25-01-2016, 01:46 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
26-01-2016, 00:20 | #12 | |
Krucza Reputacja: 1 | - Witam, pana. Dziękuję za nie. - Indira gładko wybrnęła ogólnikowym stwierdzeniem. Nie skomentowała przyjęcia ani żadnych detali. - Jak się pani podoba przyjęcie? - spytał grzecznie. - Oryginalne - Indira wzniosła się na szczyty taktu. - To wybornie - ucieszył się. - Cieszę się, że się udaje. Jak zdrowie córeczki? Alex, dobrze pamiętam? - Doskonale, dziękuję za zainteresowanie. - Indira zaczynała mieć wrażenie, że jest w ukrytej kamerze. Nie chciała jednak rzucać spojrzeniami na boki, zmuszała się do skupiania uwagi na rozmówcy. - Nie chciałabym zabierać pana cennego czasu… - zaczęła próbując taktownie przyspieszyć ciąg dalszy spotkania. Chciała już sobie iść. - Och, ja mam mnóstwo czasu. Nie zapytałem jedynie z grzeczności, to podobno miły szkrab. A co do ZDROWIA, to mam nadzieję, że to nie grzecznościowa odpowiedź. Przed kilkoma minutami pytałem Pana Law o to czy u niego wszyscy zdrowi, powiedział że tak. Aż trudno uwierzyć, że w tak dużej placówce dyplomatycznej nikt nie CHORUJE. - Wyglądał na lekko zamyślonego, a jego dziwne akcentowanie irytowało. - Ciężko mi się wypowiadać na temat zdrowia pracowników ambasady, szanowny panie. - Indira zastanawiała się poważnie co ona tu robi. - Proszę wybaczyć nietakt, ale zastanawiam się… - Nad powodem zaproszenia Pani? - przerwał ale nie brzmiało to niegrzecznie. Dziwnie zmieniał tempo rozmowy. Raz rozwlekał bzdury zaraz brutalnie do sedna. Rozmowa z nim była jak jazda rollercoasterem. - Tak… dokładnie. - Ma Pani bardzo ORYGINALNĄ urodę, piękna Panno Indiro. - Dziękuję choć zakładam, że to nie prawdziwy powód mojej obecności tutaj. - Nie? Oryginalna osoba o oryginalnej urodzie, pomyślałem że ORYGINALNE przyjęcie ucieszy ją. Wynagrodzi pewne… - szukał odpowiedniego słowa. - Niedogodności? Przykrości? Indira przez chwilę nic nie mówiła. Była całkiem skołowana. I zaczynała się denerwować. A w torebce nie było batonów. - Tak, oczywiście - odpowiedziała pospiesznie chcąc uprzedzić to czego obawiała się, że nastąpi już wkrótce. - Dziękuję. To bardzo miłe z pana strony. - ponownie rzuciła spojrzenie na mężczyznę. Poruszyła się niespokojnie chcąc zwiększyć dystans i tym samym dać znać rozmówcy, o jej zamiarach. Zgodnie z etykietą. Sebastian ujął delikatnie Indirę pod ramię i skierował nieśpiesznym lekkim krokiem w kierunku… zasadniczo to bez celu. Do przodu. - Chce pani by w ramach rekompensaty wyrządzić KRZYWDĘ Jankowi, czy Ernestowi? - Słucham? - Indira osłupiała i spojrzała niedowierzająco na idącego obok Świętego Mikołaja z koszmarów. - Krzywda. Ból? Osobiście prosiłbym aby nie mocną, oni są lojalni, ot zaszło nieporozumienie. - To jest zupełnie niepotrzebne. Nie mam do nich pretensji. - Za to miała co innego. Chęć wydostania się z tego miejsca. - Żadnego żalu? Żadnej złości? - dociekał. - Proszę pana.... - zaczęła - … to są pracownicy. Pracownicy wykonują polecenia. - nie dokończyła, pozostawiła zdania wiszące w powietrzu. - Zaś pan jako pracodawca wyprawił to przyjęcie. Myślę, że możemy zamknąć temat. - Poleceniem było ustalenie, kim pani jest, Panno Gemmer, i czemu szuka Adama. A nie to co robili. Podobno szukała pani przyjaciółki? - Nadal szukam. Chociaż po spotkaniu z pana podwładnymi, przestałam wierzyć, że ją znajdę. Zrobił zdumioną minę. - Przecież stoi tam? Pani Kosińskiej pani szukała, chyba że znów zrobili błąd… Wskazał jeden z kątów sali, w której stała Tereska ubrana w szykowną suknie, właśnie rozprawiała o czymś z… Juliuszem Machulskim, obok stał blady i nie potrafiący ukryć strachu mężczyzna, szukając Dobrzyckiego Indira widziała tę twarz w Internecie. Indira zmarszczyła brwi i wyprostowała się po czym lekko zgięła, gdy pierwsze skurcze głodu szarpnęły nią gwałtownie: - Nic z tego nie rozumiem - powiedziała cicho do siebie przyglądając się uważnie Teresie - Przepraszam pana… ale to … ja… - wysunęła dłoń spod ramienia mężczyzny. - Gdzie znajdują się toalety? - spytała napiętym głosem. W jego wzroku czaiła się troska. - Magdo? - rzucił niegłośno, a jednak piękność w turkusowym projekcie Indiry odwrócił głowę. Uśmiechnęła się prezentując śnieżnobiałe zęby spod pięknie wykrojonych warg. Podeszła lekko. - My się jeszcze chyba nie znamy - powiedziała do Indi wyciągając rękę. - Magdalena. - Indira - projektantka uścisnęła dłoń, zagryzając zęby. - Przepraszam, ale naprawdę muszę udać się…. - Magdo, zaprowadziłabyś naszego drogiego gościa do toalet - rzucił, gdy tylko dziewczęta przedstawiły się sobie - Posłałbym Ernesta, ale to byłoby takie NIEGRZECZNE. Indi miała ochotę go udusić. Chciała też jeść. Zacisnęła dłonie na torebce. Magda uśmiechnęła się i wzięła Indi pod rękę. - Piękna suknia. - Powiedziała prowadząc Amerykankę do toalety. - Szyk, klasa, elegancja. Ja swoją znalazłam na aukcji, sporo kosztowała ale to znalezienie projektantki było by bezcenne. Niesamowity talent. Niestety, dość tajemniczy. W głowie Indi przewijało się stado przekleństw ale minę miała “Maxwellowską”: “Czemu tyle mówisz? Zamilknij już na bogów”. - To mój projekt - niemalże warknęła i przyspieszyła kroku. Weszła do toalety i zamknęła drzwi za sobą, odcinając się od beblania blondynki, która przy bliższym spotkaniu wydała się jej jakaś… robaczywa? Sama nie wiedziała skąd to określenie. Usiadła i zgięła się w pół próbując uspokoić skołowane myśli i oddech. Próbując przestać myśleć o jedzeniu i skręcającym ją głodzie. Ocucił ją lekko dźwięk telefonu. Odebrała połączenie drżącymi rękoma. - Słu...ucham. - zacisnęła palce na nasadzie nosa, próbując się skoncentrować. - Indi - głos ojca, przejęty dość. - Pod żadnym pozorem nie idź na ten bankiet. - Rozumiem…- powiedziała chłodno, tak jak on, gdy nie mógł mówić - ... postaram się lecz może to być trudne. - Nie dyskutuj ze mną choć raz. Popełniłem błąd - Indi na te słowa otworzyła szeroko oczy i usiadła sztywno wyprostowana. Maxwell Gemmer przyznawał się do błędu. - Źle oceniłem… Indi. Pod żadnym pozorem tam nie idź. - Rozumiem - powtórzyła z naciskiem - ale sytuacja jest skomplikowana… - zawiesiła znacząco głos. Maxwell chyba zrozumiał. Jęknął do słuchawki. - Dziecko… Uciekaj! - od wielu lat dziewczyna nie słyszała by tak podniósł głos, przebłyskiwały w nim nutki paniki. - Tak… dobrze… obiecuję, że się postaram. - dodała starając się zachować spokój. Głód rozszalał się w niej. Rozłączyła się i skasowała ostatnie połączenie. Wyszła z toalety i przez chwilę nasłuchiwała czy za drzwiami kręci się Magda. - A jak znajdujesz przyjęcie Indi? - Magda odezwała się zza pleców Amerykanki, musiała jej nie zauważyć wychodząc? Ale jak? Za drzwiczkami się schowała?! Dziewczyna poprawiała włosy przed lustrem. - Fantastyczne - Indi szarpnęła drzwi do toalety i ruszyła zdecydowanym krokiem do wyjścia. Chciała wmieszać się w tłum i wykorzystać go do opuszczenia tej parodii bankietu. Od czasu do czasu oglądała się za siebie i prawie przez to wpadła na jakiegoś mężczyznę. - Panna Gemmer - uśmiechnął się szeroko Armand Maroon. - Słyszałem o Pannie same superlatywy. - W ustach dyrektora polskiej filii Victoria’s Secret mogło to brzmiec dwuznacznie. Ale przyjazny uśmiech na rumianym obliczu wskazywał raczej, że chodzi o zawód projektantki. Ucałował dłoń jaką ujął. - Armand Maroon, miło mi. - Indira Gemmer - odpowiedziała odruchowo - dziękuję panu. Przyjemność po mojej stronie. Przepraszam pana ale muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Indira czuła, że musi stąd wyjść. Niezależnie od ostrzeżeń ojca. Gdy szła do wyjścia, Ernest zrobił ruch jakby chciał ją powstrzymać, ale osadziło go spojrzenie Sebastiana. Indira skołowana ledwo to zauważyła. Dobrze za to zobaczyła jak oczy Tereski rozszerzają się w niemym przerażeniu gdy jej wzrok spoczął na Amerykance i rozpoznał ją. Ułożyła usta w niemym powiedzeniu jakiegoś słowa. Odruchowo zerknęła na wyjście ku któremu Indi i tak zmierzała. Indi przeprosiła ją samym wzrokiem, i zostawiając płaszcz w szatni, wybiegła na ulicę. Tam poczuła ciężką rękę na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła… “Mięśniaka” z taksówki. - Zapomniała Panienka czegoś - rzekł podając jej gustowną torebkę na podarunki. Wystawał z niej czubek sandałka jaki miała na sobie wczoraj. - Podwieźć panienkę? - spytał grzecznie. Indira zabrała torebkę i odsunęła się od mięśniaka, wyrywając ramię z jego uścisku. - Nie… i zejdź mi z oczu. - warknęła czując rosnącą wściekłość i frustrację i głód, który nagle zaczął dodawać jej sił. - Nie chcę cię więcej widzieć. Ruszyła tyłem nie odwracając się. Odczekała aż mięśniak wejdzie do budynku. Dopiero wtedy zdjęła szpilki i puściła się biegiem przed siebie. McDonalds’, Złote Tarasy, ul. Złota Biegła przed siebie ile miała sił, nie zważając na zdziwienie i zaszokowanie mijanych ludzi. Bosa kobieta, z rozwianymi włosami w wieczorowej sukni z toną materiału łopoczącą na wietrze to nie jest codzienny widok. Indira w chwili obecnej jednak miała to głęboko w nosie. Strach, obrzydzenie i GŁÓD skręcały ją od środka. W końcu zasapana wpadła do pierwszego z brzegu McDonalds’a. Kupiła 4 zestawy BigMaca i poszła z papierowymi torbami do toalety. Tam jedząc… nie… żrejąc wręcz i niemal dławiąc na drugim burgerze, zadzwoniła ze szlochem do ojca. Była kompletnie wyczerpana psychicznie. - Halo?! - Maxwell odebrał natychmiast. Był zdenerwowany. Przez chwilę w słuchawce słyszał odgłosy jedzenia. - Wy...szł - Indi nie dała rady skończyć mówić zanim nie zapakowała kolejnej porcji buły z mięchem - Tam… było …. dziwnie… on był dziwny… ona z nik… - Indi przełknęła i chlipnęła jednocześnie - z nikąd… co to za…. miejsce?!?! - zachłysnęła się. - Puścili cię? - konsul Gemmer nie dowierzał. - Ta… ak… nie wiem… ta...k - Indira zaszczękała zębami ze zdenerwowania. - KTO TO …. - ściszyła głos - kto to był?! Ten facet w czapce i ta kobieta pojawiająca się znikąd. Mieli moją znajomą… ja nic nie rozumiem!!! - znowu podniosła głos i załadowała trzeciego burgera do ust. Nagle się wyprostowała - Alex….- wyszeptała przerażona… - Nie rozumiem… Ale to dobrze. Na pewno nie sprawiali wrażenia jakby chcieli zrobić ci krzywdę? - Kwestię Alex zignorował. - Muszę kończyć… - rozłączyła się i zgarnęła papierowe torby z niedojedzonym żarciem. Umyła twarz i poprawiła włosy. Ruszyła do domu środkami transportu publicznego. Żadnych taksówek. Dopadła mieszkania i nerwowo weszła by sprawdzić czy z dziewczynami wszystko w porządku. Mieszkanie Indi, ul. Na Uboczu, późny wieczór Indira wpadła do mieszkania jak po ogień. Zamknęła drzwi, kilka razy upewniając się, że zamknęła wszystkie zamki. Rozdygotana wpadła do sypialni córeczki. Stanęła w drzwiach… Powoli osunęła się na podłogę z ulgi… Alessandra, jej największy skarb, spała spokojnie wraz z Zuzią. Obie były obłożone lalkami z Krainy Lodu. Spod kołderki wystawały bose stópki. Wszystko...było w porządku. Z sypialni Indiry wyczłapała zaspana Magda: - Jezus Maria, Indira - krzyknęła cicho. - Co się stało? - Nic, nic - Indira odparła szeptem nie mogąc przestać wpatrywać się w córeczkę. - Jak ty wyglądasz? - przyjaciółka podeszła szybko do Indiry i zebrała ją z podłogi. - Co? Aaa…. biegłam… - Biegłaś? - Tak… Magda to przyjęcie… - No mów co się stało, na litość boską! - To przyjęcie było koszmarne, obrzydliwe - Indira wykrzywiła usta z niesmakiem - obsługa chodziła bez bielizny, z serduszkami na tyłkach… z jednej strony wielki świat a z drugiej strony gołe cycki i pupska… Ci wszyscy ludzie… - Indi zamarła na wspomnienie Ernesta, Sebastiana i Magdaleny i przeszył ją dreszcz. - To była pomyłka. - Nic z tego nie rozumiem, ale czemu musiałaś biec? Nie mogłaś wyjść i złapać taksówki? - Nie! - Indira stwierdziła twardo - Przepraszam. Nie martw się, jestem cała. Nic mi nie zrobili. Zupełnie skołowana Magda wsadziła Indirę do wanny: - Możesz chodzić? - Tak… - Sprawdzimy czy pod brudem nie ma ran na stopach. - Dobrze… - Indi zaczynała główkować jakby tu się wydostać z Warszawy. Jej udręczony brakiem snu umysł zaczynał kreować różne scenariusze, a każdy z nich przyprawiał ją większym lękiem. Myśl przewodnia jednak była jedna: chronić Alex. Po kąpieli, wysłała Magdę do łóżka a sama zaczęła pakować swoje projekty, szkice i prace na dysk USB. Wszystkie dotychczasowe projekty miała już skopiowane w dwóch kopiach. Nauczyła się tego zaraz po pierwszej utracie ⅓ projektów w szkole. W między czasie wyszukała połączenia do Stanów dla siebie i dla Alessandry. Wracała do Nany i zabookowała bilety do Nowego Jorku na 9:50 rano. Łączony bilet przez Kopenhagę. Dopakowała torbę, paszporty, gotówkę i karty. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, wczesny poranek Indira była ubrana i gotowa o godzinie 5 nad ranem pożegnała Magdę zostawiając u niej klucze do swego mieszkania. Parę minut później załadowała Alex do samochodu i ruszyła na Okęcie. Okęcie, wczesny poranek Przed 6 rano była już w sali odpraw. Samochód zostawiła na parkingu długoterminowym. Alex jeszcze drzemała u niej na rękach, gdy dziewczyna czekała na odprawę. Każda minuta oczekiwania nakręcała jej spiralę zdenerwowania. Siedziała w tłumie oczekujących podróżujących, kołysząc córeczkę w objęciach. Obserwowała tłum uważnie. Okęcie, poranek, sala odlotów Około 9 rano Indi i Alex były już po odprawie i czekały w kafejce na zamówienie. Kelner przyniósł kawę i croissanty, a Indi podziękowała bez uśmiechu i zamyślona upiła łyk gorącej cieczy jaka chyba była jedynym co trzymała ją przy przytomności. Alex wyglądała na stropioną zachowaniem matki, przestraszoną szybkim wyjazdem, ale trzymała się dzielnie. Amerykanka pogłaskała dziewczynkę po głowie. To było ostatnie co pamiętała. * * * Obudziła się w białym pokoju, w lekko niewygodnym łóżku. Indi niewiele rozumiała jednak przebiegła wzrokiem widząc zwykłe, nie zakratowane okna, klamkę w drzwiach, szpitalne wyposażenia. Po prawej na fotelu czytając gazetę siedział dawny znajomy. Bo choć poznała go raptem półtora dnia temu to znajomość była dość intensywna. - Jak się spało? Dobrze się panienka czuje? - spytał ktoś komu niedawno wykrzyczała, że nie chce go więcej widzieć. - Gdzie ja jestem? Gdzie jest moja córka? - spytała siadając gwałtownie na łóżku i rozglądając się za butami. Zeszła z łóżka i skierowała się w stronę drzwi. - Co to znowu za jazdy? - Jaka córka? - spytał grzecznie udając zdziwienie. - W szpitalu panienka jest, zasłabła. Pan Sebastian zaniepokoił się, poprosił bym miał na Panią oko. - Gdzie jest moja córka? - powtórzyła próbując otworzyć drzwi, co jej się udało bez trudu. Wyszła na korytarz rozglądając się za wyjściem albo oddziałem dziecięcym. Widziała pacjentów, czasem mignęła jej jakaś pielęgniarka. Po paru minutach zrozumiała, że zabłądziła, szpital był naprawdę spory a nie było oznaczeń kierujących na specjalne oddziały. Zarejestrowała tylko tyle, że była na oddziale neurologii. Zaczęła rozglądać się za stanowiskiem pielęgniarek by wyjść z tego miejsca, odebrać swe rzeczy i wyjść i znaleźć córkę. Znalazła je dość szybko, cofając się skąd przyszła. Na swoim oddziale, za uchylonymi drzwiami rozlegały się śmiechy i rozmowy po polsku, gdy zajrzało kilka pielęgniarek plotkowało nad herbatą. Wszystkie w miarę młode, ładne, zaprzeczające stereotypom starych jędz szpitalnych. - Przepraszam… chciałam odebrać swoje rzeczy i wyjść. - powiedziała głośno. - Jak to wyjść - jedna dziewczyna zdziwiła się odpowiadając po angielsku całkiem płynnie. - Przecież to lekarz musi wypisać… - Normalnie wyjść, na własną odpowiedzialność. Skoro zasłabłam i nic mi nie jest, nie ma powodu bym zajmowała miejsce. - To lekarz będzie wiedział, czy nic pani nie jest. - Dodała chłodniejszym tonem. W Polsce pracownicy zdrowia reagowali jak płachta na byka gdy ktoś z pacjentów próbował sam ocenić swój stan zdrowia. Przecież nie po to kończyli studia by petent-ignorant medyczny im mówił “jestem przeziębiony”. Sprawdziła coś w papierach. - Na szesnastą ma pani tomografię… Podejrzenie guzka. - Jakiego znowu guzka? Gdzie są moje rzeczy? Gdzie jest gabinet lekarski? Jak się tutaj znalazłam? Kto mnie przywiózł? - dopytywała się Indira. Pielęgniarka zerknęła na koleżanki. - Nooo, karetka przywiozła, z lotniska, gdzie pani zasłabła. Lekarz za godzinę ma obchód, będzie u pani. A pani rzeczy są w szafeczce w pani pokoju… - jedna z pielęgniarek poza zasięgiem wzroku Indi zrobiła dyskretny kołujący ruch palcem przy skroni. - Naprawdę pani jako pielęgniarka uważa, że to zabawne? - spytała Indi patrząc na pielęgniarkę - Kto wpuścił tego mężczyznę do mojego pokoju? Gdzie jest moja córka? Skąd mogę zadzwonić? - Jaka córka? Przywieźli panią samą… - Pielęgniarka wciaż była miła, ale zaczynała tracić cierpliwość - Ten pan, to pani kuzyn, biedak strasznie się martwił jak tylko go powiadomiono. A zadzwonić może pani z telefonów w hallu. Jeżeli pani komórka się rozładowała. Wydzwaniała jak pani spała jak szalona. - Proszę pani - Indira pochyliła się do pielęgniarki - Ten facet nie jest moim kuzynem. Wogóle go nie znam. Szpital nie powinien sprawdzać tożsamości w takich przypadkach? - Aaaale… telefonowaliśmy z jednego numerów jaki miała Pani wpisany w paszporcie “w celu powiadomień jakby coś się stało” - Dziewczyna była skołowana, zaczynała patrzyć na Indi jak na wariatkę. - Powtarzam pani, że to jest obcy facet. A ja nie mam kuzynów. Indi ruszyła do pokoju by sprawdzić komórkę przy okazji stwierdziła do mięśniaka lodowatym tonem: - Skończyłeś się dobrze bawić? Gdzie jest Alessandra? Coście z nią zrobili? - Indira stanęła na przeciwko mięśniaka sprawdzając komórkę. Jechała na resztkach opanowania. - Odwiozłem do przedszkola, kiepska ze mnie niańka - odezwał się nie przerywając czytania gazety. - I nie bawię się dobrze, martwię się o panienkę. Nie zachowuje się panienka normalnie… - przewrócił stronę przechodząc na wiadomości sportowe. Indi podeszła i łagodnie zabrała mu gazetę z rąk. - Człowieku… popatrz na mnie - spojrzała na niego - i przestań traktować jak głupią. Po co mnie tu przywiozłeś? Po co mnie tu zamknęliście? - Ja? - zdziwił się. - Karetka z lotniska zabrała. Po mnie zadzwonili, bo taki był wpisany numer telefonu w paszporcie w kwestii powiadomień w razie jakby coś się stało. - Obstawiliście lotnisko? - Indi niedowierzała - Wsypaliście mi coś do kawy? Bo z całą pewnością nie znam Twojego nazwiska ani numeru telefonu. Więc ktoś to musiał dopisać. - Jak nazywa się ten szpital? - nie pozwalała mu podnieść gazety wciąż mrożąc go spojrzeniem swych lodowoniebieskich oczu. - Nic nie obstawiałem, nic nie wsypywałem. - Uśmiechnął się lekko. Był naprawdę potężnym mężczyzną ale nie było po nim widać casusu mięśniaka-idioty. - Od szóstej panienka na lotnisku, to dużo czasu by coś przygotować. Gdyby ktoś coś przygotować chciał - wyjaśnił. - Wyciągnął rękę po gazetę. - Wyniki piłki nożnej z weekendu, u buka obstawiłem, no niech Pani ma serce… - Czyli mogę stąd wyjść? - bardziej stwierdziła niż spytała Indira. Gazetę wciąż trzymała z dala od jego łapy. - A czy ja bronię? To wolny kraj - zacytował slogan z amerykańskich filmów. - Ale na lekarza bym radził poczekać, tomografia zaplanowana, podobno ma panienka objawy wycieńczenia psychicznego. Pan Sebastian też się martwi. - Mam objawy wycieńczenia psychicznego… i to wszystko wyczytał lekarz z mojej nieprzytomnej persony? - sarknęła Indira. - Nie, rodzinę wypytywał o to jak się panienka ostatnio zachowuje - odpowiedział grzecznie. - Rodzinę czyli ciebie? - zakpiła dziewczyna. - Nie skłamałem w ani jednym słowie opisując panienki ‘wyczyny’ ostatnio - szepnął konfidencjonalnie. - Jesteś tacy sam jak oni… - zmierzyła go dumnym spojrzeniem i zabrała gazetę i załadowała do torby - … nawet gorszy... - Panienko Gemmer… - wszedł jej w słowo zaczynając mówić po pauzie jaką zrobiła. - To o ten nos chodzi? No niech panienka leje jak za złe ma. Poza tym czy jakoś uchybiłem? Indira postanowiła nie wdawać się w dłuższe dyskusje z pachołkiem Sebastiana. Wzięła torbę, sprawdziła czy wszystkie dokumenty i rzeczy są zapakowane. Ubrała się i wyszła. Po drodze nastukała smsa do ojca: Cytat:
Przedszkole Alex, ul. Na Uboczu Indi wpadła do przedszkola z rozwianymi włosami w poszukiwaniu Alex. Gdy usłyszła, że przecież Alex nie było dzisiaj, poczuła, że staje jej serce. Jej plany zabrania małej i udanie się do ambasady spełzły na niczym w mgnieniu oka. Na dodatek odezwał się telefon. - Słucham? - Indiro? Tak się cieszę… - głos Tereski wyrażał ulgę i radość. - Dzwoniłam do Marcina, nie chciał ze mną rozmawiać… mówił tylko, że masz mój telefon. - Teresa… nie mam teraz czasu na głupie gierki. Muszę… - Indira przerwała - … muszę znaleźć Alex. - Gierki? Widzisz, to nie tak… to nie na telefon. A coś nie tak z Alex? Mogę jakoś pomóc? - Sebastian i jego psy zabrały mi córkę. Nie wiem… możesz? - zapytała kąśliwie Indira łykając łzy. - Jaki Sebast…? - urwała. - Ten pan, o boże… Gdzie jesteś? Chcesz się spotkać? - Co się wczoraj działo na przyjęciu? - spytała Indira nagle jakoś czujna. Teresa wczoraj była przerażona a dzisiaj dzwoni po telefon? Coś nie grało. - I gdzie TY jesteś? - W domu. Słuchaj, to naprawdę nie na telefon… - Sama? - A z kim? Chcesz wziąć Marcina? - zawahała się. - Wiesz, ja… jak masz moją komórkę to… mówiłaś mu? Ja naprawdę go lubię, a z tym Dobrzyckim to. No… - zaczęła się motać. - Chodziło…. - TERESAAAAAA!!!!!!! - Indira nie słuchała chrzanienia Tereski tylko zawyła dziko do słuchawki - Ogarnij się do cholery!!!! Zginęło mi dziecko! A ty mi pieprzysz o Dobrzyckim?! I jakichś niedorobionych schadzkach na działkach za plecami Marcina?! - Indira nie mogła opanować drżenia ciała. - Przepraszam… - odezwała się cicho po chwili. - Będę u ciebie za chwilę. Nie ruszaj się z domu. - Dobrze, jesteś głodna? Właśnie miałam zamówić coś do jedzenia i… - zawiesiła głos. Indira miała wrażenie, że zaraz albo sama się udusi albo udusi Teresę. Czy ta laska całkiem odleciała u Sebastiana? Czy nie rozumie po ludzku? - Nie jestem. - rozłączyła się gwałtownie i pognała do Tereski zahaczając o mieszkanie po bety dziewczyny i dzwoniąc do Magdy by sprawdzić czy przypadkiem tam nie ma Alex. Mieszkanie Tereski, Saska Kępa, ul. Afrykańska Indira dojechała do mieszkania Teresy i zadzwoniła gwałtownie do drzwi. - Cześć - uśmiechnęła się Tereska otwierając. - Nie mam czasu na uprzejmości. Mów o co chodziło z tym przyjęciem - Indira była nietypowo bezpośrednia. Wręczyła też Teresce telefon i torebkę - Chcę też wiedzieć o rzeczy, którą chciałam obgadać gdy nie przyszłaś na spotkanie. Chodzi mi o tego ducha z Piwnej. Co to jest. Jak sobie z tym radzisz. Muszę to wiedzieć. Tereska przepuściła Indirę do mieszkania, po czym zamknęła drzwi i minęła Amerykankę. Z barku wyciągnęła butelkę whiskey nalewając sobie do szklanki. Dłoń lekko jej drżała. - Które najpierw? - Mów o przyjęciu. Co z tymi ludźmi jest nie tak?! - To… to ludzie bezwzględni. Ale chyba jakaś pomyłka. Adam… Ten Dobrzycki zaszedł im za skórę. Jakoś mocno, nie wiem o co chodziło. - Dziewczyna uspokoiła się jakby z ulgą. widocznie wolała mówić o tym niż… o tym drugim. - Myśleli, że jestem w to wplątana. Przetrzymali w jakimś apartamencie, ale bardzo grzeczni i wiesz, tak w ogóle. Potem przeprosili za nieporozumienie, jeden typ zaproponował, że jakoś mi niedogodność wynagrodzi. Zaprosił na bankiet… byłam z początku wystraszona. A jak jeszcze zobaczyłam ciebie? Znam się na emocjach, widziałam że jesteś zdenerwowana. - Urwała na chwilę. - Nie wiedziałam o co chodzi, to niebezpieczni ludzie. Potem było nawet fajnie. Poznałam Borysa Szyca wiesz? I rozmawiałam z Machulskim, mówił, że załatwi mi rolę. A nad ranem odwieźli i dostałam to w ramach przeprosin i… - otworzyła jakieś pudełeczko gdzie skrzył się naprawdę drogi acz gustowny naszyjnik. Indira zatrzepotała powiekami. Głowę rozsadzały jej galopujące myśli różnej treści ale najwięcej o idiotkach do kwadratu. Adresatem takich myśli była ona sama. To ona naraziła Alex, latając za tą blond debilką jak pies z wywieszonym jęzorem. Martwiła się, narobiła trudów Marcinowi, a laska wogóle odpala jakąś mambę z czaczą zakrapianą makareną. Indi przyłapała się na tym, że wpija się spojrzeniem w Teresę i autentycznie ma ochotę przywalić tej idiotce. A potem sobie. A potem… dotarło do niej… że musi ponownie pójść do PKiNu, bo zapewne tam jest jej córka. I jej ucieczka wczoraj w nocy była na próżno, bo szaleniec w czapce mikołaja ma jej dziecko. - Co z tymi duchami? - z gardła wydobył się charkot, gdy Indi przełykała łzy - Co to jest? Czemu mi nie powiedziałaś skoro widziałaś, że Alex też je widzi? - mówiła jak do niedorozwiniętego dziecka. Teresa wiła się jak piskorz. - Bo duchów nie ma… - odpowiedziała. - Teresa nie ręczę za siebie - powiedziała Indira drżącym głosem. - Wiem, że je widzisz. I wiem, że są. Odkryłyśmy z Alex dwa szkielety w tej piwnicy. Latałam za tobą jak idiotka, bo myślałam, że coś ci się stało. Naraziłam siebie i moją córkę. Wiec nie chrzań. - Ja ci tego nie wyjaśnię - jej ręka drżała jeszcze bardziej, rozlała whiskey przy próbie dolewki. - Myślisz że ja miałam łatwo? Widziec rzeczy jakich nie widzą inni? Ten psycholog… on mi wszystko wyjaśnił. duchów nie ma. To nie chciałam cię martwić. Myślałam, że Alex jak zobaczyła to… nie wiem co sobie myślałam. Co opowiadała? - Jaki psycholog? - spytała Indira kryjąc twarz w dłoniach - Widziała półnagą kobietę z okresu powstania. Wskazywała na ścianę w piwnicy, żeby się tam schować z Jankiem i Maryjką. Okazało się, że Janek i Maryjka tam byli nadal. Więc nie wiem co sobie myślałaś. I nie wiem co za psychologa miałaś. - Byłam u różnych - hardo podniosła głowę, może to alkohol działał wzbudzając w niej odwagę. - Byłam niedaleko od zakładu. Idziesz sobie wsią, a tu cię ktoś pyta o godzinę bo musi dziecko od sąsiadki przed 13 odebrać. A jest po północy jak z remizy wracasz. Potem ustalasz, że facet dwadzieścia lat temu rozbił się na drzewie - łyknęła ze szklanki. - Kilku mnie odsyłało na poważniejsze leczenie. Dopiero na Doktora Pawłowicza trafiłam. Zasadniczo to on przedzwonił, podobno rozmawiał na jakimś spotkaniu z moim. No z jednym z psychologów. wyjaśnił. Indiro, ja nie jestem… ja wiem, że nie jestem, no wiesz, naukowiec ze mnie nie będzie. Ja ci tego nie wyjaśnię. On mi wytłumaczył, że duchów nie ma. - To co ty widzisz? Co widzi Alex? I czemu to co widziała Alex miało swoje wytłumaczenie? Masz numer do tego człowieka? - Tak, jest w komórce. A co widzę? duchy. Ale nie duchy. Coś z mózgowymi… Indi, proszę cię, ja nie chcę tego rozkminiać. To naprawdę nie na moją głowę, on to wyjaśnił, ja zrozumiałam. Żyję normalnie. Pomimo półnagich dziewuch z powstania. - Daj mi ten numer i spadam. - Indi miała dość Tereski. Dziewczyna posłusznie dała Indirze namiar na dr Pawłowicza. Łypała na nią spod oka z poczuciem winy. Ostatnio edytowane przez corax : 26-01-2016 o 17:14. | |
26-01-2016, 00:52 | #13 |
Krucza Reputacja: 1 | Indi wypadła z mieszkania dziewczyny otrząsając się. Wyciągnęła z torby swój paszport i sprawdziła dopisany numer mięśniaka jaki dopisany był ołówkiem. Zadzwoniła. - Halo? - usłyszała. - Gdzie jest Alex? W przedszkolu jej nie ma, dokąd ją odwiozłeś? - palce zaciskające się na komórce zbielały. - Gdzie mam pójść, żeby ją odzyskać? Czego teraz chcecie? - Panienka wciąż zła? - Gdzie jest Alex? - Przecież mówiłem, w przedszkolu. - Jakim przedszkolu? W jej przedszkolu jej nie ma. - A bo by raban był, że ktoś obcy odprowadza… - Więc w jakim przedszkolu jest? - No przecież naturalne, że w prywatnym. Przecież do państwowego by na jeden dzień nie przyjęli. Panienko ja dzieci nie mam a przeciez to sie orientu... - KTÓRE TO PRZEDSZKOLE?!?! Adres mi podaj. - Indira nie wytrzymała mimo, że mięśniak miał zapewne dużą satysfakcję, że ją sprowokował. - Ja bym bardzo chętnie. Ba, adres. Ja bym ja odebrał i Na Uboczu nawet odwiózł… - miał stroskany ton głosu. - Sprawia Ci to przyjemność? Większą niż bicie kobiet? Wyduś to z siebie: czego chcecie…- Indi zaczynała czuć mroczki przed oczami i czuła, że się dusi.* - Przecież Pan Ernest mówił czego chcą. By się do lotniska i dworców nie zbliżać. A panienka 5 minut grzecznej rozmowy z Panem Sebastianem i rejs boso po mieście, a potem samolot. - Cała sprawa podobno pomyłką była. Skoro pomyłka to dlaczego mam siedzieć w miejscu? - spytała Indira. Z każdym słowem głos jej słabł i gdy poczuła szarpnięcie głodu aż jęknęła i klapnęła na chodniku. - No bo pomyłka. z tego co wiem, ale ja nie jestem… no wie panienka. Nie jestem z decyzyjnych, nie wnikam. Wiem tyle, że coś tam na wszelki wypadek jeszcze sprawdzają. Poprosili by być na miejscu. Wiem tyle, że krzywdy panience ani małej zrobić nie chcą - powiedział. - To pani szaleje jak nie przymierzając… - dał sobie chyba jednak spokój z porównaniem. - Ja mogę pod panienkę podjechać, odbierzemy małą, zawiozę na Ursynów. Mogę. Choćby zaraz. A o 3 rano będę musiał kombinować co zrobić by panienka na lotnisko czy do ambasady nie dojechała? Za nosek przepraszam, ale delikatny być czasem po prostu nie umiem. No i tego…. - Przyjedź. Nie ruszę się z mieszkania do czasu aż mi dasz znać, że już można. - Indira ciężko dyszała w słuchawkę. - Po prostu chcę odzyskać córkę. - Dobrze, gdzie panienka jest? Indira podała mu adres zbierając się powoli z ziemi. Stęknęła głośniej niż zamierzała. - Pos… pospiesz się. - Biegnę, lecę, pędzę - odpowiedział i rozłączył się. Dziesięć minut później srebrne Alfa Romeo podjechało na Afrykańską, a “mięśniak” wysiadł z samochodu widząc wstającą Indirę. Indira starała się zachować godność. Mroczki z głodu utrudniały jednak zadanie. Dziewczyna drżała z wysiłku próbując się opanować. Była spocona i zdyszana jak po maratonie. Ruszyła na uginających się nogach do samochodu. Bez słowa. “Nie zemdlej, nie zemdlej, nie zemdlej” powtarzała sobie jak mantrę. W przebłysku ironii wpadło jej do głowy, że dobrze, że auto srebrne. Łatwiej je widać pomiędzy czarnymi plamami. Mężczyzna zamknął za Amerykanką drzwi i wsiadł obok, a nie do przodu. W radiu leciał właśnie utwór R.E.M. (...) Everyone around love them, love them Put it in your hands Take it take it There's no time to cry Happy happy Put it in your heart Where tomorrow shines Gold and silver shine Shiny happy people holding hands Shiny happy people holding hands Shiny happy people laughing. (...) - Panienko, ja naprawdę chcę dobrze - “mięśniak” odezwał się po chwili gdy Indira leciutko uspokoiła się. Bardzo leciutko, po prostu czarne plamy przestały latać. Wciąż oddychała spazmatycznie. - Pojedziemy po małą, ja naprawdę improwizując czasem… niedelikatnie. Ja byłem w GROM, mi niełatwo tak kombinować dyplomatycznie. Jak panienka z małą gdzieś nie tam gdzie trzeba zanim pan Sebastian powie, że wolno. To będę musiał improwizowac tak? Ja tego nie chc... - głos miał zatroskany i troskliwy. Indira odwróciła się do niego gdy mówił i położyła mu dłoń na ustach. Miękką, delikatną, wypielęgnowaną dłoń. - Przestań mówić. - pokręciła głową - Po prostu przestań. Proszę Cię… Chcesz to możesz nocować u mnie. Tylko nie odzywaj się. Zamilkł posłusznie jak psiak. Dał tylko znać kierowcy jaki z miejsca ruszył na dwójce. Przedszkole Montessori, śródmieście, ul. Jaworzyńska, popołudnie Mężczyzna otworzył Indirze drzwi, a ta wypadła jak z procy. “Mięśniak” ledwo dotrzymywał jej kroku. Wśrodku jakaś przedszkolanka grzecznie acz zdziwiona miną Indiry spytała o co chodzi, a mężczyzna wytłumaczył, że po małą którą przywiózł rano. Dziewczyna poszła coś sprawdzić, w końcu ustaliła zapewne, że to ten sam człowiek co przywiódł dziecko - pojawiła się pięć minut później z… Alex na korytarzu. - Maaaaaamaaa - szkrabek był przeszczęśliwy, biegł ku Indirze - Maltwiłam siem o Ciebie!!! Indira też ruszyła biegiem i złapała małą mocno w obięcia szlochając spazmatycznie i wtulając twarz w ubranko małej. - Już, kochanie, już wszystko dobrze. Mama jest cała i zdrowa - nie puszczała Alex z ramion. - Sysko w pozondku? - mała przerwała wypowiedź matki ściskając ja. - Bo usłas tak nagle i psyjechały lekaze i zabrali, ja płakałam i wujek mnie tu zabrał. Indira przyrzekła sobie, że obije wujka jak tylko stąd wyjdą. - Wszystko już w porządku, po prostu źle się poczułam. Ale ty jesteś calutka i zdrowa, tak? Ani jednego włoska nie straciłaś? - próbowała pocieszać malutką - I przepraszam cię, że się przestraszyłaś - mówiła Indira idąc ku wyjściu z przedszkola. - Sysko w pozondku, ale tu majo fajniese zabawki nawet i lepse jedzonko. Ale sie nie bawiłam, bo siem martwilam, no poki Irenka nie pokasala mi takiej fajościowej lalki, ale wtedy tes sie martwilam, tylko troche mniej. - Dobrze, że Irenka Ci pomogła zatem. To ważne pomagać sobie nawzajem. Szczególnie jak jest źle i smutno, prawda? - Indira nie puszczała małej wychodząc z przedszkola i idąc do auta. - Taaak. - Szkrabek uścisnął ręke mamy. - Panienko, tylko my bez fotelika… - zafrasował się “mięśniak”. - To niech kierowca jedzie po fotelik. Macie moje auto zapewne już obstawione. Fotelik tam jest. A jak nie, to stać was chyba na nowy? - Indira miała w nosie - Ostatecznie, pojade sama z małą do domu metrem. Pokiwał głową. - Jedź po fotelik do najbliższego sklepu. - rzucił do kierowcy. - Co kurw***?! - zaczął, ale nie skończył pod wzrokiem dryblasa. Fotelik. dla dziecka. Masz piętnascie minut. Kierowca spojrzał jak na wariata, ale posłusznie odpalił wóz. “Mięśniak” odsunął się lekko i zapalił papierosa. Gestem pokazał że robi to by dziecku dym nie przeszkadzał. Umordowana i całkowicie wypruta dziewczyna stała tuląc córeczkę do siebie do momentu gdy podjechała srebrna alfica z… fotelikiem. Zapakowała Alex do fotelika i dała się z córką zawieźć do domu. Po drodze jeszcze kazała się zatrzymać w Carrefour po zakupy na kolację. Dużo, dużo jedzenia. Pod blokiem zabrała też mięśniaka na górę by wniósł siaty. Postanowiła wykorzystywać fakt ogona do cna i do bólu. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późne popołudnie - Alex idź umyć łapki, mama porozmawia z wujkiem. - powiedziała obserwując mięśniaka wtaszczającego zakupy do przedpokoju. - Dooopcie mamo. Odczekała aż mała zniknęła w łazience a mięśniak się zginał by postawić siaty i najpierw kopnęła w kostkę a potem przycedziła w gębę. Spieszyła się, póki leciała woda. - Umyj ręce. Pomożesz przy kolacji. - rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu i po ścianach doszła do pokoju by zmienić koszulkę na coś co nie śmierdziało szpitalem. Ręka bolała ją, bo gdy przyrżnęła mu w twarz to jakby uderzyła w ścianę. Mężczyzna jednak nie zareagował na to, posłusznie poszedł umyć ręce. Tylko wzrok miał taki jakiś smutny. Indira przygotowała wielką kolację podjadając podczas przygotowań i pogryzając. Kotlety z kurczaka, ziemniaki, mizeria. Deserek dla Alex. Dla dorosłych kawa i ciastko. Indira widząc, że mięśniak nie sięga po jedzenie spytała: - Czemu nie jesz? Boisz, się że dosypałam trutki? - Nieeee, panienka by nie była do tego zdolna. Ale cos na sen to już… - urwał wstając. - Ja panienkę nie chcę niezręcznie tak stawiać. Ja pójdę. Ja się prześpię w samochodzie może. - Siadaj i jedz. - podsunęła mu talerz - Alkohol mam. Co chcesz? - Indira była zapiekła w złości, mimo, że wiedziała, że człowiek winien najmniej. - Mam whiskey, mam burbon, mam … chyba mam jeszcze koniak… Hennessey… Piwa nie mam. - Panienko… kiedy ja. No serce bym oddał by tak miłą kolacyjkę ale ja wiem, że panienka zła. I ja wiem, ze panienka ostatnio robi głupie rzeczy. I ja wiem, że jak mnie tu panienka czymś uśpi jak panienkę na lotnisku, to oboje będziemy mieli taki Wietnam… - Daj spokój. Widziałeś jak robiłam jedzenie. A butelki są tam. Nie zbliżam się nawet do barku. Sam sobie weź. Po prostu… próbuję jak z człowiekiem, ok? - spojrzała na mięśniaka poważnie. - Wiem, że ty masz tyle co i ja do gadania. - machnęła serwetką. - Zjesz, napijesz się, na balkonie zapalisz a potem się pobawisz z małą. A ja popracuję. A potem możesz iść. Wahał się ale w końcu sięgnął po żarcie. Alkoholu nie ruszał. - Kawy chcesz? - Indira spytała nastawiając ekspres - z ciastkiem? - Nie lubię, dziękuję. A to starczy, muszę dbać o linię, a nie jakieś tam ciastka - odpowiedział. - A mogę mieć do panienki pytanie? Indira wzruszyła ramionami ładując naczynia do zmywarki: - A jest coś czego jeszcze nie wiesz o mnie i mojej córce? - Bo tak się zastanawiałem… czemu panienka wczoraj tak wypruła z tego bankietu? Indira wyprostowała się powoli mierząc siedzącego mięśniaka w swojej kuchni wielkości znaczka pocztowego. Zajmował ją prawie całą. - Nie …. - zaczęła i urwała - … bo to była pomyłka, że w ogóle tam poszłam. - wzięła sporego łyka kawy i wytarła dłonie w ręcznik.* Pokiwał głową, po czym wstał przebąkując coś w stylu “dzikj” i poszedł do pokoiku Alex. Indira odruchowo skoczyła za nim, ale zobaczyła tylko jak siedział a dziewczynka przedstawiała mu swoje lalki. Z każdą się grzecznie witał. Indi mając mięśniaka na oku popracowała trochę. Potem położyła małą spać i nastawiła kolejną porcję kawy. - Jak chcesz to możesz zostać. - stwierdziła. Zakładała, że mięśniak się speszy i pomyśli, że próbuje go uwieść. Tym bardziej, że dała mu próbkę zawartości w szpitalu. Ciekawa była jego reakcji. Zaczerwienił się lekko, widać było że by chętnie został ale się krępuje. - Jaką muzykę lubisz? - spytała Indira - Chcesz coś do picia? - Nie trzeba, dziękuję. Lubię polski rock z lat osiemdziesiątych. - odpowiedział odwrotnie do zadanych pytań. Indira podała mu pada: - To nastaw, ja nie mówię dobrze po polsku ani nie znam tej muzyki. - powiedziała odwracając się do ekranu komputera by dokończyć szkic welonu i spisać ilość materiału potrzebną na niego. Mężczyzna odruchowo przejął pada. Gdy Indi usiadła do pracy usłyszała jakąś muzykę. Wokalista śpiewał niewyraźnie, dźwięk dobiegał z kuchni więc prawie nic nie rozumiała. Początek szkicu welonu spędziła przy starym utworze Kobranocki. . Indira w końcu powoli się uspokajała. Głód uciszony, szaleństwo czarnych plamek zniknęło. Nalała sobie kieliszek wina i skupiła się na pracy i przestała zwracać uwagę na otoczenie. Wpadła w rytm. Mięśniak jej nie przeszkadzał, za to mężczyzna miał okazję zobaczyć dziewczynę całkowicie zanurzoną w swoim własnym świecie i spokojną. Wyraz twarzy złagodniał, gdy dopieszczała ostatnie etapy szkiców. W końcu Indi wstała z krzesła i przeciągnęła się sprwadzając godzinę i łapiąc ponownie kontakt z rzeczywistością. Rozejrzała się za mięśniakiem. Wyszła z pokoju i od razu zobaczyła go jak drzemie na stołku w kuchni oparty o parapet, jednak ocknął się jak kot słysząc ciche stąpnięcia Amerykanki. Potoczył wzrokiem wkoło i spojrzał na zegarek. - Zasiedziałem się, przepraszam. - Spokojnie. I tak pracowałam. Długo pracujesz dla nich? - spytała wskakując na szafki i siadając na nich. Zamajtała bosymi stopami i sięgnęła po ekspres z kawą. - Długo. - Pokiwał głową. - Ale to nie praca… - A co? - Ciężko to nazwać. Pracą jest dla panienki pomoc rodzicom gdy tego potrzebują? Indira zakrztusiła się kawą i przez chwilę spazmatycznie łapała powietrze. Wyobraziła sobie Maxwella, potrzebującego JEJ pomocy. - Nie wiem… ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. A oni to twoja rodzina? - Raz że ciężko to wyjaśnić, dwa że nie mogę, trzy że panienka i tak by nie zrozumiała. - Bo za głupia jestem? - spytała Indi unosząc brew. - Nie! - odpowiedział odruchowo. - To po prostu skomplikowane. Bardzo. - Mhm… dobrze. A… co jest Sebastianowi? - spytała patrząc na mięśniaka. - W sensie? - spytał ostrożnie. - W sensie, że zachowywał się dziwnie… zawsze się tak zachowuje? - Daleko nie szukając panienka też różnie się ostatnio zachowywała. Sebastian to Sebastian. Ludzie mają różnie pod kopułą. Ja go mało znam. - To jak to… najpierw rodzina a potem mówisz, że go nie znasz? - dziewczyna złapała mięśniaka w krzyżowy ogień pytań - I dziwnie zachowywałam się jak? Bo chciałam zniknąć z przyjęcia? - Sebastian to… do Sebastiana nie maja dostępu tacy jak ja panienko. Ale on nie jest zły. A zachowywała się panienka jednak trochę dziwnie. Ten bieg na boso po Emili Plater do Złotych Tarasów… - Jechałeś za mną? - mruknęła dziewczyna. - Nie, przecież to widać spod pałacu. - I tak stałeś i się ślepiłeś za mną? Nie odpowiedział, zaczął bawić się padem. I puścił kolejną piosenkę. Kombi “Pokolenie”. - Tą też lubię - zmienił temat. - O czym to? - Trochę o beznadziei. Trochę o nadziei. To jak z poezją, ciężko wyjaśnić. Indira zeskoczyła z szafek i pociągnęła mięśniaka, aby wstał. Potem wsunęła dłoń w jego wielką łapę i wtuliła lekko. Powoli zaczęła się poruszać w rytm melodii. On w pierwszej chwili zesztywniał ale po chwili objął dziewczynę i też zaczął się poruszać w rytmie nadawanym przez nią.* - Co to “pokolenie”? - Indi uniosła głowę wpatrując się błyszczącymi oczkami w mięśniaka.* Przetłumaczył na angielski rumieniąc się lekko. - Co teraz? - Indi nie odsunęła się lecz sięgnęła po pada by mięśniak nastawił muzykę.* Ostrożnie wystukał coś w wyszukiwarce YT. Z głośniczków poleciał Borysewicz śpiewający o zamienieniu oddechów w niespokojne wiatry. - A to o czym? - Indi ponownie poddała się muzyce w objęciach mięśniaka. Był wielki. Jej oko projektanta zaczeło przeliczać ilości materiałów na garnitur na niego. - O tęsknocie… - odrzekł niewyraźnie. - Za czym tęsknisz? A może za kimś? - spytała Indi łagodnie i przesunęła ramię układając je wygodniej na ramieniu mięśniaka. Spojrzał na nią, ale nie odpowiedział Może tylko jej się zdawało, że leciutko mocniej ją przycisnął do siebie. Westchnęła cicho i … położyła głowę na jego szerokiej klacie kiwając się z nim w rytm muzyki. A potem podała pada do następnego kawałka. W chwilę później z głośnika poleciał utwór Buzu Squat “Kocie Sprawy”. Indi przez muzykę w tle wciąż rozumiała z tekstu piąte przez dziesiąte. - A to o czym? - uśmiechnęła się słodko Indi powoli poruszając się i podskując lekko na palcach w rytm muzyki. - O Kot… o pragnieniu - wydukał. - O czym? - stanęła przed nim lekko zdyszana od podskakiwania. - O pragnieniu. - Odrzekł już wyraźniej. - Wiesz… wie panienka, mężczyzna, kobieta, o tym śpiewają. - Wyglądał na lekko skołowanego , wciąż jednak trzymał Indi w objęciach. - Mów mi Indi - uśmiechnęła się ponownie - A teraz ja? Mogę? - sięgnęła po pada z prosząca minką. - Janek - odpowiedział podając jej pada z lekki westchnieniem ulgi. - A co to? - Indi przeglądała youtube’owe rekomendacje. - To o zwycięstwie? - spojrzała na Janka. - O miłości - ciężko określić czy powiedział, czy wybełkotał przysuwając Amerykankę do siebie, być może przypadkiem musnął nosem jej włosy. - Aha… pięknie brzmi - mruknęła Indi w jego klatę. Poczuła na swoich włosach muśnięcie jego ust. Indi otoczyła talię mieśniaka ramionami, delikatnie przesuwając dłońmi w górę i w dół bez pośpiechu, łagodnie. Jeżeli wcześniej mogła brać to za “mimochodem” to teraz po prostu złożył delikatny pocałunek na jej skroni. - Dobrze mi tutaj… - wymruczała cichutko i uniosła lekko głowę by spojrzeć na Janka swymi niebieskimi ślepkami lśniącymi w półmroku. Mężczyzna nabrał śmiałości, choć wciąż był lekko… nieporadny? Niepewny? Lewą dłonią ujął dziewczynę za policzek i pochylił głowę kierując usta w stronę jej ust. PG +18 Ani się obejrzała jak zdradliwy sen zakradł się, a ona sama odpłynęła wtulona w “mięśniaka”. |
27-01-2016, 12:49 | #14 |
Krucza Reputacja: 1 | Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, wczesny ranek Świadomość wracała powoli. Przez półsen słyszała śmiech córeczki i jej radosne paplanie. - Nieeeee, nie tak wujek… odwlóć lęce, o tak - Indira przeciągnęła się leniwie i uśmiechnęła nie otwierając oczu. Zaraz… Wujek? Jaki wujek? WUJEK!!!! Otworzyła szeroko oczy. Wujek siedział na łóżku dokładnie opatulony kołderką i grał w łapki z Alex stojącą przy łóżku. Zaczerwieniony i zawstydzony gra w cholerne łapki ze szkrabkiem… Indira podciągnęła nakrycie pod brodę i usiadła koło wujka. - Dzień dobry, kochanie - zwróciła się do Alessandry. - Myłaś ząbki? - Taaaaaaaaaak - szkrabek wyszczerzył białe ząbeczki. - I jestem głodna, mamusiu. - Dobrze, już wstaję. A Ty idź do pokoiku i poszukaj co byś chciała dzisiaj ubrać. - Cem jajecko na chmulce i kfiatkowom helbate. - Dobrze. - Indira obiecałaby małej wszystko byle by już poszła z sypialni. - Wujeek, a ty co chces na sniadanko? - Alex oparła się o łóżko machając nóżką. - Wujek musi się zebrać, kochanie, bo musi wracać do pracy. - Indira nie pozwoliła dojść wujkowi do słowa. - Idź już wybierać strój, zaraz będę. Alex zrobiła lekko naburmuszoną minkę i wyszła nucąć piskliwym głosikiem “Let it go”. Indira pacnęła Janka w ramię. - Pozwoliłeś mi spać?! - ofuknęła go - Mówiłam Ci, że nie .... nie mam tutaj mężczyzn na noc! - zaczęła się zbierać z łóżka. - Jak ja jej teraz to wytłumaczę? - mruczała pod nosem zła jak osa. Znowu na siebie. On patrzył uważnie i z pewnym napięciem (niepokojem?, obawą?) na jej twarz zmienioną widocznie zarysowaną złością. - A co miałem zrobić jak tak słodko spałaś? - Wzruszył ramionami z mina zbitego psiaka. Upewnił się, że Alex nie ma w zasięgu wzroku i zaczął się ubierać. Mógł zapomnieć o tym, że zapnie koszulę, guziki walały się po podłodze. Indira wciąż opatulona kołdrą wlekącą się za nią jak tren podeszła do drzwi i zamknęła sypialnię. - Janek… - zrobiło się jej głupio, że tak na niego naskoczyła. Przecież nie warował z oczami na zapałkach. Też spał. - … przepraszam. Po prostu… to jest nowość dla mnie, ok? ...- spojrzała na niego niepewnie, nie wiedząc co powiedzieć - … jak ty wyjdziesz w tym stanie? - zmartwiła się. - Czekaj pospinam ci koszulę pod marynarkę chociaż, bo w moje koszule raczej się nie zmieścisz. - nagle uśmiechnęła się rozbawiona samą wizją “mięśniaka” w jednej ze swoich koronkowych bluzeczek. Przyciasnej, przykrótkiej, on stojący sztywno jak manekin... Parsknęła śmiechem na tę wizję. - Jak dasz mi igłę i nitkę to mogę sobie przyszyć. - pochylił się sięgając po jeden z guzików. - Pozbieraj guziki, przyszyję Ci. A ty się wykąpiesz w miedzy czasie. Potem zjemy i pojedziemy po mój samochód na lotnisko. Dobrze? - Indira się poddała. I tak już było za późno. A dla Alex musi wymyśleć jakąś pogadankę. - Muszę dzisiaj pojechać do Góry Kalwarii po materiały. - Wiesz, Indiro - od nocy nie irytował już “Panienką”, a z drugiej strony ku uldze dziewczyny nie próbował per “kotku” czy “skarbie”. - Śliska sprawa z tym lotniskiem. Może Krzysztof cię zawiezie tam gdzie potrzebujesz, a ja pojadę po twój samochód? - Tak też może być. - zgodziła się Indi i ruszyła się ubrać i znaleźć odpowiedniego koloru nitkę. - Co będziesz jadł? Jajka na chmurce? - spytała z garderoby. Wróciła w krótkim szlafroczku i zabrała się za przyszywanie guzików. - W łazience masz zapasową szczoteczkę do zębów w szafce nad umywalką. Ręczniki w szafce pod. Dziwnie się czuła dzieląc się swoją i córeczki przestrzenią z “mięśniakiem” ale skoro ...hmm… był tu przez noc, to cywilizowane zachowanie nie przeszkadzało. Od czasu do czasu rzucała spojrzeniem na szukającego guzików mężczyznę. - A co to są jaja na chmurce? - podał jej kilka guzików starając się udawać iż nie patrzy na to co podkreślał kusy szlafroczek. - To określenie Alex - uśmiechnęła się do niego spod opadających na twarz włosów - na jajka w koszulkach na grzance. Chmurka, bo biała otoczka. - pokręciła głową dumając jak inne postrzeganie mają dzieci. - A herbatka z kwiatka to rumianek. - Indi szybko i wprawnie przyszywała guziki. - Brakuje dwóch. Ale zostawię je na dole, schowasz do spodni. Chyba, że znalazłeś? - Poszukam jeszcze - mruknął opadając na kolana i mniej lub bardziej intensywnie szukając na dywanie pozostałych dwóch guzików. Indi przyglądała się mu bez udawania. Czuła, że miniona noc napompowała jej wyobraźnię. Chciała materiały, czerwonokrwiste, śliskie, może satyna?, prześwitujące, oplatające ciało jak dłonie kochanka. Przed oczami miała wizję ponętnej, podkreślającej kształty, pełnej pasji sukienki. Widziała takie materiały u producenta, z piękną teksturą. Chciała wykorzystać pozytywne uczucia do stworzenia pamiątki po tej nocy. Spojrzenie nabrało intensywności, gdy dumała nad przełożeniem swych doznań z nocy z Jankiem na suknię uwodzicielki. Dłonie pracowały jakby niezależnie od niej… kończąc szycie. Zerkając jeszcze raz na mężczyznę “szukającego” guzików w pobliżu Indi siedzącej na łóżku z nogą założoną na nogę. Roześmiała się w duchu, aż kąciki ust same powędrowały do góry. Mężczyzna toczył ciężką walkę sam ze sobą pomiędzy rozwikłaniem czy to co się stało ma szanse na coś więcej, a szukaniem jakichś odpowiednich słów czy gestów umożliwiających… może nie drugą rundę, głupi nie był, Alex nie spała - ale dotknięcia, muśnięcia, pocałunku? Postanowiła potrzymać go nieco w niepewności i sprawdzić jak zdesperowany albo raczej zdecydowany jest, był… Zebrała się szybko by przygotować śniadanie dla całej trójki. Postanowiła, że zabierze córeczkę ze sobą. Dziś nie będzie przedszkola. Prysznic, makijaż, ubiór. Chciała coś ostrego, coś co powiedziałoby Jankowi, jak … się czuje po wspólnej nocy. Czerwień. Nie mogła przestać myśleć o czerwieni. Kolorze namiętności. Wybrała króciutką sukienkę z szeroką spódnicą, ciemne rajstopy, i wysokie do pół uda skórzane kozaczki na wysokim obcasie. Skórzana kurteczka dodawała nieco agresywniejszego wyglądu. Wyszła z garderoby gotowa do podróży i spojrzała na Janka z … nieśmiałym uśmiechem. Też uśmiechnął się niepewnie, poczochrał Alex po włosach i wyciągnął rękę. - Kluczyki? - powiedział. Oddała mu kluczyki przy okazji lekko dotykając palcami jego dłoni. Po wewnętrznej stronie nadgarstka. Przez zupeeeeeełny przypadek. Stał tak zbity z tropu nie bardzo wiedząc jak się pożegnać z jednej strony nawet lekko się pochylił… z drugiej dziecko. Wyglądał jak młot pneumatyczny na ciężkiej zawieszce. Indi się zlitowała i wysłała Alex pierwszą by ściągnęła windę. Dało to kilkanaście sekund bez radosnego peplania czterolatki. Spojrzała na Janka śmiejącymi się oczami. Wczoraj to ona zaczęła... może lepiej dla jego ego jeśli to on zakończy tym razem. - Papiery wozu są w skrytce. - dodała ni z gruszki ni z pietruszki. Pochylił się i pocałował ją. Przymknęli na chwilę oczy. - Krzysiek zawiezie was gdzie będziesz chciała, odstawię tu twój samochód i dojadę. - Do Góry Kalwarii? - Indi pogładziła go lekko po policzku. - A niechby i do piekła. - nakrył dłonią jej dłoń. - Wiiiindaaaaa - rozszczebiotała się Alex. - Trzymaj, szkrabku już lecimy. - Indi pociągnęła Janka za rękę i szybko zamknęła mieszkanie - Trzymasz? Trzymaj… jeszcze sekundkę - dziewczyna dreptała szybko na swych szpilkach nie puszczając dłoni “mięśniaka”. Puściła ją dopiero przed zakrętem do windy, którą dopadli ze śmiechem. Indi spojrzała jeszcze raz na Janka. Na dole podeszli w trójkę do srebrnej Alfy i Indi poczekała aż Janek omówi wyjazd z Krzyśkiem. Podejrzewała, że Krzysiek zaczyna żywić do niej mało przyjazne uczucia. Najpierw fotelik w jego mega-męskim aucie, noc spędzona solo, a teraz jeszcze niezapowiedziana jazda na zadupie. Gdy jednak z bliska zobaczyła jego facjatę przestała się przejmować tym jakie uczucia do niej żywi. Wczesniej widziała go tylko z oddali z okna, w czasie przeprawy z chłopakami z Embassy. Szczurowata fizjonomia z wyrazem twarzy zadeklarowanego i genetycznie uwarunkowanego kapusia. Drobne rozbiegane oczka bezczelnie wpatrujące się w nogi Indiry. Westchnęła... Załadowała Alex na fotelik i sama wsiadła. - Jedziemy do Góry Kalwarii. Na ul. Kalwaryjską 5. - powiedziała do szczura zapinając pasy. - A co ja, taksówka?. Za buziaczka zawiozę. - Nie wiem co, ale skoro macie mnie mieć na oku to raczej jedyne obecnie wyjście. - Indira wzruszyła ramionami. - Dobra, dobra, nie ględź tak… - przerwał jej obcesowo. - Janek puścił sms. Tylko bez numerów, on jest miękki. Mi jakiś wykręcisz lala to nie będę taki grzeczny. - Zapalił silnik i ruszył powoli. Indi schowała uśmiech w dłoni. “Szczur” ze swą pyskatą gębą przypominał jej postać z kreskówki. Nie mogła skojarzyć której. Zajęła się Alex. Po drodze też zadzwoniła na numer podany jej przez Tereskę. Chciała umówić wizytę u psychologa. - Gabinet doktora Pawłowicza - miły, kobiecy głos. - Dzin dobry, nazywam si Indira Gemmer. Czy mówisz pani po angielsku? - Tak, słucham. Indi za każdym razem doceniała Polaków, mówiących po angielsku. Ułatwiało jej to życie w ogromnej mierze. - Chciałabym umówić wizytę do doktora. Czy jest taka możliwość? - Pierwsze możliwe terminy dopiero w styczniu. 12 stycznia godzina 14:30. - Mhm… to proszę o wpisanie. Indira Gemmer. A… - projektantka na chwilę zawiesiła głos - … ja dzwonię z polecenia mojej znajomej, pacjentki doktora, Teresy Kosińskiej. - Tak? - I dzwonię, gdyż pani Kosińska poleciła doktora dla mojego przypadku. Przypadku, który leży w zakresie specjalnych zainteresowań pana Pawłowicza. Pan Pawłowicz specjalnie sam dzwonił do pani Kosińskiej przed rozpoczęciem terapii. A mój przypadek jest podobny do sprawy pani Kosińskiej. Czy to nie przyspieszyłoby terminu spotkania? - Pani Gemmer - sekretarka po drugiej stronie brzmiała chęcią pomocy. - Zróbmy tak, że ja panią wpiszę na tego 12 stycznia oraz przekażę wiadomość lekarzowi. Pan doktor oceni, czy trzeba wizytę przyspieszyć czy nie. Jeśli tak, to oddzwonimy do pani. Czy tak może być? - Tak, jak najbardziej. Mój numer - Indi zostawiła namiary na siebie i rozłączyła się. Góra Kalwaria, ul. Kalwaryjska 5 Indira dokonała srogiej zemsty na “szczurze” każąc czekać na siebie i Alex pod niewielkim zakładem tekstylnym. Niewielki zakładzik, produkującym nietypowe materiały, oraz ozdoby i akcesoria. Indi ceniła sobie właścicielkę za niskie ceny i niezłe oko do różnego rodzaju “cudeniek”. Razem z córeczką spędziły w zakładzie ponad godzinę i w końcu Indi wyszła z naręczem zakupów. Kilkadziesiąt metrów różnego rodzaju czerwieni w różnych odcieniach, wzorach, teksturach. Do tego kilometry delikatnej koronki też w czerwieniach. Jakoś tak wyszło, że wszystko, co dzisiaj zakupiła było w barwie krwi. No... może oprócz kilku metrów połyskującej srebrem materii. Nie mogła się doczekać powrotu do domu i rozpoczęcia projektowania. Do H&Mu miała nanieść drobne poprawki, została jej już tylko do szycia obecnie suknia ślubna i … tworzenie kolekcji na nowy sezon i wysłanie jej do Molly. Potem lunch z Alex w knajpce z naleśnikami: - Chris, idziesz z nami na naleśniki? - spytała szczura wysiadając z auta i wyciągając córeczkę z fotelika. W zasadzie ofertę wystosowała wyłącznie z grzeczności. Jego obecność nie była jej niezbędna do szczęścia. - A czemu nie. Wyprostuję nogi. Ale za naleśniki należy się buziaczek. - szczurzy Casanova zaczął targowanie. - Chris, możesz iść z nami albo pocałować się sam. - Indi powoli zabrała Alex i zamknęła drzwi. Przez chwilę patrzył za Indirą, a raczej na Indirę, a raczej na pewną część Indiry. Dołączył do nich w środku. - Co chcesz? Naleśniki z owocami czy lodami? - Alex przekrzywiła samą siebie w wyborze naleśników nie mogąc się zdecydować na ilość i rodzaj dodatków. W końcu szkrabek wybrał z lodami waniliowymi oraz polewą krówkową. Krzysztof powiedział, że chce z lodami. Indi zamówiła kawę dla siebie. Indira zapłaciła za zamówienie i usiedli przy stoliku. Alex w wysokim stołeczku dla dzieci. Indi uśmiechnęła się uprzejmie i zdawkowo do mężczyzny: - Już niedługo będziesz mieć od nas spokój. Wracamy do Warszawy. - rzuciła zagajając small talk. - Jakieś szalone plany na wieczór? - Ty mi powiedz, mała. Pozbędziemy się małej i możemy poszaleć. - Zawsze tak masz? - spytała kryjąc rozbawienie. - Ale w sensie co? - No całe to podrywanie w takim stylu. Pytam z ciekawości. - Indi odczekała aż kelnerka poda zamówienie przyglądając się Krzysztofowi spokojnie. - Tylko do takich gorących lasek. Niezła z ciebie sztuka - odpowiedział. - Mama jes stuka wujku? - spytała Alex. - Kochanie, to nie jest wujek. To jest Chris. - Indi machnęła lekko nogą założoną na nogę i niezbyt silnie kopnęła Krzysztofa czubkiem szpilki w piszczel - I Chris sobie żartuje, bo potrzebuje zjeść słodkie naleśniki. Wtedy będzie też mówił słodsze rzeczy. - uśmiechnęła się Indi obserwując grymas bólu na twarzy mężczyzny. - Długo mieszkasz w Warszawie? - podjęła kolejną próbę cywilizowanej rozmowy. - Parę lat. - A wcześniej gdzie mieszkałeś? - Indi popijała kawę przyglądając się szczurowatemu. - A czemu pytasz? - Z ciekawości. Nie znam Polski za dobrze. Zawsze lepiej poznawać kraj od ludzi, którzy go znają.- Indi pomogła Alex kroić naleśniki. - W Pszczynie… - odpowiedział i zajął się swoim naleśnikiem. - Cały czas pracujesz z Johnnym? - spytała Indi pomijając milczeniem nazwę miejscowości, która dla jej ucha brzmiała jakby ktoś spluwał. - Nie, ja robię tylko za kierowcę, a trzeba za Tobą wozić tego frajera by był mobilny. Wiesz, pójdzie gdzieś za Tobą parę przecznic zostawiając auto, ty wpieprzysz się w metro, wysiadziesz dwie stacje dalej i taxi, to on musi mieć auto już tam czekające jadące na wszelki wypadek wzdłuż metra w kierunku jaki wskaże przez kom, Kabaty albo Młociny. Te klimaty. - gadał chyba tylko dlatego by pokazać jaki jest wazny w motywie inwigilacji dziewczyny. Indi zapamiętywała ich modus operandi. Pierwszą kwestią będzie zawsze unieruchomienie szczura. Na przykład przebijając opony. - A jak nie pilnujesz mnie razem z nim, to pilnujesz innych? Czy coś innego robisz? - Indi słuchała z zainteresowaniem - No bo chyba lubisz to i jesteś w tym dobry? - Bardziej lubię przeglądać przesył z kamer w twojej łazience jakie ci zamontowali. - uśmiechnął się lubieżnie. - Lepsze niż dobry film. Indi się poddała i zajęła Alex do końca posiłku ignorując szczura i jego zaczepki. Nic dziwnego, że robił za przynieś, wynieś, pozamiataj. Ostatecznie dziewczyna zarządziła powrót do Warszawy. - Żartowałem, już się tak nie bocz. Janek miał ci zamontować dopiero wczorajszej nocy. - Roześmiał się wrednie gdy wstawały od posiłku, sam wysforował się do przodu idąc do samochodu. Po drodze do stolicy zadzwonił telefon. - Indira Gemmer, słucham. - Dzień dobry, tutaj Ireneusz Pawłowicz. Doktor Ireneusz Pawłowicz. - rozległo się w słuchawce. Indi jęknęła. Po polsku, choć sekretarka zapewne uprzedziła go, że rozmawiała z osoba anglojęzyczną. - Dostałem dziwną wiadomość… Może pani rozwinąć to co mówiła pani Helence? - Dzin dobry - zaczęła dukać Indira - mój polski nie jest dobry. - Sprechen sie deutch? - spytał. - Nein - Indi błysnęła obyciem międzynarodowym - Mais… parlez-vous français? - Uhm, non. Gowarisz pa ruski? Indira się roześmiała: - Ja pszykro, ale nie. My pospróbować polski? Ja dostala numer twój… pana od friend Teresa Kosinshka. Ja wiem, she pan rozmawiałeś z nią o jej case… ummmm…. sprawa, yes? Ja mam podobnął ale teraz jestem w car i nie moge rozmawiać o detali… details. Kciałaby zadzwonich za godzinę. - Indi zaczęła się pocić lekko. - Czy to ok? - Nie wiem czy będę miał czas. Może pani rozwinąć choćby leciutko o co chodzi? Pani Kosińska uważała, że. Hm, prosze się nie obrazić - “widzi duchy”. Czy Pani przypadek dotyczy tego samego? - Tak, precyzyjnie. Tylko… inny człowiek, nie… - Indi myślała ostro - ...osoba. Ja nie wiem, co robić, poczebuje hilfe, help….mmm… nie pamientam po polski. W słuchawce zapanowała cisza. - Proszę Pani, proponuje spotkanie dziś o… - przerwał jakby czegoś szukał, usłyszała szelest papierów. - Osiemnastej? W moim gabinecie. - Osiemnastej? - Indi powtarzała w głowie polskie liczebniki - To… szósta wieczór… tak...ok. Możesz pan sms z adresem? Ja bendę tam na czas. - Poproszę Helenkę by Pani wysłała. Proszę być oczywiście z tą osoba która - zawiesił głos - ma pewne problemy z tym co widzi. - Tak… ok. See you later then. - dorzuciła zmęczona peplaniem po polsku. Gadając sobie z rozszczebiotaną Alex dojechały do Warszawy. Po drodze kolejny telefon tym razem ze znajomego numeru: - Czeszcz - mruknęła Indi z rozpędu po rozmowie z lekarzem - Dzie jeszteś? Zdziwił się słysząc polski kaleczony jej głosem. Odpowiedział w tym samym języku: - No miałem o to samo pytać. - Doje..dojesz...- Indi wylożyła się na “żdż” - Dojescamy !!!! - pisnęła Alex w podpowiedzi chichocząć - Mamusiu, dojescamy. - Tak, dojescamy do Warszawy - powtórzyła Indi - I give up. - westchnęła i przeszła na angielski - za niedługo będziemy na Ursynowie. Ale mam spotkanie o szóstej. Nie wiem czy nadal będziecie jeździć za mną czy nie. - podroczyła się z mężczyzną. - Spotkamy się u Ciebie, będę czekać. - Ok do zobaczenia. - Indi nie uzyskała odpowiedzi w kwestii dalszego jeżdzenia. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, wczesne popołudnie Indi wysiadła z alfy i zabrała córkę i całe naręcze zakupów. Widząc czekającego Janka uśmiechnęła się do niego szeroko. - Wchodzisz na górę? Alex podchasała wesoło do Janka i pisnęła: - A wiesz wujek, ze mama jest stuka? Indira zbaraniała i rzuciła zabójcze spojrzenie w kierunku szczura za kierownicą. Janek uniósł brwi przejmując zakupy od Amerykanki. Spojrzał pytająco. - Alex, to nieładnie tak mówić. - Ale on tak powiedział psecies… - Ale ty nie musisz powtarzać - Indi pogroziła córeczce palcem. - Na górę tupaj, szkrabku. Gdy Alex podreptała przodem zwróciła się do Janka: - Taki tam komentarz od Szczu… Chrisa. - machnęła ręką - jeden z wielu. Akurat miał odpowiednią widownię… 4 -latkę. - Nazwał cię przy Alex suką? - szczęka mu się zacisnęła niebezpiecznie. Właściwie to wycedził, a nie powiedział. - Nie suką… ssss….shtuką... - Indi wymęczyła polskie słówko - plus opowiadał jak to lubi podglądać mnie pod prysznicem z kamerki. - To sukin… - zrobił ruch jakby chciał się odwrócić ale obładowany zakupami zrezygnował. - Daj spokój. On tylko radochę będzie mieć. Chodźmy. Wszystko w porządku z autem? - Indira wspinała się po schodach pomimo windy. - Zostajesz dzisiaj? - spytała niby to obojętnym tonem idąc przed Jankiem po schodach. - A mogę? - spytał skupiając się na drugim pytaniu. - Wiesz, że chcę. - Możesz, ale… - Indi odwróciła się przodem do niego stojąc kilka stopni wyżej tak, że byli prawie równi wzrostem - przywieziesz albo kupisz sobie koszulkę do spania. - Wniosę zakupy i skoczę do sklepu - mruknął, ale gębę miał szczęśliwą jak pies na widok kotleta. Choć starał się maskować. - Dobrze. - uśmiechnęła się dziewczyna i bez większych przeszkód dotarli do mieszkania pod drzwiami spotykając Alex. Indira pokazała Jankowi, gdzie złożyć materiały i odprowadziła go do drzwi. Zamknęła je jak zwykle na wszystkie zamki i sprawdziła kilka razy. Przez okno zobaczyła jak Chris zostaje poczęstowany polską gościnnością w wykonaniu Janka z GROMu, ucieleśnienie taktu i finezji. Dwa krótkie strzały złożyły szczura na miejscu. Usiadła z Alex pod nieobecność “mięśniaka”: - Córeczko… posłuchaj. - Nooooo? - Dzisiaj wieczorem pojedziemy do takiego pana, co rozmawiał wcześniej z Tereską na temat ludzi co Ty i ona widzicie a ja nie, dobrze? - Aha… - Nie bój się nic, ja tam z tobą będę cały czas. Ale może ten pan nam pomoże się dowiedzieć, czemu ty widzisz, a ja nie. - No dobze… ale… - Co, szkrabku? - No bo ...ten pan tez widzi? - Nie, chyba nie… zobaczymy co powie. Ja z nim pomówię, i zobaczę. Jak nam się obu spodoba ten pan, to wtedy mu pozwolę pomówić z tobą. Inaczej nie. Tak? - Okej, mamusiu. - No to leć oglądać bajkę. Jeszcze mamy troszkę czasu. Przez czas który pozostał, Indi sprawdziła pocztę, gdzie znalazła zatwierdzony szkic sukni ślubnej. Wpuściła Janka: - Rozgość się - mruknęła lekko przytulając się przy drzwiach - ja trochę popracuję, a potem pojedziemy na spotkanie. - Ok - pokiwał głową całując Indi w czoło. Indi zaczęła od przygotowania manekinu na rozmiar wymiarów panny młodej i zaczęła przycinać materiały na miarę. Od czasu do czasu rzucała spojrzeniem na Janka oglądającego z Alex bajki. Po piątej wyruszyła wraz z Alex i Jankiem na spotkanie. |
27-01-2016, 12:50 | #15 |
Krucza Reputacja: 1 | Gabinet doktora Pawłowicza, plac Bankowy 2, godzina 17:50 Indira trzymając Alex za rączkę weszła do poczekalni lekarza. Przedstawiła się sekretarce: - Indira Gemmer, mam spotkanie z doktorem o 18:00. - Oczywiście, proszę usiąść i zaczekać. Pan doktor wkrótce poprosi. Indi rozebrała płaszczyk Alex i swój i wzięła córeczkę na kolana by po cichutku poczytać książeczkę przez czas oczekiwania. Zauważyła zdziwioną minę “mięśniaka” i nachylając się do jego ucha (przy okazji muskając je lekko wargami) szepnęła, że wyjaśni później. W domu. Kiwnął głową, i położył delikatnie ramię na oparciu krzesła Indiry, obejmując ją. Projektantka uśmiechnęła się delikatnie i czule do mężczyzny. Lekarz otworzył drzwi o 18:00 i zaprosił Indi i Alex do środka gabinetu. Indi rozglądała się zaciekawiona, sadzając córkę na kolanach. Doktor Pawłowicz był korpulentnym staruszkiem na oko po siedemdziesiatce. Siwy z dość rzadką lecz starannie utrzymaną brodą i niemodnymi okularami na nosie. Sprawiał sympatyczne wrażenie wstając i witając się najpierw z Alex, potem z Indirą. Janek został w poczekalni nie uważając za zasadne wcinać się w to skoro Indi powiedziała, że wyjaśni później. - Jak się nazywasz, młoda damo? - spytał pochylając się lekko ku dziewczynce. - Alessandra - ta odparła bardzo poważnie dygając lekko, a staruszek uchwycił jej łapkę i uścisnął w powitaniu. - A druga z młodych dam to jak rozumiem Pani Indira? - zwrócił się do Amerykanki. - Tak, to prawda. - odparła Indi, przekręcając zwrot. Uśmiechnęła się do lekarza. - Moja daughter. - wskazała na Alex siedzącą jej na kolanach. - Ja kciała mówić o niej. Ale nie bez niej. Jakiś time...mmm.. cas temu Alex mówi mi o ...ummm… special friends … co ona widzi, ja nie. Ja myślała, she to dziecko fantasy...fantasja… ale trocheł dni temu my były w photo shot - Indi zrobiła palcami “aparat” z Teresą. I potem, Alex mówi mi o pani z opasko na rence co chce by Alessandra skrywała się z inszymi dzieckami Jankiem i Maryjko. Ja szukała informacji i znalazła menszczyzneł co mieszka w tym dom. My znalazły dwa dziecka - w piwnicy domu. Alex urysowała tesh obrazek - Indira pokazała komórkę - w przedszkole… szkolu. Ja nie wiem co to …- utknęła patrząc prosząco na lekarza. Doktor pokiwał głową. - I uważa Pani, że mała Alex widziała ducha, czy tak? - Nie wiem … ale choś widziała skoro znalazły my tam Janka i Maryjke. Zdjął okulary. - A mi się wydaje, że nic nie widziała. Duchów nie ma, pani Gemmer. - To jak wiedziała o dzieckach? - Indirze przestawał się lekarz podobać. - Ta dziewczyna z powstania Warszawskiego jej o tym powiedziała. - Uśmiechnął się lekko jak nauczyciele akademiccy widzący u swoich studentów niemożność pogodzenia pewnych faktów wynikającą z braku wiedzy jaka oni, wykładowcy - mają. Splótł dłonie pod brodą czekając na komentarz lub pytanie. - Nie rozumim. Możesz pan …. wincej - Indira zastąpiła z wysiłkiem słówko. Doktor wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. - Żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie musimy wpierw odpowiedzieć sobie na inne. Co jest najbardziej niezbadane na naszej ziemi? - Przystanął i wycelował palec w Alex śmiesznie marszcząc brwi. - Baaaajki! - odpowiedziała śmiejąc się dziewczynka. Doktor przeniósł palec na Indi. Indira była mocno skoncentrowana próbując zrozumieć wszystko co lekarz mówi po polsku. - Lucki głowa? - Indi wzruszyła ramionami strzelając na ślepo. Doktor opadł na fotel sapiąc z zadowolenia. - Właśnie tak! Ale malutka panienka też miała rację. Bajki, wyobraźnia, to prowadzi do tego samego. Mózg! - A teraz zastanówmy się nad tym czy na przykład ktoś mógłby usłyszeć teraz na żywo przemawiającego do niego Winstona Churchila wzywającego Anglików do boju z Niemcami? - spojrzał bystro na Indirę. - Chuchil is dead… no… zmarty...i chyba, ze ktosz ma maszyne do podróshy w czas. - Churchil miła Pani mówił do radia. Fale radiowe. Jeżeli gdzieś tam miliony lat świetlnych żyją koosmici - zrobił okulary z palców wskazujących i kciuków przykładając sobie do oczu i kierując twarz do Alex, a ta roześmiała się głośno. - To jeżeli ich mózgi są uwarunkowane by odbierac przekaz radiowy… czy mogą go słyszeć dziś, jutro, za sto lat? - To dziewczyna z opasko zostawiła fale radiowe? - Indira była sceptyczna. Rozparł się w fotelu zakładając noge na noge. Zaczął już całkiem poważnie. - Pani Indiro, to jest teoria. Mózg ludzki jest najbardziej niezbadanym kontynentem, a jego działanie opiera się na falach mózgowych. Myśli są jak głos. Może szeptać, może krzyczeć Krzyczeć głośno. Znów wstał zbliżając się do Amerykanki. - Telepaci, no i tak dalej. Słyszała pani o takich rzeczach. Niech sobie pani odpowie na jedno pytanie. Czy jeżeli w chwili śmierci, strasznej śmierci, mózg krzyczy, to czy..., ten krzyk może utrzymać się na tyle długo by osoba czuła na odczytywanie fal mózgowych z wrodzonych powodów, może ten krzyk usłyszeć. choćby kilkadziesiąt, sto, lat później? - Mhm… rozumim… a jak dalij mam z Alex? Co w przedszkolu pomówicz? Ja nie kce kłopotować innych ani Alex. Ani jakiś socjalnych ludzie. Ja jestem single mother… no… jeden - podniosła palec - jedna mama. - wskazała na dłoń i brak obrączki - nie ma husband. Ludzie rozumujo ja źle Alex robić. - pytała strapiona Indira. - Kłopot. A to nie korektne. - zaczęła już mieszać angielski z polskim ze zdenerwowania. Staruszek zauważył zachowanie Indiry i zbliżył się do niej kładąc rękę na jej ramieniu w uspokajającym geście. - Wszystko polega na tym, pani Gemmer, by osoba z…. hm… predyspozycjami do “odbiorów” takich przekazów, nauczyła się rozróżniać co jest prawdą a co...? Mała panienko Alex, Ty wiesz kiedy widzisz bajkę a kiedy nie? - No ttaaaaak, bajki som w telefisosze i ksiomszeczkach. - Właśnie - zgodził się, znów odwracając się do Indi. - Alex musi się nauczyć kto z tych kogo widzi jest jedynie projekcją. Taką bajką, choć niestety prawdziwą. Ale już dawno nieaktualną. - Ale jak? Ja nie umię odbieracz, nie mam jak naumieć jej. - Miałem raptem kilka takich przypadków. To dlatego tak zabiegałem o nasze spotkanie. To… nieczęste nacelować przypadek taki jak Alex. Może inaczej, nieczęsto ktoś widzi w tym problem zanim nie popadnie w szaleństwo. Czasem jest po prostu za późno. Na przykład Panna Kosińska. Ma świetne wyniki. I dochodzimy do smutnego sedna… Alex musi byc wystawiona na te projekcje, a my musimy każdą… o każdej porozmawiac, o odczuciach temu towarzyszących na przykład. Po nawet niedługim czasie osoba narażona na to potrafi rozpoznać. Nie wspomina o tym, nie… skąd Pani w ogóle wie, że Panna Kosińska coś widziała? - Byliśmy razem. Na photo shot. Ona widzieła to samo co Alex. - Mówiła o tym? - Nie ze mno, nie od razu. Nie było ją troche dni. Potem dała mnie pana telefon. - Nie wierze jakoś, żeby przyszła i zwierzała się z tego - uśmiechnął się po raz kolejny. - A nie… ja… szukała co to jest i jak ja mogła pomoc Alex. Alex mówiła, że Teresa widziała to co ona. Dlatego ja szukała i mówiła z niom. - Własnie. Ona sama przeszła obok tego jak… Pani wybaczy porównanie - homofob na widok dwóch całujących się na ulicy homosek… - urwał zerkając na Alex. - No mam nadzieję rozumie pani - zaczerwienił sie lekko. - Ot niekomfortowe, ale o czym tu mówić i z czego robić raban. Alex też może się nauczyć reagować czymś zbliżonym do obojętności na pewne rzeczy. To tylko zależy od Pani. - To my pana pacjenty? - Jeżeli Pani chce to będzie dla mnie zaszczyt. - Tak. A ty Alex? Jak myślish? - spojrzała na córkę sprawdzając czy Alex czuje się dobrze w towarzystwie lekarza. Dziewczynka nie rozumiała wiekszości z tego co mówią, ale staruszek najwidoczniej przypadł jej do gustu. - Jak ta dziefcynka co nie poswala mi siem bawic psy oglodzeniu w psedskolu bedzie milsa to ja kce. Indi popatrzyła na lekarza z miną z cyklu co teraz. - Jak dużo wizyty? I koszt? - Tu u mnie? Żadnej. Przechodzimy do sprawy jaką… cóż, jaka będzie dla Pani chyba najtrudniejsza. - Westchnął odchodząc i siadając z powrotem na swoim fotelu. - Domyśla się pani co chce powiedzieć? - Nie - Indi zmarszczyła brwi mierząc lekarza spojrzeniem. - “Zajęcia w terenie” w miejscach… no takich gdzie niektórzy coś widzą. A później pogadanki przy cukierkach - mrugnął do Alex. - W miejscu gdzie mamy aparaturę badająca aktywność mózgu. Gdy rozmawiamy o tym co widziała, aparatura bada… To naprawdę skomplikowane. W każdym razie nieinwazyjne. Dla Alex to będzie jakby opowiadała, my wyciagamy wnioski, uczymy ją jak rozpoznawac. Ot tyle. - Ja muszałaby zobaczyć. - Indira zawahała się poważnie - To można? I ja muszałaby bycz tam tesz. Alex nie bez mnie.- to ostatnie zdanie wypowiedziała kategorycznie. - Zobaczyć… Wie Pani, to trochę intymne, chciała by pani by ktoś za rok na ten przykład “chciał zobaczyć” i oglądał Alex rozmawiającej o… No wie Pani. - Alex nie bez mnie. Nie ma opcji. - powtórzyła Indira.- Ona jest 4 lata. - Nieeee, źle mnie Pani zrozumiała - przerwał. - No oczywiście, że Pani przy niej, to nie podlega dyskusji. Myślałem, ze Pani chce zobaczyć nagrania, nie wiem choćby z zajęć z Panną Teresą. O to mi chodziło. - Nie. Ja kciała zobaczyć Alex i tam być. Z niom. To co? ja mam telefonować gdy Alex widzi czosz? - Możemy zrobić zajęcia próbne. Trzy miejsca - to konieczne, różni ludzie dotknięci tym... Darem? Widzą różne rzeczy,. Nie da się tak zrobić z jednego miejsca poligon, jedna osoba zobaczy, inna nie. Po tych trzech miejscach jedziemy do Tworek i robimy pogadankę przy aparaturze. Pani zdecyduje czy chce kontynuować terapię. - Dobra, ja ok z tym. Mam telefonować tu? - Pani Indiro, dam Pani prywatny numer. Możemy się umówić na jutro, na za tydzień. Możemy i jeszcze dziś. - Dzisz nie. Ja … nie… nie dzisz. Możemy za kilka dni. Numer prywatny - tak. - Indira czuła się już mocno zmęczona polskim i chciała kończyć spotkanie. - Za kilka dni nie, pojutrze wylatuje na sympozjum - rozłożył lekko ręce staruszek. - Ale… - zamyslił się. - Czy Alex widziała więcej “osób” niż ta pani z powstania?* - To jutro ok. I za tydzień tak.. Indira spojrzała na córeczkę: - Kochanie widziałaś? - powiedziała po angielsku - Możesz opowiedzieć. - uśmiechnęła się. - No ja nie wieeeem… - dziewczynka stropiła się. - Bo ja nie zawse wiem cy inni widzo cy nie. Ale dwa? Staruszek zastanowił się. - Jeżeli to było niedawne… a mówimy o tej sprawie z Panną Teresą i, hm, dziewczynce spod przedszkola. To myśle, że można “teren” odpuścić. Jutro moglibyśmy zrobić tylko pogadanki przy cukierkach i potem zobaczymy. O ile będzie Pani chciała. - A jutro kiedy? czas? - Pani Indiro… Ja nie wiem jaki Pani ma zawód, co Pani robi. Ja.. ja to badam pół życia. Taki wesoły urwis jak Alex, to dla mnie jak okruch kamienia filozoficznego. To Pani mi powie jaki czas, a ja się dostosuję. - Ja … przykro… ale ja trudno rozumić...Okruch co? - Indira zmarszczyła brwi w skupieniu - Ja może bycz o dwanasta? Jeden dwa. Tu czy w Tforki? - Umówmy się na miejscu tylko… Pani Indiro, chcę byc z Panią szczery, żeby nie było… żeby Pani nie myślała o niedomówieniach i tak dalej. Tworki to zakład dla obłąkanych. Polska to… trochę biedny kraj. Po prostu tam jest taka aparatura. Żeby potem nie było, że się Pani dowie, że - skrzywił się - do wariatkowa. Czy jak to słyszałem w filmie po angielsku .. nie pamiętam, ale to tylko na chwilę. Staram się być szczery. - Ja bycz z Alex. Alex zostać w auto, my pójść razem… ja zobaczę pierwszy i wtedy pomówi z nią. Tak? - Oczywiście. - Dobra. Ile piniendzy dzisz? - Indi się podniosła i opuściła Alex na podłogę trzymając jej łapkę w swojej dłoni. - Nic. - odpowiedział. - Dzisiejsza wizyta i sesja próbna jutro będzie za darmo. Każda kolejna pięćset złotych. Jeżeli nie zechce Pani kontynuować po próbnej to po prostu zapłaci Pani za nią jak za jedną stawkę. Tak to wygląda. - Ok. To jutro my widzimy się. - Indira skierowała się ku drzwiom czując pulsowanie w skroniach od wysiłku. Staruszek widząc to zerwał się i najpierw wyciągnął rękę ku Alex jaka potrząsnęła nią z pewną powagą, a potem uniósł dłoń Indi całując. - Do jutra zatem. Pani wybaczy że nie odprowadzę i tak wyjątkowo przyjąłem, masa pracy - uśmiechnął się przepraszająco. - Tak, nie problem. Do widzenia. Indi wyszła z gabinetu z Alex zamyślona i nieco stropiona. - Jesteście głodni? - spytała córeczkę i Janka - Kolacja? - Zjadłbym chmurki - rzekł Janek patrząc badawczo to na Alex to na Indi. Mała roześmiała się. - Wuuujek, na kolacje nie je sie chmureeek! - To co byś zjadła, szkrabku? Może potworka mackowego, co? - spojrzała na Janka - Lubisz spaghetti? - Potworek jest ok. - odpowiedział. - No to domku, moje wy potworne potworki dwa - uśmiechnęła się Indi pomagając się ubrać Alex. - Wujek scurek tes becie? - spytała dziewczynka zakładając kurtkę z pomoca mamy. Jankowi żyły nabrzmiały na szyi. - Nie, szkrabku. Pan Chris to nie wujek. Pan Chris ma jedzonko własne. - pogłaskała małą po głowie. - On jest w pracy. - I jeszcze trochę a będzie mógł żreć tylko zupę - mruknął Janek podchodząc do windy. Chwilę później zjechali na dół. - Janku, nie denerwuj się tak. Nie ma czym, naprawdę. - Indi dyskretnie wsunęła dłoń w dłoń “mięśniaka” - Musiałbyś większość ciągle obijać. Hmmm…. to brzmiało lepiej w mojej głowie. Janek milczał. - To dopse, ze on nie becie z nami na potworku, nie lubie go - Alex szepnela konfidencjonalnie do Janka. - A ja jestem stuka? Mężczyzna jęknął tylko otwierając drzwi samochodu. Załadowali się do auta i ruszyli do mieszkania Indiry. - Jesteś dwie sztuki - moja i moja. - Indi roześmiała się widząc reakcję Janka. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, wieczór W mieszkaniu zagoniła dwójkę do mycia i pomocy przy kolacji. Miała dziwne uczucie deja vu włączając pada z muzyką w kuchni. Kolacja, kąpiel Alex, usypianie, której zostawiła Jankowi. Sama posprzątała kuchnię i nalała sobie wina. Klapnęła na szafkach jak poprzedniej nocy, czekając aż Janek wróci z pokoiku Alex. Popijała wino zastanawiając się nad spotkaniem z lekarzem. Tworki. Wariatkowo. I jej słodka mała córeczka. Fale mózgowe, echo. Niby to miało ręce i nogi. A jednak Indi wciąż nie była przekonana do całego pomysłu. Janek wyszedł w końcu z pokoju Alex lecz gestem dał znać, że idzie zapalić. Choć po dwóch krokach zrezygnował i wrócił do kuchni z przedpokoju. Patrzył wyczekująco na Indi. - Co? Możesz iść palić jak chcesz. - uśmiechnęła się. - Co jej jest? - spytał. - Widzi … hm… duchy. - mina Indiry nic nie wyrażała - Lekarz chce zrobić badania. Terenowe i w Tworkach. - Duchy? Indi streściła mężczyźnie historię z ulicy Piwnej. Wraz z rezultatem. - Lekarz mówi, że to fale mózgowe, ich echa zostawiające ślady w rzeczywistości. I że to właśnie wyłapują niektórzy ludzie. Bo duchów nie ma. - powtarzała jak katarynka, sama nie będąc przekonana. - Tylko…- umilkła. Zamyślił się, zbliżył się do okna i uchylił je. - Mogę? - wskazał okno robiąc dyskretny uch przy wargach. - Możesz ale tego jednego. Nie chcę dymu w domu. Zapalił, milczał. - W Iraku, kumpel dostał trzy kule w pierś. - Powiedział po chwili gdy się już zaciągnął. - Utrata krwi, szok. Lekarz powiedział, że będzie żył, choć … Indi, my widzieliśmy różne rzeczy, nie miał szans. Powiedział tylko by go okrywać mocno. A tam 40 stopni. Zmarł. Na zapalenie płuc. Bośmy go nie okryli a w nocy różnica temperatur. Wiesz… rozumiesz co chce powiedzieć? - Że lekarz miał rację? Czy że miał jakieś zdolności? - Indi, ja tylko głupi mięśniak nie? - uśmiechnął się smutno. - Nie znam się na tym, Mała. Indi sięgnęła po Janka i otoczyła jego biodra nogami, a talię ramionami i wtuliła w niego. - Wiesz… to co lekarz mówił, niby ma sens. Ale… czemu w takim razie, ja śniłam o tej samej kobiecie? - mówiła cicho słuchając bicia serca Janka - W moim śnie, ta kobieta była w łóżeczku Alex. Alex jej śpiewała, bo pani była smutna. A powinna zasnąć. Ja wiem jak to brzmi. Ja to słyszę. Ale… - odsunęła się - … Janek… ja kiepsko sypiam, a jak zasnę to mam koszmary. Nie pamiętam jakie. Boję się. A po tej całej sprawie ze szkieletami… przespałam noc jak nigdy i czułam, że ktoś mi zdjął całą górę z ramion. - A ja śpię jak dziecko zawsze. Jak zabity. A… wtedy jak cię Ernest zostawił. - urwał i dodał gorzko - Jak cię zostawiliśmy na placu Defilad to ni usnąć nie mogłem ni sen dobry nie był. Duchy? - Nie wiem… może to syndrom matki histeryczki? Ale… od pięciu lat nic innego nie robię jak walczę o Alex - Indi poczuła łzy napływające do oczu - … najpierw z ojcem, żeby ją wogóle urodzić, potem komplikacje przy porodzie, potem znowu ojciec, co się nas wyrzekł, potem chronić ją przed moim eks, a teraz z wami. Więc może moja paranoja żyje własnym życiem. Nie odpowiedział. Przytulił. - Jutro na 12:00 mamy spotkanie w Tworkach. Nie wiesz ile zajmie ten zakaz wyjazdu? - spytała - Nie chcę tam szczura… - Kilka dni. Badania DNA i tak dobrze, że Ernest wziął buty, z krwi trwa dłużej niż z naskórka. Nie wiem. - Na co wam moje DNA? - Indi nie pytaj, proszę. - Czemu? To chyba niezbyt trudne pytanie. Każdego co wam wchodzi w drogę testujecie na DNA? - My… my. - skrzywił się. - Tak? - spytała oczekująco. - Nic. “My”, mówisz o mnie tak jak o Erneście. Krzyśku? My, Wy. - Przecież pracujesz dla nich. Są “rodziną”. Jak mam mówić? - Uważasz, że byłbym w stanie zrozumieć róznicę między twoimi materiałami, krojami, tym wszystkim? Nie? Ty też nie zrozumiesz. Ale jest różnica, ja nie mogę mówić, ty tak. Więc co ja ci mam powiedzieć? To nie praca. To nie do końca ”rodzina”, nie jestem członkiem rodziny. Ale służę, jak Tobie. - Pocałował w ja w czoło. - Ot, miłość. - sięgnął do paczki ale przypomniał sobie, że pozwoliła na “jednego”. Schował ją do kieszeni z powrotem. - Służysz? Mi służysz? - Indi zmarszczyła brwi - Jak to wogóle możliwe, że po awanturze z marines nie było nic po tobie widać? Widziałam w jakim stanie byłeś. Widziałam w jakim oni. A potem na drugi dzień nic ci nie jest… - podniosła oczy na Janka próbując wyczytać z nich odpowiedź. Trzymała go zakleszczonego między swoimi udami. - Po co ci to, Indi? - spytał miekko. - Czemu sama dążysz do autodestrukcji? - Do jakiej autodestrukcji? Po prostu nie rozumiem. Tak samo… jak nie… nie rozumiałam rzeczy na bankiecie. A wiem, że były. To tak jak z tymi duchami co nie istnieją… - Nie rozumiałaś też co się działo z tą blond-idiotką. Nie pamiętam imienia. Drążyłaś. Co z tego masz? Warto wnikać w coś co może być niebezpieczne, Mała? - Drążyłam, bo ona mogła mi pomóc znaleźć odpowiedzi dla Alex. Ona też widzi duchy. A potem nagle znika. - Drążyłaś bo uparłaś się by odkryć prawdę co się z nią stało. Poczekałabyś dwa dni? Nie rozumiesz? Są, skarbie, rzeczy na tym świecie, którymi interesować się nie jest dobrze. Niech sobie będą, niech życie leży obok. Uwierz mi, wiem co mówię. Indira puściła go i zeskoczyła z szafek. - Mówisz zagadkami i traktujesz mnie jak mój własny ojciec. Też gada półsłowkami. Też chrzani jakieś głodne kawałki o byciu ponad ludzkie problemy i życiu zwykłych szaraczków. - Indi - nie przysuwał się wyczuwając jej zły nastrój i zły moment. - Ja nie wnikam jak on cię skrzywdził, może kiedyś mi powiesz. Jak mówisz Alex by nie wciskała paluszków do kontaktu to nie tłumaczysz jej zawiłości prądu. I tak, to jest jak porównanie do dziecka, dziewczyno. Ja jestem jak dziecko w Twoim temacie mody. Ty w… ty w innym. Tylko że ja sięgając do maszyny do szycia najwyżej zmasakruję sobie palce. A ty… Zależy mi na tobie, boję się. Indira przez chwilę mierzyła Janka gniewnym spojrzeniem ciskając lodowe błyskawice z oczu. - Czego się boisz? - Tego, że nie będzie Indiry. - Dziwne… bo czułam to samo na bankiecie. Szczególnie z … Magdą. W toaletach. - Indira wstrząsnęła się na samo wspomnienie. - Dlatego musiałam stamtąd wyjść. - Mogłaś nie wyjść - przyznał cicho. - Wiem. - potwierdziła równie cicho - Sebastian dał znak Ernestowi, prawda? - Nie wiem, ja byłem przy wyjściu. - Wiesz co najdziwniejsze…? Że mój ojciec, który najpierw wpychał mnie na ten bankiet, zadzwonił z ostrzeżeniem. Żebym uciekała. Bo się pomylił. On nigdy się nie przyznaje do pomyłek. Nigdy. Przez chwile wyglądał jak zszokowany. Nie pytał, nie podchodził do okna. Wyciągnął papierosa i zapalniczkę. - Co tym razem? - spytała cicho widząc jego napięcie. Nie odpalił jeszcze, wyglądał na przestraszonego. W jednym ręku trzymał szluga w drugim zapalniczkę, zamknął ją w ramionach zbliżając twarz do jej twarzy. - Indi… - powiedział w końcu. - Nie wnikam, nie chcę wnikać kim jest twój ojciec. Ale nigdy. - Zabrał jedną rękę i wsunął ją pod brodę dziewczyny. - Przenigdy. Nie mów o tym przy innych. W jego oczach było widać nutki paniki. - Przy innych? Mówisz o Erneście, Sebastianie? - zmarszczyła brwi nic nie rozumiejąc ale powoli jego strach zaczął udzielać się i jej. - Co to jest, Janek? Te testy powiedzą kim jest mój ojciec? Moja rodzina? Ja muszę wyjechać. Zabrać Alex. Mój ojciec jej nie uratuje. Nie ma nikogo innego. Tylko ja. Rozumiesz? - zaczęła się trząść. - On rzuci Alex na pożarcie. Rozumiesz? - nie kontrolowała reakcji ciała, trzęsąc się na samą myśl, że coś może się stać jej małej córeczce. Przytulił ją bardzo mocno i złożył pocałunek na czubku jej głowy. - Mam plan. - powiedział po chwili jakby uspokojony własną myślą. - Zaufasz mi? Wiem co mogę zrobić byś była w pełni bezpieczna. - Pogładził ją po policzku i uśmiechnął się. Wyglądał jakby faktycznie wiedział co mówi. - I ty i Alex. - I mam nie pytać co, tak? - Potrafisz mi zaufać? - spytał mężczyzna, który nie tak dawno z kamienna twarzą bił ją do krwi. - Nie zdajesz sobie sprawy, ile ode mnie wymagasz… - Indi trzęsła się nadal i mówiła zaciskając zęby. Wyswobodziła się z ramion Janka i otworzyła lodówkę. Zaczęła podjadać resztki z kolacji. Szybko. Nerwowo. Spojrzała na mężczyznę, zrobiła smutną, nieporadną minę i wskazała na pojemnik jedzenia z pełnymi ustami. - Nie kontroluję tego. - przełknęła i wrzuciła naczynia do zlewu. - A co z Tobą? Narażasz się, tak? Spędzając tu czas też? - Nie. Chyba nie. Nie wiem… - odpowiedział. - Ale to nie ważne. Jutro pojadę z wami do Tworek, a później załatwię wszystko byś była bezpieczna. Całkiem bezpieczna. Ok? Indira pokiwała głową: - Dobrze. Dobrze. - powtórzyła. Spojrzała niepewnie w górę - A… a potem przyjedziesz? - Tak. - Uśmiechnął się. - Mam wyjść, albo spać na kanapie? - spytał. - Czemu? - zdziwiła się dziewczyna. - Wolisz tak? - Nie - pocałował ją. - To czemu pytasz? - wtuliła się w niego ciasno. Powiedział coś cicho po polsku, czego Indi nie zrozumiała. - Co to znaczy? - dopytywała się jak to ona. - Ludzie czasem nie potrafią uwierzyć w swoje szczęście - powiedział wciąż po polsku ale teraz nie z ustami w jej włosach i głośniej. Teraz zrozumiała. Uśmiechnęła się do niego odginając głowę mocno do tyłu i opierając podbródek o jego pierś. - To drugi raz, jak zaczynamy od kuchni. Szkoda, że taka mała. Idziemy do sypialni? - A co takiego złego jest w kuchni? - Poczuła jego rękę na udzie. Pocałował ją w szyję. - Nic… tylko - wyciągnęła mu koszulę zza paska spodni i wsunęła dłonie by dotknąć nagiej, ciepłej skóry - zajmujesz trzy czwarte tego pomieszczenia. W sypialni więcej miejsca. - zaśmiała się cicho, drocząc się z nim. Wziął ją na ręce i całując ruszył w kierunku wyjścia z kuchni. Tym razem ona nie spoglądała nerwowo ku pokoikowi Alex, a on zaniósł ją do sypialni bez nieporadnego przystanku na kanapie. Nie było też pryskających guzików. Ale było im obojgu dobrze. Bardzo dobrze. |
28-01-2016, 01:23 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 28-01-2016 o 01:45. |
28-01-2016, 22:23 | #17 | |
Krucza Reputacja: 1 | Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, bardzo wczesny poranek Indi otworzyła oczy. Listopadowego poranka sypialnia dziewczyny wciąż tonęła w ciemności. Obok spał on… Faktycznie… spał jak dziecko, z lekko zarumienionymi od snu policzkami, cicho pochrapując, wyglądał tak niewiennie i spokojnie, że Indi się uśmiechnęła. Za to oplatające jej ciało ramiona wcale nie wyglądały niewinnie, wyglądały … hmm… Indi poczuła lekkie ukłucie w podbrzuszu na wspomnienia ostatnich dwóch nocy. Ironia losu… uciekała od jednego zaborczego i agresywnego faceta (ciekawe co on robi swoją drogą, gdzieś głęboko Indi wciąż obawiała się, że Colin tak łatwo nie odpuścił) by wpaść jak śliwka na punkcie innego, który na dzień dobry ją pobił… Indi mogła się jedynie popukać w głowę. Chociaż w zasadzie teraz było jej to obojętne. Chwilowo. Przez głowę przemknęła myśl, że doktor Pawłowicz od kopa zdiagnozowałby to jako freudowskie “daddy issues”. Nie… nie będzie myśleć o ojcu leżąc zaplątana w ciało kochanka… no bogowie, litości. Zamrugała. Cmoknęła lekko ciężkie ramię Janka i powoli zaczęła się wyplątywać z prześcieradeł i jego uścisku. Powoli. Jedna noga, ręka...druga noga… - Gdzie idziesz? - wymruczał, lekko ją zatrzymując. - Pójdę pobiegać. Śpij. - Pobiegać? Która godzina? - Szósta, śpij. Otworzył leniwie jedno oko i spojrzał uważnie na dziewczynę: - Wszystko w porządku? - spytał wciąż zaspanym tonem. - Tak, wrócę niedługo. Alex nie powinna się obudzić przed siódmą. Zdążę. Śpij. - przekręciła się i czułym gestem pogładziła mężczyznę po policzku. Pocałowała lekko. Czuła jego spojrzenie omiatające ją, gdy wymykała się z sypialni ubrana w swój standardowy zestaw do biegania. Zaglądnęła do pokoiku Alex. Mała spała jak zwykle zakopana w las swoich pluszaków, z ukochaną Aną pod rączką. Indi wycofała się i nastawiła iphone’a na energetyczną muzykę . Czuła się naładowana jak bateryjka. Na dole ruszyła szybko wpadając w swój rytm, ignorując ruch zasłonek na parterze. Blokowy cerber - pani Bożenka - już czuwał. Razem z tą jazgoczącą parodią psa, Pusią. W myślach Indi wystawiła im obu język Kolejny kawałek gdy szybko mijała osiedlowe bloki sprawił, że odsunęła myśli o starszej jędzy i skupiła się na słowach wyśpiewywanych przez Beth - laskę, którą Indi bardzo chciałaby poznać. Słowa przeniosły ją powoli do kuchennej rozmowy z poprzedniego wieczora. Więc jednak nie traciła zmysłów. To nie działo się jedynie w jej głowie. Coś faktycznie było, coś innego na bankiecie. I czego częścią był Johnny. Mimo, że chciałaby usłyszeć od niego co to takiego, rozumiała też, że nie może jej zdradzić szczegółów. Nie chciała go stawiać pod ścianą, ani stawiać ultimatum. Martwiła się co wymyślił, żeby zapewnić bezpieczeństwo i jej i Alex. Narażał się, czuła to pod skórą. Dla niej i dla Alex. Gorzko- słodkie uczucie, ale... Priorytetem jednak była Alex. Nawet nie sama Indi. Alex. Zawsze. Jeśli ona będzie bezpieczna, wszystko inne jest nieważne. Niezależnie od ceny, jaką przyjdzie płacić Indirze. Nie zauważyła, gdy przyspieszyła tempo biegu. Po pół godzinie wyciskania z siebie potów i ścigania się sama z sobą, Indi wpadła po świeże pieczywo do miejscowej piekarni. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, rano Indi weszła do mieszkania pachnącego kawą, odstawiła pieczywo do kuchni, sprawdziła czy mała jeszcze śpi. Spała. Z łazienki słychać było dobiegający szum wody. Ciekawość nowiny zaserwowanej przez Marcina musiała chwilę zaczekać - były priorytety i priorytety. Indira wśliznęła się do łazienki: - Janek… Wychylił się zza zasłonki z uśmiechem. - Tak? - Umyć ci plecy? - spytała z kuszącym uśmiechem powoli rozbierając się. Zgodził się. Alex zjadała kanapeczki z “mjodkiem” peplając wesoło o bajkach oglądanych ostatnio i Indi jednym uchem starała się być na bieżąco ze światem świnek Pep, żyraf George’ów i innych Koralgoli. Opierając się biodrem o bok “mięśniaka” chrupiącego śniadanie (jakoś ostatnio ciężko było im utrzymać ręce z dala od siebie), pukała w pada, przeglądając maile. Kliknęła na przesłany przez Marcina link. Gdy zobaczyła zawartość filmiku parsknęła właśnie popijaną kawą, krztusząc się gwałtownie. Świeczki stanęły jej w oczach. Janek zerwał się by poklepywać ją po plecach: - Podnieś ręce do góry! Co się stało? - dopytywał kaszlącą dziewczynę. Wskazała palcem na pada i lecące nagranie. Wciąż łapała oddech. Warszawa nocą. Rozświetlona światłami ulicznymi i reflektorami samochodów ul. Emilii Plater. Jacyś przechodnie. I ona wymijająca tłum. W swej turkusowej sukni - Ouaaa! Mama jes jak Eeeelsa! - To… to… - Indi nadal się krztusiła - ktoś… to nagrał!?!?! Janek i Alex zgodnie pochylili się nad nagraniem. - Ale, skarbie, wyglądasz cudnie… - zaczął z szerokim uśmiechem wślepiając się w pada. Pacnęła go w ramię. - Au! Za co? Szczerą prawdę mówię. Co nie, Alex? Alex z zapałem pokiwała główką. Indira zrobiła oburzoną minę - jeszcze jej dziecko podburza! - Mamusiuuuuuuuuuuu ja tes cem taką sukiemkeeeeeee - mała zeskoczyła ze stołka i naciągając swoją krótką spódniczkę zaczęła biegać po przedpokoju. Indi schowała twarz w dłoniach i przycupnęła na stołku. - Marketing? Jaki marketing? - Indi nadal nie mogła uwierzyć, że jest na YT. I że ma tyle odsłon. I komentarzy. - Ja… uciekałam ...a ktoś myśli …. zaraz… Indira wpatrzyła się w swoją twarz szukając objawów paniki, jaką odczuwała w tamtej chwili. Odetchnęła z ulgą. Nie było widać. Jej zmysł handlowca i projektanta doszedł w końcu powoli do głosu. - Wrzucić to na bloga? - spytała patrząc niepewnie na Janka. - Jeszcze się pytasz?! - No pytam bo … ale Marcin też mówi, że nieźle wyszło… - Indi się zaczęła łamać. - Wrzucaj! - Janek zaczynał powoli przypominać kiwaczka No to wrzuciła. Chociaż oglądała nagranie jeszcze z kilkanaście razy obserwując krytycznym okiem szczegóły. Suknia była zjawiskowa, naszyjnik się nie przekrzywił, tempo trzymała niezłe… w zasadzie… Machnęła dłonią i obserwowała rosnącą liczbę komentarzy pod wpisem na blogu. Niektóre komentarze mile łechtały jej ego: Cytat:
- No dobrze… koniec tego na dzisiaj. Zaraz jedziemy do doktora Pawłowicza. - ściągnęła siebie i “mięśniaka” na ziemię z krainy Fame’u Mazowieckie Specjalistyczne Centrum Zdrowia im. prof. Jana Mazurkiewicza, przed południem Indi zaparkowała samochód przed wejściem. Była zdenerwowana. Rzuciła nerowowym spojrzeniem na Janka. Na szczęście szczura ani alficy nie było. Chociaż tyle. - Zaczekasz tu z Alex? Chcę najpierw pójść zobaczyć ośrodek. Tak się umówiłam z lekarzem. - spytała Johnny’ego. - Poczekam. - uścisnął jej dłoń próbując pocieszyć. Uśmiechnęła się lekko choć raczej wyglądało to na krzywy grymas niż na uśmiech. - Alex, zaczekaj z wujkiem, dobrze? Ja pójdę spotkać się z lekarzem i potem wrócę po ciebie, ok szkrabku? - Dooobla… wujeeeeeeeeek a włoncys bajki? - W schowku są audiobooki. - Indi wskazała Jankowi. - Włącze, a którą chcesz… Na jagody czy …. - Indi wysiadła zostawiając dwójkę ich dalszym negocjacjom. Ruszyła w kierunku wejścia głównego Wyglądało to nieco inaczej niż sobie wyobrażała. Po korytarzach nie biegali pacjenci w kaftanach. Ośrodek wyglądał na niedawno remontowany, obsługa była pomocna. Niemniej jednak Indi nadal nie była stuprocentowo przekonana czy robi dobrze. Czy Alessandra powinna tu przychodzić. Panika młodej matki, która chce dla dziecka to co najlepsze ale krąży po omacku. Na izbie przyjęć poprosiła o widzenie z doktorem Pawłowiczem. Lekarz przydreptał po kilkunastu minutach, przywitał się ciepło i zaprosił Indi na oględziny ośrodka. Indi ze zdenerwowania plątała polszczyznę jeszcze gorzej niż dotychczas i lekarz musiał powtarzać wszystko kilkukrotnie. Pawłowicz poprowadził ją jednak do osobnego skrzydła, znajdującego się z dala od głównej części zakładu. Ta część wyglądała bardzo nowocześnie i Indi powolutku zaczęła nieco się rozluźniać. Batoniki miała w pogotowiu. Pół torby batoników. - Pani Indiro, zanim zaczniemy będę panią prosił o podpisanie kilku standardowych dokumentów. - Tak… ja… - Indi spojrzała na plik kartek i na powrót się zdenerwowała - ja… - Wytłumaczę: tutaj należy wpisać dane z paszportu pani i Alex, tutaj numer karty ubezpieczeniowej, adres zamieszkania, numer kontaktowy do opiekuna prawnego czyli do pani… - lekarz pomagał, prowadząc Indi krok po kroku przez część administracyjną i wypełnianie oświadczeń i zgody na leczenie. W końcu papierki wypełnione i nie pozostało nic innego jak zacząć pogawędki przy cukierkach. - Ja pójte po Alessandrę, tak? - pokiwała głową na znak, że to raczej nie pytanie lecz stwierdzenie. - Tak. Lepiej będzie jeśli wejdzie pani bezpośrednim wejściem, tu z boku. - Pawłowicz wskazał osobne, boczne wejście do skrzydła, w którym się stali. - Perfekcyjno - kiwnęła głową Indira - Pan tu czekasz? - Tak, zaczekam tutaj. - Dobra. Ja wracam za 5 minutes… minutów. - Indira podrobiła do samochodu. Zaprowadziła córeczkę do bocznego skrzydła, zostawiając Janka w aucie. - Aleee duuuuuze to, mamo. A tam w parku to mieszkajom fruszki? - Nie wiem, może jakieś dobre duszki tak? - uśmiechnęła się Indi. Obie stanęły przed Pawłowiczem. Gdy lekarz się pochylił by powitać szkrabka, Alex wyciągnęła łapkę do lekarza z drugiej strony trzymając się nogi mamy onieśmielona nowym otoczeniem. - Nie martw się kochanie, ja jestem cały czas z tobą - Indi pogładziła malutką po główce. Alex pokiwała na znak, że rozumie. Ruszyli na pogawędkę przy cukierkach. Aleksandra była lekko spięta, ale dr Pawłowicz pomógł opanowac ten stan usmiechem i kilkoma żartami. Usadził małą w głębokim fotelu, a pielęgniarka zaczęła nakładac Alex jakąś aparaturę. Gdy rozmawiali o tym wczoraj w gabinecie Indi wyobrażała sobie bóg wie co… a to były tylko jakieś przewody mocowane specjalnymi okragłymi plastrami do skroni i czoła, oraz niewielki czepek z takowymi jakie załozyła dziecku, a doktor z powagą powiedział, że podobne czepce przed wiekami nosiły księżniczki i tutaj bardzo pasuje dla księżniczki Alex. Przwody były podpięte do niewielkiego komputerka z wyświetlaczem w jaki ślepiła pielęgniarko-asystentka. Pawłowicz wyciągnął z szafki torbę i zaszeleścił nią lekko. - Cukierki - wyjaśnił. - Za każdym razem działają - dodał konfidencjonalnie. Działały. Mała rozdziawiła usta w uśmiechu. - Dostanem?. - spytała. - Tak, ale powoli. Po pierwsze opisz dokładnie co widziałas w tej piwnicy, gdzie mama robiła fotki. - Mogem temu panu? - Możesz. Ale cukierków nie za dużo - Indi pogroziła lekko palcem. I dalej się przyglądała i przysłuchiwała procedurze. Alex zaczęła opowiadać, a doktor nakierowywał ją odpowiednio zadawanymi pytaniami. był zawodowcem, wyciągał z dziewczynki pojedyncze szczegóły jakich Amerykanka by zapewne nie potrafiła wyłuskac w rozmowie z córką i to w taki sposób, że nie brzmiało to specjalnie przerażająco. Z drugiej strony zadawał sporo pytań o odczucia dziewczynki wtedy, w tej sytuacji jaka miała miejsce na Piwnej. O Janka i Maryjkę nie pytał praktycznie wcale, widocznie nie uważał tego za temat mający jakies znaczenie z tej strony z jakiej zabierał się za problem Alessandry. Indi słyszała odpowiedzi małej kreujące aż widoczny ból, grozę i rozpacz kobiety jaka zginęła w Piwnej zapewne gdy SSmani z nią skończyli. Jednak groza wynikających z odpowiedzi Alex obrazów dotyczyła raczej dorosłych. Delikatne dziecko nie wnikało co jak i dlaczego. Alex po prostu opisywała, jej umysł nie podążał łańcuchem przyczyna-skutek. Asystentka ciepliwie i uwaznie patrzyła w ekranik i notowała coś po każdym pytaniu Pawłowicza, jaki oszczędnym tempem dozował cukierki gawędząc z dziewczynką. W pewnym momencie zmienił temat poruszając motyw “dziewczynki przy płocie w przedszkolu”. I tu wynikł problem… - Sama pani widzi pani Indiro, że sprawa jest dość poważna. - Powiedział do Amerykanki kwadrans później gdy asystentka składała sprzęt. - Musiał nadejść ten moment w którym Alex dowie się, że nie wszyscy widzą to co ona. To już mamy za sobą. Wie też, że to nienaturalne i trochę… że tak nie powinno być. Widzi pani, wychowała pani i wciąż wychowuje bardzo dobrze, na szczęście trochę inaczej niż wiele innych osób. - Zastanowił się przez chwilę. - Może większość innych rodziców kazało swym dzieciom ignorować brudną zawszoną romską dziewczynkę jaka podchodzi czasem pod przedszkole patrząc jak bawią się inne dzieci? A Alex nie i podchodzi czasem i słyszy gniewne by sobie poszła, inne dzieci nie reagują bo rodzice zakazali się zbliżać I… i mała myśli, że to takie coś jakie widzi a inni nie. To taki efekt przeciwny, zwrotny do uznawania pewnych obrazów o jakich mówiliśmy wczoraj (fale, pamięta pani) za prawdziwe widoki. Tu prawdziwy bierze za fikcję. Rozumie pani skale problemu mam nadzieję? Indira pokiwała głową, gładząc łapkę córeczki z uśmiechem. - Czy znaczy she my kchcemy czekacz? Albo, she piwnica to tylko single… one - wystawiła palec - case? - spojrzała na lekarza. - Czekacz sheby naumić Alex wiedziecz kiedy to fale? - zmarszczyła brwi. - Pani Indiro, tego to postaram się nauczyć Alex już ja - uśmiechnął się łagodnie. - Po to wszak ta terapia. Pani sama… nie wydaje mi się, żeby miała Pani pewne przygotowanie, predyspozycje… Można próbować. Nie zniechęcam. Ale sama Pani rozumie… - rozłożył ręce jak mechanik samochodowy do ignoranta “chcesz naprawiaj pan sam”. Co najgorsze miał chyba rację. - Jest tylko jeden problem. Ja muszę mieć materiał badawczy z dwóch, trzech przypadków występujących niedawno. Niedługo po sobie. By porównać wrażenia pacjentki choćby. Tak na świeżo wystepujące. A tu mamy dziewczynę z piwnej zmarłą 70 lat temu i…. Romskie dziecko, z krwi i kości. - Ja rozumim, nie… nie ja uczysz, pan uczysz. Ja nie wiem, jak długi czas czekach dlatego pytam. - próbowała tłumaczyć lekarzowi o co jej biega przeklinając polski język. - Mam pewną propozycję. Jak mówiłem, jutro wylatuję z kraju nie będzie mnie jakiś czas. Mogę w Danii posiedzieć nad przypadkiem Alex, nad ta sesją, do powrotu i następnej. chodźmy na obiad, a potem pojedziemy w dwa, trzy miejsca w których Alex powinna coś zobaczyć. wystarczy, że w jednym zobaczy. Wrócimy tu, dokończymy sesje, będę miał dwa przypadki do analizy materiału. Nie ma szans byśmy nie skończyli do wczesnego wieczora. Może za dwie godzinki będzie już po wszystkim. - Dobrze. Ja tylko telefonuje do psyjaciel, tak? - Indi wyciągnęła telefon - Ja może tu? - spytała pomagając Alex zejść z fotela. - Oczywiście. Indi powoli ruszyła z Alex za lekarzem, wybierając numer Janka: - Cześć, chcesz z nami zjeść obiad? Potem musimy pojechać jeszcze w kilka miejsc. Chyba, że wolisz jechać załatwiać to co masz załatwić? - spytała idąc koło szkrabka objedzonego cukierkami. - Chętnie - odpowiedział. - Pani Justyno, proszę przynieść menu jakie dziś mamy i jakby była pani tak dobra przygotować tu jakieś nakrycia… - Pawłowicz zwrócił się do asystentki, gdy Indi rozmawiała przez telefon - Menu dla lekarzy rzecz jasna, nie pacjentów. - Oczywiście doktorze. - Jeszcze mój psyjaciel, to ok? - spytała Indi podając jednocześnie wskazówki Jankowi jak dopchać się do cześci, w której są. Projektantka obserwowała córkę uważnie, ale Alex nie wyglądała na specjalnie zestresowaną ani przejętą całymi procedurami. Gdy Janek do nich dołączył przedstawiła go lekarzowi: - To mój psyjaciel… Janek ….- zamarła… dotarło do niej, że nie kojarzy jego nazwiska. - A to doktor Pawłowic. My bendziemy jeszcz obiad - dukała po polsku - a potem pokierujemy z Alex a wincyj potem tu. Doktor mówisz, she to max po wieczór - Indi zakcentowała “r” tak, że wyszło lekkie warknięcie. - Oh, ja pszykro… nie… ja pszepraszał … Pielęgniarka wróciła z menu i nakryciami jednorazowymi (niepapierowymi) i sztućcami. Alex wybrała paluszki rybaczki, dorosłym też udało się coś znaleźć w niewielkim menu szpitala. Córeczka peplała wesoło opowiadając “mięśniakowi” o swoich zajęciach i “ksiemznickowym kapelutku” a Indi obserwowała jak Janek traktuje małą. To wszystko było … szalone. Czy powinna wogóle Jankowi zbliżyć się tak bardzo do niej i do Alex? Pracuje dla niebezpiecznych ludzi. Samo to jest proszeniem się o kłopoty dla córki. Wiedziała, że działa obecnie przez pryzmat mgiełki zauroczenia. A to nie było najlepsze dla Alex. Złapała spojrzenie lekarza i zatuszowała powagę zamyślenia uśmiechem. Po obiedzie ruszyli do samochodu. - Janek, poprowadzisz? - wsiadła obok Alex na tylne siedzenie pozwalając lekarzowi robić za GPS. - Pani Indiro, może Pani wybierze. Matczyna intuicja? - Doktor usadowił się z przodu i poprawił okulary. Dwie lokalizacje w Warszawie, jedna w Puszczy Kampinoskiej na północ od miasta. - Z pół godziny stąd. Zmrok zapada już wcześnie ja bym wolał nie chodzić po lesie po zmroku jakby w ‘miejskich’ dwóch lokalizacjach Alex nic nie zobaczyła. - To zacznimy od Pus… pussszzy - wystękała Indira czując się idiotycznie. Atomowa Kwatera Dowodzenia, Puszcza Kampinoska, okolice Lasków, popołudnie. Obiekt przy Laskach w Rejonie Dąbrowy Leśnej miał służyć jako schron dla dowództwa wojskowego na wypadek wojny atomowej. Budowano go i rozbudowywano sukcesywnie od lat sześćdziesiątych do osiemdziesiątych. Aż runął stary porządek i wojna atomowa przestała być realna. Obiekt zatem popadł w zapomnienie, wojsko o niego nie dbało, okoliczni ludzie rozkradali co się da nawet po cegły, przez ostatnie dziesięć lat z hakiem, od kiedy armia przekazała ten teren Parkowi Narodowemu. Dziś już nie było nawet co kraść, nikt się tu nie kręcił. Okolica sprawiała bardzo ponure wrażenie. Gdy wysiedli było jeszcze jasno, Indi podziękowała sobie w duchu, że wybrała tę lokalizacje jako pierwszą. Gdyby faktycznie mieli tu się kręcić po zmroku… Janek zapalił papierosa, a Doktor Pawłowicz był jakiś zamyślony, spięty i podekscytowany. - No maluchu, gotowa? - Taaaak, a naa co? - Możesz tu zobaczyć, usłyszeć, albo choćby wyczuć obecność jednego pana. Ale to tak jak filmobajka będzie pamiętasz naszą rozmowę wczorajszą z mamą? - Taaaaak, ale nie rosumiem syskiego. - Nie musisz malutka, wystarczy byś się nie bała i powiedziała nam jak kogoś zobaczysz, usłyszysz, będziesz dzielna? Od razu pojedziemy na cukierki. - Alex spojrzała pytająco na mamę, nie wyglądała na jakoś szczególnie przestraszoną. Indi wyciągnęła rękę do córki: - Potrzymasz mnie dla otuchy? - spytała uśmiechając się do Alex - Pokażesz mi gdy coś zobaczysz? Ja jestem cały czas tutaj, nigdzie się nie wybieram. - mrugnęła dziarsko do szkrabka. - Poczymam! - Fajnie! Jesteś bardzo dzielna. Dzielniejsza niż ja! - Indi zaczęła się rozglądać po okolicy. Doktor ruszył przed siebie zachęcając Indi i Alex by ruszyły za nim i przez dłuższą chwilę kluczył między budynkami uważnie obserwując małą. Niestety ta nic nie widziała ani nie słyszała. Pawłowicz miał już powoli zarządzić powrót do samochodu, gdy dziewczynka uniosła główkę i odwróciła się ku wejściu do jakiegoś budynku. - Coś słyszem. Pawłowicz i Indira definitywnie nie słyszeli niczego Indi mocniej chwyciła rączkę małej: - A skąd szkrabku? Tam, z tamtego budynku? - Indi próbowała zobaczyć coś, cokolwiek. - Taaaa, ale balco słabo ktoś coś mówi. - Halooo! Jest tam kto? - Dr Pawłowicz na wszelki wypadek krzyknął do środka po czym spojrzał na małą. - Mówi wcions. - A co takiego mówi? - Ja nieeee wiem, nie rozumiem, jakoś dziwnie inaczej niż my. Ani po polskiemu ani po amelykanskiemu. - A możesz spróbować powtórzyć co słyszysz? - Dr Pawłowicz był podekscytowany. - Mogem - odpowiedziala Alex. - Patel nostel kwi en celis, sankti… ehm, nomen tum… - Wystarczy… - powiedział słabo. - Zupełnie wystarczy. Zawahał się patrząc na Indi i na zegarek. - Myślę… to mi wystarczy, spróbuję wyciągnąć z Alex jej odczucia na temat tego co czuła… czuje tu i słyszała. - Myślę, że nie ma sensu narażać dziecka na dodatkowy stres. - Dobsze, to chodżmy. - Indi powoli odwróciła się z Alex z powrotem do samochodu. Gdy wrócili do auta Janek spojrzał pytająco na Indi i profesora. Ale nie pytał. - Przejedziemy przez moje biuro przy Placu Bankowym. Wezmę dokumentację na temat tego miejsca Nie jest pani ciekawa…? - lekko ruszył głową w kierunku skąd przyszli. - Czekawa czo? Miejsce? Ja sprawdzam w Internet chyba sze masz pan wincej? - Indi pokiwała twierdząco Jankowi. - Nie - powiedział wsiadając. - Kogo usłyszała Alex. - Aah tak… pan wiesz? - Oczywiście, nie wysyłałbym pacjentów tam gdzie… niektóre takie ‘obrazy’ sa bardzo złe, nieprzyjemne. Jedźmy. - Tak… - zgodziła się Indira. - Ah...panie wiesz czo… mam pytanie, tak? Jak to szą fale… to czo sie dzieje z temi projekcjami? Zosztajo takie zaplecione… nie… - spojrzała na Janka - Janku, zapętlone jak to po polsku? - spytała po angielsku. - Że cały czas leci to samo? - podpowiedział doktor gdy powoli jechali drogą. - Tak. - pokiwała głową Indi. - To nie takie proste… - westchnął. - Zna pani powiedzenie, że komuś przed śmiercią przelatuje przed oczyma całe życie…? - Tak… ale takie fale nie powinny sze wygasnywacz? - Może czasem wygasną… - powiedział i zamyślił się. Nie odzywał się. - Ja jeszcze ciekawa czy w Pifnej widacz te panio. Moshe by patrze… nie… sprawcicz? - Interesujące, możemy wybrać się tam następnym razem. Indi pokiwała głową na zgodę. Więcej nie męczyła lekarza, zajęła się córeczką rozmawiając o romskiej dziewczynce. Uzgodniły, że następnym razem Alex da jej lizaka, którego specjalnie spakują. Gdy dojechali na plac Bankowy, Indi spytała: - Wszyscy na góre? - Tak, chodźmy. Muszę odbyć ważną rozmowę w sprawie jutrzejszego sympozjum, bo… nie wiem czy nie przełożę lotu. - Spojrzał na Alex. Cała czwórka poczłapała ku gabinetowi lekarza gdzie zajęli niewielki pokoik aby nie musieli czekać w poczekalni gdy doktor rozmawiał w gabinecie. Janek bawił się telefonem, rozmawiali, Alex opowiadała o przedszkolu i spodobał jej się pomysł z lizakiem. Zasugerowała nawet, żeby podarować dziewczynce pluszaka. - Janek, chcesz jechać? - spytała widząc jego zabawę gadżetem - My będziemy tu trochę a potem jeszcze z powrotem do Tworek. Trochę nam zejdzie. - popatrzyła uważnie na mięśniaka. - Nie. - schował telefon do kieszeni. - Lepiej mi jak jestem z wami. Indi uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi. - Denerwujesz się tym wszystkim? - spytała robiąc dłonią okrężny ruch po pokoiku i Alex. - czy boisz się, że zwieję - dodała złośliwie. - Chcę być z tobą, nie muszę cię śledzić. Nigdy nie musiałem. Indi lekko się zdziwiła. No dobrze może więcej niż lekko. - Myślałam, że Ernest ci kazał. - spojrzała na niego baczniej, gdy znaczenie jego słów zaczynało do niej docierać - Miłość od pierwszego walnięcia? - pochyliła się i szepnęła mu do ucha, nie chcąc by Alex słyszała. - W taxi wgrali Ci lokalizator. Cały czas wiedzieliśmy gdzie jesteś. Ale ja chciałem być obok. Widzieć Cię. - Minę miał nietęgą. Indi przytuliła się do “mięśniaka”: - Siedzenie pod moim blokiem nie było blisko. - uśmiechnęła się i wsunęła dłoń w jego dłoń i spojrzała na córeczkę - Lubi cię. - powiedziała cicho wciąż wpatrzona w Alex. - Bliżej się nie dało. Indi, mogę mieć do Ciebie prośbę? - Jaką? - Żeby nie wiem co się nie działo, to żebyś nie zwątpiła w jedną rzecz. Indira w końcu odwróciła wzrok od córki i spojrzała na Janka marszcząc lekko brwi: - Jaką rzecz? - Że Cię kocham. Indi wstrzymała oddech wpatrzona w “mięśniaka” bez mrugania. - Janek… - zaczęła cicho w końcu, gdy serce przestało fikać koziołki - … dobrze. Będę pamiętać. - przyciągnęła jego twarz do swojej i mimo, że nie była jeszcze gotowa na odwzajemnienie wyznania, pocałowała go. Przy Alex. - Zakochaaaana paaalaaa… - zanuciła Alex kręcąc główką wszędzie wokół tylko nie na nich w ostentacyjnej ściemie udawania, że nie widzi. Dziewczyna parsknęła cichym śmiechem, opierając głowę na ramieniu Janka. - Szkrabku… - pogroziła z rozbawieniem córeczce po czym w zasadzie machnęła ręką i wtuliła mocniej w ramiona mężczyzny. Ostatnio edytowane przez corax : 28-01-2016 o 22:37. | |
28-01-2016, 23:24 | #18 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
29-01-2016, 18:27 | #19 |
Krucza Reputacja: 1 | Mazowieckie Specjalistyczne Centrum Zdrowia im. prof. Jana Mazurkiewicza, Pruszków, noc Otworzyła oczy. Z gardła wydobył się wrzask: AALLLEEEEEEEEEEEEEX Wrzask zmieszany ze szlochem. Próbowała wstać. Coś ją przytrzymywało. Ręce… nogi… klatka piersiowa… w pasach… Szarpnęła się.... Szarpnęła się kolejny raz wyjąc przeraźliwie imię córeczki…. Wściekłość…przysłaniająca wzrok czerwoną mgłą… Kolejne szarpnięcie i skórzane pasy zaskrzypiały ostrzegawczo. Powtórzyła szarpnięcie i raz jeszcze i kolejny… Alex.. Jej mała córeczka PAWŁOWICZ! - z gardła wydobyło się ni to zachłyśnięcie się ni to warkot…. Wściekłość, żądza zemsty, i przemożna…. rozrywająca potrzeba ochrony własnego potomstwa…. Jakiś ruch? Odwróciła gwałtownie głowę…. Zobaczyła Janka siedzącego obok na stołku. Siedział oklapnięty ze zwieszoną głową zakrywając twarz dłońmi,. Choć słyszał krzyki Indiry to jego jedyną reakcją było przeniesienie zaciśniętych rąk na kolana. Oczy miał zapuchnięte. - Ty…. - syknęła wściekle, czerwona mgła przed oczami zasłaniała widok.... - gdzie ona jest? Coście z nią zrobili?! W gardle narastało wycie… Z oczu ciekł strumień niekontrolowanych łez, których Indi nawet nie zauważała. Ciało napięte jak struna pomimo środków uspokajających kropla za kroplą spływających do jej żył. To była pułapka. Ona weszła ślepo. Kolejny mężczyzna ją zawiódł. ZDRADZIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Naraziła Alex. Alex w niebezpieczeństwie. Zabić każdego, kto zagraża dziecku. Alex jest tam sama… SAMA….SAMA!!!! Chciała gryźć, rozszarpywać, chciała krwi. Zaczęła szarpać wściekle wiążące ją pasy a z gardła wydarł się już nie płacz, nie szloch. Jęk. Jęk udręczonej do granic możliwości psyche. Jęk matki, która straciła dziecko. Indira poczuła jak rozpada się na miliony kawałeczków. Nieświadomie szarpała się w uwięziach aż skóra na ramionach i nogach zaczęła broczyć krwią. Była jak złapane we wnyki zwierzę, które odrgryza własną łapę. Wyła przeraźliwie, jak zranione śmiertelnie stworzenie zupełnie tracąc kontakt z rzeczywistością. W głowie tłukło się jedno słowo: Alessandra...Alessandra...Alessandra. Agonia. - Indi… - Janek odezwał się po dłuższym milczeniu. - To, że tego nie chciałem nawet nie ma znaczenia. Dla Ernesta nie liczy się to co ja chcę. Jest tylko rozkaz. - Gdzie ona jest? - zachrypnięty głos ledwo wydobywał się z gardła dziewczyny. - Tutaj, w ośrodku. - Rozepnij mnie - znów ściśniete gardło ledwo pozwoliło na wypowiedzenie słów. - Indi… nie mogę. - Głos mu się łamał. - To znajdź kogoś kto może... W pierwszej chwili jakby chciał wstać, spiął się tylko. - Pamiętasz co ci mówiłem? W przychodni Pawłowicza - spytał. Indi zbyła pytanie: - Wypnij mi to chociaż…- ruszyła ręką z podpiętą kroplówką. Janek wstał i chyba faktycznie miał zamiar wyjąć weflon, gdy drzwi się otworzyły. - Siad! - warknął głos należący do Ernesta. Janek posłusznie klapnął na krześle. - Nie interesuje mnie to, macie go znaleźć do kurwy nędzy. Przecież nie może być daleko - rzucił do słuchawki jaką trzymał przy uchu. Był podczas rozmowy gdy wchodził do pomieszczenia. Indira miała bardzo przytłumione zmysły i myśli, ale ze zdziwieniem spostrzegła, że pewna obawa jaką miała wobec mężczyzny do tej pory, zniknęła. Zastąpił ją gniew, chęć zemsty. Było to o tyle dziwne, że myśli o Alex były dopiero później, choć żywe i intensywne. Ernest skończył rozmawiać przez komórkę. - Pawłowicz uciekł - warknął do Janka. - Z tej jego asystentki wydusiłem tylko, że “miał dosyć”, skurwiel przygotowywał się do ucieczki od dłuższego czasu. - Przecież nie ma takiego miejsca na świecie gdzie się przed wami ukryje - rzekł cicho Janek pozostając na swoim miejscu. Otumaniona środkami uspokającymi Indira świdrowała Ernesta. Wpijała spojrzenie w mężczyznę czując rosnącą w środku furię… pasję.... uniosła lekko głowę by lepiej oszacować wroga... - Nie ma. Ale to potrwa - powiedział ni to do siebie, ni to do Janka. Zbliżył się do Indiry. - A o czymś nam chyba nie powiedział kurwa. Wychodzi na to, że potrzebujemy jakiegoś klucza do klucza. Powiedz mi suko, czemu ta mała gnojówa mówi, że nie wie o jakim panu mówię, gdy tłumaczę jej o co ma wypytać Wieszczyckiego. - To ostatnie wypowiedział już do Indiry. Indi poczuła dumę z córeczki. - Kto to Wieszczycki? - udała zdziwienie Indi choć domyślała się, że to mamroczący koleś. Ścisnął ją za gardło, lekko. Janek spiął się i skulił. - Czemu. Mała. Leci. Sobie. W chuja. Dziwko. - Widocznie rozpoznaje z kim ma do czynienia… - wycharczała Indi - Jak...chcesz… mogę z nią pomówić. Ale musisz mnie najpierw uwolnić. - W oczach Indi paliła się jedynie czysta wściekłość i nienawiść. Ścisnął. Dziewczynie przed oczyma zaczęły latać czarne plamy otworzyła szeroko usta by zaczerpnąć powietrza wydając przy tym charkot. Puścił. Zaczęła spazmatycznie oddychać. Wyjął komórkę wybierając numer - Nic wam nie powie beze mnie - wycharczała między kaszlem i łapaniem oddechu, dał jej w twarz by uciszyć i uniósł telefon do ucha. - Mała nie chce współpracować, a przecież do cholery nie zastraszę czterolatki, mam jej powiedzieć, że nie dostanie cukierków? - mówił wściekłym tonem. Indi zachichotała lekko obłąkańczo. - Słuchasz mnie, bucu? - spojrzała na Ernesta czując dziwną radość na sam fakt, że ten typ traci maskę opanowania - Nic wam nie powie beze mnie. Dostajecie 2 w 1 albo nic. Więc, psie, przekaż Sebastianow… - Ucisz tą dziwkę bo nie ręczę za siebie - warknął do Janka. Ten posłusznie wstał i zbliżył się do Indi, pochylił się i pocałował. Ernest tylko prychnął. - A starsza harda, jakoś zbyt mocno jak na środki jakie dostała. Mogę zacząć małą lać, nie wiem ile wytrzyma. Indi szarpała głową by umknąć przed pocałunkiem Janka: - Dotknij ją a cię zabiję… - obiecała Ernestowi ponad ramieniem “mięśniaka” zanim ten znów odnalazł jej usta. Ugryzła go. Głaskał przy tym lekko po policzku jakby chciał ją uspokoić, nie zwracał uwagi na krew cieknąca mu z rozgryzionej wargi. Ernest słuchał czegoś przez telefon. - Okey - powiedział przekręcając coś przy kroplówce. Indi poczuła, że odpływa, znów pogrążyła się w mroku. Pałac Kultury i Nauki, Śródmieście, pl. Defilad, noc Indira wybudzała się powoli, czuła się słabo. Dzika walka z tym czym ją nafaszerowała asystentka Justynka w gabinecie Pawłowicza, oraz później podczas ‘wizyty’ Ernesta po jej przebudzeniu sprawiły, że nie miała sił. Czuła się jak po maratonie, choć myśli zachowały swa ostrość, tylko emocje lekko przytępione, w stanie podobnym do apatii. Ale nie, nie mogła się pogodzić z… Walczyła z powiekami. - Janek odmówił dziś picia kr… - zimny głos Ernesta. - Serio? Przez nią? - przerywający mu perlisty śmiech Magdy. - Można to wykorzystać na DODATKOWY hak na nią? - specyficzne akcentowanie Sebastiana. - Nie, ona myśli że on z własnej woli, że zdradził - wesołe nutki w głosie Ernesta. - Zabij go po prostu, ma za silną wolę może chcieć zerwać więzy - sugestia Magdy - Jest przydatny, gdzie znajdę druga taką maszynę do niektórych zadań? - To może poczekać, są WAŻNIEJSZE sprawy. - Och, nasza królewna się budzi! - autentyczna radość tej robaczywej suki. Indi otworzyła oczy, trójka jaka przed chwilą dość swobodnie rozmawiała popatrzyła na siebie. - Za szybko, odporna bestyjka - wycedził ten którego chciałaby rozszarpać w pierwszej kolejności. Ale nie miała sił. - Witam pannę, Panno Indiro - odezwał się Sebastian. Na głowie miał kapitańską czapkę. Indira rozejrzała się leniwie, powoli po pomieszczeniu i po zebranych. Mrużyła przy tym oczy, próbując skupić wzrok. Mruknęła coś pod nosem ledwo słyszalnym szeptem i spróbowała się wyprostować w fotelu. Ręce lekko się ugięły, nie zapewniając oparcia na jakie liczyła. W gardle miała piłę i kilka wiader pinesek. Coś chcą od Alex… do tego potrzebują jej. Janek… - NIE! odepchnęła tę myśl. Wykrzywiła usta z obrzydzeniem i bezbrzeżnym zdegustowaniem. Ernest… przeniosła pływające spojrzenie na garniaka… nienawiść znowu zaczęła się tlić… - Wody? - spytał uprzejmie Sebastian. Indi pokiwała głową powoli. Ręce i nogi bolały i piekły ją żywym ogniem… zaczęła poprawiać włosy drżącą ręką, starając się odzyskać szczątki godności. Zaczynała odczuwać nudności. Magda uniosła się lekko podchodząc do barku w formie stolika i otworzyła butelkę Peroni przelewając zawartość do kryształowej szklanki. Zbliżyła się do Amerykanki podając jej szklankę, obserwowała ją z przepełnionym ciekawością uśmiechem. Pogłaskała lekko po włosach. Dziewczyna odsunęła się do dłoni kobiety z wyrazem jakby zaraz miała puścić pawia. Znowu coś mruknęła przez zęby. - Oddacie mi ją później? - spytała obu mężczyzn siadając na powrót w fotelu. Obaj zignorowali pytanie. Indi zaczęła pić. Pierwszym łykiem mało co się nie udławiła. Zaciśnięte i rozorane gardło nie chciało współpracować. Zmusiła się do przełknięcia trzymając szklankę w obu dłoniach. Piła powoli by nie zakrztusić się po raz drugi. Nie straci dumy i godności. Nie dam tym skurwielom satysfakcji. Obserwują ją jak małpę w zoo. Gdzie jest Alex? Czego oni chcą? Nienawidzę ich. - mysli pływały... - Alex jest bezpieczna, śpi, wszak mamy ŚRODEK nocy - odezwał się Sebastian jakby wiedział wokół czego kłębią się myśli dziewczyny. Spojrzała na niego i rozejrzała się gdzie mogła odstawić pustą już szklankę. Oni chcą czegoś. Niech zaczynają pierwsi. Podstawy negocjacji Maxwella. Podsunęła się w fotelu, oddychając ciężko. - Czemu nie pozwoliła PANI odczuć nam radości z poznania Panią lepiej, oraz cieszenia się Pani uroczym towarzystwem trochę dłużej PODCZAS bankietu? - Ch… - musiała oczyścić gardło - chcę zobaczyć Alessandrę. - zignorowała jego pytanie. On chce informacji, zaspokoić ciekawość. Niech da coś w zamian. - jakby słyszała instruktaż ojca… i przestrogę Janka. Sebastian pokiwał głową jakby się tego spodziewał. Uniósł lekko pilota, na ogromnym telewizorze na ścianie rozbłysnął. Alex spała w jakimś pokoju na wielkim łóżku. Wokół niej spoczywały jej pluszaki. Chyba jej, ich spora część. Ale przez sen ściskała swoją Anę. W rogu z łokciami opartymi o kolana a twarzą skrytą w dłoniach siedział Janek, pomieszczenie było rozświetlone staromodną wysoką lampą stojąca przy łóżku. Dziewczyna wpatrzyła się w córeczkę. Zacisnęła szczęki aż kości szczęki odcisnęły się ostro pod skórą. Alex była cała. Spała. Indira poczuła jakby ktoś zaczął delikatnie ją głaskać, wewnętrzna burza nieco się uspokoiła. Klarowne myśli znowu płynęły. Nie odrywała wzroku od ekranu wpatrzona w swoje źródło siły. - Źle się poczułam. - powiedziała w odpowiedzi Sebastianowi, coś co on i tak wiedział. Ani przez ułamek sekundy nie zakładała, że którekolwiek z trójki będzie grało fair. Ona też nie zamierzała. - Ach - mężczyzna poprawił kapitańską czapkę i zafrasował się nieco, może nawet zmartwił. - ROZUMIEM, zjadła Pani coś? Mam nadzieję, że przeszło? Indi powoli podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku butelki z wodą. Szła powoli by nie potknąć się. Starannie ominęła Magdę trzymając się od niej z dala jakby mogła się czymś zarazić albo ubrudzić. Wróciła na miejsce i nalała wody do szklanki. Spojrzała na Sebastiana pytająco: - Jak widać. To nakrycie głowy jest niemodne i nie pasuje do kształtu twarzy. - oceniła wybijając rozmówcę z negocjacji. Tak jak robił to on. Nie poganiała. To im zależało na zdobyciu czegokolwiek chcieli jak najszybciej. Ona zbierała siły w między czasie. - kolejna lekcja by Maxwell Gemmer. - A jakie by Pani sugerowała? Cenię sobie Pani opinię w temacie mody. - Pork Pie Hat, różne trilbies, albo klasyczną fedorę. - wzruszyła ramionami. - Pork Pie Hat, interesujące. Grywa Pani w SZACHY? - Nie jestem zaawansowanym graczem. A pan? - Nie jestem wirtuozem - przyznał się jakby do czegoś wstydliwego - ALE uwielbiam ducha tej gry, zasady, pewne ANALOGIE. Wszystko rozgrywa się między figurami… ale czasem pionek potrafi dotrzeć do krańca planszy i sam zmienić się w FIGURĘ. Odmieniając losy partii. Piękne, nieprawdaż? - Mój nauczyciel powtarzał “Szachy pomagają w koncentracji, w poprawieniu logicznego myślenia. Uczą jak grać według zasad, uczą odpowiedzialności za podjęte działania i jak rozwiązywac problemy w niepewnym, niestabilnym środowisku.” - odpaliła Indi zastanawiając się, czy skojarzy kto to mówił.* Sebastian zaczął klaskać. - To Karpov? Maróczy? - spytał. - Kasparov. - Ma się Pani za PIONKA czy figurę? - A jak pan myśli? - nie zamierzała mu oddawać ruchu za darmo. Powoli wracały jej siły, otumanione ciało reagowało coraz lepiej...powoli… - Ja? Ja wiem, że to gra GDZIE nie ma zasad i kraniec planszy nie definiuje zmiany w figurę. - Jeśli nie ma zasad i nieważny jest kraniec planszy, logicznym jest, że postrzeganie siebie jako pionka czy figury jest stratą czasu. Jedyne co się liczy to tu i teraz. Za minutę, dwie, rozgrywka bez zasad ulega zmianie. Do czasu aż z chaosu gry wyjawią się zasady. I gra rozpocznie się od nowa. - Tak, postrzeganie się NIE MA w takim razie sensu. Ale nie, zasady mogą się zmieniać, a nawet nie WYNIKNĄĆ. A rozgrywka trwa cały czas. Ważne jest tylko jedno czy to pion czy figura… czy GRACZOWI jest potrzebny, czy też nie i może go poświecić, zbyć machnięciem ręki? - zastanowił się. - Alex to taki pocieszny pioneczek, a jakże potrzebny. I jakże związany z innym pioneczkiem, który potrzebny NIE JEST. Intrygujące, prawda? Indira uśmiechnęła się uprzejmie: - Więc jednak pan nie ucieka od postrzegania. Żadno z was nie ucieka od tego. - stwierdziła jakby właśnie odsłonił jej słabą kartę. Roześmiał się. - W GRZE między Panią a Pani ojcem, jest Pani graczem, w grze między H&M a konkurencją, jest Pani dość ciekawą figurą. W grze w jaką się Pani wplątała przez SZKRABKA jest Pani zaledwie pioneczkiem. Postrzeganie zależy od rozgrywki, a tych wokół jest pełno, w większości nie zdajemy sobie sprawy, że w NICH uczestniczymy. Indira przyglądała się Sebastianowi. Grał na zwłokę. Ciekawa była czemu. - Oglądał pan film “Inception?” - rzuciła. - Nie. - Zatem polecam. W ramach dywagacji na temat postrzegania. - Indi pokręciła się lekko w fotelu naciągając powoli mięsnie pleców i wyprostowując ramiona. Czekała. Emocje znowu powoli zaczęły dochodzić do głosu. Mieszanka zimnego spokoju pływająca na powierzchni wulkanu. - Nie omieszkam. A jak Pani postrzega DALSZY los dwóch uroczych pioneczków jakie właśnie dotarły na skraj planszy. Zdecydują się ODMIENIĆ losy partii i dać wygraną stronie jaka je na skraj wysłała, czy z trzaskiem zostaną strącone z szachownicy rozbijając swoje porcelanowe GŁÓWKI? Choć wystarczy strącić jeden, drugi i tak wtedy skoczy za nim z ŻALU. Hm? - Widzę dwa scenariusze - stwierdziła Indi - jeden to ten, gdy POMAGAMY wam w zdobyciu czego chcecie i odchodzimy. Drugi, nie dostajecie NIC i tracicie dostęp do tego na czym wam zależy. - Alex nie jest jedyna, która widzi DUCHY - przerwał - czy jak tam bzdurami tłumaczy to naukowo Pawłowicz. Znajdziemy inną osobę, to tylko KWESTIA czasu. - Zapewne, że nie jest jedyną. Ale do tej pory z badanych przypadków, tylko ONA ma kontakt z jak mu tam… Wieszczyckim. Gdyby nie to, Reksio, już by zakończył kwestię w zakładzie. Nie macie też naukowca. Tymczasowo - możliwe. Ale nie MACIE. Wszystko należałoby zacząć od początku. - Nie tylko ona - uśmiechnął się. - Ale TO dłuższa historia. A Pawłowicza znajdziemy. Nie ma takiego MIEJSCA by się przed nami schować. NO może kilka - zastanowił się. - A nie, tam w sumie też… i tamm… - myślał nad czymś. - No jednak nie ma. - Zresztą możemy i od początku. IRYTUJĄCA strata czasu, ale my możemy sobie na to pozwolić. A PANI, może sobie pozwolić na tą alternatywę? - Who wants to live forever? - wzruszyła ramionami Indi, myśląc, że bez córeczki i tak nie ma dla niej życia. - NA pewno nie PANI Indiro po tym gdy zobaczy Pani co Ernest zrobił z WNUCZKAMI Wieszczyckiego, na przykładzie ALEX. Wieszczycki też żyć nie chciał. A więc runda gróźb. Standardowa część negocjacji. - Jeżeli Reksio tknie Aleks, zabiję go. - również użyła groźby z lodowatym spokojem patrząc na Sebastiana. - Reksio! - zachichotała Magda. Ernest nie zmienił wyrazu twarzy. - Nie, nie zrobi pani TEGO, zadbasz o to Madziu, prawda, będzie wtedy Twoja. - Sebastian zwrócił się do blondynki jaka uśmiechnęła się szeroko. - Oczywiście jak jest kij, jest też marchewka. ZAPOMNIMY o Pani i o Alex, całkiem. Nie, Magdo nie dostaniesz jej WTEDY. Młodziutka blond piękność ostentacyjnie zasmuciła się - Dodam jeszcze CASUS złotej rybki, spełnię jakieś Pani życzenie. W RAMACH przyzwoitości oczywiście. - Już powiedziałam. Nasze scenariusze brzmią zasadniczo podobnie. Skoro pan postrzega się za figurę to wybór zdaje się został dokonany. - wzruszyła ramionami Indi - Za bonus… nie jestem w stanie się odwdzięczyć i nawet nie chcę. Więc pominiemy tę część jako… nieetyczną próbę wygrania negocjacji. Chcę udać się do córki i pomówić z nią na temat tego co się działo. Proszę przedstawić oczekiwania. - Mała pójdzie porozmawiać z Wieszczyckim. Wydobędzie od NIEGO to czego nie zdążył wydobyć ten idiota - lekkie spojrzenie na Ernesta - zanim go zabił. Przekona Pani do TEGO córkę, bo… dziecko nie chce współpracować, a środki gróźb czy BÓLU nie osiągną tu skutku w jej przypadku - Po raz pierwszy był szalenie precyzyjny. - Mała wróci, dostaniemy co chcemy. BĘDZIECIE wolne. - PojedzieMY, nie puszczę córki samej. - powiedziała Indira. - Jestem skłonny się na TO zgodzić. - Na miejscu będzie dla nas czekał osobny samochód z naszymi dokumentami i gotówką. Skoro zabraliście zabawki, to dostęp macie. - wykrzywiła usta na znak, że wie przez kogo ten dostęp. - Po zakończeniu wydobywania informacji, rozjedziemy się. Reks pierwszy. - Indi myślała gorączkowo. - I nie będziecie nas próbować powstrzymywać w żaden sposób. - czuła się jakby dobijała interesu z diabłem. Kłamliwym diabłem. - Zostaniecie dopóki nie DOSTANIEMY tego czego chcemy. To będzie weryfikacja informacji jakie UZYSKA dziewczynka. - Jesteście w stanie zweryfikować to od ręki? - Tak. A nawet Pani może - uśmiechnął się. - Wieszczycki jedynie powie gdzie w schronach COŚ jest. Może Pani po prostu to wynieść, zaoszczędzi nam Pani FATYGI. Przyśpieszy też nasze rozejście się w aurze spokoju, ZAPOMNIENIA, przyjaźni? - Od grzebania w brudach ma pan zdaje się Reksa? - zmarszczyła brwi Indi, kiwając głową w stronę Ernesta - Zakładam, że będzie tam również. A ja nie zamierzam zostawiać córki. - My nie możemy tam wejść NIESTETY - Sebastian zdobył się na wyjaśnienia. - Wieszczycki… cóż, Pawłowicz WIERZY w swoje bzdury, my w swoje. Jeżeli doktor nie ma racji to tam jest DUCH, który może zrobić krzywdę każdemu u kogo wyczuje…. No w każdym razie nic, co PANIĄ by dotyczyło. Wszak między nami to tylko TRANSAKCJA, prawda? Będziemy musieli zorganizować kogoś na kolejny dzień KOGOŚ komu ufamy, że znalezioną rzecz nam zwróci. Więc… po PROSTU spędzicie wtedy dzień, może dwa tutaj Z Magdą, Ernestem i mną. - Panie Sebastianie, po tym jak oddamy wam cokolwiek szukacie, nasz pobyt tutaj … cóż… jest oddawaniem się wam na srebrnej tacy. Więc na tę część się zgodzić nie mogę… - Pani nie zrozumiała. Jak DOSTANIEMY to, na czym nam zależy dzięki rozmówkom Alex z Wieszczyckim, WOLNE będziecie od razu. Sama Pani nam to ODDA? Samochód będzie czekał na MIEJSCU. Nie? Poczeka Pani tu aż wydostaniemy to co nas INTERESUJE. - Ok, ale na wyprawę jedzie tylko Reks. I nie będzie tam żadnego dodatkowego sztabu na miejscu. Ani jej - wskazała na blondynkę - ani nikogo innego - zawahała się jakby myślała o Janku. Wykrzywiła usta robiąc odpowiednią pogardliwą minę. - Nie, BĘDZIE więcej osób Osłona.To nie podlega DYSKUSJI. Tym bardziej, że może Pani do ślicznej GŁÓWKI przyjść ucieczka. Jednemu wywinąć się można. Większa ilość, cóż… głupie pomysły w takich sytuacjach chowają się pod PIERZYNKĘ. - Jak niby wyobraża pan sobie ucieczkę z 4 latką po dzikim terenie? - spytała Indi. - To nie marines. I ochrona przed czym? Kobietą z dzieckiem? - zmierzyła Ernesta z lekkim uśmiechem specjalnie go drażniąc. - Czuję się… mile połechtana. Dobrze - dodała po zastanowieniu - niech będzie. Jutro koło 11:00 możemy ruszać. Ach i chciałabym jeszcze wykonać trzy telefony. - Świetnie. Ale nie ma SENSU czekać aż do 23:00, już po 16:00 będzie można zaczynać. - Ucieszył się. - Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia Pani INDIRO. Naprawdę. Do kogo te trzy telefony? - Myślałam raczej o jedenastej rano. Po co czekać aż do popołudnia. Im wcześniej zaczniemy, tym wcześniej będziemy mogli się pożegnać. Telefony do moich znajomych i rodziny powiedzieć co się z nami dzieje i kiedy mogą nas oczekiwać. - To czemu po POŁUDNIU, niech Pani zostawi nam. A co do telefonów, to dobrze. Tylko KRÓTKIE. Tutaj, przy NAS. A jak wydadzą nam się niemiłe to z układu NICI, niciciciuszki. Choć… - zawahał się. - Może jednak uda się przekonać drugiego PIONECZKA. Ernest zrozumiał i wyciągnął pistolet z tłumikiem, z kieszeni wyjął komórkę Indi i rzucił ją jej. Nawet nie zadał sobie trudu by wstać i podać. - Niegrzeczne - zniesmaczyła się Magda. - Z drugiej strony… - powiedziała Indi zastanawiając się - … może jednak przyjmę w ramach bonusu jego głowę. - spojrzała na Sebastiana. - Upominek na pożegnanie. - uśmiechnęła się obserwując reakcję mężczyzny. Nie drgnął mu nawet mięsień. No może w kąciuku ust... nie była pewna. Wykręciła szybko numer do Marcina, by przekazać mu krótko, że są całe ale planują wyjechać jutro i że będzie w kontakcie. Zadzwoniła też do ojca i do Nany zostawiając podobne wiadomości na ich pocztach głosowych. Sprawdziła też szybko przychodzące połączenia i oddała Reksowi telefon w podobnym do jego stylu. - Którędy do Alex? - podniosła się z fotela i wyprostowała. - Magda Panią zaprowadzi. Blondynka podniosła się z gracją i zbliżyła do dziewczyny. Indi z wysiłkiem wstała sama widząc, że piękna dziewczyna chce podać jej pomocną dłoń. Ta tylko roześmiała się perliście i ruszyła do drzwi kiwając palcem na Amerykankę. Zaprowadziła ją do pokoju jaki Indi widziała na ekranie w apartamencie Sebastiana, nie było tu żadnych okien. Szkrabek przebudził się i potarł piąstką oczy, po czym rozdziawił buzie. - MAAAMAAAA!!!! - krzyknęła Alex z radością i wygramoliwszy się spod kołdry i pluszaków puściła się biegiem w objęcia Indiry. Indi złapała małą i zamknęła mocno w ramionach, tuląc i głaszcząc i szeptając małej jaka była dzielna. W końcu podniosła głowę i patrząc na córeczkę - nie na Janka - rzuciła w powietrze: "Mój ty potworny potworku, tak się cieszę, że cię widzę. Ludzie czasem nie potrafią uwierzyć w swoje szczęście..." Ostatnio edytowane przez corax : 29-01-2016 o 22:39. |
29-01-2016, 18:29 | #20 |
Reputacja: 1 | THE END Co nie znaczy "proszę przenieść temat do archiwum" ^^
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |