Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2016, 15:04   #51
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Po zakończonym śniadaniu Rubin skorzystała z pomocy Gareta by dotrzeć do nowej komnaty. Chciała w pełni wykorzystać dodatkowe minuty odpoczynku, nim stos pogrzebowy został przygotowany. Nie chciała tego przyznać nawet przed sobą, jednak wciąż była słaba. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki - usnęła.
Garet aż tak zmęczony nie był, mimo paru gorących chwil spędzonych z Rubin. No ale on nie walczył ze smokiem. Z drugiej strony... Rankiem stoczyli coś, co śmiało można było nazwać potyczką... A może nawet małą batalią? Przyjemną. Bardzo.
Rozsiadł się wygodnie na fotelu... a po chwili zaczął się zastanawiać, dlaczego, na demony, nie poprosił Dartona o jakieś odzienie dla siebie. Z pewnością znalazłoby się coś dla niego, z pewnością byłoby to coś innego, niż kusy jedwabny szlafroczek ze smokami, który co prawda fantastycznie prezentował się na Rubin, ale do niego raczej by nie pasował.

Cicho, by nie budzić Rubin podszedł do drzwi i wyjrzał na korytarz.
Drzwi, jak się okazało, pilnowała para służących - niezbyt wysoki, szczupły młodzieniec, oraz niższa od niego o pół głowy młodziutka blondynka.
- Przynieś mi coś do ubrania - powiedział Garet do młodziana.
Młodzian zmierzył Gareta fachowym spojrzeniem, po czym skłonił się nisko.
- Już idę, milordzie.
Nm Garet zdążył zamknąć za sobą drzwi do komnaty, tamten zniknąć za załomem korytarza.
Garet podszedł po cichu do okna. Po dłuższej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Lord Darton przesyła. Z pozdrowieniami. - Młodzian wręczył Garetowi stosik ubrań.
Garet podziękował, po czym zamknął drzwi.
Rubin mogła mówić co chciała, ale prawda była inna - smokowi wolno było robić, co mu przyszło do głowy, nawet świecić gołym tyłkiem w miejscu publicznym, a innym, nawet jeźdźcowi owego smoka, nie wypadało tego robić.
Wciągnął spodnie, które leżały jakby na niego były uszyte, elegancki wams powiesił na oparciu fotela, tak by go nie pognieść, gdy się oprze, po czym ponownie rozsiadł się wygodnie.

Na to, by smoczyca otwarła swe oczęta, czekać musiał dość długo. Widać poranne zmagania nadszarpnęły jej siły w stopniu większym niż tego oczekiwała. Służący zdążył pojawić się z informacją o zakończeniu przygotowań do spalenia ciała smoka, a następnie zniknąć. Słońce zmieniło swe położenie, na powrót zbliżając się do ziemi. Obiad podano i go zjedzono. Czas był niemalże na podwieczorek, gdy powieki Rubin łaskawie uniosły się odsłaniając zielone, wyraźnie rozespane oczy.
- Długo spałam? - Zapytała, nieco zaniepokojona. Widok za oknem sugerował ledwie parę godzin, jednak równie dobrze mógł to być kolejny dzień, lub nawet miesiąc…
- Jest jeszcze dzisiaj - zapewnił ją Garet. - Przespałaś tylko obiad.
- I to ma mnie w jakimkolwiek stopniu pocieszyć? - przymarudziła nieco, podnosząc się z łóżka. Skoro wciąż mieli ten sam dzień to oznaczało to, że czekały na nią obowiązki. I polowanie… Nie mogła zapomnieć o tym ostatnim. Przyjemne zakończenia na przyjemnie rozpoczęty dzień. Przeciągnęła się, przy okazji przyciągając wzrok Gareta.
Z zadowoleniem stwierdziła, że poza pewną sztywnością, skrzydła wróciły do sprawności sprzed upadku.
- Jak się czujesz? - upewnił się Garet. - Wszystko do spalenia smoka jest gotowe.
- Głodna - mruknęła. - To jednak może poczekać do wieczora. Skrzydła wydają się być sprawne więc mamy polowanie w planach.
Nie chcąc zbytnio czasu marnować, co mogło się niezbyt dobrze skończyć w przypadku niecierpliwej smoczycy, odsunęła narzutę i zsunęła nogi na podłogę. Podpierając się rękami uniosła swoje ciało, a następnie wyprostowała się, badając zdolność nóg do utrzymania jej wagi. Mimo iż w ludzkiej postaci nie była ona duża, to przekładała się proporcjonalnie na smoczą wersję jej samej. Sądząc po bodźcach, które do niej docierały, nie powinna mieć większych problemów z chodzeniem. Zapewne rozsądniej będzie skorzystać z pomocy Gareta, jednak do jutra wszelkie niedogodności wynikłe w związku z przebytą bitwą, powinny odejść w zapomnienie.
- Włożysz na siebie tę kreację od Dartona? - spytał.
- Nie. - Zdecydowała szybko i stanowczo. Chodzenie w cudzych ubraniach dobre było na szybkie śniadanie, a nie na spalenie smoka.
Garet się uśmiechnął.
- W takim razie chodźmy. Znajdę Dartona, a potem... - Westchnął. - Spalimy twojego przeciwnika.
Rubin nie miała nic przeciwko.


Zakole, o którym wcześniej mówił pan na Cyr, znajdowało się pół mili od zamku.
Smocze cielsko, a raczej to, co z niego zostało, spoczywało na stosie drewna wysokim na trzy-cztery stopy.
Ci, co układali stos, stali w dość sporej od niego odległości, najwyraźniej żywiąc poważne obawy co do efektów, jakich mieli stać się świadkami. Na widok Rubin odsunęli się jeszcze bardziej.
Smoczyca niewiele sobie robiła z ich reakcji. Jej uwaga w pełni była poświęcona temu, co zostało z jej przeciwnika. Musiała przyznać, że miejsce wybrano doskonale. Uroczy zakątek, w sam raz nadający się na to by dotknęła go smocza magia, czy raczej te jej resztki, które wciąż w truchle tkwiły. Po raz ostatni rzuciła okiem na czerwonego smoka, a następnie wycofała się nieco by przybrać właściwą w takiej chwili postać. Spalenie go w ciele człowieka byłoby obrazą dla duszy tej istoty. Rubin co prawda zwykle niewiele sobie robiła z obyczajów swej rasy, jednak tego jednego nie wypadało zignorować.
~ Gotowy? ~ zapytała Gareta.
~ Gotowy! ~ odpowiedział.
Rubin była ciekawa czy otaczający ich ludzie byli gotowi na widowisko, które miały ich oczy zobaczyć. Wzbudzenie ognia dla niej było czymś zupełnie naturalnym. Postarała się jednak by zionięcie nie spopieliło od razu całej konstrukcji, co z takiej odległości w jakiej się znajdowała, było całkiem możliwe. Zamiast tego wysłała słaby płomień, który łagodnie objął swą mocą równo ułożony stos i ciało, które na nim spoczywało. Odczekała, aż Garet uwolni swojego feniksa, po raz pierwszy ujawniając go światu i dopiero wtedy zwiększyła moc ognia.
Drzewo, z którego ułożono stos nie miało szans. Podobnie truchło smocze, które na nim spoczywało, aczkolwiek to broniło się dłużej i zażarciej. Brakło mu jednak mocy, która odeszła wraz z śmiercią. Poddało się na koniec by klęskę swą przypieczętować ostatnim tworem, który miał być pamiątką po szlachetnej duszy. To, że niekoniecznie miano to pasować musiało do czerwonego smoka, było nieistotne w tej chwili.



Płonące drzewo rozkwitło barwami wiosny. Ognisty pień zwieńczony został koroną, która mieniła się w blasku słońca, ciesząc oczy odcieniami zieleni, złota i bieli. Wydzielało przy tym delikatne ciepło, które nie parzyło, a przyjemnie rozchodziło się po ciele.
Zewsząd dobiegały okrzyki podziwu i zachwytu, a ludzie, którzy wcześniej trzymali się z daleka, zrobili kilka kroków do przodu, z zaciekawieniem wpatrując się w cud magii, który przed nimi właśnie się pojawił.
- Czy można tego dotknąć? - spytał lord Darton, podobnie jak jego poddani wpatrując się w magiczne drzewo.
W odpowiedzi smoczyca skinęła pyskiem i podeszła bliżej, dotykając nosem pnia. Co prawda dowód na bezpieczeństwo drzewa był to nijaki, ale…
~ Jest całkiem przyjemne ~ poinformowała Gareta. Delikatne płomienie, z których składał się pień łaskotały ją, przez co zbyt długo nie zabawiła w owej świadczącej o bezpieczeństwie, pozycji.
Garet poszedł w jej ślady, chcąc osobiście sprawdzić, jak to jest, gdy się dotknie magicznego drzewa.
Delikatne ciepło, przyjemne łaskotanie, ale i pewne ostrzeżenie... Tak jakby drzewo uprzedzało, że co za dużo, to niezdrowo.
- Można dotknąć - poinformował Dartona. - Ale nie radziłbym nikomu podejść tu z toporem, albo z drabiną, by obskubać liście. I warto poinformować o tym wszystkich, bo drzewo nie będzie tolerować takich zachowań.
- Nie wszyscy uwierzą. - Darton znał się na ludziach.
- Co drzewo może zrobić z takim głupcem? - Garet zwrócił się do Rubin.
~ A co ja robię z głupcami? ~ odparła pytaniem, na pytanie. Odpowiedź była wszak oczywista. Płomień smoczej magii mógł dać życie ale równie łatwo mógł zabić. Rubin nawet z przyjemnością zostałaby by obejrzeć ów spektakl. Była pewna, że efekty warte byłyby zmarnowanego czasu. Obawiała się jednak, że Garet nie poparłby jej poglądu w tej kwestii. ~ Bez wątpienia prędzej czy później oni sami się o tym przekonają.
Garet również był przekonany o tym, że znajdzie się paru głupców, na wszelki jednak wypadek wolał poinformować Dartona o ewentualnych skutkach.
- To jest smocza magia. Ci, co będą mieli szczęście, spłoną. A innych drzewo... wchłonie. - Garet dyplomatycznie ominął słowo 'pożre'.
Darton podejrzliwym wzrokiem obrzucił drzewo, ale po chwili skinął głową.
- Wszyscy się o tym dowiedzą. A głupcy... Ponoć im mniej głupców na świecie, tym lepiej.
Pełne zgody kiwnięcie głowy jasno dawało do zrozumienia, że Rubin w pełni popiera zdanie lorda.
~ Polowanie ~ przypomniała Garetowi, bowiem to całe dyskutowanie o głupcach przypiekanych w płomieniach drzewa, sprawiło, że jej żołądek przypomniał jej o swoich prawach. Ludzkie jadło było smaczne, jednak nic nie umywało się do dobrze przypieczonego człowieka, względnie soczystej owcy na surowo. Może obu…
- Gdzie możemy sobie urządzić małe polowanie? - spytał Garet. - Jakieś sarny, dziki?
~ Zabłąkani ludzie ~ podpowiedziała usłużnie, szczerząc kły.
~ Paru Darreńczyków ~ odparł natychmiast Garet, który w doborze ofiar był bardziej wybredny, niż Rubin.
- Trzy mile stąd, na północny wschód, są najlepsze tereny łowieckie - odparł bez wahania Darton.


Tam też się udali. Rubin owa lokalizacja jak najbardziej pasowała. Nie dość, że zapowiadała całkiem smaczne kąski to jednocześnie zbliżała ich do darreńczyków, na których także chrapkę miała. Skrzydła jej nie zawiodły. Co prawda jej wcześniejszy optymizm został nieco przygaszony ostrym ukłuciem bólu, gdy wzniosła się po raz pierwszy, to jednak wrażenie to rozeszło się wraz z kolejnymi uderzeniami, które wznosiły ich ku niebu. Bez wątpienia musiała uważać z bardziej wymagającymi manewrami. Takich jednak nie przewidywała na ten lot. Może jutrzejszego ranka, gdy ruszą na spotkanie wrogiej armii…
Leciała nisko, tuż nad koronami drzew. Dzięki temu łatwiej jej było wypatrywać zwierzynę, jednocześnie samej pozostając poza zasięgiem wypatrujących smoka wrogów. O ile takowi czaili się gdzieś w pobliżu. Jednocześnie jej bliska obecność płoszyła zwierzynę, która uprzejmie gnała tam, gdzie drzewa się kończyły. Cóż, oszalałe istoty zwykle nie myślą racjonalnie, co dla głodnej Rubin było miłym udogodnieniem. Wystarczyło odczekać, aż wybiegną na otwarte pole i zebrać je niczym śmietankę z misy. Bardzo smaczną, mięsną i krwawą śmietankę, okraszoną soczystym mózgiem, który przyjemnie pieścił podniebienie swym delikatnym smakiem.

Po tej pierwszej przekąsce, jej apetyt wyostrzył się nieco i przybrał nieco bardziej wymagającą formę. Łania łanią ale człowieka nie zastąpi, chociażby nie wiadomo jak młoda była. Każdy smok to wiedział. Jako, że Garet już wcześniej swe preferencje co do ewentualnego celu wyjawił, skierowała ich ku granicy obu królestw. Nie nad Ores ani też Przełęcz, jednak w ich okolice. Bez wątpienia bowiem Darreńczycy i sąsiednie miasteczka oraz wsie zagarnęli. Wszak pozostawienie ich do dyspozycji wroga byłoby głupotą. Spalenie wszystkiego na swej drodze - nawet większą.

Rubin nie pomyliła się w ocenie taktyki przeciwnika. Co prawda kilka wiosek poszło z dymem, to jednak te większe i zasobniejsze oszczędzono, wypełniając piechurami, którzy dbać mieli o to by ludność nie wykazywała zbytniej ochoty do wspomagania swego króla. Wybrała taką, która w miarę blisko Cyr leżała. Musiała zostać przejęta niedawno, bowiem wciąż na ziemi widać było ciała poległych. Głównie wieśniaków, nie brakło jednak i paru Darreńczyków. Gdy Rubin pojawiła się w polu widzenia, w popłochu rzucono się do broni, przerywając egzekucję, która się właśnie na placu przed największą chatą odbywała. Widać przybyli idealnie na czas by ocalić kilku poddanych Markusa.
Tym razem smoczyca w nieco większym stopniu zdała się na swego jeźdźca. Gdyby skorzystała ze swego ognia, jak nic wioska poszłaby z dymem, a nie chcieli się przecież okazać większym złem niż sami najeźdźcy. Wylądowała zgrabnie w samym środku wioski, jednocześnie osłaniając skrzydłami grupkę wieśniaków, którzy związani siedzieli czekając na egzekucję. Miała nadzieję, że nie poumierają ze strachu…
Ledwo Rubin wylądowała, ci, co przed momentem rzucili broń, poszli po rozum do głowy i rzucili się do ucieczki, dochodząc zapewne do wniosku, że przynajmniej któremuś uda się ujść z życiem.
Garet odpiął pasy i zsunął się na ziemię.
~ Pozostawiam ci resztę przyjemności ~ powiedział do smoczycy. Wyłapanie tych, co usiłowali uciec, nie powinno Rubin sprawić problemów, a i, zapewne, zabawę będzie miała przednią. A on zajmie się wieśniakami.

Bez wątpienia smoczyca niezbyt się nadawała do uspokajania ludności. Znacznie lepiej radziła sobie z polowaniem, czy raczej w tym wypadku, z zaganianiem tchórzliwych owiec. Zostawiwszy nudną pracę Garetowi, ponownie wzbiła się w powietrze, wysoko nad wioskę, co by mieć dobry widok na uciekających. Spora grupka skierowała się w stronę granicy. Druga ruszyła w kierunku Ores, a pozostali widać uznali, że najlepiej by każdy zadbał o siebie i ruszyli w pojedynkę. Rubin postanowiła udowodnić im jak bardzo się mylą. Zostawiła obie grupy i ruszyła zbierać swoje rozbiegane ofiary.
Nie każdy zmarł od razu. Smoczyca była w nastroju do zabawy, a ta sprawiała przyjemność tylko jednej ze stron. Uderzenie łapą skutecznie wstrzymywało zapędy, bez uśmiercania. Tak samo podrzucenie delikwenta w górę i pozwolenie mu zasmakować twardości gruntu pod nogami. Najlepszą jednak zabawę miała z przetrącania im nóg ogonem. Ot, co by na własnej skórze poznali jak taka przyjemność smakuje. Nie musiała przy tym jakoś szczególnie nadwyrężać sił czy poddawać próbom skrzydła. Co prawda bieganie po ziemi nie było czymś z czego często korzystała, jednak ten sposób poruszania się bynajmniej nie był jej obcy. I radziła sobie z nim całkiem dobrze, o czym świadczyć mogły krzyki tych, którzy okazali się być wolniejsi od niej.
Gdy skończyła się bawić, ruszyła za grupą, która zmierzała do Ores. Co by nie ostrzec ich zawczasu o swoim zbliżaniu się, wzleciała wysoko, tak by z poziomu ziemi stać się jedynie małym punktem na niebie. Wyprzedziła ich znacznie i dopiero wtedy obniżyła lot. Tym razem nie zamierzała się wstrzymywać. Skoro opuścili wioskę, to nie było ku temu powodu. Spadła na nich wśród dymu i płomieni, witana przerażonymi krzykami, które w znacznej większości miały być ostatnimi dźwiękami jakie z ust darreńskich piechurów paść miały. Skąpana w ich krwi i wnętrznościach była bez wątpienia zadowolona. Nikt nie miał prawa umknąć przed jej paszczą, przed zdobnymi w śmiercionośne szpony łapami, ani przed płomieniami, którymi hojnie ich obdarowywała. Ci, którzy atak przeżyli nie mieli czasu by się swym szczęściem nacieszyć. Czy jednak można było o takowym mówić? Rubin była pewna, że żaden z rannych tak nie myślał, a ona była na tyle litościwym stworzeniem, że ich męki zakończyła szybko i sprawnie. Jakby na to nie spojrzeć, zgłodniała przez te dni spędzone na ograniczonej diecie i leczeniu.
Nie mając już kogo mordować, rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Zastanawiała się czy by nie ruszyć za ostatnią grupą, która zmierzała do granicy, jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Zamiast tego zawróciła do wioski, w której zostawiła Gareta. Tym razem wylądowała na jej obrzeżach i powoli ruszyła w stronę placu, na którym odbywała się egzekucja.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline