z nich.
Zdołał zauważyć ludzi tłoczących się w drzwiach. Gapie nie rwali się do walki, bo i czemu mieliby narażać się dla obcych? Ale i odejść nie mogli, bo to zawsze jakieś widowisko, będzie o czym porozmawiać. Z wewnątrz słychać było przepychającego się łowcę, jednak skoro tak długo mu to zajmowało, Eryk nie liczył, że przybędzie na czas, bowiem w tej właśnie chwili drzwi stodoły otworzyły się na oścież. Zbieg wyjechał z nich na koniu, starając się narzucić mu swoją wolę. Wystraszony rumak obracał się i wierzgał, jeździec jednak nie dawał za wygraną, przez co po chwili koń ruszył w stronę walczących.

Edmund już po zranieniu wyraźnie wycofał się z walki, co już samo w sobie nie pasowało do dawnego Edmunda. On nie odpuszczał, niezależnie od sytuacji. Kontrolował swój strach, wręcz czerpał z niego siłę. No i był przygotowany do walki pod względem fizycznym. A teraz? Oparty o ścianę karczmy, dyszący i patrzący nieprzytomnymi oczami na otoczenie. I mina, jakby nie mógł uwierzyć, jak mógł zostać ranny. Brak kondycji można zrzucić na karb pracy w klasztorze, ale zachowanie? Gdzie jego upór, gdzie determinacja? Została tylko intuicja w walce, bo i praca nóg była na poziomie parobka, a Eryk pamiętał, że była to mocna strona Kaninchera.

Nagle ujrzana zmiana w przyjacielu, nadjeżdżający koń i stojący naprzeciw wojownik. Wszystko działo się szybko, jak widać, za szybko dla Aldrica. On też się zmienił, na wielu płaszczyznach. Bo przecież czy kiedykolwiek coś rozproszyło jego uwagę podczas potyczki? Skupiał się na celu, potrafiąc szybko wybrać ten najważniejszy, jeśli było ich kilka. A teraz...

Gdy chciał odskoczyć, ciało chciało odskoczyć, było już za późno. Stopa wykręciła się lekko w błocie, stracił równowagę i został potrącony przez nadbiegającego ogiera. Chwilę zajęło mu podniesienie się z ziemi, co wykorzystał Luden - z Aldricem leżącym na ziemi miał czyste pole do rzutu w uciekiniera. Jednak czy to złe wyważenie sztyletu, czy też brak umiejętności, grzecznym jest powiedzieć tylko, że chybił. I że prawdopodobnie rzuconej broni nie znajdzie...

Elf wykorzystał stworzone zamieszanie i ruszył pędem w stronę otwartej stajni. Lutzena zdziwiło, że uciekinier nie zabrał też konia dla wspólnika, jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać, musiał działaś. Koń, wystraszony po zderzeniu z nim, zatańczył na tylnych kopytach, jednak jeździec nie dał się zrzucić, ba, ze spokojem starał się opanować ogiera. Teraz jednak była szansa, aby go trafić. Oczywiście, koń mógł obrócić się w jego stronę i uderzyć kopytem, jednak Bauer już dawno przestać martwić się takimi szczegółami. Podejmie ryzyko, bo woli umrzeć brnąc do celu niż żyć dzięki tchórzostwu. Skoro chciał służyć Sigmarowi, musiał być tym, który reaguje, który działa kiedy inni nie mają odwagi. I chociaż nie chciał mieszać się w śledztwo, wyróżniać na tle innych bardziej niż to robił przez samo towarzystwo nowicjusza Morra, to nie mógł nie zareagować na bezpośrednie zagrożenie, stać jak inni i być tylko obserwatorem. Tyle w nim zostało ognia - wystarczająco, aby nadstawiać za innych karku.

Biorąc zamach usłyszał jeszcze krzyk Detlefa:
- Ludzie, pomocy! Zbieg ucieka! Elf morderca!

Czy ktoś ruszy się, aby pomóc? Nie. Naiwnym było nawoływać, jedyne co dał jego krzyk przed rozpoczęciem walki to rozrywka dla oglądających, pewnie nawet nikt nie kwapił się pomóc rannym leśnikom. A może łowca zrobi niespodziankę i wreszcie się na coś przyda? Z nim było coś bardzo nie tak, i na jego pomoc Lutzen nie liczył. Zresztą, nie oczekiwał pomocy, nawet od Detlefa. Teraz był zdany na siebie, a jedyne wsparcie mógł uzyskać od Sigmara, jeśli ten jeszcze się od niego nie odwrócił...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 24-01-2016 o 21:52.
Baczy jest offline