Wystrzeliła z ganku, jak pocisk ze świeżo czyszczonej lufy. Biegiem. Byle szybciej, byle dalej. Zgarnięty w locie pas z bronią zwisał jej z ramienia. Może nawet przeszkadzał, ale jego znajomy ciężar dawał nadzieje na poprawę sytuacji. Gwizdnęła cicho imitując myszołowa. Czasze nie trzeba było przypominać sygnału. Do galopu zastartował z miejsca. Uwieszona u siodła Dahlia dwoma susami odbiła się od ziemi i w locie wskoczyła w siodło. Nie miała czasu szukać strzemion. Przez głowę, w różnych kierunkach galopowało dziesięć rożnych myśli. Nie przypuszczała nawet, że nadal pamięta jego zapach. Że jest on w stanie poruszyć coś, co przez ostatnie tygodnie zagrzebywała głęboko. Co próbowała zostawić za sobą klucząc i zacierając ślady. Pruli co - za przeproszeniem - koń wyskoczy i dopiero na wysokości fabryki gwałtowne lądowanie omal wysadziłoby ją z siodła. Znalazła ich. Wreszcie.
*
- Nie mogę teraz - zamrugała patrząc wybauszonymi od adrenaliny oczami na Portnera. Ściskała w garści wciśnięty jej tobół. - Nie mogę tam wrócić. Suka pilnuje jej jak ostatniej kości na ziemi. Gdyby nie jej stan, pewnie na wjeździe oberwałaby kulkę. Znalazłam ją - obróciła się w kierunku Eddie’go i splunęła przez zęby zniekształcony przekleństwem - a on znalazł mnie. Jest tam!
Wskazała palcem oddaloną o otchłań, wydawałoby się, rozpadlinę.
- Zbudowała, co miała zbudować! Nie mamy czasu! To się dzieje teraz, rozumiecie?
Nie rozumieli. Zbierz się w garść, głupia. Trzęsła się ze strachu i bełkotała jak potłuczona. Trzęsącymi się palcami próbowała rozsupłać rzemienny trok, którym przywiązała do siodła manierkę. Z każdym ruchem zaciągała go bardziej, aż wreszcie straciła cierpliwość. Błysnął dobyty z cholewki nóż, kawałek skóry spadł na ziemię i nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pociągnęła sążnisty łyk. Znajoma goryczka rozlała się po jej podniebieniu płynnym opanowaniem. Przełknęła. I tak jeszcze trzy razy.
- Zaczęło się show. Mamy… myślę, że góra kwadrans.
Nadal się trzęsła, ale teraz już bardziej wewnętrznie. Świat jej zaczynał falować i szepty nabierały mocy. Bajzel Portnera zarzuciła na siodło, dobrze owijając ramię plecaka wokół rogu.
- Ok. Zajmiemy się tym później. Bałagan w Betel to betka, w porównaniu z tym, co wyrychtowała Hope - dopiero teraz zdała sobie sprawę, ze w zasadzie mówi do pleców Portnera. Cokolwiek zamierzał, puenta miało być samobójstwo. Szarpnęła Mikrusa za rękaw. - Są tam, przy tym bajzlu zmontowanym przez Hope. Musimy ruszać.
__________________ Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me |