Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2016, 21:20   #18
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Z każdą minutą deszcz przybierał na sile; targany przez porywisty wiatr, smagał ponure oblicza podróżników niczym bat poganiacza niewolników. Lodowato zimne krople sprawiły, że najemnicy musieli schować się w cieniu swych głębokich kapturów, aby uniknąć przeziębienia się, co w warunkach polowych często było wyrokiem śmierci.
Choć stosunkowo niedawno opuścili Bökenhof, ich podróżne płaszcze były przemoknięte do cna, bardziej przeszkadzając niż pomagając w tych trudnych warunkach. Taka pogoda nie wspomagała optymizmu, wręcz przeciwnie. W gęstych strugach deszczu wszystko wydawało się pozbawione życia, obdarte z kolorów, ukazane w barwach szarości. Twarze wędrowców wykrzywiał grymas zmęczenia oraz upór, który był jedyną rzeczą wciąż pozwalającą im przeć do przodu. Pozlepiane ze sobą kosmyki włosów przylegały do ciała, zaś skórzane zbroje i ubrania przesiąkły charakterystycznym zapachem mokrego psa.

Zmęczone podróżą konie wierzgały pod nimi, co chwila ślizgając się na błocie, które sięgało zwierzętom powyżej kopyt. Pochylony w dół gościniec zamienił się w spływającą rzekę nieczystości, która dodatkowo utrudniała przeprawę. Wóz, na którym siedział krasnolud z trudem parł do przodu, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Brzmiało to tak, jakby miał się w każdej chwili rozpaść na części pierwsze, lecz mimo to udało się Thravarowi zapanować nad nieustannie stawiającymi opór wierzchowcami, a także sprostać wyzwaniu, jakie stawiał przed nim rozklekotany wóz, którego skrzypienie wydawało się zwiastować ich nadejście z wielu kilometrów.
Nawet wygadany Wilhelm nie odezwał się słowem. Trzymał się kurczowo siodła swego wierzchowca, w obawie, że te zaraz ześlizgnie się razem z nim. Jechał przed siebie mocno pochylony, uporczywie ściskając lejce. Strumienie wody spływały po jego płaszczu, na konia, który co rusz charczał, tocząc gęstą pianę z pyska. Wydawało się, że brat Lambert zarządzi zaraz postój, a przynajmniej wszyscy najemnicy tego się po nim spodziewali.
W końcu sigmaryta głośno chrząknął, po czym zrzucił z siebie kaptur, aby być lepiej słyszanym w gęstych strugach deszczu, które od czasu do czasu przerywał huk rozrywających niebo błyskawic. Chciał coś powiedzieć, kiedy nagle zauważył czarne jak smoła słupy dymu, które wciąż unosiły się nad dogasającą osadą. Jego oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu, spiął konia i przejechał dwadzieścia metrów, po czym gwałtownie zatrzymał się szarpiąc za lejce, utrzymując przez chwilę wierzchowca w pionie.

- Wy też to widzicie? Krausnick płonie! - Hieronim przeżegnał się w starym, zakonnym zwyczaju, po czym dodał pod nosem - Miej nasze dusze w swej opiece, Sigmarze.
- Lexa! Pojedziesz ze mną do przodu! Severus, Wilhelm! Zostaniecie przy Thravarze, na wypadek, gdyby była to jakaś zasadzka. Spotkamy się na miejscu… - z tymi słowami spiął konia i ruszył galopem wzdłuż gościńca. Jego śladem podążyła barbarzyńska wojowniczka, która bez trudu dotrzymała mu tępa. Jej wyrzeźbione przez bogów ciało unosiło się razem z wierzchowcem w idealnej harmonii, co nie mogło ujść uwadze Severusa, którego trawił wewnętrzny spór o kobietę, która była tak samo urodziwa, jak przerażająca. Musiał przyznać przed samym sobą, że cholernie go to podniecało…


Wioska Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Znalezienie właściwego tropu w tym pobojowisku nie było łatwym zadaniem, lecz dla Klausa i Magnusa nie było wiele rzeczy niemożliwych. W stosunkowo szybkim tempie udało im się ustalić dokładny kierunek wymarszu hordy zwierzoludzi, razem z porwanymi przez nich mieszkańcami wioski, zanim jeszcze przybierający na sile deszcz zmył wszelkie ślady. Bestie najwyraźniej nie spodziewały się pościgu, albowiem obrały możliwe jak najkrótszą drogę przez las. Kierunek południowy prowadził w stronę znajdujących się wiele dni drogi stąd Gór Środkowych oraz północnych rejonów Hochlandu, choć obaj znawcy głuszy powątpiewali, aby najeźdźcy pochodzili z tak bardzo odległych terytoriów. Najpewniej mieli swój obóz gdzieś w sercu lasu, a tam musiał stać wykuty w monolicie ołtarz na cześć Mrocznych Potęg.
Wizja przerażonych kobiet oraz bezbronnych dzieci, brutalnie przebijanych rytualnymi sztyletami, aby wydobyć ich wciąż pulsujące serca, zmroziła krew w żyłach pozostałym na wolności mieszkańcom wioski. Nawet zemsta za wyrządzone krzywdy nie była tak silna, jak chęć uratowania uprowadzonych przed nieuchronnie zbliżającym się końcem. Nie pozostawiało wątpliwości, że walka na śmierć i życie, która niebawem rozegra się w samym sercu głuszy, będzie godna legend i pieśni o chwale, nienawiści i miłości, albowiem w rękach tak niewielu leżał los wielu istnień i nie zamierzali tego zaprzepaścić…

Tymczasem reszta mieszkańców Krausnick, rozpierzchła się po osadzie w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby przydać się w podróży przez leśne ostępy. W oszczędzonych przez ogień chatach znaleziono drobne zapasy żywności, a także niezbędne w dziczy narzędzia, takie jak topory, noże oraz liny. W spalonej chacie najbogatszego mieszkańca wioski, Katarina znalazła postrzępione, ostre kawałki lustra, które szybko schowała wgłąb swych szat. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, lecz wcale nie miała zamiaru przeglądać się w posrebrzanym szkle - w jej głowie rozbłysnęło multum możliwości, w których takie znalezisko mogłoby zostać wykorzystane.
Franz i Daniel udali się w pierwszej kolejności do chaty kowala, a był to wyjątkowo dobry pomysł zważywszy na znaleziska, które wydobyli ze zgliszczy. Wśród wielu prostych narzędzi, znalazły się takie cacka jak topory jednoręczne, a nawet potężny miecz oburęczny, który był dziełem życia sędziwego mężczyzny. Broń była kunsztownie ozdobiona i nadzwyczaj lekka, lecz zarazem bardzo praktyczna i solidna. Nie było wątpliwości, że robiący wrażenie zweihänder, będzie w odpowiednich rękach wyjątkowo morderczą bronią, przed którą pierzchnąć będą zastępy zwierzoludzi.
Akolita Wilhelm zgodnie z rozkazami Schulza udał się na przedpola otaczające klasztor, gdzie miał nadzieję znaleźć ukrytą w wewnętrznym pierścieniu murów skrytkę, o której niejednokrotnie słyszał od swoich braci. Trochę to potrwało, albowiem mnisi wyjątkowo skutecznie strzegli swych zapasów żywności, a zwłaszcza alkoholu i nie chcieli, aby ich zasoby trafiły w niepowołane ręce.
Po kilkunastu minutach błąkania się w obrębie na wpół zrujnowanych murów, Wilhelm zupełnie przypadkiem natrafił nogą na drewnianą klapę, która została dobrze przykryta porastającą dookoła trawą. Gdyby nie głuchy odgłos, który wydobył się po nadepnięciu na nią, nigdy nie znalazłby tego miejsca.
Zwalisty mężczyzna podniósł klapę do góry, po czym zszedł po drabince w głąb ciemności. Dłuższą chwilę zajęło mu przystosowanie wzroku do otaczającego go mroku, lecz po pewnym czasie widział już na tyle dobrze, aby móc się dokładniej rozejrzeć po pomieszczeniu.
Na otaczających go wysokich półkach, znajdowały się grube słoje pełne suszonej żywności i kompotów oraz gliniane naczynia wypełnione po brzegi rozgrzewającym kończyny alkoholem. Nie był w stanie zabrać się z tym wszystkim, więc pobiegł w stronę wioski i zaciągnął do pomocy Adara oraz Dziadka Rybaka. Wspólnymi siłami udało im się wydobyć ze spiżarni zapasy wystarczające na trzy dni dla tuzina osób, a było to więcej niż potrzebowali. A przynajmniej tak z początku sądzili…


- Oznaczyliście kierunek wymarszu tego zapchlonego skurwysyństwa? - Zapytał Schulz, spluwając na ziemię z odrazą, kiedy zgodnie zapowiedzią ostali przy życiu mieszkańcy wioski spotkali się przed klasztorem, a właściwie tym co po nim zostało.
- Tak - odpowiedział Klaus bez wdawania się w szczegóły. Stał niewzruszony, tuż obok Magnusa, którego twarz podobnie jak jego, wykrzywiał ponury grymas zdradzający chęć działania.
- Dobrze, więc… Mamy plecaki z narzędziami, worki z żywnością, liny, kilka śpiworów oraz namiot z jeleniej skóry... Hmm… - Albert zamyślił się przez chwilę, zastanawiając się nad resztą potrzebnych w dziczy rzeczy. - Broni mamy więcej niż potrzebujemy. Brakuje nam koców, bukłaków, pochodni… cholera, będziemy musieli sobie bez tego poradzić. Narzucimy szybkie tempo; w lesie jest w miarę ciepło, ale jeśli kozłojebcy mają kryjówkę gdzieś dalej na południu to będziemy mieli większy problem.
Schulz miał zamiar coś jeszcze dodać, lecz nagle jego wzrok przykuł widok dwóch jeźdźców zjeżdżających ze skarpy w stronę wioski. Odepchnął na bok stojącego mu na drodze Kasimira, który z początku nie zrozumiał intencji starca i w efekcie obdarzył go złowieszczym spojrzeniem, które ten kompletnie zignorował. Dopiero głośny stukot kopyt przykuł uwagę młodego grabarza.

Potężnie zbudowany mężczyzna, w szatach zdradzających wysokie urodzenie, jechał w towarzystwie zabójczo pięknej kobiety, której lodowate spojrzenie szukało na twarzach zgromadzonych wieśniaków wyzwania. Albert Schulz sięgnął po miecz, który wyciągnął z pochwy z charakterystycznym dźwiękiem. Reszta mieszkańców Krausnick poszła w jego ślady i stanęli ramię w ramię, kurczowo trzymając za broń, w oczekiwaniu na przybycie jeźdźców, których zamiarów jeszcze nie znali. Buta pojawiła się na ich twarzach, jak za każdym razem, gdy mieli do czynienia z wysoko urodzonymi. A przynajmniej myśleli, że tak jest i w tym wypadku…


- Jako, że jestem wam obcy, wypada, abym jako pierwszy się przedstawił - powiedział nieznajomy mężczyzna, zatrzymując się na kilka metrów przed uzbrojoną po zęby bandą chłopów. Wyglądali groźnie; ich oczy rozpalone były w nieskrępowanym gniewie, który zaspokoić mogła tylko przelana krew, lecz mimo to odziany w długie szaty, łysy wojownik nie ugiął się pod ponurymi spojrzeniami mieszkańców Krausnick.
- Nazywam się Hieronim Lambert i jestem pobożnym sługą Sigmara, a towarzyszy mi Lexa, znana też jako Harpia z Norski - przedstawił się kapłan, choć wątpił, aby którykolwiek z tych prymitywów o nich usłyszał. Nie mniej jednak etykieta tego wymagała, tym bardziej, że chłopi nie sprawiali wrażenia przyjaźnie nastawionych.
- Czego chcecie? Z naszej wioski nie pozostało zbyt wiele. Jeśli przybyliście po podatki to możemy wam zapłacić jedynie przelaną krwią i potem - odparł sędziwy mężczyzna, ubrany w znoszony, acz zadbany strój imperialnego żołnierza.
- Zauważyłem. Nie przybyłem tu jednak, aby was nękać, lecz by odebrać to co jest mi należne - na słowa sigmaryty, chłopi jeszcze mocniej ścisnęli za broń, szykując się do ataku, lecz powstrzymała ich ręka Schulza, który obdarzył intruza podejrzliwym spojrzeniem.
- A czymże jesteśmy tobie winni? Cośmy skradli, żeś zadał sobie tyle trudu, aby przybyć do tego zapomnianego przez bogów zakątku? Nie widzisz, że nic nie mamy? Czy może nasze miecze i topory mają przemówić do tego zakutego łba, który podtrzymuje twój kruchy kark? - Zapytał Albert Schulz, podchodząc bliżej do kapłana. Niemalże natychmiast drogę zastąpiła mu Lexa, mierząc starca wyzywającym spojrzeniem, lecz Lambert rozkazał cofnąć się jej, co uczyniła z wyraźną niechęcią.
Stary żołnierz stanął przed jeźdźcami niewzruszony, nie bał się żadnego z nich. Rozłożył ręce w oczekiwaniu na odpowiedź. Zacisnął też pewniej dłoń na rękojeści miecza, sądząc, że to spotkanie może zakończyć się w jeden tylko sposób.
- Ja i moi ludzie - zaczął brat Lambert spoglądając za siebie na zjeżdżającą ze skarpy w oddali, resztę oddziału najemników - przybyliśmy po pewien artefakt zwany Kielichem Sigmara, który skrywa klasztor w Krausnick. Nie po to, by was gnębić! Acz widzę też, żeśmy się spóźnili… Co się tu wydarzyło? - Zapytał, choć podświadomie znał odpowiedź.
- Napadła nas horda mutantów, którą wypluł na naszą ziemię Las Cieni - odparł szorstko Schulz, po czym dodał - Artefakt, którego poszukujesz wpadł w ich ręce. Podobnie jak większość naszych kobiet i dzieci…
- Rozumiem, bardzo mi przykro z powodu waszej straty... - powiedział kapłan, na co starzec w odpowiedzi tylko zmrużył oczy w ponurym spojrzeniu.
- A więc artefakt znajduje się w rękach zwierzoludzi, prawda? Jesteś tego pewien? - Dodał pośpiesznie Lambert, lecz szybko pożałował swych słów widząc kipiącą od wściekłości twarz starca.
- Tak! Na własne oczy widziałem rycerza w czarnej zbroi, który trzymał Święty Kielich Sigmara w swej plugawej dłoni. To był kurgan, powiadam ci! - Uniósł się Schulz, na co Lambert zareagował z lekka kpiącym uśmieszkiem.
- I mimo to przeżyłeś. Ciekawe… - zamyślił się, a starzec odpowiedział mu tym samym grymasem, którym nieznajomy go obdarzył.
- Nie tak łatwo zabić starego żołnierza - dodał butnie.
- Łatwo - zaprzeczył łysy kapłan, odwzajemniając mu ponure spojrzenie. W tym samym momencie dołączyła do niego reszta najemników, która stanęła kilka metrów za nimi przysłuchując się w zaciekawieniu tej dziwnej rozmowie. Ich dłonie bezpiecznie spoczywały na rękojeściach oręża na wypadek, gdyby miało dojść do rękoczynów.
- Twoje ocalenie to zasługa Sigmara, który ma wobec was plany… - odezwał się spokojnym głosem Hieronim, lecz weteran agresywnie wtrącił się mu w słowo:
- Bogowie szczają na nas, a Ty mówisz, że to deszcz! - Obruszył się Albert Schulz. - Nie odróżniłbyś kutasa swego pana od bicza kurgańskich poganiaczy niewolników! A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mam zamiaru tkwić w miejscu, kiedy nasze kobiety i dzieci są w rękach tych bestyj!
- Jest was trochę ponad pół tuzina, a ze mną i moimi ludźmi przeszło tuzin. Jak zamierzacie pokonać liczniejszego od siebie wroga? - Kontynuował wciąż spokojnym i dociekliwym tonem brat Lambert, kompletnie ignorując zaczepki słowne sędziwego chłopa.
- ONI… ZABRALI… NASZE… RODZINY! Mam ci to kurwa przesylabować?! Może być ich i cała armia, ale nasze kobiety i dzieci należą tylko i wyłącznie do nas, zrozumiałeś? - Huknął na niego Schulz, łypiąc spod łba.
- Wyrżniemy ich w pień, a jeśli Ty, sigmaryto, staniesz nam na drodze to niechybnie dołączysz do poległych - kontynuował weteran grożąc mu mieczem, na co kapłan odpowiedział nieznacznym machnięciem dłoni.
- Tak się oczywiście nie stanie. Ruszymy razem z wami i wyrwiemy z plugawych szponów zwierzoludzi wasze kobiety i dzieci - zapewnił go Hieronim Lambert, na co starzec powoli skinął głową, po czym schował miecz do pochwy, choć uczynił to niechętnie. Wiedział, że w sytuacji, w której się znalazł nie mógł odmówić przyjęcia pomocy, choć w tym wypadku bardzo tego chciał. Nie pozostawiało wątpliwości, że sigmaryta zdecydował się na tą wyprawę tylko ze względu na artefakt i tak naprawdę miał gdzieś los ich kobiet, lecz dopóki zwierzoludzie trzymali w swoich rękach uprowadzone rodziny i święty kielich, ich cel bardziej ich łączył niż dzielił.
- Możecie do nas dołączyć pod warunkiem, że nie będziecie nas spowalniać - odparł Schulz, po czym wrócił do swoich pobratymców, aby ustalić resztę szczegółów wyprawy. Dialog, który rozegrał się między starcem, a przybyszem, mógł się wydawać dziwny pobocznemu obserwatorowi, zważywszy na łatwość z jaką Albert zaakceptował pomoc z rąk najemników, lecz prawdę powiedziawszy nie miał innego wyboru, a dodatkowy rozlew krwi tylko zaprzepaściłby ich szanse na uratowanie swych rodzin. To nie był odpowiedni moment, by stawiać opór.

Po rozmowie z Schulzem, brat Lambert zwrócił się do swoich ludzi:
- Pójdziemy z nimi, ale pod żadnym pozorem nie słuchajcie rozkazów tego lunatyka. Prędzej sprowadzi na nas wszystkich śmierć, a poza tym to ja wam płacę, zrozumiano?
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 02-02-2016 o 22:06.
Warlock jest offline