Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2016, 22:38   #134
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post by bagienna ekipa i MG. Później będzie więcej.

Gordon ocknął się gwałtownie chwytając za broń jak tylko usłyszał kroki i głos. Jednak silny ból szybko przypomniał mu o wczorajszych wyczynach. Kaszlnął prawie wypluwając płuco i splunął krwią. Widok zabójcy maszyn budził jedynie silne zdruzgotanie. Był idealnym przykładem co maszyna może zrobić z człowiekiem i dlaczego ludzkość przegrywa tę wojnę. Podniósł się opierając ciężar swojego ciała na karabinie. Wyglądał jak zalany w trupa żul próbujący wstać, czyli przekomicznie, jednak nikomu kto widział czego doświadczył Gordon nie było do śmiechu. Po chwili walki z samym sobą co było miłą odmianą od walki z maszynami Walker zorientował się kto się tak późno o nich zatroszczył, jakby się lepiej czuł to nastukałby temu pierdolonemu zastępcy kolbą że czułby się gorzej niż on sam teraz. Jednak z oczywistych przyczyn nie było to możliwe. Zaczął szukać po kieszeniach i torbie papierosów, oparł się o ścianę walącego się budynku i odpalił. Pierwsze zaciągnięcie niosło z sobą więcej rwącego płuca bólu. Ale od razu zrobiło mu się lepiej. Papieros porankiem od wielu lat działał na Gordon’a kojąco. Po chwili jak wszyscy zdążyli się już nieco ogarnąć rzucił:
- Maszyny… to się stało… odkryliśmy że w stodole jest kilka tosterów, jedna lodówka i piekarnik. Stwierdziliśmy że przydadzą się wam w mieścinie i chcieliśmy wam przynieść… Okazało się że nie chciały być częścią waszej społeczności, nie chciały wam służyć, wkurwiły się i zaczęły się buntować… wiesz, rzucać talerzami, kostkami do zmywarek, a tostery strzelały chlebem więc chociaż nie głodowaliśmy… - przeszedł się do okna z którego dzień wcześniej strzelał Lynx żeby zobaczyć czy budynek ocalał i czy warto schodzić tam i kolekcjonować pozostałości po blaszakach, stwierdził że trzeba wysłać tam zdrowych, miał nadzieję że przyjechali wozem.

Gordon zmienił swój ironiczny ton i rzucił:
- Wybacz, to było niepotrzebne… trochę jesteśmy jeszcze wszyscy na krawędzi przez tą całą śmierć… wiecie wpadnięcie przez dziurę w dachu do leża maszyn nieco skłania człowieka do przewartościowania swojego durnego życia... mam nadzieję że przywieźliście jakieś opatrunki i że przyjechaliście wozem. Chcielibyśmy was prosić żebyście podjechali jak najbliżej budynku i zapakowali na wóz te truchła maszyn które da się łatwo odkopać. Chcielibyśmy zabrać je do szeryfa, na spokojnie rozbebeszyć i sprawdzić dokładnie, może uda nam się ustalić dlaczego taki mobsprzęt znajduję się na takim odludziu choć swoją teorię już mam… - spojrzał na ludzi szeryfa pytająco - to bardzo ważne żeby zaciągnąć jak najwięcej kup złomu do jakiegoś spokojnego warsztatu i dać nam je przebadać, też dla waszego bezpieczeństwa. Maszyn może być więcej, nie wiadomo czy nie dziadek Moloch tak z samego kaprysu i żeby sprawdzić jak jego dzieci poradzą sobie na bagnach nie wyznaczył waszej mieściny jako cel do zniszczenia. Uwierzcie mi, nie chcecie ryzykować, żeby te przypuszczenia się sprawdziły…

Gordon sam nie był pewny czy w ogóle warto schodzić tam i szukać pozostałości po maszynach ale wolał rzucić ten pomysł wszystkim żeby nieco zagnieździł się głowach wszystkich. Miał nadzieję że każdy, kto ma coś sensownego do powiedzenia się wypowie i wtedy będzie jasne czy będą się babrać po maszyny czy nie. Chociaż co szkodzi żeby pomocnicy szeryfa się pobabrali trochę sami… niech też się do czegoś przydadzą.

Lynx jak przez mgłę usłyszał jakiś głos, potem poczuł szarpnięcie za ramię, początkowo delikatne potem coraz gwałtowniejsze. Zmęczone i obolałe ciało zerwało się z drewnianej podłogi z kolbą wycelowaną w twarz napastnika. Dopiero po chwili doszło do niego, że to jeden z zastępców szeryfa. Spierzchniętymi wargami wydobył z siebie tylko krótkie: - Przepraszam - a potem z trudem wyprostował się. Powiódł oczami wokół i zauważył Briana Saxtona.

Przyjął z wdzięcznością manierkę, którą otrzymał od Elliota i pociągnął z niej kilka porządnych łyków. Czuł ból z kilku powierzchownych ran, jakie otrzymał podczas wybuchu miny pułapki. Niemniej jednak nie wyglądał tak źle jak Gordon, roboci oprawca zabrał się za niego na poważnie. O ile samą walkę pamiętał dość wyraźnie, co było zapewne wynikiem stresu wydzielonej adrenaliny, to jednak nie pamiętał jak znaleźli się w domu. Widocznie byli tak zmęczeni, że padli bez sił na podłodze na piętrze chaty Fergusona. Wysłuchał zgryźliwych komentarzy Gordona, ale nie komentował. Rozumiał wkurwienie zabójcy maszyn, sam miał ochotę przyjebać Brianowi, za to jak potraktował go szeryf i cały ten jego urząd. Nie miał teraz jednak na to sił i ochoty.

- Dzięki, że po nas wróciliście… nie wiem, czy byśmy stąd wyszli o własnych siłach. Pomijając złośliwości Gordona, miasteczko jest w niebezpieczeństwie. Jeśli są tak blisko Cheb, to znaczy, że coś je interesuje. Wtedy przybędzie ich tu więcej, a może już tu są? Kto to wie?

Kiedy się napił i ogarnął, podszedł do okna przez które wczoraj strzelał, zabójca maszyn wpatrywał się z nienawistym wzrokiem w resztki dymiącej stodoły, która się zawaliła. Skinął mu z uznaniem głową, wykonali kawał dobrej roboty i mało nie przypłacili tego życiem. O ile wcześniej nie za bardzo ufał zabójcy, tak teraz wiedział, że trafił na równego sobie wojownika i człowieka, któremu warto podać rękę: - Dobra robota stary, dokopaliśmy skurwesynom, sztama? - odezwał się, kiedy reszta była zajęta sobą.

Gordon kiwnął głową i odpowiedział wyciągając rękę w kierunku Lynx’a:
- Dzięki, ale twoje celne oko zrobiło chyba najwięcej dobrego wrażenia na blaszakach. - wypuścił kłąb dymu, krztusząc się - pierdolony Moloch… jak nie masz co z sobą zrobić w przyszłości to wiedz że zawsze jesteś mile widziany u mojego boku... Chyba dam sobie na razie spokój z maszynami… bandytów i inne szumowiny zabija się łatwiej… ale na razie należy się nam butelka czegoś mocnego i spokojny wieczór - pomilczał chwilę i rzucił tak żeby tylko Lynx usłyszał - myślisz że warto wysłać przydupasów szeryfa na to pobojowisko? Przydałoby się wykopać kilka maszyn i wziąć z sobą… amunicja poszła się jebać… ale z mniejszych tosterów powinno dać się coś wyskubać. W obecnej sytuacji szeryf musiałby zapłacić nam bardzo dużo żeby nam się chociaż zwróciły koszty tej pieprzonej wyprawy...

Lynx przytaknął: - Nie pogardzę łykiem gorzały i dobrą wyżerką, ale póki co nie ruszam się z Cheb. Parę spraw mam tutaj do załatwienia i chcę zostać na dłużej. Znajdę jakiś pustostan i się jakoś urządzę na razie. Jak chcesz możemy zostać sąsiadami - zażartował. - Trochę czasu minie zanim wrócimy do formy, a robotów będzie tylko więcej. Chyba też zostaniecie na trochę. Co do robotów, to aż tak się na tym nie znam, ale faktycznie każdy okruch wiedzy może się przydać. Poznanie typów maszyn i ich przeznaczenia, mogłoby pomóc w ustaleniu po co tu one są w ogóle? Najwyżej ile będziemy potrafili to im pomożemy, ale fizycznie muszą oni odwalić robotę.

Walker kiwnął głową z uśmiechem:
- Tak… chwilę zostaniemy, jak miejscowi nas zechcą… odczułem nieodparte wrażenie że nie przepadają tu za obcymi objuczonymi spluwami większego kalibru… a za mną to szeryf już chyba w ogóle nie przepada nie wspominając już o dzielnych zastępcach... ale masz rację, póki jest tu robota sensownie będzie tu zostać, dojść do sił i pomóc Cheb w zamian za solidny żołd… W końcu nie jesteśmy na froncie nie? Tutaj jesteśmy zwykłymi najemnikami… no, prawie zwykłymi… w końcu każdy ma jakieś ideały…

Gdzieś z pomiędzy resztek zawalonej stodoły unosiły się delikatne wstążki dymu: - Jak myślisz, jaki cel miała ta eskapada Puszek? Był Transporter, coś jak mniejsza matka, był robot naprawczy, był Łowca z dużymi zbiornikami, i to kurestwo które Ciebie pocięło. Zwiad? Rozpracowanie terenu? Czy raczej dywersja? Albo poszukiwanie czegoś?

Gordon odpowiedział ale niezbyt pewnie:
- Moim zdaniem zwiad albo poszukiwania czegoś… obojętnie która opcja jest prawdziwa… do wyciągnięcia jest tylko jeden wniosek… i doskonale wiesz jaki to wniosek, prawda?

- Cheb, ma przesrane
- splunął przez okno flegmą i kurzem, którego resztek nie spłukał wodą z manierki Elliota. - Jeśli coś tu interesuje Puszkę, to pewnie z Cheb drzazgi zostaną. Chociaż z drugiej strony roboty były bardzo dyskretne, więc może jest coś w okolicy co chcą zdobyć i zniknąć? Tylko, jeśli masz na myśli bunkier na Wyspie, to nie wiem jak miałby się tam dostać? To może być coś innego?

Gordon nadal zadumany skontrował tok myślenia rozmówcy:
- Albo były tak przyczajone właśnie dlatego że nie wiedzą jak się tam dostać… może czekają na jakieś posiłki… nie sądzę żeby to nie miało związku z bunkrem. Możliwe że to coś innego ale pewno ma związek z bunkrem…

- No może masz rację. Niemniej jeśli nam nie pomogą to musimy tu wrócić za parę dni jak wydobrzejemy. Albo zostawić kogoś z zapasami, by przyglądał się czy przez ten czas nici się tu nie zjawiło. Jeśli maszyny wysłały sygnał ratunkowy, to może zjawić się ich tu więcej. Lepiej to wiedzieć
- nadal mówił przyciszonym tonem, by rozmowa została między nimi.


Podszedł do resztki starego regału, który stał w kącie pokoju i wziął z niego swoją apteczkę, zwracając się do Elliota: - Jeśli macie jakieś czyste opatrunki, albo choć w miarę czyste szmaty, to dajcie, trzeba szybko zająć się ranami. Rozkładał na rozklekotanym stole medykamenty i sprzęt medyczny. Było tego mało, ale chciał opatrzyć szybko najważniejsze rany i zaaplikować każdemu z nich penicylinę, bo o zakażenie w tych parszywych warunkach było bardzo łatwo.

W międzyczasie zapytał zastępców: - Co w mieście? Zdarzyło się coś ciekawego od naszego wyjazdu? Czy moje rzeczy nadal są na posterunku Elliot?

Gdy pierwszy do obydwu Chebańczyków odezwał się Walker znowu dał znać o sobie jego wybitny talent znajdywania sobie przyjaciół na każdym rogu. Gdy się odezwał po twarzach obydwu mężczyzn troska i niepokój zmieniła się od razu w irytację. Dopiero gdy zmienił ton sytuacja się znowu wyklarowała.

- Nie jesteśmy wozem. Wóz tu by nie dojechał. Mamy łódź. - odezwał się w końcu Saxton wskazując kciukiem gdzieś za swoimi plecami. - I gdzie są te maszyny? - spytał patrząc to na grupkę zebraną w zdemolowanym domku Fergusona to na podwórze przed nim gdzie wzrok przykuwała zawalona stodoła. Ale spod niej nie widać było żadnych robotów. Przynajmniej z miejsca gdzie się znajdowali. Właściwie to w tej chwili na całej farmie nie widać było żadnych śladów robociej bytności.

- Mamy to przy sobie. Resztę zostawiliśmy w łodzi. - rzekł w międzyczasie wyjmując kazdy z nich po rolce bandaża. Lynx obejrzał go i widział, że jest jakiś pożółkły, zalany czy wyprany w czymś i pachniał jakimiś ziołami. Nie był to klasyczny, biały materiał jakiego używano przed wojną ale wiedział, że podobne robił Biegnący Księżyc i cieszyły się one w Cheb sporą renomą.

- A w mieście. Wojsko jest w mieście. Przyjechali wczoraj. Cały konwój. Z Nowego Jorku. - rzucił prawie bliźniaczym do Wood’a tonem przyglądając się jaki użytek zrobi z tymi opatrunkami. Ten zaś jakby nie cudował to dwie rolki nawet bandaża od indiańskiego szamana nie miały szans starczyć na taką kolekcję ran z jaka mieli do czynienia.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline