Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2016, 16:38   #88
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Podczas gdy regularni przeżywali swoje piekło na ziemi, czas stanął w miejscu dla całego czwartego piętra. A potem najwyraźniej poszedł ostro balangować.
Wstał nowy dzień. Dzień, w którym nie wszyscy pójdą do pracy. Ci bowiem nie zażyją przyjemności delektowania się słońcem. Chmurami unoszącymi się pod sztucznym niebem stworzonym przez Pana Wieży. A nie ucieszą się dniem, ponieważ czas się dla nich skończył.

Ranek odsłonił podwójne, potrójne, miejscami nawet wielokrotne oblicze kwitnącej metropolii. W pewnych miejscach zachowała swoje stare oblicze, kuszącego rozrywkami i względnie łatwym życiem metalowo-szklano-betonowego molocha. Były jednak takie dzielnice, gdzie czas starł budynki i istoty żywe na proch.
Ci, których czas oszczędził od swego szaleństwa, stali się świadkami pierwszego od dłuższego czasu aktu gniewu bodaj samego Boga. Ci, których pokarała wyższa siła, straciła jednej nocy najlepsze lata swego życia, teraz niedołężnie idąc do kuchni, z bólem w krzyżu schylając się czy biorąc z nieoczekiwanym trudem kolejny wdech. Byli też ci, którym czas odebrał trochę lat na ich korzyść, niegdyś zmęczeni wiekiem, teraz ku swemu zdumieniu wstawali rześcy jak poranek i zdrowi jak przysłowiowe konie. Były takie miejsca, gdzie wznosiły się budynki, które niegdyś istniały tylko we wspomnieniach najstarszych mieszkańców piętra, teraz prezentowały się w pełni swej zapomnianej doskonałości.



=***=

Setzer nie poszedł tego dnia do pracy. Nie obserwował zmian, jakie zaszły na piętrze, w którym mieszkał. Siedział w swej nadrzewnej, wyremontowanej rezydencji w Sektorze numer 23, w pomieszczeniu, które na co dzień służyło mu za salon. W tym, gdzie tydzień wcześniej gościł Quena i Ansarę - teraz stała tam spora baza operacyjna. Na biurze leżały niebieskie latarnie - teraz nieaktywne, które Quen wcześniej zrabował Zeyfie. Setzer jednak w obecnej chwili nie zajmował się ani latarniami ani bazą, która nieustannie przetwarzała jakieś dane, które wpłynęły przez kilka kabli podpiętych do magicznych sześcianów. Sofia przybyła do pokoju w tacą, z filiżanką kawy i buteleczką whiskey, zaś Setzer rozmawiał z kimś przez telefon. Nie wyglądał na zbyt zadowolonego z czegoś. Sofia postawiła tacę na stoliku obok fotelu, na którym rozwalił się Setzer. Nie wyglądał na wyspanego. Odstawił na chwilę telefon od ucha, kiedy Sofia znalazła się przy jego fotelu.
- Dziękuję, Sofia - orzekł do różowowłosej pokojówki. Dziewczyna ukłoniła się i wyszła z pokoju. Kiedy ta wyszła, Setzer ciągnął dalej.
- Nie obchodzi mnie, co obiecywałeś w zeszłym tygodniu. Za dużo obiecywałeś, żebym wierzył teraz w twoje jakiekolwiek deklaracje - sarknął przez telefon. - ...Może zmień branżę. Zatrudnij się w reklamie i tam myśl, jak wciskać ciemnotę innym, ale nie mnie, Silver - przez chwilę rozmówca coś tam mówił, a twarz Setzera skrzywiła się z gniewu. - A co na to poradzę, że zginął V? - po drugiej stronie osobnik zwany Silverem chciał coś powiedzieć, jednak Setzer przerwał mu, zdenerwowany. - Podałem wam właściwy adres, ja zrobiłem swoje, reszta to już wasz zasrany problem. Jak macie nieudaczników, co nie potrafią nawet złapać byle jednego regularnego, to o czym my w ogóle rozmawiamy?! - zdenerwował się. - To nie moja sprawa, przestań mnie nachodzić… To nic nie róbcie…. Tak, nic nie róbcie, co jest w tym trudnego?... To przeczekajcie aż sprawa przycichnie. Ludzie przegadają, a potem o tym zapomną.
- Panie Setzer, poczta przyszła - Sofia w tym czasie znalazła się w progu pokoju, cicho zasygnalizowała gospodarzowi, pokazując mu paczkę.
Setzer odsunął ponownie od ucha telefon i bardziej zmęczonym głosem orzekł do niej:
- Świetnie. Sofio, połóż ją na biurku, zaraz się nią zajmę… - potem niechętnie powrócił do rozmowy telefonicznej. - To co chcesz mi jeszcze przekazać, Silver?

=***=

Jednooki obudził się w namiocie. Głowę miał w większości opatuloną bandażami. Powstał z trudem z podłoża. Mózgownica mu nawalała, zwłaszcza, że kilka temu znalazł się w pancernej skrzyni, którą ktoś wraz z kotwicą wrzucił do głębokiej wody. A zanim to nastąpiło, to dostał czymś ciężkim w łeb. Zdziwiłby się, jakim cudem czaszka nie zmieniła mu się w puzzle. Również mógłby stwierdzić, że miał wyjątkowe szczęście, że w tym zbiorniku mieszkały syreny i jedna z nich znalazła ten “kontener”. Jeszcze trochę, a udusiłby się lub utopiłby się na amen. W obecnej chwili odebrał wiadomość od Zafary, którą czerwonowłosy posłał mu kilka dni temu. Wyczołgał się z namiotu, który sam rozbił byle jak, byleby się tylko utrzymał i nie zerwał go byle wicherek, i udał się na plażę, nad wodę, by obmyć sobie twarz. Zdziwił się, jak w ciągu nocy miasto zmieniło się nie do poznania. On w przeciwieństwie do wielu mieszkańców tego Piętra poznawał budynki, które jeszcze poprzedniego dnia nie wznosiły się w niektórych miejscach. Znajdował się w Sektorze Czwartym w pobliżu przystani żeglarskiej. Wieża obserwacyjna była w znacznie lepszym stanie niż wówczas, gdy Quen i Ansara obserwowali z niej mimochodem przez chwilę pokaz sztucznych ogni.
Zanurzył głowę w zimnej wodzie. Potem ją wynurzył. Czuł się już lepiej.
Było tak cicho i spokojnie. Lecz czy to miała być cisza przed burzą… czy może przed tornadem?

=***=

Legion siedziała na samym dachu najwyższego budynku w mieście. Jej beztroska nie znała żadnych granic. Machała wesoło bosymi nogami, a jej ciało okryte bandażami tylko w strategicznych miejscach rozkoszowało się lekkimi podmuchami wiatru. Z szerokim uśmiechem na twarzy obserwowała zamieszanie, jakie kroiło się na dole. Nawet nie przyłożyła do tego paluszka, a mimo to mogła oglądać spektakle różnych histerii, pojedynczych zamieszek na ulicach, reakcji różnych istot na to, co się podziało z Piętrem.
To się jej podobało. I oto chodziło.
Chichotała, kiedy jakaś stara, wkurzona babcia odziana jak nastolatka okładała plecakiem jakiegoś młodego, małego cyklopa. Ta sama babcia jeszcze chwilę temu mogła cieszyć się młodością, którą pewnie bezpowrotnie utraciła.
Z ATSa rozległ się dzwonek, przygrywający utwór niejakiego Vivaldiego pt “Cztery Pory Roku - Wiosna”.
- HELLou? - zapiała wesołym głosem.
- Legion, pogięło cię? Gdzie ty się szwendasz, kurwo jerychońska?
- Jestem w kinie. Chujowy jest, popcornu mi nie serwują, ale za to jakie seanse. Nawet nie wiesz, co tracisz - zaszczebiotała swawolnie. - Poza tym jak ty się do mnie wyrażasz, Plissken?
- Adekwatnie co do osoby? Szef cię wzywa, ma coś dla Ciebie do zrobienia. Będzie liczył do dziesięciu i masz się wstawić. A wiesz, że szef nie umie liczyć do dziesięciu. Dla niego po “dwójce” zawsze jest “dziesięć”.
Po chwili Plissken dodał:
- Ale za to umie dać solidnie popalić.
Legion zachmurzyła się, stęknęła, po czym burknęła.
- Powiedz mu, że zaraz będę, jak za kiwnięciem ogona.
Po czym pstryknęła palcem i zdeportowała się z miejsca.

=***=

Najmniej zastanawiali się ci, którym czas niczego nie zabrał.
Na przykład ci, którzy nie znajdowali się na czwartym piętrze, bo przykładowo - wzięli sobie do serca radę istot, które były potomkami samego Czasu. Czy do czegokolwiek, co pełniło u nich rolę serca, choćby nawet małego i smoliście czarnego.

=***=
Ryo siedziała w ciemnym, skrajnie surowym pomieszczeniu, w którym nie można było uraczyć nawet doniczki z kwiatami. Był to pokój jeszcze uboższy, gdy chodziło o wyposażenie, niż w przypadku gabinetu Zuu, gdzie przynajmniej stało biurko czy biblioteczka z książkami o ogrodnictwie. Poza tym jego gabinet ktoś otynkował, wyłożył w nim panele czy cokolwiek na podłodze; tutaj dosłownie jedynym wyposażeniem “mieszkania” był stary futon oraz drewniana kolumna, teraz podziurawiona jak ser szwajcarski przez liczne shurikeny. Nie widać było nigdzie lampy, a żarówka, która swobodnie wisiała pod sufitem, miała przepalony rdzeń i nadawała się tylko do wyrzucenia.
Ruina. Raczej nikt normalny nie chciał mieszkać. To musiał być jakiś stary dom, który miał iść na zburzenie.
Ciemne włosy były splątane, ułożone byle jak i domagały się solidnego mycia. Także ubranie wymagało ręki krawieckiej oraz mnóstwa środków piorących. Najczystszym przedmiotem w pokoju okazała się katana, której rękojeść dziewczyna przytrzymywała łydkami i próbowała nią balansować, żeby grawitacja ją nie przyciągnęła. Pojedynek między istotą a fizyką
- Durna lustrzana pacynka... - cedziła do siebie pod nosem. - Po co się z tobą trzymałam, mogłam cię zwyczajnie zabić. Ciebie i te wszystkie odpady mięsa... - wymyślała na Bezimiennego, za każdym słowem z jej ust ulatywała strużka ciemności. Czyściła zawzięcie jedyną ręką katanę otrzymaną u mistrza Hanke. Pomimo braku światła wiedziała gdzie trafił, a mimo to nie szło jej to wcale gładko - była mańkutem, a pozostała jej prawa ręka, czyli ta gorsza. Tą lepszą zabrał ze sobą na “tamten świat” cybernetyczny zabójca; przez kogo nasłany… kto by się tym teraz przejmował.
- Matka cię nie uczyła, że to nieładnie podsłuchiwać - burknęła na wprost ściany, pod którą pojawił się Mroczny - w oficjalnym stroju.
- Ajajaj, cóż za chłodne powitanie - Mroczny nie promieniał taką wesołością, jak wcześniej.
- Nie przypominam sobie, żebym cię tu zapraszała ani witała - orzekła sucho jednoręka.
- Nie ty mnie tu zaprosiłaś… a twoja desperacja - odparł tajemniczo Mroczny.
- Moja desperacja też nie przypomina sobie, żeby cię tu zapraszała. Ale do rzeczy: czego ode mnie chcesz? - położyła miecz na bok i zaczęła wyliczać na palcach jednej ręki. - Chcesz Bezimiennego? Zapomnij, załatwił się bez twojej pomocy - wystawiła kciuk. - Sharrath? Nie zwrócisz mi jej, na pewno nie za darmo - wysunął się wskazujący palec. - Mam ci się odwdzięczyć za pomoc przy V? Zapomnij. - a tu mu pokazała środkowy palec.
- Ojoj, wszystko źle zrozumiałaś, moja droga - zacmokał z dezaprobatą. - Nie mi jesteś dłużna za pomoc V… tylko Eggo - wyciągnął zza pazuchy kontrakt podpisany przez jajeczko, co wyraźnie nie spodobało się Ryo, sądząc po wąskiej wykrzywionej linii, jaką stały się jej usta. - Poza tym jesteś strasznie agresywna - zauważył. - Powinnaś bardziej uważać, do kogo jak się zwracasz, moja droga… inaczej ofiara twojego przyjaciela pójdzie na marne - zwinął kontrakt podpisany przez Eggo i włożył za pazuchę, kierując tą możliwe że zawoalowaną groźbę do Ryo.
- Nie nazywaj mnie “moja droga”. Może jak już przechodzimy do dobrych manier, to przedstawiłbyś się jakoś ładnie.
- Jestem Mroczny.
- Ja chyba nie muszę się przedstawiać. Ponoć zwę się Cholerą. Ale do rzeczy - burknęła Ryo, której nie podobała się ta wizyta. Wszystko u niej ostatnio szlag trafiał. Odstawiła niezdarnie na bok katanę, oparła głowę na ręce, po czym rzuciła sucho. - Siadaj proszę, nie lubię, jak ktoś nade mną stoi. Co ciebie do mnie tutaj sprowadza… Mroczny?
Mroczny usiadł na podłodze po turecku. Na jego twarzy wciąż nie widziała, żeby mu się zepsuł humor. Drań, pewnie przyszedł jej humor spieprzyć jeszcze bardziej. Jakby reszta żywych śmieci już tego nie robiła.
- Sprowadza mnie to, że mam dla Ciebie małą propozycję nie do odrzucenia.
Brew Ryo nieznacznie się uniosła. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
- Dobra, zobaczmy, Mroczny, jak bardzo nie do odrzucenia będzie ta propozycja. No to dawaj.

===***===
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline