Schiele został przebudzony przez trzy skrajne uczucia - przyjemność, niepewność i irytację. W tym połączeniu i z dodatkiem alkoholowej pomroczności jasnej, zakończyło się to wypowiedzią:
-
Ładny co kurwa ciszej.
A następnie mocnym zawrotem głowy, który sprawił, że Schiele po powstaniu z łóżka zwalił się na podłogę, która wciąż jeszcze się nieco kręciła. Chwila minęła zanim zadecydował, gdzie jest góra, gdzie dół i kim jest ta śliczna osóbka, która tak paskudnie krzyczy, raniąc bolącą głowę.
-
No już, już... - starał się uspokoić kobietę, byleby tylko zamilkła. Nie wytrzyma dłużej tego krzyku. -
Dawaj - warknął i wyrwał kartkę z ręki Skarbka, w momencie, w którym ta omdlewała. Kobiety...
Palec potoczył się po podłodze, na co Schiele wzruszył ramionami i zaczął rozszyfrowywać nabazgrany liścik. Nie dość, że pisał go jakiś niechluj, to czytanie nie było najczęściej trenowaną zdolnością smokobójcy.
-
Mroczne sowy? Co za nazwa... - Po chwili zbladł nieco, gdy przypomniał sobie, kimże te sowy były. -
Druga banda smokobójców. Cholera. - Plasnął Skarbka lekko w twarz, coby ją obudzić. -
Naszego porwali! Tylko którego? Nic tu o tym nie stoi...