Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2016, 00:20   #12
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
- Witam, pana. Dziękuję za nie. - Indira gładko wybrnęła ogólnikowym stwierdzeniem. Nie skomentowała przyjęcia ani żadnych detali.
- Jak się pani podoba przyjęcie? - spytał grzecznie.
- Oryginalne - Indira wzniosła się na szczyty taktu.
- To wybornie - ucieszył się. - Cieszę się, że się udaje. Jak zdrowie córeczki? Alex, dobrze pamiętam?
- Doskonale, dziękuję za zainteresowanie.
- Indira zaczynała mieć wrażenie, że jest w ukrytej kamerze. Nie chciała jednak rzucać spojrzeniami na boki, zmuszała się do skupiania uwagi na rozmówcy. - Nie chciałabym zabierać pana cennego czasu… - zaczęła próbując taktownie przyspieszyć ciąg dalszy spotkania. Chciała już sobie iść.
- Och, ja mam mnóstwo czasu. Nie zapytałem jedynie z grzeczności, to podobno miły szkrab. A co do ZDROWIA, to mam nadzieję, że to nie grzecznościowa odpowiedź. Przed kilkoma minutami pytałem Pana Law o to czy u niego wszyscy zdrowi, powiedział że tak. Aż trudno uwierzyć, że w tak dużej placówce dyplomatycznej nikt nie CHORUJE. - Wyglądał na lekko zamyślonego, a jego dziwne akcentowanie irytowało.
- Ciężko mi się wypowiadać na temat zdrowia pracowników ambasady, szanowny panie. - Indira zastanawiała się poważnie co ona tu robi. - Proszę wybaczyć nietakt, ale zastanawiam się…
- Nad powodem zaproszenia Pani?
- przerwał ale nie brzmiało to niegrzecznie. Dziwnie zmieniał tempo rozmowy. Raz rozwlekał bzdury zaraz brutalnie do sedna. Rozmowa z nim była jak jazda rollercoasterem.
- Tak… dokładnie.
- Ma Pani bardzo ORYGINALNĄ urodę, piękna Panno Indiro.
- Dziękuję choć zakładam, że to nie prawdziwy powód mojej obecności tutaj.
- Nie? Oryginalna osoba o oryginalnej urodzie, pomyślałem że ORYGINALNE przyjęcie ucieszy ją. Wynagrodzi pewne…
- szukał odpowiedniego słowa. - Niedogodności? Przykrości?
Indira przez chwilę nic nie mówiła. Była całkiem skołowana. I zaczynała się denerwować. A w torebce nie było batonów.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała pospiesznie chcąc uprzedzić to czego obawiała się, że nastąpi już wkrótce. - Dziękuję. To bardzo miłe z pana strony. - ponownie rzuciła spojrzenie na mężczyznę. Poruszyła się niespokojnie chcąc zwiększyć dystans i tym samym dać znać rozmówcy, o jej zamiarach. Zgodnie z etykietą.
Sebastian ujął delikatnie Indirę pod ramię i skierował nieśpiesznym lekkim krokiem w kierunku… zasadniczo to bez celu. Do przodu.
- Chce pani by w ramach rekompensaty wyrządzić KRZYWDĘ Jankowi, czy Ernestowi?
- Słucham?
- Indira osłupiała i spojrzała niedowierzająco na idącego obok Świętego Mikołaja z koszmarów.
- Krzywda. Ból? Osobiście prosiłbym aby nie mocną, oni są lojalni, ot zaszło nieporozumienie.
- To jest zupełnie niepotrzebne. Nie mam do nich pretensji.
- Za to miała co innego. Chęć wydostania się z tego miejsca.
- Żadnego żalu? Żadnej złości? - dociekał.
- Proszę pana.... - zaczęła - … to są pracownicy. Pracownicy wykonują polecenia. - nie dokończyła, pozostawiła zdania wiszące w powietrzu. - Zaś pan jako pracodawca wyprawił to przyjęcie. Myślę, że możemy zamknąć temat.
- Poleceniem było ustalenie, kim pani jest, Panno Gemmer, i czemu szuka Adama. A nie to co robili. Podobno szukała pani przyjaciółki?
- Nadal szukam. Chociaż po spotkaniu z pana podwładnymi, przestałam wierzyć, że ją znajdę.

Zrobił zdumioną minę.
- Przecież stoi tam? Pani Kosińskiej pani szukała, chyba że znów zrobili błąd…
Wskazał jeden z kątów sali, w której stała Tereska ubrana w szykowną suknie, właśnie rozprawiała o czymś z… Juliuszem Machulskim, obok stał blady i nie potrafiący ukryć strachu mężczyzna, szukając Dobrzyckiego Indira widziała tę twarz w Internecie.
Indira zmarszczyła brwi i wyprostowała się po czym lekko zgięła, gdy pierwsze skurcze głodu szarpnęły nią gwałtownie:
- Nic z tego nie rozumiem - powiedziała cicho do siebie przyglądając się uważnie Teresie - Przepraszam pana… ale to … ja… - wysunęła dłoń spod ramienia mężczyzny. - Gdzie znajdują się toalety? - spytała napiętym głosem.
W jego wzroku czaiła się troska.
- Magdo? - rzucił niegłośno, a jednak piękność w turkusowym projekcie Indiry odwrócił głowę. Uśmiechnęła się prezentując śnieżnobiałe zęby spod pięknie wykrojonych warg.
Podeszła lekko.
- My się jeszcze chyba nie znamy - powiedziała do Indi wyciągając rękę. - Magdalena.
- Indira
- projektantka uścisnęła dłoń, zagryzając zęby. - Przepraszam, ale naprawdę muszę udać się….
- Magdo, zaprowadziłabyś naszego drogiego gościa do toalet
- rzucił, gdy tylko dziewczęta przedstawiły się sobie - Posłałbym Ernesta, ale to byłoby takie NIEGRZECZNE.
Indi miała ochotę go udusić. Chciała też jeść. Zacisnęła dłonie na torebce.
Magda uśmiechnęła się i wzięła Indi pod rękę.
- Piękna suknia. - Powiedziała prowadząc Amerykankę do toalety. - Szyk, klasa, elegancja. Ja swoją znalazłam na aukcji, sporo kosztowała ale to znalezienie projektantki było by bezcenne. Niesamowity talent. Niestety, dość tajemniczy.
W głowie Indi przewijało się stado przekleństw ale minę miała “Maxwellowską”:
Czemu tyle mówisz? Zamilknij już na bogów”.
- To mój projekt - niemalże warknęła i przyspieszyła kroku. Weszła do toalety i zamknęła drzwi za sobą, odcinając się od beblania blondynki, która przy bliższym spotkaniu wydała się jej jakaś… robaczywa? Sama nie wiedziała skąd to określenie. Usiadła i zgięła się w pół próbując uspokoić skołowane myśli i oddech. Próbując przestać myśleć o jedzeniu i skręcającym ją głodzie.
Ocucił ją lekko dźwięk telefonu.
Odebrała połączenie drżącymi rękoma.
- Słu...ucham. - zacisnęła palce na nasadzie nosa, próbując się skoncentrować.
- Indi - głos ojca, przejęty dość. - Pod żadnym pozorem nie idź na ten bankiet.
- Rozumiem…
- powiedziała chłodno, tak jak on, gdy nie mógł mówić - ... postaram się lecz może to być trudne.
- Nie dyskutuj ze mną choć raz. Popełniłem błąd - Indi na te słowa otworzyła szeroko oczy i usiadła sztywno wyprostowana. Maxwell Gemmer przyznawał się do błędu. - Źle oceniłem… Indi. Pod żadnym pozorem tam nie idź.
- Rozumiem
- powtórzyła z naciskiem - ale sytuacja jest skomplikowana… - zawiesiła znacząco głos.
Maxwell chyba zrozumiał. Jęknął do słuchawki.
- Dziecko… Uciekaj! - od wielu lat dziewczyna nie słyszała by tak podniósł głos, przebłyskiwały w nim nutki paniki.
- Tak… dobrze… obiecuję, że się postaram. - dodała starając się zachować spokój. Głód rozszalał się w niej. Rozłączyła się i skasowała ostatnie połączenie. Wyszła z toalety i przez chwilę nasłuchiwała czy za drzwiami kręci się Magda.
- A jak znajdujesz przyjęcie Indi? - Magda odezwała się zza pleców Amerykanki, musiała jej nie zauważyć wychodząc? Ale jak? Za drzwiczkami się schowała?!
Dziewczyna poprawiała włosy przed lustrem.
- Fantastyczne - Indi szarpnęła drzwi do toalety i ruszyła zdecydowanym krokiem do wyjścia. Chciała wmieszać się w tłum i wykorzystać go do opuszczenia tej parodii bankietu. Od czasu do czasu oglądała się za siebie i prawie przez to wpadła na jakiegoś mężczyznę.
- Panna Gemmer - uśmiechnął się szeroko Armand Maroon. - Słyszałem o Pannie same superlatywy. - W ustach dyrektora polskiej filii Victoria’s Secret mogło to brzmiec dwuznacznie. Ale przyjazny uśmiech na rumianym obliczu wskazywał raczej, że chodzi o zawód projektantki. Ucałował dłoń jaką ujął.
- Armand Maroon, miło mi.
- Indira Gemmer
- odpowiedziała odruchowo - dziękuję panu. Przyjemność po mojej stronie. Przepraszam pana ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Indira czuła, że musi stąd wyjść. Niezależnie od ostrzeżeń ojca.
Gdy szła do wyjścia, Ernest zrobił ruch jakby chciał ją powstrzymać, ale osadziło go spojrzenie Sebastiana. Indira skołowana ledwo to zauważyła.
Dobrze za to zobaczyła jak oczy Tereski rozszerzają się w niemym przerażeniu gdy jej wzrok spoczął na Amerykance i rozpoznał ją.
Ułożyła usta w niemym powiedzeniu jakiegoś słowa. Odruchowo zerknęła na wyjście ku któremu Indi i tak zmierzała.
Indi przeprosiła ją samym wzrokiem, i zostawiając płaszcz w szatni, wybiegła na ulicę.
Tam poczuła ciężką rękę na ramieniu.
Odwróciła się i zobaczyła… “Mięśniaka” z taksówki.
- Zapomniała Panienka czegoś - rzekł podając jej gustowną torebkę na podarunki. Wystawał z niej czubek sandałka jaki miała na sobie wczoraj. - Podwieźć panienkę? - spytał grzecznie.
Indira zabrała torebkę i odsunęła się od mięśniaka, wyrywając ramię z jego uścisku.
- Nie… i zejdź mi z oczu. - warknęła czując rosnącą wściekłość i frustrację i głód, który nagle zaczął dodawać jej sił. - Nie chcę cię więcej widzieć.
Ruszyła tyłem nie odwracając się. Odczekała aż mięśniak wejdzie do budynku. Dopiero wtedy zdjęła szpilki i puściła się biegiem przed siebie.

McDonalds’, Złote Tarasy, ul. Złota
Biegła przed siebie ile miała sił, nie zważając na zdziwienie i zaszokowanie mijanych ludzi. Bosa kobieta, z rozwianymi włosami w wieczorowej sukni z toną materiału łopoczącą na wietrze to nie jest codzienny widok. Indira w chwili obecnej jednak miała to głęboko w nosie. Strach, obrzydzenie i GŁÓD skręcały ją od środka. W końcu zasapana wpadła do pierwszego z brzegu McDonalds’a.
Kupiła 4 zestawy BigMaca i poszła z papierowymi torbami do toalety. Tam jedząc… nie… żrejąc wręcz i niemal dławiąc na drugim burgerze, zadzwoniła ze szlochem do ojca. Była kompletnie wyczerpana psychicznie.
- Halo?! - Maxwell odebrał natychmiast. Był zdenerwowany.
Przez chwilę w słuchawce słyszał odgłosy jedzenia.
- Wy...szł - Indi nie dała rady skończyć mówić zanim nie zapakowała kolejnej porcji buły z mięchem - Tam… było …. dziwnie… on był dziwny… ona z nik… - Indi przełknęła i chlipnęła jednocześnie - z nikąd… co to za…. miejsce?!?! - zachłysnęła się.
- Puścili cię? - konsul Gemmer nie dowierzał.
- Ta… ak… nie wiem… ta...k - Indira zaszczękała zębami ze zdenerwowania. - KTO TO …. - ściszyła głos - kto to był?! Ten facet w czapce i ta kobieta pojawiająca się znikąd. Mieli moją znajomą… ja nic nie rozumiem!!! - znowu podniosła głos i załadowała trzeciego burgera do ust. Nagle się wyprostowała - Alex….- wyszeptała przerażona…
- Nie rozumiem… Ale to dobrze. Na pewno nie sprawiali wrażenia jakby chcieli zrobić ci krzywdę? - Kwestię Alex zignorował.
- Muszę kończyć… - rozłączyła się i zgarnęła papierowe torby z niedojedzonym żarciem. Umyła twarz i poprawiła włosy. Ruszyła do domu środkami transportu publicznego. Żadnych taksówek. Dopadła mieszkania i nerwowo weszła by sprawdzić czy z dziewczynami wszystko w porządku.


Mieszkanie Indi, ul. Na Uboczu, późny wieczór
Indira wpadła do mieszkania jak po ogień. Zamknęła drzwi, kilka razy upewniając się, że zamknęła wszystkie zamki. Rozdygotana wpadła do sypialni córeczki.
Stanęła w drzwiach…
Powoli osunęła się na podłogę z ulgi…
Alessandra, jej największy skarb, spała spokojnie wraz z Zuzią. Obie były obłożone lalkami z Krainy Lodu. Spod kołderki wystawały bose stópki. Wszystko...było w porządku.
Z sypialni Indiry wyczłapała zaspana Magda:
- Jezus Maria, Indira - krzyknęła cicho. - Co się stało?
- Nic, nic
- Indira odparła szeptem nie mogąc przestać wpatrywać się w córeczkę.
- Jak ty wyglądasz? - przyjaciółka podeszła szybko do Indiry i zebrała ją z podłogi.
- Co? Aaa…. biegłam…
- Biegłaś?
- Tak… Magda to przyjęcie…
- No mów co się stało, na litość boską!
- To przyjęcie było koszmarne, obrzydliwe
- Indira wykrzywiła usta z niesmakiem - obsługa chodziła bez bielizny, z serduszkami na tyłkach… z jednej strony wielki świat a z drugiej strony gołe cycki i pupska… Ci wszyscy ludzie… - Indi zamarła na wspomnienie Ernesta, Sebastiana i Magdaleny i przeszył ją dreszcz. - To była pomyłka.
- Nic z tego nie rozumiem, ale czemu musiałaś biec? Nie mogłaś wyjść i złapać taksówki?
- Nie!
- Indira stwierdziła twardo - Przepraszam. Nie martw się, jestem cała. Nic mi nie zrobili.

Zupełnie skołowana Magda wsadziła Indirę do wanny:
- Możesz chodzić?
- Tak…
- Sprawdzimy czy pod brudem nie ma ran na stopach.
- Dobrze…
- Indi zaczynała główkować jakby tu się wydostać z Warszawy. Jej udręczony brakiem snu umysł zaczynał kreować różne scenariusze, a każdy z nich przyprawiał ją większym lękiem. Myśl przewodnia jednak była jedna: chronić Alex.

Po kąpieli, wysłała Magdę do łóżka a sama zaczęła pakować swoje projekty, szkice i prace na dysk USB. Wszystkie dotychczasowe projekty miała już skopiowane w dwóch kopiach. Nauczyła się tego zaraz po pierwszej utracie ⅓ projektów w szkole. W między czasie wyszukała połączenia do Stanów dla siebie i dla Alessandry. Wracała do Nany i zabookowała bilety do Nowego Jorku na 9:50 rano. Łączony bilet przez Kopenhagę. Dopakowała torbę, paszporty, gotówkę i karty.

Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, wczesny poranek
Indira była ubrana i gotowa o godzinie 5 nad ranem pożegnała Magdę zostawiając u niej klucze do swego mieszkania. Parę minut później załadowała Alex do samochodu i ruszyła na Okęcie.

Okęcie, wczesny poranek
Przed 6 rano była już w sali odpraw. Samochód zostawiła na parkingu długoterminowym. Alex jeszcze drzemała u niej na rękach, gdy dziewczyna czekała na odprawę. Każda minuta oczekiwania nakręcała jej spiralę zdenerwowania. Siedziała w tłumie oczekujących podróżujących, kołysząc córeczkę w objęciach. Obserwowała tłum uważnie.

Okęcie, poranek, sala odlotów
Około 9 rano Indi i Alex były już po odprawie i czekały w kafejce na zamówienie.
Kelner przyniósł kawę i croissanty, a Indi podziękowała bez uśmiechu i zamyślona upiła łyk gorącej cieczy jaka chyba była jedynym co trzymała ją przy przytomności. Alex wyglądała na stropioną zachowaniem matki, przestraszoną szybkim wyjazdem, ale trzymała się dzielnie. Amerykanka pogłaskała dziewczynkę po głowie. To było ostatnie co pamiętała.

* * *

Obudziła się w białym pokoju, w lekko niewygodnym łóżku.
Indi niewiele rozumiała jednak przebiegła wzrokiem widząc zwykłe, nie zakratowane okna, klamkę w drzwiach, szpitalne wyposażenia. Po prawej na fotelu czytając gazetę siedział dawny znajomy. Bo choć poznała go raptem półtora dnia temu to znajomość była dość intensywna.
- Jak się spało? Dobrze się panienka czuje? - spytał ktoś komu niedawno wykrzyczała, że nie chce go więcej widzieć.

- Gdzie ja jestem? Gdzie jest moja córka? - spytała siadając gwałtownie na łóżku i rozglądając się za butami. Zeszła z łóżka i skierowała się w stronę drzwi. - Co to znowu za jazdy?
- Jaka córka?
- spytał grzecznie udając zdziwienie. - W szpitalu panienka jest, zasłabła. Pan Sebastian zaniepokoił się, poprosił bym miał na Panią oko.
- Gdzie jest moja córka?
- powtórzyła próbując otworzyć drzwi, co jej się udało bez trudu. Wyszła na korytarz rozglądając się za wyjściem albo oddziałem dziecięcym.
Widziała pacjentów, czasem mignęła jej jakaś pielęgniarka. Po paru minutach zrozumiała, że zabłądziła, szpital był naprawdę spory a nie było oznaczeń kierujących na specjalne oddziały. Zarejestrowała tylko tyle, że była na oddziale neurologii.
Zaczęła rozglądać się za stanowiskiem pielęgniarek by wyjść z tego miejsca, odebrać swe rzeczy i wyjść i znaleźć córkę.
Znalazła je dość szybko, cofając się skąd przyszła. Na swoim oddziale, za uchylonymi drzwiami rozlegały się śmiechy i rozmowy po polsku, gdy zajrzało kilka pielęgniarek plotkowało nad herbatą. Wszystkie w miarę młode, ładne, zaprzeczające stereotypom starych jędz szpitalnych.
- Przepraszam… chciałam odebrać swoje rzeczy i wyjść. - powiedziała głośno.
- Jak to wyjść - jedna dziewczyna zdziwiła się odpowiadając po angielsku całkiem płynnie. - Przecież to lekarz musi wypisać…
- Normalnie wyjść, na własną odpowiedzialność. Skoro zasłabłam i nic mi nie jest, nie ma powodu bym zajmowała miejsce.
- To lekarz będzie wiedział, czy nic pani nie jest.
- Dodała chłodniejszym tonem. W Polsce pracownicy zdrowia reagowali jak płachta na byka gdy ktoś z pacjentów próbował sam ocenić swój stan zdrowia. Przecież nie po to kończyli studia by petent-ignorant medyczny im mówił “jestem przeziębiony”.
Sprawdziła coś w papierach.
- Na szesnastą ma pani tomografię… Podejrzenie guzka.
- Jakiego znowu guzka? Gdzie są moje rzeczy? Gdzie jest gabinet lekarski? Jak się tutaj znalazłam? Kto mnie przywiózł?
- dopytywała się Indira.
Pielęgniarka zerknęła na koleżanki.
- Nooo, karetka przywiozła, z lotniska, gdzie pani zasłabła. Lekarz za godzinę ma obchód, będzie u pani. A pani rzeczy są w szafeczce w pani pokoju… - jedna z pielęgniarek poza zasięgiem wzroku Indi zrobiła dyskretny kołujący ruch palcem przy skroni.
- Naprawdę pani jako pielęgniarka uważa, że to zabawne? - spytała Indi patrząc na pielęgniarkę - Kto wpuścił tego mężczyznę do mojego pokoju? Gdzie jest moja córka? Skąd mogę zadzwonić?
- Jaka córka? Przywieźli panią samą…
- Pielęgniarka wciaż była miła, ale zaczynała tracić cierpliwość - Ten pan, to pani kuzyn, biedak strasznie się martwił jak tylko go powiadomiono. A zadzwonić może pani z telefonów w hallu. Jeżeli pani komórka się rozładowała. Wydzwaniała jak pani spała jak szalona.
- Proszę pani
- Indira pochyliła się do pielęgniarki - Ten facet nie jest moim kuzynem. Wogóle go nie znam. Szpital nie powinien sprawdzać tożsamości w takich przypadkach?
- Aaaale… telefonowaliśmy z jednego numerów jaki miała Pani wpisany w paszporcie “w celu powiadomień jakby coś się stało”
- Dziewczyna była skołowana, zaczynała patrzyć na Indi jak na wariatkę.
- Powtarzam pani, że to jest obcy facet. A ja nie mam kuzynów.
Indi ruszyła do pokoju by sprawdzić komórkę przy okazji stwierdziła do mięśniaka lodowatym tonem:
- Skończyłeś się dobrze bawić? Gdzie jest Alessandra? Coście z nią zrobili? - Indira stanęła na przeciwko mięśniaka sprawdzając komórkę. Jechała na resztkach opanowania.
- Odwiozłem do przedszkola, kiepska ze mnie niańka - odezwał się nie przerywając czytania gazety. - I nie bawię się dobrze, martwię się o panienkę. Nie zachowuje się panienka normalnie… - przewrócił stronę przechodząc na wiadomości sportowe.
Indi podeszła i łagodnie zabrała mu gazetę z rąk.
- Człowieku… popatrz na mnie - spojrzała na niego - i przestań traktować jak głupią. Po co mnie tu przywiozłeś? Po co mnie tu zamknęliście?
- Ja?
- zdziwił się. - Karetka z lotniska zabrała. Po mnie zadzwonili, bo taki był wpisany numer telefonu w paszporcie w kwestii powiadomień w razie jakby coś się stało.
- Obstawiliście lotnisko?
- Indi niedowierzała - Wsypaliście mi coś do kawy? Bo z całą pewnością nie znam Twojego nazwiska ani numeru telefonu. Więc ktoś to musiał dopisać.
- Jak nazywa się ten szpital?
- nie pozwalała mu podnieść gazety wciąż mrożąc go spojrzeniem swych lodowoniebieskich oczu.
- Nic nie obstawiałem, nic nie wsypywałem. - Uśmiechnął się lekko. Był naprawdę potężnym mężczyzną ale nie było po nim widać casusu mięśniaka-idioty. - Od szóstej panienka na lotnisku, to dużo czasu by coś przygotować. Gdyby ktoś coś przygotować chciał - wyjaśnił. - Wyciągnął rękę po gazetę. - Wyniki piłki nożnej z weekendu, u buka obstawiłem, no niech Pani ma serce…
- Czyli mogę stąd wyjść?
- bardziej stwierdziła niż spytała Indira. Gazetę wciąż trzymała z dala od jego łapy.
- A czy ja bronię? To wolny kraj - zacytował slogan z amerykańskich filmów. - Ale na lekarza bym radził poczekać, tomografia zaplanowana, podobno ma panienka objawy wycieńczenia psychicznego. Pan Sebastian też się martwi.
- Mam objawy wycieńczenia psychicznego… i to wszystko wyczytał lekarz z mojej nieprzytomnej persony?
- sarknęła Indira.
- Nie, rodzinę wypytywał o to jak się panienka ostatnio zachowuje - odpowiedział grzecznie.
- Rodzinę czyli ciebie?
- zakpiła dziewczyna.
- Nie skłamałem w ani jednym słowie opisując panienki ‘wyczyny’ ostatnio - szepnął konfidencjonalnie.
- Jesteś tacy sam jak oni… - zmierzyła go dumnym spojrzeniem i zabrała gazetę i załadowała do torby - … nawet gorszy...
- Panienko Gemmer…
- wszedł jej w słowo zaczynając mówić po pauzie jaką zrobiła. - To o ten nos chodzi? No niech panienka leje jak za złe ma. Poza tym czy jakoś uchybiłem?
Indira postanowiła nie wdawać się w dłuższe dyskusje z pachołkiem Sebastiana. Wzięła torbę, sprawdziła czy wszystkie dokumenty i rzeczy są zapakowane. Ubrała się i wyszła. Po drodze nastukała smsa do ojca:
Cytat:
“Próbowałam opuścić Warszawę. Dopadli mnie na lotnisku. Jestem w szpitalu, próbuję się wydostać.”
Ruszyła ku wyjściu.

Przedszkole Alex, ul. Na Uboczu
Indi wpadła do przedszkola z rozwianymi włosami w poszukiwaniu Alex.
Gdy usłyszła, że przecież Alex nie było dzisiaj, poczuła, że staje jej serce. Jej plany zabrania małej i udanie się do ambasady spełzły na niczym w mgnieniu oka.
Na dodatek odezwał się telefon.

- Słucham?
- Indiro? Tak się cieszę…
- głos Tereski wyrażał ulgę i radość. - Dzwoniłam do Marcina, nie chciał ze mną rozmawiać… mówił tylko, że masz mój telefon.
- Teresa… nie mam teraz czasu na głupie gierki. Muszę…
- Indira przerwała - … muszę znaleźć Alex.
- Gierki? Widzisz, to nie tak… to nie na telefon. A coś nie tak z Alex? Mogę jakoś pomóc?
- Sebastian i jego psy zabrały mi córkę. Nie wiem… możesz?
- zapytała kąśliwie Indira łykając łzy.
- Jaki Sebast…? - urwała. - Ten pan, o boże… Gdzie jesteś? Chcesz się spotkać?
- Co się wczoraj działo na przyjęciu?
- spytała Indira nagle jakoś czujna. Teresa wczoraj była przerażona a dzisiaj dzwoni po telefon? Coś nie grało. - I gdzie TY jesteś?
- W domu. Słuchaj, to naprawdę nie na telefon…
- Sama?
- A z kim? Chcesz wziąć Marcina?
- zawahała się. - Wiesz, ja… jak masz moją komórkę to… mówiłaś mu? Ja naprawdę go lubię, a z tym Dobrzyckim to. No… - zaczęła się motać. - Chodziło….
- TERESAAAAAA!!!!!!! - Indira nie słuchała chrzanienia Tereski tylko zawyła dziko do słuchawki - Ogarnij się do cholery!!!! Zginęło mi dziecko! A ty mi pieprzysz o Dobrzyckim?! I jakichś niedorobionych schadzkach na działkach za plecami Marcina?! - Indira nie mogła opanować drżenia ciała.
- Przepraszam… - odezwała się cicho po chwili.
- Będę u ciebie za chwilę. Nie ruszaj się z domu.
- Dobrze, jesteś głodna? Właśnie miałam zamówić coś do jedzenia i…
- zawiesiła głos.
Indira miała wrażenie, że zaraz albo sama się udusi albo udusi Teresę. Czy ta laska całkiem odleciała u Sebastiana? Czy nie rozumie po ludzku?
- Nie jestem. - rozłączyła się gwałtownie i pognała do Tereski zahaczając o mieszkanie po bety dziewczyny i dzwoniąc do Magdy by sprawdzić czy przypadkiem tam nie ma Alex.

Mieszkanie Tereski, Saska Kępa, ul. Afrykańska
Indira dojechała do mieszkania Teresy i zadzwoniła gwałtownie do drzwi.
- Cześć - uśmiechnęła się Tereska otwierając.
- Nie mam czasu na uprzejmości. Mów o co chodziło z tym przyjęciem - Indira była nietypowo bezpośrednia. Wręczyła też Teresce telefon i torebkę - Chcę też wiedzieć o rzeczy, którą chciałam obgadać gdy nie przyszłaś na spotkanie. Chodzi mi o tego ducha z Piwnej. Co to jest. Jak sobie z tym radzisz. Muszę to wiedzieć.
Tereska przepuściła Indirę do mieszkania, po czym zamknęła drzwi i minęła Amerykankę.
Z barku wyciągnęła butelkę whiskey nalewając sobie do szklanki.
Dłoń lekko jej drżała.
- Które najpierw?
- Mów o przyjęciu. Co z tymi ludźmi jest nie tak?!
- To… to ludzie bezwzględni. Ale chyba jakaś pomyłka. Adam… Ten Dobrzycki zaszedł im za skórę. Jakoś mocno, nie wiem o co chodziło.
- Dziewczyna uspokoiła się jakby z ulgą. widocznie wolała mówić o tym niż… o tym drugim. - Myśleli, że jestem w to wplątana. Przetrzymali w jakimś apartamencie, ale bardzo grzeczni i wiesz, tak w ogóle. Potem przeprosili za nieporozumienie, jeden typ zaproponował, że jakoś mi niedogodność wynagrodzi. Zaprosił na bankiet… byłam z początku wystraszona. A jak jeszcze zobaczyłam ciebie? Znam się na emocjach, widziałam że jesteś zdenerwowana. - Urwała na chwilę. - Nie wiedziałam o co chodzi, to niebezpieczni ludzie. Potem było nawet fajnie. Poznałam Borysa Szyca wiesz? I rozmawiałam z Machulskim, mówił, że załatwi mi rolę. A nad ranem odwieźli i dostałam to w ramach przeprosin i… - otworzyła jakieś pudełeczko gdzie skrzył się naprawdę drogi acz gustowny naszyjnik.
Indira zatrzepotała powiekami. Głowę rozsadzały jej galopujące myśli różnej treści ale najwięcej o idiotkach do kwadratu. Adresatem takich myśli była ona sama. To ona naraziła Alex, latając za tą blond debilką jak pies z wywieszonym jęzorem. Martwiła się, narobiła trudów Marcinowi, a laska wogóle odpala jakąś mambę z czaczą zakrapianą makareną. Indi przyłapała się na tym, że wpija się spojrzeniem w Teresę i autentycznie ma ochotę przywalić tej idiotce. A potem sobie. A potem… dotarło do niej… że musi ponownie pójść do PKiNu, bo zapewne tam jest jej córka. I jej ucieczka wczoraj w nocy była na próżno, bo szaleniec w czapce mikołaja ma jej dziecko.
- Co z tymi duchami? - z gardła wydobył się charkot, gdy Indi przełykała łzy - Co to jest? Czemu mi nie powiedziałaś skoro widziałaś, że Alex też je widzi? - mówiła jak do niedorozwiniętego dziecka.
Teresa wiła się jak piskorz.
- Bo duchów nie ma… - odpowiedziała.
- Teresa nie ręczę za siebie - powiedziała Indira drżącym głosem. - Wiem, że je widzisz. I wiem, że są. Odkryłyśmy z Alex dwa szkielety w tej piwnicy. Latałam za tobą jak idiotka, bo myślałam, że coś ci się stało. Naraziłam siebie i moją córkę. Wiec nie chrzań.
- Ja ci tego nie wyjaśnię - jej ręka drżała jeszcze bardziej, rozlała whiskey przy próbie dolewki. - Myślisz że ja miałam łatwo? Widziec rzeczy jakich nie widzą inni? Ten psycholog… on mi wszystko wyjaśnił. duchów nie ma. To nie chciałam cię martwić. Myślałam, że Alex jak zobaczyła to… nie wiem co sobie myślałam. Co opowiadała?
- Jaki psycholog?
- spytała Indira kryjąc twarz w dłoniach - Widziała półnagą kobietę z okresu powstania. Wskazywała na ścianę w piwnicy, żeby się tam schować z Jankiem i Maryjką. Okazało się, że Janek i Maryjka tam byli nadal. Więc nie wiem co sobie myślałaś. I nie wiem co za psychologa miałaś.
- Byłam u różnych
- hardo podniosła głowę, może to alkohol działał wzbudzając w niej odwagę. - Byłam niedaleko od zakładu. Idziesz sobie wsią, a tu cię ktoś pyta o godzinę bo musi dziecko od sąsiadki przed 13 odebrać. A jest po północy jak z remizy wracasz. Potem ustalasz, że facet dwadzieścia lat temu rozbił się na drzewie - łyknęła ze szklanki.
- Kilku mnie odsyłało na poważniejsze leczenie. Dopiero na Doktora Pawłowicza trafiłam. Zasadniczo to on przedzwonił, podobno rozmawiał na jakimś spotkaniu z moim. No z jednym z psychologów. wyjaśnił. Indiro, ja nie jestem… ja wiem, że nie jestem, no wiesz, naukowiec ze mnie nie będzie. Ja ci tego nie wyjaśnię. On mi wytłumaczył, że duchów nie ma.
- To co ty widzisz? Co widzi Alex? I czemu to co widziała Alex miało swoje wytłumaczenie? Masz numer do tego człowieka?

- Tak, jest w komórce. A co widzę? duchy. Ale nie duchy. Coś z mózgowymi… Indi, proszę cię, ja nie chcę tego rozkminiać. To naprawdę nie na moją głowę, on to wyjaśnił, ja zrozumiałam. Żyję normalnie. Pomimo półnagich dziewuch z powstania.
- Daj mi ten numer i spadam.
- Indi miała dość Tereski.
Dziewczyna posłusznie dała Indirze namiar na dr Pawłowicza. Łypała na nią spod oka z poczuciem winy.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 26-01-2016 o 17:14.
corax jest offline