- Nazywam się Janella Raz’hadi - kobieta odparła strażnikowi. - Tak jak mówią moi towarzysze, natknęliśmy się na martwe od wielu dni ciało. Nie wiem co spowodowało zgon; nie widziałam żadnych śladów wskazujących na walkę - nic co zdradzałoby przyczynę śmierci.
Potem jeden z mundurowych spostrzegł insygnia Markusa. Kult Oghmy musiał być tutaj poważany. Chociaż jeszcze w murach zakonu uczono Janellę o różnych religiach świata, nie przykładała do tych nauk większej wagi. Nie miała smykałki do nauki, a od mnogości nazw własnych bolała ją głowa. Nie mniej reakcja straży była dla niej miłym zaskoczeniem.
W drodze powrotnej przysłuchiwała się rozmowie kapłana. Miała nadzieję, że jego dociekliwość i determinacja zaspokoją również jej własną ciekawość. Jeżeli mieli poszukiwać córki Courteza, to właśnie straż powinna być pierwszym przystankiem. Z drugiej strony, czy kupiec zatrudniłby kogokolwiek, gdyby siły miejskie zrobiłyby to samo za darmo? Nie wydaje się.
W końcu znaleźli się w wieży, gdzie ponownie zadano im pytania. Janella podtrzymała wersję przedstawioną przez jej towarzyszy. Z pokorą przyjęła również polecenie ponownego udania się do jaskini, chociaż każda poświęcona minuta mogła oddalać ich od dziewczynki. W trakcie marszu wykorzystała chwilę, w której straż została nieco za nimi:
- Słuchajcie. Kiedy wreszcie wrócimy do miasta powinniśmy zebrać podstawowe informacje. Poszliśmy za tropem ponieważ był jeszcze świeży, ale teraz trzeba zacząć od początku. Może pan Courtez ma już przygotowany rysopis; a może nawet najął jakiegoś profesjonalnego śledczego, który podzieliłby się wynikami swojej pracy. Tak czy inaczej nie znajdziemy jej brodząc w ciemnościach.