Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2016, 20:08   #102
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
_____________________________

CABLE & JAZZMAN
_____________________________

Na pytanie Jacka, Clint uniósł lekko brwi.
- Możesz zostawić pieniądze w sejfie naszej posiadłości, póki nie rozwiążemy problemu z twoim kontem bankowym. Kostium ci załatwię, jeszcze tak nisko nie upadliśmy, żeby pożyczać jakieś ciuchy od X-Men - powiedział. - I jasne, że możesz się zabrać, wręcz jest to wskazane, w końcu kto jak nie ty zna najlepiej sytuację zdrowotną twojego ojca?

Nim Cap. America wyszedł, Nate widział, jak Clint rozmawiał z nim o czymś w drzwiach, a gdy ich lider wrócił na łono drużyny, skinął mu tylko głową, by zbierali się do wyjazdu. Z garażu zabrali Range Rovera i oczywiście musieli poczekać dłuższą chwilę na Jazzmana, a w międzyczasie Hawkeye poinformował Summersa, że rozmawiał z Rogersem o nowej tożsamości dla Cable’a i Steve obiecał mocno nad tym popracować. To już było coś. Jones w końcu się ogarnął i dołączył do nich, gdy samochód był już wyprowadzony na podjazd.
- Co tak długo? - Zapytał Barton.
- Miałem pewne problemy techniczne z telewizorem, ale już ok. Spokojnie, niczego nie zepsułem. - odparł wesoło Jack, rozsiadając się wygodnie na tylnych siedzeniach. - Ale tu wygodnie. I jak dużo miejsca. - Zaśmiał się.
Clint spojrzał jedynie wymownie na Cable’a, nie komentując zachowania Jazzmana i w końcu wyruszyli.

Przeprawa przez centrum Nowego Jorku to była mordęga, na szczęście w końcu, po niecałych czterdziestu pięciu minutach grzęźnięcia w korkach, czy na wszelkiego rodzaju skrzyżowaniach udało im się wyjechać na suburbia, gdzie nabrali płynności jazdy i skierowali się wprost do North Salem.


Monumentalny i nieco posępny budynek Instytutu przywitał ich sypiącym gęsto śniegiem. Ledwo co zaparkowali Range’a na podjeździe, a dwuskrzydłowe drzwi posiadłości otworzyły się na oścież i na spotkanie wyszli im Cyclops oraz Emma Frost, czyli dwójka, którą Cable (zwłaszcza on) i Hawkeye znali. Barton przedstawił mutantów Jazzmanowi, Nate przywitał się ciepło z ojcem, a następnie całą piątką weszli do środka.

Hall szkoły okazał się być dużo większy, niż ten w posiadłości Mścicieli, co nikogo nie dziwiło, biorąc pod uwagę wielkość samego budynku. Przyozdobiony świątecznymi ornamentami oraz ubranymi choinkami od razu zdradzał, że dla dzieciaków i dyrekcji zbliża się ten magiczny, wyczekiwany przez większość ludzi czas. Nie było jednak czasu na podziwianie wystroju budynku, gdyż Clint z Jackiem od razu zostali zabrani w kierunku ambulatorium, gdzie urzędował Elixir.


_____________________________

CABLE
_____________________________

Chwilę po tym, jak cała czwórka zniknęła za zakrętem, z piętra zbiegła żwawo rudowłosa, młoda dziewczyna, która z szerokim uśmiechem i okrzykiem “Cześć, Tato!” na ustach, wpadła Cable’owi prosto w wielkie ramiona i trwała w nich przez dłuższą chwilę.

Gdy w końcu udało im się od siebie “odkleić”, Nathan zabrał córkę na spacer do ogrodów za posiadłością, dzięki czemu mieli trochę spokoju i czasu dla siebie. Rozmawiali, śmiali się i chłonęli każdą cząstkę swojej obecności, jednak nie trwało to długo - po niespełna godzinie, Hawkeye wywołał Cable’a i rzucił krótkie “wracamy” na kanale telepatycznym, zatem siwowłosy mężczyzna odprowadził Hope do szkoły, pożegnał się z nią czule i spotkał z towarzyszami w samochodzie.


_____________________________

JAZZMAN
_____________________________

Jones chłonął wzrokiem świąteczny wystrój szkoły i raczej średnio przysłuchiwał się rozmowie Hawkeye’a z Cyclopsem. Trzymał się z tyłu, co jakiś czas rzucając okiem na zgrabny, ukryty w obcisłych białych spodniach tyłek Emmy, a gdy ona zerkała w jego stronę, udawał, że ogląda ornamenty na ścianach. W końcu doszli do ambulatorium, gdzie przywitał ich młody mężczyzna w białym fartuchu. Jack nie mógł przez dłuższą chwilę oderwać od niego wzroku, gdyż ich rozmówca był… złotoskóry! Okazało się, że to Elixir, z którym mieli się spotkać, a jego mocą było szeroko pojęte leczenie. Jazzman w kilku zdaniach wyjaśnił, na czym polega jego problem, a Josh (bo tak na imię miał Złociutki) obiecał pomóc ojcu chłopaka. Z podkręceniem metabolizmu był ten problem, że Elixir mógł to zrobić jedynie tymczasowo, chociaż i to zadowoliło Jonesa, więc mutant zabrał się do pracy.

Przyłożył dłonie do barków Jazzmana, te rozbłysły złotym światłem, a Jackowi na moment zrobiło się niedobrze i nawet miał ochotę zwymiotować na biały fartuch mutanta, ale ostatecznie się powstrzymał. Po chwili było już po wszystkim i Josh zapewnił go, że przez parę dni powinien być w stanie korzystać ze swoich mocy bezobjawowo, jednakże i tak po bieganiu będzie musiał uzupełnić kalorie, inaczej jego organizm będzie osłabiony. W tym czasie Hawkeye rozmawiał o czymś na boku z Cyclopsem i White Queen, a godzinka strzeliła jak z bata i już musieli wychodzić.

Będąc na korytarzu, Clint wywołał Nathana, dając mu znać, że pora wracać do posiadłości, po czym obaj skierowali się w stronę głównego wyjścia z Instytutu.


_____________________________

CABLE & JAZZMAN
_____________________________

Trzech mężczyzn spotkało się przy wozie i po chwili byli już w środku, a Barton rozgrzewał silnik.
- Mamy dobre wiadomości - powiedział Clint, wykręcając przy pomniku Phoenix w stronę bramy wyjazdowej. - Elixir bez problemu pomoże ojcu Jacka. Właściwie to będzie dla niego chwila roboty.
- Mówił, że potrafił odtworzyć całe serce, więc sprawa mojego taty to będzie kaszka z mleczkiem. - Cieszył się Jazzman.
- Jesteśmy umówieni na przyszły tydzień na wizytę, do tego czasu Jack ma wszystko ogarnąć - rzucił Hawkeye, zerkając na Cable’a. - A u ciebie jak? Córka zadowolona? Dobrze jej się tu mieszka?

Wyjechali z Instytutu na główną drogę, umilając sobie czas rozmową. Śnieżyca zelżała, dzięki czemu Barton mógł sobie pozwolić na nieco bardziej zdecydowaną jazdę. Przynajmniej do momentu, aż zaczęli zbliżać się do Nowego Jorku, gdzie ruch stawał się coraz gęstszy i niemal co chwilę musieli stać w korkach. Jazzman nawijał jak opętany, ale ciężko się było w sumie dziwić chłopakowi, skoro wracał do posiadłości z najlepszą z możliwych wiadomości. Krótko po trzeciej pojawili się w murach domu Mścicieli i każdy z nich zajął się swoimi rzeczami, aż do momentu wyjazdu na pizzę.

_____________________________

RAPID JACK & SKAAR
_____________________________

Jak na kobiety przystało, trochę im się zeszło, nim każda zdecydowała, co zamierza robić. Na szczęście Victoria i Jackie wybierały się do miasta, więc dla Skaara oznaczało to ciekawiej spędzony dzień, niż pozostanie w posiadłości i oglądanie bajek... tfu, filmów. Zafina i Aceline zajęły się swoimi sprawami, więc Hand wyprowadziła z garażu Jaguara i w towarzystwie Skaara oraz Jackie pojechali do centrum. Mieli szczęście, gdyż na placu przy Rego Park natrafili na jarmark świąteczny. Drewniane budki poustawiane w kilku rzędach obok siebie wabiły fantastycznymi zapachami i ciepłym, żółtym światłem sączącym się z każdego przybytku. Mniej dziewczynom podobał się sypiący, gęsty śnieg, ale nie można było mieć wszystkiego.


Całą trójką kręcili się po terenie jarmarku, a Victoria przodowała w zakupach, zaopatrując się w niemal każdą świąteczną błyskotkę, która wpadła jej w oko. Po ponad godzinie takich szaleństw zatrzymali się w jednej z budek na precle, naleśniki francuskie oraz gorącą czekoladę. Po sytym lunchu wybrali się na standardowe zakupy do sklepów znajdujących się przy głównej ulicy, a Skaar co chwilę był zaczepiany przez mężczyzn przebranych za Mikołajów, którzy wręczali mu cukierki i inne słodycze. Gdyby tylko wiedzieli, z kim mają do czynienia... Dziewczyny uzupełniły swoją garderobę, ale jak to bywało w takich przypadkach, Skaar czuł się w kobiecych sklepach jak młodszy brat wyciągnięty na zakupy przez dwie siostry, które nie miały go z kim zostawić w domu. W końcu, po kilku godzinach na mieście postanowili wrócić do posiadłości, a gdy pojawili się na podjeździe, dochodziła piąta. Mieli jeszcze trochę czasu do wyjazdu na pizzę, więc każdy zajął się swoimi sprawami, w co wchodziło rozpakowanie zakupów i odświeżenie się przed kolacją.


_____________________________

WSZYSCY
_____________________________

O szóstej wyjechali w dwa samochody na miasto i pojechali na Manhattan, gdzie znajdował się lokal o dźwięcznej nazwie “Adriano’s Pizza”. Dosłownie na każdym kroku widać było, że miasto przygotowuje się do świąt - zielone girlandy zwisające z latarni, olbrzymie bombki poupychane tu i ówdzie, czy ubrane choinki to tylko część z dekoracji, które minęli. W końcu zaparkowali przed budynkiem i weszli do środka - pizzeria pękała w szwach, ale zarezerwowany pod oknem stolik już na nich czekał. Rozsiedli się wygodnie, a Clint podał pulchnej kelnerce jedynie jakiś numer, a ta zniknęła na zapleczu.

Musieli się trochę naczekać, ale w końcu na stół wjechała ogromna pizza zajmująca całą przestrzeń stolika, tak, że napoje w kubkach trzeba było zgarnąć na uda, gdyż po prostu nie dało się ich nigdzie indziej postawić. W kwestii dodatków, pizza została podzielona na cztery, więc każdy mógł zjeść taki kawałek placka, jaki mu pasował - z salami, szynką i pieczarkami, pomidorami z kurczakiem, czy tylko z serem. Największym entuzjastą był jak zwykle Jazzman, który pochłaniał kawałek za kawałkiem w rekordowym czasie. Na początku rozmawiali trochę o Deadpoolu, ale atmosfera w końcu się rozluźniła - zajadając się pyszną kolacją dyskutowali i śmiali się, przełamując bariery i próbując dogadywać się też na prywatnym polu. Niektórzy mówili mniej, inni więcej, ale widać było, że to nie jest przypadkowa zbieranina ludzi z supermocami.

Nie dane im było jednak nacieszyć się tym wieczorem, gdyż po niespełna dwudziestu minutach od momentu doniesienia pizzy, ulicą sąsiadującą z lokalem, który zajmowali, wstrząsnął potężny wybuch.


Sporej wielkości owalny, srebrny talerz, który wyglądał na coś w rodzaju statku kosmicznego, rąbnął o ziemię, wprost w zaparkowane samochody i spacerujących ludzi, po czym rozrywając asfalt dziobem, zatrzymał się pod jednym z budynków naprzeciw pizzerii.
- Niech to szlag, nawet zjeść nie pozwolą! - Warknął Barton, rzucając kawałek nadgryzionej pizzy na stół i zbierając się od stolika. - Avengers Assemble! Sprawdzamy, kto potrzebuje pomocy i co za gówno wylądowało na ulicy. Trzymamy się blisko siebie. Cable - kanał i skan telepatyczny odnośnie najciężej rannych! Nimi zajmujemy się w pierwszej kolejności!
Tylko tyle zdążył powiedzieć, nim wybiegł na zaśnieżoną ulicę zarzucając kurtkę na plecy.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 01-02-2016 o 15:37. Powód: literówka ;)
Kenshi jest offline