Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2016, 21:19   #103
Komiko
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Kiedy ich Range Rover zbliżał się do Instytutu Cable poczuł coś w rodzaju przyjemnego ciepła, uczucie związane z powrotem do domu.
- Urodziłem się tutaj…. –
Mruknął na tyle głośno żeby Clint i Jack mogli to usłyszeć i pogrążył we wspomnieniach. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w puszczane w radiu kolędy i po prostu obserwował kolejne mijane przez nich, pokryte śniegiem partie lasu. W pewnym momencie ożywił się i postukał metalowym palcem w szybę, wskazując im dziwny obiekt, który mijali.

- The Balanced Rock, nikt nie wie skąd się tutaj wziął. Niektórzy mówią, że postawili go Indianie w celach rytualnych, ale ci sami ludzie nie są w stanie wyjaśnić jak ci Indianie go podnieśli. Ciekawa rzecz… -
Nathaniel wzruszył ramionami i urwał opowieść, z jednej strony nie chciał zanudzać towarzyszy ciekawostkami historycznymi, z drugiej jego faktyczna wiedza na temat owej tajemniczej skały osadzonej na kilku mniejszych, kończyła się na tych trzech zdaniach, które przed chwilą wypowiedział.

Po kilku chwilach zajechali pod główny budynek Instytutu Xaviera. Wysiedli z samochodu, powietrze było mroźne, para wydobywająca się z ust wyraźnie widoczna. Na powitanie im wyszedł dowódca polowy X-Men, oraz główna telepatka owej drużyny. Świetliste oko Nathaniela rozbłysło nieco mocniej kiedy wymienił spojrzenia z Emmą Frost. Kobieta od razu przystąpiła do skanowania myśli trojga Avengersów, a Cable, po prostu wyrzucił ją ze swojej głowy, co ona skwitowała milcząco, krzywym uśmiechem. Kiedy weszli już do środka, Cyclops odezwał się jako pierwszy.
- Clint, Nate… I Jack jak sądzę? –
Cyclops powitał całą ich trójkę uprzejmym tonem, Cable podszedł do niego i powoli odwracając wrogie spojrzenie od panny Frost, uścisnął dłoń drugiego z obecnych tu Summersów.
- Witaj ojcze… Nadal prowadzasz się z tą flądrą? –
Słowa Nathaniela były o tyle dziwne, że Cyclops wyglądał na młodszego niż Nathaniel o jakieś dziesięć lat. Cyke nie zdążył odpowiedzieć, na jego twarzy pojawił się gniew, uścisnął dłoń Cable’a z całej siły i otworzył usta, ale uprzedziła go panna Frost, która odezwała się z bijącą od niej aurą arystokratycznej charyzmy.
- Nathaniel Christopher Charles Summers, jak zwykle uroczy. Tęskniłam za twoimi dworskimi manierami i szarmanckim podejściem do kobiet. –
- W czasach, gdy mężczyźni wykazywali się dworskimi manierami, osoby takie jak ty palono na stosach… - Nate odpowiedział, krótko i zwięźle po czym przeniósł spojrzenie na ojca, który ze złości w swym uścisku dłoni niemal złamał mu nadgarstek, Nathaniela uratował tylko fakt, że owa ręka wykonana była z metalu.
- Gdzie jest Hope? – Nathaniel popatrzył w oczy Cyclopsa skryte za czerwonym wizjerem jego okularów, Summers zluzował uścisk dłoni, westchnął z czymś w rodzaju nadwyrężonej rodzicielskiej cierpliwości i kiwnął głową dając Nathanielowi znak, by ten wszedł do środka. Cable dokładnie tak uczynił, pozostawiając Jazzmana i Hawkeya w towarzystwie gospodarzy. Cyclops chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Emma Frost uciszyła go kręcąc głową.
- Wesołych świąt Nathanielu… - Dodała na pożegnanie Emma, z wyraźnym przekąsem.
- Dzieci.... - Podsumował Cyclops.

Cable szedł przez korytarze ciesząc się, że nikogo po drodze nie spotkał, Emma Frost działała na niego tak, że miał ochotę kogoś zabić. Jego gniew nie trwał jednak długo, chwilę później, najmłodsza członkini rodu Summersów wpadła mu w ramiona. Łzy polały się strumieniami po jej policzkach i choć Cable wiedział, że to łzy radości, uściskał dziewczynę mocniej i ucałował czubek jej głowy.

- Trzy miesiące… Nie odzywałeś się trzy miesiące…Siedząc na cholernej pustyni… -
- Przepraszam Hope… Wiesz, że , gdyby coś mi się stało… -
- Nie bałam się, że coś ci się stanie… Zwyczajnie tęskniłam… - Dziewczyna powoli się pozbierała, otarła łzy i odkleiła się od ojca, w oka mgnieniu, znów uśmiechnięta.
Cable również odpowiedział jej szczerym uśmiechem i uważnie zmierzył ją wzrokiem.
- Chyba z centymetr urosłaś. Ojciec i stryj dobrze cię karmią? –
- Nie powiem, żebym kiedyś widziała ich w kuchni… Ale tak, dbają o mnie. Reszta nauczycieli też jest bardzo miła…. Znów pokłóciłeś się z panną Frost? – Ton głosu Hope zmienił się z wesołego na karący.
- Skąd wiesz? – Nathaniel odparł zaskoczony, z wyraźnym zakłopotaniem.
- Twoje moce…. – Hope westchnęła i demonstracyjnie postukała się palcem wskazującym w czaszkę.
- Mówiłem ci, że masz nie czytać moich myśli… -
- A ja mówiłam ci, że robię to tylko kiedy coś cię martwi… Scott nie jest taki jak ty… To dzielny człowiek, ale potrzebuje oparcia, kogoś kto go wspiera, miłości… Twoja matka nie żyje od kilku lat, powinieneś zaakceptować to, że….-
- Akceptuję. – Cable wszedł rudowłosej dziewczynie w zdanie i powoli ruszył korytarzem. Hope, podreptała za nim. – Nie jestem dzieckiem Hope, nie mam problemu z tym, że mój ojciec znalazł sobie inną kobietę, tylko z tym kim jest ta kobieta. Nie ufam jej, wiem, że zrobiła wiele dobrego dla tej szkoły, dla X-Men, ale to nie znaczy, że… -
- Tobie też mało kto ufa…- Zauważyła złośliwie Hope.
- I dobrze robią. – Odparł Cable, a potem przechylił głowę, przyglądając się dziewczynie w podejrzliwy sposób.
- Od kiedy zajmujesz się psychoanalizą? –
- Wujek Charles twierdzi, że mam zadatki na dobrego psychiatrę, zapisałam się na zajęcia z psycholgii. –
- Kto tego uczy? – Nathaniel pozostawał krytyczny.
- Panna Frost, zresztą tak samo jak etyki. – Hope zachichotała i pokazała Nathanielowi język.
- Chryste, i ty się potem dziwisz, że nienawidzę tej kobiety. – Cable pokręcił głową, a po chwili przypomniał sobie o kopercie, którą schował pod płaszczem, zatrzymał się i wręczył ją dziewczynie.
- Co to? – Mały rudzielec ciekawsko zaczął otwierać kopertę swoimi pazurkami.
- Cztery tysiące dolarów. Nie potrzebuję pieniędzy dopóki mnie karmią i zapewniają mi amunicję… A ty… Lubisz szczotki do włosów… Perfumy… I inne dziewczęce rzeczy, których nie potrafię nazwać… Widziałem też zdjęcie z twojego pokoju na tweeterze, masz zabawkę, pluszowego potwora. –
- Dziękuję…. - Hope wtuliła się w ojca wieszając mu się na szyi, a później chowając zdobyte „kieszonkowe” pod bluzkę, za pasek swoich jeansów. – To nie potwór. To pokemon. –
- Co? –
- Poket monster? Jest mały, możesz go łatwo schować, nazywa się Charmander i zieje ogniem. –
- Sprzedają dzieciom zabawki, które zieją ogniem? To nieodpowiedzialne. – Stwierdził krytycznie Summers a Hope wyglądając na załamaną psychicznie opuściła bezradnie swoje ręce i głowę.
-Tato… On zieje nim tylko w kreskówce… Zresztą kiedy skończyłam osiem lat zacząłeś szkolić mnie w walce na noże. Czy to było odpowiedzialne? –
- To było konieczne. I zawsze uczyłem cię, że jest różnica między bronią a zabawkami. –
- Nie ważne, nie było tematu… Dokąd chciałeś iść? – Dziewczyna spytała ciekawsko po czym bezceremonialnie wskoczyła na Nathaniela od tyłu i zawisła na nim oplatając jego szyję dłońmi.
- Na grób matki… - Cable wyciągnął spod płaszcza wygnieciony, pojedynczy kwiat róży, który Hope od razu przejęła i przystawiła sobie pod nosek z zamiarem powąchania. - Wpadliśmy tylko na chwilę, ale obiecuję, że będę częściej zaglądać. Mieszkam teraz w Nowym Jorku… - Kontynuował Cable, ale Hope znowu weszła mu w słowo.
- Wiem, dziadek mi wszystko opowiadał, nie przynudzaj…. Poza tym, kładzenie żywych kwiatów na groby w grudniu to kiepski pomysł, zaraz zamarznie…- Hope marudziła wisząc na plecach ojca, który nic sobie z tego nie robił i kontynuował wędrówkę przez korytarz.
- Wszystko kiedyś umiera… Najważniejsze w życiu żołnierza to….- Stwierdził obojętnie Cable.
- Po pierwsze mieć sprawę za którą można umrzeć, po drugie mieć towarzyszy za których można umrzeć, i po trzecie umrzeć w walce… - Hope wyrecytowała ze znudzeniem i kontynuowała.
- I żaden żołnierz z tego kwiatka, nie zasługuje na żołnierską śmierć. Wsadzę go sobie do wazonu dobrze? Babcia się nie obrazi... Poza tym tatooo…. Jesteś tak dołujący, że po rozmowie z tobą nawet Dalaj Lama by się powiesił! – Dziewczyna wywarczała mu te słowa do ucha i ścisnęła lekko za szyję jakby chciała go udusić.
- Kto taki? – Nathaniel odparł ze zdziwieniem.
- Wkręcasz mnie prawda! – Wykrzyczała wściekle Hope.

Nim wrócili z ulokowanego na terenie instytutu cmentarza minęło ponad pół godziny, głównie przez to, że dziewczyna musiała wcześniej zajść do swojego pokoju po kurtkę. Później, porozmawiali jeszcze stojąc na dworze, przed głównym wejściem do budynku. Rozmawiali głównie o tym jak dziewczyna radzi sobie na lekcjach, o jej koleżankach i kolegach. Później temat zszedł na fakt, że Kapitan Ameryka może ułatwić im przeprowadzenie procesu adopcyjnego. Gdy Clint dał znać, że czas już wracać, Nate pożegnał się z córką czułym uściskiem i udał się do samochodu. Dziewczyna odprowadzała ich wzrokiem stojąc na parkingu i pomachała do nich ręką na pożegnanie. Zniknęła w środku dopiero, kiedy ktoś ją zawołał. Kiedy wracali samochodem Hawkeye spytał go o dziewczynę, co wyrwało Cable z zamyślenia, ten bowiem tempo wpatrywał się w mijany przez nich pomnik Feniksa, która wywoływała w nim mnóstwo wspomnień.
- Tak Clint, jest tu szczęśliwa. To jej dom. -
 

Ostatnio edytowane przez Komiko : 31-01-2016 o 21:22.
Komiko jest offline