Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2016, 16:27   #102
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Lurker został gwałtownie wyrwany z wizji sprzed lat. Pierwsze co zarejestrował to przeciągły pisk w uszach, a następnie fakt poruszania się jak w smole. Powstał na nogi, przewracając po drodze kilka szklanych zlewek i kolb. Otaczający go obraz załamywał się, czuł podchodzące do gardła wymioty.
Wziął kilka głębszych wdechów. Nieco się poprawiło. Przynajmniej wiedział już gdzie jest. Ledwo zdążył oprzytomnieć, jak do środka wparował Jonas. Alchemik od wejścia zaanonsował swoją irytację:
- Mówiłem wyraźnie, że przebywanie ze zmarłym jest niebez…
Jego brązowe oczy poszerzyły się w zdumieniu. Otworzył szeroko usta, wyglądając teraz jak komiczna parodia glonojada.
- Co? Ależ to niemożliwe! Powinieneś być martwy!
Złapał się za głowę. Skrajne emocje walczyły w nim. Każda prowadziła równy bój o swoje pierwszeństwo.
- Znaczy się. Nie to żebym ci życzył śmierci. Ale twoje funkcje życiowe… były zatrzymane. Brak pulsu, oddechu. Jak?!
Mina Denisa świadczyła o tym, że rozumie tyle samo. Tymczasem Jonas z powrotem założył maskę i naciągnął gumowe rękawice. Trzęsącą się ręką podał swojemu pacjentowi chustę, każąc na nią zakasłać. Sprawdził ją pod mikroskopem, potem z małą diodą obejrzał jego oczy oraz gardło.
- Przedziwne. Zniknęły ślady wirusa. Twój stan wynika z nagłych zmian w organizmie, nie choroby. Witaj wśród żywych i... zdrowych.



Dla Richarda natłok informacji był ledwo zjadliwy. W krótkim przecież czasie zdarzyło się tak wiele, że czuł jakby w głowie urządzono mu festyn na cześć jakiegoś boga chaosu. Jego nogi dosłownie odmówiły w pewnym momencie posłuszeństwa. Przez to był aż zmuszony przytrzymać się przez chwilę pordzewiałego słupa. Doktor-wtyka, rezurekcja Denisa, Eloiza na Antigui, jej towarzysz Jacob. Zwyczajnie za dużo na raz.
- Dewayne, Manuel pójdziecie do Podmroków. Jeżeli ta Kidd jest piratem, to raczej nie cumuje okrętu w przystani. A z tego co się zorientowałem, to w tym mieście mroczne interesy załatwia się w Podmrokach.
Obydwoje kiwnęli głowami. To był dobry wybór. Już wcześniej pokazali że umieją współpracować. I nawet “wpadka” chłopaka Casimira okazała się koniec końców nie być tragiczna w skutkach. Oby i tym razem nie zbrakło im powściągliwości. Nawet jeden pirat stanowił śmiertelne zagrożenie; bez różnicy kobieta czy mężczyzna.
Skinął na Jonasa.
- My wracamy na statek. Muszę dopilnować, żeby moja mała siostrzyczka nie przebywała w towarzystwie żywego trupa. Poza tym bardzo chętnie posłucham jak Eloiza stała się awanturnikiem.
- Jestem pewien jego stanu. Nie wiem jak to możliwe, ale chłopak się wykurował. No dobra, dobra. Już rozumiem. Siostra jest pańskim oczkiem w głowie. Też kiedyś miałem rodzeństwo, ale wpieprzył je Sturgid. Taka bestia co na Lavos pływała. Dobra! Już idę, szefie. Nie trzeba krzyczeć.
Z resztą lecimy dalej na doc.



Denis przebywał właśnie w maszynowni i zbierał swoje rzeczy. Wieść szybko się rozeszła. Poszczególni członkowie załogi przychodzili do niego, aby zobaczyć go na własne oczy i pogratulować. Jedynie Richard nie spotkał się jeszcze z nurkiem. Był na audiencji z przybyłą do miasta Eloizą i Jacobem. Dziewczynę kojarzył mgliście, jako postać przechadzającą się po przepastnych korytarzach domu arystokraty. Coopera spotkał podczas wizyty w rigelskim cechu lurkerów. Ludzie szlachcica uspokajali go: ich chlebodawca zwykł bardzo dbać o swoją siostrę, nawet do przesady. Tylko ze względu na nią wolał jeszcze chwilę odczekać. Jonas w międzyczasie poprowadził parę badań. Według jego raportu Arcon miał przebywać w stanie zbliżonym do śmierci. W tym czasie właśnie zanikała działalność mózgu tudzież serca. Odzyskane fragmenty dokumentów samych starożytnych nazywały zjawisko śmiercią kliniczną i taki też termin powoli przyjmował się w środowisku medycznym. Rzucało to niejasne światło na wizje, których Denis był świadkiem. Alchemik twierdził, iż w takich przypadkach pojawiały się halucynacje, podobnie jak podczas inhalacji ziołami stosowanymi przez kapłanów. Tłumaczył ów fakt niedokrwieniem kory mózgowej.
Czy jednakże nauka była kluczem który otwierał dosłownie wszystkie drzwi? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć.
Jedno mógł uznać za pewne. Był zdrowy i czuł się jak nowo narodzony. Miał wrażenie jakby jego ciało ważyło teraz o połowę mniej a same myśli stały się klarowniejsze.
Skończył się oprzyrządzać, kiedy przez śluzę czmychnął Malfoy. Obok niego, za skrzypiącym wózkiem człapał wynajęty robotnik z miasta. Platforma na kółkach dźwigała kołyszącą się skrzynię bez żadnych oznaczeń towarowych. Inżynier wskazał kąt pomieszczenia.
- Świetnie wyglądasz. Mówiłem że świeże powietrze dobrze ci zrobi - w jego oczach widział szczerą wesołość. Już od jakiegoś czasu miał wrażenie że ten prostolinijny człowiek go polubił.
- Dzisiaj to przyszło na twoje nazwisko. Wiesz, kiedy przechodziłeś zabieg. Nie mam pojęcia skąd ktoś miałby wiedzieć, że się tu znajdujesz. Po drugie dopiero byłeś martwy. Przynajmniej tak myśleliśmy. To co, otwieramy?
Nie czekając na odpowiedź, ujął żelazny pręt żeby podważyć nim jedną z belek. Drewno trzasnęło donośnie. Poszła kolejna deska. I następna. Im więcej wnętrza pakunku Denis widział, tym bardziej jego źrenice się powiększały.


Kombinezon nie był nowy, ale znał się na tej materii i wiedział że ogląda bardzo dobry komplet. Mocno zbity materiał stroju miał miedzianą barwę; na plecach znajdowała się powiększona butla. Rozpoznał charakterystyczne wszywki z pianką, które dodatkowo ogrzewały użytkującego.
Malfoy cicho zagwizdał.
- Rany. Ktoś naprawdę musiał wierzyć w twoje wyzdrowienie.
Denis podszedł bliżej. Na wysokości klatki piersiowej dostrzegł skrzący się napis. Zmrużył oczy, by z trudem odczytać małe literki.
Veritas temporis filia est - głosiło hasło, cokolwiek oznaczało. Arcon z trudem oderwał wzrok od nowego nabytku.
- Zdaje się, że szef będzie jeszcze chwilę deliberować. Przetestujmy to cacko w dokach, co młody?
  • Komibezon typu A-72


Dłoń Samanthy powędrowała do kabury. Nienaturalnie białe zęby błysnęły zjadliwie.
- Pańska uprzejmość nie pozostawia mi wyboru. Będę zmuszona dać co mam najcenniejsze.
Rzezimieszek odwzajemnił uśmiech. Z pewnością nie zrozumiał prawdziwych intencji Kidd. Inaczej nie miałby powodu do radości
- To doskonale. Trudno dziś o tak rozumnych ludzi, doprawdy.
Najpierw sięgnęła po mieszek ze złotem. Bez zapowiedzi zwyczajnie wyrzuciła go do góry. Dukaty zabrzęczały wewnątrz. Oczy rabusia zdawały się śledzić trajektorię lotu, jednak nie był głupi. Zaraz skupił się na piratce.
- Wyraziłem się niejasno? - zdążył z siebie wyrzucić.
Lecz w tym czasie Samantha wykonywała już obrót o sto osiemdziesiąt stopni. W jej rękach błyskawicznie pojawił się pistolet skałkowy. Jak dobrze było znów trzymać jego kolbę. Niczym uścisk ręki starego przyjaciela. [Test Zręczności]
Rozległ się głośny wystrzał, ciągnący echem na polach. Rzezimieszek uchwycił zranione ramię, syknął przeciągle. Nie minęło westchnięcie a padł na ziemię, bynajmniej nie z powodu bólu czy odniesionych ran. Szczupłe ciało przeczołgało się po błotnistej ziemi, aby wylądować w jednym z rowów melioracyjnych. Samantha słyszała poprzez wiatr jak mężczyzna przesuwa się jego dnem. Skończyły się żarty i grzeczne przemowy, tego mogła być pewna. Facet czołgał się wydrążonym w glebie labiryntem, z pewnością ponownie chcąc ją zaskoczyć. Był ugodzony, więc poruszał się wolniej. Wciąż jednak nie został śmiertelnie ranny.
W przeciwieństwie do lotu woreczka z dukatami, walka nie dobiegła jeszcze do końca.


Samantha stoi na rozstaju dróg. Ścieżka krwi prowadzi do oddalonego o 6 metrów miejsca, w którym zniknął bandyta. Rowy melioracyjne mają metr wysokości. Woda płynie nimi na dwudziestu centymetrach. Chlupiące odgłosy przeciwnika są tłumione przez wszechogarniającą wichurę. Tam, gdzie woda przecina się ze ścieżką, płynie ona pod nią czyli krótkim tunelem. Cieki łączą się. To znaczy że w miejscu ich zetknięcia na mapie można swobodnie przejść z jednego w drugi.



- Barnesowie powiedzieli, że dadzą mi na tacy kapitana Dewayne’a i młodszego delegata, La Croixa.
- To bardzo miłe z ich strony - parsknął Clyde.
Hanzyta poświęcił mu dłuższe spojrzenie sugerujące że w żaden sposób nie odnajduje tego jako zabawne.
- Rigel potrzebowało wtedy dużej dostawy owsa. Wystarczyło podpłynąć nieuzbrojonym statkiem ze zbożem na pokładzie. Dewayne łapie przynętę, rabuje go i ma co sprzedać Richardowi.
- Ta. Magicznie wiedzieliście skąd akurat będą płynąć korsarze. I gdzie dokonają wymiany. Urżnij mi dupsko przy samych nogach jeśli się mylę, ale czy ich całą niewdzięczną pracą nie jest zabawa w chowanego?
Tu po raz pierwszy von Tier uśmiechnął się. Wyglądało to tak, jakby głodny od paru dni krokodyl próbował wyglądać sympatycznie.
- Kamienny Dom zadbał o wszystko. Mieli śledzące zabawki z Xanou. Kiedy raz kogoś namierzą, mogą go monitorować praktycznie cały czas.
- Więc wystawiłeś swoich ludzi, by Casimir ich wymordował. Tylko po to abyście mogli prześledzić gdzie wymieni towar z Dewayne’m. Podoba mi się.
- Mój drogi. Kiedy ciało zaraża gangrena, nie wolno bawić się w półśrodki. Czasem trzeba odrąbać całą rękę, jeśli zależy nam na całkowitym uleczeniu ze spaczonej tkanki.
- Weź mi nie pierdol. Więc co? Zapomniałeś im wystawić kwit za pomoc?
- Nie nazwałbym tego pomocą. Wręcz przeciwnie. Dostaliśmy koordynaty spotkania. A jakże. Tyle że Barnesowie obiecywali nam łatwy łup. Niby tylko tamta dwójka i paru ich ludzi. Wysłaliśmy swoich agentów, żeby wyciąć ich w pień. Tak się nie stało. Mieli od groma chłopa, statek oraz sterowiec, z którego zrzucili płynny ogień. Było wiele trupów, ale Dewayne i Richard uciekli.
Samozwańczy król Pomroków wstał. Jeszcze raz uchwycił swój sztucer. Przeciągnął jego lufę wyciorem, zerkając do środka.
- Czego ode mnie oczekujesz? Że znajdę ich a potem odstrzelę im głowy?
- Prywatnie jest mi kompletnie obojętne czy tamta dwójka będzie żyć. Podobno kręcili się nawet w okolicy. Różnica jest taka, iż ja ich wtedy złapałem na gorącym uczynku. Dowody były widoczne jak rzyć pijanej ulicznicy. Zasłużona śmierć zostałaby zauważona przez Radę, a wraz z nią moje nazwisko.
- Dlaczego ród Barnes miałby cię oszukać?
- Bo grają na dwa fronty. Najpierw tworzą sytuację zagrożenia, a później wyciągają do ofiar rękę. W zamian za przysługę obiecują pomóc w rozprawieniu się z wrogiem. To by tłumaczyło ich wspólną obecność na jednej wyspie. Mój wywiad donosi, że takich sytuacji było wiele. Zerowym kosztem pozyskują sojuszników.
- To perfidne nawet jak standardy “dziel i rządź”. Czyli coś czego muszę kiedyś spróbować - Clyde zdawał się świetnie bawić.
Patrick nachylił się do niego. Twarz mu stężała. Oczy wpiły się w mężczyznę niczym małe, czarne igiełki.
- Nikt nie będzie wykorzystywał Kompanii Wilka. Pomóż mi dorwać Barnesów.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-01-2016 o 22:03.
Caleb jest offline