| Obóz zbójców w lesie Walka była szybka i brutalna, ale najemnicy poradzili sobie bardzo dobrze. Evan widząc że ostatni zbir nie stanowi już zbytniego zagrożenia, postanowił pobiec za Marvem. Krwawił z licznych, aczkolwiek niegroźnych ran na ramionach i udzie, chyba też miał pęknięte żebro i co chwila jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Nie miał się jednak zamiaru zatrzymywać los Rose wisiał na włosku i tylko oni mogli ją uratować. Shavri, widząc, że zarówno kapitan, jak i jego zastępca pobiegli za krzykami, wyprostował się i spróbował ogarnąć spojrzeniem zamieszanie. Doszło do niego, że znowu będzie musiał za kimś gonić i jęknął. Ale rzut oka na resztki obozu wystarczył, żeby okazało się, że to Rose brakuje. - Bywaj tu! - zawołał do Sinary i Khergala i szybko, żeby nie tracić ani sekundy więcej, niż to potrzebne, zwrócił się też do opasłego jeńca. Spojrzał na ostatniego zbója i powiedział spokojnie, opuszczając broń, ale nie chowając jej. - To już koniec. Możesz unieść życie, jeśli odejdziesz od niego. - Wystarczy że odejdziesz w przeciwnym kierunku, nie będziemy Cię zatrzymywać - dodała Sinara, która stała teraz w pobliżu. - Dokładnie. Nie mamy na to czasu. Odejdź i nigdy więcej nie wchodź nam w drogę - Shavri mówił spokojnie, jak do rannego zwierzęcia. - Nie chcieliśmy tego, podjęliście te decyzje za nas. Zostaw go. - He? - bandyta inteligentnie skomentował wywód Shavriego i zebrał się w sobie. - Rzućcie broń! Kusze daleko! To nic mu nie zrobię! Shavri najeżył się. Pierwszy raz w życiu zakwestionował to, czy dobrym pomysłem było, żeby Cori nauczył go czytać. Musi poważnie porozmawiać z młodszym bratem na temat szkodliwości tej czynności. Książki były pasjonujące. Ale co z tego, że czytając je, Cori zrozumie świat, skoro na dłuższą metę przestaną go rozumieć jego rozmówcy. Rozeźlony bezczelnością zbója i pomny miernych wyników swojej dyplomacji, Shavri spojrzał pytająco na Sinarę. Zbój był na przegranej pozycji, a mimo to, albo właśnie zwłaszcza z tego powodu, śmiał im dyktować warunki. - Co robimy? - zapytał kuszniczki. Tymczasem Orgill powoli podniósł powiekę by sprawdzić co się dzieje. Widząc zbója blisko, szybko zamknął oko i znów chciał udawać nieprzytomnego, choć chyba raczej z marnym skutkiem. Nieprzytomni nie wydają krótkich, dziewczęcych pisków (tłumionych kneblem), gdy zobaczą blisko zbója… Kupa kości, ten sam koboldo-ludzki szkielet, który swoim trajkotaniem rozproszył zbirów przed atakiem, podniósł się z wysokiej trawy na pełną, imponującą wysokość trzech stóp. - Jak śmiesz! - zaklekotało nieumarłe dziwo. - Łapy precz od mojego Pana! Nie wiesz, z kim masz do czynienia? To jego niegodziwość Orgill Karlov Siódmy, wielki zombi-manufaktor, władca legionu szkieletów, Pan Domu Tysiąca Czaszek! Na kolana, chłystku, przed jego Wielkością! Szkielet szedł w kierunku zbója, zakasując nieistniejące mankiety i ciągnąc za sobą pałę z konara drzewa. - Diaboooł!! - wrzasnął zbój, klapiąc tyłkiem na ziemię, puszczając broń i cofając się na czworakach. - Mówiła Irma, że trza go do dziury, mówiła… Nie zobijaj!! - wrzasnął i rzucił się do ucieczki, potykając i z trudem utrzymując pion. - Sune uchowaj! - Shavri stęknął ze zdumienia i odruchowo zrobił krok w tył, zasłaniając Sinarę jedną ręką. Włosy na karku mu się zjeżyły. Wrócił Mroczny Zbieracz Poziomek i już nie było najmniejszych wątpliwości, komu je zbierał. Traffo stał oniemiały ze zdumienia i grozy i nawet nie w głowie było mu lecieć za ostatnim łotrem, bo musiałby przejść obok… tego czegoś. - Mmm-mm-mmhhm - rozkazał szkieletowi zakneblowany gruby ex-zakładnik, oczekując najwyraźniej natychmiastowego wykonania polecenia. Shavri nawet nie drgnął. Fascynacja walczyła z nim o lepsze ze zgrozą. Szkielet tymczasem podbiegł do związanego czarnoksiężnika i zaczął... przegryzać sznury. Kiepsko mu szło. Tymczasem więzień znów go strofował. Chyba. - MMMMM! Mmmmm! - krztusił. Szkielet wyjął mu knebel. - Przepraszam wasza magiczność, nic nie słyszę! - Mówiłem WYJMIJ KNEBEL kościsty imbecylu! - wysokim głosem zapiszczał grubasek - i mam nożyk w kieszeni!- Tak wasza potężność - szkielecik skłonił się nisko, znalazł mały nożyk, chyba do papieru lub owoców i zaczął nim piłować więzy maga. A “potężność” wydała się Shavriemu zupełnie adekwatnym określeniem do zwalistej sylwetki owego Ogrilla.
Po chwili czarodziej był wolny i przerażonym wzrokiem wpatrywał się drużynę. - Nie róbcie mi krzywdy! Jestem niegroźny! - zapiszczał wyciągając przed siebie ręce i chowając się za szkielet. - Klekot, osłoń mnie! Szkielecik stanął między wybawcami a swoim panem dzierżąc drewnianą pałę z miną wskazującą że nie do końca podoba mu się owa rola. O ile facjata czaszki może wyrażać cokolwiek. Shavri, który sam chciał zawołać, że jest niegroźny, naraz się zawahał. - Zaraz, chwileczkę, co? - łykając nerwowo ślinę, opuścił uzbrojone ręce i zaryzykował: - Może nie wykonujmy żadnych gwałtownych ruchów… Czy możesz nie szczuć na nas tego kobolda? Chcieliśmy Ci pomóc… - To może my sobie pójdziemy, a wy spokojnie dokończcie sobie wasze porachunki gangów. Obiecujemy, że nie zawiadomimy Harmonium, ani Łaskobójcow, ani w ogóle nikogo... - czarodziej, mówił powoli, jak do dzieci i zaczął się wycofywać z paniką w oczach, pokazując pokojowo że nic nie ma w dłoniach - Na Złote Sale Midasa, gdzie ja trafiłem! - dodał cichutkim głosem - chcę do domu! Sune świetlista, ile książek ten tu musiał czytać, pomyślał Shavri, konstatując, że teraz z kolei to on nic nie zrozumiał ze słów obcego… Poza ostatnimi trzema. - Hej, spokojnie - powiedział, starając się zastosować do własnych słów. - Nikt tu nie chce zrobić ci krzywdy. A jeśli się zgubiłeś, to możemy pomóc ci wrócić na główny trakt. Jesteśmy ochroną karawany, a ci tutaj nas zaatakowali i porwali część naszych… Właśnie! - zawołał naraz, przypominając sobie, po co tak naprawdę tu byli. - Posłuchaj! Te łotry tutaj. Mówili coś, co wydało Ci się ważne?- To zauroczeni magią skurle, którzy szukają ofiar dla kogoś. Pewnie tego, kto kontroluje tych nieumarłych w okolicy. Naprawdę mi pomożecie? - zapytał z nadzieją szaroskóry grubasek. - Jestem głodny...!- Ależ Ty brzydki… Prawie tak samo jak ja, he he he - zaśmiał się Khergal, tym samym wtrącając się do rozmowy. Olbrzymi tłuścioch z pewnością nie był kimś komu potrafiłby zaufać, ale z drugiej strony nie miał też powodu do otwartej wrogości. - A niech stracę… - powiedział krasnolud sięgając za pazuchę po kawałek suszonej szynki, którą następnie wręczył Ogrillowi. - Chleba to ja ni mam już. Dawno by spleśniał, gdybym go nie zjadł.
Człowiek zwany Orgillem zbliżył się i nieśmiało wziął kawałek szynki i zaczął łapczywie go pożerać. Przy okazji można było mi się przyjrzeć. Cóż można było o nim rzec - był jak baryłka po popijawie - nieduży, pękaty i chyba mu już się nie przelewało. Dalibyście mu tyle wzrostu, że plasowałby się między krasnoludem a człekiem, ważył tyle co dwóch mężczyzn i chodząc wręcz zataczał się. Na palcach, w uszach i innych miejscach było widać ślady po licznej biżuterii, a ubrania wyglądały na niegdyś kosztowne, ale teraz były to łachmany, podarte i nadpalone. Najciekawsza była skóra, która miała niezdrowy, szary kolor i akcent którego nijak nikt nie poznawał. - Porwali mnie. Związali jak prosiaka, gównojady jedne. Mnie, Orgilla Karlova Siódmego! Kiedyś kiwnięciem palca wysłałbym ich w otchłań, a patrzcie teraz - samozwańczy mag rozkleił się i zaczął chlipać. - Niosę chusteczkę, Wasza Srogość! - zaklekotało koboldzie coś i ruszyło w kierunku czarodzieja z kawałkiem bandyckiego płaszcza. - Nie teraz, Klekot! Nie widzisz, że rozpaczam!? - zaniósł się Orgill Karlov, ale po chwili wciągnął smarka i zapytał nieśmiało zbawców - Na który Świat Pierwszej Materialnej mnie transferowało? Straciłem wspomnienia, nie rozpoznaję... Shavri otrzymał odpowiedź, która nie tylko zrodziła w nim kolejne pytanie, ale na dodatek dość zaniepokoiła. Nieumarli? Zabrzmiało to złowieszczo znajomo. Wprawdzie Traffo z dalszej, płaczliwej nieco wypowiedzi, rozumiał jedno słowo na trzy, ale ogólne przesłanie było jasne. Ten tu był magiem, którego uwięzili porywacze. Nie wyglądał na rannego, ale może to zauroczenie magią, o którym mówił, działało też na niego i dlatego nie mógł się uwolnić… I jeszcze to bezczelne koboldzie truchło, chwilowo przynajmniej niegroźne bardziej od żywego jaszczuroludzia... Shavri westchnął. Za dużo pytań i wątpliwości, a za mało czasu na uzyskanie składnych odpowiedzi. I choć młody tropiciel doskonale wiedział, jak to jest czuć się jednocześnie głodnym i zrozpaczonym, nie mógł zapomnieć, że tak jakby są w środku odbijania jeńców. Zwrócił się do Khergala i Sinary. - Proszę was, przepatrzcie obóz w poszukiwaniu czegoś przydatnego i przypilnujcie naszych odzyskanych porwanych,a ja pobiegnę zobaczyć, gdzie jest Marv z Evanem. Ustalę co się dzieje, zamelduje mu, co wiem i wrócę. Nie możemy tak działać na ślepo. Marva nie trzeba było wcale szukać. Pojawił się w obozie, zabrał swoją włócznię, linę, trochę pochodni i ze wszystkim tym pod pachą dopiero zwrócił uwagę na resztę. Zamrugał na widok rozkładającego się kobolda, ale tym razem miał ważniejsze sprawy na głowie. - Porwali Rose! Musimy za nimi iść! - krzyknął do pozostałych i pobiegł w stronę Evana i labiryntów. Widząc to Shavri pośpiesznie zwrócił się do maga tymi słowy: - Panie Orgilu... Proszę, nie płacz - rzekł skonsternowany. - Spróbujemy znaleźć pytania na wszystkie twoje odpowiedzi, tylko nie natychmiast. Zostawię cię na moment tutaj z…. z tym państwem. Będziesz z nimi bezpieczny. Spróbuj im może pomóc w przeszukiwaniu obozu, a może znajdziecie coś jeszcze do jedzenia. I nie czekając na odpowiedź, rzucił się za Marvem biegiem, rad, że oszczędzono mu wysiłku tropienia towarzyszy. - Co ty mówisz?! - zawołał za Hundem, chcąc mu jak najszybciej zrelacjonować to, czego się dowiedział i usłyszeć to samo od niego.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 25-01-2016 o 14:45.
|