Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2016, 10:17   #69
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nie dowiedział się zbyt wiele. Hierarchia tutejszych władz była dla prostego wojownika trudna do zrozumienia. W jego plemieniu funkcjonowały trzy tytuły: hosh-nak czyli szaman i duchowy przywódca, aregonaman ergo przywódca wojowników oraz herszt całej grupy Wieczny Ogień i Piewca Wiatru Oggeron. Tutaj zaś, w wielkim mieście istniała cała sieć powiązań na różnych szczeblach władzy. Ismael oczywiście kojarzył urząd archigosa oraz Dużej Rady, wszakże Fitzgerald był jej częścią. Jednak pozostałe figury rozpatrywał dotychczas jako obcych ludzi na stołkach. Mielili dużo ozorem, ale ich działalność pozostawała poza polem zainteresowań czarnoskórego. Które to pole z resztą ograniczało się do przestrzeni między Nicholasem a bezpośrednim zagrożeniem.
Wiedział że Tagmata dzieli swoją pieczę nad Skilthry na poszczególnie dzielnice. Ale znów - nie pojmował dokładnie ich struktur. Jak każdy, znał legendę diatrysów lecz pamiętał ledwie garść tytułów. Prostolinijny umysł człowieka wychowanego na dzikim archipelagu Skillage nie mieścił się w ramach, które dla tutejszych mogły być oczywiste.
Uznał również, że takie dybanie pod bramą i zaczepianie wychodzących wyglądało co najmniej dziwnie. Wciąż było za gorąco, nadal zbyt wiele emocji przyćmiewało właściwy osąd sprawy. Postanowił już do kogo uda się w następnej kolejności, ale owo spotkanie musiało jeszcze zaczekać.
Odruchowo poklepał się po ko-pai, którego czarna dłoń oczywiście nie odnalazła. Rzucił w swoim języku przekleństwo pod adresem strażnika (którego dobrze zapamiętał) oraz jego rodu trzy pokolenia wstecz. Skierował swoje kroki do przepastnych włości Fitzgeralda.
Znajoma okolica ukoiła nieco jego nerwy. Zachowanie spokoju było teraz najważniejsze. Jakiekolwiek impulsywne działanie mogło tylko pogorszyć nawarstwiającą się intrygę. Skręcił na ścieżkę, która prowadziła po mostku i wieńczyła przed dzieloną na trzy części fasadą. Posiadłość Nicholasa zwieńczona była ostrymi wieżami wyrastającymi z czarnego, czterospadowego dachu. Na przodzie budynku wspinała się winorośl, która zgrabnie oplatała grawery przedstawiające różne wariacje rodu Fitzgerald. Przez wieki umieszczano je stopniowo, wypełniając prawie całą szerokość ściany. To nie była ledwie czynszówka, a dom samego skarbnika. Biali ludzie bardzo lubili zaznaczać swój status, czego dowodem był wygląd budynku, do którego właśnie wchodził.
Garrosh zawezwał straż, służbę oraz wszystkich pomniejszych urzędników, którzy pomagali skarbnikowi przy finansach. Wytłumaczył sytuację najprościej jak się dało. Z resztą, inaczej nie potrafił.
- U Darkberga incydent. Morfa w mieście. Próba zamachu. Celem sir Nicholas. Rzekł: wzmocnijcie straże. Choćby z kiesy miasta. Jeśli trzeba - skłamał, ale dobrze znał Fitzgeralda i spodziewał się takiej decyzji - Oczy szeroko otwarte. Wszyscy. Nawet ogrodnicy i pomywacze.
Czuł na sobie wiele spojrzeń. Nie darzyli go sympatią. Był czarny, pochodził “nie wiadomo skąd” i cały czas nosił minę jakby miał komuś przetrącić matkę. Ale musieli się z nim liczyć, wiedzieli że Garrosh miał szczególne względy u szlachcica.
- Wy - rzucił do służbistów w piśmie - Biblioteka. Znajdźcie mi co o historii miasta. Dom Darkberga. Podzamcze. Jak je budowano. Plany, szkice archi… tektoniczne? - z trudem wyłowił z pamięci długi termin.
Zamachowiec nie rozpłynął się przecież w powietrzu. Musiał użyć podziemnego przejścia lub czegoś w tym rodzaju. Nie liczył na wiele, ale być może tego typu księgi potrafiłyby wskazać gdzie należało szukać jego śladów.
Zatrzymał się jeszcze w pół kroku. Przypomniał sobie niezdecydowane odpowiedzi zbrojnego na jego pytania. Wskazał palcem na urzędnika w rozklekotanych okularach.
- Jeszcze. Kto zastępuje Jehudę?
Strategos - otrzymał odpowiedź. Człowiek który piastował ten urząd był zaprzeczeniem męstwa. Zaś ostatni z godnych noszenia tytułu dołączył tego dnia do przodków. Kiedy coś się raz spieprzyło, to na całego.
Udał się jeszcze do swojej celi w celu poświęcenia chwili przy ołtarzu starszych bogów. Uklęknął na jednej nodze i złączył ręce. Szeptem podziękował im za pomyśle starcie, nawet jeśli naznaczone cierpkim bólem. Złożył los diuka w ich rękach. Na sam koniec pod adresem archigosa dodał złożoną strofę w swoim dialekcie, która w wolnym tłumaczeniu znaczyła tyle, żeby trafił go szlag.
Wreszcie opuścił swój pokój, a z niego bezpośrednio udał się do hallu. Teraz miał jeden konkretny cel. Zamek.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-01-2016 o 11:16.
Caleb jest offline