|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-01-2016, 12:20 | #101 |
Reputacja: 1 | Powitania przed wycieczką po rezydencji -Cześć, Skaar na imię mam Jack pseudo Jazzman. -Miło mi Cię poznać Jack. - młody mutant podał speedsterowi dłoń. Jazzman wyrzucał z siebie słowa z szybkością wysokiej klasy karabinu maszynowego i pytał o milion kwestii na minutę, ale z tego co Skaar zdążył się dowiedzieć o świecie, było to typowe dla ludzi żyjących na tak wysokich obrotach. Całe szczęście S.H.I.E.L.D. dobrze dbało o jego edukację. Wyczuwał w tym rękę ojca wykształciucha. -Witaj w drużynie Skaar. - nowa koleżanka z drużyny podała mu rękę, ooo... ta była naprawdę niezła. – Mi możesz mówić Zafina albo The Dancer. Innych skrótów nie toleruję. -Cała przyjemność po mojej stronie. - uścisnął jej dłoń z uśmiechem - Mi dorobiono już całkiem sporo przydomków, jak choćby Syn Hulka czy Mały Potwór, jednakże zdecydowanie wolę gdy mówi się do mnie po imieniu. - puścił jej oczko, gdyby był parę centymetrów wyższy chętnie by z nią zatańczył. Ale przecież... zachichotał do własnych myśli. *** -No to kto koniec końców wybiera się na miasto? Sam przecież nie pojadę. - zapytał przekrzywiając głowę, gdy okazało się że płeć piękna ma własne plany.
__________________ Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja. Ostatnio edytowane przez Eleishar : 30-01-2016 o 12:27. |
30-01-2016, 20:08 | #102 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] Ostatnio edytowane przez Kenshi : 01-02-2016 o 15:37. Powód: literówka ;) |
31-01-2016, 21:19 | #103 |
Reputacja: 1 | Kiedy ich Range Rover zbliżał się do Instytutu Cable poczuł coś w rodzaju przyjemnego ciepła, uczucie związane z powrotem do domu. - Urodziłem się tutaj…. – Mruknął na tyle głośno żeby Clint i Jack mogli to usłyszeć i pogrążył we wspomnieniach. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w puszczane w radiu kolędy i po prostu obserwował kolejne mijane przez nich, pokryte śniegiem partie lasu. W pewnym momencie ożywił się i postukał metalowym palcem w szybę, wskazując im dziwny obiekt, który mijali. - The Balanced Rock, nikt nie wie skąd się tutaj wziął. Niektórzy mówią, że postawili go Indianie w celach rytualnych, ale ci sami ludzie nie są w stanie wyjaśnić jak ci Indianie go podnieśli. Ciekawa rzecz… - Nathaniel wzruszył ramionami i urwał opowieść, z jednej strony nie chciał zanudzać towarzyszy ciekawostkami historycznymi, z drugiej jego faktyczna wiedza na temat owej tajemniczej skały osadzonej na kilku mniejszych, kończyła się na tych trzech zdaniach, które przed chwilą wypowiedział. Po kilku chwilach zajechali pod główny budynek Instytutu Xaviera. Wysiedli z samochodu, powietrze było mroźne, para wydobywająca się z ust wyraźnie widoczna. Na powitanie im wyszedł dowódca polowy X-Men, oraz główna telepatka owej drużyny. Świetliste oko Nathaniela rozbłysło nieco mocniej kiedy wymienił spojrzenia z Emmą Frost. Kobieta od razu przystąpiła do skanowania myśli trojga Avengersów, a Cable, po prostu wyrzucił ją ze swojej głowy, co ona skwitowała milcząco, krzywym uśmiechem. Kiedy weszli już do środka, Cyclops odezwał się jako pierwszy. - Clint, Nate… I Jack jak sądzę? – Cyclops powitał całą ich trójkę uprzejmym tonem, Cable podszedł do niego i powoli odwracając wrogie spojrzenie od panny Frost, uścisnął dłoń drugiego z obecnych tu Summersów. - Witaj ojcze… Nadal prowadzasz się z tą flądrą? – Słowa Nathaniela były o tyle dziwne, że Cyclops wyglądał na młodszego niż Nathaniel o jakieś dziesięć lat. Cyke nie zdążył odpowiedzieć, na jego twarzy pojawił się gniew, uścisnął dłoń Cable’a z całej siły i otworzył usta, ale uprzedziła go panna Frost, która odezwała się z bijącą od niej aurą arystokratycznej charyzmy. - Nathaniel Christopher Charles Summers, jak zwykle uroczy. Tęskniłam za twoimi dworskimi manierami i szarmanckim podejściem do kobiet. – - W czasach, gdy mężczyźni wykazywali się dworskimi manierami, osoby takie jak ty palono na stosach… - Nate odpowiedział, krótko i zwięźle po czym przeniósł spojrzenie na ojca, który ze złości w swym uścisku dłoni niemal złamał mu nadgarstek, Nathaniela uratował tylko fakt, że owa ręka wykonana była z metalu. - Gdzie jest Hope? – Nathaniel popatrzył w oczy Cyclopsa skryte za czerwonym wizjerem jego okularów, Summers zluzował uścisk dłoni, westchnął z czymś w rodzaju nadwyrężonej rodzicielskiej cierpliwości i kiwnął głową dając Nathanielowi znak, by ten wszedł do środka. Cable dokładnie tak uczynił, pozostawiając Jazzmana i Hawkeya w towarzystwie gospodarzy. Cyclops chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Emma Frost uciszyła go kręcąc głową. - Wesołych świąt Nathanielu… - Dodała na pożegnanie Emma, z wyraźnym przekąsem. - Dzieci.... - Podsumował Cyclops. Cable szedł przez korytarze ciesząc się, że nikogo po drodze nie spotkał, Emma Frost działała na niego tak, że miał ochotę kogoś zabić. Jego gniew nie trwał jednak długo, chwilę później, najmłodsza członkini rodu Summersów wpadła mu w ramiona. Łzy polały się strumieniami po jej policzkach i choć Cable wiedział, że to łzy radości, uściskał dziewczynę mocniej i ucałował czubek jej głowy. - Trzy miesiące… Nie odzywałeś się trzy miesiące…Siedząc na cholernej pustyni… - - Przepraszam Hope… Wiesz, że , gdyby coś mi się stało… - - Nie bałam się, że coś ci się stanie… Zwyczajnie tęskniłam… - Dziewczyna powoli się pozbierała, otarła łzy i odkleiła się od ojca, w oka mgnieniu, znów uśmiechnięta. Cable również odpowiedział jej szczerym uśmiechem i uważnie zmierzył ją wzrokiem. - Chyba z centymetr urosłaś. Ojciec i stryj dobrze cię karmią? – - Nie powiem, żebym kiedyś widziała ich w kuchni… Ale tak, dbają o mnie. Reszta nauczycieli też jest bardzo miła…. Znów pokłóciłeś się z panną Frost? – Ton głosu Hope zmienił się z wesołego na karący. - Skąd wiesz? – Nathaniel odparł zaskoczony, z wyraźnym zakłopotaniem. - Twoje moce…. – Hope westchnęła i demonstracyjnie postukała się palcem wskazującym w czaszkę. - Mówiłem ci, że masz nie czytać moich myśli… - - A ja mówiłam ci, że robię to tylko kiedy coś cię martwi… Scott nie jest taki jak ty… To dzielny człowiek, ale potrzebuje oparcia, kogoś kto go wspiera, miłości… Twoja matka nie żyje od kilku lat, powinieneś zaakceptować to, że….- - Akceptuję. – Cable wszedł rudowłosej dziewczynie w zdanie i powoli ruszył korytarzem. Hope, podreptała za nim. – Nie jestem dzieckiem Hope, nie mam problemu z tym, że mój ojciec znalazł sobie inną kobietę, tylko z tym kim jest ta kobieta. Nie ufam jej, wiem, że zrobiła wiele dobrego dla tej szkoły, dla X-Men, ale to nie znaczy, że… - - Tobie też mało kto ufa…- Zauważyła złośliwie Hope. - I dobrze robią. – Odparł Cable, a potem przechylił głowę, przyglądając się dziewczynie w podejrzliwy sposób. - Od kiedy zajmujesz się psychoanalizą? – - Wujek Charles twierdzi, że mam zadatki na dobrego psychiatrę, zapisałam się na zajęcia z psycholgii. – - Kto tego uczy? – Nathaniel pozostawał krytyczny. - Panna Frost, zresztą tak samo jak etyki. – Hope zachichotała i pokazała Nathanielowi język. - Chryste, i ty się potem dziwisz, że nienawidzę tej kobiety. – Cable pokręcił głową, a po chwili przypomniał sobie o kopercie, którą schował pod płaszczem, zatrzymał się i wręczył ją dziewczynie. - Co to? – Mały rudzielec ciekawsko zaczął otwierać kopertę swoimi pazurkami. - Cztery tysiące dolarów. Nie potrzebuję pieniędzy dopóki mnie karmią i zapewniają mi amunicję… A ty… Lubisz szczotki do włosów… Perfumy… I inne dziewczęce rzeczy, których nie potrafię nazwać… Widziałem też zdjęcie z twojego pokoju na tweeterze, masz zabawkę, pluszowego potwora. – - Dziękuję…. - Hope wtuliła się w ojca wieszając mu się na szyi, a później chowając zdobyte „kieszonkowe” pod bluzkę, za pasek swoich jeansów. – To nie potwór. To pokemon. – - Co? – - Poket monster? Jest mały, możesz go łatwo schować, nazywa się Charmander i zieje ogniem. – - Sprzedają dzieciom zabawki, które zieją ogniem? To nieodpowiedzialne. – Stwierdził krytycznie Summers a Hope wyglądając na załamaną psychicznie opuściła bezradnie swoje ręce i głowę. -Tato… On zieje nim tylko w kreskówce… Zresztą kiedy skończyłam osiem lat zacząłeś szkolić mnie w walce na noże. Czy to było odpowiedzialne? – - To było konieczne. I zawsze uczyłem cię, że jest różnica między bronią a zabawkami. – - Nie ważne, nie było tematu… Dokąd chciałeś iść? – Dziewczyna spytała ciekawsko po czym bezceremonialnie wskoczyła na Nathaniela od tyłu i zawisła na nim oplatając jego szyję dłońmi. - Na grób matki… - Cable wyciągnął spod płaszcza wygnieciony, pojedynczy kwiat róży, który Hope od razu przejęła i przystawiła sobie pod nosek z zamiarem powąchania. - Wpadliśmy tylko na chwilę, ale obiecuję, że będę częściej zaglądać. Mieszkam teraz w Nowym Jorku… - Kontynuował Cable, ale Hope znowu weszła mu w słowo. - Wiem, dziadek mi wszystko opowiadał, nie przynudzaj…. Poza tym, kładzenie żywych kwiatów na groby w grudniu to kiepski pomysł, zaraz zamarznie…- Hope marudziła wisząc na plecach ojca, który nic sobie z tego nie robił i kontynuował wędrówkę przez korytarz. - Wszystko kiedyś umiera… Najważniejsze w życiu żołnierza to….- Stwierdził obojętnie Cable. - Po pierwsze mieć sprawę za którą można umrzeć, po drugie mieć towarzyszy za których można umrzeć, i po trzecie umrzeć w walce… - Hope wyrecytowała ze znudzeniem i kontynuowała. - I żaden żołnierz z tego kwiatka, nie zasługuje na żołnierską śmierć. Wsadzę go sobie do wazonu dobrze? Babcia się nie obrazi... Poza tym tatooo…. Jesteś tak dołujący, że po rozmowie z tobą nawet Dalaj Lama by się powiesił! – Dziewczyna wywarczała mu te słowa do ucha i ścisnęła lekko za szyję jakby chciała go udusić. - Kto taki? – Nathaniel odparł ze zdziwieniem. - Wkręcasz mnie prawda! – Wykrzyczała wściekle Hope. Nim wrócili z ulokowanego na terenie instytutu cmentarza minęło ponad pół godziny, głównie przez to, że dziewczyna musiała wcześniej zajść do swojego pokoju po kurtkę. Później, porozmawiali jeszcze stojąc na dworze, przed głównym wejściem do budynku. Rozmawiali głównie o tym jak dziewczyna radzi sobie na lekcjach, o jej koleżankach i kolegach. Później temat zszedł na fakt, że Kapitan Ameryka może ułatwić im przeprowadzenie procesu adopcyjnego. Gdy Clint dał znać, że czas już wracać, Nate pożegnał się z córką czułym uściskiem i udał się do samochodu. Dziewczyna odprowadzała ich wzrokiem stojąc na parkingu i pomachała do nich ręką na pożegnanie. Zniknęła w środku dopiero, kiedy ktoś ją zawołał. Kiedy wracali samochodem Hawkeye spytał go o dziewczynę, co wyrwało Cable z zamyślenia, ten bowiem tempo wpatrywał się w mijany przez nich pomnik Feniksa, która wywoływała w nim mnóstwo wspomnień. - Tak Clint, jest tu szczęśliwa. To jej dom. - Ostatnio edytowane przez Komiko : 31-01-2016 o 21:22. |
01-02-2016, 13:05 | #104 |
Reputacja: 1 | Lady Europa powoli dokańczała swoją pizzę, gdy nagle z nieba spadł... statek kosmiczny? Nie wiedziała do końca co, ale spadło. Zamieszanie na zewnątrz było koszmarne, wolała nawet nie myśleć o tym, ile osób leży w gruzach, pod zniszczonymi budynkami, walcząc o oddechy w płucach zgnieconych betonem... przerażająca perspektywa. W ciągu jednej sekundy zmieniła swój casualowy strój na lateksowy, niebieski kombinezon i wyleciała z pizzerii. Rozglądała się wokoło, szukając ludzi, którzy najbardziej potrzebowali jej pomocy. Ostatnio edytowane przez Kaworu : 01-02-2016 o 16:16. |
01-02-2016, 14:02 | #105 |
Reputacja: 1 | Wypad integracyjny -Siedzę z przodu! - zawołał Skaar gdy Hand wybrała samochód i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować władował się na fotel pasażera, po czym zapiął pas. Podróż na jarmark świąteczny zeszła im na słuchaniu kolęd w radiu. Młody mutant miał dylemat, nie wiedział czy się cieszyć że jadą tylko dwie kobiety, co sprawiało że mniej będzie ciągania po butikach, czy smucić się że pozostałe dwie nie dotrzymają im towarzystwa. Po chwili zastanowienia postanowił zwyczajnie o tym nie myśleć i korzystać z uroków wypadu na miasto. Szczęście było po ich stronie, w Nowym Jorku akurat odbywał się spory jarmark świąteczny, więc nie mogli narzekać na brak atrakcji. Płci pięknej nieszczególnie podobał się sypiący śnieg, Skaar był jednak niezmiernie zadowolony. W przerwach pomiędzy odwiedzaniem straganów (gdzie bez litości wykorzystywał kartę kredytową otrzymaną od ojca do kupowania różnorakich przysmaków i pamiątek) brał udział w rozbieganych bitwach na śnieżki, czy pomagał dzieciakom lepić bałwana. W ramach integracji z Rapid Jack i Victorią dyskretnie obaczył po małej błyskotce, które wpadły każdej w oko i sprawił je im w prezencie. Mimo iż Skaar przez tę bitą godzinę wszamał wiele świątecznych przysmaków, gdy zatrzymali się na lunch w ogóle nie protestował. Mało tego, zamówił największą porcję -Smacznego! - i wszamał jako pierwszy, by potem na spokojnie raczyć się wielką gorącą czekoladą gdy dziewczyny jadły. Po dobrej wyżerce przyszła pora na mniej przyjemną część, laski ruszyły do sklepów z ciuchami... Na osłodę życia młody mutant dostawał różne drobne słodycze od różnych przebranych Mikołajów po drodze. Czasem też odbiegał by poprzerzucać się śnieżkami z jakaś grupką, w końcu w butikach mógł się czuć co najwyżej jak dziecko zaciągnięte tam z braku innej możliwości. Oczywiście mógł pooglądać sobie kilka co atrakcyjniejszych klientek, które wychodziły z przymierzalni by spytać o opinię znajomych, ale do samych boksów wolał dla bezpieczeństwa nie zaglądać. W pewnym momencie, lustrując wzrokiem okolicę zobaczył jak dwóch gliniarzy goni za jakimś przedzierającym się przez tłum facetem, zapewne złodziejem. -A dobry uczynek na dziś to... - mruknął pod nosem i jedna z płyt chodnikowych wysunęła się nieznacznie, zapewniając złodziejowi potknięcie i malowniczy, choć krótki przelot w powietrzu połączony z bolesnym zaryciem w ośnieżonej nawierzchni. Po chwili stróże prawa dopadli go by dopełnić swojej powinności, a płyta wróciła na swoje miejsce. Gdy Jackie i Victoria miały już dość nowych nabytków, po całej wieczności zakupów (no dobra, po kilku godzinach, ale wiecie jak to jest z perspektywy męskiej) wrócili do rezydencji, wciąż mając trochę czasu do wyjścia na pizzę. Skaar skoczył wziąć prysznic, a następnie udał się na strych by trochę się jak to mówili dorośli "odmóżdżyć" czyli pograć na konsoli.
__________________ Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja. |
01-02-2016, 23:00 | #106 |
Reputacja: 1 | DRUŻYNA W PIZZERII Skaar w sumie nie był pewien, o czym rozmawiać z nowo poznaną ekipą. Wydawali się mili i raczej zagadanie nie stanowiłoby problemu dla większości, ale on nigdy nie był jakiś specjalnie wygadany. Gdy zobaczył jak szybko Jazzman wsuwa pizzę, zaświtał mu w głowie szatański plan... - Jack! Wyzywam Cię! - zawołał przez stół do speedstera - Przekonajmy się kto szybciej wciągnie dwadzieścia kawałków tej pizzy! - Czyżbyście chcieli się szybko nabawić niestrawności? - Zapytała Victoria, uśmiechając się lekko i biorąc delikatny gryz pizzy, niczym dama. - Myślę, że ani jednemu, ani drugiemu to nie grozi. - Hawkeye się zaśmiał. - Jak się póki co czujecie w posiadłości? Czeka was jeszcze zwiedzanie podpoziomów i w końcu musimy zacząć treningi, ale na wszystko przyjdzie czas. Póki co cieszmy się chwilą. - Clint siorbnął Pepsi z kubka. Zafina zatrzymała w połowie zjedzony kawałek pizzy i spojrzała na Clinta. - Ta rezydencja ma jeszcze podpoziomy? -Kobiety... krzty ducha rywalizacji... - westchnął teatralnie młody mutant, po czym ugryzł swój kawałek, nie było sensu siedzieć o pustym brzuchu aż Jazzman się zdecyduje - Chałupa jest prima sort, choć nie wiem jeszcze jak się w niej mieszka. - odparł Bartonowi z uśmiechem. - Tak, mi mieszkanie także się podoba - powiedziała Aceline, biorąc do ręki kawałek pizzy z serem - Skaar, jesteś dosyć młody, co Cię zainspirowało do zostania superbohaterem w tak młodym wieku? -Jak się ma takiego ojca, to chce się mu przynajmniej dorównać, czyż nie? - odparł jej Skaar - A że geniuszem jak Banner nigdy nie będę, to robię użytek z tego co zostawił mi Hulk. - Hm, rozumiem - odparła Europa, biorąc mały gryz pizzy - Ja zostałam wybrana jako bohater i raczej nie mam dużego wyboru. Myślę, że gdybym przestała być bohaterką, to Duch Europy odebrał by mi mój dar. Plus, zawiodłabym go. Ją, właściwie, bo to kobieta. -Nie widzę powodu do narzekania, żywot bohatera to coś o czym niejeden marzy, a w dzieciństwie chyba każdy marzył. - uśmiechnął się do niej. - Owszem, każde dziecko marzy o byciu superbohaterem. Ale zauważ, to także wielka odpowiedzialność... i niebezpieczeństwo. Osobiście Cię podziwiam, sama w takim wieku nigdy bym nie została herosem. -Niektórzy nie mieli wyboru. Nikt nie pytał ich o zdanie. - Mruknął pesymistycznie Cable i zajął się mieleniem w zębach kolejnego kawałka pizzy. Najwyraźniej Zafina wiedziała o co mogło mu chodzić. Podniosła swoją szklankę z napojem jak do toastu i kiwnęła głową. -Nie wiem co wy wszyscy macie do mojego wieku... - westchnął Skaar - Nie jestem dzieckiem. - Wybacz, nie chciałam, żebyś się poczuł urażony - Lady Europa uśmiechnęła się - Zauważ jednak, że mówiłam o Twoim MŁODYM wieku, nie o tym, że jesteś DZIECKIEM - skinęła Skaarowi głową. - Wiesz, twój wygląd sprawia, że łatwo się pomylić. Ile tak naprawdę masz lat? -A to już moja słodka tajemnica. - zachichotał młodzieniec, choć rozumiał że w swojej kompaktowej formie budził raczej skojarzenia z dzieckiem niż superbohaterem. - Szkoda - westchnęła słodko dziewczyna. - Nie lubię tajemnic, a wydawałeś się intrygujący. -Może kiedyś się dowiesz. - puścił jej oczko. - Może. Warto jednak żebyś coś o sobie opowiedział. Zwłaszcza jeżeli mamy razem współpracować. -Cóż mogę rzec... - Skaar zamyślił się na chwilę - Jak wspomniał Steve jestem synem Hulka i wokół tego oscyluje znacząca część mojej mocy. Dysponuję porównywalną siłą i podobnie jak mojego ojca mnie również niemal nie sposób zranić, czasami bywam też równie wybuchowy. Oprócz tego, jak mogliście zobaczyć w rezydencji, posiadam umiejętność kontrolowania ziemi oraz skał. To chyba na tyle. - Kontrolowanie ziemi oraz skał? - spytała, mocno marszcząc brwi. - Co przez to rozumiesz? -Mogę je kształtować wedle upodobania, scalać, wypiętrzać, czy obniżać, a w razie potrzeby również niszczyć. - odpowiedział Zafinie - Coś Cię martwi w związku z tym? - Martwi? - Dziewczyna przeciągnęła się próbując zamaskować drżenie głosu - Po prostu jest to dość podobne do moich własnych umiejętności ale rozciąga się na więcej elementów niż tylko ziemia. Skoro jednak mówisz, że jesteś prawie tak samo silny jak Hulk to współczuje już temu kto z nami zadrże. Zaśmiała się głośno, ale tak naprawdę to co usłyszała ją przeraziło. Ktoś kto kontroluje esencję Ziemi. Bez odpowiedniej czci czy namaszczenia wyrywa tajemnice bogini Gai i próbuje je nagiąć do własnej woli. To nie jest coś nad czym będzie łatwo przejść do porządku dziennego. - Czym tak właściwie jest ten twój Duch Europy? - Cable nagle zmienił temat zwracając się do Aceline. - Ahhhh... - kobieta rozmarzyła się na chwilę - Duch Europy to piękna blondynka na białym byku. Z tego co się orientuję przez wiele lat nie miała żadnej mocy sprawczej aż tu nagle BUCH - i nagle ją ma. To chyba Unia Europejska dała jej tyle mocy... a może to Duch dał moc Unii? Sama nie wiem. W każdym razie Duch Europy przez ostatnie pół wieku rósł w siłę, aż w końcu był na tyle potężny, by natchnąć swojego wybrańca, czyli mnie. Rzadko go widuję, ale wiem, że trzyma nade mną pieczę i troszczy się o mnie. Mamy głęboką, duchową relację. - A ja zawsze się zastanawiałam, czy w Europie jest tak samo fajnie, jak w Stanach. - Wtrąciła Victoria, kończąc swój kawałek pizzy. - Ponoć w Paryżu jest genialnie, ale nie miałam jeszcze okazji odwiedzić. No i Mediolan - stolica mody. Czy w EU dostęp do broni jest tak powszechny jak u nas? - Spojrzała na Aceline, poprawiając okulary. - Oh nie, w USA dostęp do broni to prawo konstytucyjne, w Europie nie (może z wyłączeniem Szwajcarii, ale to poza Unią). Ale tak, w Europie jest bardzo ładnie, mamy mnogość kultur i języków na stosunkowo małym kontynencie. W mojej ojczystej Belgii potrzebujesz jakiejś pół godziny żeby dostać się do trzech innych państw. To bardzo przydatne, EU jest znacznie bardziej multikulturowa i multijęzyczna niż Stany będą kiedykolwiek -Szwajcaria i Belgia mają świetną czekoladę. - robiąc przerwę od wsuwania pizzy wtrącił Skaar, który jak to nastolatek uwielbiał słodycze. - Eh, w tym tempie pizza się skończy, zanim Jack się zdecyduje. - udał zasmuconego. - Owszem, sama muszę importować wyroby czekoladowe ze Starego Kontynentu. Czekolada w USA nie jest zła, ale jak całe życie jest się przyzwyczajoną do najwyższej klasy... - stwierdziła Aceline, biorąc kolejny mały gryz pizzy. - Pięknie, naprawdę pięknie. - Rozmarzyła się Hand. - Będę musiała koniecznie tam polecieć, ponoć Hiszpania latem jest fantastyczna. - Możecie mnie nazwać konserwatystą, ale mi nie w smak ruszanie się z naszego pięknego kraju. Chcę śniegu, jadę na północ, chcę lata, jadę na południe, nie muszę odwiedzać jakichś Hiszpanii i innych takich. - Barton wzruszył ramionami. - Dzięki Strefie Schengen my także możemy swobodnie podrózować w granicach terytorialnych EU. Plus jest taki, że ciągle zacieśniamy naszą jedność. To piękne uczucie podrózować po innych krajach i mieć świadomośc, że masz tylu braci i sióstr. Mam wrażenie, że Europa coraz bardziej się jednoczy, a Stany... no cóż, tu jest silny polityczny podział na konserwatywne Południe i postępową Północ. Kiedyś nawet mieliście z tego względu wojnę domową - coś, co w EU byłoby niemożliwe. - Zgodzę się z Aceline. Europa jest niesamowitą mieszanką kulturową. Moze jeszcze kiedyś się o tym przekonasz Clint. Warto poznawać nowe rzeczy. - Zafina wyprostowała się i przetarła usta chustką. Dla niej te kilka kawałków wystarczyło. Trzeba było przyznać, że naprawdę jej smakowało, ale nie mogła sobie pozwolić na taką dietę. - Toast. Za różnorodność! -Za różnorodność! - Skaar wzniósł swoją szklankę. Zafina zwróciła się w kierunku Cable. - Mówiłeś, że w instytucie, do którego się udaliście, znajduje się twoja córka, prawda? - Mhm... Chwilowo tam mieszka. - Cable pokiwał głową odpowiadając na pytanie Zafiny dotyczące jego córki i z namysłem wpatrując się w ludzi przechodzących za oknem. - A co do tego, że multikulturowość Stanów, nigdy nie dorówna Europejskiej, to Aceline ma rację.- Dodał i wziął kolejny kęs pizzy. - Muszę powiedzieć, że mnie to zdziwiło - nie dała się zbić z pantałyku. Położyła głowę na dłoniach. - Nie wyglądałeś na rodzinny typ. Nathaniel przełknął ostatni kęs i przez chwilę tkwił w bezruchu. Później jednak skupił uwagę na Zafinie. - Bo nie jestem rodzinnym typem. Moja córka jest wyjątkowa. Kiedy przyszła na świat, Cerebro, maszyna której Charles Xavier używa do lokalizacji mutantów, eksplodowało. Kiedy była niemowlęciem, wdarłem się do domu jej biologicznych rodziców z bronią w rękach i porwałem ją. Kilka minut później do domu wdarła się grupa fanatyków religijnych z sekty znanej jako Purifiers, którzy zamordowali jej rodziców, wymordowali zresztą całe miasteczko przy pomocy miotaczy ognia, wierząc, że jedno z dzieci ma być czymś w rodzaju antychrysta. Nie zawsze możemy uratować wszystkich, dlatego też nigdy nie uważałem się za bohatera. Przez czternaście lat ścigało nas około dziesięciu organizacji terrorystycznych, pochodzące z przyszłości androidy, mordujący dzieci skurwiel o pseudonimie Bishop, mój własny brat, grupa zwyrodniałych mutantów o nazwie Marauders dowodzona przez człowieka znanego jako Mr. Sinister, nawet X-Men pod wodzą Wolverine’a sformowali drużynę pościgową, żeby mnie dorwać. Z początku X-Men nie wierzyli w moje dobre intencje. Nie zostałem jej ojcem dlatego, że lubię dzieci, zostałem nim bo tylko przy mnie mogła przeżyć, z czasem Xavier i Wolverine to zrozumieli… W każdym razie, kiedy ukrywasz się z kimś przez czternaście lat, to rodzi się między wami jakaś więź. Patrzyłem jak z niemowlęcia staje się młodą kobietą, uczyłem ją chodzić, mówić, potem posługiwać się bronią. Kiedy powiedziałem jej co stało się z jej prawdziwymi rodzicami, stwierdziła, że i tak zawsze będę jej tatą, to dobre dziecko. – Nathaniel uśmiechnął się pod nosem i upił duży łyk ze szklanki z colą. - Hm... - Aceline zamyśliła się przez chwilę - Nie wydajesz się taki na pierwszy rzut oka, ale wygląda na to, że dobry z Ciebie ojciec. Twoje dziecko musi Ciebie bardzo kochać. -A myślałem, że tylko ja tu mam zwariowaną rodzinkę. - wtrącił się Skaar chichotliwie, chcąc trochę rozładować ten ołów który Cable wniósł właśnie do atmosfery spotkania. - Moja matka była ciepłą i troskliwą kobietą… Może coś po niej odziedziczyłem. – Nathaniel wzruszył ramionami, nie nawykł do wysłuchiwania tego typu komplementów i trochę go to zakłopotało. -Wiesz Nate, mogę tak do Ciebie mówić? Ja swojego ojca poznałem, gdy próbowaliśmy się wzajemnie pozabijać, więc niezależnie od tego co Tobą kierowało zdecydowanie w obowiązkach ojcowskich spisywałeś się lepiej. - Skaar wydawał się nieco zamyślony, dla dania sobie chwili ugryzł kawałek pizzy - Koniec końców jakoś ogarnęliśmy stosunki rodzic-dziecko, ale uwierz momentami było naprawdę gorąco. -Nie możesz, może kiedyś… Ale tak czy inaczej, cieszę cię, że pogodziliście się z ojcem. – Nathaniel uśmiechnął się do Skaara. Nie chciał, żeby chłopak pomyślał, że jest do niego wrogo nastawiony, ale dał do zrozumienia, że nie lubi zbytniego spoufalania. Jack słuchał dyskusji grupy napychając się pyszną pizzą dopiero słysząc wymiane pomiędzy Natem a Skaarem przystopował na chwilę - Shit! A Ja myślałem że u mnie jest ciężka sytuacja domowa współczuje wam. Jak jeszcze chcesz próbować tych zawodów na poprawę humoru to proszę bardzo pod warunkiem że ktoś ma stoper, wcześniej nie wyłapałem twojej oferty bo musiałem zaspokoić pierwszy głód po bieganiu za sprawunkami więc teraz możesz mieć szanse na wygraną - Rzucił z uśmiechem. -Ależ ja mam całkiem dobry humor. Zdarzało się mieć w życiu pod górkę, ale to każdego spotyka, nie ma czego współczuć. Serio Jack, nie przejmuj się. - młodzieniec zwrócił się do speedstera - Clint, będziesz sędziował? - zapytał Hawkeye'a, dając Jazzmanowi do zrozumienia, że w zawodach chętnie weźmie udział. - Jestem zbyt zajęty - odparł wesoło Barton, napychając usta pizzą. - Niech Victoria sędziuje. - Szturchnął delikatnie kobietę. - Ja? - Hand uniosła brew i zerknęła najpierw na Skaara, a potem na Jacka. - No dobra, niech wam będzie. A myślałam, że będę zajmować się poważniejszymi rzeczami w nasze drużynie. - Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając białe, równe ząbki. -Gotuj się Jack! - zawołał Skaar i obaj wzięli w dłoń po kawałku, czekając na znak że mogą zaczynać. - Wybaczcie, nie będę w tej sytuacji kibicem - odparła z uśmiechem wstając od stołu po czym ruszyła do toalety, jak zwykle zwracając uwagę mijanych osób swoim ruchem bioder. Victoria uniosła rękę na wysokość barków, popatrzyła na zniecierpliwionych chłopaków, po czym opuściła ją, dając im znak, że mogą zaczynać. Poszli łeb w łeb, wrzucając do ust jak największe kawałki placka, a z boku wyglądało to, jakby dwa prosiaki rozsiadły się przy stole. Przez moment Jack był o pół kawałka szybszy, ale Skaar szybko zaczął nadrabiać i pod koniec to on wyszedł na prowadzanie. Gdy wydawało się, że Jazzman jeszcze przyatakuje i dogoni nowego kumpla z drużyny, syn Hulka przełknął ostatni kęs, podczas gdy Jackowi została jeszcze ćwiartka kawałka. Zwycięzcą pojedynku na pizzę został niespodziewanie Skaar! - To było obrzydliwe - rzuciła zniesmaczona Victoria. - Faceci, kto ich zrozumie. - Pokręciła głową i westchnęła ciężko. - Gratulacje, stary pobiłeś mnie - Rzekł Jack i zaczął się przyjaźnie śmiać. -Nie rozumiesz idei męskiej rywalizacji moja droga. - zaśmiał się chłopak do Victorii - Dzięki Jack, to było niezłe starcie. O rany, piiiić! - prawie że wycharczał ostatnie zdanie i pociągnął bardzo solidnie ze swojej szklanki. - Od razu lepiej, rety czemu po pizzy tak strasznie suszy... - Ja z nimi nie siedzę w samochodzie w drodze do domu. - Victoria spojrzała na Clinta. - Chcę wrócić do posiadłości w dobrej atmosferze, jeśli wiecie, o co mi chodzi, chłopcy. - Puściła im oczko, a Barton się zaśmiał znad swojego kawałka placka. -Nie zatruwam powietrza, nie martw się. - młody mutant zaśmiał się i pokazał Hand język. - Wolę się nie przekonywać. - Posłała mu czarujący uśmiech. - Victoria się boi, że bąki mogą zaszkodzić jej wspaniałej cerze. - Zarechotał Clint, a kobieta obdarzyła go zabójczym spojrzeniem. - Mogłabyś czasami wrzucić na luz, od wiecznej powagi robią się zmarszczki. - dorzucił po chwili Skaar. - Ależ ja jestem wyluzowana, po prostu się droczę - odparła. -No kto by pomyślał. - zripostował młody mutant tłumiąc chichot. - Dla kogo ty tak naprawdę pracujesz? Dla Starka? Dla S.H.I.E.L.D., chciałbym mieć jasność w tej kwestii. - Cable postanowił wykorzystać fakt, że Victoria włączyła się do rozmowy, i czegoś się od niej dowiedzieć. - Już o tym mówiłam na początku. Nie zwykłam się powtarzać, ale mogłeś zapomnieć, więc wybaczam. Pracuję dla was, moi drodzy... a jestem tutaj, ponieważ Steven Rogers chciał, bym dostała drugą szansę od losu. - Wyjaśniła, patrząc Cable'owi prosto w oczy. Nawet nie mrugnęła. -Oho, chyba ktoś się nabawił sklerozy na starość. - zażartował Skaar, popijając Colę, a Victoria uśmiechnęła się lekko, poprawiając okulary. Cable odwzajemnił spojrzenie Victorii, utrzymał kontakt wzrokowy, chociaż słysząc żart Skaara miał ochotę pacnąć chłopaka w tył głowy. - I chcesz, żebym w uwierzył w takie pierdoły? Kapitan armii stanów zjednoczonych zarabia niecałe sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów podstawy rocznie. Zakładając comiesięczne bonusy za udział w różnego rodzaju operacjach i specjalne zdolności, nie będzie to więcej niż sto dwadzieścia tysięcy. Wychodzi na to, że miesięcznie nie zarabia dziesięć patyków. Pomijając to, że twoja torebka wygląda na więcej wartą, to chcesz mi wmówić, że stać go na zatrudnianie najwyższej klasy urzędników rządowych? Osobiście, z własnej kieszeni? No chyba, że coś mi umknęło i dorobił się fortuny na zyskach ze swoich gadżetów… - Możesz wierzyć w co chcesz, naprawdę, Nathanie. Nie mam z tym żadnego problemu. - Victoria machnęła leniwie ręką. - Jesteśmy tutaj, żeby się zrelaksować, a nie dochodzić kto, gdzie i po co pracuje, więc ciesz się chwilą, póki ona trwa. Ja zamierzam. - Puściła mu oczko, pociągając ze słomki łyk Pepsi. -Te, może wypadałoby trochę na luz wrzucić Cable? Skoro jesteśmy drużyną to takie ciągłe braki w zaufaniu są całkiem nie na miejscu, nawet dziecko o tym wie. - wtrącił się ponownie Skaar, już z lekką irytacją w głosie. - Poza tym, Ty chyba nie wiesz jak to działa. My nie jesteśmy częścią armii USA, jesteśmy Avengers, a jako tacy mniej lub bardziej jesteśmy związani z S.H.I.E.L.D. zwłaszcza że to oni nam płacą. - westchnął zrezygnowany. - Nawet bardziej, niż mniej jesteśmy związani. - Clint uśmiechnął się półgębkiem. - Nie ma co się kłócić i psuć sobie apetytu. Jeśli Captain Awesome jej ufa, to ja nie mam nic przeciwko. - Wzruszył ramionami. - Ach, dziękuję ci za twoją wspaniałomyślność, Clint - odparła ironicznie Hand. - Cała przyjemność po mojej stronie, ktoś musi - rzucił Barton, zabierając się za kolejny kawałek pizzy. I w tym momencie wszystko pierdolnęło. Skaar praktycznie odruchowo wchłonął energię wstrząsu wywołanego wybuchem i upadkiem talerza, powinno to nieco ograniczyć zniszczenia. Po chwili Hawkeye zaczął wydawać rozkazy, mobilizując całą drużynę. Młody mutant gamma zerwał się ze swojego miejsca, choć wcale nie musiał, jego moc już działała. Wokół upadłego obiektu wyrastał wysoki mur z litej mieszanki skał, piasku i asfaltu, a jego własne ciało nasycało się absorbowaną z ziemi (i wcześniejszego wstrząsu) energią, dodatkowo zwiększając już nieprawdopodobną wytrzymałość i siłę Syna Hulka, gdy zmierzał do miejsca nieplanowanego lądowania.
__________________ Nieważne kto śmieje się ostatni, grunt żebym był to ja. Ostatnio edytowane przez Eleishar : 03-02-2016 o 19:09. Powód: korekta formatowania |
02-02-2016, 11:40 | #107 |
Reputacja: 1 | Cable żałował, że nie mieli okazji dokończyć rozmowy, i wyjaśnić wszystkich kwestii organizacyjnych. Otrzymał rozkaz od Hawkey'a, pozostali popędzili w stronę tajemniczego obiektu, więc i on zerwał się z miejsca. Żałował jedynie, że nie miał czasu na przywrócenie do życia swojego karabinu plazmowego. Wykonując polecenie Hawkey'a utworzył sieć łącz telepatycznych przekazując, krótką informację dotyczącą ich działania wszystkim członkom drużyny. Myśli Hawkeya trafiały w pierwszej kolejności do głowy Cable'a, a później do umysłów pojedynczych, lub wszystkich członków Uncany Avengers, oraz Victorii. W drugą stronę sprawa wyglądała podobnie, z tym, że myśli pojedynczych członków przechodziły przez niego jedynie do Hawkey'a, gdyby połączył ze sobą umysły ośmiu osób, zapanowałby totalny chaos. Chwilę później przystąpił do sondowania okolicy, starając się zgodnie z rozkazem wyszukiwać ciężko rannych cywilów. Przesądnie, wyciągnął też spod płaszcza dwa pistolety. |
04-02-2016, 17:26 | #108 |
Reputacja: 1 | - Czas przetestować zmiany wprowadzone przez Pana Elixira! Dobrze że zdążyłem się najeść - Powiedział po czym błyskawicznie założył kurtkę i ruszył do akcji. "Poproszę o położenie rannych. Zabiorę ich do najbliższego szpitala"- Przekazał na kanale telepatycznym. |
04-02-2016, 19:23 | #109 |
Reputacja: 1 | Dała sobie tego dnia solidny wycisk. Leżąc w sznurku i oglądając wiadomości czuła jak każdy mięsień dyszy z bólu. Powoli jednak trzeba było się zbierać. Położyła się na brzuchu i z niemożliwym do powtórzenia wygięciem pleców przerzuciła nogi nad głową by powoli stanąć na stopach. Stawy chrupnęły delikatnie, brzmiąc niczym rozkosz zmęczonego ciała. Zgarnęła swoje rzeczy i ruszyła do pokoju. Koniecznie potrzebowała się wykąpać. Woda. Na zmianę ciepła i zimna potrafiła czynić z ciałem cuda. Po półgodzinie jej mięśnie były jak nowe. Wsparte dodatkowo specjalnym koktajlem przestały już być zmartwieniem. Teraz skupiała się na tym co lubiła najbardziej. Ciuchy. Naprawdę mocno żałowała, że kolacja z Kapitanem Ameryką nie wypali. Miała odpowiednią sukienkę na taki wieczór i wręcz umierała by wreszcie ją na siebie założyć. Teraz jednak musiała wybrać coś znacznie bardziej casualowego. Nie chciała bynajmniej w ten sposób ograniczyć swojego wdzięku. W końcu długo na niego pracowała. Zdecydowała się na klasyczne przetarte biodrówki, kolorowy top i szeroki sweter. Do tego zimowy płaszcz i żadne mrozy ani śniegi nie są jej potrzebne. Nie mogła się już doczekać spojrzenia swoich towarzyszy i nie tylko. *** Wzbudzanie zazdrości i zachwytu zawsze sprawiało jej radość. Ten zawistny wzrok żon i narzeczonych, gdy ich mężczyzna próbował ukradkiem zerknąć na moje kołyszące się biodra. Przyciszany głos oraz podążający za nią głos grup samców, komentujących ją i liczących na udane „łowy”. Jeżeli chodzi o drużynę to nie mogła liczyć na podobne zachowania. Jeden żonaty, drugiego przepełniała misja, a trzeci wyglądał, wbrew swoim zapewnieniom, na dzieciaka. Zwykle by jej to przeszkadzało. Teraz jednak zupełnie nie zwracała na to uwagi. Czuła uderzenia gorąca, delikatnej paniki i złości rozpalającej się w jej trzewiach. Musiała ochłonąć. Zimna woda na twarzy pozwoliła się jej uspokoić. Osoba potrafiąca kontrolować samą materię ziemi. Ciało bogini. To było nie do pomyślenia. Tancerki Wschodu kontrolowały co prawda każdy z elementów świata, ale kontrola nad ziemią była tematem taboo. Jedynie w ramach największego zagrożenia Tancerka mogła wykorzystać ciało bogini jako wsparcie w swojej krucjacie. Za każdym razem powinno się to jednak skończyć kilku tygodniową pokutą. Zafina zaś, posiadła rzadki talent. Był on na tyle nietypowy, że jedynie jedna z jej przodków to potrafiła. Kali the Drainer. Zgodnie z zapisami zwojów potrafiła wyciągać energię z żywych istot i wykorzystywać ją zgodnie z własną wolą. Nie była ona jednak jasną kartą historii klanu. Wręcz odwrotnie. Często zwana Kali the Destroyer of Life albo Kali the Mutineer. Straszono nią dzieci. Mówiono, że stara zła Kali przyjdzie i wyssie życie ze złych dzieci by znowu być młodą i piękną. Kali, jedyna Tancerka, która porzuciła swoją rolę obrońcy by przy pomocy demonów opanować świat. Zawsze bała się porównania do niej. Jej umiejętność żerowania na życiu była przerażająca, ale do tej pory nie korzystała z niej często. A nawet wtedy działo się to pod wpływem impulsu, nie do końca przez nią kontrolowanego. Pamiętała jednak wyrzuty sumienia, które potem ją dręczyły. Teraz zaś spotkała… człowieka wykorzystującego potęgę bogini bez odpowiedniego namaszczenia. Bez choćby woli skruchy. Nigdy nie była przesadnie religijną osobą, co jak na standardy jej klanu było dziwne, ale nawet ona wierzyła w podstawy na jakiej ją wychowano. Nie rozumiała dlaczego, ale słowa Skaara były niczym płachta na byka. A teraz… Nagły wybuch i wstrząs wyrwał ją z zamyślenia. Za drzwiami łazienki słyszała zamieszanie. „ Co znowu?” – pomyślała wybiegając na zewnątrz. Szybko pożałowała zadanego pytania, ale wolny wieczór mogli odłożyć między bajki. Czas wracać do roboty. Połączenie ustanowione przez Cable wywołało u niej delikatny zawrót głowy. Jakby ją ktoś zdzielił obuchem, ale bez tego całego bólu. Gdy będą mieli następnym razem chwilę na pogaduszki będzie musiała go poprosić by był delikatniejszy i dowiedzieć się jak często wchodzi im do głów, a nie plotkować o życiu osobistym. Miałą jednak dzięki temu dobre rozeznanie nad zachowaniem towarzyszy. „Zabierzcie stamtąd ludzi, ja opanuje ogień.” Rozpoczęła swój taniec na środku ulicy pełnej gapiów. Nie czas było zastanawiać się nad ukrywaniem tożsamości. Ogień z natury był wulgarny oraz impulsywny. Łatwo podlegał pobudzeniu, rozprzestrzeniał się i trawił wszystko na swojej drodze. Opamiętanie go nie należało jednak do prostych. Najpierw agresywnym tańcem pełnym widowiskowych akrobacji dostroiła się do niego by powoli wygaszać swoje ruchy a wraz z nimi żywioł.
__________________ you will never walk alone |
04-02-2016, 20:35 | #110 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |