Administrator | Garet szybkim krokiem ruszył ku grupce wieśniaków, którzy, spędzeni przez Darreńczyków niczym owieczki, czekali na rzeź niczym owe owieczki. To, że rzeź ich ominęła, było dla nich prawdziwym cudem, a Garet przeklinał pod nosem fakt, iż dla niektórych owa pomoc nadeszła zbyt późno.
Wieśniacy, żałośnie mała grupka, z niedowierzaniem spoglądali na rycerza, który przed chwilą dosłownie spadł im z nieba. I widać było, że nie wiedzą - czy się mają cieszyć, czy też oczekiwać kolejnego, gorszego jeszcze koszmaru.
I pozostawało pytanie, co się stanie, jeśli Garet ich uwolni. Padną mu do stóp, czy uciekną gdzie pieprz rośnie?
- Jak cię zwą? - Garet zamienił miecz na sztylet, po czym rozciął więzy człowieka, który wyglądał na najstarszego z wieśniaków.
W ogóle cała grupka składała się ze starszych osób. Całkiem jakby w wiosce nikt inny nie mieszkał.
- Karl, panie. Syn Elsbetha. - Starzec schylił się nisko. W jego spojrzeniu obawa mieszała się z niepewnością.
- Jestem Garet Granmont, jeździec smoka. Z łaski króla Markusa od pięciodnia pan na Złotym Dębie.
Starzec wytrzeszczył oczy. Z grupki wieśniaków dobiegło kilka westchnień i okrzyków pełnych zdziwienia.
- Uwolnij pozostałych - polecił, wskazując na pozostawioną przez Darreńczyów. - To wszyscy, którzy przeżyli? - spytał.
- Część trzy dni temu schowała się do lasu. Lord Darton przysłał ludzi z ostrzeżeniem - odparł starzec, uwalniając pierwszego pobratymca i podając mu drugi nóż. - Ale część Darreńczycy zamknęli w stodole. Panny i młode niewiasty do zabawy, potem na niewolnice. I dzieci, na handel - dodał z goryczą.
- Ci już nikogo nie sprzedadzą - zapewnił Garet, co spotkało się z aprobatą obecnych, chociaż niektórzy zdaje się żałowali, że nie mieli przyjemności dostać w swe ręce paru Darreńczyków, by móc osobiście wyrazić swą wdzięczność za wszystkie wyrządzone krzywdy.
- Pozwolicie, panie, że pójdę uwolnić pozostałych? - Jeden z mężczyzn, przed chwilą uwolniony, zwrócił się do Gareta, kłaniając się w pas.
- Idźcie w parę osób - polecił zapytany. - A nuż jakiś Darreńczyk nie zdążył uciec.
Było to mało prawdopodobne, ale zawsze tak być mogło, że któryś zawłaszczył sobie jakąś młódkę, by się z nią zabawić. Pogrążony w rozrywce mógł przegapić znaczną część zamieszania... a teraz z pewnością nie miałby dobrego humoru, więc kolejnemu z wieśniaków mogłaby się stać krzywda. A że każdy wieśniak był na wagę złota, więc każdy mądry posiadacz ziemski dbał o każdego swego człowieka. Zaczynać władanie od strat, których pewnie nawet zdobycze wojenne by nie wyrównały... Kiepsko to wyglądało.
Być może powinien porozmawiać z Rubin? Paru Darreńczyków, gdyby trafili nie do jej żołądka, a do wioski, jako jeńcy wojenni, zapewne zdołaliby odpracować te zniszczenia, jakich dokonali. Co prawda poległych by nie zastąpili, ale lepszy rydz, niż nic.
- Dlaczego nie posłuchaliście lorda Dartona? - spytał Garet.
Ucieczka przed wrogimi wojskami do lasu to przecież był często stosowany sposób. Przed swoimi wojskami też niektórzy uciekali...
- Wszak to wszystko nasze. - Starzec machnął ręką, obejmując gestem pół wsi. - Cały nasz dobytek. Pilnować trza. Co zrobim, gdy przepadnie, gdy chałupy się spalą? Dokąd pójdziem? A Darren daleko.
- Był daleko - odparł Garet, zastanawiając się nad uporem niektórych ludzi. Pewnie swym uporem niewiele ustępowali smokom. - Teraz trzeba uważać.
- Życie ważniejsze, niż chałupa - rzucił ktoś z grupki uwolnionych, co pewnie rozumu nabrał po ostatnich przejściach.
Dalsza dyskusja się nie rozwinęła, bowiem wrócili mężczyźni, wraz z dość sporą grupką uwolnionych kobiet, z których najstarsza (zdaniem Gareta) nie miała więcej niż trzydzieści lat. Ku niekłamanemu zdziwieniu Gareta towarzyszyło im (nie z własnej najwyraźniej woli) dwaj młodzieńcy, w poszarpanych strojach, których barwy wskazywały na Darren.
- Zabić! Zapłacą nam! Śmierć...! - padło kilka wzburzonych głosów, który zawtórował pełen aprobaty szmer.
- Oddać ich smokowi! - padła propozycja, która spotkała się z największą aprobatą.
- Cisza! - Głos Raula bez problemów przebił się przez podniesione głosy wieśniaków. - Związać ich. Mają być żywi.
- Milordzie, oni nas zabijali - ośmielił się powiedzieć jeden z wieśniaków. Inni pokiwali głowami.
Spojrzenie Gareta zdusiło w zarodku wszelkie sprzeciwy
- Żywi - podkreślił. - Będą potrzebni - zniżył się do udzielenia wyjaśnienia. - Na razie zbierzcie całą broń.
Po chwili obaj darreńscy żołnierze zostali związani i umieszczeni pod strażą paru uzbrojonych w widły mężczyzn, a u stóp Gareta znalazł się dość spory stosik różnorodnego oręża - od paru sztyletów, przez wiele mieczy, po kilka łuków i kusz.
- Smok! - krzyknął któryś z wieśniaków. W jego głosie zabrzmiało zaskoczenie, strach, ale i zaciekawienie. Skoro smok już raz im pomógł...
Wiara to jedno, obawa to drugie. Jedni schowali się za najbliższymi domami, wystawiając głowy i z ciekawością wpatrując się w smoka, inni, którzy do takich schronień mieli za daleko, stanęli w taki sposób, by między nimi a smokiem znalazł się Garet i dwaj darreńczycy.
- To jest Rubin - powiedział Garet. - Proszę traktować ją z szacunkiem. Z pewnością nieraz będzie gościć w tych okolicach.
Czy to ostatnie zdanie uspokoiło lub ucieszyło wieśniaków? Trochę w to wątpił. |