Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2016, 03:57   #14
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
-Oczywiście, że zostaję z wami- Odpowiedział ochrypniętym głosem Schulzowi. -Ale... co planujesz? Jest nas garstka! Większości tych, którzy byli zdatni i gotowi do bitki, już nie ma, a...- Lodowate spojrzenie Alberta sprawiło, że Kas zatrzymał się w pół zdania i podniósł pokryte zakrzepniętą krwią ręce w obronnym geście. -Hej, nie mówię, że wymiękam! Ani że nie powinniśmy iść. Po prostu... powinniśmy mieć jakiś plan, nie? Nie sądzę żeby spodziewali się pościgu, i im się nie dziwię...- Wzrok grabarza spoczął na dogasających domach. -Mamy element zaskoczenia, i niewiele poza tym. Musimy zagrać tymi kartami, które nam rozdano, ale należy... ja... sam nie wiem.- Chłopak wzruszył ramionami i zatrzymał się, by jeszcze raz obejrzeć się za siebie. Wszechobecny dym pokrył jego skórę i ubranie warstwą sadzy. Tam, gdzie młodzieniec nie był czerwony od juchy, był czarny od popiołu. Namaszczony śmiercią i zniszczeniem, przedstawiał sobą widok po części żałosny, a po części niepokojący. Schulz nie czekał na niego - Kasimir musiał go dogonić, by być świadkiem przemówienia starego weterana.

Gdy mężczyzna przemawiał, grabarz stał wpatrzony w swoje buty. Było mu słabo. Żołądek miał boleśnie skurczony, ale jakakolwiek myśl o pożywieniu przyprawiała go o mdłości. Gdyby to była baśń, przeżyłby jeden człowiek, który pchany żądzą zemsty samodzielnie wytropiłby i ukrzyżował nocnych napastników, a potem żył dalej by stać się wielkim bohaterem. Kas spojrzał na twarze ocalałych - nie wyglądali na bohaterów. Wyglądali jak grupka wieśniaków, którym odebrano wszystko, nieważne jak mało mieli. Jak ludzie którzy nie mieli sił już płakać, a co dopiero ponieść żagiew słusznej zemsty prosto w paszczę potwora prosto z najstraszniejszych koszmarów. A teraz Albert Schulz, człowiek nawykły do prowadzenia wojny i wydawania rozkazów, prosi ich by odrzucili ostatnią rzecz jaka im została. Mają złożyć swoje życia w ofierze na ołtarzu bezsensownego poświęcenia. Zamiast uczcić pamięć poległych prowadzeniem dalszego życia, muszą do nich dołączyć, bo dyshonor przetrwania tam gdzie tylu innych zginęło może zmyć tylko jedna kropla krwi - ta ostatnia.

Jesteś wolny, uświadomił sobie nagle Kasimir.

Nic cię tu już nie trzyma. Odwróć się, odejdź. Egzystencja w tym zapomnianym przez bogów kraju to znój, gnój i chuj. Większość życia to całe chamstwo małorolne traktowało cię jak śmiecia. Ale nie ma ich już, są wgnieceni w ziemię kopytami pół-ludzi albo zaciągnięci w ciemny las. Durak zawsze dawał ci zdrowo popalić, tak samo zresztą jak Schulz. A teraz krasnolud nie żyje. Nie ma głowy, do kroćset! Jak mógłby cię powstrzymać? Inge i Hans są ledwie tuzin kroków od ciebie, ale są równie bezsilni. Już prawie nie pamiętasz jak wyglądają, za każdym razem gdy o nich myślisz widzisz tylko pośmiertne maski i puste spojrzenie, matowe i martwe na tle rozerwanego mięsa i strzaskanej kości.

Jesteś wolny, Kas. Tak, jak zawsze chciałeś. Tak, jak o tym zawsze marzyłeś. Nie jesteś taki jak reszta. Masz perspektywy, chłopcze, świetlaną przyszłość! Tak po prawdzie, to ten atak to najlepsza rzecz która ci się przytrafiła. Spójrz na Schulza. Chcesz zginąć za jego wstyd, za jego sumienie? Wygrałeś na loterii życia, i teraz chcesz pójść za ludźmi którzy cię nie lubią, żeby dokonać zemsty na tych o których nic nawet nie wiesz, oddać całą swoją nagrodę i stanąć wśród przegranych? A jeśli jakimś cudem ci się uda, to co? Zwrócisz życie poległym? Cofniesz czas?

Myślisz, że Schulz spojrzałby ci w oczy, gdyby wiedział dlaczego przeżyłeś atak? Myślisz, że sam nie podniósłby na ciebie ręki w swoim szaleństwie? Teraz cię potrzebuje, ale jak wyglądało to kiedyś? Widzę, że rozumiesz. Chcesz żyć. Podjąłeś słuszny wybór. Pozwól im utonąć we krwi, jeśli tego właśnie chcą.

-Ja... ja nie...- Zaczął Kas. Jego wzrok utkwił na brodzie topora Duraka, pokrytej khazadzkimi runami. Nie było tego widać spod cuchnącej, czarnej posoki, ale Kas znał je na pamięć. Inskrypcja idąca wzdłuż ostrza znaczyła w języku krasnoludów mniej więcej 'tym końcem w stronę przeciwnika'. -...ja nie mogę się doczekać, żeby wsadzić to jednemu z tych zapchlonych kundli prosto w dupę.- Warknął, podnosząc antyczny topór nad głowę w imitacji wojskowego salutu. Gdyby tylko wiedział, ile razy pożałuje tej decyzji, ale jak mógł wiedzieć?

Durak uratował mu życie, a potem wychował go jak syna. Inge i Hans byli przy nim, kiedy reszta odwracała się do niego plecami. Albert Schulz spędził całe życie na obronie Imperium przed jej licznymi wrogami. Zawsze stali za nim murem, chcąc czy nie. Pójście za Albertem nie oznaczało odrzucenia życia, które mu zostało. Było jedyną szansą, by wreszcie je zacząć.

-Damy radę. Uratujemy naszych, a tamtych poślemy do piekła! Jesteśmy z tobą!- Krzyknął do Schulza, po chwili żałując swojej porywczości. Zawstydzony, Kas zrobił kilka kroków w tył. -Idę... yyy... zobaczyć czy coś zostało z moj... z chaty Duraka. Gdy tylko skończę, pomogę wam w karczmie i klasztorze!- Ostatnie słowa krzyknął przez ramię, puszczając się truchtem na obrzeża wioski, gdzie tlił się ostatkiem sił jego dawny dom.

Starał się nie patrzeć na rozpostarte na trawie ciało Duraka. Ironią było, że jako wioskowy grabarz, obecnie jedyny, nie mógł się nim teraz zająć. I ani Inge, ani Hansem, tak jak na to zasługiwali, żeby mogli spocząć w królestwie Morra.

Szybkie oględziny domostwa potwierdziły jego przypuszczenia - nie zostało zeń zbyt wiele. Ale to nie robiło młodzieńcowi większej różnicy - swoje największe skarby, jak każdy krasnolud, Durak wolał trzymać pod ziemią. Najeźdźcy byli brutalni i efektywni, ale ewidentnie złupienie wszystkiego do cna nie było ich celem. Prowadzące do piwniczki drzwi były w jednym kawałku. Kas zszedł ostrożnie po wyciętych w glinie stopniach i złapał za wiszącą u stropu lampę górniczą, kolejną pamiątkę Duraka sprzed lat. Gdy po chwili ją odpalił i rozejrzał po zatęchłym pomieszczeniu, mimowolnie się uśmiechnął.

Po kilku minutach młodzieniec wygramolił się na powierzchnię z plecakiem na ramieniu i tobołkiem z drobiazgami pod pachą. Już miał odejść w stronę placu, gdy zatrzymał się w pół kroku i pacnął w czoło. Byłby zapomniał o najważniejszym!

-Cześć, mamo.- Kucnął przy utrzymanym w czystości, schludnym nagrobku bez imienia, stojącym tylko krok od krawędzi lasu. -Nie uwierzyłabyś, co tu się wyprawia. Świat oszalał. Krausnick już nie ma, wiesz? Wszystko spłonęło.- Kasowi stanęła gula w gardle. Powstrzymywał przez chwilę łzy, ocierając nos rękawem. -Wszyscy nie żyją. No, prawie wszyscy. Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem, co mam robić. Stary Schulz organizuje w odwecie ekspedycję, ale po prawdzie boję się że mógł zupełnie postradać rozum. Nie wiem co się dzieje. Chciałbym, żeby to był tylko sen, ale...- Wzrok chłopaka stwardniał. -Idę z nimi. Najeźdźcy zabrali ze sobą kobiety i dzieci. Poza tym, czuję, że powinienem. Pewnie by ci się to nie spodobało. Ale nie przejmuj się, może dzięki temu niedługo się zobaczymy? Chciałbym tego.- Opuszki palców po raz ostatni musnęły zimny kamień. -Żegnaj. Wrócę tu później, i położę obok ciebie Duraka, dobrze? Wiem że to niezbyt dobre towarzystwo, ale... boję się, że nie będzie tu już nikogo innego. Ja... no wiesz. Wszystko wiesz.- Chłopak wstał, rozmasowując ścierpnięte nogi i podnosząc z ziemi tobołki. -No dobra, dosyć tego dobrego. Czas skopać jedne tyłki i uratować drugie. Dzień jak co dzień.

 
Krieger jest offline